Miałam dzisiaj przyjemność udać się do wskazanej instytucji w celu oddania do badania próbki mojego T. Jak każdy w takiej sytuacji byłam podenerwowana, zaniepokojona. Co jeśli wyniki będą kiepskie? Czy przekonam go do leczenia? A jesli będą wprost beznadziejne i próba podjęcia leczenia nawet nie miałaby sensu? Ostatnia rzecz jakiej się bałam to... sama wizyta w klinice. W końcu to klinika niepłodności, prawda? Po kim spodziewać się większego profesjonalizmu, delikatności. Życie lubi zaskakiwać.
Od początku. Zależało mi bardzo na klinice, w której będę mogła wszystko sama załatwić, bo T się krępuje. Nie wiedziałam, czy w ogóle takie miejsce istnieje, więc popytałam (m.in. tu na forum) i polecono mi właśnie Invictę.
Zadzwoniłam na infolinię (bezpośredniego kontaktu do kliniki warszawskiej na stronie nie znalazłam), umówiłam się na wizytę. Na moje pytanie, czy dam radę wszystko sama załatwić uzyskałam odpowiedź twierdzącą. Muszę przygotować tylko pełnomocnictwo (z podaniem np. numeru PESEL) do badania oraz do wypełnienia ankiety na miejscu. Umówiłam się na konkretną godzinę, dostałam pouczenie jak pobrać nasienie oraz że muszę być na miejscu do 40 minut po oddaniu nasienia.
Przyjeżdżam do kliniki, idę na I. piętro do rejestracji. Dwa "okienka", z czego jedno czynne. Pani rozmawia przez telefon. Trwa to kilka minut. W końcu mówię jej, że mam tu dość delikatny materiał genetyczny, który powinien być chyba w miarę szybko przekazany do laboratorium. Zgodnie z ich zaleceniami. Moje ponaglenie niekoniecznie skraca rozmowę pani z recepcji, ale w końcu zajmuje się mną. Pewne zastrzeżenia budzi już to, że gdy mówię, że pacjent zarejestrowany jest na godzinę X, to pani odczytuje nazwisko kogoś innego. Nie tylko porządek, ale pełna dyskrecja.
Oddaję próbkę. Pani pyta czy ankieta została wypełniona. Nie, ale mam pełnomocnictwo. Pokazuję dokument. Ale dokument się nie podoba. Pani robi kwaśną minę i mówi, że ankietę pan powinien wypełnić sam (pełnomocnictwo upoważnia do wypełnienia ankiety w imieniu T.). Tłumaczę, że przecież rozmawiałam z państwem i mówiono mi co innego. Pani daje mi ankietę do wypełnienia i dzwoni do kogoś. "Słuchaj, mam tu nietypową sytuację." Ręka mi zaczyna drżeć, zapominam swojego numeru telefonu. Pani kończy rozmowę: "kierownik zadecyduje czy przyjąć próbkę." Patrzę na nią. Przecież ustalałam... "Ankietę pan musi wypełnić sam." Przecież gdyby mi ktoś o tym powiedział, nie byłoby problemu, żeby ankieta została wypełniona w domu i przyniesiona na miejsce. Dlaczego nikt mnie o tym wszystkim nie informował? "Nie wiem dlaczego takiej informacji udzielono pani na infolinii." Prawdę mówiąc niewiele mnie to obchodzi. Stoją przy mnie już trzy panie, a ja siedzę przy rejestracji w wypełnionym korytarzu poczekalni, z próbka spermy wyłożoną na blacie, próbując skojarzyć, co oznaczają słowa "ile średnio dziennie spożywa pan alkoholu". Debatują czy przyjąć próbkę. Uśmiecham się (mam ochotę się rozpłakać) i powtarzam, że naprawdę wiele nieporozumień da się uniknąć udzielając prawidłowej informacji. Wspominam, że proces badania płodności sam w sobie nie jest przyjemny, więc miło byłoby gdyby nie było dodatkowych przygód. Kwaśne miny i krzywe uśmiechy.
W końcu przychodzi radosna nowina - przyjmą. Ale pod warunkiem, że T odbierze wyniki sam. Moja reakcja mało entuzjastyczna. Mówię, że głównym kryterium wybrania ośrodka była chęć uniknięcia osobistego stawiennictwa czynnika męskiego. Pełne politowania spojrzenie pani (kierownik?), która wcześniej do mnie podeszła. Dzwonię do T. - niezadowolony. Mam oczywiście wybór - mogę trzasnąć słoiczkiem o stół i wyjść. Ale wiem, że nieprędko przekonam go do kolejnego badania.
Na wieść o tym, o której godzinie została oddana próbka pani (kierownik?) robi kwaśną minę. Z 10 minut minęło odkąd tu przyszłam. W końcu zostaje ustalone, zapłacone.
Piszę o tym trochę dlatego, że muszę to z siebie wyrzucić. Może nie jestem obiektywna, może faktycznie oczekuję zbyt wiele (rzetelnej informacji, dyskrecji i życzliwego potraktowania). Dawno się nie czułam tak "mile" obsłużona, i to w prywatnej klinice, w tak delikatnej materii.
Insanity: doing the same thing over and over again and expecting different results. (anonim)
Insanity: doing the same thing over and over again and expecting different results. (anonim)