Indukcja poronienia - w którym momencie do Szpitala? Jak Wy sobie radzicie z tym wszystkim.
-
Cześć,
Wątek założony by się po części wygadać i po części by zapytać osób bardziej doświadczonych co robić.
U mnie pierwsza ciąża w wieku 35 lat i to po 1,5 roku starań. Lekkie plamienia właściwie od momentu zobaczenia dwóch kresek na teście. Od samego początku czułam, że coś jest nie tak, dręczył mnie niepokój i bezsenność. Poszłam na zwolnienie lekarskie w pracy.
Ostatnie trzy tygodnie były dla mnie wyjątkowo ciężkim czasem w życiu - właściwie od początku słyszałam od lekarzy, że z ciążą jest coś nie tak. Na początku podejrzenie ciąży pozamacicznej, późno uwidoczniony pecherzyk ciążowy, w którymś momencie beta zaczęła przyrastać nieprawidłowo, długo nic w pęcherzyku, później zbyt duży pęcherzyk żółtkowy - późno uwidoczniony, zarodek bez akcji serca, dziwne rozjazdy pomiędzy OM ok 11 tyg, wielkością pęcherzyka ok 7 tyg a wielkością zarodka ok. 5 tyg. Koniec końców diagnoza - poronienie chybione. Mam skierowanie do szpitala na wtorek na konkretną godzinę na indukcję farmakologiczną.
Lekarz powiedział, że jakby w międzyczasie do wtorku działo się coś niepokojącego to żeby jechać na IP. No i właśnie dziś plamienia na brązowo zamieniły się na żywą krew ale nie jest to mocne krwawienie, podbrzusze jako tako nie boli i nie wiem czy jechać z tym na IP czy nie, bo wiadomo jak tam jest - póki nie czołgasz się umierająca to odprawiają z kwitkiem tym bardziej, że jestem umówiona na wtorek? Jak sądzicie czekać czy jechać?
I do dziewczyn, które nadal walczą po stracie - tak Was podziwiam. Ja mam tak wszystkiego dość, że zastanawiam się czy całkowicie sobie nie odpuścić, tym bardziej, że mam 35 lat i nie mam za wiele czasu. Tak się boję powtórki z rozrywki. Nie wiem czy psychicznie bym to zniosła drugi raz 😞 Jakie ewentualne badania mogę sobie zrobić? Lekarz twierdzi, że dla niego na 80% w mojej historii zawinił czynnik genetyczny, co jest sytuacją losową i nie ma sensu tego drążyć, ewentualnie można sprawdzić tarczycę ( jest raczej ok bo badałam w tamtym roku).
I jeszcze jak Wy sobie radzicie w relacjach z bliskimi. Mąż bardzo mnie wspiera i kilka najbliższych koleżanek z pracy. Za to w tej sytuacji kompletnie mam dość mojej mamy. Niepotrzebnie jej w ogóle powiedziałam o tej ciąży, bo nie daje mi żyć z ciągłymi telefonami i smsami "I co i co?? I co powiedział lekarz?". Dodatkowo wygadała wszystko nieproszona dla mojego brata, z którym mam bardzo dobre relacje ale narazie nie chciałam wtajemniczać więcej osób. I od początku napaliła się jak łysy na suchary i zaczęła snuć jakieś wizje co to ona będzie robiła z wnukiem. Jak już było na 90% źle to ona dalej zaklinała rzeczywistość, że urodzę zdrowe dziecko i milion opowieści jak to ona była w ciąży ze mną czy bratem. To było niepotrzebne gadanie. Mówiłam by dała spokój bo nie wiadomo co z tego będzie. Wczoraj też smsy po 22 bym do niej zadzwoniła bo ona nie może spać bo się martwi, a ja wczoraj dostałam skierowanie do szpitala i nie chciało mi się z nikim gadać. Chciałam pobyć sama i zająć się czymś innym np pooglądać serial. Skończyło się na tym, że do niej zadzwoniłam i nawrzeszczałam by dała mu święty spokój, że idę na indukcję poronienia i mam dość presji na rodzenie wnuka, którą ona stwarza. -
Domi1989 wrote:Cześć,
Wątek założony by się po części wygadać i po części by zapytać osób bardziej doświadczonych co robić.
U mnie pierwsza ciąża w wieku 35 lat i to po 1,5 roku starań. Lekkie plamienia właściwie od momentu zobaczenia dwóch kresek na teście. Od samego początku czułam, że coś jest nie tak, dręczył mnie niepokój i bezsenność. Poszłam na zwolnienie lekarskie w pracy.
Ostatnie trzy tygodnie były dla mnie wyjątkowo ciężkim czasem w życiu - właściwie od początku słyszałam od lekarzy, że z ciążą jest coś nie tak. Na początku podejrzenie ciąży pozamacicznej, późno uwidoczniony pecherzyk ciążowy, w którymś momencie beta zaczęła przyrastać nieprawidłowo, długo nic w pęcherzyku, później zbyt duży pęcherzyk żółtkowy - późno uwidoczniony, zarodek bez akcji serca, dziwne rozjazdy pomiędzy OM ok 11 tyg, wielkością pęcherzyka ok 7 tyg a wielkością zarodka ok. 5 tyg. Koniec końców diagnoza - poronienie chybione. Mam skierowanie do szpitala na wtorek na konkretną godzinę na indukcję farmakologiczną.
Lekarz powiedział, że jakby w międzyczasie do wtorku działo się coś niepokojącego to żeby jechać na IP. No i właśnie dziś plamienia na brązowo zamieniły się na żywą krew ale nie jest to mocne krwawienie, podbrzusze jako tako nie boli i nie wiem czy jechać z tym na IP czy nie, bo wiadomo jak tam jest - póki nie czołgasz się umierająca to odprawiają z kwitkiem tym bardziej, że jestem umówiona na wtorek? Jak sądzicie czekać czy jechać?
I do dziewczyn, które nadal walczą po stracie - tak Was podziwiam. Ja mam tak wszystkiego dość, że zastanawiam się czy całkowicie sobie nie odpuścić, tym bardziej, że mam 35 lat i nie mam za wiele czasu. Tak się boję powtórki z rozrywki. Nie wiem czy psychicznie bym to zniosła drugi raz 😞 Jakie ewentualne badania mogę sobie zrobić? Lekarz twierdzi, że dla niego na 80% w mojej historii zawinił czynnik genetyczny, co jest sytuacją losową i nie ma sensu tego drążyć, ewentualnie można sprawdzić tarczycę ( jest raczej ok bo badałam w tamtym roku).
I jeszcze jak Wy sobie radzicie w relacjach z bliskimi. Mąż bardzo mnie wspiera i kilka najbliższych koleżanek z pracy. Za to w tej sytuacji kompletnie mam dość mojej mamy. Niepotrzebnie jej w ogóle powiedziałam o tej ciąży, bo nie daje mi żyć z ciągłymi telefonami i smsami "I co i co?? I co powiedział lekarz?". Dodatkowo wygadała wszystko nieproszona dla mojego brata, z którym mam bardzo dobre relacje ale narazie nie chciałam wtajemniczać więcej osób. I od początku napaliła się jak łysy na suchary i zaczęła snuć jakieś wizje co to ona będzie robiła z wnukiem. Jak już było na 90% źle to ona dalej zaklinała rzeczywistość, że urodzę zdrowe dziecko i milion opowieści jak to ona była w ciąży ze mną czy bratem. To było niepotrzebne gadanie. Mówiłam by dała spokój bo nie wiadomo co z tego będzie. Wczoraj też smsy po 22 bym do niej zadzwoniła bo ona nie może spać bo się martwi, a ja wczoraj dostałam skierowanie do szpitala i nie chciało mi się z nikim gadać. Chciałam pobyć sama i zająć się czymś innym np pooglądać serial. Skończyło się na tym, że do niej zadzwoniłam i nawrzeszczałam by dała mu święty spokój, że idę na indukcję poronienia i mam dość presji na rodzenie wnuka, którą ona stwarza.
U mnie jeszcze nie zdążylo się zacząć. Ja miałam pusty pęcherzyk i drugi który się nie rozwijał, stanął na 8mm. W dniu przyjęcia do szpitala większy pęcherzyk się już zmniejszył i były widoczne w nim skrzepy, beta poleciała w trzy dni na łeb, na szyję. Poronienie zaczęłam w ten sam dzień po zainstalowaniu cytotecu dopochwowo i wzięciu dwóch tabletek doustnie. W szpitalu byłam w poniedziałek. Wyszłam we wtorek, został tylko pęcherzyk 6mm w macicy i "syfki". Powiedziano mi że przez tydzień będę się jeszcze doczyszczac, dostałam doksycyklinę i żelazo. Oczywiście powiedziano mi że jakby działo się coś niepokojącego (gorączka, bardzo mocne bóle, bardzo obfite krwawienia) to mam przyjechać. Na szczęście nic poza mocnymi (ale znosnymi po lekach) bólami się nic nie działo.
Jakie badania? Na pewno pakiet na trombofilie. Jeśli chcesz wgryźć się w coś co można zrobić poza tym od razu po poronieniu to allo mlr, crossmatch nie jestem pewna. Oddajesz krew razem z partnerem. KIR nie wiem czy można robić tak od razu po poronieniu. Ogólne te immunologiczne rzeczy najczęściej można badać 3 miesiące po poronieniu. Zajrzyj sobie na wątek dot. badań po poronieniu, na pewno uzyskasz dużo więcej informacji niż ode mnie.
Możesz też zbadać materiał poronny, zajrzyj na stronę poroniłam.pl. Masz możliwość zbadania samej płci, co uprawni Cię do rejestracji martwego urodzenia w USC, skróconego urlopu macierzyńskiego, zasiłku pogrzebowego. Możesz też wziąć badanie bardziej rozszerzone i dowiedzieć się czy zarodek miał jakieś wady. Koszty badania płci to ok 400zl, rozszerzone to ok 1100zl.
Moja teściowa bardzo podobnie zareagowała na wieść o ciąży. A ja od momentu zobaczenia dwóch kresek miałam w głowie, że coś może pójść nie tak. Były gadki że ona wolałaby wnuczkę, bo miała dwóch synów i fiforki to widziała ale pisi nie (👀), a po chwili takiej gadki jednak się reflektowala i mówiła że ważne żeby zdrowe bylo. Po czym znowu zaczynała... Finalnie spamowala mojemu mężowi bardzo dużo o dziecku i to w momencie, gdy wiedzieliśmy że jest źle... Teraz też jedyne rady jakie są w stanie dać to to, że następnym razem będzie dobrze. A kto mi to zagwarantuje, że w ogóle do następnego razu dojdzie? O kolejnej ciąży powiem dopiero po wejściu w drugi trymestr, więc jeśli zdarzy się coś szybciej to nawet nie będą wiedzieć, że jednak było coś źle. Jeszcze próbują pocieszać że ich znajoma poroniła i 3 miesiące później była w zdrowej ciąży. No fajnie, ale ja nie jestem ich znajomą, mam inne dolegliwości, jestem nieplodna. Nie wiedzą nawet czy ich znajoma zmagała się z niepłodnością. Niecały rok temu zastanawiałam się czy w ogóle będę mogła być matką, przez tą szyjkę macicy, bo lekarze mówili coś o wycięciu całej szyjki macicy. tyle w tym dobrego, że chociaż ja mam spokój psychiczny, bo jeśli już do kogoś coś piszą i mówią to do mojego męża.
Serce mi pękło jak zabrałam męża na wizytę serduszkową, a nie było widać nawet zarodka. Nie wiedziałam gdzie podziać oczy, widziałam jak cierpi...
Zrobiłam dla tej ciąży wszystko, nawet więcej niż mogłam (zalecenie boosta z potrójnego ovitrelle na rozpędzenie bety), a i tak poroniłam. Jestem pełna goryczy, niewypowiedzianej złości i poczucia ogromnej niesprawiedliwości. Dwa lata staraliśmy się o te dzieci, gdzie w trakcie dowiedziałam się o raku szyjki macicy, a jak dowiedziałam się o poronieniu to znowu sprawa tego raka wychodzi z zapomnienia. 😔walka o pierwsze 🦕 od 7.2022
♀️29
◾PCOS - długie cykle, często bezowulacyjne;
mała tarczyca i niedoczynność;
◾01.2024 elektrokonizacja szyjki macicy (rak in situ 🦀 i HPV)
◾PAI hetero, MTHFR C677 hetero - acard i heparyna 💉
◾1,5 roku z Rządowym Programem Zdrowia Prokreacyjnego 🔚
◾7 stymulacji letrozolem (6 x ❌, 1 x poronienie: puste jaja płodowe 💔💔 07.2024) ; 8 ⏳
◾wór supli, leków i ziół...
♂️ 33
◾HBA 49%
🔜 15.01.2025 wizyta kwalifikacyjna IVF
"Do you ever get a little bit tired of life?
Like you're not really happy but ya don't wanna die.
Like you're hanging by a thread 'cause you gotta survive.
'Cause you gotta survive." ❤️🩹👎 -
Dzięki za odpowiedź. Wirtualnie ściskam. Doskonale to wszystko rozumiem o czym piszesz. Tak jak wspomniałam - my staraliśmy się 1,5 roku - to też sporo i właściwie to już się wybieraliśmy do bociana na diagnostykę niepłodności, gdy niespodziewanie wyszła ta historia z ciażą i poronieniem chybionym. Ze mną od zawsze było coś nie tak - nieregularne cykle, raz co 20 dni, raz co 50, plamienia środcykliczne, obfite i bolesne miesiączki z wielkimi skrzepami. W międzyczasie w 2018 roku krwotok, polip na szyjce macicy, łyżeczkowanie, później torbiel na jajniku, markery nowotworowe ( na szczęście było ok), bezowulacyjne cykle. Chodziłam po ginekologach i prywatnie i na NFZ i nic z tego nie wynikło - przepisywali mi tabletki anty jako remedium na wszystko na chybił trafił, a cykle bezowulacyjne i inne dolegliwości zbywali tekstami, że każda kobieta czasami ma bezowulacyjne i że "taka moja uroda".
U mnie jeszcze dochodzi kwestia tego wieku - 35 lat - dużo niedużo. Niby jeszcze mam trochę czasu, ale tak jak piszesz nikt mi nie zagwarantuje, że drugi raz nie będę przechodziła przez ten koszmar a bardzo się boję, że nie dam rady psychicznie drugi raz.
Też mam w sobie dużo żalu i poczucia niesprawiedliwości. Kiedyś miałam mnóstwo koleżanek, teraz właściwie każda urodziła dziecko i na nim się skupiła, skończyły się rozmowy do rana, wspólne wakacje i wyjazdy weekendowe. Moja przyjaciółka starała się o dziecko 3 lata i póki się starała byłyśmy blisko, mogła mi się wypłakać, ale odkąd mała pojawiła się na świecie z każdym miesiącem oddalałyśmy się od siebie. Teraz gdy wpadniemy od czasu do czasu jest tylko temat dziecka a po jakimś czasie delikatne sugestie, że dobrze jakbyśmy już poszli bo oni kładą małą spać. Dodatkowo straszna presja ze strony mojej mamy, która jest wdowa nie ma za dużo znajomych i hobby, idzie na emeryturę i wprost sugeruje, że najlepszym zajęciem byloby dla niej pilnowanie wnuka. Rodzice męża nie lepsi - ilekroć tam jesteśmy próbują nam wciskać rupiecie typu sanki czy bujany konik po mężu bo przecież niedługo zapewne będziemy mieli dzieci. Siostra meża 2 miesiące po ślubie zaszła w ciążę i bez problemu urodziła zdrowego chlopca, to samo u rodzeństwa ciotecznego u których w ciagu 3 ostatnich lat byliśmy na weselach - u każdego krótko po ślubie zdrowa ciąża i śliczne maleństwo. W pracy koleżanka z innego dzialu zaszła razem ze mną. U niej wszystko super u mnie jest jak jest. Mój mąż lepiej sobie radzi z tym wszystkim, twierdzi, że i bez dziecka będziemy szczęśliwi, mamy plany i się kochamy. Ja czuję się wyobcowana wśród rodziny i ludzi w naszym wieku, czuję, że straciliśmy wszystkich znajomych. Jedynie co w pracy jest z kim pogadać - jestem najmłodsza i reszta ma dzieci odchowane albo na studiach, więc w kółko nie nawija o nich. -
Domi1989 wrote:Dzięki za odpowiedź. Wirtualnie ściskam. Doskonale to wszystko rozumiem o czym piszesz. Tak jak wspomniałam - my staraliśmy się 1,5 roku - to też sporo i właściwie to już się wybieraliśmy do bociana na diagnostykę niepłodności, gdy niespodziewanie wyszła ta historia z ciażą i poronieniem chybionym. Ze mną od zawsze było coś nie tak - nieregularne cykle, raz co 20 dni, raz co 50, plamienia środcykliczne, obfite i bolesne miesiączki z wielkimi skrzepami. W międzyczasie w 2018 roku krwotok, polip na szyjce macicy, łyżeczkowanie, później torbiel na jajniku, markery nowotworowe ( na szczęście było ok), bezowulacyjne cykle. Chodziłam po ginekologach i prywatnie i na NFZ i nic z tego nie wynikło - przepisywali mi tabletki anty jako remedium na wszystko na chybił trafił, a cykle bezowulacyjne i inne dolegliwości zbywali tekstami, że każda kobieta czasami ma bezowulacyjne i że "taka moja uroda".
U mnie jeszcze dochodzi kwestia tego wieku - 35 lat - dużo niedużo. Niby jeszcze mam trochę czasu, ale tak jak piszesz nikt mi nie zagwarantuje, że drugi raz nie będę przechodziła przez ten koszmar a bardzo się boję, że nie dam rady psychicznie drugi raz.
Też mam w sobie dużo żalu i poczucia niesprawiedliwości. Kiedyś miałam mnóstwo koleżanek, teraz właściwie każda urodziła dziecko i na nim się skupiła, skończyły się rozmowy do rana, wspólne wakacje i wyjazdy weekendowe. Moja przyjaciółka starała się o dziecko 3 lata i póki się starała byłyśmy blisko, mogła mi się wypłakać, ale odkąd mała pojawiła się na świecie z każdym miesiącem oddalałyśmy się od siebie. Teraz gdy wpadniemy od czasu do czasu jest tylko temat dziecka a po jakimś czasie delikatne sugestie, że dobrze jakbyśmy już poszli bo oni kładą małą spać. Dodatkowo straszna presja ze strony mojej mamy, która jest wdowa nie ma za dużo znajomych i hobby, idzie na emeryturę i wprost sugeruje, że najlepszym zajęciem byloby dla niej pilnowanie wnuka. Rodzice męża nie lepsi - ilekroć tam jesteśmy próbują nam wciskać rupiecie typu sanki czy bujany konik po mężu bo przecież niedługo zapewne będziemy mieli dzieci. Siostra meża 2 miesiące po ślubie zaszła w ciążę i bez problemu urodziła zdrowego chlopca, to samo u rodzeństwa ciotecznego u których w ciagu 3 ostatnich lat byliśmy na weselach - u każdego krótko po ślubie zdrowa ciąża i śliczne maleństwo. W pracy koleżanka z innego dzialu zaszła razem ze mną. U niej wszystko super u mnie jest jak jest. Mój mąż lepiej sobie radzi z tym wszystkim, twierdzi, że i bez dziecka będziemy szczęśliwi, mamy plany i się kochamy. Ja czuję się wyobcowana wśród rodziny i ludzi w naszym wieku, czuję, że straciliśmy wszystkich znajomych. Jedynie co w pracy jest z kim pogadać - jestem najmłodsza i reszta ma dzieci odchowane albo na studiach, więc w kółko nie nawija o nich.
Aktualnie jestem w 12tygodniu ciąży w ciągłym strachu, ale z wielką nadzieją że ta historia zakończy się dobrze.
I podobno bardzo dużo osoba udaje się zajść w ciaze w kilku miesiącach po poronieniach. Jeśli masz jeszcze jakieś inne choroby zbadaj immunologię możne ona blokuje i powoduje wszystkie problemy.
Start starań 09.2018r
02-06.2021 monitoring
07-09.2021 3 razy inseminacji 👎
11.2021IVF 10🥚 3zapłodnione, 1 zarodek transferowany, reszta padła
👎
02.2022IVF 12🥚6 zapłodnionych, do 3doby dotrwały tylko 4, 2zarodki transferowane, reszta padła
O6. 2022IVF 10🥚6 zapłodnionych, do 5doby dotrwały tylko 1zarodki transferowane, reszta padła
01.2024 pozytywny test ⏸ naturalne
02.2024 poronienie- zarodek zatrzymał się 6tyg💔
06.2024 pozytywny test ⏸ naturalne
Ona 90r👩🦱:
Jajowody drożne +
Hormony w normie +
Anna2 -pod obserwacja reaumatologa
Pa1, MTHR homozygotyczne±
Kariotyp - prawidłowy
On 👦91r
Słaba morfologia<1%
Kariotyp -prawidłowy -
Domi mnie w pierwszym roku też ginekolodzy zbywali. Badania hormonów mieściły się w widełkach (co z tego, że to nie były normy funkcjonalne dla starań). Pamiętam jak dziś, jak na wynik AMH ponad 10 jedna endokrynolog z uśmiechem na ustach powiedziała, że PIĘKNY WYNIK. To była moja ostatnia wizyta u tej kobiety. Kierowali nas wszyscy na IVF, bo mąż miał kiepskie wyniki nasienia. Nikt mnie nie słuchał, że były robione niecały miesiąc po infekcji oddechowej (może to nawet covid był) i antybiotykach. Nikt nie chciał ogarnąć mnie i moich długich, nieregularnych, bezowulacyjnych cyklów, tylko od razu "sio na in vitro". Lekarze potrafili się irytować, jak przychodziłam na monitoring, żeby zobaczyć czy w ogóle do owulacji zamierza dojść... Jak finalnie znalazłam pomoc w Programie w dobrej placówce, to wyszedł mi rak szyjki macicy i z tym trzeba było się użerać. Stymulację zaczęłam dopiero w tym roku, podczas czwartek załapało. I nie wyszło. Nie potrafię dojść nawet do HSG, bo wcześniej pytałam to nie było sensu (i cytologia zła, trzeba ogarnąć), teraz okazało się, że potrzebują do tego badania też cytologii i znowu jest zła (w sumie to wykryli tylko zapalenie ale postanowili mnie postraszyć znowu zmianami H-SIL w wyniku), więc mi nie zrobią... Jestem zła, sfrustrowana i pokonana. Rozważam pierdzielnięcie HSG i wykonaniem histerolaparo. Miesiąc przerwy będzie konieczny, ale będę miała to w końcu z głowy...
Ja niby jestem młodsza, ale lata lecą nieubłaganie. Myślałam, że przed 30 będę miała jedno dziecko. Teraz zastanawiam się, czy będę w ciąży chociaż do tego czasu. Patrząc na to, że statystyka ma mnie ewidentnie gdzieś i ofiarowuje najgorszymi możliwościami, to na bank nie wbiję się w czas zwiększonej płodności po poronieniu.
Co do koleżanek rozumiem. Mam przyjaciółkę, z którą czuję jak kontakt mi się ochładza. Póki nie miała dziecka, wszystko było ok. Potem ja się dostosowywałam, bo lubiłam i ją, i dziecko, mimo, że walczyliśmy w staraniach. Teraz po poronieniu czuję, jak się od siebie odsuwamy. Ja nie mam nastroju, żeby pisać non stop o dziecku, ona sama bardzo sporadycznie wykazuje jakąkolwiek inicjatywę. Boli mnie to. Mam wrażenie, że skoro temat jest dla niej ciężki i go nie doświadczyła, to woli mnie trzymać na dystans. Mówiłam jej, że nie chcę rozmawiać o poronieniu i staraniach z nikim, ale to nie znaczy, że nie chcę w ogóle z nią rozmawiać... Dobrze (niedobrze), że u mnie w pracy koleżanka również walczy z niepłodnością. Trochę się rozumiemy w tym temacie. Nie mówiłam jej o ciąży i nie powiem, nie ma już po co.
Awry bardzo się cieszę, że w końcu się Wam udało i życzę Ci pomyślnego rozwiązania. Podejrzewam, że my mamy nadzieję, że nas również spotka to szczęście w czasie zwiększonej płodności, ale nikt nam gwarancji nie da. Na forum są również niestety takie osoby, u których na jednej stracie dłuższy czas temu się do tej pory skończyło. 💔walka o pierwsze 🦕 od 7.2022
♀️29
◾PCOS - długie cykle, często bezowulacyjne;
mała tarczyca i niedoczynność;
◾01.2024 elektrokonizacja szyjki macicy (rak in situ 🦀 i HPV)
◾PAI hetero, MTHFR C677 hetero - acard i heparyna 💉
◾1,5 roku z Rządowym Programem Zdrowia Prokreacyjnego 🔚
◾7 stymulacji letrozolem (6 x ❌, 1 x poronienie: puste jaja płodowe 💔💔 07.2024) ; 8 ⏳
◾wór supli, leków i ziół...
♂️ 33
◾HBA 49%
🔜 15.01.2025 wizyta kwalifikacyjna IVF
"Do you ever get a little bit tired of life?
Like you're not really happy but ya don't wanna die.
Like you're hanging by a thread 'cause you gotta survive.
'Cause you gotta survive." ❤️🩹👎 -
Awry1990, mam nadzieję, że wszystko u Ciebie będzie ok i wkrótce powitasz zdrowe dzieciątko, tego Ci życzę ❤
Gdzieś tutaj w jednym wątku przeczytałam, że po stracie każda następna ciąża będzie naznaczona lękiem i niepokojem. Zgadzam się. Mi ta historia chyba też odebrała radość z każdej następnej ciąży, możliwość spokojnego i pełnego nadziei przeżywania tego czasu. W ogóle nawet nie wiem czy się odważę na następny raz, na ten moment nie.
Jeśli będzie kiedykolwiek drugi raz ja nie popełnię tego samego błędu i nikomu nie powiem oprocz męża do 2 trymestru. Teraz mam nauczkę. Mój mąż od początku był za tym by nic nie mówić mojej mamie, która wszystko przeżywa za mocno i nieadekwatnie do sytuacji i tym samym wpędza człowieka w jeszcze większe poczucie wstydu, porażki i zdenerwowanie. Są takie sprawy, które chce się przeżywać tylko z mężem. Na szczęście jego rodzina nic nie wie i chyba nie zamierzamy ich wtajemniczać po fakcie.
Dokładnie też mam cały czas wrażenie kłód pod nogami. My późno zaczęliśmy się starać bo najpierw musiedliśmy sobie na wszystko w życiu ciężko zapracować - wyprowadzka w ciemno do stolicy, aby znaleźć lepszą pracę, wkład własny do kredytu na mieszkanie, ślub i wesele, które urzadzilismy za swoje pieniądze, samochód też za swoje. Mam wrażenie, że to przez ten niekończący się zapiernicz, tyranie i niedosypianie tak rowaliły się moje hormony. I wieczne zdziwienie znajomych czemu my tyle zwlekamy ze ślubem czy dziećmi - tylko łatwo komuś mówić komu ślub sponsorują rodzice i kto ma mieszkanie w spadku po dziadku w stolicy i nie musi z jednej pensji spłacać kredytu a płaci tylko za media. Jak się nam wreszcie udało to też nie mogło być dobrze. O to mam największy żal do życia. W mojej i męża pracy przewinęło się mnóstwo dziewczyn, które np coś partaczyły i za miesiąc były w ciąży, uciekały na zwolnienie i zawsze było ok u nich. Mam wrażenie samych szczęśliwych historii wokół mnie. Jedynie w obecnej pracy dziewczyny mają różne przeżycia za sobą. Przynajmniej łatwiej mi będzie do nich wrócić. Wiem, że mam wsparcie.
siesiepy lubi tę wiadomość
-
Domi1989 wrote:Awry1990, mam nadzieję, że wszystko u Ciebie będzie ok i wkrótce powitasz zdrowe dzieciątko, tego Ci życzę ❤
Gdzieś tutaj w jednym wątku przeczytałam, że po stracie każda następna ciąża będzie naznaczona lękiem i niepokojem. Zgadzam się. Mi ta historia chyba też odebrała radość z każdej następnej ciąży, możliwość spokojnego i pełnego nadziei przeżywania tego czasu. W ogóle nawet nie wiem czy się odważę na następny raz, na ten moment nie.
Jeśli będzie kiedykolwiek drugi raz ja nie popełnię tego samego błędu i nikomu nie powiem oprocz męża do 2 trymestru. Teraz mam nauczkę. Mój mąż od początku był za tym by nic nie mówić mojej mamie, która wszystko przeżywa za mocno i nieadekwatnie do sytuacji i tym samym wpędza człowieka w jeszcze większe poczucie wstydu, porażki i zdenerwowanie. Są takie sprawy, które chce się przeżywać tylko z mężem. Na szczęście jego rodzina nic nie wie i chyba nie zamierzamy ich wtajemniczać po fakcie.
Dokładnie też mam cały czas wrażenie kłód pod nogami. My późno zaczęliśmy się starać bo najpierw musiedliśmy sobie na wszystko w życiu ciężko zapracować - wyprowadzka w ciemno do stolicy, aby znaleźć lepszą pracę, wkład własny do kredytu na mieszkanie, ślub i wesele, które urzadzilismy za swoje pieniądze, samochód też za swoje. Mam wrażenie, że to przez ten niekończący się zapiernicz, tyranie i niedosypianie tak rowaliły się moje hormony. I wieczne zdziwienie znajomych czemu my tyle zwlekamy ze ślubem czy dziećmi - tylko łatwo komuś mówić komu ślub sponsorują rodzice i kto ma mieszkanie w spadku po dziadku w stolicy i nie musi z jednej pensji spłacać kredytu a płaci tylko za media. Jak się nam wreszcie udało to też nie mogło być dobrze. O to mam największy żal do życia. W mojej i męża pracy przewinęło się mnóstwo dziewczyn, które np coś partaczyły i za miesiąc były w ciąży, uciekały na zwolnienie i zawsze było ok u nich. Mam wrażenie samych szczęśliwych historii wokół mnie. Jedynie w obecnej pracy dziewczyny mają różne przeżycia za sobą. Przynajmniej łatwiej mi będzie do nich wrócić. Wiem, że mam wsparcie.
Ja również wychodzę z tego samego założenia, że nikt przed 2 trymestrem wiedzieć nie będzie. Więc nie będą wiedzieć, że kolejne razy są nieudane (tfu tfu), będą wiedzieć tylko o tym pozytywnym. A strach... Strach zostanie ze mną chyba do narodzin. Z tyłu głowy zawsze będzie myśl, że coś pójdzie nie tak.
Psychicznie ja jestem gotowa do kolejnej ciąży, pragnę jej w cholerę w tym momencie i oddałbym serio wiele, żeby zajsc jak najszybciej i próbować wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
U mnie również wyrzucamy sobie, że nie zaczęliśmy starań szybciej. Ale umówmy się, chociaż dzięki temu że mieszkamy na wsi i jednak pomogli nam dość sporo nasi rodzice (ziemia, wkład własny), to zanim dom nie był na finiszu a ja nie miałam umowy na czas nieokreślony, nie chciałam myśleć o dziecku. Gniezdzilismy się pod jednym dachem u teściów, chyba każdy wie jak to wygląda od kuchni gdy mieszka się tak kilka lat. Nie wiem gdzie to dziecko byśmy mieli sobie wstawić. Na sufit chyba. 😅 Dlatego starania rozpoczęliśmy jakoś tak, żeby w razie czego uciec szybko do siebie na czas. I teraz życie weryfikuje.
Pomijam fakt że w mojej poprzedniej pracy dziewczyny też spitalaly na ciążowy jak krucho było z ich stabilnością zawodową tam. Zazdroszczę im tego że mogły wykorzystać ciążę w taki sposób, najwidoczniej nie miały żadnych problemów w tym zakresie. Jednego miesiąca mówiły że zajdą skoro chcą jej wywalić, za miesiac-dwa były w ciąży. 😏 A ja, no, już wtedy zaczęłam pierwsze podrygi, wiedziałam że owulacji nie ma, luteina na regulację cykli nie pomagala, a badania w normie. Ale jak zmieniłam pracę to odpuściłam. 😅 Więc "bawiłam się" wtedy z dwa miesiące.walka o pierwsze 🦕 od 7.2022
♀️29
◾PCOS - długie cykle, często bezowulacyjne;
mała tarczyca i niedoczynność;
◾01.2024 elektrokonizacja szyjki macicy (rak in situ 🦀 i HPV)
◾PAI hetero, MTHFR C677 hetero - acard i heparyna 💉
◾1,5 roku z Rządowym Programem Zdrowia Prokreacyjnego 🔚
◾7 stymulacji letrozolem (6 x ❌, 1 x poronienie: puste jaja płodowe 💔💔 07.2024) ; 8 ⏳
◾wór supli, leków i ziół...
♂️ 33
◾HBA 49%
🔜 15.01.2025 wizyta kwalifikacyjna IVF
"Do you ever get a little bit tired of life?
Like you're not really happy but ya don't wanna die.
Like you're hanging by a thread 'cause you gotta survive.
'Cause you gotta survive." ❤️🩹👎 -
Ja mam wrażenie, że my jesteśmy trochę ofiarami czasów w jakich żyjemy, chyba że ktoś się w czepku urodził w bogatej rodzinie. Wśród moich znajomych przed 30 dzieci miały tylko te osoby, które miały coś zapewnione na start z domu - mieszkanie kupione przez rodziców, pracę w rodzinnej firmie itp. Reszta, która nie jest patologią i musiała sama się dorabiać albo nawet tak jak u Ciebie rodzice pomagali tylko częściowo, musiała chcąc nie chcąc czekać z powiększaniem rodziny aż sytuacja życiowa się ustabilizuje i będą jako takie warunki i zarobki na dziecko. Z biologicznego punktu widzenia podobno najlepszy czas to 24-25 lat na rodzenie dzieci, gdzie dla mnie wtedy to była abstrakcja z powodu niestabilnej pracy, życia od pierwszego do pierwszego i tułania się po średnich warunkowo stancjach. Dopiero jak miałam 33 lata mogłam sobie pozwolić na luksus rozpoczęcia starań. Chyba nie ma co sobie wyrzucać, że późno zaczęłyśmy - czasu nie cofniemy i to raczej życie za nas zdecydowało, że nie było możliwości zacząć wcześniej. Mi jest tylko mega smutno i przykro, że tak ciężko pracowałam i szarpałam się z życiem, by zapewnić dla przyszłego dziecka dobre warunki, to co najlepsze i godne życie, a tu taki zawód z ciążą. Ja też poświęciłam dla tej ciąży tyle ile mogłam a i tak nie wyszło 😔
Tak u mnie identyczne historie z ciążami w pracy. Nie jedna pokłóciła się z kierownikiem i w następnym miesiącu była już w ciąży. Mi też nieraz ktoś w rodzinie doradzał, że jak mam dość pracy to żebym zaciążyła. Bo dla wszystkich to takie proste na zasadzie mówisz masz. I te osoby od razu brały zwolnienia ciążowe, nie czekały na drugi trymestr i zawsze wszystko było ok. A u mnie przez te miesiące niepowodzeń pierwszą reakcją na dwie kreski na teście był lęk i niepokój co przyniesie przyszłość. Tak samo mąż nie skakał z radości pod sufit, przyjął to na chłodno na zasadzie poczekamy zobaczymy. Na pewno nie wyglądało to u nas jak na filmach hollywoodzkich. Ja nawet na początku zastanawiałam się czy to na pewno ciąża czy np nie jakiś nowotwór jajnika, który mógł zafałszować wynik testu. Jeśli teraz był lęk to jeszcze większy będzie w przypadku następnej ciąży. Poważnie zastanawiam się nad psychologiem, który pomógłby mi przepracować te wszystkie problemy i lęki 😑 -
U nas podobnie.
Jak zobaczyłam te kreski, tysiąc myśli - a co jak zacznie jaśnieć? Potem a co jak beta nie będzie rosła? Potem w głowie miałam tylko "a co jak nie zobaczę zarodka i serduszka"? Mąż też podszedł z dystansem zwłaszcza z początku, "zobaczymy". Ja mam wrażenie, że my wszyscy przeczuwaliśmy, że coś będzie nie tak. I wyszło...
W ciąże jeszcze zachodzą osoby, które "wpadną". Dla mnie pojęcie abstrakcja. Coś takiego w ogóle ma prawo istnieć?
Psycholog to zawsze dobre rozwiązanie. Korzystałam dość sporo jak bujałam się z rakiem. Od tamtej pory nie, chociaż przy akcji ze zwalniającą betą już mocno myślałam o ponownieniu sesji. Finalnie razem z mężem próbujemy się z tym uporać i jakoś nam wychodzi na ten moment. Ale jeśli zastanawiasz się nad tym, to nie wahaj się dłużej. Dobrze dobrany psycholog może tylko pomóc. Tylko poszukaj takiego, co specjalizuje się w niepłodności/poronieniach. W szpitalu powinni zapewnić Ci opiekę psychologa. Mnie odwiedziła psycholog w sali szpitalnej, ale powiedziałam, że nie potrzebuję. Ostatnie o czym chciałam wtedy rozmawiać z kimś to poronienie.walka o pierwsze 🦕 od 7.2022
♀️29
◾PCOS - długie cykle, często bezowulacyjne;
mała tarczyca i niedoczynność;
◾01.2024 elektrokonizacja szyjki macicy (rak in situ 🦀 i HPV)
◾PAI hetero, MTHFR C677 hetero - acard i heparyna 💉
◾1,5 roku z Rządowym Programem Zdrowia Prokreacyjnego 🔚
◾7 stymulacji letrozolem (6 x ❌, 1 x poronienie: puste jaja płodowe 💔💔 07.2024) ; 8 ⏳
◾wór supli, leków i ziół...
♂️ 33
◾HBA 49%
🔜 15.01.2025 wizyta kwalifikacyjna IVF
"Do you ever get a little bit tired of life?
Like you're not really happy but ya don't wanna die.
Like you're hanging by a thread 'cause you gotta survive.
'Cause you gotta survive." ❤️🩹👎 -
Domi1989 wrote:Ja mam wrażenie, że my jesteśmy trochę ofiarami czasów w jakich żyjemy, chyba że ktoś się w czepku urodził w bogatej rodzinie. Wśród moich znajomych przed 30 dzieci miały tylko te osoby, które miały coś zapewnione na start z domu - mieszkanie kupione przez rodziców, pracę w rodzinnej firmie itp. Reszta, która nie jest patologią i musiała sama się dorabiać albo nawet tak jak u Ciebie rodzice pomagali tylko częściowo, musiała chcąc nie chcąc czekać z powiększaniem rodziny aż sytuacja życiowa się ustabilizuje i będą jako takie warunki i zarobki na dziecko. Z biologicznego punktu widzenia podobno najlepszy czas to 24-25 lat na rodzenie dzieci, gdzie dla mnie wtedy to była abstrakcja z powodu niestabilnej pracy, życia od pierwszego do pierwszego i tułania się po średnich warunkowo stancjach. Dopiero jak miałam 33 lata mogłam sobie pozwolić na luksus rozpoczęcia starań. Chyba nie ma co sobie wyrzucać, że późno zaczęłyśmy - czasu nie cofniemy i to raczej życie za nas zdecydowało, że nie było możliwości zacząć wcześniej. Mi jest tylko mega smutno i przykro, że tak ciężko pracowałam i szarpałam się z życiem, by zapewnić dla przyszłego dziecka dobre warunki, to co najlepsze i godne życie, a tu taki zawód z ciążą. Ja też poświęciłam dla tej ciąży tyle ile mogłam a i tak nie wyszło 😔
Tak u mnie identyczne historie z ciążami w pracy. Nie jedna pokłóciła się z kierownikiem i w następnym miesiącu była już w ciąży. Mi też nieraz ktoś w rodzinie doradzał, że jak mam dość pracy to żebym zaciążyła. Bo dla wszystkich to takie proste na zasadzie mówisz masz. I te osoby od razu brały zwolnienia ciążowe, nie czekały na drugi trymestr i zawsze wszystko było ok. A u mnie przez te miesiące niepowodzeń pierwszą reakcją na dwie kreski na teście był lęk i niepokój co przyniesie przyszłość. Tak samo mąż nie skakał z radości pod sufit, przyjął to na chłodno na zasadzie poczekamy zobaczymy. Na pewno nie wyglądało to u nas jak na filmach hollywoodzkich. Ja nawet na początku zastanawiałam się czy to na pewno ciąża czy np nie jakiś nowotwór jajnika, który mógł zafałszować wynik testu. Jeśli teraz był lęk to jeszcze większy będzie w przypadku następnej ciąży. Poważnie zastanawiam się nad psychologiem, który pomógłby mi przepracować te wszystkie problemy i lęki 😑
Ja jak miałam indukcję poronienia w szpitalu na Karowej to pielęgniarka pytała mnie czy chce porozmawiać z psychologiem.
Jeśli jeszcze kiedyś będziesz chciała podejść do tematu ciąży to od spraw poronień i spraw beznadziejnych w Warszawie jest doktor Małgorzata Jerzak, nie należy do empatycznych lekarzy ale jako jedyna jak przyszłam do niej z teczka badań przejrzała je wszystkie i zleciła dużo swoich badań (dość kosztownych) ale mam nadzieję że jej zalecenia przyczyniły się do sukcesu.Domi1989 lubi tę wiadomość
Start starań 09.2018r
02-06.2021 monitoring
07-09.2021 3 razy inseminacji 👎
11.2021IVF 10🥚 3zapłodnione, 1 zarodek transferowany, reszta padła
👎
02.2022IVF 12🥚6 zapłodnionych, do 3doby dotrwały tylko 4, 2zarodki transferowane, reszta padła
O6. 2022IVF 10🥚6 zapłodnionych, do 5doby dotrwały tylko 1zarodki transferowane, reszta padła
01.2024 pozytywny test ⏸ naturalne
02.2024 poronienie- zarodek zatrzymał się 6tyg💔
06.2024 pozytywny test ⏸ naturalne
Ona 90r👩🦱:
Jajowody drożne +
Hormony w normie +
Anna2 -pod obserwacja reaumatologa
Pa1, MTHR homozygotyczne±
Kariotyp - prawidłowy
On 👦91r
Słaba morfologia<1%
Kariotyp -prawidłowy -
Hej dziewczyny!
W sobotę (17.08) miałam poronienie indukowane ( cytotec) czy jeśli wciąż plamię ale chciałabym sprawdzić czy wszystko się oczyściło to czy wizyta w ten piątek u ginekologa na USG to dobry termin? Czy za wcześnie?
Niestety mieszkam za granicą, a tu pomoc i informacje w tych sprawach to jakiś istny dramat 😢 -