Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 23 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Będziemy mieli dzidziusia
Dodaj do ulubionych
1 2 3

29 października 2014, 12:16

Ciąża zakończona 26 października 2014

Wiadomość wyedytowana przez autora 29 października 2014, 12:16

29 października 2014, 12:19

26 października o godzinie 00.50 na świat przyszła moja mała córeczka Maja.

6 listopada 2014, 13:39

A to moja blond myszka
30k7m6g.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 listopada 2014, 13:40

18 listopada 2014, 17:13

Chyba nadszedł czas żeby napisać kilka słów o porodzie. Niunia śpi. Rosołek wstawiony. Mąż wysłany na zakupy. Napiszę tyle ile zdąże zanim wróci mąż, albo będę musiała otworzyć bar mleczny.

No więc muszę zacząć od czwartku 23 października. bo wtedy wszystko się zaczęło. Miałam wizytę u ginekologa. Wszystko świetnie, byłam w 38 tygodniu, ale mała była już bardzo nisko co utrudniało mi życie. Do tego te skurcze i najważniejsze potworny ból głowy, który nie opuszczał mnie nawet na chwilę i trwał od tygodnia. Z całej tej niemocy bardzo się pożaliłam mojemu lekarzowi, że bardzo chciałbym już urodzić, mąż też się pożalił, że tak bardzo się o mnie martwi, że nie może patrzeć jak się źle czuje. Ginek wysłuchał, zrobił usg, wszystko było dobrze. Moje dziecko nabrało masy aż do 2700 (co było bardzo dużo na jej możliwości) i zapytał:" Chce pani już urodzić?".No ja oczywiście, że chcę. Zaprosił mnie na fotel i zrobił mi meeega bolesny masaż szyjki. Jak na niego to było dziwne, bo to wyjątkowo delikatny lekarz, ale odrazu po wyjście z gabinetu poczułam różnice. Ból miesiączkowy i to taki upierdliwy. Poszliśmy z mężem na kolację do restauracji, tam w toalecie zauważyłam delikatne plamienie, ale to jeszcze nic nie oznaczało, chociaż wiedziałam, że coś zaczyna się dziać. Wracając do domu, w samochodzie zaczęłam czuć skurcze, które były inne niż dotychczasowe, zaczęły być lekko bolesne. Poszliśmy spać z myślą że jeśli się zacznie to na pewno się obudzę. W nocy nic, choć skurcze zostały. W piątek pojechaliśmy na działkę i poszliśmy do lasu na spacer. Kilka razy musiałam się przytrzymać drzewa podczas skurczu, ale nie panikowaliśmy. Wróciliśmy do domu. Skurcze się nie zmieniały więc znowu położyłam się spać, ale tym razem nie mogłam zasnąć, coś w mojej głowie nie pozwalało mi się uspokoić. Po nieprzespanej nocy poszliśmy na miasto na śniadanko. Wszystko było dobrze, skurcze cały czas nieregularne i tylko lekko bolesne. Wróciliśmy do domu, ja poszłam się wykąpać. W wannie dziwnie się poczułam, miałam wrażenie że robie siusiu do wody, a potem zobaczyłam że odszedł mi czop. Wyskoczyłam z wody jak oparzona, bo trochę to było obrzydliwe. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że dywanik jest taki trochę bardziej mokry niż zwykle jak wychodzę z wanny. Owinęłam się ręcznikiem i poszłam do męża ze słowami:"albo się posikałam, albo mi wody odchodzą, chodź zobacz" On ewidentnie z miną mówiącą że to kolejne fanaberie poszedł sprawdzić i w tym momencie poczułam że zalewa mnie woda. Zrobiłam się cała mokra od pasa w dół a pod nogami pojawiła się kałuża. Wtedy już wiedzieliśmy że trzeba jechać. W końcu mieliśmy pewność że to nie fałszywy alarm. Izbie przyjęć byliśmy przed 15. Wiadomo badanie, ktg, rejestracja. Położna i lekarz kazali mi wypić butelkę wody i coś zjeść zanim mnie wyślą na porodówkę, bo Maja miała podwyższone tetno. Potem musiałam jeszcze poczekać aż się zwolni sala i chyba po 17 zabrano mnie i męża na górę. A dodam że rodziłam w św. Zofii w Warszawie. Weszłam do sali Morelowej i wiedziałam momentalnie że tutaj na pewno wszystko się uda. Przyszła położna, wyglądał jakby miała 15 lat ale nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie, zwłaszcza że o 19 przyszła kolejna, też młodziutka, ale z tą wiedziałam że na pewno się dogadam i że się świetnie mną zaopiekuje. Tak to z takim nastawieniem zamierzałam rodzić, ale dalszą część napiszę poźniej bo właśnie mój żółwik zaczął swój koncert...

Żółwik wcina, a ja mogę pisać dalej. Poduszka do karmienia to fajna rzecz...

Tak, moje nastawienie było super, ale niestety... Skurcze dalej takie same jak od dwóch dni. Do 21 chodziłam i miętoliłam cycki, wszystko na nic. Około 21 dostałam oksytocynę i wtedy naprawdę poczułam, że rodzę. Leżałam na łóżku pod ktg i skurcze zaczęły być mocno dokuczliwe, mąż zapytał położnej czy mogłabym chociaż wstać. Przybiegła do mnie od razu. Zaproponowała piłkę. Skurcze były nadal bolesne, ale przynajmniej między skurczami było wygodniej. Zaczęłam z bólu jęczeć, mąż przerażony, a położna bardzo zręcznie mnie zagadywała. Zbadała mnie a tam dalej 2 cm, ja cierpę a tu się nic nie rusza. Dostałam kolejną kroplówkę z rozkurczowym. Nastąpił taki moment, że poprosiłam o znieczulenie, niestety 2 pacjentki są znieczulone i dopóki nie urodzą anestezjolog nie może mieć pod opieką kolejnej więc muszę czekać. Zaproponowała mi wannę. Weszłam do wody i wkroczyłam na inny poziom świadomości. Niewiele z tego pamiętam. Pamiętam, że byłam bardzo skupiona na skurczach. Było ciężko, bo oksytocyna podziałała tak, że miałam skurcz za skurczem. Nie było pomiędzy nimi żadnej przerwy. Byłam tym wyczerpana fizycznie. Bardzo pomogło mi wsparcie męża. Był przy mnie i trzymał nie za rękę, położna położna przychodziła co jakiś czas sprawdzić tętno małej i pogłaskać mnie po głowie. w momencie kiedy byliśmy sami poczułam że muszę wyjść z wanny, bo coś się dzieje. Mąż pobiegł po położną a ja zaczęłam krzyczeć z bólu. Zbadała mnie orzekła że mam 10 cm. Wtedy wpadłam w histerię, bo bałam się bólu przy parciu bez znieczulenia. Wiedziałam że teraz nic mi już nie pomoże i muszę to zrobić na żywca.

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 listopada 2014, 17:41

19 listopada 2014, 17:13

No już kończę :)
No więc zaczynałam rodzić. Mąż był w szoku, że to już. Super działały jego słowa: "jesteś taka dzielna, dałaś radę bez znieczulenia itd". Wiedziałam, że nie mogę rodzić leżąc na tzw. biedronkę, czyli na plecach. Położna rozłożyła łóżko i kazała mi się odwrócić. Przy parciu trochę krzyczałam, ale mimo, że bolało bardzo to nie krzyczałam z bólu, a raczej po to żeby sobie dodać sił. Mąż zapytał położnej ile ta faza potrwa, odpowiedziała, że to może być 10 minut, albo nawet pół godziny. Pomyślałam: o nie ja pół godziny tego nie wytrzymam. Nie wiedziałam jeszcze, że wytrzymam i to dwa razy dłużej. Po oksytocynie moje skurcze były bardzo krótkie, przez to czułam jak wypieram moje dziecko na skurczu,a po nim główka małej się cofa. Bardzo chciałam żeby się już urodziła. Położna zmieniała mi pozycję, żeby pomogła mi siła grawitacji, potem znowu wracałam na kolana, cały czas też powtarzała mi jak pięknie sobie radzę i jak świetnie to robię, przez całe moje życie nie usłyszałam tyle pochwał i komplementów. Mąż uciekał do łazienki, bo przerażały go moje krzyki, wiedziałam, że chciałby mi pomóc, ale musiałam sama sobie poradzić. W końcu poczułam,że główka jest już blisko, wtedy położna kazała nie przeć tylko udawać, że dmucham świeczkę, potem kazała mi krzyczeć "a". Tak właśnie rodziłam główkę. Czasem musiałam odrobinę poprzeć, instynktownie wiedziałam jak bardzo mogę przeć. Czułam co mam robić, taki powrót do natury:). Urodziłam główkę:). Zapytałam czy mogę dotknąć, na co położne, że oczywiście. To był dziwne, ale cudowne, dodało mi mnóstwo siły. Mąż wyszedł na chcwilę, ale gdy to zobaczył szybko się cofnął:). Potem rodziłam bark, który jak się okazało był z podniesioną rączką, jak u kurczaczka, może przez to było tak ciężko. Potem urodziła się cała moja Maja. Usiadłam na piętach, wzięłam ją sobie na ręce i doskonale wiedziałam co robić, znowu instynktownie. Położyłam się na fotelu i spojrzałam na nią. Powtarzałam ciągle to samo "jaka ona śliczna". Spodziewałam się sinego, oślizgłego, oblepionego krwią i wydzielinami robaczka, a dostałam różowiutką, czyściutką jak z kąpieli córeczkę. Położna momentalnie dała jej 10 punktów, a ja ciągle patrzyłam na jej paznokcie. Byłam w szoku, że są tak małe. Moja faza parcia trwała równo godzinę, była trudna, wtedy myślałam, że to było okropne, ale teraz wiem, że mogę rodzić jeszcze raz i wcale nie było strasznie i chyba wcale nie potrzebuje znieczulenia. Jestem z siebie dumna, czuje się silna, odważna i czuje, że dokonałam czegoś mega wielkiego. Mój mąż patrzy na mnie do dzisiaj z podziwem i przyznał, że on nie dałby rady, mimo, że nawet nie wie jaki to ból.

Po chwili przyszła pora na badanie szyjki. No to mnie zabolało, muszę przyznać. Dowiedzialam się, że nie popękałam ani trochę i nic nie trzeba szyć. Wiem, że to zasługa moja i położnej. Świetnie chroniła krocze, smarowała oliwką i mówiła co mam robić, ja robiłam wszystko co mi kazał i się udało.
Potem 2 godzinki razem a potem oddział. Było ciężko bo nie miałam mleka, ale położne na oddziale bardzo mi pomogły i laktacja się rozkręciła.
Szpital genialny, drugie dziecko urodzę tylko tam i tylko z tą położna. Poród mimo, że nie był lekki i przyjemny zdecydowanie zaliczam do dobrych. Trzymam kciuki, żeby wszystkie brzuszki miały tak pozytywne doświadczenia :)

A ije4szcze chciałam dodać jedną rzecz... Jechałam do porodu z paczką herbatników w torbie, no bo przecież jak urodzę w nocy to będę głodna, a nie dostanę nic do jedzenia o tej porze. Jakże się myliłam... Kiedy wyszłam spod prysznica czekała na mnie pyszna kolacyjka potrawka z ryżu, jajko na twardo, pieczywo masełko przybrane sałatą, położna zapytała czy słodzę bo przyniosła też herbatę, ale nie wiedziała ile mi posłodzić, bo jak słodzę to ona zaraz przyniesie cukier. No normalnie mnie tym rozwaliła, aż się prawie popłakałam ze wzruszenia.

Aaa najważniejsze... sama sobie przecięłam pępowinę

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 listopada 2014, 17:40

19 listopada 2014, 19:36

2rq0lmq.jpg

20 listopada 2014, 10:46

Po wczorajszej wizycie u pediatry jestem bardzo zadowolona. Maja urodziła się z wagą 2800, w szpitalu spadła do 2600, a po trzech i pół tygodnia waży 3380:). Grubasek z niej. Oprócz tego krostki na buzi to nie uczulenie tylko trądzik noworodkowy. UFFF bo już myślałam, że to przez rafaello, a ogólnie bez słodkości nie mogłabym żyć.

Od wczoraj niunia coraz więcej czasu spędza u nas w łóżku. Coraz bardziej się pod tym względem wyluzowuje, chociaż nadal boję się, że zrobimy jej krzywdę i obkładam ją poduszkami jak głupia.

No ok. Trzeba się trochę ogarnąć i w ogóle zrobić jak najwięcej póki Majka śpi:)
A dzisiaj mamy plan wybrać się pierwszy raz do supermarketu całą trójką. Głupie zakupy a ja cieszę się z nich jak dziecko. Wykańcza mnie już trochę siedzenie w domu z dzieckiem.

21 listopada 2014, 14:27

Ja nie wiem czy mój mąż jest beznadziejny czy ja za dużo wymagam...
Dziś koszmarna noc. Maja budziła się co półtorej godziny, przy cycu spędzała 45 minut, odkładałam ją do łóżeczka i dalej znowu to samo. W tym czasie mój małżonek przewracał się na drugi bok, żeby przypadkiem za bardzo nie usłyszeć swojego dziecka. Od 8 do 12 kompletnie brak snu, tylko i wyłącznie leżymy w łóżku i oblizujemy cycusia. Myślałam, że się posikam w łóżku. Rano tekst męża: ale się wyspałem, a Tobie jak się spało kochanie? Odpowiedziałam, że nie bardzo, bo mam małe dziecko. Chyba zajarzył, ale sama nie wiem...

Maja jest małą terrorystką. Jeśli nie dostaje tego czego chce, a jest to zawsze cycuś, drapie, krzyczy i się rzuca. Dzisiaj kiedy ją przebierałam na przewijaku dała taki właśnie popis przy tatusiu, a ten jej taki wykład dał, że śmiać mi się z niego chciało. Maja w odpowiedzi, zaczekała aż zdejmę pampersa i siknęła taką fontanną, że zalała (he wcale nie przewijak) podłogę w promieniu 2 metrów. Kiedy na kolanach ścierałam jej siuśki pomyślałam, że nie spodziewałam się takich rzeczy po macierzyństwie.

24 listopada 2014, 15:12

Najlepszy raper w mieście
55179v.jpg
Dzisiaj Maja została ubrana w swoją pierwszą sukienkę i była pierwszy raz w restauracji. Zjedliśmy w spokoju cały posiłek a ona smacznie spała. Jejku, nie myślałam, że z małym dzieckiem tak dużo można zrobić. Już planujemy kolejne wyjścia:)

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 listopada 2014, 15:14

25 listopada 2014, 18:28

Mamy pożar tyłka. W użyciu bepanten, sudocrem, linomag. Myję popę pod kranem, potem dokładnie suszę suszarką, przewijam co chwilę, dzisiaj tak długo wietrzyłam pupę, że jestem cała obsrana. Mam tonę prania. Za to bóle brzuszka ustały i kupa jest dosłownie co 30 sekund, to pewnie przez to te odparzenia. Jak nie urok to sraczka i to dosłownie...

27 listopada 2014, 16:58

Dalej walczymy z odparzeniami, ale chyba jest coraz lepiej. Działamy naprawdę silnymi środkami szpitalnymi, musi się polepszyć. A w ogóle to moje dziecko zamieniło się w anioła. W nocy śpi od północy do 6 rano!!! Tak nie pomyliłam się, moje miesięczne niemowlę śpi praktycznie całą noc. Prawie nie płacze, czasem trochę pomarudzi, dalej wieczorne zasypianie trwa 2 godziny, ale nie płacze tylko po prostu się tulimy tyle czasu. A jak w kąpieli jest rozkoszna, no do schrupania.

Dicoflor zdziałał cuda. Choć nie wiem czy to pomogło, mój mąż twierdzi, że tak opanowanej i cierpliwej mnie nigdy nie widział, a powiedział to o 6 rano kiedy przypatrywał się jak po raz 7 zmieniam Mai pieluchę, a ona znowu robi w nią kupę w momencie kiedy zapinam ostatni guziczek pajaca i co? z uśmiechem na ustach zmieniam pieluszkę po raz 8 i dobrze mi z tym :).
Zmieniły mi się priorytety... Co z tego, że w zlewie brudne gary, do podłogi można się przykleić, a na meblach można pisać bo jest tyle kurzu... Ja kładę moją małpkę na łóżku biorę kocyk przykrywam nas obie i tak leżymy godzinami, przytulamy się, słuchamy kołysanek i zaczynamy gugać. Tak zdecydowanie już wiem o co mojemu dziecko chodzi i co lubi i nie będę już więcej próbować jej tresować, bo ona chce być blisko mnie, więc nie wymaga chyba wiele.

26 października 2015, 08:37

Ciąża zakończona 26 października 2015
1 2 3