Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Chciałabym przytulić Cię do mego serca i poczuć ciepło Twojego ciałka...
Dodaj do ulubionych
1 2
WSTĘP
Chciałabym przytulić Cię do mego serca i poczuć ciepło Twojego ciałka...
O mnie: 30-letnia mama dwóch najcudowniejszych na świecie chłopców
Moja ciąża:
Chciałabym być mamą:
Moje emocje:
Przejdź do pamiętnika starania i przeczytaj moją historię starania się o dziecko

9 września 2013, 07:58

Dziewczyny czy macie zaufanie do Pink Testów??? Wstałam, zrobiłam test. Kreska testowa jest nawet mocniejsza od kontrolnej!!!!! Jezu boję sie jeszcze cieszyć, bo w nocy tak bardzo bolał mnie brzuch na okres...

9 września 2013, 08:08

betę mogę zrobić w mieście oddalonym o 40 km, to może jutro. Martwi mnie bardzo ten ból brzucha, bo w nocy był już nieznośny. Tak ma być? Zrobię dziś jeszcze jeden test, bo jeszcze w to nie wierzę ;)

9 września 2013, 09:08

Drugi też pozytywny!!!!!!!!!!!!!!!! Boże, jak ja się cieszę!!!!! Zrobię mężowi niespodziankę jak wróci z pracy!!!! Wiecie tylko Wy :) i ja oczywiście ;) Zmolestowałam już lekarza, twierdzi, że ból jest ok, bo macica się rozciąga :) Mam nadzieję...

9 września 2013, 10:59

Uff........... Muszę trochę ochłonąć. Po pierwszej radości oczywiście przyszły pierwsze obawy: czy wszystko jest ok? Czy to nie ciąża pozamaciczna? Czy uda mi się szczęśliwie donosić dzieciątko? Tyle się przecież naczytałam na OVU tych smutnych historii, tyle poronień, a u mnie przecież nie ma jeszcze takich szczególnych objawów. Na USG raczej nie będzie nic widać, lekarz powiedział, że pozytywny test w zupełności wystarczy, nie trzeba bety. Już bym najchętniej wzięła luteinę, by tylko wszystko było ok. Wiem, że muszę się uspokoić i nie mogę się stresować, ale prawdą jest co napisały dziewczyny kiedyś: że wszystkie obawy zaczynają się dopiero po + na teście ciążowym. Zgadzam się z tym. Teraz trzeba wymyślić w jaki sposób przekazać mężowi tą wiadomość. Pewnie w to nie uwierzy, bo wczoraj tak ryczałam, że boli mnie brzuch i nic z tego, a darłam się okropnie jak widziałam niemowlęta w telewizji. Sama siebie nie mogłam zrozumieć, bo przecież zaakceptowałam, że ten cykl do niczego. W końcu zapytał, a skąd wiesz czy nie jesteś w ciąży? Odparłam: bo wiem, boli mnie brzuch. I na to: a byłaś kiedyś w ciąży, że wiesz jak to będzie? I przyznałam rację, w nocy za to strasznie bolał mnie brzuch, więc stwierdziłam, że nie ma po co robić testu i tak będzie negatyw. Zrobiłam go dla formalności jak pojechał do pracy (stwierdziłam, że wieczorem napiję się wina, a lepiej wiedzieć czy mogę) i jak zobaczyłam, że kreska się od razu pokazała, to się spociłam ze stresu! Nadal w to nie wierzę. Wg ovu poród przypada na 13 maja. Mój Kochany Ojcze święty wiem, że to Twoja zasługa!!!!! Matko Boska Fatimska czuwaj nad nami i miej nas w opiece!!!!!

9 września 2013, 15:05

Jestem trochę przesądna, więc jeszcze nie dziękuję ;) Jutro wizyta u lekarza, kazał przyjść. Trochę się martwię, bo bolą mnie krzyże i brzuch, ale wg niego jajo płodowe rozciąga macicę. Mam nadzieję, że wie co mówi. Zresztą zawsze przed @ bolały mnie krzyże, więc może taka moja natura. Póki co czekam na męża. Testy z czapeczką (którą kiedyś dostaliśmy od mojej mamy) czekają zapakowane w wedlowskim sercu po czekoladkach. W środku też list od dzidziusia do tatusia. Jak na ironię kiedy zastanawiałam się na czym go napisać, do drzwi zapukał pan zbierający pieniądze na dzieci z porażeniem mózgowym. Dał mi pocztówkę z misiem :) Tak więc zaraz ją wykorzystałam :)Najgorsze jest to, że się wygadałam rodzicom. Zaraz po wejściu do domu mama zauważyła, że coś jest nie tak i że jestem szczęśliwa, a że wiedziała, że @ się spóźnia zapytała czy robiłam test. Kurczę, nie umiem kłamać. W domu szał od 12. Czuję się jak we śnie i mam nadzieję, że szybko się nie obudzę.

9 września 2013, 18:17

Reakcja męża... Hmmm, bezcenna :) Po powrocie z pracy wręczyłam mu pudełeczko. Otworzył, zobaczył test, zapytał: udało się? Pocałował, przytulił, po czym pobiegł na koniec pokoju do laptopa, a jak zapytałam co robi, sięgnął po butelkę i zaczął zachłannie pić wodę. Teraz jest na budowie, nie wiem, chyba jeszcze do niego nie dotarło... Jeszcze nie myśli racjonalnie. Zaliczyłam już popołudniową drzemkę. Bardzo mi gorąco, temp. ciała 37,5. Oby teraz tylko nie rozłożyło mnie żadne przeziębienie... Jutro wieczorem do lekarza. Pewnie nic nie będzie widać. Wg ovu jutro zacznie się 6 tc. Wolę to jednak skonsultować, po tych wszystkich torbielach i przejściach trochę się boję. W domu mega zamieszanie, młodsza siostra skacze i już pyta o imiona. Na wszystko za wcześnie, w przeciwieństwie do nich ochłonęłam i cieszę się już "po cichu".

10 września 2013, 22:20

Po wizycie. Lekarz potwierdził, maluch jest w brzuszku. Założył już kartę ciąży, termin na 12 maja 2014 :) Co więcej jutro, bo okropnie jestem zmęczona i zasypiam na klawiaturze. Buziaki od szczęśliwej mamusi i maleństwa ;)

11 września 2013, 14:35

Zgodnie z obietnicą dziś relacja ze wczorajszej wizyty. Wprawdzie miałam przyjść na 18.30, ale na miejscu okazało się, że kolejka na całą poczekalnię. Spokojnie więc zajełam miejsce po ostatniej z pań, ale chyba pani położna domyśliła się, że coś jest na rzeczy, gdyż tak ziewałam i kazała iść wcześniej. Bałam się, że jeszcze nie będzie nic widać, bo to dopiero 36 dc, ale lekarz powiedział, że już zobaczymy. Zrobił USG transwaginalne i od razu stwierdził: no pewnie, że ciąża jak byk! Nie wiem kto bardziej się ucieszył :) Nie badał mnie, gdyż stwierdził, że nie chce jeszcze naruszać szyjki. Dał skierowanie na podstawowe badania i co mnie dziwi nie zalecił brać witamin. Stwierdził bowiem, że udowodniono, iż w krajach, w których suplementy są dostępne bez recepty mamy zbytnio się faszerują lekami. W konsekwencji dziecku bardziej rozwijają się barki (nieproporcjonalnie do główki) i przy porodzie są tragedie, bo łamią obojczyki itd. Zresztą powiedział, że ja raczej jestem kandydatką do cesarki, bo ważę 42,5 kg przy 162 cm wzrostu. Wiem, wiem pigmej ze mnie ;) Nie mogę jeść więcej. Jak zapytałam o kwas foliowy, który piję zresztą od 2 lat, powiedział, że w pieczywie jest go dużo. Trochę mnie martwi takie zbyt luzackie podejście. Nie chciał dac mi ani luteiny ani duphastonu, ale w końcu kazał brać luteinę co drugi dzień, akcentując przy tym, że to raczej ze względów psychologicznych aniżeli medycznych. Ok, może byłam zbyt upierd..., ale chcę zminimalizować jakiekolwiek ryzyko. Założył mi oczywiście już kartę ciąży, co mnie zdziwiło, gdyż siostra odradzała wizytę, twierdząc, że nic nie zobaczy i nie założy karty. Jak widać, udało się :) Czuję się w zasadzie ok, tylko dokucza mi senność, zmęczenie, mały ból piersi, ból pleców i kości ogonowej i wczoraj niezbyt podchodziły mi naleśniki :) Ogólnie jest cudnie, mam nadzieję, że maluch się trzyma i nie wywinie mamusi żadnego numeru. Kolejna wizyta dopiero 22.10. Moja mama oczywiście już gromadzi ciuszki, ale tłumaczę, że to zbyt wcześnie i wiele może się jeszcze wydarzyć. Odpukać... Teściowie jeszcze nie wiedzą i martwię się tą wizytą, bo nie wiem czym mnie powitają. Odczuwam jakiś wewnętrzny niepokój.
A teraz coś dla Was moje Kochane dziewczęta - pomyślicie pewnie: kolejna mądra, która wypisuje morały kiedy jej się udało. Nie, jeszcze w niedzielę z niezrozumiałych powodów płakałam na widok dziecka w telewizji. Jeszcze się nie cieszę, bo choć mąż planuje wybór wózka, ja wiem, że jeszcze baardzo długa droga przed nami. Jeszcze kilka dni temu w to nie wierzyłam, może specjalnie odsuwałam od siebie tą myśl, by się nie rozczarować. Teraz wiem jedno: nie znacie dnia ani godziny. Pan Bóg wybierze ten czas, pozostaje tylko Mu zaufać. Jeszcze kilka dni temu patrząc na wiszący w naszym pokoju obraz Pana Jezusa Miłosiernego płakałam, modląc się i twierdząc, że nie zniosę kolejnej porażki. Już nie tym razem. Może rzeczywiście, ostatnio byłam nieco wyczerpana psychicznie. Nie da się odsunąć myśli o macierzyństwie na bok, nie da się kiedy tak bardzo się pragnie maleństwa. Ja tego nie zalecam, bo to jest niewykonalne. Zaufajcie, bo tylko to ma sens. My nie możemy się jeszcze oswoić z tą myślą, gdyż cykl uznałam za bezowulacyjny, ale jak widać i tym razem Pan Bóg pokazał, że nie ja, nie lekarze mamy decydujący głos. Tylko On. Moje maleństwo to ogromny dar, mam nadzieję, że dany na zawsze. Was też to czeka i może tak jak mnie – w najmniej spodziewanym momencie; momencie, w którym stwierdzicie, że pewnie znowu się nie udało. Pamiętajcie: poczęcie to cud i tylko Pan Bóg wie jak nas zaskoczyć. Moja teściowa ma w tym tyg. urodziny – mam nadzieję, że to będzie cudowny prezent :)

12 września 2013, 12:45

Truskawkowa - rzeczywiście moje gabaryty odpowiadają małej dziewczynce, a nie 25-letniej kobiecie oczekującej maluszka. Zdaję sobie sprawę z zagrożenia, jakie powoduje niedowaga. Będę bardziej o siebie dbać i znacznie częściej jeść. Wierzę, że się uda, chociaż czytając niektóre wpisy, popadam w skrajne emocje i obawiam się różnych rzeczy. Ja również nie mogę przytyć, choć bardzo tego chcę. Nigdy się też nie odchudzałam i zawsze przykro mi było kiedy ludzie podejrzewali mnie o anoreksję :( Być może moja waga była przyczyną problemów hormonalnych i spowodowała spadek odporności, a co za tym idzie - infekcje bakteryjne w pochwie. Wszystko możliwe. Kolację często jadłam o 23.00 (teraz to się zmienia) i obaliłam tym samym wszystkie mity, że późne spożywanie posiłków prowadzi do nadwagi ;) Zawsze chciałam być trochę "tęższa", ale niestety nie dało się. Rozmiar stopy 35, więc jestem raczej maleństwem. Mam nadzieję, że dzidziuś odziedziczy trochę po tatusiu, więc może będzie bardziej postawny. Pewnie z tego względu lekarz już wspominał o cesarce, ale jeszcze zobaczymy jak się rozejdą kości. Jeszcze za wcześnie, by myśleć o takich rzeczach. Byle dotrwać do końca I trymestru, a wtedy będziemy bardziej bezpieczni. A teraz największy plus: ciąża zmotywowała męża do pracy na budowie, teraz biega tam codziennie. Pan Bóg wiedział w jakim momencie zesłać do nas maluszka.
Dorjana - jasne, że wkleję zdjęcie malucha. Muszę tylko poszukać aparatu. USG mam w karcie ciąży. Mam nadzieję, że u Ciebie też wszystko dobrze. Trzymam za Was mocno kciuki. Obiecuję, że jeszcze dziś (jeśli się uda) zaprezentuję naszego Kropka ;)

27 września 2013, 18:13

Truskawkowa - jasne, że Was nie porzuciłam. Cały czas Was podczytuję i bardzo kibicuję, wierząc, że niebawem będziemy wymieniać się doświadczeniami związanymi z ciążą. Nie ukrywam, że ostatnie tygodnie to dla mnie ogromne zamieszanie - niewysłowiona radość, której towarzyszą ciągłe obawy, a to z powodu opryszczki wargowej, początków przeziębienia, brązowej kropki na bieliźnie, czy innych. Momentami już głupieję. Mąż ma pretensje, że nie może się ze mną dogadać, bo ciągle tylko śpię. Mama zarzuca, że myślę zbyt pesymistycznie, a ja po prostu się boję. Ostatnie lata były dla mnie ogromnie trudne i dlatego tak ciężko mi uwierzyć, że nagle wychodzę na prostą i kończą się problemy. Kocham już tego malucha najbardziej na świecie. Mówię do niego, głaszczę brzuch i modlę się gorąco, aby wszystko było dobrze. Nie mam nawet pierwszych imion, ale wiem jakie będą drugie: Karol – po Janie Pawle II bądź Maria – Matka Boska Fatimska, bo termin porodu przypada na 13 maja. Piękna do data, bo przecież rocznica objawienia w Fatimie i zamachu na Ojca Świętego. Modlę się do gorąco, powierzam Ich opiece me maleństwo, prosząc, by nad nim czuwali i sprawili, by rosło zdrowe. Poza tym maluch narodzi się blisko urodzin mamusi, które są 8 maja  Jakby człowiek nie wiem jak planował, to pewnie by się tak nie udało. Jejku, tyle jeszcze przed nami, tak długa droga, tyle niebezpieczeństw i obaw. W środę byłam na USG – maluch ma 9 mm, wg lekarza ciąża fizjologicznie zdrowa, serduszko bije. No i oczywiście – jak to ja – martwię się, czy nie za mały, czy wszystko z nim ok., czy lekarz niczego nie ukrywa. Wiem, wiem – paranoja, ale nic na to nie poradzę, że kocham je ponad wszystko. W poniedziałek zaczniemy 9 tydzień. Oby wszystko było dobrze, bo ten brak objawów mnie martwi – czasami mnie mdli i dławi, ale nie wymiotuję. Ból piersi nieco ustąpił, ale pobolewa brzuch, co zdaniem lekarza jest dobrym znakiem. Podstawowe badania w porządku. Oby tylko czas płynął dalej i maluch rósł zdrowy.

28 września 2013, 17:15

Nie mam zamiaru Was zostawiać. To forum stało się dla mnie niezwykle dużym wsparciem w chwilach, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Dzięki Wam zrozumiałam, że nie jestem sama i muszę walczyć o marzenia. Pojęłam też, że wiele dziewczyn zmaga się z większymi problemami i najważniejsza jest wola walki. Nie mniej jednak przeczytane tu tragiczne niekiedy historie różnie na mnie ostatnio wpływały. Sama zmagam się z licznymi obawami, a niektóre smutne wpisy jeszcze bardziej je potęgowały, sprawiając, że miałam różne myśli. Nadal się boję, bo to dopiero początek i muszę odnaleźć w sobie siły, by z ogromną nadzieją patrzeć w przyszłość, bez obaw. Kiedyś myślałam, że jak już zobaczę II kreski, to wszystko będzie łatwiejsze. Nic bardziej mylnego. Dopiero wówczas się zaczęło: czy wszystko dobrze, boli brzuch, nie boli - co to oznacza, czy maluch się rozwija i bije mu serduszko. Najlepiej byłoby mieć w domu USG, ale pewnie i to nie zagwarantuje mi spokoju ;) Takie uroki ciąży…
Właśnie, nie napisałam nic o reakcji teściów. Przepraszam, zaraz to nadrobię ;) Nie ukrywam, że wizja wyjazdu do nich bardzo mnie stresowała, czułam się jakaś dziwnie niespokojna. Wprawdzie mieliśmy jechać dopiero w niedzielę, ale przekonałam męża, by pojechać w dzień jej urodzin, czyli piątek. Nawet nie protestował, więc to był nie lada sukces. Niestety teścia jeszcze nie było w domu, została sama teściowa, która jak nigdy (jest ogrommmnym zmarzluchem) otworzyła drzwi i okna przed naszym przyjazdem, twierdząc, że musi wywietrzyć. Wybaczcie, ale w to nie uwierzę nigdy, bo sama tak się poubierała, że wyglądała jak miś. Proponowała smażone pierogi, więc zgodnie wraz z mężem poprosiliśmy, by tylko nie smażyła (w tym czasie strasznie mnie mdliło na zapach smażenia). Nie mogła jednak tego przyswoić, więc stwierdziliśmy, że powiemy. Wstaliśmy i mówię: gratulacje babciu! A ona wygięła się do tyłu, myślę więc masakra, teraz zemdleje i jeszcze trzeba będzie ją reanimować. Hmm – wątpliwa przyjemność ;) Nie odezwała się, zdjęła okulary i patrzy na mnie jakby ducha zobaczyła. Mąż stał przy ścianie i zaczął zaglądać co się dzieje, że zapadła taka cisza. Mówi: mamo i co? A ona: Tak? To fajnie, a później: aż się „osmarkałam”… Liczyliśmy na większą euforię. Cały czas chodziłam do toalety, bo akurat w tamtych dniach było to okropne, wszystko uciskało bardziej na pęcherz i pewnie dlatego. Ona zaś powiedziała, że nie z tego powodu, pewnie mam zapalenie pęcherza i dlatego tak biegam, z pewnością nie z powodu ciąży. No nie wiem, miałam kilka dni później badania i wyszły ok., a podobno teraz dzidziuś się bardziej umiejscowił – stąd te perypetie. Teraz słów kilka o reakcji teścia. Wspomnę jeszcze jedno: teść ma bardzo zaawansowaną przepuklinę, a teściowa ma to gdzieś. Twierdzi, że i tak go nie przekona, że nie ma sensu z nim rozmawiać. Fakt – to trudny człowiek, ale stwierdziłam, że może wystarczy trochę czułości, troski i będzie inaczej. Kiedyś więc sama zaczęłam rozmowę, prosząc, by udał się do lekarza. Jak zaczął grymasić, powiedziałam: tata jest potrzebny mamie, M., a nie chce tata poznać kiedyś swojego wnuka? On na to: i tak go ze mną nie zostawicie, więc odpowiedziałam: tego tata nie wie… Wtedy powiedział, że jak będzie coś na rzeczy, to pójdzie do lekarza. W dniu, w którym przyjechaliśmy im to oznajmić, teść wrócił z pracy i widziałam, że jest na mnie bardzo wkurzony (pewnie czekała mnie reprymenda za to, że mąż przyznał, iż wiemy o jego kłamstwach). M. powiedział więc już w drzwiach: to jak, kiedy idziesz do tego lekarza? A czego? – odparł teść. Na co mąż: bo powiedziałeś, że jak będzie wnuk, pójdziesz się leczyć. I teść nic nie odpowiedział, nawet nie mrugnął okiem, zapadła niezręczna cisza. Nie było tematu. Mąż jeszcze kilkakrotnie starał się do niego wrócić, ale rodzice go ucinali. Widziałam, że nie na rękę im ta wiadomość. Nie wiem, może po wsi już zdążyli rozpowiedzieć, że jestem bezpłodna? Nie wnikam… Czuję jednak, że nie sprawiło im to radości. Nawet mąż po przyjeździe do domu, powiedział moim rodzicom, że jego rodziców ta wiadomość nie ruszyła. Widzę, że ma żal. Ja też, ale ich już nie zmienię. Myślałam kiedyś, że taka sytuacja zbliży mnie i teściową. W końcu sama przeżyła śmierć córki zaraz po narodzinach (siostra męża byłaby młodsza ode mnie o dwa lata). Może dlatego jest taka. Myślałam, że kiedyś poznam tę historię, zrozumiem. Nawet mąż jej nie zna. Trochę mnie to dziwi, bo przecież miał wówczas 6 lat, więc trzeba było mu jakoś wytłumaczyć dlaczego nie ma tego dziecka. Tymczasem spuścili na to zasłonę milczenia, nie chcąc i nie próbując z nim rozmawiać. Niestety, chyba się pomyliłam, że moja ciąża coś zmieni. Współczuję teściowej i kiedyś chciałam być dla niej córką, której nie miała. Nie da się. Tego dnia, jak wróciliśmy do domu, dostałam atak bólu żołądka, w jajnikach czułam ogień, brzuch bolał mnie bardzo. Leżałam i się modliłam o cud, o to, by Bóg chronił maleństwo. Przez 10 lat miewałam te ataki, ciągle z ich powodu zabierało mnie pogotowie i wtedy zaczynało się: zastrzyki, wlewy przeciwbólowe, podejrzenie wyrostka, w końcu warszawski Instytut Hematologii
i Transfuzjologii i podejrzenie porfirii wątrobowej. Niczego nie zdiagnozowano. Jak szybko przyszło, tak też i poszło. Od 1,5 roku nie miałam ataku – do wtedy. Dlatego tak bardzo się bałam. Przecież pamiętam jeszcze te chwile, kiedy leżałam w łóżku i błagałam Boga o pomoc, by choć na chwilę ulżyło, kiedy z bólu rwałam pościel, w końcu prawie traciłam przytomność. Ten piątek 13 był więc dla mnie okropny. Może dlatego w niedzielę pojawiła się dosłownie maleńka kropka brązowej krwi. Wiecie, co pomyślałam… Zbyt wiele tu takich historii... Okazało się jednak, że niepotrzebnie się martwiłam. Nie wiem skąd ten atak – może stres z powodu tej wizyty, może fakt, że bolał jajnik, a w ostatnim czasie sama zaczęłam myśleć, że przyczyną ataków były właśnie jajniki. Wiem tylko, że tą wizytę przypłaciłam ogromnym strachem i chyba szybko tam nie pojadę. Miałam nadzieję, że bardziej się ucieszą, ale oboje z mężem bardzo się pomyliliśmy. Po tym czasie teściowa zadzwoniła do mnie tylko raz i od razu ostudziła moją radość: „A Natalka dzwonię, bo na dworze pada deszcz, w domu nie mam co robić, więc stwierdziłam, że już zadzwonię”. Kurcze, nie zawsze musi być aż tak szczera… Podejrzewałam jednak, że to nie była jej osobista inicjatywa i oczywiście – mąż jej kazał. To co miała zrobić… Przestaję się już powoli przejmować. Choć wiem, że czeka nas ogromna przeprawa albo z imionami albo z chrzestnymi. Pewnie znowu wybiorą chrzestnych i nas poinformują. Już nigdy na to nie pozwolę, sami zadecydowaliśmy, że mąż ma samych dalekich kuzynów (którzy mają swoje życie i nas gdzieś), zatem chrzestnymi będą moja jedna siostra i mąż drugiej. Oj, tylko jak to oznajmić teściom. Wiem, że będzie wojna, ale teraz pójdziemy na noże. To nasze dziecko, nasze 5 minut i lepiej niech nikt się nie wtrąca, bo zrównam z ziemią. Nie pozwolę już za siebie decydować. Maluch w końcu musi mieć dobry przykład. A teściowa lepiej niech się nie wtrąca, bo jak to mówią: kto sprzeciwia się ciężarnej może liczyć, że myszy pogryzą rzeczy w domu. Tak więc: niech mają się teraz na baczności ;)

8 października 2013, 11:27

Perypetii z teściami ciąg dalszy... Niestety... Momentami mam już serdecznie tego dość. Może od początku. Zawieszamy budowę domu na ten rok z powodu braku oszczędności. Do tej pory wykonaliśmy wszystko za własne pieniądze, ale na II strop niestety już ich zabrakło. Wobec powyższego pomyśleliśmy o niewielkim kredycie, bo w planach i tak mamy zamiar brać hipoteczny. Wiemy jednak, że nie możemy teraz tej małej kwoty wziąć go na siebie, bo będzie to bariera w staraniu się o większy. Moi rodzice powiedzieli, że wezmą go na siebie, a my będziemy spłacać. Pomysł wydawał się dobry, ale mama stwierdziła, że nie chce byśmy zupełnie niepotrzebnie płacili prowizję, to może wspólnymi siłami uskładamy te kilka tysięcy, by zalać strop. Pożyczyła nam więc 2 tys. z oszczędności odłożonych na czarną godzinę. Dodam tylko, że naprawdę nie mają pieniędzy. Trudnią się handlem obwoźnym odzieżą używaną za niewielkie pieniądze, za które zresztą utrzymują 6 osób, w tym nas, abyśmy mogli oszczędzać na budowę. Okazuje się jednak, że nawet ta kwota jest zbyt mała, bo konieczne są kolejne 2 tys… Ok., myślimy – wypłata męża, oszczędności z moich zleceń, ale to ciągle mało. Kiedyś miałam nadzieję, że moi teściowie się zreflektują. Mąż przywiózł z rodzinnego domu jedynie kilka swoich ubrań, a i tak mama powiedziała, że mu wszystkich nie odda, bo ma nadzieję, że jeszcze będzie wracał. Dla mnie był to wówczas absurd, ale pomyślałam – dobrze, może zostaje sama, może to jej reakcja na całą sytuację. Finansowo nie pomogli nam nigdy – za wszelkie zakupy, jakie jej robimy rozliczamy się co do grosza, a jeśli nie ma wydać, nie daje, zaznaczając, że doda później. Jedyne, co teść nam zakupił, to zwykłą, prowizoryczną piłkę do drzewa za kilkadziesiąt złotych, która zresztą była zepsuta. Nie będę przy tym już wymieniać wszystkiego, co dostaliśmy od moich rodziców. Ktoś pomyśli – ale jest stronnicza. Nie – ja naprawdę staram się być obiektywna i sprawiedliwa. Z myślą o naszej budowie tata zakupił specjalnie ciągnik. Dali nam działkę o powierzchni 43 arów. Dostaniemy całe drzewo na dach. Nie pozwalają nawet dokładać się do obiadów dla robotników, mając świadomość jak wielu pieniędzy potrzebujemy. Tata całe dnie spędza na budowie, mama ze mną w kuchni, przygotowując śniadania, obiady. A teściowie? Teść był ostatnio dwa dni, teściowa ma w czterech literach wszystko. Raz zrobiła mięso na obiad, zaznaczając mi przy tym ostro, że M. jej kazał. A teraz do rzeczy… Mąż wczoraj zapytał mnie, czy moi rodzice nie pożyczą nam kolejnych pieniędzy. Nie wytrzymałam. Obiecałam sobie nie prosić teściów o pomoc finansową, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego tylko jedna strona ma jakieś zobowiązania. Dlaczego moi teściowie, którzy mają dochody (ojciec pracuje, więc ma pewnie średnią krajową, mama ma rentę), nie pomyślą, że może należy coś pomóc. To nasza budowa i nasza odpowiedzialność, ale prawdą jest, że nie można wymagać tylko od jednych rodziców (którzy zresztą mają jeszcze dwie córki). Czułam, że mąż pytał teściów o tą pożyczkę, bo miesiąc temu powiedział, abyśmy sami wzięli ten mały kredyt. Nie wiedzieliśmy wówczas, że jednak zajdę w ciążę i trzeba będzie nieco przyspieszyć całą procedurę starania się o hipotekę. Zapytałam więc wczoraj: a może Twoi rodzice wezmą na siebie pożyczkę, my zaś będziemy ją spłacać? I padła krótka, a zarazem znacząca odpowiedź, której w zasadzie byłam pewna: Nie wezmą. Wiedziałam. Niejednokrotnie już w trakcie rozmowy, gdy wyszło na jaw, że ojciec M. ogłosił chęć pomocy finansowej, jego mama stanowczo oponowała, twierdząc, że nie pomogą. Teraz też odmówiła nawet tej pożyczki na siebie, zaznaczając, że ma poprzednią. Racja – rata 200, czy 300 zł i nie są wydolni finansowo. Szkoda, że jest matką, ma jedno dziecko i widzi jak bardzo się ono boryka. Mam gdzieś tą pomoc. Chodzi mi tylko o zasady i chęci, bo nie umiem odnaleźć w moich teściach ani trochę gotowości do poświęceń. Jest mi tak bardzo przykro, że nie możemy nigdy na nich liczyć. Tak bardzo cieszą się wnukiem, że w odpowiedzi na słowa mojej mamy (Gratulacje dziadek! Teraz trzeba myśleć o kołysce), teść opowiedział, że mój tata ją „wystruga”. Jasne, a kto inny ma „obowiązek”? Myślałam, że są w stanie pożyczyć nam nawet te 1,5 tys. tys. na 2 tyg., ale jak widać sprawdza się powiedzenie: umiesz liczyć – licz na siebie. Chyba nie do końca wiedzą, że jesteśmy zdecydowani na hipotekę. Kiedyś, jeszcze zanim zaczęliśmy budowę, wdałam się w polemikę z teściową, która za wszelką cenę chciała nas przekonać do zamieszkania w bloku. Powiedziałam jej wówczas, że na mieszkanie to przecież musimy mieć od razu całość gotówki, zatem kredyt byłby nieodzowny. Skrytykowała mnie, że nie myślę o możliwości utraty pracy przez M., zastanawiając się nad kredytem. Traf chciał, że zaledwie kilka miesięcy później dostał umowę na czas nieokreślony. Nie zarabia wiele, bo na granicy 2 tys., ale to zawsze coś. Moja teściowa jednak widzi tylko pracę M., nie moją. Nie umie docenić, że ogromnymi nakładami wysiłku jestem niekiedy w stanie na zleceniach zarobić trzykrotność wypłaty męża. O co chodzi, przecież tylko on pracuje, prawda? Gdy dowiedziała się o ciąży, to ją od razu interesowało, czy będę pracować. Byle tylko syn się nie przemęczał... Kiedyś pracowałam całe noce, poświęcałam swoje zdrowie, ale teraz nie jestem sama. Noszę pod sercem dziecko i tylko to się liczy. Nigdy nie zaryzykuję jego życia dla pieniędzy. I właśnie z tej miłości do mego malucha zastanawiam się, czy iść jutro do lekarza. Przez ostatnie dni boli mnie brzuch. Nie wiem czy tak ma być, ale nie chcę tego bagatelizować. Nie chcę też wyjść na panikarę, bo w końcu lekarz wyrzuci mnie z gabinetu. Nie wiem co robić…

15 października 2013, 19:54

Zastanawiam się dlaczego to wszystko jest takie trudne... Dlaczego choć raz nie może być normalnie, bez problemów? Nieustające bóle brzucha i skurcze niepokoiły mnie do tego stopnia, że w zeszłą środę udałam się do lekarza (oczywiście po wcześniejszej rozmowie telefonicznej). Niestety po 2 godzinach siedzenia w poczekalni nie przyjął mnie, gdyż musiał odwieźć syna na basen, przy czym kazał przyjść w czwartek do szpitala na oddział, zaznaczając, że tam mnie zbada. Stwierdził również, że chyba dramatyzuję. Długo zastanawiałam się czy jechać, bo zrobiło mi się przykro. Pomimo wszystko udałam się do szpitala. Zbadał mnie i nagle stwierdził: A zostałaby Pani ze 3 dni w szpitalu? Pytam więc: a co się dzieje? - Szyjka jest zbyt miękka. I pomyślałam - jasne dramatyzuję. W szpitalu luteina dopochwowo 2x2, kroplówki cały czas, magnez 3x2, nospa 3x1. Zbadano mnie kilkakrotnie i zrobiono USG. Zaznaczałam, że odczuwam swędzenie i pieczenie, że jeszcze nie miałam cytologii. Zalecono wykonać ją w trybie ambulatoryjnym. Jasne, problem w tym, że proszę mojego lekarza już od 5 tyg. i efektu nie widać. Wyszłam do domu w niedzielę, mam brać mnóstwo tabletek i jak już wydawało mi się, że powoli z górki, to co? Infekcja - jasne, jak nie urok... Nie wiem czy to grzybica, czy co. Wg mojego lekarza uczulenie na luteinę. Zalecenia - powoli ją wycofywać. Niby jak to mam zrobić skoro mam ją na podtrzymanie, a bez niej stracę dziecko? Podjęzykowo brałam i jak widać niezbyt pomogła. Boże, ja już nie mam siły. Jak odstawię - źle, jak będę kontynuować - zapalenie się utrzyma. Nie wiem już co zrobić, kogo się poradzić, jak sobie pomóc. Panie pomóż mi...

15 listopada 2013, 11:06

Bardzo długo nie pisałam... Wiem, ale tyle się ostatnio dzieje, że ciężko było mi się do tego zabrać. Choć nie ukrywam, wiele razy zaczynałam. Jestem już w 15 tc. Szybko mija ten czas, nie mniej jakoś bardzo nerwowo. Ciągle coś, a to wizyta w szpitalu miesiąc temu, bo skurcze i zbyt miękka szyjka, a to inne dolegliwości. Wczoraj delikatne plamienie i wizyta na oddziale. Wg lekarza wszystko jest ok, ale oczywiście dostałam op..., że nie leżę, tylko zachciało mi się remontów. Rzeczywiście, stwierdziliśmy z mężem, że czas odmalować pokój i M. chciał jeszcze przemeblowania. Wprawdzie wiedział, że większość porządków spadnie na niego, ale chyba nie dotarło. W konsekwencji chodził i na mnie krzyczał, że sam musi sprzątać, bo mnie boli brzuch. Trochę się poschylałam, więcej siedziałam i chodziłam niż leżałam, nie mówiąc już o stresie, bo przecież tylko krzyczał. Wczoraj pojawiły się pierwsze efekty. Mam nadzieję tylko, że nic nie dzieje się Kubusiowi. Tak, tak, wg nowego lekarza - specjalisty od USG, czekamy na Jakuba Karola :) Maluch zrobił na ostatnim USG szpagat w ramach przeprosin, że przez całe badanie nie słuchał się lekarza. Tak oto dzień wczorajszy rozwiał moje wątpliwości. Zastanawiałam się bowiem, czy chodzić do "starego" lekarza, który ma stary sprzęt i wielokrotnie mnie zawiódł, ale przyjmuje też na NFZ, czy do nowego, który zdziera kasę, ale ma lepsze USG. Gdy zaczęłam plamić zadzwoniłam do starego, który bywa w szpitalu w czwartki tylko wtedy kiedy ma swoje pacjentki do zabiegu. Nie ma przy tym w szpitalu żadnych dyżurów. Powiedziałam co się dzieje i kazał przyjechać na oddział. Uprzedziłam, że dojazd zajmie mi ok. 30 min, powiedział, że będzie. Gdy się pojawiłam, usłyszałam, że wyszedł, udałam się do gabinetu lekarskiego i okazało się, że tylko do biurowca, ale dziś jest. Potwierdziło to 2 kolejnych lekarzy, każąc czekać spokojnie i mówiąc, że i tak będzie przechodził tym korytarzem. Czekałam więc 1,5 godz. po czym wyszła młoda pani doktor i mówi, że mój ginekolog właśnie pojechał i wyszedł drugim wyjściem; jeśli mam nr tel, dzwonić, a może coś załatwię. Połączyłam się z nim, a on mówi mi, że mu przykro, ale za 10 min. otwiera gabinet prywatny i musi jechać. Mam iść do innego lekarza i ma mnie zbadać. Zdenerwowałam się strasznie, rozbolał mnie okropnie brzuch. Poszłam do tego poleconego lekarza i proszę, by mnie zbadał, bo mój lekarz kazał, ten zaś zaczął na mnie krzyczeć czego on itd. Przy badaniu ciągle mnie ochrzaniał i choć 2 godz. wcześniej to jego pytałam o mojego lekarza i kazał czekać, to powiedział, że nie wie co ja robię, po co tyle siedzę i czy ja sądzę, ze oni się na medycynie nie znają. Super, problem w tym, że ja czekałam na lekarza prowadzącego moją ciążę. Jak powiedziałam, że od 3 dni mam skurcze i nie wiem czy to żołądek, czy co, to stwierdził, że wg niego na razie nerwy. Jasne, jeden zostawił mnie na lodzie, drugi cały czas ochrzaniał, a ja mam być zrelaksowana. Konowały! Powiedział, że innego leczenia niż to ze szpitala (leki) nie ma. Mogę zostać w szpitalu jak chcę, ale na końcu kazał mi podpisać deklarację, że nie zostaję. Wczoraj więc rozwiały się moje wątpliwości co do wyboru lekarza. Muszę iść do kogoś bardziej kompetentnego, który szanuje choćby pacjentki prywatne. Do tej pory byłam jedną z nich, jak widać nie ma sensu badać kogoś na oddziale, bo 10 km dalej czeka gruba kasa.

27 grudnia 2013, 17:37

Ten magiczny, świąteczny czas już powoli upływa. Jeszcze kilka dni i powrót do normalności. Szczerze, to trochę te święta dały mi w kość. Mąż, który w sobotę zrobił mega awanturę, a rodzice próbując mnie bronić się z nim pokłócili i musiałam wszystkich ostatecznie godzić. Teściowie, którzy powiedzieli, że nie przyjadą pomimo faktu, że czułam się źle i z bólem gardła nie chciałam tam jechać. Dodam już tylko, że za tydzień wkraczamy z Kubusiem w 6 ms, a ja zdążyłam już wziąć 2 antybiotyki na przeziębienie i bakterię w pochwie, którą najprawdopodobniej złapałam podczas pobytu w szpitalu. Nie chciałam więc narażać się na kolejna chorobę, bo mam dość tych wszystkich tabletek i globulek. Ostatecznie po wielu walkach i błaganiach teściowa przyjechała sama, bo teść rzekomo się źle czuł. Na szczęście mój maluszek rozwija się prawidłowo, ostatnio w ciągu 9 dni przybrał na wadze aż 73 g :) Cudownie. By osłodzić mamusi ostatnie stresy dzień przed Wigilią zaczął dość mocno kopać i teraz co jakiś czas daje o sobie znać małymi puknięciami. Kocham to :) To moje największe, najbardziej wyczekane szczęście. Oby do USG połówkowego 7.01 :)

11 stycznia 2014, 17:10

MÓJ KOCHANY MALUSZKU!
Obiecałam sobie, że po połowie naszej wspólnej wędrówki 2w1, zacznę pisać pamiętnik. Chciałabym, by był on cudowną pamiątką dla nas obojga. Chciałabym, byś kiedyś mógł go otworzyć i wyczytać z tych zapisków moją niczym nieograniczoną miłość do Ciebie – do Twojego ciałka, nóżek, rączek i bijącego jak oszalałe serduszka. Prawdą jest bowiem to powiedzenie – jeszcze Cię nie znam, a już Cię kocham. Ja Cię pokochałam jeszcze zanim na teście ujrzałam te dwie magiczne kreseczki, które już na zawsze zmienią nasze życie. Czekałam na Ciebie Syneczku z utęsknieniem, przeżywając dotkliwie każde rozmycie się moich marzeń. W każdym dziecku spotkanym na ulicy widziałam Ciebie – moje jedyne i największe pragnienie. A gdy już się dowiedziałam o Twoim istnieniu, gdy po raz pierwszy na ekranie USG ujrzałam wpierw kropeczkę, a później zarys Twego ciała, wprost oszalałam ze szczęścia. Pokochałam Cię całą sobą i choć dotychczas towarzyszył mi ogromny niepokój o Twoje życie i zdrowie, wierzę, że razem dotrwamy szczęśliwie do maja. Ufam, że będzie mi dane przytulić Cię oraz poczuć bliskość ciałka i Twój oddech na mojej piersi, kiedy za oknami rozkwitną już pąki na drzewach i natura obudzi się do życia. Mam nadzieję, że ta druga połowa naszej podróży będzie dla nas najpiękniejszym z możliwych doświadczeń.
PS. Nie obrażam się za te wszystkie kopniaki, bo są najwspanialszym dowodem Twej obecności. Proszę o więcej  Jedyne uwagi, jakie chcę zgłosić, to Twój ogromny upór, który nie pozwolił nam z Tatą dostrzec na ostatnim badaniu Twojej twarzyczki. Wprawdzie siusiak to Tacie zrekompensował, ale mamy nadzieję, że przy kolejnym USG pozwolisz nam się bliżej poznać. Kocham Cię Syneczku :*

24 stycznia 2014, 15:15

Ostatnio dość kiepsko się czuję, i fizycznie, i psychicznie. Nie, to nie są wahania hormonów, tylko raczej problemy w domu. Siostra na pocz. stycznia oznajmiła, że jest w drugiej ciąży. Cieszę się, ale gdyby nie fakt, że mieszkamy w jednym domu wszystko byłoby cudowne. I to właśnie budzi moje niemałe zresztą przerażenie. Dotychczas jak spała jej 3,5 letnia córka to był terror. Zbiegała z góry jeśli się cokolwiek powiedziało głośniej, nie można było normalnie odkurzyć, jednym słowem: katastrofa. Nie wyobrażam więc sobie 2 niemowlaków w domu, zwłaszcza, że doskonale zdaję sobie sprawę, że będą się budzić nawzajem i moje zawsze będzie uciszane. Siostra zawsze lubiła absorbować sobą cały świat, a jak dowiedziała się, że jestem w ciąży, to biegała do ginekologa co tydzień. Każdy okres, bądź czas po owulacji kiedy czuła, że nic z tego, to był istny koszmar: bez kija nie podchodź. Olewała moją ciążę, nie chciała rozmawiać na ten temat, udawała, że mnie nie ma, a jak chciałam coś powiedzieć, to przede mną uciekała. No i oczywiście te ciągłe pretensje, gdy bolał mnie brzuch: nie przesadzaj, tak ma być, to normalne, no i czego wymyślasz, a gdy miałam skurcze: leż i kwitnij. Niedługo trzeba było czekać, od samego początku plami, później krwawienia, szpital i sama musiała leżeć. Zupełnie inaczej niż w pierwszej ciąży, kiedy to tylko wymiotowała, a reszta była zupełnie bezproblemowa. Wróciła ze szpitala i niby było ok, ale plamienia wczoraj wróciły. Siostrzenica spędza cały czas i nas na dole i nie powiem, męczą mnie te krzyki, piski, jakoś ostatnio potrzebuję więcej spokoju. Nie wiem jak to będzie, między dziećmi wyjdzie ok. 3-4 mies. różnicy i już pożegnałam się w sumie z obiecaną skądinąd pomocą rodziców. Myślałam, że skoro siostrzenica jest duża, to mogę liczyć na pomoc w pierwszych miesiącach, a jak widać - nie. Będziemy musieli być bardziej odpowiedzialni, bo siostra nadal zostawia małą pod opieką rodziców każdej niedzieli (kościół), zakupów, bo wszystko musi z mężem. Widzę, że rodzice mają dość, ale ciężko im jest odmówić. Tata się buntuje, bo siostra tylko przybywa i pyta na którą Mszę idą, a gdy coś jej mówi, padają słowa: ja się pytam, więc odpowiedz. Coraz częściej rozważam wyprowadzkę do jakiegoś wynajętego mieszkania. Nie wiem tylko jak sobie poradzimy z budową, ewentualnym kredytem, dzieckiem i niskimi zarobkami. Dotychczas zupełnie nie brałam tego pod uwagę, bo sama przed sierpniem powiedziałam mężowi, że gdyby siostra wcześniej zaszła w ciążę, my poczekamy, by sytuacja w domu się ustabilizowała. Teraz wszystko się zmienia, a chciałabym dobrze wspominać pierwsze chwile z maluchem.

14 lutego 2014, 20:15

14 luty - 28 tc i 69 % za nami :) Jak ten czas szybko leci... Dopiero robiłam test, a już kupujemy wyprawkę. Mały na ostatnim badaniu miał już 990 g. Ułożony oczywiście pośladkowo, więc czekamy aż uparciuch się odwróci główkowo, a jeśli nie - czeka mnie cesarka. Nie chce pokazać niestety twarzyczki - stale zasłania ją rączkami i nóżkami. Wprawdzie ostatnio udało się zobaczyć nosek, ale zaraz się ponownie zasłonił.
Dziś test obciążenia glukozą i okulista, zakupy dla malucha. W natłoku tych wszystkich spraw zapomnieliśmy, że dziś mija 4 rocznica od naszych zaręczyn :) Wpadka - mąż właśnie dzwonił z pracy i pyta czy wiem jaki dziś dzień... Wstyd się przyznać, ale najnormalniej w świecie zapomniałam. A teraz siedzę i wspominam - to były fajne czasy... ;) Pamiętam ten dzień jakby to było dzisiaj. Pierwszy dzień: 13 luty... Jak w każdy weekend M. przyjechał do mnie. Był jakoś tak bardziej odświętnie ubrany, ale nie dało mi to jakoś do myślenia. Z okazji Walentynek wręczył mi pudełko czekoladek i kazał je od razu otworzyć. Gdy to zrobiłam moim oczom ukazało się czerwone pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym. Wtedy uklęknął i zapytał czy zostanę jego żoną :) A kolejnego dnia przyjechał oficjalnie prosić o moją rękę rodziców - z kwiatami dla mamy i czekoladkami dla taty. Oj... Wzruszyłam się tymi wspomnieniami :)

18 lutego 2014, 12:41

29 tc - 70 % normy wykonane :)
Czas płynie już dość szybko, chociaż nieustannie modlę się, by nastał ten 37 tc i byśmy już byli w miarę bezpieczni. Brzuch momentami twardnieje, mały upchnął się pod żebrami i daje o sobie znać. Pomimo zmian w naszej trzyosobowej czasoprzestrzeni, u pozostałych członków rodziny czas jakby się zatrzymał w miejscu. W ostatnich tygodniach mowa non stop o siostrze, jej ciąży i pracy, bo jak się okazało państwowa (!) organizacja jednak zdecydowała się z pełną świadomością zatrudnić ciężarną. Siostrzenica jest więc zdecydowaną większość czasu u nas na dole, a z racji faktu, że nigdy nikt jej nie ograniczał krzyczy sobie cały czas (przepraszam - miewa 20 sekundowe przerwy na kilkadziesiąt minut). W tym ciągłym rumorze nie idzie mi praca - ciężko się na czymś skupić i wykonać dobrą korektę tekstu, gdy za ścianą wrzeszczy mały terrorysta. Wprawdzie starałam się zwrócić ostatnio siostrze na to uwagę, ale tylko sprawiłam, że się na mnie obraziła. Trzy dni potwornego bólu głowy, nieprzespane noce dały mi w kość, a już zwłaszcza fakt, że siostra postanowiła przesiadywać z małą cały dzień na dole, bo jej mąż miał trzecią zmianę i musiał się dobrze wyspać. Koniec końców, gdy zapytała o przyczynę mojego złego humoru, nerwy mi puściły i powiedziałam, że jest trochę za głośno. Nic nie dało do myślenia. Mam już szczerze dość. Widzę, że mama też, bo idąc do pracy siostra zadecydowała, że mama naprzemiennie z opiekunką będzie zajmować się dzieckiem. Pewnie nie sprawiłoby jej to problemu gdyby nie fakt, że opiekunka będzie zatrudniona tylko na kilka godzin, bo o 11 rano mama wraca z pracy i ma się zająć małą - decyzja siostry, która nie została z nikim uzgodniona. W tym tygodniu małą miał się zajmować ojciec, ale jedyne co, to ją podrzuca babci i ucieka na górę przez 2 godz. przygotowywać się do pracy :) Siostra za to non stop jeździ na oddział, bo boli ją brzuch. Momentami mnie to śmieszy - na początku mojej ciąży powiedziała: nie panikuj, tak ma boleć, to normalne, przyzwyczajaj się, no po co jedziesz do lekarza; a teraz sama goni, by sprawdzić czy wszystko ok. Jak to mówią: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pomimo wszystko mama ubolewa, że siostra nie ma pieniędzy, a tabletki od ginekologa tyle kosztują; że nie pojedzie na wakacje (choć to dziwne, bo do tej pory z 3,5 letnim dzieckiem przecież nigdzie nie chciała jechać pomimo namowy męża). Z tego co sobie przypominam to raczej nie była wpadka, tylko ciąża zaplanowana i to wtedy, kiedy wyszło, że my się staramy. A teraz wyścig szczurów - ciągle mówi, że według jej przeczuć to będzie syn i chodzi już taka dumna z głową zadartą do góry. Czuję, że nieuchronnie nadchodzi moment naszej przeprowadzki i wynajmu mieszkania, bo inaczej zgłupiejemy tutaj. A i od wczoraj też jest chyba na mnie zła, bo jak się okazało pracuje z nią kobieta z tej samej miejscowości. Gdy usłyszała, że siostra chodziła z małą na plac zabaw, zapytała czy zna jej bratanicę. I podobno siostra miała powiedzieć, że mama małej jest nieuprzejma i niesympatyczna. Wiem, że siostra miała o tej kobiecie takie mniemanie, bo często opowiadała jaka ona jest "głupia". Problem w tym, że właśnie ta kobieta (o czym siostra doskonale wiedziała) pracuje i jeździ z moim mężem, więc wczoraj dostał reprymendę, że moja siostra rozpowiada takie rzeczy na jej temat... Ręce opadają... Gdy zapytałam czy to prawda, siostra zaprzeczyła i się oburzyła, a mama zapytała komu w zasadzie wierzę. Już sama nie wiem. Wiem tylko, że moją siostrę stać na wiele...

19 lutego 2014, 19:35

Muszę się jakoś odstresować, bo dzisiejszy dzień jest dla mnie póki co mało przyjemny. Mąż pojechał po moje zwolnienie i miało być ono w cenie wizyty lekarskiej, którą miałam przed tygodniem, a na miejscu się okazało, że może trzeba będzie zapłacić kolejne 150 zł jak za zwykłą wizytę. Na szczęście w porę się wszystko wyjaśniło, bo zaczęłam się już stresować. Mama zdumiona, że lekarz tak bierze pieniądze, a gdy powiedziałam: widzisz, a ty mówiłaś, że siostrze i szwagrowi jest ciężko, odpowiedziała, że mam nie przesadzać, bo oni są we trójkę i mają jeszcze skończyć spłacać kredyt na samochód. Nie jest ważne, że do lekarza chodzi na NFZ, recepty ze zniżką - i tak im źle. Niestety moje próby chodzenia do jednego lekarza na NFZ i prywatnie skończyły się porażką, gdy plamiłam i totalnie mnie olał, więc musiałam zmienić lekarza. Pomińmy już fakt, że ostatnio prawie nie pracuję i mało dorabiam, budujemy dom i pieniądze nam topnieją, a w najbliższym czasie jedziemy po kredyt hipoteczny. Cóż - przecież inni mają gorzej. Jakby co - to ja pracuję cały czas (bez weekendów), a siostra przez 6 lat tylko 3 miesiące, więc o co mi w zasadzie chodzi? Nikomu tej pracy, wysiłku, nieprzespanych (jeszcze przed ciążą) nocy nie broniłam, ale tak to już bywa. Niezaradność bywa doskonałym wytłumaczeniem, by rodzice płacili rachunki. Przytłacza mnie ta sytuacja. Gdyby nie ta rozpoczęta budowa już dawno spakowałabym walizki i żyła we względnym spokoju. Mąż myśli o wyjeździe w inne miejsce Polski i nie powiem - chyba odpowiadałoby mi to rozwiązanie. Wiem tylko, że jest jedynakiem i nie możemy tak sobie rzucić wszystkiego, by zacząć żyć na nowo daleko od rodziny. Niemniej fajnie byłoby poczuć trochę wolności, ale do tego potrzebujemy pieniędzy. Na wygraną w totka nie ma co liczyć.
Już nawet myślałam, by coś wynająć i dokończyć budowę w późniejszym terminie, ale wiem, że to bez sensu. Patowa sytuacja trwa więc w najlepsze...
1 2