A teraz coś dla Was moje Kochane dziewczęta - pomyślicie pewnie: kolejna mądra, która wypisuje morały kiedy jej się udało. Nie, jeszcze w niedzielę z niezrozumiałych powodów płakałam na widok dziecka w telewizji. Jeszcze się nie cieszę, bo choć mąż planuje wybór wózka, ja wiem, że jeszcze baardzo długa droga przed nami. Jeszcze kilka dni temu w to nie wierzyłam, może specjalnie odsuwałam od siebie tą myśl, by się nie rozczarować. Teraz wiem jedno: nie znacie dnia ani godziny. Pan Bóg wybierze ten czas, pozostaje tylko Mu zaufać. Jeszcze kilka dni temu patrząc na wiszący w naszym pokoju obraz Pana Jezusa Miłosiernego płakałam, modląc się i twierdząc, że nie zniosę kolejnej porażki. Już nie tym razem. Może rzeczywiście, ostatnio byłam nieco wyczerpana psychicznie. Nie da się odsunąć myśli o macierzyństwie na bok, nie da się kiedy tak bardzo się pragnie maleństwa. Ja tego nie zalecam, bo to jest niewykonalne. Zaufajcie, bo tylko to ma sens. My nie możemy się jeszcze oswoić z tą myślą, gdyż cykl uznałam za bezowulacyjny, ale jak widać i tym razem Pan Bóg pokazał, że nie ja, nie lekarze mamy decydujący głos. Tylko On. Moje maleństwo to ogromny dar, mam nadzieję, że dany na zawsze. Was też to czeka i może tak jak mnie – w najmniej spodziewanym momencie; momencie, w którym stwierdzicie, że pewnie znowu się nie udało. Pamiętajcie: poczęcie to cud i tylko Pan Bóg wie jak nas zaskoczyć. Moja teściowa ma w tym tyg. urodziny – mam nadzieję, że to będzie cudowny prezent
Dorjana - jasne, że wkleję zdjęcie malucha. Muszę tylko poszukać aparatu. USG mam w karcie ciąży. Mam nadzieję, że u Ciebie też wszystko dobrze. Trzymam za Was mocno kciuki. Obiecuję, że jeszcze dziś (jeśli się uda) zaprezentuję naszego Kropka
Właśnie, nie napisałam nic o reakcji teściów. Przepraszam, zaraz to nadrobię Nie ukrywam, że wizja wyjazdu do nich bardzo mnie stresowała, czułam się jakaś dziwnie niespokojna. Wprawdzie mieliśmy jechać dopiero w niedzielę, ale przekonałam męża, by pojechać w dzień jej urodzin, czyli piątek. Nawet nie protestował, więc to był nie lada sukces. Niestety teścia jeszcze nie było w domu, została sama teściowa, która jak nigdy (jest ogrommmnym zmarzluchem) otworzyła drzwi i okna przed naszym przyjazdem, twierdząc, że musi wywietrzyć. Wybaczcie, ale w to nie uwierzę nigdy, bo sama tak się poubierała, że wyglądała jak miś. Proponowała smażone pierogi, więc zgodnie wraz z mężem poprosiliśmy, by tylko nie smażyła (w tym czasie strasznie mnie mdliło na zapach smażenia). Nie mogła jednak tego przyswoić, więc stwierdziliśmy, że powiemy. Wstaliśmy i mówię: gratulacje babciu! A ona wygięła się do tyłu, myślę więc masakra, teraz zemdleje i jeszcze trzeba będzie ją reanimować. Hmm – wątpliwa przyjemność Nie odezwała się, zdjęła okulary i patrzy na mnie jakby ducha zobaczyła. Mąż stał przy ścianie i zaczął zaglądać co się dzieje, że zapadła taka cisza. Mówi: mamo i co? A ona: Tak? To fajnie, a później: aż się „osmarkałam”… Liczyliśmy na większą euforię. Cały czas chodziłam do toalety, bo akurat w tamtych dniach było to okropne, wszystko uciskało bardziej na pęcherz i pewnie dlatego. Ona zaś powiedziała, że nie z tego powodu, pewnie mam zapalenie pęcherza i dlatego tak biegam, z pewnością nie z powodu ciąży. No nie wiem, miałam kilka dni później badania i wyszły ok., a podobno teraz dzidziuś się bardziej umiejscowił – stąd te perypetie. Teraz słów kilka o reakcji teścia. Wspomnę jeszcze jedno: teść ma bardzo zaawansowaną przepuklinę, a teściowa ma to gdzieś. Twierdzi, że i tak go nie przekona, że nie ma sensu z nim rozmawiać. Fakt – to trudny człowiek, ale stwierdziłam, że może wystarczy trochę czułości, troski i będzie inaczej. Kiedyś więc sama zaczęłam rozmowę, prosząc, by udał się do lekarza. Jak zaczął grymasić, powiedziałam: tata jest potrzebny mamie, M., a nie chce tata poznać kiedyś swojego wnuka? On na to: i tak go ze mną nie zostawicie, więc odpowiedziałam: tego tata nie wie… Wtedy powiedział, że jak będzie coś na rzeczy, to pójdzie do lekarza. W dniu, w którym przyjechaliśmy im to oznajmić, teść wrócił z pracy i widziałam, że jest na mnie bardzo wkurzony (pewnie czekała mnie reprymenda za to, że mąż przyznał, iż wiemy o jego kłamstwach). M. powiedział więc już w drzwiach: to jak, kiedy idziesz do tego lekarza? A czego? – odparł teść. Na co mąż: bo powiedziałeś, że jak będzie wnuk, pójdziesz się leczyć. I teść nic nie odpowiedział, nawet nie mrugnął okiem, zapadła niezręczna cisza. Nie było tematu. Mąż jeszcze kilkakrotnie starał się do niego wrócić, ale rodzice go ucinali. Widziałam, że nie na rękę im ta wiadomość. Nie wiem, może po wsi już zdążyli rozpowiedzieć, że jestem bezpłodna? Nie wnikam… Czuję jednak, że nie sprawiło im to radości. Nawet mąż po przyjeździe do domu, powiedział moim rodzicom, że jego rodziców ta wiadomość nie ruszyła. Widzę, że ma żal. Ja też, ale ich już nie zmienię. Myślałam kiedyś, że taka sytuacja zbliży mnie i teściową. W końcu sama przeżyła śmierć córki zaraz po narodzinach (siostra męża byłaby młodsza ode mnie o dwa lata). Może dlatego jest taka. Myślałam, że kiedyś poznam tę historię, zrozumiem. Nawet mąż jej nie zna. Trochę mnie to dziwi, bo przecież miał wówczas 6 lat, więc trzeba było mu jakoś wytłumaczyć dlaczego nie ma tego dziecka. Tymczasem spuścili na to zasłonę milczenia, nie chcąc i nie próbując z nim rozmawiać. Niestety, chyba się pomyliłam, że moja ciąża coś zmieni. Współczuję teściowej i kiedyś chciałam być dla niej córką, której nie miała. Nie da się. Tego dnia, jak wróciliśmy do domu, dostałam atak bólu żołądka, w jajnikach czułam ogień, brzuch bolał mnie bardzo. Leżałam i się modliłam o cud, o to, by Bóg chronił maleństwo. Przez 10 lat miewałam te ataki, ciągle z ich powodu zabierało mnie pogotowie i wtedy zaczynało się: zastrzyki, wlewy przeciwbólowe, podejrzenie wyrostka, w końcu warszawski Instytut Hematologii
i Transfuzjologii i podejrzenie porfirii wątrobowej. Niczego nie zdiagnozowano. Jak szybko przyszło, tak też i poszło. Od 1,5 roku nie miałam ataku – do wtedy. Dlatego tak bardzo się bałam. Przecież pamiętam jeszcze te chwile, kiedy leżałam w łóżku i błagałam Boga o pomoc, by choć na chwilę ulżyło, kiedy z bólu rwałam pościel, w końcu prawie traciłam przytomność. Ten piątek 13 był więc dla mnie okropny. Może dlatego w niedzielę pojawiła się dosłownie maleńka kropka brązowej krwi. Wiecie, co pomyślałam… Zbyt wiele tu takich historii... Okazało się jednak, że niepotrzebnie się martwiłam. Nie wiem skąd ten atak – może stres z powodu tej wizyty, może fakt, że bolał jajnik, a w ostatnim czasie sama zaczęłam myśleć, że przyczyną ataków były właśnie jajniki. Wiem tylko, że tą wizytę przypłaciłam ogromnym strachem i chyba szybko tam nie pojadę. Miałam nadzieję, że bardziej się ucieszą, ale oboje z mężem bardzo się pomyliliśmy. Po tym czasie teściowa zadzwoniła do mnie tylko raz i od razu ostudziła moją radość: „A Natalka dzwonię, bo na dworze pada deszcz, w domu nie mam co robić, więc stwierdziłam, że już zadzwonię”. Kurcze, nie zawsze musi być aż tak szczera… Podejrzewałam jednak, że to nie była jej osobista inicjatywa i oczywiście – mąż jej kazał. To co miała zrobić… Przestaję się już powoli przejmować. Choć wiem, że czeka nas ogromna przeprawa albo z imionami albo z chrzestnymi. Pewnie znowu wybiorą chrzestnych i nas poinformują. Już nigdy na to nie pozwolę, sami zadecydowaliśmy, że mąż ma samych dalekich kuzynów (którzy mają swoje życie i nas gdzieś), zatem chrzestnymi będą moja jedna siostra i mąż drugiej. Oj, tylko jak to oznajmić teściom. Wiem, że będzie wojna, ale teraz pójdziemy na noże. To nasze dziecko, nasze 5 minut i lepiej niech nikt się nie wtrąca, bo zrównam z ziemią. Nie pozwolę już za siebie decydować. Maluch w końcu musi mieć dobry przykład. A teściowa lepiej niech się nie wtrąca, bo jak to mówią: kto sprzeciwia się ciężarnej może liczyć, że myszy pogryzą rzeczy w domu. Tak więc: niech mają się teraz na baczności
Obiecałam sobie, że po połowie naszej wspólnej wędrówki 2w1, zacznę pisać pamiętnik. Chciałabym, by był on cudowną pamiątką dla nas obojga. Chciałabym, byś kiedyś mógł go otworzyć i wyczytać z tych zapisków moją niczym nieograniczoną miłość do Ciebie – do Twojego ciałka, nóżek, rączek i bijącego jak oszalałe serduszka. Prawdą jest bowiem to powiedzenie – jeszcze Cię nie znam, a już Cię kocham. Ja Cię pokochałam jeszcze zanim na teście ujrzałam te dwie magiczne kreseczki, które już na zawsze zmienią nasze życie. Czekałam na Ciebie Syneczku z utęsknieniem, przeżywając dotkliwie każde rozmycie się moich marzeń. W każdym dziecku spotkanym na ulicy widziałam Ciebie – moje jedyne i największe pragnienie. A gdy już się dowiedziałam o Twoim istnieniu, gdy po raz pierwszy na ekranie USG ujrzałam wpierw kropeczkę, a później zarys Twego ciała, wprost oszalałam ze szczęścia. Pokochałam Cię całą sobą i choć dotychczas towarzyszył mi ogromny niepokój o Twoje życie i zdrowie, wierzę, że razem dotrwamy szczęśliwie do maja. Ufam, że będzie mi dane przytulić Cię oraz poczuć bliskość ciałka i Twój oddech na mojej piersi, kiedy za oknami rozkwitną już pąki na drzewach i natura obudzi się do życia. Mam nadzieję, że ta druga połowa naszej podróży będzie dla nas najpiękniejszym z możliwych doświadczeń.
PS. Nie obrażam się za te wszystkie kopniaki, bo są najwspanialszym dowodem Twej obecności. Proszę o więcej Jedyne uwagi, jakie chcę zgłosić, to Twój ogromny upór, który nie pozwolił nam z Tatą dostrzec na ostatnim badaniu Twojej twarzyczki. Wprawdzie siusiak to Tacie zrekompensował, ale mamy nadzieję, że przy kolejnym USG pozwolisz nam się bliżej poznać. Kocham Cię Syneczku :*
Dziś test obciążenia glukozą i okulista, zakupy dla malucha. W natłoku tych wszystkich spraw zapomnieliśmy, że dziś mija 4 rocznica od naszych zaręczyn Wpadka - mąż właśnie dzwonił z pracy i pyta czy wiem jaki dziś dzień... Wstyd się przyznać, ale najnormalniej w świecie zapomniałam. A teraz siedzę i wspominam - to były fajne czasy... Pamiętam ten dzień jakby to było dzisiaj. Pierwszy dzień: 13 luty... Jak w każdy weekend M. przyjechał do mnie. Był jakoś tak bardziej odświętnie ubrany, ale nie dało mi to jakoś do myślenia. Z okazji Walentynek wręczył mi pudełko czekoladek i kazał je od razu otworzyć. Gdy to zrobiłam moim oczom ukazało się czerwone pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym. Wtedy uklęknął i zapytał czy zostanę jego żoną A kolejnego dnia przyjechał oficjalnie prosić o moją rękę rodziców - z kwiatami dla mamy i czekoladkami dla taty. Oj... Wzruszyłam się tymi wspomnieniami
Czas płynie już dość szybko, chociaż nieustannie modlę się, by nastał ten 37 tc i byśmy już byli w miarę bezpieczni. Brzuch momentami twardnieje, mały upchnął się pod żebrami i daje o sobie znać. Pomimo zmian w naszej trzyosobowej czasoprzestrzeni, u pozostałych członków rodziny czas jakby się zatrzymał w miejscu. W ostatnich tygodniach mowa non stop o siostrze, jej ciąży i pracy, bo jak się okazało państwowa (!) organizacja jednak zdecydowała się z pełną świadomością zatrudnić ciężarną. Siostrzenica jest więc zdecydowaną większość czasu u nas na dole, a z racji faktu, że nigdy nikt jej nie ograniczał krzyczy sobie cały czas (przepraszam - miewa 20 sekundowe przerwy na kilkadziesiąt minut). W tym ciągłym rumorze nie idzie mi praca - ciężko się na czymś skupić i wykonać dobrą korektę tekstu, gdy za ścianą wrzeszczy mały terrorysta. Wprawdzie starałam się zwrócić ostatnio siostrze na to uwagę, ale tylko sprawiłam, że się na mnie obraziła. Trzy dni potwornego bólu głowy, nieprzespane noce dały mi w kość, a już zwłaszcza fakt, że siostra postanowiła przesiadywać z małą cały dzień na dole, bo jej mąż miał trzecią zmianę i musiał się dobrze wyspać. Koniec końców, gdy zapytała o przyczynę mojego złego humoru, nerwy mi puściły i powiedziałam, że jest trochę za głośno. Nic nie dało do myślenia. Mam już szczerze dość. Widzę, że mama też, bo idąc do pracy siostra zadecydowała, że mama naprzemiennie z opiekunką będzie zajmować się dzieckiem. Pewnie nie sprawiłoby jej to problemu gdyby nie fakt, że opiekunka będzie zatrudniona tylko na kilka godzin, bo o 11 rano mama wraca z pracy i ma się zająć małą - decyzja siostry, która nie została z nikim uzgodniona. W tym tygodniu małą miał się zajmować ojciec, ale jedyne co, to ją podrzuca babci i ucieka na górę przez 2 godz. przygotowywać się do pracy Siostra za to non stop jeździ na oddział, bo boli ją brzuch. Momentami mnie to śmieszy - na początku mojej ciąży powiedziała: nie panikuj, tak ma boleć, to normalne, przyzwyczajaj się, no po co jedziesz do lekarza; a teraz sama goni, by sprawdzić czy wszystko ok. Jak to mówią: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pomimo wszystko mama ubolewa, że siostra nie ma pieniędzy, a tabletki od ginekologa tyle kosztują; że nie pojedzie na wakacje (choć to dziwne, bo do tej pory z 3,5 letnim dzieckiem przecież nigdzie nie chciała jechać pomimo namowy męża). Z tego co sobie przypominam to raczej nie była wpadka, tylko ciąża zaplanowana i to wtedy, kiedy wyszło, że my się staramy. A teraz wyścig szczurów - ciągle mówi, że według jej przeczuć to będzie syn i chodzi już taka dumna z głową zadartą do góry. Czuję, że nieuchronnie nadchodzi moment naszej przeprowadzki i wynajmu mieszkania, bo inaczej zgłupiejemy tutaj. A i od wczoraj też jest chyba na mnie zła, bo jak się okazało pracuje z nią kobieta z tej samej miejscowości. Gdy usłyszała, że siostra chodziła z małą na plac zabaw, zapytała czy zna jej bratanicę. I podobno siostra miała powiedzieć, że mama małej jest nieuprzejma i niesympatyczna. Wiem, że siostra miała o tej kobiecie takie mniemanie, bo często opowiadała jaka ona jest "głupia". Problem w tym, że właśnie ta kobieta (o czym siostra doskonale wiedziała) pracuje i jeździ z moim mężem, więc wczoraj dostał reprymendę, że moja siostra rozpowiada takie rzeczy na jej temat... Ręce opadają... Gdy zapytałam czy to prawda, siostra zaprzeczyła i się oburzyła, a mama zapytała komu w zasadzie wierzę. Już sama nie wiem. Wiem tylko, że moją siostrę stać na wiele...
Już nawet myślałam, by coś wynająć i dokończyć budowę w późniejszym terminie, ale wiem, że to bez sensu. Patowa sytuacja trwa więc w najlepsze...
gratulacje :D dla potwierdzenia leć na betę. i się nie stresuj, bo brzuch jak na okres będzie bolał. :)