X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Chciałabym przytulić Cię do mego serca i poczuć ciepło Twojego ciałka. Nareszcie jesteś... :)
Dodaj do ulubionych
1 2 3
WSTĘP
Chciałabym przytulić Cię do mego serca i poczuć ciepło Twojego ciałka. Nareszcie jesteś... :)
O mnie: 25-letnia absolwentka polonistyki, pracująca w domu nad korektą tekstów i edycją opracowań naukowych. Mężatka od dwóch lat, która czeka na największy cud w swoim życiu - dziecko.
Czas starania się o dziecko: Na poważnie od 3 miesięcy. Antykoncepcje odstawiłam w czerwcu 2012 r. i od tamtego czasu zupełnie nie zabezpieczaliśmy się z mężem.
Moja historia: Oj, trochę odległa i długa ta moja historia, bo żeby ją zrozumieć trzeba sięgnąć 7 lat wstecz. Nigdy nie miałam regularnych okresów, zawsze się spóźniały o 2-3 tygodnie. Pierwszy ginekolog nie widział problemu, twierdząc, że do 18 r. ż. wszystko się unormuje. Tydzień po 18-tce zmienił zdanie, twierdząc, że pasuje zrobić badania :) I tak właśnie zaczął się mój nieszczęsny maraton. Prolaktyna wysoka, na USG jajniki z cechami PCO, LH/FSH =2. Diagnoza: PCO i obowiązkowa antykoncepcja. Ja zaś wierzyłam mu bezgranicznie, mając nadzieję, że przecież za coś dostał ten dyplom, prawda? Prowadził 3 ciąże mamy, w tym pośrednio opiekował się mną :) W pewnym momencie jednak poczułam konieczność zmiany lekarza. Po 3 różnych opakowaniach tabletek czułam się źle, miałam boleści okolicy jajnika. Udałam się na prywatną wizytę do kolejnej pani, która wyśmiała poprzedniego ginekologa, wypisując na USG: brak cech PCO. Ulżyło..., ale nie na długo. Po badaniach kolejna diagnoza: gruczolak przysadki mózgowej. Nie wiadomo co gorsze... Po jakimś czasie stwierdziłam, że jednak to skonsultuję z kimś innym, gdyż te dwie skrajnie różne opinie wprawiły mnie w całkowitą dezorientację. Trzeci, obecny lekarz odrzucił obie diagnozy, ale kazał brać antykoncepcję do momentu decyzji o ciąży. Było mi wtedy dobrze: brak objawów miesiączkowych (wcześniej baardzo dotkliwych, brak PMS, wszystko regularne), słowem: cudownie. Gdybym wtedy wiedziała, jak dziś będę na to spoglądać i co przyniesie jutro... Pojawiałam się u ginekologa po recepty na leki i pewnie nie zdążyłabym go dobrze poznać, gdyby nie fakt, że zaczęłam się czuć źle. Miałam jakąś dziwną infekcję pochwy, a lekarz leczył i mnie i męża lekami na grzybicę, nie robiąc posiewu. Po szeregu ciężkich antybiotyków zadecydował o posiewie. Wynik: paciorkowiec. Wtedy wydawało mi się to takie super proste do wyleczenia, ale niestety antybiotyki nie pomogły. Kolejny wymaz: paciorkowiec i... e.coli do pary, żeby było ciekawiej. Załamanie całkowite. Leki, leki, a na końcu najsilniejsza gentamycyna z zagrożeniem utraty słuchu jako skutkiem ubocznym. Nie pomogła. Lekarz rozłożył więc ręce i zalecił jechać na autoszczepionkę. Okazało się jednak, że nie jest to takie proste, gdyż szczepionek na paciorkowca się już nie robi. Miałam już wszystkiego dość. Podjęłam decyzje o samodzielnym leczeniu Propolisem i Iladianem. Pomimo ogromnych uczuleń udało się w kwietniu tego roku :) W międzyczasie wielokrotnie lądowałam w szpitalu z podejrzeniem wyrostka i nieswoistymi bólami brzucha. Dziś podejrzewam, że pękały torbiele, ale wtedy sugerowano porfirię wątrobową, więc wysłano mnie do Kliniki Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie. Mało tego, po odstawieniu tabletek w czerwcu 2012 r. wylądowałam z nieznośnym bólem głowy na oddziale neurologicznym. Na rezonansie wykryto ognisko zapalne w przysadce, zalecając kontrolne badanie po 6 miesiącach. Był to niezwykle ciężki czas: niepewność i obawa o to, co kryje się w tej głowie, co się stanie, co będzie dalej. Czasami lepiej było wpaść w wir pracy i nie myśleć, nie bać się tej diagnozy. Badanie kontrolne: czysto  Lekarz stwierdził, że była to zapewne reakcja organizmu na odstawienie hormonów po 6 latach. Może miał rację… I jak już wydawało się, że mamy zielone światło, że możemy starać się na poważnie o nasze maleństwo, to pękła torbiel. Dalej leki i… kolejna torbiel na 28 mm. Miała się sama wchłonąć, bo lekarz powiedział, że z cyst o takich rozmiarach ginekolodzy się śmieją. Dziwne, jak go „posunęło” w kręgosłupie i słaniał się do USG jakoś nie zwijałam się ze śmiechu. No ale… 10 dni później wylądowałam na ginekologii z boleściami i okazało się, że torbiel ma 46 mm. Zalecono laparoskopię, ale nie byłam pewna czy mam szczepienie na żółtaczkę, więc kazano się obserwować z nadzieją, że podczas okresu się wchłonie. Po okresie okazało się, że została „pozostałość”, ale dolegliwości nie przeszły, a w połowie cyklu torbiel miała już 51 mm. Na szczęście w trakcie okresu się wchłonęła. Zaczęliśmy starania z zaleceniem monitoringu cyklu na oddziale. Wszyscy lekarze dyżurujący mówili mi, że mam cechy PCO, a pierwszy powiedział nawet, że nie ma sensu się starać, bo z takimi jajnikami i tak w ciążę nie zajdę oraz nie mam szans na normalną owulację. A jednak… owulację potwierdzono  Niestety w tym cyklu chyba nic z tego nie będzie. Czekam, ale to pewnie złudna nadzieja…
Moje emocje: Już sama nie wiem... Czasami nadzieja, czasami brak cierpliwości.

31 lipca 2013, 17:05

Dziś 27 dc, 10 dzień Duphastonu i chyba zapowiedź miesiączki. Ból brzucha miesiączkowy, ból okolic krzyżowych, okrutne nudności. Niczym bańki mydlane pryskają właśnie moje marzenia o tym, że będę wiosenną mamusią, że pośród rozkwitających drzew będę kołysać w wózku swe maleństwo. Smutno mi, a najbardziej smutno będzie mężowi. W końcu ma te 29 lat i chciałby mieć już dziecko. Ja też, ale nie jest to takie łatwe. Widocznie jeszcze na to nie zasłużyliśmy, może Pan Bóg sądzi, że nie jesteśmy gotowi. Może to nie ten czas. Tak bym chciała, by było inaczej, by los się nagle odmienił i zniknęły te problemy. Może kiedyś...

31 lipca 2013, 22:47

Złe samopoczucie psychiczne nasilają okropne objawy. Chyba się czymś strułam. Zawroty głowy niesamowite, nudności straszne i dodatkowo miesiączkowy ból brzucha. Ciśnienie 90/60. W sumie zawsze mam takie, ale nie wiem dlaczego teraz aż tak źle się czuję. Katastrofa. Może to jakiś wirus? Miałam trochę uzupełnić ten pamiętnik, ale niestety - nie mogę patrzeć na monitor. Do jutra :)

1 sierpnia 2013, 16:16

Mądre słowa Truskawkowej trochę mnie zastanowiły. No właśnie: co nas nie zabije, to nas wzmocni? Tak, to prawda. Czasami czuję, że Pan Bóg każdemu z nas każde dźwigać taki worek z ciężkimi kamieniami, zwanymi problemami i troskami. W miarę upływu czasu dorzuca kolejne, sprawdzając, czy człowiek nie ugnie się pod ich ciężarem. Jeśli jest zaś na tyle silny, by znieść więcej, ten worek się powiększa i powiększa. Tak jest chyba w przypadku każdej z zalogowanych na Ovu forumowiczek. Ciężkie te nasze worki, jeśli pomyśleć, że dziecko jest dla każdej kobiety spełnieniem najskrytszych marzeń.
Czasami spoglądam na te mamy z dziećmi i zastanawiam się jak to jest, że jedne kobiety tak szybko zachodzą w ciążę, inne zaś muszą tyle czekać i przechodzić przez tortury diagnostyki i leczenia. Hmmm, zazdrościmy im, ale nie wiemy czy wcześniej nie zmagały się z problemami podobnymi do naszych. Może dla nich to również była to wyczekiwana ciąża? Łatwo czasem osądzić, znacznie trudniej zachować trochę empatii i powstrzymać się od tej zazdrości; zazdrości, którą odczuwa każda z nas spoglądając na bujający się wózek, na te malutki rączki wyciągnięte do mamy, na te ciuszki i wszystko, co takie "dziecięce" i "ciążowe". Ta zazdrość jest chyba jednym z etapów tej jakże żmudnej drogi do cudu macierzyństwa...

2 sierpnia 2013, 17:47

Dziś postanowiłam zrobić betę. Wprawdzie dopiero ok. 12-13 dnia po owulacji, ale zaczyna mi się jakaś infekcja intymna, więc chciałam zastosować przed @ jakiś lek. Nie brałam nawet pod uwagę innego wyniku niż negatywny, ale dziwię się dlaczego mój wynik nie mieści się nawet w przedziale dla nieciężarnych? Wydaje mi się, że nie było za wcześnie na badanie z krwi. Mylę się? Troszkę mi smutno. Najbardziej rozczarowany jest mąż, bo oglądając wyniki stwierdził, że z pewnością w laboratorium się pomylili :) Czekam więc spokojnie na @, a w pierwszych jej dniach idę powtórzyć LH i FSH, bo wyniki z września czy października chyba nie są już aktualne. Myślę o zmianie lekarza, zatem dobrze zgromadzić choćby trochę tych badań. Mąż chyba idzie w przyszłym tygodniu zbadać swą armię. Widzę, że trochę się stresuje, ale nie oponuje, szybko podjął decyzję. Cieszę się, że oboje podejmujemy jakieś kroki, by zostać rodzicami. Nie tylko kobieta musi zdobyć się na jakieś wyrzeczenia i niezbyt komfortowe badania. Póki co zaopatrzyłam się w leki przeciwbólowe, bo jak przyjdzie pani @ będzie katastrofalnie.

2 sierpnia 2013, 17:47

Dziś postanowiłam zrobić betę. Wprawdzie dopiero ok. 12-13 dnia po owulacji, ale zaczyna mi się jakaś infekcja intymna, więc chciałam zastosować przed @ jakiś lek. Nie brałam nawet pod uwagę innego wyniku niż negatywny, ale dziwię się dlaczego mój wynik nie mieści się nawet w przedziale dla nieciężarnych? Wydaje mi się, że nie było za wcześnie na badanie z krwi. Mylę się? Troszkę mi smutno. Najbardziej rozczarowany jest mąż, bo oglądając wyniki stwierdził, że z pewnością w laboratorium się pomylili :) Czekam więc spokojnie na @, a w pierwszych jej dniach idę powtórzyć LH i FSH, bo wyniki z września czy października chyba nie są już aktualne. Myślę o zmianie lekarza, zatem dobrze zgromadzić choćby trochę tych badań. Mąż chyba idzie w przyszłym tygodniu zbadać swą armię. Widzę, że trochę się stresuje, ale nie oponuje, szybko podjął decyzję. Cieszę się, że oboje podejmujemy jakieś kroki, by zostać rodzicami. Nie tylko kobieta musi zdobyć się na jakieś wyrzeczenia i niezbyt komfortowe badania. Póki co zaopatrzyłam się w leki przeciwbólowe, bo jak przyjdzie pani @ będzie katastrofalnie.

3 sierpnia 2013, 16:44

Dziś wdzięczny wpis pt. „Teściowie”. Muszę się komuś wyżalić, bo niestety kolejny raz pokłóciłam się o nich z mężem i jest to w zasadzie nasz jedyny powód częstych skądinąd kłótni. Gdy 9 lat temu poznałam męża byłam jeszcze młoda i niedojrzała. No cóż, czego można wymagać od 16-latki. Nie mniej jednak bardzo polubiłam jego rodziców i zaczęłam wierzyć, że historie o matkach jedynaków to tylko niesmaczny żart synowych. Początkowo wszystko było cudnie: dbali o mnie. Teściowa dawała czekoladowe jajka na Wielkanoc, kwiatki, przysuwali grzejniki elektryczne do nóg, bym nie zmarzła. Naprawdę, nie mogłam powiedzieć o nich złego słowa. Nie widywaliśmy się często, bo zazwyczaj w trakcie ich urodzin i imienin, na które zresztą nigdy nie byłam zaproszona, ale wychodziłam z założenia, że powinnam zawieźć prezent i osobiście złożyć życzenia (mieszkaliśmy z mężem w dwóch różnych miejscowościach oddalonych o 15 km). To ja zapoczątkowałam prezenty dla solenizantów, gdyż nigdy nie było u nich tego zwyczaju. Składało się życzenia, albo nie. Nie przeszkadzał mi wówczas mały, walący się drewniany domek, w którym mieszkali i malutki pokoik męża, w którym nie mogły się pomieścić dwie osoby. Wprawdzie mój rodzinny dom jest ogrooomny, ale rodzice zawsze uczyli mnie, że nie są ważne kwestie materialne, ale człowiek. I tak spotykaliśmy się od czasu do czasu, ale zawsze musiałam być zapowiedziana, by teściowa się przygotowała. Wtedy myślałam, że tak bardzo jej na mnie zależy. Jaka ja byłam głupia… Wszystko zaczęło się przed weselem. Ustaliliśmy, że po ślubie zamieszkamy u mnie, a później wybudujemy dom. Kwestia miejsca pozostawała jeszcze otwarta. Zaczynałam już wtedy widzieć, że teść bardzo popija, więc trochę bałam się budować w okolicy męża. Przekonałam go jakoś, byśmy wybudowali się na działce nieopodal mego rodzinnego domu. Nie, nie chodziło mi o to, by zostać przy rodzicach. Jestem ogromną indywidualistką i nie lubię jak ktoś wtrąca się w moje życie. Widziałam jednak, że teściowa zaczyna coraz bardziej ingerować. W trakcie wizyt zawsze musieliśmy siedzieć w gościnnym pokoju z nimi, a gdy szliśmy do pokoju męża, by pobyć sami, przychodziła i stała w progu, aż w końcu musieliśmy wrócić. Zaczęłam się bać co będzie, gdy wybudujemy dom i ona cały czas będzie u nas siedzieć. Początkowo miałam do siebie wyrzuty, że taka jestem, ale już chyba mi przeszło po tym wszystkim, co stało się później. Ustaliliśmy, że świadkami na ślubie będzie kuzynka męża (córka jego chrzestnej) z chłopakiem. Starostami miała być moja siostra i szwagier. Razem stwierdziliśmy, że będziemy mieć tylko jedną parę starostów, bo wesele nie jest duże. Teściowie chcieli, by drugą parą była kolejna córka chrzestnej męża. Tłumaczyliśmy, że nie ma takiej potrzeby, jest po jednej parze z każdej strony, zresztą ta dziewczyna miała budowę i naprawdę nie mieli pieniędzy. Poza tym głupio było z jednej rodziny prosić na funkcyjnych chrzestną, świadkową i starościnę. Niby zrozumieli. Dwa tygodnie później do teściów przyjechała ta ciotka i świadkowa. Mąż przyjechał po mnie, byśmy poprosili kuzynkę na świadka. Rodzice rzekomo mieli się nie odzywać. Jakież było moje zdziwienie, gdy po naszym przyjeździe na miejsce teść oznajmił mi przy wszystkich, że „załatwił” nam już starostów!!! Ok., on pił, ale teściowa była zupełnie trzeźwa. Popatrzyła na mnie i tylko się zaśmiała. Poczułam się jakby ktoś dał mi w twarz. Tego samego dnia dowiedziałam się, że teściowie są z moimi rodzicami na „pan, pani”, a przecież dawno mówili sobie po imieniu. Nie pozwolili sprostować. Wtedy tak bardzo pokłóciłam się z mężem. Bolało mnie, że nikt się ze mną nie liczy. On na to tylko, że przeze mnie pokłócił się z rodzicami. Zgodziłam się na starostów, bo co miałam zrobić. Głupio było odwołać to wszystko. Myślałam, że zachowanie męża to stres przed weselem.
Po ślubie pojechaliśmy pakować rzeczy męża, by je do mnie przewieźć. Teściowa płakała i rozpaczała. Gdy mąż z teściem wyszli, tłumaczyłam jej, że nie zabieram jej syna – przeciwnie będzie mieć jeszcze córkę – mnie. Chciałam ją przytulić, podeszłam, a ona… mnie odepchnęła rękami i wybiegła. Zabolało. Nie liczyłam na wiele, bo przecież nawet nie zaproponowała mi, by mówić do niej „mamo”, ale zawsze jak myślałam o naszych kontaktach, to planowałam, że będzie dobrze. No i wtedy się zaczęło: po kilku miesiącach pretensje, że przyjeżdżamy tylko raz na tydzień (mimo, iż mąż jeździł po pracy w tyg.). W zimie byłam bardzo chora i miałam wysoką gorączkę, a teściowa zadzwoniła i powiedziała, że mąż ma przyjechać do niej. Nieważne, że chciałam, by został przy mnie. Powiedziała, że ja jestem chora, ale on może przyjechać. Wtedy powiedziałam jej, że przecież jesteśmy małżeństwem… Nie chciała już ze mną rozmawiać.
Wiele było takich sytuacji, kiedy miałam już dość. A to kupiła talerzyki i powiedziała do mnie: patrz, mam dokładnie tyle, ile mi potrzeba, czyli 3. Zrobiło mi się przykro, ale gdybym miała dzisiejszy rozum, to powinnam odpowiedzieć: To co, mama nie będzie jadła? Gdy miała zabieg na woreczek, to ja pomagałam jej wstać, dzwoniłam do niej cały czas i codziennie ciągnęłam męża do szpitala. Ucieszyłam się, gdy teść przyjechał do niej po pracy (niezbyt szczęśliwe to małżeństwo), bo przecież mogliśmy go zabrać po drodze do domu. Tak, ale że mieliśmy tydzień później kopać fundamenty, to zaczął wszystko sam ustalać na jakąś godzinę, a gdy powiedziałam: Ok., ale musimy to wszystko dopasować do zatrudnionych robotników, zaczął krzyczeć na cały szpital: O, znalazła się! Wybiegałam z tej sali z płaczem. Mąż wyszedł za mną i chciał wracać do domu, ale mi pomimo wszystko było szkoda, że teść ma wracać sam autobusem. Ze łzami w oczach wróciłam tam i poprosiłam, by pojechał z nami. Wiele było takich sytuacji, nie sposób ich w tym miejscu wymienić.
Budujemy ten dom w mojej miejscowości. Teść pomógł z 6 razy (jest budowlańcem), ale cały czas robi tylko mąż i mój tata. Ok., teściowie nie mają samochodu, ale tyle razy prosiliśmy teściową, by przyjechała do nas, zobaczyła postępy na tej budowie. Mąż chciał po nią jeździć, a ona z tej zawiści powiedziała, że przyjedzie oglądnąć na koniec. Ciągle nam powtarza, że to my mamy OBOWIĄZEK do niej jeździć, odwiedzać. A ja pytam: gdzie obowiązek matki wobec dziecka? Dlaczego ta matka nie chce go nawet pochwalić? Dlaczego musieliśmy błagać ją kilka godzin prawie na kolanach, by przyjechała? Dlaczego? Za co? W końcu mi wykrzyczała, że jej wstyd przyznawać się ludziom, że syn buduje się w innej miejscowości, wstyd. Ze stoickim wręcz spokojem odpowiedziałam wtedy: powinna mama być dumna, że syn ma takie aspiracje, że chce mieć swój własny dom. Powinna się mama tym chwalić, że sobie radzi, a ten dom budujemy, byście z nami kiedyś zamieszkali. Ojciec odpowiedział, że nie przyjdzie, a cały swój majątek (!!!) odda na dom opieki i tam go dochowają. Jaki majątek??? Rozpadający się domeczek, który dostali w spadku po jakieś ciotce??? Najbardziej zabolało mnie, że teściowa zaczęła płakać, że jak będziemy mieć dziecko, to będziemy do niej rzadziej jeździć… Zawsze wydawało mi się, że powinna się cieszyć, marzyć o wnukach. Ona jednak myśli tylko o sobie, o naszym obowiązku wobec całkowicie zdrowej i sprawnej kobiety w sile wieku.
Miałam już wtedy wszystkiego dość. Stwierdziłam, że tam już nie wrócę, ale zrobiłam to. Dla męża. Dla niego zawsze „włażę im do tyłka”. Za wszystko dziękuję, przepraszam, proszę, byle tylko mieli o mnie dobre zdanie. Na wiele rzeczy przymykam oczy, zaciskam zęby, gryzę się w język, aby tylko nikogo nie zranić.
Najbardziej rozbolało mnie co innego. Wujek męża 30 lat temu zaczął budowę, ale wybił tylko fundamenty. Materiał się już do niczego nie nadaje. Nie ma dzieci, ale ma konkubinę i chrześniaka – kuzyna męża. Teściowa jednak ciągle liczy na ten spadek, bo jak twierdzi: to grobu tego nie zabierze. Nie rozumiem, to jest przecież jego własność – ona nie ma prawa rościć sobie do tego żadnych pretensji… Jakiś czas temu dowiedziałam się od mojego taty (który zna wiele osób z miejscowości męża), że teść powiedział komuś w barze (o nas): „mieli już działkę i wybite fundamenty, ale gówniarze umyśliły sobie budować się gdzie indziej”. Ten ktoś śmiał się do mojego taty, bo wie jaki z teścia bajkopisarz, a tata się nawet nie odezwał. Pytam: jakim prawem rozporządza się obcym mieniem? Dlaczego i za co mnie tak szkaluje do obcych ludzi, wiedząc, że ja sama się nie obronię. Za co to wszystko??? A do mnie będzie się uśmiechał… Może bym w to nie uwierzyła, ale zaledwie miesiąc później sama teściowa opowiadała nam jak to spotkała wujka i powiedziała, że gdyby przepisał to mężowi, to może byłoby inaczej i wybudowalibyśmy się tam. Powiedziałam: czego mama tak mówi? Przecież nie zmienilibyśmy zdania. Mąż nie chce tego majątku. Nie umiem dogadać się z tymi ludźmi, nie potrafię, choć staram się dla męża, ale nawet to nie ma sensu, bo on nigdy nie wystąpi przeciw mamie. Teściowa bardzo nim manipuluje, w trakcie wizyty nie możemy nawet obok siebie usiąść. Ja mam miejsce przy stole, on na kanapie obok mamy. Jak zrobimy coś nie po jej myśli, spuszcza wzrok i prawie płacze, więc mąż zaraz zmienia zdanie. Mam do niego ogromny żal za to, że nie potrafi mnie przed nimi obronić, że nie potrafi ustalić jasnej granicy ich ingerencji w nasze życie. Nie muszę przecież jeździć do nich co tydzień. Pracuję niekiedy 7 dni w tyg., więc te 3 godziny w niedziele chciałabym z nim odpocząć. Tyle razy rozmawialiśmy, tyle tłumaczyłam, prosiłam i nic. Nie mam już siły. Muszę jutro do nich jechać, ale mam taki żal, że już dziś mnie to stresuje. Największy do męża, bo powiedział mi dziś, że to może ja nie daję się lubić? Jasne – ja, a nie mama i jej ciągłe szydzenie i docinki z innych ludzi. Znowu 10 razy powtórzy w towarzystwie teściowi, że śmierdzą mu skarpety i nawet jak zmienię temat, by nie było niezręcznie, powie to jeszcze głośniej, by wszyscy usłyszeli.

5 sierpnia 2013, 11:59

Uff, już po wizycie u teściów. Pojechałam z niesamowitym bólem brzucha i nudnościami, gdyż chyba powoli zaczyna się okres (plamienia itd.), ale stwierdziłam, że jak odwołamy wizytę to obrazi się i mąż i teściowa. Wybrałam mniejsze zło, wzięłam silne leki przeciwbólowe, żeby wytrzymać, ale niezbyt pomogły. Oczywiście nie obeszło się bez typowych docinków w stylu (do teścia): masz dziurawe skarpety i pytań czy mąż będzie jadł mięsko z obiadu (mnie przecież tam nie było, po co pytać ). Mąż jednak stanął na wysokości zadania i trochę przyprowadził mamę do pionu, ale jak powiedział jej, że zdałoby się trochę kultury, to para z uszu prawie poszła  Czasami dobrze pokazać gdzie jest miejsce obu kobiet. Dziękuję dziewczyny za miłe słowa. Może nie powinnam pisać tego w pamiętniku, ale naprawdę miałam już dość. Nie mam się komu wygadać. Rodzicom nie powiem, bo będą mieli do teściów ogromny żal, a oni bardzo dobrze traktują męża. Nie jest to moje subiektywne odczucie. Świadczy o tym chociażby fakt, że szwagier, który z nami mieszka dużo bardziej woli naszych rodziców od swoich. W zasadzie obaj (zarówno szwagier, jak i mój mąż) zawsze bardziej swobodnie czuli się u nas w domu aniżeli w swoich. Trochę to dziwne.
Blysk_kotka i Truskawkowa – prawdą jest, że trzeba ustalić jasne granice i nie można się ciągle poświęcać. Pewnie to moja wina, bo w tej kwestii jestem mało asertywna. Nawet jak miałam ogrom pracy, to jechałam do teściów, a później, by to nadrobić pracowałam przez całą noc, zupełnie nie śpiąc. Wielokrotnie coś zawalę, bo muszę tam jechać, a przecież są ważniejsze rzeczy. Ostatnio nawet wylaliśmy strop na domku i teściowa kazała przyjechać. Nie liczyła się z tym, że tydzień temu w niedzielę był ogromny upał i należało podlewać strop. Mamy przyjechać i koniec. Pewnie, to tylko 5 tysięcy w plecy… Jak powiedziałam, że nie możemy, bo to jest ważne i nie możemy tego zaniedbać – obraziła się i zakończyła szybko rozmowę telefoniczną. Chciałam teraz trochę z tym skończyć, odpocząć, wyluzować. Staramy się przecież o dziecko, muszę być wypoczęta i zdrowa. Mąż niby to rozumie i też chce dziecka, ale jak już dojdzie do zagrożenia brakiem wizyty, wszystko mu się zmienia.

5 sierpnia 2013, 20:32

Okres się pojawił, więc ostatnia nadzieja odeszła. Widocznie tak miało być. Wierzę, ze wszystko w życiu dzieje się po coś, tylko trzeba odnaleźć w tym ukryty sens. Może mam nauczyć się większej pokory...
Mamy wielkie plany wobec tego cyklu, przede wszystkim badanie nasienia męża + posiew w kierunku bakterii. Ja zaś muszę oznaczyć hormony: LH, FSH, TSH, testosteron i estriadol. Później jeszcze prolaktynę. Niestety nie jest to zlecenie lekarza, gdyż ten jakoś wolno myśli i po roku bez zabezpieczenia nie widzi konieczności badań. Chcę zmienić lekarza, ale żeby uniknąć słów: Proszę na kolejną wizytę zrobić badania..., a za dziś 150 zł, muszę sama pomyśleć. Dziewczęta kochane, jakie hormony są mi jeszcze potrzebne? Estriadol w 3 dc, ale jak mam wyznaczyć początek cyklu skoro mam póki co baaardzo mocne czarne plamienie? Doradźcie...

7 sierpnia 2013, 12:54

Środa... Już pojutrze badanie nasienia. Widzę, że mąż się bardzo denerwuje i martwi ewentualnymi wynikami. Staram się dodać mu otuchy, tłumaczę, że przecież wyszłam za niego, a nie za jego plemniki. Owszem, chcę mieć dziecko, ale przysięgaliśmy sobie na dobre i złe, więc ten wynik nie zmieni niczego w moich uczuciach. Jasne, że sama się boję. Pamiętam przecież co przeżywała siostra, gdy okazało się, że wyniki szwagra są beznadziejne. Przy każdym okresie niesamowity płacz i depresja, zasłonięte całymi dniami okna i leżenie w łóżku do wieczora, niechęć do rozmowy z kimkolwiek. Starali się tylko 10-11 miesięcy i mają teraz 3-letnią córkę poczętą całkowicie naturalnie. Jak widać cuda się zdarzają, a lekarze nie dawali żadnych szans. Ja tego nie chcę, nie chcę osiągnąć aż takiego stanu w trakcie starań. Pamiętam jak ciężko było siostrze, ale przede wszystkim szwagrowi, gdy okazało się, że "wina" leży po jego stronie. To jest okropne obciążenie psychiczne. My, kobiety jakoś sobie jeszcze z tym radzimy. Niestety, gorzej z mężczyznami, dla których jest to atak na ich męskość.

10 sierpnia 2013, 13:07

Na szczęście już po badaniu nasienia... Nie będę ukrywać, miałam ochotę uciec z tego laboratorium jak zobaczyłam przerażenie i łzy w oczach męża. Wprawdzie nie sprzeciwiał się badaniu, ale widziałam, że bardzo go to stresuje. Wszystko było ok do momentu płatności w kasie, kiedy okazało się, że nie ma odwrotu i trzeba iść. Kilka dni wcześniej pani poinformowała mnie w trakcie rozmowy telefonicznej, że dotychczasowy pokój do oddania materiału jest niestety nieczynny z powodu awarii jakiejś rury, ale udostępniają pomieszczenie zastępcze. Pomyślałam: ok, byleby nie był to składzik na szczotki :) Do rzeczy: pani z kasy skierowała nas do punktu wydawania wyników, w którym drzwi się prawie nie zamykają, gdyż ciągle ktoś wchodzi i wychodzi. Nie ukrywam, że byłam przerażona, że tam w środku jest jakieś inne pomieszczenie. I wtedy doszło do mnie ile upokorzeń muszą przejść przyszli rodzice, bo w wielu placówkach problem niepłodności jest stygmatyzowany. Okazało się jednak, że panie wysłały nas do laboratorium, a tam dostaliśmy kluczyk do nieczynnego tego dnia gabinetu lekarskiego. Masakra. Przynieśliśmy materiał do laboratorium (trzeba tam dzwonić i czekać), wyszła pani, która na nas nakrzyczała, nie słuchając moich wyjaśnień, że mieliśmy dostarczyć kubeczek z materiałem. Oczywiście zaczęła gadać głośno na cały korytarz (za nami była kasa i 20 osób w kolejce) i musiałam powiedzieć jej (jakby nie mogła się domyślić, że mąż daje jej kubeczek) jakie to badania. W pewnym momencie miałam ochotę zawołać dyrektora placówki i poinformować go w jaki sposób traktuje się tu pacjenta, który robi badanie prywatnie (!) i wydał na nie 170 zł. Tragedia w tej naszej służbie zdrowia. Wszystkie badania były do odbioru wczoraj (tylko na posiew trzeba czekać), więc uzgodniliśmy, że odbierzemy już wszystkie. Mąż chyba obawia się o wyniki, gdyż stwierdził, że nie chce psuć nam weekendu, ale i tak jestem zła. Oczywiście dwa dni temu zadzwoniła teściowa na telefon męża (jak zwykle). Odebrałam, gdyż on był kosić trawę na działce. Poinformowała mnie, że mąż ma przyjechać do nich dziś po pracy. Nie mam już siły. Wiecznie muszę się nim dzielić. Nie wytrzymałam już i poprosiłam go, by nie jechał. Musi pokazać jej, że mamy swoje życie i chcemy pobyć sami. Ciągle tylko praca i praca, a dla siebie prawie nie mamy czasu. I tak to właśnie jest: poprosiłam i ja, i mama. Wygrała jak zwykle mama. Mąż pojedzie, więc albo wieczorem, albo jutro będzie kłótnia. Zawsze wraca od nich i zaczynają się pretensje: bo zrobiłam to, a nie powinnam; bo wyprałam tą koszulkę, a chciał inną; bo spodnie nie są wyprane (a włożył do szafki, nie do kosza). Niestety teściowie robią mu wyrzuty o wszystko (że za mało ostatnio zjadłam, że nie zjadłam mięsa, że pojechaliśmy za wcześnie itd.), a to się później odbija na mnie. Dlatego nie chcę żeby jechał...

12 sierpnia 2013, 16:34

Mamy już wyniki nasienia i hormonów. Moje raczej w normie, tylko LH/FSH wynosi 1,6. W odniesieniu do stosunku 3, który był kilka miesięcy wcześniej - jest chyba lepiej. TSH - 2. Testosteron w normie. (posiew ujemny)
A to wyniki męża (w nawiasach normy lab.)
okres karencji - 3 dni
objętość - 6 ml (> 1,5)
czas upłynnienia 5 min (< 60)
PH - 7,4 (> 7,2)
całkowita liczba plemników - 94 mln (> 39)
koncentracja - 16 (> 15)
ruch całkowity - 30 % (> 40)
ruch postępowy - 15 % (> 32)
prawidłowa budowa 19 % (> 4)
Brak uwag.
Martwię się tym ruchem...

12 sierpnia 2013, 18:37

Chyba już nie mam złudzeń. Pytałam siostry jakie wyniki miał szwagier. 4 lata temu okropnie szalała, że wyniki do niczego, tragiczne; lekarze twierdzili, że nie mają szans. Wprawdzie mają teraz 3-letnią córkę, ale kiedyś w domu była masakra. Okazało się, że szwagier miał znacznie większą ruchliwość od mojego męża. Mieli kilka kategorii: ruch postępowy szybki wynosił 35 %. My mamy ruch całkowity 30, postępowy 15. Czas odstawić więc te wszystkie specyfiki, zrezygnować z zakupu testów ciążowych. Tylko po co budujemy tak duży dom????????????????? Po co, skoro będziemy w nim sami????? Nie mam już siły na te wszystkie problemy. Jeszcze nigdy nie wyszłam od lekarza ze słowami: wszystko w porządku. A to guz w przysadce, torbiel, infekcja, rozwalone hormony... Nie mam już siły. Nie chcę od rodziny słów pocieszenia, przecież wiem co oznaczają takie wyniki. Na twarzy siostry wydała się rysować ulga, że mój mąż ma też takie słabe nasienie. Nie wiem dlaczego, przecież tak jej kibicowaliśmy. Też się stara i co miesiąc pyta: i jak, jesteś w ciąży? Już mnie to wszystko irytuje, bo jakość mało w tym życzliwości. Przerasta mnie ta cała sytuacja. Mężowi nie chcę mówić, że jest źle, bo widzę jak to przeżywa. Nie mam zupełnie nikogo, komu można się zwierzyć, by nie odliczał dni do mojej @ i nie sprawdzał kiedy mam dni płodne.

13 sierpnia 2013, 17:12

Życie ludzkie to sinusoida pełna wzlotów i upadków. Po tamtym cyklu (owulacyjnym, lecz bezoowocnym) była przeszczęśliwa, że lekarze, którzy wróżyli mi bezpłodność mylili się. Po wczorajszych wynikach nasienia mam już mieszane uczucia. Chciałam je skonsultować z lekarzem, ale będzie dopiero na tydzień. Swoją drogą to dużo ma tego urlopu skoro na NFZ jest tylko raz na 3 tyg, a powinien przyjmować co tydzień. Postanowiłam więc zakupić suplementy dla męża. Wydaliśmy 80 zł, ale mam nadzieję, że było warto. Od dziś Salfazin, L-karnityna, witamina C i folik. Hmmm... Nie za dużo? Trochę się rozpędziłam, ale mam nadzieję, że te suplementy wzmocnią nieco leniwą armię męża. Może jeszcze dorzucę mu do zestawu Flegaminę. Pamiętam, że szwagier miał ją pić na rozrzedzenie spermy. Musimy jakość walczyć i radzić sobie z tymi problemami. Nie powiem, przerażają mnie, bo wiem, że jeśli uda się poprawić nasienie, to coś u mnie się popsuje. Niestety, jestem dość pechową osóbką. Nie liczę na ten cykl. Wprawdzie kupiłam testy LH, ale głównie po to, by zobaczyć czy w tym cyklu również będzie owulacja i jakie objawy jej towarzyszą. Do tej pory jakoś nie zwracałam na to uwagi, gdyż wmawiano mi, że z pewnością nie mam owulacji. Czas to zweryfikować. Temperaturę też mierzę - może kiedyś te wykresy się przydadzą i wreszcie nauczę się właściwie analizować te dane. Uszło ze mnie jakoś powietrze. Nie chce mi się nawet starać. Zrozumiałam wczoraj ile nas to kosztuje i nie chcę tak żyć do owulacji i @. Czas zająć się pracą i może pomyśleć o wyjeździe na 2-3 dni. Może wtedy inaczej na to spojrzę.

13 sierpnia 2013, 21:57

Dziewczyny - zdaję sobie sprawę z zawodności tych testów. Nie mniej jednak w poprzednim cyklu potwierdziły owulację (miałam monitoring). Do tej pory byłam dość sceptyczna wobec nich, bo wiem, że mogą wychodzić fałszywie pozytywne przy wysokim LH. W zeszłym miesiącu postanowiłam to więc przetestować, ale teraz LH mam w normie i powinno być ok. Właśnie w tym miesiącu nie nastawiam się na starania szczególnie. Potrzebuję wyciszenia i odpoczynku psychicznego. Chcieliśmy tylko sprawdzić te parametry nasienia, by nie stać w miejscu i kiedyś nie żałować, że za późno się do tego zabraliśmy. Staram się wiele nie myśleć o potencjalnej ciąży. Mam pracę, budujemy dom, więc jest wiele spraw, na których będę się koncentrować. Mój świat tylko na kilka dni zatrzymał się w jednym miejscu. Może dlatego, że byłam przekonana o dobrych wynikach męża. Podejrzewałam, że u mnie jest coś źle, a o nasienie byłam jakość dziwnie spokojna. Pan Bóg po raz kolejny pokazał, że wszystko w Jego rękach. Tego się trzymam, a owulację chcę sprawdzić, bo przez 7 lat wmawiano mi, że jej nie mam. Na początku zeszłego cyklu lekarz w szpitalu powiedział, że nie ma sensu się starać, bo i tak nic z owulacji nie będzie. Jak bardzo się mylił :) Nie brałam żadnych leków, więc jest to dla mnie nowość i zaskoczenie (te wszystkie objawy, śluz), a temperaturę będę mierzyć, bo wykupiłam abonament, więc szkoda tracić tych dostępnych opcji.

14 sierpnia 2013, 12:33

Moje kochane Towarzyszki niedoli (że tak Was nazwę) :) Wasze wpisy dotyczące trójkąta mąż-teściowa i ja trafiły w odpowiedni moment, albowiem mąż ma nawrót choroby pt. "mamusia". Teściowa, do której (tu sprostuję) mówię od ślubu "mamo", zaplanowała nam bowiem długi weekend, pomimo moich uprzedzeń, że długo się nie pojawimy. Chciałam odpocząć od tych wszystkich stresów, nadrobić zaległości w pracy i pobyć z mężem, jednak nie wszyscy to rozumieją. 15 sierpnia zmarła babcia męża (nie żyje od 3 lat) ma imieniny, zatem moja teściowa (która niezbyt chyba kochała się ze swoją :) ) stwierdziła, że jedziemy na cmentarz, gdyż teść pewnie chce. Problem w tym, że zawsze jak pada taka propozycja, on twierdzi, że pogoda nieodpowiednia, albo zupełnie mu się nie chce, więc twierdzenie teściowej jest bezpodstawne. Sama też nie chce zbytnio jechać, gdyż nigdy nie jeździła do swej teściowej, co zresztą zarzuca jej teść (grunt, że ode mnie wymagają wizyt). Może teraz, gdy babcia jest na cmentarzu teściowa ma więcej odwagi... Ok, rozumiem, że chcą jechać, że nie mają samochodu, a cmentarz jest oddalony o 5-6 km. Rozumiem. Tylko nie za bardzo mogę pojąć, dlaczego narzuca innym swoje plany, zupełnie nie pytając o nasze. Powołuje się na teścia, który zapewne wcale nie ma ochoty jechać(co wielokrotnie nam udowodnił). A mój kochany mąż, pomimo moich zapewnień, że nie chcę jechać - jak zwykle jej nie odmówił. Stwierdziłam więc, że denerwować się, to mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych. Chce, nie jedzie z nimi sam. Mam dość wiecznego planowania życia, układania kiedy mam jeść, a nawet sikać, bo teściowa pokazuje mi łazienkę wiecznie (jakbym chciała). Racja - jestem ułomna i nie wiem kiedy mam pełny pęcherz. Wrrrrrr.......... Nagle mąż stwierdził, że ja (!)dwa miesiące temu zmuszałam jego mamę do wizyty u ciotki w szpitalu. Szok! Ciotka, która blisko nich mieszka i wiecznie tam przesiaduje złamała nogę. Byliśmy w niedzielę u teściów, więc zaproponowałam, że ją zabierzemy do ciotki, by nie tułała się kolejnego dnia autobusami. No tak, wtedy się nie zgodziła, a kolejnego pojechała sama. I niby ja ją zmusiłam... Powiedziałam więc mężowi, że nie będę ich więcej zmuszać do oglądania mojej osoby. Niech teściowa zajmie się teściem i jego bólem barku, z którego wyśmiewa się już 3 tyg, zamiast wysłać go do lekarza. Ja chcę od nich odpocząć.

15 sierpnia 2013, 00:04

Nocną porą zebrało mi się na refleksje. Natchnął mnie szczególnie tytuł pamiętnika Inessy: „Pan Bóg nie gra w kości, On ma plan”. To prawda. Wierzę, że wszystko w naszym życiu zmierza do jakiegoś celu i ma sens, którego być może teraz jeszcze nie dostrzegamy. Nic nie dzieje się więc przypadkowo, a już z pewnością przypadkowa nie jest obecność każdej z nas na tym forum. Trafiłam tu w poszukiwaniu informacji o cudownej mocy oleju z wiesiołka. Hmmm…. Trafiłam, a w zasadzie pokierował mnie tu wujek Google  Nie mniej jednak, była to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mnie spotkała w ostatnich, dość trudnych miesiącach mojego życia. Pytamy się Pana Boga o sens tego wszystkiego, o to, dlaczego nas tak mocno doświadcza i co takiego zrobiłyśmy, że nie pozwala nam na to, co dla innych jest przecież tak łatwo dostępne. Tyle wokół wpadek, niechcianych dzieci, aborcji, a nawet morderstw. A my wszystkie borykamy się z tymi problemami, pocieszając się wzajemnie na tym forum. I może właśnie o to chodzi? Może nie jesteśmy tu dla siebie, ale dla kogoś innego? Może Pan Bóg specjalnie pokierował naszą rękę, by trafić w to miejsce, gdzie inni potrzebują może jeszcze więcej pomocy aniżeli my same? Może gdzieś pod jakimś nickiem kryje się osoba, która oczekuje wsparcia, zrozumienia i zwyczajnej akceptacji? Może mamy zrozumieć, jak wiele nam dano i ile mamy, podczas gdy inni Jednego jestem pewna: cieszę się, że tutaj jestem. Zrozumiałam, że macie większe problemy i nie można się tak łatwo załamywać. Trzeba iść naprzód pomimo tych trosk i spełniać swe marzenia. Życie nie jest niestety takie proste. Dostałyśmy białą kartkę, którą musimy zapisać i tylko od nas zależy ile znajdzie się na niej upadków, a ile dowodów walki z przekornym losem…

15 sierpnia 2013, 11:50

Zapewne większość Forumowiczek już zna tę opowieść, ale co tam - uwielbiam ją.
Jak Bóg stworzył mamę
Dobry Bóg zdecydował, że stworzy… Matkę. Męczył się z tym już od sześciu dni, kiedy pojawił się przed Nim anioł i zapytał: - To na nią tracisz tak dużo czasu, tak? Bóg rzekł: - Owszem, ale czy przeczytałeś dokładnie to zarządzenie? Posłuchaj, ona musi nadawać się do prania, lecz nie może być z plastiku… powinna składać się ze stu osiemdziesięciu części, z których każda musi być wymienialna… żywić się kawą i resztkami jedzenia z poprzedniego dnia… umieć pocałować w taki sposób, by wyleczyć wszystko – od bolącej nogi aż po złamane serce… no i musi mieć do pracy sześć par rąk. Anioł z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Sześć par? – Tak, ale cała trudność nie polega na rękach – rzekł dobry Bóg. Najbardziej skomplikowane są trzy pary oczu , które musi posiadać mama. – Tak dużo? Bóg przytaknął: Jedna para, by widzieć wszystko przez zamknięte drzwi zamiast pytać: „Dzieci, co tam wyprawiacie?”. Druga para ma być umieszczona z tyłu głowy, aby mogła widzieć to, czego nie powinna, ale o czym koniecznie musi wiedzieć. I jeszcze jedna para, żeby po kryjomu przesłać spojrzenie synowi, który wpadł w tarapaty: „Rozumiem to i kocham cię”. – Panie – rzekł anioł – połóż się spać. Jutro też jest dzień. – Nie mogę – odparł Bóg – a zresztą już prawie skończyłem. Udało mi się osiągnąć to, że sama zdrowieje, jeśli jest chora, że potrafi przygotować sobotnio-niedzielny obiad na sześć osób z pół kilograma mielonego mięsa oraz jest w stanie utrzymać pod prysznicem dziewięcioletniego chłopca. Anioł powoli obszedł ze wszystkich stron model matki, przyglądając mu się uważnie, a potem westchnął: - Jest zbyt delikatna. – Ale za to jaka odporna! – rzekł z zapałem Pan – Zupełnie nie masz pojęcia o tym ile potrafi osiągnąć lub wytrzymać taka jedna mama. – Czy umie myśleć? – Nie tylko. Potrafi także zrobić najlepszy użytek z szarych komórek oraz dochodzić do kompromisów. Anioł pokiwał głową, podszedł do modelu matki i przesunął palcem po jej policzku. – Tutaj coś przecieka – stwierdził. – Nie. Tutaj nic nie przecieka – uciął krótko Pan. – To łza. – A do czego służy? – Wyraża radość, smutek, rozczarowanie, ból, samotność i dumę. – Jesteś genialny! – zawołał anioł. – Prawdę mówiąc, to nie ja umieściłem tutaj tę łzę – westchnął melancholijnie Bóg. (autor: Bruno Ferrero).

15 sierpnia 2013, 18:52

Tak sobie dziś myślę, że może Pan Bóg wstrzymuje czas macierzyństwa, byśmy jeszcze przez chwilę pobyli z mężem sami. Tyle jest przecież miejsc do odkrycia, tyle nieprzebytych szlaków i urokliwych zakątków, które powinniśmy odwiedzić, by dostrzec dobro Boga i jego miłość do człowieka. Te góry, lasy, niezmierzone połacie pól są dla każdego z nas. Nie ma tu żadnych granic, tabliczek: wstęp wzbroniony. Czasami myślę, że grzechem byłoby odejść z tego świata i nie poznać tych wszystkich miejsc. To jest pewnego rodzaju niewdzięczność względem Boga, że nie potrafimy docenić Jego dobroci. Ile trzeba mieć jednak w sobie odwagi i spontaniczności, żeby wyruszyć w to nieznane na poszukiwanie przygód. Nie wiem, czy mam jej na tyle…
W zasadzie od zawsze byłam dość powściągliwa wobec tego typu eskapad. Być może wiązało się to z latami mojego dzieciństwa. Rodzice starali się zapewnić nam wszystko, ale wiadomo – nie zawsze się udawało, a już nie było mowy o drogich wycieczkach. Nie wszczepili nam zatem zamiłowania do podróżowania, a nasz świat sprowadzał się naszej niewielkiej skądinąd miejscowości. Nie mam do nich o to żalu. Przeciwnie: to dzięki nim ukształtował się mój kręgosłup moralny, gotowość do pracy i przeświadczenie, że wszystko, co człowiek w swym życiu osiągnie – musi wypracować sam. Może też dlatego zabrakło mi tej zwykłej spontaniczności, beztroski małego dziecka. Przyzwyczajona do trudności, zawsze stawiałam sobie wysoką poprzeczkę. Chciałam, by byli ze mnie dumni. Byłam więc bardzo porządna – zawsze piątki w szkole, świadectwa z paskiem, wzorowe zachowanie, a obok tego szkolnego życia jako mała dziewczynka marzyłam… No właśnie , jakie to było infantylne i głupie. Marzyłam, że zostanę adwokatem i będę pomagać ludziom. (trochę nie wyszło ;) ) Nie widziałam jeszcze wówczas w swym życiu małżeństwa i rodziny, ale tylko pracę. Może zbyt wiele straciłam starając się spełnić wymagania innych, wpisać się w przygotowaną dla mnie rolę. Nigdy nie pozwalałam sobie na porażki, na chwilę szaleństwa i zapomnienie. W sumie, byłam nieco zbuntowana w wieku 14-15 lat i chyba dlatego wspominam tak mile ten okres. Dziś, z perspektywy czasu odczuwam pewien deficyt. Nie chcę stracić wszystkich dni na wypłakiwanie w poduszkę rozczarowania z powodu braku ciąży. Chcę odnaleźć siebie i pozwolić sobie na trochę luzu. Może wtedy odnajdę prawdziwy spokój i zrozumiem wiele rzeczy. Jest mi to potrzebne i dlatego czas na podróże i rozrywkę. Kto powiedział, że zawsze mam trzymać fason i być poukładana? Być może tam gdzieś będzie lepsze miejsce na powołanie do życia naszego malutkiego szczęścia…

16 sierpnia 2013, 12:39

No tak, można się było tego spodziewać. 11 dc i infekcja wirusowa. Bardzo lekki ból gardła i mały katar, ale ból głowy i mięśni oraz stan podgorączkowy. To chyba nie są odpowiednie warunki do poczęcia...

16 sierpnia 2013, 17:49

Znowu sama, bo mąż pojechał do rodziców, by zawieźć ich w końcu na ten cmentarz. Wprawdzie wczoraj byliśmy razem na krótkiej wycieczce w okolicach teściów i proponowałam mężowi, żeby ich zabrać i potem odwieźć do domu, (a później mieć czas tylko dla siebie), ale nie zgodził się. Twierdził, że jeśli nie wstąpimy do nich, będą niezadowoleni, więc chciał tego uniknąć. Byliśmy wprawdzie w niedzielę 4.08, mąż był sam w ten czwartek, ale teściowa oczywiście odczuwa deficyt spotkań, zatem mąż musiał jej telefonicznie tłumaczyć dlaczego ja nie przyjadę. Byliśmy wówczas w sklepie, więc zajęło mu to dobre parę minut, gdyż mama nie przyjęła chyba tego do wiadomości. Czekałam obok niego, a słysząc to musiałam głęboko oddychać, by złapać stan równowagi wewnętrznej. Koniec końców mąż udał się w odwiedziny, aczkolwiek nie obeszło się bez haseł: "Co by Ci się stało jakbyś pojechała". Zapewne nic, pomijając fakt, że przez tą infekcję nie czuję się najlepiej, co trochę uniemożliwia mi pracę i obniża koncentrację, a stresów też mam już dość. Zapowiedziałam zatem, że jeśli wróci ze złym humorem po raz kolejny i zepsuje nam wieczór, pójdę po walizki, spakuję jego rzeczy i poproszę, by pojechał tam, gdzie stracił swój dobry humor, a wrócił do domu jak już go odzyska. W międzyczasie zaś zadzwonię do teściowej zapytać o fenomen ich wpływu na dobre samopoczucie syna. A wszystko ze stoickim spokojem tej złej synowej. Otwarta pozostaje jeszcze kwestia niedzielnej wizyty, bo jak znam mego męża i teściową, już ją zaplanują. Niestety - nie jadę. Potrzebuję spokoju i nie mam zamiaru słuchać niezbyt przemyślanych niekiedy aluzji.
1 2 3