X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Chciałabym przytulić Cię do mego serca i poczuć ciepło Twojego ciałka. Nareszcie jesteś... :)
Dodaj do ulubionych
1 2 3

17 sierpnia 2013, 10:37

Wczoraj niestety nic z serduszkowania. Mąż wrócił od rodziców z potężnym bólem głowy i z tego powodu nawet wymiotował. Wprawdzie miewa często takie migrenowe bóle głowy, ale zauważyłam, że bardzo źle jest tylko w sytuacjach dużego stresu. Nie wiem więc co mogło się zdarzyć, nie dopytuję, by go bardziej nie stresować. Dałam mu ziołową tabletkę na uspokojenie i obudził się w dobrej formie. Ja jestem niestety w nieco gorszej, gdyż dowiedziałam się wczoraj, że teść nadal rozpowiada jakieś kłamstwa w swojej miejscowości. Tym razem na moich rodziców. Wyszło to całkiem przypadkiem, a widzę, że rodzicom jest bardzo przykro. Wszyscy chcieliśmy, by nasze kontakty były poprawne. Nie było przecież żadnych nieporozumień, ani niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób obrazić teściów. Przeciwnie: zarówno ja, jak też rodzice staramy się im (nieładnie się wyrażę) "włazić do tyłka", ale nikt nie docenia dobrych zamiarów i wszystko jakoś wychodzi odwrotnie. W trakcie tych kilku zaledwie dni obecności przy robotach budowlanych teść był ciągle zły, nie odzywał się do nikogo, a wręcz niezbyt ładnie odnosił się do mojej mamy. Wstyd mi, bo ja nie potrafię tego zmienić. Jest mi przykro z powodu tych głupot, które rozpowiada. Po pierwsze dlatego, że rodzice się o tym dowiedzieli. Po drugie, że nie ma w tych słowach ani ziarenka prawdy. Najbardziej żal mi, że wszystko co mój tata robi na naszej budowie, teść przypisuje sobie. Zupełnie tego nie rozumiem. Co chce przez to osiągnąć? Może chce, by ktoś wreszcie go docenił, a nie kpił jak teściowa? Nie wiem już, przecież za każdym razem mu dziękuję, że pomógł. Staram się być uprzejma choć w uszach dźwięczą mi ciągle te kłamstwa i fałsz. Mam ochotę z nim poważnie porozmawiać, zapytać o co chodzi. Powiedzieć, że wszystko wiem i tego nie mogę zaakceptować. Cierpią na tym zupełnie niewinni ludzie, a inni mają niezły ubaw słysząc o tych nieprawdziwych newsach. Wiem jednak, że ta rozmowa będzie miała tylko jeden finał: będzie kazał mi się wynosić. Będę tą złą, ale nie pozwolę pomiatać innymi. Co to za rodzice, którzy krzywdzą własnego syna? Po co to wszystko? Mąż niestety nie podejmie z nimi dialogu, a oni muszą wiedzieć, że mam świadomość tego, co się dzieje. Na męża nie liczę w tej kwestii. Może gdyby powiedział: zmienicie się, albo nie będę przyjeżdżał - to miałoby to swój efekt. Nie zrobi jednak tego dla mamy. Ja również tego nie oczekuję, ale musimy jakoś to rozwiązać. Jak widać, dobrocią się nie da...

18 sierpnia 2013, 15:42

Czuję, że w tym cyklu owulacji nie będzie. Dziś 13 dc i prawie żadnych objawów dni płodnych, prócz bólu brzucha i okolic krzyżowych. W poprzednim cyklu o tej porze lekarz stwierdził, że mam już objawy owulacyjne (owulacja 16 lub 17 dc). Wprawdzie towarzyszył mi wtedy bardzo podobny ból, wskazujący na pęknięcie torbieli.. Boję się trochę, bo to oznacza, że wszystko idzie dobrze tylko wtedy, jak znika torbiel. Ciągle się zastanawiam czy to nie dlatego, że jestem trochę przeziębiona? Dziś dość mocno boli mnie gardło... Ten mój strach nasila wizja laparoskopii i przekłuwania jajników skoro same sobie radzą. Poprzedni cykl był dla mnie nowością, bo w zasadzie nigdy nie obserwowałam takich zmian w swoim organizmie. Może dlatego, że nigdy dotąd nie zwracałam na to szczególnej uwagi? Nie wiem już sama. Jajniki bolą, a ja nie wiem czy na owu jest jeszcze w tym cyklu szansa. Chcę wiedzieć czy wszystko ok, czy owulacja jest u mnie sporadyczna, a wręcz znikoma... Kochane dziewczyny, co myślicie?

19 sierpnia 2013, 12:10

Owu wyznaczyło mi owulację przerywaną linią na 11 dc. Hmm... trochę w to nie wierzę, gdyż moje temperatura nie jest zbyt wiarygodna. Na początku mierzyłam ją nowym termometrem elektronicznym, który oscylował ciągle wokół 36,5-36,6. Nawet temperaturę ciała w dniu "tej rzekomej owulacji" miałam prawie 35,9. Dziwne. W trakcie zmieniłam termometr na rtęciowy (nie miałam już innego) i dlatego w to niezbyt wierzę. Poza tym wszelkie inne objawy nie wskazywały wówczas na owulację. Nie bez znaczenia była pewnie też ta infekcja wirusowa. Nie wiem już. Dziś 15 dc, a od 3 dni odczuwam ból brzucha, jajników i okolic krzyżowych. Śluz jakby wodnisty. Zgłupiałam już od tego wszystkiego. Moim zdaniem będzie to raczej cykl bezowulacyjny, a dzisiejsza informacja w detektorze płodności mnie dobiła. I tak nie trafiliśmy w te dni, gdyż albo mąż czuł się fatalnie, albo ja. Trudno. Życie toczy się dalej. Napisałam na forum nasz-bocian w sprawie konsultacji wyników nasienia. Lekarz od niepłodności męskiej stwierdził, że według niego parametry dotyczące ruchliwości są istotnie obniżone. W odpowiedzi na me pytanie o szanse na ciążę naturalną odpisał zaś: "Proponuję, aby mąż nie konsultował się u ginekologa, tylko u androloga lub urologa, bo to są lekarze od mężczyzn. O ile czas pożycia nie trwa zbyt długo(< 1 roku), po poprawie funkcji ruchu, jest szansa na ciążę naturalną". I tak wybieram się w środę do mojego ginekologa skonsultować wszystkie wyniki hormonów, zatem mogę go zapytać o zdanie.

21 sierpnia 2013, 12:24

Dziś sądny dzień... Wizyta u ginekologa. Wprawdzie nie wiem czy mnie przyjmie, bo nie jestem zarejestrowana, ale po planowych pacjentkach wyciągają kartę i przyjmują pozostałe. Czeka mnie więc przeprawa z niezbyt miłą położną, a później... No właśnie, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli dostanę się do gabinetu i poproszę o interpretację wyników hormonów i nasienia. Tak bardzo boję się co usłyszę. Już przed oczyma toczy się cały scenariusz. Boję się, że lekarz odbierze mi ostatnią nadzieję. Wiem, nadzieja umiera ostatnia. Nawet gdyby było tragicznie, to przecież wiele par doświadczyło cudu rodzicielstwa chociaż wedle lekarzy nie było na to żadnych możliwości. Pan Bóg wie jednak lepiej, dlatego daje czasem ludziom pstryczka w nos, żeby zrozumieli kto tu rządzi. Nie można wszystkiego przewidzieć. Wierzę, że dziś pokaże mi, że to, o co się tak bardzo martwię, nie jest wcale takie straszne. Może uda mi się wyprosić USG. Czuję się jak w okresie okołoowulacyjnym. Mam jeszcze Pregnyl z poprzedniego cyklu, więc jeśli cudem byłby pęcherzyk, który nie może pęknąć, to mogę go wykorzystać żeby tylko nie było znów torbieli. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Musi być dobrze! Przecież kiedyś muszę wyjść z tego gabinetu z uśmiechem na twarzy, pozbawiona trosk. Panie Boże, pomóż swojemu robaczkowi...

21 sierpnia 2013, 19:55

Czas zdać relację. No więc tak, lekarz przyjął mnie w zasadzie z doskoku. Podczas rozmowy telefonicznej położna powiedziała, że jest bardzo dużo pacjentek i nie wiadomo czy uda mi się do niego dostać. Zaryzykowałam i pojechaliśmy. Na pół godziny przed końcem przyjęć weszłam do poczekalni, a pan doktor był u położnej i pyta: Coś się dzieje? Hmmm... Wiem, ma już mnie dość po tych wszystkich moich perypetiach z infekcjami i torbielami. Przyjął mnie od razu, bo jak się okazało właśnie wychodził. Trochę się zdziwił, że zrobiliśmy badania, ale stwierdził, że wyniki męża są w porządku. Moje hormony również :) Zrobił USG, nie widział pęcherzyka dominującego (ale kilka mniejszych) i stwierdził, że wygląda jakby owulacja już była. I teraz jestem w kropce. Też bym tak pewnie powiedziała, bo ostatnie 3 dni czuję się katastrofalnie: jajniki dają mi nieźle popalić i szyjka była w miarę otwarta w przeciwieństwie do wyznaczonej przez Ovu owulacji. Śluz trudno mi ostatnio odróżnić od spermy. Ale... No właśnie: już od trzech dni wychodzą mi pozytywne testy owu, wcześniej negatywny. I to coraz mocniej. Nie wiem co myśleć, przecież LH mam niby w normie. A może owulacja dopiero co była i jeszcze poziom LH nie spadł? Zgłupiałam. Powinnam się cieszyć, ale jakoś dziwnie się martwię. Niby ostatnie 4 dni ostro serduszkowaliśmy, ale przecież ja nawet nie mam pewności czy miałam owu i czy trafiliśmy. A jajniki dalej pobolewają...

22 sierpnia 2013, 17:45

Nie mierzę już temperatury, więc postanowiłam ją wykasować z wykresu, by tylko zafałszowała owulację. Trzeci termometr byłby już chyba przesadą, zwłaszcza że przeziębienie też mogło wpłynąć na wynik. Pełen luzik i przytulanka :) Nie oznacza to bynajmniej, że z mężem nie myślimy nad jego wynikami.Trochę dziś zmartwiła mnie siostra, pytając o interpretację lekarza. Wyśmiała to, że powiedział, że jest ok, twierdząc, że na wyniki jej męża (które - jak twierdzi - są lepsze od mojego) ten sam lekarz jeszcze 3 miesiące temu powiedział, że nie mają zbytnich szans i pozostaje im inseminacja. Oczywiście mieli trudności, gdyż siostrzenica poczęła się dopiero w 11 cs, a do tego czasu przeszli przez 2 badania nasienia. Zastanawiam się więc jak to jest możliwe, że lekarz powiedział nam zupełnie co innego? Zaczęłam jej tłumaczyć, że może szwagier miał mniejszą liczbę plemników i stąd taka diagnoza, zresztą co się dziwić skoro pokazała mu wyniki z 2009 roku, a w 2010 zmieniły się wartości referencyjne. Może po prostu powiedział to na podstawie tamtych wartości, bo przecież cały czas się obniżają. Czuję, że siostra nie mówi mi całej prawdy. Przecież jeszcze kilka lat temu w domu była panika, bo szwagier nie miał wręcz żywych i prawidłowych plemników, teraz okazuje się, że ma więcej niż mój mąż. Brakuje nam chyba w tych relacjach prawdziwej siostrzanej szczerości. Zauważam, że robi się taki wyścig na ciąże. Zaczęli się starać, gdy dowiedziała się, że odstawiłam tabletki antykoncepcyjne i do tego czasu się im nie udało. Nie kryję przed rodziną problemów i wizyt u lekarza. Wychodzę z założenia, że powinnam być szczera, ale pamiętam, że kilka lat temu nigdy nie mówiła, że była u lekarza, tylko całymi dniami płakała. Ciężko mi było do niej dotrzeć, zamykała się w pokoju na klucz, aż człowiek bał się, że sobie coś zrobi. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że starali się tylko 10 miesięcy. Tylko i aż. Rozumiem ją, ale nigdy nie miała zbytnich problemów natury ginekologicznej, a ja myślałam, że starają się 2 lata, że taka panika. Co więc mają powiedzieć te dziewczyny, które starają się 5 lat? Kiedyś mama powiedziała mi, że dobrze, że na mnie trafiło z tymi wszystkimi problemami, bo siostra by tego nie zniosła. A gdyby nie miała dziecka, to nie wie co by było, może dziś byłaby w psychiatryku, gdyż jest słaba emocjonalnie. Trochę mnie to zabolało, bo przecież nie powinno się to przytrafić żadnej z nas. Wówczas odpowiedziałam, że czasami ci z pozoru silni, są bardzo słabi. Niech już zajdzie w ciążę, bo teraz każdy kolejny miesiąc to gorszy humor. Pewnie, zacznijmy się wszyscy denerwować, to w domu zrobi się atmosfera jak na ringu. Ciężko czasami być samemu z problemami. Siostrze nie powiem, bo wszystko co dotyczy innych bagatelizuje, nie pamiętając własnego samopoczucia. Przecież i tak miała gorzej.

23 sierpnia 2013, 12:05

Do wszystkich dziewczyn, które tak bardzo mnie wspierają - dziękuję Wam Kochane za to, że jesteście. To forum jest dla mnie odskocznią od trudnych chwil. Tu mogę opisać co mi leży na sercu i zawsze spotkam się ze zrozumieniem. Jestem Wam bardzo wdzięczna za słowa pocieszenia. Jesteście cudowne :)
Dziś okropne samopoczucie. Należy więc podać w wątpliwość rzekomą owulację. Ból jajników, pleców i mdłości, czyli typowe objawy dla torbieli. Nie wiem już, może pęcherzyki znów podrażniają strukturę jajnika? Moje przerażenie osiąga monstrualne rozmiary jak przypomnę sobie koniec maja, wizytę w szpitalu i diagnozę lekarza, że trzeba usunąć jajnik. Cały dzień wtedy przepłakałam w szpitalu i nie zgodziłam się na operację. Później zaś podejrzenie skręcenia jajnika i strach czy nie trzeba będzie usunąć wszystkiego. Nie chcę jeszcze raz przez to przechodzić. Nie jestem jeszcze psychicznie gotowa na powtórkę. Lekarz wspominał w środę o jakiś pęcherzykach, ale chyba nie były zbyt duże, by stanowić jakieś zagrożenie... Mam nadzieję, że nie. Przez to wszystko nie mogę się zmobilizować do pracy :(

24 sierpnia 2013, 12:00

Mam dziś jakiś ciężki PMS - nie wiem, trochę za wcześnie na objawy @ w 19 dc. Czuje się koszmarnie: jajniki nie dają o sobie zapomnieć i nie mogę nawet usiąść, bo je odczuwam. Do tego ten potworny ból w krzyżach. Nic dziwnego, że moja psychika jest dziś odbiciem samopoczucia fizycznego. A myślałam, że chociaż jeden miesiąc od marca przetrwam bez szpitala :( W tamtym cyklu ciągły monitoring, więc na oddziale pojawiałam się co 2 dni, a niestety nie mam z nim dobrych wspomnień. Ciągle przypomina mi się tamten dzień. Pamiętam dobrze - to była niedziela. Obudziłam się i było wszystko w porządku. Nagle złapał mnie tak ogromny skurcz, że choć często miewałam nieswoiste bóle brzucha, z którymi średnio raz na 2 miesiące lądowałam na pogotowiu (bądź karetka przyjeżdżała do domu), to w okolicach dolnej partii jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłam. Wtedy wiedziałam, że mam torbielkę na 28 mm, gdyż u lekarza byłam jakieś 1,5 tyg wcześniej kiedy pękła poprzednia. Już wtedy staraliśmy się o dzidziusia. Przeraziłam się, że może się udało, ale coś jest nie tak. Z przymusu wzięłam nospę i ketonal. Nic. Poszłam do łazienki, gdyż bardzo mnie mdliło. Tam prawie zemdlałam. Mąż wynosił mnie na rękach. Nie chciałam jechać na oddział, ale rodzice i mąż mnie zmusili. Nie zabrałam nawet rzeczy. Tam, na łóżku szpitalnym leżała 32-letnia dziewczyna z podobnymi bólami. Okazało się, że pękła jej torbiel i muszą zrobić operację, by usunąć jajnik. Do dziś w uszach dźwięczy mi jej płacz... Leżałyśmy później na tej samej sali. Młoda mężatka, która jeszcze nie zdążyła zostać mamą, a okazało się, że ma endometriozę. U mnie na USG lekarz stwierdził wówczas torbiel na 46 mm. Nie wierzyłam jak to możliwe, że w ciągu 1,5 tyg. tyle urosła. Odpowiedź była następująca: To jest specyfika jajników. Pewnie będziemy musieli usunąć prawy, bo niewiele zostanie jego struktury. Wyszłam z takim płaczem, a to wszystko działo się tak szybko. Oznaczenie grupy krwi, sprawdzanie szczepień, test ciążowy. I czekanie, czy już trzeba iść na stół. Później stwierdził, że jeszcze nie pękła i możemy poczekać do rana na ordynatora, który podejmie decyzję. On zaś z całym tabunem lekarzy mnie pooglądał, zrobił USG i powiedział: PCO, ale trzeba zrobić laparoskopię. Na decyzję miałam 15 min. Wiedziałam, że nikt nie zagwarantuje mi, że w kolejnym cyklu to się nie powtórzy, więc postanowiłam z nim porozmawiać. Nie był zbyt zadowolony, ale powiedział, ze mnie wypuści, bo do @ miałam 4 dni i sprawdzimy czy się wchłonie. Po okresie obowiązkowo na oddział sprawdzić czy jest ok. Zadzwonił do mojego lekarza i go o tym poinformował. Wyszłam z bólem, o którym lekarzowi nie powiedziałam. Wiedziałam, że jak się o tym dowiedzą - nie wypuszczą mnie. Nie powiem, przez kolejny tydzień strasznie żałowałam, że nie poddałam się laparoskopii. Ten ból mnie przerażał, ale dostałam okres i pojawiłam się u mojego lekarza na USG. On twierdził, że wszystko ok, to tylko pozostałość i daje nam 3 mies. na starania. I pewnie byłoby świetnie, gdyby objawy nie powróciły. Nie wierzył mi wtedy, chyba myślał, że przesadzam, ale jak w połowie cyklu zrobił mi USG i pokazała się torbiel na 51 mm zaniemówił. Mówił, żebym wytrzymała do okresu, później zrobimy laparoskopię, teraz to nie ma sensu. Po kilku dniach silniejsze boleści, telefon do lekarza, że coś się dzieje. Mówił, żeby się obserwować, bo mam tendencję do skręcania jajnika. Nic dziwnego, że bolało skoro normalnie mój jajnik miał 3 cm, zaś przy torbieli trochę ponad 8 cm. Kazał przyjść do siebie na USG, wyznaczając mi termin laparoskopii na kolejny dzień. I poszłam spakowana do szpitala, a siedząc w poczekalni modliłam się do Boga, by sprawił jakiś cud. Pamiętam jak weszłam do gabinetu i powiedziałam: Proszę, niech mi tylko pan doktor powie, że nie ma już tej torbieli. Zaśmiał się, a na USG powiedział, że ma 17 mm. Boże, jak ja się wtedy cieszyłam!!! W trakcie okresu torbiel się wchłonęła, miałam wskazanie do monitoringu, który pokazał, że owulacja była. A teraz... Teraz, pozostaje mi się modlić o kolejny cud, by nie było kolejnej torbieli... :(

24 sierpnia 2013, 20:04

Już chyba wiem dlaczego chodziłam od kilku dni zirytowana. To był pewnie zwiastun. Mąż był dziś u teściów (czytaj: "ulubiona" część mojego weekendu). Wyszedł na ogród rodziców i poprosił, by pokazali mu te fundamenty, które rzekomo my (gówniarze) zostawiliśmy, by budować się w mojej miejscowości. Teść oczywiście wszystkiemu zaprzeczył - co do tego nie miałam najmniejszych złudzeń. Jakże inaczej... Kazał powiedzieć, kto to przekazał. No tak, ciężko przypomnieć sobie słowa wypowiedziane w czasie nietrzeźwości. Hmmm... Pewnie myśli: zagadka: komu to powiedziałem? Temu, a może tamtemu? Zaraz coś mnie trafi! A mój mąż (matka Teresa tylko dla swoich cudownych rodziców) stwierdził, że może ktoś coś przekręcił. Jasne, cała miejscowość, która teraz o niczym innym nie mówi!!! I pracuj człowieku na swoją opinię, którą ci zepsują później sfrustrowani ludzie w średnim wieku! Mam pomysł: mamusia niech się zajmie swoją hipochondrią, tatuś swoją przepukliną, a ode mnie niech się oczepią!!! A mężowi to bym do tyłka nakopała dziś najchętniej. Chyba mu wierzy... Pewnie tez wtedy, kiedy jest pijany jak bania, a mówił, że nic przecież nie pił... Mi wystarczy jak mąż raz szukał ojca po miejscowości, po czym ten wywrócił się na ogrodzie, pochlapał się w błotku (było po deszczu)i przechodząc nawet nie zauważył, że siedzę w pokoju, po czym zasnął jak małe dziecko w kurtce. Jezu, Jezu, daj mi siły, bo eksploduję!!!! Patologia, w co ja się wkopałam?

25 sierpnia 2013, 14:41

To prawda, wczoraj miałam okropny dzień. Ostatnio jestem bardzo rozdrażniona. Wiem, że mąż jest między młotem a kowadłem, że kocha zarówno mnie, jak też rodziców i ciężko w takiej sytuacji wybrać. Właśnie dlatego tak długo znosiłam przykre przytyki teściów, zaciskałam zęby na wiele przykrych sytuacji. Powinnam się czasami bronić, ale wtedy myślę o mężu, o tym, że zapewne podczas jego kolejnej wizyty bądź rozmowy telefonicznej moje zachowanie zostanie skomentowane. Tak się dzieje często, ale wiem, że mąż przed mną tai wiele spraw. Pewnie wczoraj znów coś się zdarzyło, bo właśnie śpi, gdyż znowu boli go głowa. Trochę sobie wczoraj porozmawialiśmy na spokojnie wieczorem, wytłumaczyłam, że mam do teściów żal i nie potrafię wrócić do normalności, kiedy wiem co się wokół mnie dzieje. Nie jest proste patrzeć w oczy ludziom, którzy mają w zasadzie dwie twarze, zmieniające się w zależności od sytuacji i rozmówcy. Wielokrotnie już wychodziłam stamtąd obiecując sobie, że już tam nie wrócę. A jednak wracałam - nie dla siebie i teściów, ale dla męża. Wiem, że nie jest trudno wywołać kłótnię, gorzej wrócić później do normalności i zapomnieć. Nie chciałam żadnych nieporozumień. Czasami jednak jest mi bardzo ciężko i mam ochotę uciąć te kontakty. Wiele już usłyszałam, wiele nie pamiętam. Jedno stwierdzenie jednak bardzo wyryło mi się w pamięci. Wtedy, kiedy teść powiedział mi przy mężu, że gdyby on (mąż) mówił do mnie czule (np. Kochanie), to by się już do niego nigdy nie odezwał. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Wiem, że nie są wzorowym małżeństwem i może tak właśnie manifestują swoje rozczarowanie życiem?
Potrzebne mi było to dzisiejsze czytanie:
"Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo tego Pan miłuje, kogo karze, chłoszcze każdego, którego za syna przyjmuje».
Trwajcież w karności. Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana. Czyńcie proste ślady nogami waszymi, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony".

26 sierpnia 2013, 15:13

Dziękuję Wam kochane za wsparcie. Może nie powinnam pisać o takich sprawach w pamiętniku, ale ciężko mi samej z tym wszystkim. Mężowi czasami wolę nie mówić, bo on jest zdania, że nie lubię jego rodziców i się zupełnie bezpodstawnie czepiam. Wielu rzeczy nie widzi, bądź nie chce zobaczyć. Czasami czuję, że to walka z wiatrakami. Nigdy nie będę ważniejsza od mamy, a nasze rozmowy na temat teściów i prób ograniczenia wizyt kończą się kłótnią. Wiem, że teściowa wyrzuca mężowi rzadkie jej zdaniem wizyty, więc może stąd te jego rozliczne pretensje. Nie będę go jednak usprawiedliwiać, bo na wiele sytuacji przymyka oko. Nie jeżdżę - awantura, pojadę, a zwrócę mu uwagę, że teściowie byli złośliwi - awantura. Pojedziemy w niedzielę, w poniedziałek pyta kiedy jedziemy kolejny raz.
AniaEtoile - napisałaś, że mąż jest pośrodku. Według mnie jest tylko za rodzicami. Ciągle słyszę, "a mama mówiła, że ty ich nie lubisz", albo "później się dziwisz, że cię nie lubią". Ciekawe czy chcieliby mieć mniej tolerancyjną synową. Może wtedy zrozumieliby. Niestety, do mojej teściowej nie dotrze żaden mój opór. Nie ma na to szans. Układa nam życie po swojemu, planuje nasze wyjazdy i przyjazdy, a mąż najzwyczajniej jej nie odmówi, bo mama zaraz się zasmuca i prawie płacze. I wtedy: no może przyjedziemy. Na mój płacz nie reaguje. No cóż, nie jest idealnie. Ktoś zapyta: nie widziałaś, że jest maminsynkiem? Otóż nie. Zawsze wyśmiewał się z takich facetów, na wyjazdach do mamy dzwonił bardzo rzadko. Wtedy to wszystko wyglądało inaczej. Mówię i tłumaczę, że musimy trochę wyhamować z tymi wizytami, przyzwyczaić rodziców do rzadszych odwiedzin, bo jak będziemy mieć dziecko, to nie będziemy go targać co tydzień. Odpowiedź: każdy tak jeździ, tylko nie my. I jak tu się nie stresować? Na wykresie to już stresu nie zaznaczam, dla mnie to codzienność. Wiele rzeczy wybaczyłam i teściom i mężowi, ale każda nowa sytuacja budzi we mnie większy żal i boję się, że kiedyś to wybuchnie. Według męża ze mną nie da się rozmawiać, a jego rodzice boją się już do mnie odezwać. Trochę to dziwne skoro potrafią niejedno mi wyrzucić bądź mnie wyśmiać. Mąż nigdy tego nie zobaczy, nie zrozumie, bo ufa im bezgranicznie. Jak widać, mi niestety nie. Nic z moich tłumaczeń, żeby otworzył oczy, bo kiedyś może być za późno, czy musimy się rozstać, by zrozumiał. Mam wrażenie, że gdyby na szali położyć jego miłość do mnie i do mamy, wynik byłby bardzo przewidywalny. Zawsze myślałam, że pomiędzy mną a teściami powinna panować bardzo miła atmosfera, bo w końcu teraz jesteśmy najbliższymi mężowi osobami. Ale tak chyba już nie będzie. Teraz to wszystko to tylko gra, udawanie, którego zawsze się bałam. A mąż twierdzi, że darzyliby mnie większą sympatią gdybyśmy się wybudowali tam. Nie wierzę w to. Człowieka szanuje się za to jaki jest, a nie za to gdzie mieszka. Sądzę, że wtedy dopiero pokazaliby mi swą prawdziwą twarz. Codzienne kontakty dawałyby przecież większą sposobność do konfliktów. Może Pan Bóg wie, co robi, że nie mamy dziecka? Mąż i teściowie już pewnie by zaplanowali maluchowi życie. Mąż myśli tylko o foteliku do samochodu, żeby go wozić do rodziców. Jak widać, wszystko skazane na niepowodzenie.

27 sierpnia 2013, 15:12

Dziś samopoczucie nieco lepsze :) Wreszcie, bo ostatnio sama siebie miałam już dość. Plecy bolą tylko trochę, jajniki się w miarę uspokoiły (prawy zaboli od czasu do czasu przy gwałtownych ruchach). Tylko piersi swędzą, a węchu nie powstydziłby się pewnie żaden pies gończy. Czytam pamiętniki, przeglądam wykresy i widzę, że wiele spośród forumowiczek zmieniło status ze starających się na oczekujące. To cieszy i daje nadzieję, że każdej z nas kiedyś będzie dane doświadczyć tego uczucia. Zapewne jednym wcześniej, innym nieco później, ale jeszcze nadejdzie ta radość :) Każda z nas musi swoje przejść i może lepiej, że trochę już za nami, bo bliżej do celu ;) Tak sobie dziś myślę, że jeszcze tylko kilka @ i może wreszcie będę mamą... Lepiej więc, żeby okres przyszedł wcześniej i w miarę w terminie, bo odkąd odstawiłam tabletki (w czerwcu 2012) z każdą miesiączką niepotrzebnie łudzę się, że może to opóźnienie to jednak ciąża. Czasami lepiej mieć krótkie cykle, bo szybciej rozpoczyna się nową rundę. Póki co spokojnie czekam, a w zasadzie trochę zasypiam nad klawiaturą.

28 sierpnia 2013, 12:23

Dziś 23 dc. Objawów wskazujących na potencjalną ciążę brak. Czuję nieco piersi i jest mi trochę niedobrze, ale to dlatego, że ciągle jestem głodna. Jak już przygotują sobie coś do jedzenia, to niestety wcale nie mam na to ochoty. Męczę się ostatnio z dziwnymi dusznościami. Czekam na charakterystyczne dla okresu przedmiesiączkowego bóle bóg i krzyża, bo dotychczasowe ustały całkowicie. Nawet jajników już tak nie czuję. To dobrze. Może Pan Bóg oszczędza mnie już, planując kolejny cykl. Mam więc nadzieję, że to może nie jest torbiel, zresztą dziwne, by pojawiła się nagle na obu jajnikach. Może rzeczywiście doszło do owulacji i podrażniło i tak słabe wg lekarza jajniki. Oby tylko to nie było nic poważnego, bo mam już bzika na myśl, że znowu mam wylądować w szpitalu. Wizja przyszłego cyklu też zbytnio mnie nie cieszy. Lekarz twierdzi, że konieczny jest monitoring. Jasne, w poprzednim cyklu już miałam. Z racji tego, że mój ginekolog jest w poradni tylko raz w tyg., dał mi skierowanie na oddział. Okazało się, że panie położne nie wiedzą co to monitoring i musiałam tłumaczyć, bo była to dla nich czarna magia. Każdy kolejny dyżurujący lekarz tylko stwierdzał u mnie PCO, kierując od razu na laparoskopię z koniecznością przebicia pęcherzy i sprawdzenia drożności. Wprawdzie pęcherzyk zniknął, ale widziałam, że lekarz z przymrużeniem oka podchodzi do ewentualnej ciąży. Nie byli dla mnie przyjemni, pewnie gdyby wsunąć im kopertę mówiliby inaczej, ale cóż - wystarczy, że przez ostatnie kilka miesięcy do ginekologa chodziłam co tydzień bądź dwa i to prywatnie, co nadszarpnęło nasz budżet. Nie wiem czy chcę przechodzić przez to po raz kolejny, te dziwne kpiny itd. Czułam się bardzo upokorzona, a przy ostatnim USG miałam ochotę stamtąd uciec. Nawet jeśli doszło do owulacji, to w takich stresujących warunkach zapłodnienie nie jest możliwe. Muszę więc przemyśleć propozycję monitoringu. Z jednej strony dowiem się czy jest ok, czy pęcherzyk pęka, a jak nie - podadzą Pregnyl. Z drugiej zaś za wiele mnie to kosztuje. Muszę się zastanowić, mam jakieś 14 dni, bo jeszcze ok. tydzień do okresu, a lekarz kazał się pojawić w 7-10 dc nowego cyklu, o ile nie będzie dzidziusia. Tak więc mój Dzidziu przyjdź, uratuj mamę przed gronem tych wszystkim konowałów. Proszę... Nie zostawiaj mnie samej...

29 sierpnia 2013, 16:30

Najlepiej dziś wejść pod kołdrę i nie wychodzić do ludzi. Właśnie ochrzaniłam gościa ze składu budowlanego. Wczoraj podał cenę za pustaka 6 zł, dziś zadzwonił, że pomyłka i jutro przyjadą pustaki po 6,20. Myślałam, że mnie sz.... trafi. Stwierdził, że nie popatrzył wczoraj na magazynie ile mają. Pewnie, najlepiej jeszcze z kogoś zedrzeć ile można. Jak zaczął się rzucać zapytałam czy rozmawiam z prezesem, a na słowo: nie, odpowiedziałam: w takim razie zadzwonię do prezesa. Dziękuję. Gość zaniemówił. A niech się denerwuje. Ja już ostatnio jestem u kresu wytrzymałości. Z takimi podwyżkami, to my się nie wybudujemy nawet za 50 lat! Masakra. Czas iść wypić melisę, bo ostatnio wszystko mnie irytuje. PMS pełną parą!

29 sierpnia 2013, 20:16

Jakieś choróbsko rzeczywiście się zbliża. Mięśnie bolą, skóra okropnie wrażliwa na dotyk, temp. ciała 37,3. I nudności... Tylko nie ma żadnego bólu gardła, kataru. Dziwne.

30 sierpnia 2013, 11:37

25 dc. Jakieś 5 dni do okresu wg owu, 8 wg moich obliczeń. Samopoczucie jest odbiciem wczorajszego dnia. Dreszcze, zimno, temp. ciała 37,3. Ból brzucha jak na okres oczywiście nadal się utrzymuje, ból nóg też się nasila. @ możesz już zawitać. Czekam.

31 sierpnia 2013, 15:37

Czytając niektóre wpisy na forum, dochodzę do wniosku, że wyluzowanie jest najlepszym lekarstwem na problemy z płodnością, bo wtedy się udaje :) Wystarczy spojrzeć na wątek PCO w staraniach z pomocą medyczną. Nie myśleć o owulacji, wyznaczaniu dni płodnych, obserwacji własnego ciała oraz czasie wystąpienia okresu - to piękna, ale chyba niezbyt realna wizja dla kobiet pragnących dziecka. Niestety, wadą starań jest doszukiwanie się objawów tam, gdzie ich zupełnie nie ma bądź blokowanie myśli o ciąży, by znów się nie rozczarować. Pamiętam, jak po raz pierwszy robiłam test w czerwcu zeszłego roku. To była ogromna niepewność i wtedy poczułam, że nie chcę z każdym miesiącem nastawiać się i myśleć "a może się udało"?. No tak, obietnice obietnicami, ale ciężko odstawić to marzenie na bok, gdy okres się spóźnia. Wtedy jest właśnie najgorzej, ani okresu, ani ciąży. Tylko pstryczek w nos - opamiętaj się, nie na tym polega życie. Może dlatego oczekując na okres jestem zła, że mam już różne objawy, które nie pozwalają zapomnieć o tej sferze mojego życia. Gdyby nic nie bolało byłoby lepiej. Mój brzuch od 3 dni nie daje spokoju. Czuję straszne ciągnięcie w dół, jajniki bolą nawet przy siadaniu, tylko nogi niezbyt dają się we znaki. Piersi nic a nic, tylko spać mi się chce ogromnie i niestety wczoraj nie zdążyłam wziąć prysznica, bo poduszka była taka mięciutka... Moja młodsza siostra zapytała dziś czy nie jestem w ciąży, bo stwierdziłam, że do pieczonych ziemniaków odpowiednim dodatkiem będzie majonez, śmietana i sos sałatkowy. Było dobre, każdy ma jakieś swoje chwilowe zachcianki. Mama zmierzyła mnie wzrokiem i zapadła ta cisza... A ja czekam na okres, ciągle biegam do toalety, gdyż wydaje mi się, że to już. Śluz wewnątrz biały, a nie powinno go w zasadzie już być skoro tak boli na okres. @ wyznaczona przez ovu ma być 3.09, a w zasadzie zawsze miałam cykle powyżej 30 dni, więc wg mnie to powinien być 6. Okropnie się czuję i najlepiej już dostać, bo to bez sensu tyle się męczyć. Teraz tydzień, okres znowu 9-10 dni i tak w kółko. Cudne jest życie kobiety...

2 września 2013, 13:30

Oj, dziewczyny pewnie nic z tego nie będzie. Jak widać, brzuch boli mnie już 6 dzień i to mega okresowo. Śluz biały z odcieniem żółtego i jest go dość dużo, co mnie bardzo dziwi, bo zawsze przed było bardzo sucho. Ani cienia krwi. Jeśli @ przyjdzie jutro, jak przewiduje, ovu to obalę teorię mojego lekarza, że testy owu są do niczego i u mnie się nie sprawdzą :) Teorii, że wcale nie mam owulacji już zaprzeczyłam :) I tak jest w miarę dobrze, bo okresy się powoli regulują. Czekam więc dalej na @, a czuję, że już coraz bliżej.

4 września 2013, 16:34

@ brak... 1 dzień po terminie wyznaczonym przez Ovu. Samopoczucie fizyczne do niczego. Ból jajników jest dziś okropnie uciążliwy, a przez krzyże nie mogę się ruszać. Nie wiem czy no-spa max pomoże choćby na chwilkę. Biegam do toalety tylko sprawdzać czy nawiedziła mnie już ta @, ale żadnego plamienia, kropeczki, nic. Wewnątrz tylko biały śluz przypominający pozostałości globulki. Czuję się już coraz gorzej. Wczoraj nad ranem nudności, nie mogłam zjeść śniadania, później zawroty głowy. Dziś to w zasadzie już sama nie wiem, gdyż spałam tylko 3 godziny, bo miałam dużo pracy. A ten ból jest straszny, czuję taki rozlewający się w brzuchu ognień. Niech ktoś da mi jakiś zastrzyk na sen, by nie czuć tego bólu... Boże, błagam, by to nie było nic złego (żadna torbiel czy zapalenie). Do lekarza jechać nie mogę, gdyż nie mam zbytnio czasu. Praca, praca i budowa. Od wczoraj murujemy drugą kondygnację domu. Mąż chodzi i tylko się irytuje, czepia się o totalne bzdury, robi awantury np o to, że nie zjadłam nektarynki. Wczoraj nie miałam czasu nawet wstać od laptopa i pójść do łazienki, nie mówiąc już o delektowaniu się owocami. Paranoja! Chyba jest zły, że prosiłam, by jego tata nie przyjeżdżał teraz pomagać. Po co jeszcze bardziej pogarszać sytuację? Zarówno ja, jak pewnie też moi rodzice mamy do teścia żal o te kłamstwa. Nawet murarze cieszą się, że go nie ma, bo ostatnio nie był dla nich zbyt miły. Z pewnością cała ta sytuacja nie sprzyja mojej formie.

6 września 2013, 11:25

32 dc. Według Ovu 2 dni po terminie @, według moich doświadczeń i obliczeń @ ma przyjść dziś. Obudził mnie miesiączkowy ból brzucha, wczoraj go nie czułam. Myślałam, że to już, ale ku mojemu zdziwieniu @ każe na siebie bardzo długo czekać. Śluz kremowy, plamienia nie mam żadnego, chociaż towarzyszyło mi kilka, a niekiedy 4-5 dni przed @. Ten cykl doprowadza mnie już do szału. Brzuch pobolewa od 23 dc i od tego momentu czekam na okres. Czuję jednak, że dziś się w końcu doczekam i zacznę nowy cykl ze wskazaniem do monitoringu.
1 2 3