A więc po kolei:
Kiedy w poniedziałek, po drugiej becie wzrost był wzorowy, niewiele myśląc pognałam na drugie piętro oddziału ginekologicznego szukać mojej pani doktor. W zasadzie to powinnam ją nazywać z dużej litery, bo to wielka kobieta!!
Miała akurat kilka pacjentek na badaniach usg, więc stanęłam sobie w kolejce i raz po raz zerkając na kartkę trzymaną w dłoniach próbowałam nad sobą zapanować. Raczej mi się to nie udawało, ale nie ryczałam, co uznaję za swój wielki sukces.
Gdy pomiędzy pacjentkami pani doktor wyszła na korytarz od razu mnie poznała i podeszła zapytać co się stało. A mi słów brakło... Pokazałam jej tylko kartkę z wynikiem. Uśmiechnęła się i spytała czy dobrze się czuję (zajebiście troskliwa!! oby jej to nigdy nie minęło!!!) więc mówię że tylko kilka pytań mam. Wzięła mnie do gabinetu obok przepraszając na moment inne pacjentki i posadziła na stołku. No i tu już puściło mi jakiekolwiek opanowanie. Wiem, wstyd i hańba! Ale co! W końcu w ciąży jestem i mam wahania nastroju!!
Jak już się opanowałam to mówię że wszystko ok, czuję się dobrze tylko potrzebuję się dowiedzieć czy luteinę brać dalej, czy coś jeszcze może, no i o L4 że mi się rozchodzi. Zalecenia - luteina 2 x dziennie, kwas foliowy i za dwa dni w poradni się widzimy. Pogratulowała, zakazała kolejnych badań bety i spróbować się oszczędzać przez dwa dni w pracy. Łatwo powiedzieć przy fizycznej pracy. No ale posłuchałam, pognałam do rejestracji ugadać się na szybką (wręcz ekspresową) wizytę.
Dwa dni w pracy jakoś przerobiłam, z tym że od razu poinformowałam przełożoną w czym rzecz. Kazała się oszczędzać, pogratulowała i starała się mnie uspokoić bo znów się poryczałam... Szef we wtorek również pogratulował i kazał uciekać na zwolnienie. Nie ma mowy o pracy. Ulżyło mi jak cholera, bo pomimo iż lubię swoją pracę, jednak lęk o fasolkę nie pozwoliłby mi pracować. Dobrze że u nas jest w tym temacie duże zrozumienie. W poprzedniej ciąży, prawie trzy lata temu było identycznie, od 6 tygodnia ciąży siedziałam w domu, teraz od 5... Widocznie tak musi być...
Dzisiaj wizyta. To nic że w poczekalni siedziałam 4,5 godziny! Książkę skończyłam po 3 a limit internetu na telefonie poważnie uszczupliłam. Najważniejsze że plan działania określiłyśmy, no i zwolnienie mam w torbie.
Luteinę kontynuujemy, można włączyć witaminy prenatalne, ale niekoniecznie już, na razie wystarczy zdrowe odżywianie. Kwas foliowy oczywiście nadal brać. Wizyta bez usg, z wiadomych przyczyn. Jeszcze mi nie odbiło do tego stopnia aby żądać go na tym etapie!!
Kolejna wizyta 7 grudnia, pomikołajkowa Na oddziale szpitalnym, bo tam mają najlepszy sprzęt. Wtedy dostanę wszelkie niezbędne skierowania na badania i założymy kartę ciąży.
Wiecie co cieszy mnie najbardziej?? Trafiłam na życzliwą lekarkę, mam do niej zaufanie i chcę aby to ona poprowadziła mnie przez ciążę. Poprzednią ciążę chodziłam do prywatnego lekarza, wszystkie badania były na mój koszt, każda wizyta 100-150 zł, same wiecie ile badań jest w ciągu 7 miesięcy... Tym razem całą tą zaoszczędzoną kasę przeznaczę na wózek! A przynajmniej jej część!
Oficjalnie od dzisiaj siedzę w domu, odpoczywam, grzecznie biorę co tam mam przepisane i oczekuję na wizytę! Chwilo trwaj
Fasolko - już cię kochamy
Sezon na odśnieżania auta uważam za otwarty
Teraz siedzę sobie na kanapie, śniadanko zjedzone, mdłości brak. Taki dzień może trwać wiecznie. Byle nie ta straszna niemoc, która nie pozwala mi sprzątać. Nie chce mi się. Wiem że powinnam, bo jednak odkurzacz i mop od kilku dni stoją nieruszane, ale nie chce mi się!! Nic nie mogę na to poradzić. Spać mi się nie chce (na szczęście) i zaraz zabieram się i jadę do koleżanki na kawkę (o ile się przyjmie )
Wczoraj odwiedziłam kumpelę. Najżyczliwszą w moim otoczeniu. Na wieść o ciąży sama powiedziała że myśli o kolejnej Już nawet z mężem rozmawiała, no i może niebawem się postarają. Córa ma już 11 lat więc i serce jej drga do kolejnego potomka. Prawie przed 40-tką trzeba by zdążyć. Kazałam jej się pospieszyć Trzy miechy różnicy to niewiele
Weekend udany. Imprezowy. Pierwsza impreza nocna od... trzech lat chyba!! Młody został w domu pod opieką cioteczki a my się bawiliśmy na rodzinnej imprezce! Oj ale bym się wytańczyła, ale pozwalałam sobie tylko na wolne kawałki. Tak z ostrożności. Chuchając i dmuchając na fasolinke
Rodzina jeszcze nic nie wie i prędko się nie dowie, zresztą stosunki mamy napięte. W tak licznej gromadzie wiecznie dochodzi do spięć więc jakoś wolę się otaczać ludźmi przyjaźniej nastawionymi
Do wizyty jeszcze dwa tygodnie - jak to przetrwać??
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 listopada 2015, 09:19
Cycki ciężkie i obolałe
Podbrzusze daje znać o sobie
I wiecie co?? To wszystko strasznie mnie cieszy!!
Postanowiłam dzisiaj w końcu wziąć i odgruzować mieszkanie, ale samo zbieranie się w sobie trwało 2 godzinki... Cóż poradzić, skoro łóżko wzywało, podusia kusiła, kocurek mruczał przytulony Achhh żyć nie umierać.
Oj oj oj się chyba zaczyna senność nieokiełznana. Było mi tak dobrze, że spałabym dalej, no ale telefon mnie rozbudził od koleżanki której się dzisiaj śniłam PO 40 minutach ploteczek trzeba było się zebrać i zacząć coś robić, bo jednak zaraz po młodego muszę lecieć, a ma dzisiaj obiecany powrót autobusem, więc pewnie da mi ładnie popalić
Co do snów, moje były dzisiaj nieciekawe. A nawet tragiczne. IP, krwawienia i takie tam... Wyznając zasadę, że śni się na odwrót staram się z tego śmiać, ale lęk i niepokój nie opuszcza mnie.
Poszłam spać o 22.30 a nie śpię od 23.57 !!! Dokładnie!!! Koszmar jakiś
Syn przeziębiony i to jego kaszel mnie obudził. Do 2.00 walczyłam z kaszlem suchym - już wolę na prawdę mokry kaszel, przynajmniej na to znam metody, a taki chrypki i suchy mamy pierwszy raz. Na szczęście on spał i wszystko robiłam praktycznie na śpioch. Herbatka, syropek, lulanie, układanie w różnych pozycjach...
No i tak mi skutecznie sen odszedł że przed 4.00 postanowiłam kompa odpalić bo przecież zdechnę z nudy...
Aaa!!! I jeszcze żeby było śmieszniej,to wcinam garść migdałów i garść misiów żelkowych No przecież tak nie spać i nie jeść to byłoby marnotrawstwo :p
Termin zaklepany, dodzwonienie do rejestracji zajęło mi tylko (!!!) 9,5 godziny
Ale nie ma rzeczy niemożliwych, jak się chce to można wszystko
Ponieważ pogoda daje swój popis najgorszej z najgorszych, a młody ciągle pokaszluje, siedzimy w domu i staramy się zapełnić sobie dzień za dniem nie tylko bajkami. Rysowanie jest na porządku dziennym, klocki i zabawy ze zwierzątkami osiągają coraz bardziej zaawansowany stopień. Na swoją kolej czeka teraz plastelina. Jako kobieta mało twórcza i plastycznie nieuzdolniona przechodzę samą siebie
A wiecie co cieszy mnie najbardziej?? Czytanie książeczek!! Nieważne że jedną trzeba przeklepać a z 10 razy! Najważniejsze jest to, że on to uwielbia!! Ja to uwielbiam I pod choinkę muszę kupić już coś nowego, bo wszystko co mamy to już za chwilę będę z pamięci klepać.
Ze spraw ciążowych niewiele mam do opisania. Mdłości brak, piersi się normują i bolą tylko rano i wieczorem gdy są bez biustonosza ( ale przy rozmiarze 85 E nigdy nie chodzę zbyt długo bez "usztywnienia"), senność ogarnia mnie kilka razy na dzień, ale nie pozwala zasnąć wieczorem. Zazwyczaj leżę ok 2 godzin i gapię się w tv zanim odlecę. Nawet czytanie nie pomaga, ale to chyba dlatego że za ciekawe pozycję wybieram w bibliotece Najchętniej zrobiłabym sobie długą, gorącą i pachnącą kąpiel, ale wiem że nie powinnam... Ciąża ma swoje uroki i gorąca woda należy do tych nie wskazanych.
Poza gazami nie dokucza mi kompletnie nic. Ciekawe co czas przyniesie
Ponieważ zakręcenie sięga u mnie poziom extreme nie umówiłam sobie godziny wizyty. Stanęło na tym, że 7 grudnia i już.
Dopiero w piątek próbowałam się skontaktować z panią doktor, ale była nieosiągalna. Więc dzisiaj stawiłam się o 8 na oddziale i jakże by inaczej trafiłam na obchód akurat. Więc trzeba poczekać aż skończą.
Na szczęście szybko im poszło, ale wizyta może się odbyć dopiero ok. 13.30 i to też może z opóźnieniem, bo lekarka ma dyżur na porodówce a jest tam dzisiaj gorąco No cóż, sama rodziłam w poniedziałek i wiem coś na temat tego jak wygląda ten dzień u nas w szpitalu
Tak że czekamy do 13.30 (a pewnie i dłużej) i dowiemy się co tam wewnątrz brzucha słuchać.
Nie śpię od 5, ledwo śniadanie przełknęłam. Najchętniej łyknęłabym sobie coś na uspokojenie ale na szczęście nie mam nic pod ręką... Rany, wykończy mnie ten stan i ta niepewność.
Ciąża wg usg tydzień młodsza niż wynika z om.
W przyszłym tygodniu ponowne usg które wszystko wyjaśni.
Wyć mi się chce, i wyć będę. Niech tylko mąż wróci do domu a młody pójdzie spać...
Wtedy było 53 dni.
Wczoraj był 54 dzień.
Chcę się łudzić, chcę wierzyć że jeszcze wszystko może być dobrze, że natura czasami płata figle i może owulacja faktycznie była później, że serduszko może już dzisiaj bije
Chcę i się staram, ale poziom mojej rezygnacji jest dzisiaj powalający. Czy jeśli powiem, że odwiozłam dzisiaj tylko młodego do żłobka i wzięłam kąpiel ( w wodzie dobrze się ryczy bo nie trzeba chusteczek używać ) da wam podgląd na stan w jakim trwam?
Najchętniej bym się napiła czegoś mocniejszego, no ale jak??
Fasolko! I tak cię kochamy
Weekend w domu pod znakiem biegunek i wymiotów. Od piątku młody, na szczęście w niedzielę już się poczuł lepiej, no ale za to mnie dopadło. Nie dość że problemy ze snem mam, ciężko mi usnąć, to jeszcze takie "przygody" muszą się trafić. Ledwo żyję. Zasypiam na stojąco, jeść i pić nie mogę bo wszystko ląduje po chwili poza mną. Kur..!! Mam dość.
Stres mnie zjada. Wizyta dzisiaj po 13.00. Nie wiem czego spodziewać, w zasadzie jestem przygotowana na najgorsze. Poziom optymizmu sięgnął dna. I to u mnie!! Wiecznej niepoprawnej optymistki Jest bardzo źle.
Idę spać, może uda mi się ukraść kilka chwil zapomnienia.
Zasnęłam sobie z niemocy już, przytulona do Georga pluszowego z jednej strony i mruczącego kocura z drugiej, tylko po to aby po 30 minutach obudził mnie telefon. Zaspana sprawdziłam numer, ale że nie znany ale chyba okoliczny (ostatnio przeżywam nagły wzrost zainteresowania wszelkiej maści przedstawicieli i doradców!!) to odebrałam na wpół śpiąc.
A tu: Pani Położna... Z informacją że moja Pani Doktor się pochorowała I że musimy przenieść wizytę. Jakby mnie ktoś łomem w łeb zdzielił...
Co było zrobić?? Kolejne trzy dni czekania Niech natchnie mnie jakaś siła i pozwoli przeżyć do godziny 9.00 we czwartek.
Pół nocy spędziłam na cichych rozmowach i modlitwach z fasolką.
Zaraz trzeba wstać i ruszać na spotkanie. Młody do dziadków a ja kierunek szpital.
Trzymajcie kciuki. Kto może niech się modli.
Ja zrobiłam co w mej mocy i wierze głęboko że okruszek w lipcu przyjdzie na świat!!
Rozwoj ciazy zatrzymany na ok 6 tc
Odstawic leki i czekac na poronienie
...
Na 13 mam wizytę więc kończymy przygodę na tej stronie.
Morze łez wylane, święta będą mniej radosne niż planowałam.
Nie łamię się, staram się trzymać pion.
Pogadam z panią doktor i nakreślimy dalszy plan działania.
Bo działać będziemy i nie zostawimy tego na złudny los.
Szczęściu trzeba dopomóc, widać bardziej niż dotychczas.
No może poza tym, że kosmówka trzyma mocno i nie tak łatwo będzie się jej odkleić.
Pani doktor zaproponowała hospitalizację w celu podania leków i wywołania poronienia, ale dała wybór - jutro na 3 dni, czyli do wigilii, lub w poniedziałek. Poczekam do poniedziałku. Może natura zadziała sama. Nie jest to wykluczone, zresztą krwawienie się rozkręca. Jedynie w momencie mocnego, ale na prawdę mocnego krwawienia mam się stawić na oddział. Aby nie doszło do niekontrolowanego krwotoku.
Mam nadzieję że jakoś przetrwam najbliższy czas. Święta mnie napawają lękiem, zamiast radości jestem z lekka zobojętniałą. Czasami zastanawiam się czy obejdzie się bez porady jakiegoś lekarza "psychicznego". Boję się popaść w apatię lub co gorsza z depresję. Mam ogromne szczęście że otaczają mnie ludzie dobrzy, którzy starają się rozświetlić chociaż troszkę mrok w mojej głowie i sercu. Ale ciężko mi na duszy.
W pracy już wiedzą, to znaczy kto musiał się dowiedzieć to wie, czyli szefowa. Chcę wrócić w połowie stycznia, więc organizacja ponad wszystko.
Wczoraj po południu, po kilku godzinach mocnego bólu, skurczy i zalewania się krwią doszło do samoistnego poronienia.
Uniknęłam szpitala i interwencji lekarza.
Z jednej strony są to dobre wieści ale nastrój świąteczny jakoś się przez to nie poprawia.
Dzisiejsze usg pokazało macicę nieco jeszcze powiększoną, endometrium również, no i kilka punktów - pozostałości po ciąży. Powinno się samo oczyścić, ale wizyta jeszcze w poniedziałek lub wtorek.
Dobiło mnie jeszcze coś - wczoraj zginął nam kot. Kolejna strata. Niby kociak to nie dziecko, ale dojebało mi to tak, że jeszcze gorzej patrzeć mi na świat.
Oby przetrwać wigilię, oby cieszyć się i radować razem z dziećmi i rodziną. Na tą chwile nie chcę niczego więcej.
Uciekam na różową stronę mocy.
Powodzenia kobitki!! Będę zaglądać jak się z lekka chociaż pozbieram
Rodzic po stracie żyje w stresie. Jest bardziej świadomy co może nieść los. Ale jestem dzielna, staram sie z calych sił nie popadać w panikę. Poza tym potrzebuję luteine bo ostatnia dawka wypada mi w poniedzialek rano. Może dobrze się złożyło że akurat tak mogę się komu wyzalic. Pani doktor poratuje chociaż dobrym słowem. Wsparciem. A tego mi strasznie potrzeba.
Wczoraj bylam u pediatry i wzięłam 5 dni opieki. W pracy sobie poradzą beze mnie a i tak pożytku wielkiego ze mnie by nie było. Błądze myślami po orbicie, sikam czesto i mdli mnie bardzo. Z tymi mdlosciami to nowość, nie miałam tego wcześniej. Taki umilacz i przypominacz No i brzuch - macice czuję prawie cały czas, ciągnie nawet leżąc. I jajnik też. Znaczy się - pracują wytrwale. A ja muszę kupić witaminy. Bo łykam zwykłe, a to za mało. Chcę dla okruszka wszystkiego co najlepsze
Ach, jaki cudny wpis :) Cieszę się, że masz taką fajną Doktorkę i to na NFZ. Ze świecą szukać :)
Jeju jak fajnie masz! Zazdroszcze bardzo bardzo bardzo!
Nie tylko lubię ale uwielbiam ten wpis :)
AAAA bardzo gratuluje!!!!!!!wspaniala wiadomosc!!rosnijcie zdrowo!
Gratulacje :D