Mam też dobrego newsa od mojej koleżanki, którą w lutym/marcu spotkała prawdziwa tragedia. Otóż dostała zatrucia ciążowego w 25 tygodniu ciąży a lekarz kompletnie źle odczytał wszystkie jego objawy i wysłał ją do domu. 3 dni później dziecko nie żyło. Gdyby ten konował wysłał ją od razu do szpitala być może małą można by było uratować. Długo nie wiedziałam jak rozmawiać z koleżanką i jak ją pocieszyć (wiedziałam, że nie istnieją takie słowa) a szczególnie kiedy zaszłam w ciążę. Zadzwoniłam do niej kilka dni temu i powiedziała mi, że cieszy się ze mną bo dowiedziała się od osób trzecich że będę mamą i zaproponowała spotkanie. Dziś spotkałyśmy się i oznajmiła mi, że ponownie jest w ciązy, w trzecim miesiącu ) Ależ się cieszę!!! Będe miała z kim chodzić na spacery wózkowe podczas moich pobytów z Polsce )) Fajna z niej dziewczyna, trzymam mocno kciuki, aby tym razem bezproblemowo doczekała dnia rozwiązania..
Robimy z M coś szalonego W sobotę bierzemy ślub cywilny ale historia jest mocno zakręcona. Przyleciałam do Polski już prawie miesiąc temu i totalnie się leniłam (najpierw w Warszawie u przyjaciółki). M doleciał na 2 dni aby zamówić obrączki na ślub, który planowaliśmy w grudniu w Ambasadzie Polskiej w Londynie (tylko dlatego, że od dawna wiedzieliśmy że na obrączki z Apartu czeka się ok 20 dni roboczych). M zamówił i wrócił do UK a ja pojechałam na południe Polski do rodziców. Szok przeżyłam jak już po 3 dniach dostałam sms z Apartu że obrączki są gotowe, do odbioru. No więc wszystko stanęło na głowie bo stwierdziliśmy że to szansa, trzeba ją brać za ogon. Teraz możemy wszystko zrobić żeby rodzina w grudniu (minimum 7 osób) nie musiała do Londynu przylatywać (większe to koszty i problem z zakwaterowaniem tylu osób). No więc praktycznie od zeszłego tygodnia wszystko załatwiamy - kierownik usc zgodził się na termin 15 listopada (podanie złożymy dopiero jak M przyleci w czwartek). Głowa pęka od stresu - restauracja, kwiaty, fotograf, fryzjer, hotel dla gości bla bla... a do tego najważniejszego jeszcze brak. Sukienki (4 sztuki w dwóch różnych rozmiarach) zamówiłam przez internet z dostawą do UK więc w czwartek dopiero M mi je przywiezie. Zacznie się mierzenie i płacz, jeśli okaże się że wszystkie za małe albo beznadziejne )) ehhh... już chciałabym aby było po wszystkim, Helence jakoś nie pasuje dawkowanie jej mojej adrenaliny - kopie i szaleje jak opętana aż matka w podskokach cały czas
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 listopada 2014, 11:05
35 tydzien zacznie sie wg obliczen BellyBestFriend za jakies pol godziny...
Jestem podekscytowana i przerazona zarazem. Nie sadzilam ze kiedys znajde sie na tym etapie ciazy, tzn liczylam sie z tym ale to byla taka abstrakcja jeszcze kilka tygodni/miesiecy temu. A tu juz trzeba pakowac torbe szpitalna dla mnie i Helenki (!!!! aaaaa).
Ostatnio wiele sie nie dziele - siedze w domu na zwolnieniu lekarskim i ledwo moge juz chodzic. Przybylo mnie ok 12 kg (!!! aaaa). Noce sa przewalone - pod wzgledem przewracania sie z boku na bok, jestem zupelnie zalezna od M. Oj biedny nie wysypia sie ze mna bo kazde przewracanie sie (jego proba) podszyta jest ogromnym i glosnym sapaniem i wzdychaniem... Nie wiem czy wszystkie tak macie ale bol miednicy w nocy jest okropny (dziwne ze w dzien go nie odczuwam). Mala bywa aktywna, ale wiekszosc dnia sobie spi... Z informacji lekarza zapowiada sie nam male dziecie - wprawdzie wagowo w normie ale tej nizszej. Moj M troche sie zmartwil bo ani on ani ja nie jestesmy chucherka (oboje raczej do wysokich nalezymy) wiec p. doktor widzac jego zmartwiona mine dala nam skierowanie na kolejne juz badanie usg przez NHS (piate badanie), co kwalifikuje sie raczej jako odstepstwo od normy, ktora w tym kraju (UK) wynosi 2 usg (10-12 tydzien oraz polowkowe). No nic - zagladniemy do malej juz w srode.
Jako zona czuje sie dobrze, chociaz wiekszych zmian nie zauwazam. Prowadzimy sobie spokojne zycie domowe i czekamy na rewolucje zyciowa jaka pojawi sie juz za chwile-moment Lozeczko juz mamy i przewijak, i zaczyna miec to wszystko rece i nogi... oj pokazalabym wam kochane ale do dzis (po ponad roku obecnosci tutaj) nie ogarnelam dodawania zdjec... (raczej malo sie staralam to ogarnac, ale serio - probowalam)... cdn.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 stycznia 2015, 23:39
Ostatnio wczytalam sie w pamietnik jednej z dziewczyn. I troche oprzytomnialam. Tzn. tak bardziej niz zwykle, dotarlo do mnie ze macierzynstwo to nie tylko radosc ale przede wszystkim ogromny trud i jedna wielka niewiadoma. Idziemy na porodowke jak te glupie cielatka, nie wiedzac co nas czeka (pierworodki), pozniej uczymy sie i poznajemy nowego czlowieka i odpowiadamy za niego cale nasze zycie. Nic nie jest juz jak dawniej. Wiadomo tylko ze czesc kobiet odnajdzie sie w nowej roli a inne ...hmm. No wlasnie. W ktorej grupie sie znajde??
Zagladam tu bo ciekawia mnie Wasze spojrzenia na macierzynstwo i na zycie ogolnie. To pomaga zrozumiec i przetrwac - gdyz nie czuje sie osamotniona w swoim przezywaniu zlych emocji i dolkow ktore oczywiscie mnie takze nawiedzaja - wynika to z wielu nastepujacych po sobie okolicznosci zyciowych i hormonalnych :-)WIem wowczas ze moje emocje (chociazby najbardziej skrzywione) wcale nie odbiegaja od normy.
Jak to jest ze czuje sie kochana przez fajnego meza, mam wiele szczescia i wszystko to bardzo doceniam ale gdzies tam poza tym, w srodku nie czuje sie szczesliwa (taki typ juz jestem, szklanka zawsze dla mnie do polowy pusta) - caly czas mi czegos brakuje, czegos szukam w zyciu ale nie do konca zdefiniowalam czego. Wytyczam sobie cele i je realizuje ale konca tych celow nie widac. Marze o czyms i wydaje mi sie ze spelnienie tego marzenia uskrzydli mnie i uszczesliwi na wieki ale kiedy wreszcie to nastapi, czasem nawet nie zauwazam ze spelnilo sie cos czego przeciez pragnelam... I wiecie co? Marzenia naprawde sie spelniaja, dlatego wazne zeby miec ich duzo
Chcialam jeszcze nawiazac do pamietnika owej dziewczyny (moze bez imienia bo chcialabym
odniesc sie do jej odczuc i przemyslen ale nie koniecznie kierowac swoje kontrargumenty do niej personalnie. Wiem ze wiele dziewczyn tak mysli, chociaz pewnie nie mowia tego na glos a ja nie czuje sie predysponowana do ich krytykowania bo tak jak juz wspominalam
kiedys, nie ma jednej dobrej metody wychowania dziecka, nie ma idealnego macierzynstwa - sa tylko jego trudy i uroki, dla kazdej matki rozne.. Zycie matki to niestety nie reklama w telewizorze tylko prawdziwe kupy i kolki. Na dziewczyne ktora wyjawila swoje gorsze mysli (de facto ma do nich prawo jako ze to jej pamietnik) posypalo sie kilka komentarzy od kobiet ktore sie z nia nie zgadzaja, dziewczyna odebrala to jako agresywna krytyke ale uwazam ze w tym przypadku to byla raczej konstruktywna krytyka (a taka z zalozenia powinna byc dobra). Nie uwazam aby ktokolwiek chcial ja obrazic. Ja tez nie chce ale
chcialabym dac do zrozumienia ze czytajac takie pamietniki (ktore w "ciemniejszych barwach" przedstawiaja macierzynstwo trzeba liczyc sie z roznorakiej masci komentarzami. Mnie po prostu on przestraszyl. Tak jak dziewczyna pisze ze ma prawo do pisania wszystkiego na co ma ochote, tak ja rowniez napisze jak sie poczulam po zaznajomieniu sie z "jej tragedia". Serdecznie jej wspolczulam, probowalam sobie wyobrazic wszystko co przezywa i chyba mi sie udalo. Nie bylo to trudne ale co ja wiem. dziecka jeszcze nie urodzilam, jeszcze miesiac zanim to moje zycie na zawsze sie zmieni i przewartosciuje. Ale mam nadzieje ze nigdy nie poczuje sie tak jak ona. to straszne tak kochac swoje dziecko i jednoczesnie zalowac ze sie je ma, tesknic za starym zyciem, ktore juz nie powroci. trudno nazwac ta granice i nie chcialabym nazwac tego zle ale piszac ze sie nie nadaje na matke, ze to nie jej powolanie, ze ma swiadomosc utracenia wolnosci i ze pewne rzeczy minely bezpowrotnie, nie da sie nie odniesc wrazenia ze chcialaby cofnac czas i jeszcze raz przemyslec decyzje o dziecku. Kocha dziecko i to bardzo i jestem raczej pewna ze nie potrafilaby juz bez niego zyc ale tak naprawde nie pogodzila sie jeszcze z mysla ze je ma, jest zagubiona. Mysle ze nie ma kobiety ktora potrafilaby wyobrazic sobie macierzynstwo w taki sposob w jaki naprawde ono jest. Widzimy bobasy kolezanek, usmiechniete buzki i rumiane policzki ale nie widzimy drugigo dna; tych wszystkich kupek srupek i zupek, i wykonczonych fizycznie matek.
Zanim zaszlam w ciaze marzylam o podrozach i wlasnie one nadawaly sens mojemu zyciu. Na szczescie zarazilam ta pasja mojego meza i bylo super. Zwiedzilam ladny kawalek swiata i to co zobaczylam to moje. Gdzies po drodze szukalam adrenaliny ekstremalnej, bungee, spadochrony, i mniej ekstremalnych przyjemnosci jak nurkowanie itp. Poszukiwalam coraz to wyzszych mostow i wysokosci (skoczylam z najwyzszego bungee mostu w poludniowej afryce) a maz ktory od wielu lat lata na paralotni zaszczepil we mnie ten sport i jestem juz po pierwszym dziewiczym locie (tandemowym) , plywalam kajakiem po jeziorze wypelnionym olbrzymymi krokodylami i robilam jeszcze kilka innych rzeczy ktore zachowam dla siebie ) Tak, robilam cos co teoretycznie narazalo mnie na niebezpieczenstwo utraty zycia ale tak wlasnie wyobrazalam sobie to moje zycie - troche na krawedzi. Dawalo mi to duzo szczescia i spelnienia, pomoglo wygrzebac sie z dosc ciezkiej depresji jaka pzezywama kilka lat temu. Mowie o tym wszystkim w czasie przeszlym bo teraz mysle juz inaczej. Jestem odpowiedzialna nie tylko za siebie ale rowniez za mojego meza i przede wszystkim za dziecko. Chyba wiecej nie odwaze sie na skoki spadochronowe i bungee bo zmienily sie moje priorytety. Nie chcialabym robic niczego, nawet najmniejszej rzeczy ktora narazilaby moje dziecko na zostanie bez matki. Mysle ze moja decyzje o macierzynstwie przemyslalam pod tym katem - swiadomie z czegos rezygnuje. To dziecko, ktore nosze wcale mnie nie ogranicza bo wszelkie ograniczenia sa tylko w naszej glowie, natomiast to co robie jest swiadoma decyzja. To ze dziecko nie ogranicza mozna zaobserwowac na przykladzie pewnej podrozniczki, ktorej imienia nie wymienie. Ona nie ma zadnych ograniczen i spelnia swoje pasje prywatno-zawodowe. I chociaz nie chcialabym brac z niej przykladu w 100% bo mam jej wiele do zarzucenia (skrajna nieodpowidzialnosc w pewnych momentach i wlasciwie oddanie dziecka na wychowanie swojej matce) to pewne instrukcje godzenia "potrzeb swoich" i "potrzeb dziecka" chcialabym od niej przejac. Bo jedyne z czego nie chcialabym zrezygnowac to wlasnie podroze. Jak tylko Helenka ogarnie sie w nowym srodowisku, poza moim brzuchem i poczuje ze jest gotowa, zabierzemy ja w jakies krotsze objazdowki po UK, po Europie a za kilka lat moze dalej w swiat. Nie bede tez miec problemu (wydaje mi sie) z zostawieniem dziecka na tydzien czy dwa i wyjechanie w dalsza podroz z moim M. Oczywiscie nie bedzie to mozliwe dopoki bede karmic piersia bo taki mam zamiar. WIem wiem, czlowiek moze planowac a los i tak zrobi po swojemu i moze sie okazac ze zupelnie nic nie bedzie tak jak sobie to wymyslilam ) I rowniez nie bede sie przejmowac opiniami innych na temat moich metod wychowawczych, moich cyckow i karmienia piersia... Moje zycie, moje dziecko i moje macierzynstwo... jakie by nie bylo bede sie starac byc szczesliwa bo szczesliwa matka to szczesliwe dziecko... Mam nadzieje ze nie bede sie czula w taki sposob jak ta dziewczyna... to straszne nie moc sie cieszyc z macierzynstwa. Pomimo ze bardzo chcialam i chce miec dziecko, przemyslalam decyzje i staralam sie o moje dzieciatko swiadomie to i tak nie wiem jak to wszystko bedzie za 2,3,4 miesiace. Boje sie depresji, baby blueasa, samotnosci i rutyny dnia. Wiem, ze zycie nigdy nie bedzie smakowalo tak jak przed ciaza, ale czy moze byc cos bardziej sensownego w naszej egzystencji niz "ulepienie nowego bytu", tak zupelnie od podstaw i kochanie kogos za to tylko ze jest, miloscia bezwarunkowa, taka jedyna i niepowtarzalna, jakiej nie poczulysmy nigdy wczesniej, wzgledem nikogo. Tak wlasnie sobie wyobrazam, ze bedzie.
Dziewczyny, mam pytanie odnosnie karmienia piersia:
Chcialabym karmic piersia ale zastanawiam sie jak to bedzie - podobno przez pierwsze 3-4 dni niektore kobiety nie maja mleka (tylko male ilosci siary, ktora jest mega dobra dla dziecka ale szybko sie konczy). Polozna mowila mi ze ta siara powinna wystarczyc dziecku, ktore ma mega malutki zoladeczek i czekac. Trzeba przystawiac dziecko do cyca aby ssalo nawet na sucho i pobudzalo piersi do produkcji mleka. Ale co jesli dziecko jest glodne, drze sie w nieboglosy. Czy czekac na pokarm czy dokarmic mlekiem modyfikowanym do momentu kiedy nie pojawi sie nawal mleka?? Czy dziecko, ktore juz raz sprobuje butelke, chwyci sie pozniej za cyca?? To mnie wlasnie martwi najbardziej (poza porodem)...
Wczoraj wieczorem i w nocy mialam dziwny bol brzucha, taki raczej ciagly, jak na miesiaczke a chwilami mocniejszy... To wszystko bylo bardzo nieregularne a dzis rano po obudzeniu, jak reka odjal. Nic nie boli. Troche boje sie ze nie bede potrafila odroznic boli przedporodowych od tych porodowych... Bo ja nawet nie potrafie nazwac tych co mialam: krzyzowe? Miesiaczkowe? W dole brzucha? Bole wiazadel macicy?? Skurcze?? Nie mam pojecia co to bylo (
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 lutego 2015, 15:32
Przedstawiam wam moja coreczke ur 14 lutego.
Chcialabym napisac ze jest cudownie ale na razie nie jest. Jest po prostu ciezko, dopadl mnie niestety baby blues ktory przyslania mi uroki macierzynstwa i sprawia ze zamiast skakac pod sufit bo mam zdrowa sliczna coreczke, ja ledwo odchodze na 2 kroki od malej bo mam takie leki ze cos sie jej stanie, placze non stop i nie wiem jak przestac..
Dziewczyny czy mialyscie baby bluesa?? Jak dlugo trwal i jakie emocje temu towarzyszyly?? Czy wrocilyscie do 100% formy??
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lutego 2015, 07:40
To prawda ze sie szybko zapomina ten bol. Skurcze sa bardziej bolesne niz parte - przynajmniej w moim przypadku. Ale od poczatku...
Wody odeszly mi w piatek 13-ego, rano o 5.30. Zadzwonilam na oddzial i kazali przyjechac. Bardzo liczylam na porod w wodzie wiec myslalam ze skieruja mnie do Birth Center (gdzie odbierane sa porody bezproblemowe, tylko z udziałem położnych, brak na tym oddziale lekarzy, epiduralu i wszystkich tych proznociagow... W razie komplikacji szybko przewożą na zwykła porodowke, odległą o kilkadziesiat metrow). Poniewaz odeszly mi wody a skurczy brak i cisnenie skoczylo mi dosc wysoko do gory, z ciazy "low risk" zrobilam sie "hish risk" i musialam byc skierowana na zwykla porodowke. Tam podpieli mnie pod ktg, dali tabletke "dowcipna" na wywołanie skurczy i kazali czekac. Czas sie dluzyl, boli brak, podobno tabletka miala zaczac dzialac po 6 godzinach ale u mnie nadal nic... Kolo 19.00 przewiezli mnie na osobna sale i sprawdzili rozwarcie - 3 cm (malo). Pozniej mam jakas luke w pamieci bo nie bardzo pamietam co sie wydarzylo przez cala noc... Pamietam ze rozmawiano o podaniu mi oksytocyny bo akcja słabo się rozwijala. Lekarz stwierdzil ze zanim podadza cholernie bolesna oksytocyne musza mi podac epidural bo inaczej nie wytrzymam bolu.. Podali mi epidural ale znieczulił mi tylko prawą stronę....Lewa nadal czula i nie musze chyba mowic ze bolalo Przyszedl ponownie anestezjolog i wymienil pompe, pozniej drugi raz oraz dozownik epiduralu bo nic nie działało (jak to 13 piatek)... Bol nadal czulam wiec stwierdzil ze moze krzywo sie wbil i plyn splywa bardziej na prawo - trzeba poprawic. Wyjal kabelek i wbil sie ponownie ale nic nowego to nie przynioslo. Jak stwierdzil, czasem tak jest, nie na wszystkie kobiety epidural dziala w 100%. Pozostalo mi sie poprosic o gaz i tak sobie rodzilam w bólach, na wpół rozbawiona gazem Jakos nad ranem stwierdzili rozwarcie na 7 cm wiec juz nie bylo sensu dawać mi oksytocyny, dociagne tak. o 10 rano w sobote kazano mi przec na pelnym rozwarciu ale po poltorej godziny meczarni (wysilku), nie mogłam wypchnac główki. Ta czesc porodu bolała najmniej i nawet jak pękłam (2 szwy) to tego nie czułam. Polozne - zbiegło się chyba ich ze 3 aby dopingować, w tym jedna Polka, która niemalże włozyła mi ręce "tam" - mysle ze to dzieki niej troche peklam bo tak mnie rozciagała. Na koniec przyszła Pani doktor i uznała że pomogą mi vacuum - czyli tym odkurzaczem czy próżnociągiem - ja tego w ogole nie widziałam ale mój mąż mi powiedział po fakcie. Jeszcze kilka pchniec i malutka była już na mojej piersi, cieplutka i taka różowa. Kwiliła sobie jak kotek i mój mąż przysięgał ze łzami w oczach że jak popatrzył na jej twarzyczke i powiedział "witaj Helenko", ten mały Kiciuś się do niego uśmiechnął (pewnie nieświadomie ale wystarczyło żeby skraść serce tatusiowi). Ja oczywiście poczułam wielką ulgę i radość no i zakochałam się bez pamięci. Moja córcia jest dla mnie prawdziwym cudem i nawet nie potrafię wyrazić swojej wdzięczności za nią tam Temu na górze )
Tak więc moj Kicius miał do wyboru urodzić się 13 w piątek albo w Walentynki - no i wybrała słusznie - stała się naszym ukochanym prezentem walentynkowym.
Do domu wyszłam w poniedziałek, i pomimo szczęścia i radośći - dopadł mnie baby blues... ale o tym w następnym wpisie.
cdn
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 lutego 2015, 08:58
Baby Blues - dlaczego tak malo sie o nim mowi??
To zdecydowanie czarna strona macierzynstwa i kiedy mnie dopadl calkowicie przyslonil mi wszystkie uroki i szczescie z przybycia nowego czlonka mojej rodziny. Moja corcia jest cudowna, sliczna i kocham ja najbardziej na swiecie. Moge patrzec na nia godzinami - kiedy jest spokojna, usmiecha sie albo wisi na cycu z pol otwartymi slepkami, ktore wyraznie mowia "mamusi tak mi dobrze przy tobie". Jednak ten mix emocjonalny ktory przechodze wykancza mnie a kazdy dzien jest nieprzewidywalny, nie sposob przewidziec czy obudze sie w dolinie czy na wyzynie...
Kiedy wrocilysmy do domu, pierwsza noc okazala sie koszmarem. Mala byla w nowym miejscu i nie dokonca sie jej to podobalo. Plakala cala noc a ja razem z nia. Zadzwonilam nawet do szpitala (irracjonalny pomysl) i powiedzialam ze dziecko mi placze a ja nie wiem co robic.. Pani w sluchawce wyraznie zdziwiona skwitowala " ze dzieci przeciez placza"... Kiedys pomagalam wszystkim kolezankom w opiece nad noworodkami, kapalam pewna reka i zmienilama pieluszki, pokazywalam jak wyciagac gile z noskow itp... natomiast kiedy przyszlo do pierwszej kapieli mojego dziecko, bylam zestresowana i upocona po pachy ze strachu ze cos zrobie mojemu malenstwu... zupelnie nie rozumiem tego. To takie dziwne leki, balam sie isc na pierwszy spacer, bo nie wiedzialabym co zrobic kiedy zacznie plakac a ja bede daleko od domu.
W domu jestem przygnebiona i zagubiona.. glownie dlatego ze dotknela mnie izolocja, nie mam w mojej miejscowosci znajomych - wszyscy mieszkaja w Londynie, a ja pod Londynem. Nie ma do kogo geby otworzyc czy isc na na kawe. Kazdy dzien uplywa na zmienianiu pieluch i karmieniu, odcielam sie od wszystkich obowiazkow domowych i wlasciwie czuje sie bardzo niezaradna, taka bezsilna. Nie chce mi sie gotowac czy ogarniac domu bo te czynnosci wydaja mi sie bez sensu, stresuja mnie. Wlasciwie wszystko co kiedys sprawialo mi przyjemnosc, teraz tej przyjemnosci nie spprawia. Do wszystkiego musze sie zmuszac.. prysznic, zjedzenie sniadania.. nie chce mi sie tego robic, po co jak i tak w trakcie krojenia chleba mala zacznie plakac i zostawie ta czynnosci tak jak i wszyskie inne, pozaczynane a nie dokonczone czynnosci.
Tak wlasnie czulam sie przez pierwsze 2 tygodnie. Dzis mala ma 3,5 tygodnia a ja czuje sie troche lepiej, zaczynam sie przyzwyczajac do sytuacji no i mala tez wiecej przesypia.. ale co z tego, ja w dzien nie potrafie spac razem z nia - za duzo mysle i stres mnie przygniata. Czuje ze weszlam w rozdzial zycia, w ktorym juz na zawsze glowna bohaterka bedzie moja Helenka, to dla niej musze podporzadkowac swoje zycie i dla niej miec zawsze sile. Jest w 100% zalezna ode mnie i nie ma tu miejsca na moje slabosci. dziecko jest bezkompromisowe i jesli zdecyduje ze przez najblizsze 2 lata nie przespie spokojnie calej nocy, chociaz 6 godzin, to ja musze sie z tym pogodzic... To wszystko mnie troche przytlacza bo przez 34 lata bylam sama swoim szefem, nikt nie mowil mi co mam robic i nie dyktowal schematu dnia. Tak, wiem, takie wlasnie jest macierzynstwo i nie powinnam spodziewac sie czegos innego. Wlasciwie wiedzialam ze moze byc trudno ale nie znalam mocy sprawczej hormonow, ktore tak bardzo wplywaja na myslenie - i niestety mozna to porownac jak jakis olowiany helm ktory nie przepuszcza do glowy mysli z zewnatrz, slow osob trzecich, matek, ktore mowia ze to minie i bedzie dobrze, ze juz niedlugo bede sie tylko cieszyla urokami macierzynstwa... ten helm sprawia ze mam ciasny leb, zupelnie oporny na radosc.
Karmienie piersia to kolejny gwoxdz do trumny - nauka karmienia piersia bywa bardzo wyczerpujaca, trudna i bolesna... Najpierw brak pokarmu i pomimo ze wszyscy mowia "masz siare i to wystarczy na poczatek" to wytlumaczenie dziecku ktore wyje cala noc "kochanie ssij siare i cierpliwie czekaj na mleczko" jest bezsensem dla matki w pologu, tak wrazliwej na placz swojego dzieciatka. Kiedy pojawil sie pokarm i mala nalogowo zaczela spedzac czas przy cycu okazalo sie ze bol sutkow moze skutecznie obrzydzic rytual karmienia. Trzeba wbijac pazury w obicie kanapy i z zamknietymi oczami obserwowac "kosmos" i "gwiazdy". W miedzyczasie pochorowalam sie - wyladowalam w szpitalu gdzie zdiagnozowano skrzepy krwi w krwioobiegu zagrazajace zyciu, heparyna w brzuch i leczenie. Chciano mnie zostawic w szpitalu a dziecko z mezem do domu - wyobrazcie sobie jak ryczalam w tym szpitalu, bo nagle znalazlo sie dla naszej trojki osobna sala gdzie spedzilismy jedna noc. Na drugi dzien wypisano mnie stamtad ze wzgledu na dziecko i leczenie kontynuuje w domu. Musialam jednak przejsc przez badanie (jakis skan albo tomograf - wjezdza sie na lozku do takiej tuby, wpuszcza sie do zyl kontrast i lokalizuje slrzepy), powiedziano mi ze po tym badaniu nie moge karmic 24 godziny - ja znowu w ryk, bo dziecko na oddziale z tata a my nie mamy nawet butelki ani formuly a mala za 5 minut glodna bedzie. Na szczescie jakas uprzejma pielegniarka pobiegla na oddzial noworodkow i zalatwila wszystko dzieki czemu moglam nakarmic dzieciatko... W domu mialam 3 porcje zamrozonego mleka ale szybko sie skonczylo i Helenka musiala dostac mm. Kolejne 2 dni kiedy wrocilam juz do kp mala wisiala 20 godzin na cycu i nie bylo szans zeby ja odlozyc. Nie wiem czy to badanie sprawilo ze mleka mniej?? a moze po prostu mala przezyla jakas traume kiedy mama musiala odmawiac jej 24 godziny cyca (podczas gdy ona tak ladnie prosila (( Te 2 dni na cycu byly bardzo wykanczjace, nic nie moglam zrobic i serio zaczelam zastanawiac sie nad dokarmianiem jej bo myslalam ze moim sie nie najada... Od wczoraj pojawil sie jeszcze jeden problem. Mysle ze to moze byc spowodowane podawaniem jej butelki - otoz mala ma chyba zaburzenie odruchu ssania ale tylko lewej piersi. Prawa jak zassie to nie mozna jej wyjac z ust malej (dopiero po wlozeniu palca), natomiast lewa piers niby ssie i mleko wyplywa jej z usteczek ale jakos dziwnie - nie zasysa jej i w kazdej chwili moge zabrac jej sutek, bez bolu i wysilku.
cdn..
ehhhh... moze sie czepiam ale razi mnie takie uprzedmiotowienie dziecka...
My dostaliśmy od mojej teściowej tę: http://pl.lennylamb.com/products/show/1478_chusta-do-noszenia-dzieci-tkana-splotem-sko%C5%9Bno-krzy%C5%BCowym-bawe%C5%82na-z-bambusem---wiosna---rozmiar-xs rozmiar L, bo jestem tłuściochem :). Byliśmy z niej baaardzo zadowoleni, moja Basia to było typowe HNB, więc chusta była wybawieniem. Ale zbierając dane o znanych mi bobasach i ich rodzicach używających chusty, to 11/12 było zadowolonych (z chust różnych producentów). Z własnego doświadczenia to uważam, że bambus najlepiej przepuszcza powietrze, co jest wybawieniem w lato. Nie namawiam na drogą chustę, ale na chustę w ogóle - tak! Dzieci je lubią, są ciągle przytulone, mają poczucie bezpieczeństwa, szybko się uspokajają, a Ty możesz robić praktycznie wszystko! (Pamiętam, jak razem robiłyśmy z moją córką zupę pieczarkową - miała miesiąc. :) ) Warto chustowanie zacząć szybko, wtedy dla dziecka będzie to naturalne. My np. przez pierwsze 2 miesiące wychodziliśmy na spacery wyłącznie z Basią "przychustowaną" do męża. Było super! Pozdrawiam! :)
Aha, i żadnych problemów wózkowo-łóżeczkowych nie miałam. :)
Właśnie też zastanawiam się, czy iść w te tańsze czy droższe markowe... skłaniam się za LennyLamb, bo tutaj jakość jest gwarantowana. Ale z drugiej strony, chusta jak chusta, takie za 50zł też schodzą, tylko właśnie czy 3 razy tańsza utrzyma mi dziecko? :P Więc ja chyba skuszę się na droższą. Tkana chusta z LennyLamb powinna starczyć na długo, więc się "zamortyzuje", a kto wie jak z tymi tańszymi, może się porozciągają, porozłażą po 2 miesiącach intensywnego chustonoszenia.
Ja dostałam chustę od koleżanki - MobyWrap, niby również świetna chusta dobrej firmy, ale osobiście nie mogę się do niej przekonać - po pierwsze jest za długa bo ma chyba ponad 5,5 metra (więcej niż większość chust) no i zwisa nieporęcznie, oprócz tego jest szeroka na 60 cm i po zamotaniu się w nią człowiek ma wrażenie że jest strasznie pogrubiony przez nią - szczególnie w pasie gdzie taki zrolowany pas materiału odstaje bardzo (o super dużym suple już nie wspomnę)... nie wiem, może ja coś źle robię i chyba będąc w Warszawie wybiorę się do jakiegoś klubu kangura na korepetycje... a Pentelke myślę i tak warto kupić bo kosztuje grosze o może okaże się ciensza i delikatniejsza...
dodam jeszcze, że ja cały czas mowię o chustach elastycznych - o tkanych na razie nie myślę bo podobno dla noworodków elastyczne są lepsze.. a później zobaczymy, jak małej spodoba się chustonoszenie i osiągnie ok 6-7 kg to wówczas na pewno zainwestuję w porządną tkaną chustę, która uniesie takiego klocuszka bez żadnego sprężynowania :-)