Wczoraj pojawiła się myśl - "Hmmm, sobota, hmmm, urodziny mamy, a może by tak testa zrobić? Dobra, okres powinien pojawić się w niedziele. Ryzyko ciąży minimalne, ale jest. Hm... Jeśli ciąża to bym mogła zrobić mamie miły prezent".
Nadszedł ranek. Cień drugiej kreski pojawił się na teście. Zgodnie z często powtarzanym zdaniem "wynik negatywny nie pozostawia wątpliwości", uznaję, że test mówi tak. Miesiąc wcześniej robiłam test tej samej firmy. Zero wątpliwości odnośnie wyniku - był negatywny. Nawet po kilku godzinach/po dobie wynik wciąż był negatywny (chciałam mężowi psikusa zrobić, bo irytował mnie zdaniem "na pewno nie jesteś w ciąży".
Klops. Powinnam się cieszyć, prawda?
Obudziłam męża. Najpierw uznał, że sobie wkręcam, potem, że faktycznie cień jest, ale wynik testu jest fałszywy, bo ja w ciąży nie jestem. Przewrócił się na bok i rozkosznie zachrapał.
Pozostało mi jedynie poczekać do jutra, bo jestem przed terminem @ (więc w ciągu dnia może wyjść test fałszywie ujemny) i powtórzyć test.
Ja chcę świętować!
Jest coś na tym etapie, czego zupełnie nie lubię, a w czym dostrzegam złośliwość natury - niepewność związana z niewiedzą. Mogła nas ta przeklęta natura wyposażyć w ekran, dzięki któremu widzielibyśmy, że wszystko jest ok. A teraz pozostaje oczekiwanie. Pojawiający się ból brzucha uspokaja i straszy jednocześnie, a ciągle towarzyszące uczucie wilgoci sprawia, że zastanawiam się czy przy następnej wizycie nie zobaczę tego, czego nie chcę - krwi.
Boję się, boję się, boję się - mega bardzo się boję, że to szczęście zostanie przerwane.
Przecież ja już w tym miejscu byłam, już raz tego doświadczałam.
Tak bardzo nie chcę przechodzić przez to raz jeszcze.
Czy tym razem zdążę pokazać świat mojemu maleństwu?
Proszę, nie opuszczaj nas przedwcześnie, Zostań z nami, jak najdłużej się da. Proszę...
Nie mogę doczekać się chwili, gdy ruchy dziecka będą wyczuwalne, wierzę, że wtedy będę trochę spokojniejsza. Na razie pozostaje ufność i strach.
W środę powtórka z rozrywki.
Proszę o kciuki i pozytywną energię, żeby beta ładnie rosła.
Dziś powtórzyłam badanie bety - 582,85. Całkiem ładnie urosła. Jestem też po pierwszej wizycie u ginekologa, co prawda nie było widać jeszcze pęcherzyka (za wcześnie), ale dostałam na wszelki wypadek luteinę 3x1. Jestem spokojniejsza w tym momencie.
Dziś też odebrałam wyniki histopatologiczne po poronieniu w październiku. Oczywiście nic konkretnego z nich nie wynika. Ciężkie to było przejście.
Jestem teraz bardzo zmęczona. Dziś chyba wcześniej odwiedzę krainę snów.
Z przesyłaniem ciążowych wirusków i fluidów wstrzymam się, aż przekroczę magiczne dla mnie 6 tydzień.
(Ah to przewrażliwienie kobiety po poronieniu ).
Dziś najchętniej ponownie zrobiłabym sobie test płytkowy i cisnę męża, żeby się zgodził. Te dwa, które zrobiłam mają tylko cień kreski, a ja chciałabym taki na pamiątkę z grubą wyraźną kreską - żebym nie musiała przecierać monitora za każdym razem, jak będę chciała popatrzeć na zdjęcie (przecierać, żeby upewnić się, że ten cień to nie brud na monitorze).
A jutro najchętniej powtórzyłabym betę. Splajtujemy przez tą moją obsesję testowania.
Chyba nadal nie dowierzam we własne szczęście.
Objawów ciążowych brak. Niepokoi mnie to bardzo. Niby za wcześnie, albo może ciążę będę przechodzić wyjątkowo łagodnie - najchętniej jednak odczułabym te mdłości, albo przewrażliwienie, na jakieś zapachy, chociaż, żeby cycki bardziej ciążowe były... cokolwiek, byle by mieć stałą pewność, że ta ciąża to nie w podświadomości żyje, ale jest, rozwija się i jest jej dobrze.
Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie.
Jutro wizyta u mojej doktorki. Miała się odbyć 4.2, ale przesunęłam. Sama mówiła, że jeśli mnie coś zaniepokoi (albo męża) to mam przyjść. Dokładnie nie umiem wytłumaczyć o co chodzi. Po prostu w niedziele zabolało mnie podbrzusze, jakby stwardniało... Uznałam, że lepiej przełożyć wizytę i sprawdzić co słychać u Maleństwa.
Boję się, że ciąża trwa tylko dlatego, że przyjmuję luteinę.
Zbyt dużo myśli w głowie. Zbyt dużo niepewności. Zbyt dużo znaków zapytania.
Eh...
Byle dotrwać do etapu wyczuwalnych ruchów Maleństwa, potem powinno być lżej.
Wieści pozytywne: 6mm, bijące serduszko.
Pęcherzyk trochę spłaszczony, ale Pani doktor kazała się tym nie przejmować.
Luteina nadal 3x dziennie.
Nadal zakaz przytulanek.
No i plany w związku z wizytą w rodzinnym mieście przeniesione w czasie. Zobaczymy za 3 tyg, jak Maleństwo się rozwija.
Nasze 6 mm szczęścia.
Trudno mi w to jeszcze uwierzyć.
31.01 - 6 mm
05.02 - 9 mm
Za dwa tyg kolejna wizyta.
Pan doktor zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Może dlatego, że od razu, jakby załapał co znaczy "wrodzona łamliwość kości". Teraz mam dylemat u kogo się leczyć. Plusem jest, że Pan doktor jest z miasta, w którym chciałabym rodzić, ale za to do mojej mieścinki przyjeżdża raz w tygodniu. Natomiast plusem Pani doktor jest to, że jest stale na miejscu. Kogo wybrać?
ps. Pierwszy ciążowy pawik już za mną. NARESZCIE!
Przyznaję się bez bicia - nie lubię I trymestru. Zbyt dużo niewiadomych, zbyt dużo niepewności i to dryfowanie od wizyty do wizyty. Czekam niecierpliwie na pierwsze ruchy, na moment, kiedy będzie z maleństwem "lepszy" kontakt niż teraz.
Wczoraj byłam na wizycie.
Maleństwo urosło do 23 mm.
Dostałam skierowanie na badania krwi (hiv, toxo, itp). I kolejna wizyta za 2 tyg. Coś często się widuję z Panem doktorem, jak na początek.
Poziom cukru mam niepokojący. 100 przy normie 60-99. W poniedziałek powtórka. Po 12h "nicniejedzenia". Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, bo Maleństwo nie znosi głodu. Jak tylko pojawia się to wstrętne uczucie zaraz zaczyna się uczucie mdłości. Na czas badania pozwolę sobie chyba zostawić żołądek w toalecie.
Jeśli w młodości moje dziecko będzie czuło się wiecznie obserwowane - nie będę się dziwić. Nie dość, że u Pana doktora jestem, co 2 tyg, to jeszcze prywatnie chodzę do Pani doktor... Warto mieć opinie dwóch lekarzy w zanadrzu .
(No dobra, prawda jest taka, że po poronieniu nerwowo nie wytrzymałam i poszłam do Pani doktor po wspomagacze, bo kolejka do Pana doktora długa i bałam się, że stracę ciążę nim do niego dojdę - jak to było za pierwszym razem. A że z natury jestem osobą, która się szybko przywiązuje to teraz nie umiem podjąć decyzji przy którym lekarzu zostać. Pan doktor jest miły, delikatny i ogólnie w porządku, ale jest tylko raz w tygodniu w naszym mieście, a Pani doktor jest dostępna non stop i też jest bardzo sympatyczna. Jedyna różnica, że On przyjmuje na kasę, a ona prywatnie.)
Bezapelacyjnie, bez cienia wątpliwości, bez najmniejszej szansy na pomyłkę - chłopak.
Nasz Maluszek okazał się być małym bezwstydnikiem (nadal twierdzę, że to jego odpowiedź, na moje wątpliwości, czy powinnam tapetować na chłopięco pokój dziecięcy - bo, co jeśli dziewuszka) i pierwsze co nam ukazał to swoje klejnociki.
Słodka chwila.
Maluszek straszy, że będzie sporej wagi maluszkiem. W 23t3d ważył około 700g. Pani doktor już zapowiedziała, że najlepiej, gdyby dzieciak urodził się z wagą poniżej 3 kg (ze względu na mój stan zdrowia i możliwości fizyczne), ale co do tego możemy mieć tylko nadzieje.
Ja natomiast dostałam nakaz leżenia, odpoczywania, nieprzemęczania się i z codziennych obowiązków wypadł mi nawet krótki spacer z psem. Chodzenie nie jest teraz moją mocną stroną - nowość, co?
Mam tylko cichą nadzieję, że moja miednica nie rozpadnie się przed 37tc.
Najważniejsze, że maluch nic nie robi sobie z dolegliwości mamusi, wcale ich nie dostrzega, bryka sobie radośnie (czasem, aż przesadnie), przestawia moje wnętrzności i rośnie na całego.
Właśnie powinnam szykować się do porodu, a może właśnie tuliłabym maleństwo w ramionach? Pokój powinien być uszykowany, łóżeczko czekać na nowego lokatora. I ciuszki powinny być poprane.
Żyłabym sobie w spokoju, w błogiej nieświadomości zagrożeń i próbowała sprostać wyzwaniom rodzicielstwa.
A w zamian? Mamy początek czerwca, a ja za sukces uważam każdy zakończony tydzień ciąży, odliczam dni i tylko mam nadzieje, że zarówno ja, jak i maleństwo damy radę wytrwać do 37 tc. Piekielnie boję się przedwczesnego porodu, a każdy dodatkowy tydzień przynosi ulgę - w końcu, w razie, gdyby wiatry okazały się niesprzyjające każdy dodatkowy tydzień zwiększa szanse na przeżycie maleństwa.
Zadziwiające, jakimi filozofiami człowiek się karmi, żeby tylko uspokoić duszę.
Już za 27 min będę mogła mówić, że na liczniku jest 24t1d - jeszcze tylko około 13 tygodni...
Tylko te bóle, przypominające miesiączkowe (znacie ten moment, to spięcie tuż przed pojawieniem się krwi) doprowadzają mnie do szaleństwa. Zalecenia? Odpoczynek + luteina 3x1. Drugi dzień pełnej kuracji za mną, ale jakoś nie czuje różnicy.
Maluszku, została nam ostatnia prosta do przetrwania.
I zaczyna się wielkie odliczanie - 10 tygodni do ustalenia terminu cesarki.
A mnie prześladuje myśl, że postanowisz się Maluszku wymeldować z brzuszka jeszcze pod koniec sierpnia. Zobaczymy czy moje przeczucie się sprawdzi.
Tymczasem brykasz sobie radośnie. Ostatnio odkryłeś nawet okolicę żeber, zainteresowała Cię na tyle, że dałeś sobie spokój ze skakaniem po pęcherzu. Nadal mam mieszane uczucia, czy ta zmiana powinna mnie cieszyć.
Jutro do Ciebie z Tatusiem zajrzymy, mamy spotkanie z Panią Doktor. Ciekawe ile urosłeś od ostatniego spotkania.
Coraz bliżej wizyty, na której dostanę zaproszenie do szpitala na cc. Przygotowania już prawie skończone. Właściwie to byłyby już skończone, gdyby nie moja zdolność do odwlekania wszystkiego w czasie. Jeszcze niedawno nawiedzała mnie myśl, że ten czas tak wolno płynie, że chcę już "teraz, zaraz, już" poczuć ruchy, a najlepiej całą tą ciążę mieć za sobą. Teraz, im bliżej porodu, tym bardziej chciałabym cofnąć czas i jeszcze trochę nacieszyć się tym stanem - niczego nie przyśpieszać.
Kiedy ten czas tak szybko zleciał? Znów dopada mnie uczucie, że czas przecieka mi przez palce.
Powoli dopada mnie praktyczna część przygotowań ciążowych. Pora zacząć organizować sobie torbę do szpitala... Jeszcze tylko sierpień i niech mnie rozpakowują.
06.09.2013 - wychodzimy ze szpitala, tym razem jest nas już troje. Nasze małe, słodkie zawiniątko śpi w foteliku samochodowym, wracamy do domu.
Mój synek przyszedł na świat 03.09.2013 przez cesarskie cięcie.
Waga: 3310 g, wzrost: 53 cm, apgar: 9.
Nasz Mały-Wielki CUD już jest z nami. Już nie ma lęków o ciążę, strachu czy w brzuszku wszystko w porządku. Minął lęk przed wizytami u ginekologa.
A ja sobie myślę, że gdybym mogła podjęłabym tą walkę raz jeszcze.
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 listopada 2013, 14:25
Pozdrawiamy, dziękujemy za gratulacje.
Gniewko:
https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/1455110_10200773873817032_1375440040_n.jpg
(Zdjęcie się otwiera?)
Druga sprawa jest taka, że zjadała mnie ciekawość, czy uda mi się prowadzić obserwacje mając małe dziecko obok. Niedługo podniosę poprzeczkę - w ten weekend mały oficjalnie zostaje przeniesiony do swojego pokoju, będzie spał już w swoim łóżeczku (teraz śpi w koszu mojżesza obok łóżka naszego) i zaczną się moje wędrówki do płaczącego dziecka. Wygodnie jest mieć dziecko koło siebie, bez wstawania z łóżka (bez otwierania oczu nawet) można wymacać smoczek, zatkać dziecko i zasponsorować sobie dodatkowe minuty snu. Czasem tych minut może uzbierać się całkiem sporo, chyba, że przyczyną wrzasku jest głód, wtedy nie ma zmiłuj, trza nakarmić.
Powoli (pomimo ogromnego smutku) będę musiała zrezygnować z termometru szklanego. Nie będę mogła już sobie pozwolić na pomiary 5minutowe, czas zastąpić mój "szczęśliwy" termometr i wprowadzić elektroniczny.
Mam cichą nadzieję, że uda mi się ogarnąć rzeczywistość, że uda mi się poskładać wszystkie sprawy zdrowotne i finansowe w możliwie najkrótszym czasie. Chciałabym jak najszybciej rozpocząć starania o rodzeństwo dla Gniewka (jednak starania rozpocznę nie wcześniej niż wrzesień 2014 - rok od cesarki jednak muszę się wstrzymać).
Chciałabym jeszcze z drugim dzieckiem się uwinąć przed ewentualną operacją zmniejszenia piersi, jaka ostatnio zawisła mi nad głową. Oj tak, jeden z ortopedów, z jakimi miałam przyjemność rozmawiać zasugerował, że lepiej by było dla mojego kręgosłupa, żeby zmniejszyć mój biust. Czekam, więc na wizytę u neurochirurga, który oceni konieczność przeprowadzenia zabiegu. Właściwie to zrobiło się całkiem wesoło...
Obserwuje się. Weszło mi to w nawyk. Cyk i wszystko działa jak w zegarku - dla kogoś kto niedawno urodził, ma parcie na drugie dziecko i w dodatku nie może się starać to lekka tortura, ale niech będzie skoro już jest, ma być punktualnie.
Na 17 dc ustaliłam linię "owulacyjną" - odliczamy 12 dni fazy lutealnej i w 13 dniu po owulacji startujemy z nowym cyklem. Taki był plan.
Mamy 14 dzień po owulacji, zero okresu. Olał mnie, psuje mi statystyki.
Teoria mówi, że 1-2 dni przesunięcia fl mogą się zdarzyć. Zgodnie z tą teorią jutro mnie krew zaleje. Czekam na to z lekkim nerwem (co nie sprzyja prawidłowemu funkcjonowaniu organizmu).
Szanse na ciążę mniejsze niż zero. Ostatni stosunek w 7 dc (z prezerwatywą), orientacyjny dzień owulacji 17 dc - jeżeli wyszłoby z tego bobo, musiałabym je nazwać Chuck Norris (inaczej się tego nie wytłumaczy).
Psychika to zabawna rzecz.
Człowiek wie, że przecież nie ma szans na ciążę, ale lekko stresuje się, że może jednak wpadka.
Co jeszcze (prócz ciąży) wydłuża fazę lutealną?
Statystyki mi się popsuły
ps. Ale i tak, gdy okres nadejdzie będę smutna, że jednak nie ciąża. Babie nie dogodzisz
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 lutego 2014, 11:24
Jeszcze niedawno przecież wykazałam się takim szaleństwem (które teraz uroczo śpi w drugim pokoju), cóż więc stoi na przeszkodzie? ODPOWIEDZIALNOŚĆ! Tak. Nagle człowiek zdaje sobie sprawę, że jest odpowiedzialny za to małe życie i musi zapewnić mu odpowiednią (według własnego uznania) jakość życia, jemu i drugiemu maleństwu jakie chce się powołać do życia. A to już nie takie hop siup. Oczywiście, że jakoś by to było, ciało musiałoby dać radę, finanse musiałyby się jakoś zgodzić - ale... Po co dzieciom zestresowana wiecznie matka, że nie ma co do gara włożyć? Po co pakować się w tą ścieżkę skoro można inaczej, spokojnie i powoli wszystko poskładać?
Chciałabym znów się starać.
Chciałabym odliczać dni do testów ciążowych.
Ale co się odwlecze to nie uciecze.
Cóż pozostaje? Przekonać ciało i finanse, że damy radę. A co... W końcu, jak się kobieta uprze to nagnie rzeczywistość do swoich potrzeb.
Prawie mamy już czerwiec.
Zaczęłam 7 cykl.
Do września zostały 3 miesiące.
Gdzie ten czas uciekł?
Będzie dobrze może jutro powtórz :) Trzymam kciuki za dwie krechy
Nulka dziękuję. Tak, jutro planuje z rana powtórzyć. Korci mnie, żeby już teraz, ale może wyjść fałszywie negatywny. W tygodniu robię betę, jeśli @ nie przyjdzie.
Jak jest cień to i jest duża nadzieja na pozytywny test! Tego Wam życzę i mocno trzymam kciuki:)
Tez mialam 2 kreseczke jasna a okazalo sie ze bylam w ciazy..takze 3mam kciuki:)