Nie pisałam bo w pracy mam urwanie głowy. Nadal mam. Wracam późno do domu i jedyne na co mam ochotę to iść spać.
Póki co wszystko ok. Drugą wizytę u lekarza mam 14-04.
Rodzinie powiedzieliśmy w święta. Ogólna euforia...
Co tu dużo pisać, wszystko idzie ku dobremu. Jak tylko skończę ten 12 tydzień to sama zacznę się cieszyć.
Szczęście zaczęło się odwracać. Plamienia... Czekam na dzisiejszą wizytę... i nie wiem co ze sobą zrobić.
Ciągle nie mogę uwierzyć, że się nam udało. Mam też o wiele lepsze przeczucia co do tej ciąży, niż do poprzedniej. Wtedy jakoś przeczuwałam, wiedziałam, że się nie powiedzie. Tym razem jest inaczej. Mam w sobie wewnętrzny spokój. Dziś powtórzyłam betę. Po 16 odbiorę wyniki. Zrobiłam też kontrolnie morfologie. Nadal czekam na wynik progesteronu. Może będzie na 27-09... Uroki mieszkania na zadupiu. W naszym szpitalu tego nie robią i wysyłają do innego. Próbka pójdzie dopiero we wtorek, no i co najmniej tydzień czekania.
Dziś pojadę się też umówić na wizytę do mojego gin. Ciekawe kiedy będzie mógł mnie przyjąć...
P. ucieszył się jak mu powiedziałam o ciąży (bardziej niż za pierwszym razem) i teraz wypytuje kiedy będę miała duży brzuch...
Odebrałam morfologie, ogólnie nie jest źle, ale chyba mam zaczątki anemii. Skonsultuję to z lekarzem na wizycie. Nie wiem czy jutro dla świętego spokoju nie pójdę na betę. Chcę mieć pewność, że roście. Zobaczymy. Za badanie szpital sobie kasuje aż 42 zł... W diagnostyce kasowali 30 zł, ale a wynik czekałam kilka dni, bo to do Poznania wysyłali, więc wolę dopłacić i wynik mieć w ten sam dzień.
Chciałabym, żeby czas największego zagrożenia minął. Odetchnęłabym, bo teraz każde ukłucie, każda wizyta w toalecie, to ukradkowe zerkanie, czy aby nie zaczęło się krwawienie.
Trzeba włączyć pozytywne myślenie.
Znacie może jakieś domowe sposoby na ból gardła? Nie będę się truć tabletkami.
Cholerny katar... Chce do mamy...
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 września 2016, 13:52
Dawno nie byłam tak chora. Dlaczego akurat teraz to się musiało przypałętać? Najwyraźniej jakaś siła wyższa z wszystkich swoich sił próbuje mi to utrudnić.
Nie daruję sobie, jeżeli ponownie coś się stanie.
Raczej do poniedziałku się nie wykuruję. Znowu czeka mnie wizyta po l4. Kurdę, a myślałam, że to typowa trzydniówka...
Trzecia choroba w ciągu trzech tygodni.
Dziś pierwsza wizyta u gin. Mam sporo obaw. Szczerze mówiąc boję się tam dziś pojechać. Trzy choroby zdewastowały mnie tak, że w ciągu dwóch dni zjechałam dwa kilo.
Zobaczymy, trzeba mimo wszystko myśleć pozytywnie.
Nie wysiedzę w pracy do 16...
Wracam do domu i kładę się spać. Mojej ciśnienie jest jakieś masakryczne. Wczoraj zmierzyłam i górne 89, dolne 60. P. mnie wyśmiał i powiedział, że niższe to już tylko wampiry.
Dziś dowiedziałam się, że koleżanka, która od 7 lat starała się o dziecko w końcu zaszła. A miała mega dużo problemów. Torbiele wielkości kurzego jaja, brak owu, zaburzenia hormonalne, jakiś totalny miks. Kiedy w końcu się poddali i odstawiła wszystko, zaskoczyło. Cieszę się, bo się jej należy.
U mnie póki co poranne mdłości przybierają na sile. Jeszcze nie wymiotowałam, ale i tak jest ciężko. A zjeść śniadanie to masakra... Dwie kromki chlebka kruchego z serkiem almette i plasterkiem drobiowej szynki wmuszam w siebie godzinę. Wszystko mam ściśnięte. W ogóle bym nie jadła, gdybym nie musiała.
Oprócz senności i mdłości nic się nie dzieje specjalnego i mam nadzieje, że już tak zostanie do samego końca.
Deszczyk sobie pada, ale jak akurat uwielbiam taką pogodę. Nie trzeba udawać, że jest się pełnym energii. Przyjdę do domu, zrobię obiadek, potem zapalę świeczki, zasłonię rolety i witaj święty spokoju!
Za dwa tygodnie kolejna wizyta, a ja najchętniej chodziłabym co tydzień sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Trudno, trzeba wytrzymać i mocno zaciskać kciuki.
Jestem po rozmowie z kierowniczką. Pracuję do końca roku. Potem przechodzę na L4. Ona rozumie, że ja się na sezon z ciążą pchać nie będę. Poprzednio twardo siedziałam, bo ciąża to nie choroba, a skończyło się tak jak się skończyło.
Pracę w okresie styczeń - maj mam bardzo intensywną. Zazwyczaj mam od 8:00 do 16:00 klienta za klientem i ciężko jest zrobić sobie choćby 5 min przerwę na herbatę. Poprzednio przez to byłam odwodniona. Nie jadłam praktycznie nic. Nie było komu mnie zastąpić. Dlatego teraz nie ukrywałam przed nią, że nie będę pracować w tym terminie. Zrozumiała i powiedziała, że dobrze robię. Od listopada szkolę na swoje miejsce dwie osoby.
Jakoś tak odetchnęłam kiedy uświadomiłam sobie, że nie będę pracować w sezonie. To straszny stres jest i nie życzę nikomu takiego zapierdalu jaki mam w tym okresie. Bywało, że siedziałam 16 godzin na dobę w pracy, aby się wyrobić. Dobrze mi to wynagradzali, ale przez 5 miesięcy nie miałam właściwie życia poza pracą. Teraz na szczęście nie muszę już tak siedzieć, bo obowiązków ze mnie trochę zabrali, ale mimo to sama świadomość tego, że nie możesz wyrwać się nawet na siku, bo klient przy biurku siedzi jest frustrująca.
Czuję się dobrze. Nadal mam zawroty głowy i mdłości, ale właściwie zaczęłam się do nich przyzwyczajać. Nie jest to przyjemne, a z jedzenia nie czerpię żadnej przyjemności, ale dam radę.
Nie wiem co będzie, jak tym razem się nie uda. Nie mam już sił na kolejne starania. Jak sobie pomyśle o tych wszystkich wizytach u lekarza, łykania tabletek, zastrzyki to mnie aż skręca.
Nie! tym razem musi się udać!
Po raz kolejny jestem chora! Dopiero co się pozbierałam po poprzednim chorobowym maratonie, a tu znowu cieknie z nosa, gardło boli.
Chyba zacznę izolować się od ludzi, albo kazać im najpierw ręce umyć i przyłazić z maseczką na twarzy. Przyjdą ci tacy, nachruchlają na ciebie, a ty się potem męcz w pracy.
Juro wizyta. Trochę się boję, ale cieszę się, że w końcu się doczekałam. Mam nadzieję, że będzie wszystko dobrze. OBY!
Wszystko w porządku. Usłyszałam serce i zobaczyłam jak bobo fika. Machał rączkami i ma już 3 cm. Super uczucie. Kolejny kamień spadł mi z serca, jednak trochę ich tam jeszcze wisi.
Badania prenatalne mam 23-11.
Przeziębienie ustaje i mam nadzieje, że to ostatnia infekcja, która mnie dopadła.
Od 20:00 do 2:00 wymiotowałam jak kot. Rano biegunka. Wypiłam herbatę, żeby ruszyć ściśnięty żołądek i co? Wymiotowałam dalej od 7 rana.
Zaczynam wierzyć, że ktoś rzucił na mnie jakiś urok. Odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży dopadają mnie coraz gorsze choroby.
Boję się, że się odwodnie. Piję małymi łyczkami wodę mineralną, póki co udało mi się wypić pół kubka (nie licząc zwymiotowanej herbaty). Na domiar złego siedzę w pracy, bo jest ostatni dzień miesiąca i z całej firmy ja potrafię zrobić pierdzielone raporty, a jedyna osoba, która mogłaby mnie zastąpić sama leży z temperaturą. Tak więc siedzę skręcona w fotelu, obsługuje klientów i proszę Boga o 16...
Muszę wyglądać bardzo źle, bo Pani przy kasie w sklepie zapytała mi się czy nie potrzebuję szklanki wody...
M A S A K R A!!!
Czas ucieka, choć z pozoru trwam w lenistwie... Nie pisałam, bo nie miałam ochoty, choć czasu mam po kokardę. Od trzech tygodni prawie jestem na zwolnieniu. 1-11-2016 powiedzieliśmy rodzinie, a 02-11 zaczęłam krwawić. Oczywiście gotowy scenariusz miałam już ułożony w głowie, do lekarza jechałam tylko po wyrok. Wszystko się powtórzyło tak jak ostatnio. Też powiedzieliśmy rodzinie i też w chwilę po tym było już pozamiatane. Zanim dojechałam do lekarza rozhisteryzowałam się tak, że nie mogłam się pozbierać, ryczałam pół drogi.
Na szczęście, wszystko było ok, lekarz nie wiedział dlaczego zaczęłam plamić. Przepisał luteinę i kazał odpocząć po ostatnich chorobach, które mogły mieć znaczący wpływ. Tak więc dostałam L4 i byczę się w domu. Wszyscy mi wmawiają, że powinnam się cieszyć, a ja w pierwszym tygodniu myślałam, że zwariuję z nudów, chciałam wracać do pracy. Szefowa mi jednak kategorycznie zabroniła i do końca ciąży mam siedzieć w domu. Powiedziała, że za dużo infekcji łapie. Tak więc ja swoje, a realia swoje. Do pracy wrócę dopiero około lipca 2018!!! Jakieś szaleństwo... Póki co żyję z dnia na dzień, gotuję mężowi obiadki i z niepokojem patrzę jak zaczyna mu się to podobać i widzę zbliżający się dzień kiedy ponownie zaproponuje abym rzuciła pracę... Wiele już było takich kłótni, ale zawsze jakoś udało mi się go przekonać. Teraz nie bardzo jestem tego pewna...
Ojejku, gratulacje! Trzymam kciuki, niech to będzie najnudniejsza ciąża w historii. :D
ssuper :) życzę nuudnego przebiegu ciąży !
I jak tam? Wszystko w porządku? :(