2 listopada mieliśmy rocznicę naszego poznania. Mąż przyjechał do mnie do szpitala z sushi, moimi ulubionymi perfumami i dużą ilością czasu dla mnie. Więc od razu na wstępie powiedziałam, że dzisiaj muszę umyć włosy, bo mam przeczucie, że to już jutro. On się śmiał, mówił że jeszcze za wcześnie. No, ale włosy umyliśmy razem, w razie wu. 3 listopada na codziennym obchodzie nie usłyszałam "czekamy" jak co dzień. Usłyszałam od pani profesor "zapraszamy do badania". Na badaniu wszyscy zgodnie stwierdzili, że dobrze by było ciąć w poniedziałek (będzie skończony 37 tydzień). Ale ja zaczęłam protestować mówiąc, że 6 to ja mam bratanka urodziny i nie będzie wiadomo, na który kinderbal chodzić ! Lekarze się zaczęli śmiać i mnie wyprosili. Po chwili przyszedł do mnie mój doktor i mówi "Szykuj się - zrobimy dzisiaj, 2 dni różnicy nic nie zmieni"
więc posikałam się z radości (tak to jest jak ostatnie tygodnie ciąży musisz spędzić w szpitalu) i od razu zadzwoniłam do Łukasza, że to już. Był w szoku, nieprzygotowany, musiał jeszcze zatankować samochód, odebrać syna ze szkoły, umyć się. Więc nakrzyczałam na niego, że ma załatwić zastępstwo do odbioru syna, i ma przyjechać brudny i to natychmiast bo zaraz mnie wezmą na górę (porodówka jest 2 piętra wyżej). Przyszła położna, szybko machnęła mi lewatywę. Nic nie bolało. Zrobiłam wielką kupę (chyba po tym sushi). Potem przyszli z dokumentami do podpisania. Przedłużałam ile się dało. Czytałam powoli i dokładnie. Jak podpisałam przybiegła położna, że na bloku już na mnie czekają i mam się pakować. Więc spakowałam manatki, wzięłam tylko telefon i pojechaliśmy na górę. Na początku się zestresowałam, bo wszystko szybko, szybko. Kazali się przebrać. W łazience zadzwoniłam do męża, że zaraz wchodzę na blok, więc pewnie się nie zobaczymy i jakby coś poszło nie tak to go bardzo kocham. On krzyczał, że już pędzi. Podłączyli mnie pod ktg. I tak sobie leżałam na kole porodowym. Kiedy miałam już wchodzić na salę okazało się, że jakaś rodząca naturalnie potrzebuje cesarki na cito. Więc wzięli ją zamiast mnie. Ja miałam poczekać
bardzo się ucieszyłam, mąż zadzwonił, że już podjeżdża. Czyli zdążył. Wtedy zabrali mnie na zacewnikowanie. Nie bolało, bardziej było nieprzyjemnie, jakbym sikała po gaciach. Wszystkie położne były przesympatyczne. Rozluźniłam się. I wtedy zapytałam, czy mogę pójść po męża. Kazały szybko z nim wracać i czekać pod drzwiami na blok. Pobiegłam po niego, był trochę przerażony, ale udawał, że nie jest, żeby mnie nie stresować. I tak się razem tuliliśmy pod tymi drzwiami. Wtedy przyleciała położna, że jeszcze jakaś rodzina do nas. Więc Łukasz wyszedł po nich. Okazało się, że moja mama jak usłyszała, też przyjechała z moim bratem. Wiecie może to i głupie, bo niby po co oni, skoro i tak nic nie pomogą, nie wejdą ze mną na blok itd. Ale poczułam niesamowite wsparcie, wiedząc, że są obok, że dla nich to też jest mega ważne przeżycie. Wtedy przyszedł lekarz i zaprosił mnie na salę, dałam mężowi ostatniego całusa i weszłam...cdn.
Fajnie, że masz kochającą i wspierającą rodzinę :)