X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Oryginalny pamiętnik już ciężarnej :)
Dodaj do ulubionych
1 2 3

7 września 2017, 07:21

Dwa tygodnie temu moje TSH wynosiło 1,5. W szpitalu już 0,5. A wczoraj zrobiłam i wyszło 0,2. To już granica z nadczynnością. Nie biorę już Letroxu. Dzisiaj wizyta u lekarza. CRP też podwyższone. Reszta badań ok. Nadciśnienie unormowane. Biorę 3x2 tabletki dopegytu. W szpitalu zrobili milion badań (w tym dobową zbiórkę moczu - sikałam do nocnika), ale wszystko ok. W 27 tygodniu dzidziolek miał nadal penisa i ważył 1250g. Czyli wielki chłop. Przerósł swoich rówieśników już o tydzień. Ja czuję się coraz gorzej, żeby nie powiedzieć, że strasznie. Oczywiście tylko fizycznie. Chociaż w III trymestrze po raz pierwszy w ciąży zapłakałam. Więc hormony też już szaleją. Czuję się gruba, ociężała, zmęczona, obolała. Dzidziol jeszcze boleśnie nie kopie. Ale doskwiera mi bardzo ból spojenia łonowego. Ważę już 105kg !!! 17 kg na plusie. A jeszcze co najmniej 2 miesiące. Spać mi bardzo ciężko. Męża degradowałam na materac, ale długo nie wytrzymaliśmy i kilka dni później zamówiliśmy nowe łóżko i wielki, wygodny materac 180x200cm. Tak więc z utęsknieniem czekamy na dostarczenie.Pokoik dziecka już wytapetowany, ze wszystkimi bambetlami w środku. Jeszcze nie wszystko poprasowane, jeszcze nie wszystkie meble poskręcane, ogólnie panuje tam na razie nieład, żeby nie powiedzieć, że burdel. Ale lekarze po drugiej wizycie w szpitalu zakazali mi cokolwiek robić oprócz leżenia i odpoczywania. Więc do wszystkiego muszę gnać męża, więc co weekend coś tam składa, skręca, maluje itp. Psychicznie jestem najszczęśliwszą babą pod słońcem i boję się, że wszystko rypnie po porodzie :P bo hormony spadną i będę chodziła po ścianach i ryczała :P ale dam radę, mam ogromne wsparcie. Mama co chwila mi coś pysznego gotuje (teraz będą łazanki i krupnik) i przywozi :D Wszyscy się o nas bardzo troszczą ;) wynagrodzimy im to jakoś ;)

14 września 2017, 08:46

Jest coraz ciężej. Nie będę ściemniać. Nie mam siły wstać z łóżka. Ciężko mi już nawet chodzić po domu. Ledwo się podnoszę z pozycji poziomej do pionowej. Kość łonowa z każdym dniem bardziej boli. Bardzo ciężko mi się oddycha. Szybko się męczę. Ciągle mi duszno. Łupie w kręgosłupie. Źle znoszę leżenie w łóżku, a mam nakaz. Skumulowało się moje nadciśnienie ze skracającą szyjką. Miałam już jednej nocy skurcze przepowiadające, przestraszyłam się, ale po nospie przeszły. Ale w razie czego mamy opracowany już plan dojazdu do szpitala (70km) i ogarnięcia wszystkiego (co z dziećmi, firmą itd.). Jeśli dobrze pójdzie i nie zacznie się wcześniej akcja porodowa to 10 listopada mam się stawić w szpitalu. Zbadają nas i pokroją. Lekarz twierdzi, że dziecko duże i, że nie muszę czekać do terminu (26). To teraz dobre wieści - Kamiś jest cały i zdrowy, pięknie się rozwija, cały czas się rusza. Waży (30tc) 1800g i już o dwa tygodnie jest większy od rówieśników. Lekarz powiedział, że będzie kolosem. Ma już całą głowę włosków (7mm) i wielką stopę - 6cm !!! Tak więc leżę całymi dniami w łóżku i wysiaduję to moje maleństwo :D dostałam od koleżanki ciuszki rozmiar 44-56, na pierwsze 3 miesiące życia. Ale pierwszy syn miał 59cm jak się urodził, a ten ma być ponoć większy, więc chyba się nie nadadzą. Muszę kupić coś większego. Trochę mam lęki, że zacznie się przed czasem. Ale staram się robić wszystko żeby tak nie było. Tak czy siak lekarz powiedział, że Kamiś jest duży, więc nawet jakby się urodził wcześniej to powinien już sobie poradzić na tym świecie. Pokój już meblujemy. Już stoi komoda, regał, fotel bujany i stolik. Ciuszki są poprane i poprasowane na wszelki wypadek. W ten weekend malujemy meble i podwieszamy kosz Mojżesza nad nasze łóżko. Nie czuję się rewelacyjnie. Ale jakoś to przetrwam. Muszę być silna.

20 września 2017, 07:36

No i dotrwałam do 8 miesiąca. Tarczyca unormowana. Siki i krew słabe. Hemoglobina, hematokryt za niskie. Ketony w moczu. I różne inne albo za niskie, albo za wysokie. Jutro lekarz, to może coś doradzi. I od 4 dni mam biegunkę. To też nie wróży niczego dobrego. Meble pomalowane. Apteczne rzeczy pokupione. Łóżko nasze nareszcie przyszło :) więc się wygodnie wysypiamy. Wklepię potem kilka zdjęć. Generalnie nuda, że aż strach. Idę jeść śniadanie.

20 września 2017, 12:02

63ca6ed146043bc6med.jpg

11 października 2017, 08:12

b5324fe807a1feb6med.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2017, 08:12

11 października 2017, 14:35

Do szpitala zostało 29 dni, 22 godziny, 6 minut i 7 sekund. Zaczęłam 34 tydzień. Całymi dniami leżę. Pokój malucha oprócz rolety i wózka już gotowy. Stopy opuchnięte strasznie, butów nie mogę już wiązać, bolą stawy kolanowe od chodzenia, spojenie łonowe napierdziela przy każdym ruchu biodrami, najbardziej przy przekręcaniu z boku na bok, boli w dole brzucha, dzidziol wierci się niesłychanie i rozpycha w każdą stronę, do cycków nie można się nawet dotknąć, dłonie puchną i drętwieją, ciśnienie skacze jak głupie pomimo brania leków, przez to jest gorąco i duszno, nos cały czas zapchany, i wróciły poranne mdłości i nudności, a i jeszcze non stop zgaga i nadkwaśność, i król moich objawów - hemoroid... Tak więc nie jest łatwo. Ale daję radę, odliczam dni, i staram się nie tracić optymizmu...

11 października 2017, 14:35

Do szpitala zostało 29 dni, 22 godziny, 6 minut i 7 sekund. Zaczęłam 34 tydzień. Całymi dniami leżę. Pokój malucha oprócz rolety i wózka już gotowy. Stopy opuchnięte strasznie, butów nie mogę już wiązać, bolą stawy kolanowe od chodzenia, spojenie łonowe napierdziela przy każdym ruchu biodrami, najbardziej przy przekręcaniu z boku na bok, boli w dole brzucha, dzidziol wierci się niesłychanie i rozpycha w każdą stronę, do cycków nie można się nawet dotknąć, dłonie puchną i drętwieją, ciśnienie skacze jak głupie pomimo brania leków, przez to jest gorąco i duszno, nos cały czas zapchany, i wróciły poranne mdłości i nudności, a i jeszcze non stop zgaga i nadkwaśność, i król moich objawów - hemoroid... Tak więc nie jest łatwo. Ale daję radę, odliczam dni, i staram się nie tracić optymizmu...

13 października 2017, 20:02

To mój ostatni weekend w domu. W poniedziałek mam się stawić do szpitala. Ciśnienie skacze jak głupie, środowy wieczór spędziliśmy na IP. Na szczęście nic się nie stało. Ale lekarz powiedział, że już jestem na bardzo ryzykownym etapie, że i tak długo wytrwałam i, że muszę być pod ścisłą obserwacją. Zwiększył dawkę dopegytu na maksymalną - 4 razy po 2 tabletki. Mam w szpitalu dostać sterydy na płuca maluszka. Mam się przygotować psychicznie do wcześniejszego porodu. Już mamy 34 tydzień, więc w razie nagłej cesarki maleństwo już powinno sobie samo radzić. Boję się cholernie. Ale wolę być w szpitalu pod obserwacją. Bo do szpitala mam godzinę jazdy. Torba spakowana. Może napiszę coś ze szpitala. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało...

24 października 2017, 17:35

No i jestem w szpitalu. To już ostatni pobyt, do porodu mnie nie wypuszczą. Zaczęło się od tego, że przyjechałam na planowe przyjęcie w poniedziałek. Położyli mnie pod ktg. Po godzinie wpadła lekarka i się zapytała, czy ja czuję te skurcze...ja na nią jak na nienormalną, jakie skurcze??? Nic nie czuję, toż nie mam żadnych skurczy. Aparat pokazywał co innego. Regularne skurcze do 100. No i się zaczęło. 5 minut później mój lekarz był na Izbie i mnie badał - rozwarcie na palec. Kazał nam się nie denerwować, ale jak usłyszeliśmy, że mam skurcze i rozwarcie to spanikowaliśmy. Doktor zadzwonił na górę, okazało się, że nie mają wolnego inkubatora. I powiedział, że w razie akcji porodowej odeślą mnie do innego szpitala, bo ciąża jest za młoda i żeby zrobić nagłe cc muszą mieć na stanie inkubator. Po tych słowach byłam załamana, na granicy płaczu. Strasznie się przestraszyłam. Położyli mnie natychmiast na oddział. Podpięli pompę pompującą lek - Tractocile hamujący skurcze. Musiałam leżeć z tą pompą 48h. Chwilę później pielęgniarka dała mi zastrzyk ze sterydami na płuca dla Kamisia. Potem znowu ktg. Na szczęście skurcze ustały. Tętno dziecka w porządku. Zostałam na noc, potem na drugą, dzisiaj mija już 8 dni. I zostanę do porodu. Boją się mnie wypuścić. Ja zresztą chyba bym się bała w domu. Na USG w 34 tygodniu wyszło, że mały waży 3900. W 35 ważył 4190. Lekarze mówią, że jak dociągnę do terminu będzie ważył z 6kg. Kolos -nawet się śmieli, że się do inkubatora nie zmieści :P I na razie jakoś się trzymamy. 3 razy dziennie pomiar ciśnienia, 5 razy dziennie pomiar cukru, codziennie sikanie do kubeczka, 3 razy dziennie ktg. Czuję się bezpiecznie, chociaż bardzo tęsknię za domem. Ale wytrzymam. I już szczerze nie mogę się doczekać kiedy tego koloska wezmę w ramiona :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 października 2017, 17:35

26 października 2017, 10:29

8dc738e632f2ed09med.jpg

26 października 2017, 10:33

Jeszcze w dwupaku ;) coraz więcej białka w moczu, więc lekarze trzymają rękę na pulsie. Cukry się unormowały po sterydach. Trochę zeszła opuchlizna z nóg. Skurczy od 2 dni brak :) Tylko się modlę, żeby nie urodzić w święto zmarłych :P wolałabym już w haloween. Lekarz mówi, że już niebawem. Ale daty nikt nie zna. W domu wszystko przygotowane, więc nawet jak będzie na cito, to damy radę ;) czekamy...

7 listopada 2017, 12:47

2 listopada mieliśmy rocznicę naszego poznania. Mąż przyjechał do mnie do szpitala z sushi, moimi ulubionymi perfumami i dużą ilością czasu dla mnie. Więc od razu na wstępie powiedziałam, że dzisiaj muszę umyć włosy, bo mam przeczucie, że to już jutro. On się śmiał, mówił że jeszcze za wcześnie. No, ale włosy umyliśmy razem, w razie wu. 3 listopada na codziennym obchodzie nie usłyszałam "czekamy" jak co dzień. Usłyszałam od pani profesor "zapraszamy do badania". Na badaniu wszyscy zgodnie stwierdzili, że dobrze by było ciąć w poniedziałek (będzie skończony 37 tydzień). Ale ja zaczęłam protestować mówiąc, że 6 to ja mam bratanka urodziny i nie będzie wiadomo, na który kinderbal chodzić ! Lekarze się zaczęli śmiać i mnie wyprosili. Po chwili przyszedł do mnie mój doktor i mówi "Szykuj się - zrobimy dzisiaj, 2 dni różnicy nic nie zmieni" :D więc posikałam się z radości (tak to jest jak ostatnie tygodnie ciąży musisz spędzić w szpitalu) i od razu zadzwoniłam do Łukasza, że to już. Był w szoku, nieprzygotowany, musiał jeszcze zatankować samochód, odebrać syna ze szkoły, umyć się. Więc nakrzyczałam na niego, że ma załatwić zastępstwo do odbioru syna, i ma przyjechać brudny i to natychmiast bo zaraz mnie wezmą na górę (porodówka jest 2 piętra wyżej). Przyszła położna, szybko machnęła mi lewatywę. Nic nie bolało. Zrobiłam wielką kupę (chyba po tym sushi). Potem przyszli z dokumentami do podpisania. Przedłużałam ile się dało. Czytałam powoli i dokładnie. Jak podpisałam przybiegła położna, że na bloku już na mnie czekają i mam się pakować. Więc spakowałam manatki, wzięłam tylko telefon i pojechaliśmy na górę. Na początku się zestresowałam, bo wszystko szybko, szybko. Kazali się przebrać. W łazience zadzwoniłam do męża, że zaraz wchodzę na blok, więc pewnie się nie zobaczymy i jakby coś poszło nie tak to go bardzo kocham. On krzyczał, że już pędzi. Podłączyli mnie pod ktg. I tak sobie leżałam na kole porodowym. Kiedy miałam już wchodzić na salę okazało się, że jakaś rodząca naturalnie potrzebuje cesarki na cito. Więc wzięli ją zamiast mnie. Ja miałam poczekać :) bardzo się ucieszyłam, mąż zadzwonił, że już podjeżdża. Czyli zdążył. Wtedy zabrali mnie na zacewnikowanie. Nie bolało, bardziej było nieprzyjemnie, jakbym sikała po gaciach. Wszystkie położne były przesympatyczne. Rozluźniłam się. I wtedy zapytałam, czy mogę pójść po męża. Kazały szybko z nim wracać i czekać pod drzwiami na blok. Pobiegłam po niego, był trochę przerażony, ale udawał, że nie jest, żeby mnie nie stresować. I tak się razem tuliliśmy pod tymi drzwiami. Wtedy przyleciała położna, że jeszcze jakaś rodzina do nas. Więc Łukasz wyszedł po nich. Okazało się, że moja mama jak usłyszała, też przyjechała z moim bratem. Wiecie może to i głupie, bo niby po co oni, skoro i tak nic nie pomogą, nie wejdą ze mną na blok itd. Ale poczułam niesamowite wsparcie, wiedząc, że są obok, że dla nich to też jest mega ważne przeżycie. Wtedy przyszedł lekarz i zaprosił mnie na salę, dałam mężowi ostatniego całusa i weszłam...cdn.

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 listopada 2017, 14:46

9 listopada 2017, 18:15

Na sali operacyjnej nie czułam strachu, to był mój 7 raz. Jedyne czego się bałam to to, że podadzą mi całkowitą narkozę i nie będę widziała i słyszała Kamisia. Na szczęście anestezjolog był cudotwórcą i dał radę się wbić (co prawda za 2 razem). Zresztą cała ekipa na sali operacyjnej była super. Wszyscy się śmiali, żartowali, atmosfera bardzo wyluzowana. Czasami robiło mi się duszno, ale podawali mi maskę tlenową. Znieczulenie trochę piekło, ale nie bardziej niż wbicie wenflonu, czy ukąszenie pszczoły. Po chwili przeszło. I zaczęły mi drętwieć nogi, poczułam ciepło nachodzące od pupy aż do stóp. zanim zaczęli kilka razy pytali czy coś czuję, nie czułam dosłownie nic od pasa w dół. Zakryli mi cały widok i starałam się skupić na anestezjologu, żeby nie myśleć co oni tam robią. Czułam szarpanie, ale żadnego bólu. Z anestezjologiem pogadałam o piwie :P i wtedy usłyszałam głośny płacz, właściwie wrzask :D mojego świeżo narodzonego synka - polecam każdej mamie takie przeżycie, od razu poleciały mi łzy :D szybciutko mi go pokazali, był ogromy, grubaśny, fioletowy od mazi płodowej i miał bardzo grubą pępowinę. Od razu usłyszałam, że chłopak, że waży 4100g i , że dostał 10 punktów :D więc przestałam się martwić jego wcześniactwem i odetchnęłam z ulgą, czułam, że sobie świetnie poradzi. I jak go troszkę oporządzili położna przyniosła mi go, położyła na ramieniu buźką w moją stronę. Miał gigantyczne oczy wpatrzone we mnie, zaczęłam go całować jak głupia, po nosku, po czole, po oczkach, po buzi. Po chwili jednak mi go zabrali, powiedzieli, że teraz jedzie do taty i wywieźli w wózeczku. To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu...cdn

9 listopada 2017, 18:18

Nasze szczęście :D
148ccf4540440b8dmed.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 listopada 2017, 18:17

9 listopada 2017, 18:27

Jak go wywieźli już nie było tak kolorowo. Zaczęłam się bać. Lekarze w pewnym momencie całkiem zamilkli, potem, słyszałam ściszone tony, że krwotok, że tamuj, że wszędzie krew...ba nawet zaczęli kląć "kurwa, dawaj szybko" i tym podobne. Starałam się o tym nie myśleć, ale naprawdę się cholernie bałam. Zwykły zabieg cesarskiego cięcia ponoć trwa ok.40 minut. Mój trwał prawie 2 godziny. Lekarze usuwali zrosty i próbowali opanować endometriozę. Było ciężko. Główny chirurg, który mnie operował, podszedł po operacji do mnie i powiedział, że 6 tygodni po porodzie mam się natychmiast zgłosić do ginekologa, bo całą macicę mam w endometriozie. Na szczęście się wszystko udało. Pojechałam do męża, mamy, no i mojego kochanego synka. Od razu mi go dali do przytulania. Nie mogłam się przestać zachwycać. Pomału puszczało znieczulenie, więc dali mi przeciwbólowe kroplówki i jakoś dałam radę. Zaczynałam pomału mieć czucie w nogach. Kazali mi kręcić stopami i ruszać jak najwięcej, żeby przywrócić krążenie i żeby było łatwiej wstać. Tuliłam syna i myślałam, że wszystko najgorsze za nami. Ale najgorsze jak się okazało było dopiero przed nami...cdn.

10 listopada 2017, 18:18

Leżałam cała obolała, z cieknącą kroplówką, tuląc syna i patrząc na zachwyconego męża. Zrobił nam kilka zdjęć. Przyszła jakaś lekarka od noworodków i zabrała go na szczepienia i badania. Przez to, że był wielki (hipotrofia) to musiał mieć robioną glikemię. Pierwsza wyszła jakaś słaba. Od razu przyszła lekarka i kazała go przystawić do piersi. Jak wiecie piersią nie zamierzałam karmić (milion powodów), więc z powrotem zabrała go żeby nakarmić. Niestety nie chciał ssać. Wtedy nie wiedziałam, że wcześniaki po prostu tak mają. Nikt mi tego nie powiedział. Jedyne co usłyszałam, to to, że nie chce ssać i muszą mu podać kroplówkę z glukozą. Więc noc spędzi na intensywnej terapii. Wtedy z sali pooperacyjnej zabrali mnie na normalną. Leżałam z 3 kobietami, które miały swoje dzieci przy sobie. I niby wszystko było ok, był przy mnie mąż, kroplówka przeciwbólowa zaczęła działać, czułam już nogi, to i tak serce płakało jak widziałam jak te kobiety tulą swoje dzieci. Nie powiem, lekarka z intensywnej 2 razy u mnie jeszcze była, żeby potwierdzić, że z dzieckiem wszystko ok, ale i tak odchodziłam od zmysłów. o 24 w nocy wstałam z łóżka (o 13 miałam cesarkę), ale że kręciło mi się bardzo w głowie to położna kazała się kłaść z powrotem. Następnego dnia bardzo bolało. I fizycznie i psychicznie. Hormony też pewnie zrobiły swoje. Starałam się jak mogłam, ale i tak łzy co chwila napływały do oczu. Jak tylko zaczęłam chodzić, poszłam się umyć, a potem na intensywną do dziecka. Wiem, że nie było tak źle, teraz z perspektywy czasu, ale jak go zobaczyłam podłączonego do kroplówki, do tych wszystkich maszyn od saturacji i położonego na monitorze oddechu, z wielgachnym wenflonem w małej łapce to się poryczałam. Był przepiękny. Wtedy przyszła lekarka, powiedziała, że nie jest źle, ale dobrze też nie. Że nie chce ssać wcale i jak tak dalej pójdzie to znowu dostanie kroplówkę. Mówiła jeszcze coś tym swoim medycznym żargonem, że jakieś płytki spadają, że glikemia słabiutka, że spada z wagi...no byłam przerażona. Oczami wyobraźni widziałam jak mnie wypisuję, a jego zostawiają w szpitalu...To był jeden z najgorszych dni w moim życiu. Wracałam na salę, a moje sąsiadki karmiły, przewijały, całowały i zachwycały się swoimi aniołkami. A ja czułam, że zwariuję. Dobrze, że był przy mnie mąż, to on chodził spokojnie od lekarza do lekarza, od położnej do położnej, wszystkiego się na spokojnie dowiadywał, załatwiał itd. Kolejna koszmarna noc pełna bólu i tęsknoty....cdn

10 listopada 2017, 18:25

Następnego dnia rano poszłam na intensywną do małego. Była jakaś inna, starsza i bardzo miła lekarka. Pozwoliła mi go odłączyć od kabelków i wziąć na ręce. Nareszcie poczułam, że go mam...Pewnie, że ryczałam. Strasznie się martwiłam. Potem wzięła mnie na rozmowę. Okazało się, że zaczął jeść, że wcale tak dużo nie spadł z wagi (tylko 160 gram), że wyniki lepsze, saturacja super, i że niebawem mi go przywiozą na salę. Jak dzwoniłam do męża to ryczałam znowu jak bóbr. Przywieźli go, obtuliłam, obcałowałam, nareszcie czułam, że urodziłam :D Potem przyjechał mąż, też się od razu zakochał. I tak spędziliśmy cały dzień nareszcie razem. Wszystkie depresje i bóle odeszły w niepamięć. Na drugi dzień okazało się, że jest tak dobrze, że wypisują nas do domu :D i wtedy nastało błogie szczęście, które trwa do dziś :D

7 listopada 2018, 13:47

Ciąża zakończona 7 listopada 2018
1 2 3