Nasz synek nie ma imienia.
Czy to możliwe żeby dziecko pozostało bezimienne? Będziemy na niego mówili - synciu, kochanie nasze, myszko, iskierko.
W 11tc.
ja - Czy możemy usiąść i pomyśleć nad imieniem dla naszego dziecka?
on - Bez przesady. Przecież mamy jeszcze czas.
W 15tc.
ja - Proszę zróbmy listę imion.
on (zdegustowany) - Skoro musimy...
Po godzinie przeglądania różnych portali i ksiąg imion wymieniamy się kartkami. Moja jest cała zabazgrana i podzielona na kolumny "chłopiec" i "dziewczynka". U niego widnieje tylko jedno imię "Jan Maria"
on - To takie uniwersalne imię. Możemy tak nazwać i chłopca i dziewczynkę.
W 19tc.
ja - Proooszę... nie mogę mieć bezimiennego dziecka.
on - Nie naciskaj tak. Poczekajmy aż poznamy płeć.
W 20tc.
ja - To co wybierzemy dla chłopca?
on - Czy możemy o tym porozmawiać podczas urlopu. Teraz nie mam do tego głowy.
Dni mijały a ja miałam już dość tego "synciowania" i jakoś tak bezwiednie, nie wiem czy bliżej 11 czy 20 tygodnia zaczęłam mówić do brzucha po imieniu. Głównie w sobie, ale i na głos.
W okolicach 23tc mąż przez przypadek usłyszał moją pogawędkę z brzucholem (nie ukrywałam się z nią!).
on - Jak Ty mówisz do naszego synka?!
ja - No Leoś...
on - Jak ?!?!?!
ja - Potrzebowałam roboczego imienia i strasznie wpadł mi w ucho "Leon". Co Ty na to?
Nigdy nie widziałam takiej mieszanki uczuć na twarzy mojego mężuna - zdziwienie, zdegustowanie, przerażenie, złość.
on- O nie! Po moim trupie!
W 25tc.
Mąż zdecydował się sporządzić listę.
Wypisał 18 imion.
U mnie widniało tylko jedno - Leon.
M. sięgnął po swoją kartkę i dopisał "wszystko tylko nie Leon".
Rozpoczął się 31tc. Nasz synek nadal nie ma imienia. Kryzys trwa.
W ramach szantażu syncio roboczo zwie się Napoleonek.
Dla mnie w skrócie Leo a mąż może na niego mówić jak chce. Np. Napi
Kilka osób wyraziło już obawę, że to imię może za bardzo wpaść mi w ucho i jednak zostaniemy już przy Napoleonku...
Moja głowa wypełnia sie pomysłami wychowawczymi. Wśród znajomych staram się to chwilowo przemilczeć, rodzinie zdradzam tylko nieliczne szczegóły. Jedynie z mężunem wszystko konsultuję licząc na jego aprobatę. Moje podejście do dziecka nie podlega dyskusji. Po prostu jak synek będzie na świecie wszyscy będą musieli się pogodzić z pewnymi faktami:
1. że wózek stanowi tylko element dekoracyjny (ewentualnie gadżet dla babć), bo ja pokochałam chusty miłością bezgraniczną
2. że nabyłam tylko jedno opakowanie pampersów (do szpitala) a jedna szuflada komody wypchana jest po brzegi pieluszkami wielorazowymi we wszystkich kolorach tęczy
3. że chcę w naszym życiu jak najwięcej rodzicielstwa bliskości (attachment parenting) i że dla nas nie jest "rozpuszczaniem" i "wychowywaniem meczącego bachora" okazywanie dziecku troski, spanie z nim, chustowanie i długie karmienie piersią.
To wszystko nie podlega dyskusji. Kropka
Mój nałóg chustowy. Obawiam się, że jak w niego weszłam to na tych czterech się nie skończy...
Najpiękniejsze zastępstwo dla pampersiaków.
Apartament lux z każdym tygodniem większy
30+0
31+1
32+1
Na wadze plus 12 kilo, chód kaczkowaty, samopoczucie świetne (poza tym, że nic mi się nie chce ) Wykorzystuję jak mogę czas kiedy moja mała przylepka tkwi jeszcze bezpiecznie w brzuszku i biegam na różne warsztaty i spotkania towarzyskie. Stwierdziłam, że jest mi to teraz potrzebne, bo jak patrzę na dzieciatych znajomych stale obładowanych pieluszkami, misiami i wózkami to boję się, że niedługo stanę się taka jak oni. 99% uwagi skupionej na dziecku, niemożność poprowadzenia konwersacji dłuższej niż parę minut, bo przerywa nam mały pełzak a ulubiony temat to kupki i przecierki.
Czy to możliwe żeby nie dać się pochłonąć całkowicie? Czy to możliwe żeby zachować choć cząstkę siebie, która nie będzie pełnoetatową mamą? Przede wszystkim czy to możliwe z moim charakterem i czy jak już Napoleonek znajdzie się w moich ramionach to czy będę w ogóle chciała się bronić?
W końcu już teraz moje serce i moje myśli w większości należą do niego.
Koniec września. Połowa 7 miesiąca. Impreza.
Drzwi otwiera gospodyni - dalsza znajoma (obecnie "bardzo daleka znajoma")
Ona - O ciąża! Gratuluje! Kiedy poród? Niedługo?
Ja - Niedługo, niedługo! - wiadomo dla cieżarnych czas płynie nieco inaczej odmierzany kolejnymi usg i potrzebą pakowania torby do szpitala - Już w grudniu!
Ona, z konsternacją na twarzy - O... a powiedziałabym, patrząc na brzuch, że dużo wcześniej.
2 tygodnie później. Po imieninach u babci.
Dzwoni mama:
Ona - Babcia mówiła, że rodzisz wcześniej.
Ja - Hohoho. Przeczucie czy znów jakieś bbabcine czary-mary, tak jak z rozpoznawaniem płci potomka po dłoni?
Ona - Nie, podobno z tak dużym brzuchem już długo nie pochodzisz...
Ech... samoocena po czymś takim spadła na pysk. Może to już ten czas kiedy powinnam zaszyć się w mieszkaniu i poświęcić dzierganiu skarpet?
Jeżeli czegoś mogę być pewna to tego, że niebawem mi grzyb na ścianie urośnie.
6 pralek za nami ok. 4-5 przed nami (w tym 2 pralki z pieluchami wielo i 5 z ciuszkami syncika w rozmiarach 56-68).
Ufff... w takich chwilach zaczynam się zastanawiać czy końcówka 34 tygodnia to aby na pewno właściwy moment na rozpoczynanie takich akcji.
Wszystko z grubsza gotowe na przybycie Napoleonka. Brakuje nam tylko łóżeczka. Jako zwolenniczka co-sleeping jednak się tą drobnostką nie przejmuję
Torba... no leży sobie... Zapał który miałam w okolicach 30 tygodnia nieco przygasł i właściwie uznałam, że wolę ją uprać niż spakować.
Pierwsza próba i tak zakończyła się niepowodzeniem.
Na dzisiejszym USG lekarz nieco zdziwiony po co tak późne badanie. Czy ja mam to wiedzieć?... Z plusów to w końcu syncik raczył pokazać nam ryjsika i uspokoiła mnie też informacja, że nasz Mały Generał nie urósł od czasu ostatniego badania do monstrualnych rozmiarów - środek siatki centylowej, czyli 2221 g.
Lekarz miał specyficzne poczucie humoru i cały czas coś komentował. Próbował mi też udowodnić, że na główce widać parę włosków. Serio? Włoski?!
Powiedzcie, że tylko się ze mnie nabijał.
Leon Dominik
Tak bardzo Cię kochamy. Tak bardzo do Ciebie tęsknimy i na Ciebie czekamy.
Coraz bardziej okrągło, ociężale i leniwie.
35+2
Brzuch ciągle wysoko. Stópki syncika uparcie wbijają się w płuca pozbawiając mnie tchu.
Po paru dniach nadmiernej aktywności, kiedy to oblecieliśmy z M. 2xIkeę, Auchan, Biedronkę i Praktikera dopadł mnie spadek formy. Ledwo przemieszczam się z kanapy na łóżko.
M. śmieje się ze mnie kiedy leżąc na plecach przebieram nogami i wyciągam do niego ręce. "Mój żuczek" tak o mnie mówi. A ja bardziej czuję się jak wieloryb wyrzucony na brzeg...
W tym tygodniu osiągnęłam magiczną granicę 70kg.
Łóżeczka nadal nie kupiliśmy i czuję, że stanie się to długo po porodzie. Idealna motywacja do co-sleepingu
Torby stoją spakowane a ja popijając herbatkę z liści malin niecierpliwie czekam na wyniki gbs. I co, chyba możemy już rodzić?
Leonek zaliczył też swoją pierwszą rozmowę kwalifikacyjną (jak te dzieci wcześnie teraz zaczynają). Po 45 minutowym wywiadzie i licznych pytaniach dot. nietrzymania moczu i chorób w rodzinie dostaliśmy się do naszego wymarzonego Domu Narodzin przy szpitalu św. Zofii.
Do pełnego szczęścia potrzebne nam tylko dobre ktg w dniu porodu. :]
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 listopada 2014, 14:41
Moje dwie torby do szpitala wyglądają tak (górna to torba Leosia, w dolnej rzeczy moje i męża):
Po konsultacji z położną troszeczkę zmodyfikowałam listę ze strony szpitala i wyszło coś takiego:
Dla siebie:
- wygodna koszula do porodu
- 2 koszule umożliwiające karmienie piersią
- szlafrok (zmieścił się mój ulubiony frotte ),
- klapki i kapciuchy (jakby klapki zamokły pod prysznicem)
- biustonosz do karmienia piersią x2
- dwie paczki podkładów poporodowych (1xBella, 1xcanpol)
- przybory toaletowe (w miniaturkach m.in. woda termalna do spryskiwania twarzy, pomadka do wyschniętych ust, gumki i spinki do włosów!)
- dwa ręczniki ( kąpielowy i zwykły)
- ręczniki papierowe x 2
- woda mineralna niegazowana (dwie butelki 1,5l + mała z dzióbkiem)
- rzeczy, bez których nie wyobraża sobie Pani spędzenia czasu w Szpitalu (jeszcze nie wymyśliłam co to pewnie telefon, ładowarka, zeszyt + długopis, aparat)
- podkłady seni
- wkładki laktacyjne x6
- jedzonko, dozwolone dla rodzących (lizaki/landrynki/żelki)
Dla Dziecka:
- 5x body (rozmiar 56 lub 62, 3x z krótkim i 2x z długim rękawem)
- 4 pajacyki
- dziesięć pieluszek tetrowych
- paczka jednorazowych (małe opakowanie pampersa 1, 43szt/op)
- 3 bawełniane czapeczki;
- 3 pary skarpetek;
- 2x kocyk
- ręcznik (zwykły, domowy, wyprany w dzieciowym proszku)
- mały jasiek przydatny przy karmieniu
Dla Ojca:
- wygodne ubranie na zmianę;
- buty na zmianę (kapcie)
- coś do jedzenia (5xbatonik muesli, snickers, biszkopty, kanapki dorobimy jak się uda)
Część t-shirtów mężuna jest już na mnie za mała.
Pojawia się pytanie - dlaczego on sobie kupuje takie małe bluzki?!
13 dni do terminu porodu!
Leo, Leosiu, Leonku, Napoleonku.
Chyba Ci się nie śpieszy. Tak bardzo chcesz być grudniowym dzieciaczkiem?
My już w pełnej gotowości. Choć czasem przychodzi mi do głowy, że na ten cud nigdy nie można być w pełni gotowym, że ciągle jeszcze mamy coś do załatwienia, coś do zrobienia na zapas, coś do przygotowania. I kiedy zdecydujesz się wyjść na świat to jednak bedziemy zaskoczeni "To już?"
Prześladuje mnie jedna wizja.
Nasz Leonidas wyskakujący ze mnie z okrzykiem "This is Sparta!"
(Proszę nie analizować. To bardzo abstrakcyjny pomysł )
6 dni do terminu porodu!
Cisza. Chyba Ci się nieśpieszy?
Po 2-3 razy budzę się w nocy zastanawiając się czy to siusiu czy może jednak rodzę. Do tej pory żadnych skurczy, żadnych czopów ani innych symptomów.
Zasiedziałeś się? Jest tak zimno za oknem, że właściwie Ci się nie dziwię.
Ale wyjdź już, bo powoli zaczynają się telefony - "Jak to? Jeszcze nie rodzisz?" a ja coraz częściej zaczynam wizualizować sobie wizje porodu.
4 dni do terminu porodu!
Sytuacja robi się napięta...
Świadomie nie odpisałam na porannego smsa koleżanki, w którym dopytywała się czy to JUŻ.
No nie JUŻ, bo jakby JUŻ to przecież bym się odezwała i zawiadomiła. Przecież nie będę robiła tajemnicy z narodzin dziecka. Po południu nie mogła juz wytrzymać napięcia i zaczęła dzwonić. Byłam zajęta. Nie odebrałam. 5minut później dzwoni mąż - Pisze do mnie jakaś G. czy wszystko u Ciebie w porządku, bo jej nie odpisujesz? O co chodzi?
Aaaa... a gdybym rzeczywiście rodziła? Czy ona myśli, że zdawałabym jej relacje minuta po minucie?!
Tak samo rodzice i część znajomych - To jak zaczniesz rodzić to dasz nam znać?
Nie, nie dam. Odezwę się jak już będzie PO.
Słuszną radę gdzieś usłyszałam - Od samego początku podawaj wszystkim datę 2tygodnie późniejszą. Nie będzie takiego ciśnienia.
Do zapamiętania i wykorzystania w przyszłości.
37+2
38+4 (sexi majty z biedronki )
39+3
plus 16kg (gdzieś mi uciekł 1kg w ciągu ostatniego tygodnia!)
111cm w pępku - wyglądam jak dorodny arbuz :]
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 grudnia 2014, 21:11
2 dni do terminu porodu!
Dobrymi chęciami jest wybrukowane piekło cieżarnych i młodych matek!
Dzwoni koleżanka Z. (dla której poród był ciężkim przeżyciem psychicznym i która, mam wrażenie, po dziś dzień boryka się z baby blues) - Jakbyś czegoś potrzebowała po porodzie to pamiętaj, że ja zawsze, ale to zawsze, naprawdę z a w s z e mogę do Ciebie przyjechać...
...z Bartusiem.
Sirjusli?! Czy to właśnie ma być ulga dla położnicy? Przebywanie z dwuletnim, nadpobudliwym krzykaczem?
Wiem, wiem każda matka kocha swoje dzieci takimi jakie są... ale nie każcie mi kochać cudzych maluchów.
(Przyznaję się! Jest we mnie absurdalna obawa, że takie ADHD może być zaraźliwe )
___________________________________
Brzuch mi trochę twardnieje. Czy to skurcze? Ale one nie bolą (!)
(-1 dzień do tp? )
No to zaczynamy się przeterminowywać
Jak mam rozpoznać czy to skurcze czy zwykła niestrawność jak na obiad wtrążoliłam dwa domowe kebaby z litrem sosu czosnkowego a dzień zakończyłam kilogramem mandarynek...
Fałszywy alarm. To jednak czosnek.
Coraz więcej we mnie spięcia. Dla dobra psychiki włączyłam blokadę połączeń przychodzących.
Leo wyskakuj już! Wszyscy czekają! Ja natomiast zaczynam za dużo myśleć i smutno mi się robi na samą myśl, że będziemy musieli odwoływać święta.
Tzn. dzięki Tobie to i tak będzie najpiękniejsza Wigilia w moim życiu, ale tak bardzo bym chciała żebyśmy spędzili ją w otoczeniu całej rodziny...
Ok. 8.45 odeszły wody.
Najnudniejszy poród na świecie. 12godzin bez żadnej akcji
57cm, 3380g, 10pkt
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 grudnia 2014, 16:47
Nawet jak na nic sie nie zdecydujecie to jak tylko buzliola zobaczycie oboje nadacie mu imie :)
Hahaha- u mnie było to samo! Przewineło się tyle imion...pocieszę Cie- w koncu bedziecie musieli zdecydować ;)
haha! Na to liczę, że synek sam przyniesie sobie imię i będzie wyglądał "na kogoś". Gorzej jak dla mnie będzie wyglądał wyłącznie na Leonka. Z mężunem to imię nie przejdzie, bo to w dzieciństwie było przezwisko jego największego wroga a obecnie miejscowego dilera :D
24 tc synuś też nadal bezimienny, meżuś uważa, że powinnam wybrać sama a ja chcę, żeby imię obojgu nam się podobało a przynajmniej nie przeszkadzało, bo chyba nie ma nic gorszego jak sie któremuś rodzicowi nie podoba
a roboczo mamy Bożygwizda, czyli nieistniejące połączenie Bożydara i Gwidona, na które wpadł mężuś widząc listę imion przechodząc obok mnie zawołał "Bożygwizd do domu" i rozbawił mnie tym do łez