Musiałam się czymś zająć, żeby nie myśleć, czy dostanę okresu, czy nie. Skupiam się na budowie domku.
Po test pojadę popołudniu i zrobię albo wieczorem, albo rano. Najczęściej miesiączka wita do mnie w nocy, więc tak będzie najrozsądniej.
Nie dowierzam jakoś temu, zrobię jeszcze jeden jutro...Nawet nie wiem, co napisać: jest we mnie tyle emocji!
Chyba jestem w ciąży!
Tak samo zresztą- spokojnie- czekam na wizytę u lekarza i nieco się zastanawiam, jak z nim ugryźć temat mojego jak najszybszego L4. Praca mnie stresuje, a do tego pracuję długo i nie dojadam w niej. A wiadomo- teraz dla mnie najważniejsze dziecko...
Zapomniałabym o najważniejszym- póki co trzymam ciążę w tajemnicy. Chcę zademonstrować rodzicom (spragnionym wnuka) zdjęcie usg, a mąż- od razu jak zrobiłam test, wpadłam na łóżko, gdzie odpoczywał i wymachiwałam mu testem przed oczami. Miało być romantycznie, ale to była taka radość, że musiałam od razu wybuchnąć radością. Cieszył się, ale w jego oczach i tak bardziej widoczny był STRACH.....hahaha...
Dziewczyny- zżyłam się w Wami i będę Was tak samo mocno dopingować, jak Wy mnie. Więc: nie poddawajcie się! DOPÓKI WALCZYCIE- JESTEŚCIE WYGRANE!
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 sierpnia 2013, 08:20
Muszę się ograniczać do minimum potrzebnych posiłków!
Poza tym- czekam na wizytę lekarską, ale mam przeczucie, że jeszcze ciąża nie będzie widoczna na usg i będę musiała iść za tydzień jeszcze raz. W każdym razie, wybrałam już ginekologa prowadzącego i szpital, w którym chciałabym rodzić...
Sporo się ostatnio wkoło mnie dzieje...
Zatem- dzisiaj dowiem się, czy uda się już wykryć na usg moją ciążę i, czy wszystko jest w porządku. Jeśli się nie uda, to wypytam lekarza o wszystkie moje obawy związane z pracą, aktywnością i lekami, które przyjmuję.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 sierpnia 2013, 10:27
Poza tym mam zażywać Duphaston.
Na usg, tak jak przypuszczałam- jest za wcześnie, a poza tym- fale ultradźwiękowe mogą zaszkodzić młodym tkankom, więc ryzyko jest zbędne. Muszę czekać do 9 tygodnia.
Aha- pamiętajcie dziewczyny, że wiek płodu lekarze określają na podstawie daty od PIERWSZEGO DNIA OSTATNIEJ MIESIĄCZKI (w niektórych tylko przypadkach, kiedy miesiączka ostatni raz wystąpiła kilka miesięcy temu, wylicza się datę ostatniej przypuszczalnej owulacji).
Dlatego ważne jest założenie karty ciąży jak najszybciej wyliczając od ostatniej miesiączki, bo wiele zasiłków (np.becikowe) przysługuje kobietom posiadających zaświadczenie o ciąży przed upływem 10 tygodni.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 sierpnia 2013, 09:17
Mnie dodatkowo badał wziernikiem i ręcznie, żeby sprawdzić ułożenie szyjki macicy.
w sumie- tyle. Najważniejsze jest, żeby lekarz był wyrozumiały i odpowiadał na każde pytanie...
Na szczęście badania, za które zapłaciłam 300 zł, uspokoiły mnie- nie mam wirusów żółtaczki, toksoplazmozy, ani różyczki. Beta HCG w normie (co potwierdziło moje wyliczenia co do daty owulacji)...
Dobrze, że udało mi się dostać od lekarza rodzinnego zwolnienie lekarskie, bo nie wyobrażam sobie funkcjonowania w pracy z takimi mdłościami, a co gorsze- z potwornymi zawrotami głowy! Czasem jak leżę na wznak (czego w zasadzie nie lubię), to wydaje mi się, że łóżko faluje, a sufit spada prosto na mnie.
O ciążo upragniona! Kocham Cię i tak! Chyba nie śmiem prosić, żebyś mi troszeczkę odpuściła...
Od ponad dwóch mocniej zauważam, że moje ciało nie należy już tylko i wyłącznie do mnie. Moje nienarodzone zawładnęło totalnie moją gastryką. Przez 24 godziny mam mdłości, bóle głowy, zawroty, brak zachcianek spożywczych, zero wigoru, jestem otępiała i senna. Nigdy nie miałam przetłuszczających się włosów, a od kilkudziesięciu dni jest to moja zmora! Pojawiły mi się wypryski na czole i nie umiem sobie z tymi nowościami poradzić.
Najgorsze jednak jest złe samopoczucie. Nie umiem się tak jak na początku cieszyć z tego, co mnie spotkało. Niedogodności i ciągłe wyzucie z energii przesłaniają mi radość z rosnącej kulki w brzuchu.
Chudnę i marnieję w oczach, a miałam być tyjącą promienną ciężarówką...
Głównym powodem, dla którego zrezygnowałam z pracy na rzecz L4 były dalekie i częste dojazdy i przede wszystkim stresujące stanowisko przy zgryźliwych dwóch przełożonych- starych, bezdzietnych pannach. Gdyby się dowiedziały, że jestem w ciąży byłabym na 100% mobbingowana, tak, jak było tuż po ślubie.
Mniejsza z tym- nie tęsknię za pracą. Raczej za dobrym samopoczuciem i snuciem marzeń o pokoju dziecięcym i imionach dla dziecka...
Co do mojej wagi: przed ciążą przy 175 cm wzrostu ważyłam 66 kilo, potem, w ciągu 3 tygodni przytyłam ponad 2 kg, a po kolejnych 3 tygodniach ważę niecałe 65 kg. Najbardziej to widać na twarzy i w ramionach. Jakbym się w sobie zapadła. Brzuszek było widać na początku, ale teraz jest płaski jak deska i patrząc na niego nikt by się nie domyślił, że rozkwita w nim nowe życie.
Całkiem normalne są wahania wagi, ale my- starające się na wszystko mieć baczność matki- wychodzimy z założenia, że maluszkowi czegoś brak i na siłę pakujemy w siebie jedzenie, potęgując mdłości i przeświadczenie jakobyśmy były odpowiedzialne za wszystko, co nie jest nawet w naszej mocy. Błąd! Dzieciaczek ma od nas pokarm na pierwszy trymestr w postaci witamin i gdyby nam czegoś brakowało, od razu byśmy to poczuły. Mnie na początku brakowało najwyraźniej wapnia, bo ciągle popijałam mleko, jadłam dużo serków i jogurtów. Teraz- nie wchodzą, a jak próbuję ze strachu, że maluszkowi brakuje- to ani się nie obejrzę, a już rozmawiam sobie bełkotem do białej muszli...
Wczoraj na-re-szcie zobaczyłam, jak prezentuje się mój potomek. Pokazał się mamusi (po długich oczekiwaniach w ciasnym i zatłoczonym korytarzu)...Ale od początku:
wymiotowałam wczoraj od 2:00 w nocy do 13:30 popołudniu. Wizytę u ginekologa miałam na 17:00. Ledwo się zwlekłam z łóżka, żeby wyszorować zęby i pozbyć się z ust smaku kwasów żołądkowych i żytniego chleba. Potem wybór stroju: padło na leginsy, które nomen-omen jako jedyne mnie nie cisną pod pępkiem, mimo, że jestem szczuplejsza niż przed ciążą. Przygotowana, wsiadłam z mężem do samochodu i tuż za pierwszym skrętem poczułam, że te 10 km do przychodni będzie jak Rajd Dakar. Na szczęście- dojechałam w jednym kawałku, ale zwalił mnie z nóg ruch na klatce schodowej w przychodni. Dwoje staruszków zatorowało schody, bo mieli problem z wdrapaniem się na nie. Poczułam, że to próba mojej determinacji, więc posłusznie dreptałam za nimi i chociaż pan chciał mnie przepuścić, to pani nie miała najmniejszego zamiaru. Żółwim tempem dotarłam pod gabinet, gdzie już tłoczył się tłum pacjentów, między innymi do kardiologa, dermatologa i neurologa. Potulnie usiadłam pod drzwiami z tabliczką: ginekolog. Położna uprzedziła, że jest lekki poślizg, a mnie zrobiło się niedobrze. Szybko przekalkulowalam, że wymiotowanie przy świadkach nie wyjdzie mi na dobre, więc wyciągnęłam z torby sucharka i pospiesznie go zakąsiłam.
Po godzinie weszłam! Poinformowałam panią doktor, że po ostatnim monitorowaniu owulacji udało się. Ucieszyła się i zaczęła badać. A potem zaprosiła na usg. I gdy tylko na monitorze pokazała się bańka mydlana z małym bąbelkiem w środku od razu wiedziałam, że to moje pierworodne! Doktor potwierdziła istnienie potomka, wskazując na główkę, rączki, brzuszek i nóżki i powiększając dla mojej lepszej świadomości bijące serduszko.
Z miejsca uznałam, że to najpiękniejsze serduszko, jakie kiedykolwiek w życiu widziałam i zakochałam się w jego posiadaczu jeszcze bardziej...
Potem formalności, karta ciąży, zwolnienie lekarskie, zalecenia i masa moich obaw, które w mig zostały rozwiane. Mogę na ten przykład pić jedną kawę dziennie i na bóle głowy brać paracetamol. Na mdłości doraźnie Torecan w czopkach.
Teraz już mogę poinformować cały świat, że jestem w ciąży i wszystko jest w porządku. Jestem najszczęśliwszą osoba pod słońcem!
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2013, 07:59
Dlatego też Ci, którzy wiedzieli wcześniej mieli trzymać buzię na kłódkę, a reszta dowiedziała się w piątek. Głównie od mojej mamy, którą aż język świerzbił, żeby się pochwalić, że będzie babcią...Po paru godzinach dostałam zalew życzeń i gratulacji! Cała rodzina i przyjaciółki cieszą się z wieści o moim pierworodnym. To takie budujące.
A w pracy? Wysłałam im L4 i na tym koniec. Nie mam zamiaru nikogo informować. I tak nie przedłużą mi umowy w przyszłym roku, bo u mnie w firmie nie toleruje się takiej niesubordynacji. Zatem- pracownicą będę tylko do porodu. Ciekawe, jak to jest z zasiłkami macierzyńskimi. Może wiecie, komu przysługuje, bo ja kompletnie jestem nie w temacie...
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 września 2013, 10:20
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 września 2013, 10:22
Wiem, że to za wcześnie, ale już zaczynam się przymierzać do oglądania rzeczy z wyprawki: wózki, kołyski, łóżeczka, foteliki, wanienki itd. Nie mam komfortu oszczędzenia na prezentach od dzieciatych kuzynek, bo każda z nich albo jest w ciąży, albo jeszcze tych rzeczy sama potrzebuje. Muszę zatem wszystko kupić sama!
Wczoraj rozpatrzyłam się w cenach i atestach dla produktów dziecięcych. Zaczyna mnie to coraz bardziej wciągać! Martwi mnie tylko wielkość kwoty, którą przeznaczę na wyprawkę. Bez mała będą to ok 4 tys.zł. Myślicie, że przesadzam z myślą o wózku za 1,5 tysiąca, łóżeczkiem i komodą za 800 zł i całą resztą? Może jednak skrzyknąć po rodzinie jakąś pomoc???
Owszem- jeszcze mam czas, ale finanse, to ja akurat wolę składać już teraz, zwłaszcza przy budowie domu, która przed zimą pochłonie masę kosztów...
Dlatego zależy mi na zasiłku macierzyńskim- żebym chociaż na dziecko miała bieżące przychody...
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2013, 07:55
Dlaczego u mnie jest tak, że jak tylko jestem przekonana, że wszystko jest w porządku i zaczynam sobie radzić z niedogodnościami, to...pojawia się problem, spędzający mi sen z powiek???
Trzy dni temu zmieniłam (z zaleceń ginekologa) Duphaston na Luteinę. Od dwóch dni mam brązowe plamienia. Dwa, trzy razy dziennie. Nic mnie nie boli, nie mam skurczy, nie jest to czerwona krew, ani skrzepy. Po prostu- taki sam śluz jak w moim plamieniu implantacyjnym.
Nie wiem, czy wszczynać alarm i walczyć o jakąś przyspieszoną wizytę u lekarza, czy czekać i obserwować. A może jechać do szpitala??? Co ja mam robić?????
Diagnoza- to nic poważnego, bo płód żyje i ma się dobrze, ale takie częte plamienia mogą być groźne. Muszę zażywać magnez, znowu wrócić do Duphastonu i LEŻEĆ. Koniec z wojażami i spacerami. Mam się oszczędzać, bo były to skurcze macicy mogące doprowadzić do najgorszego.
Czeka mnie zatem (póki co) leżenie i odpoczywanie...
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 września 2013, 08:28
Najważniejsze jednak, że już wiem, co mi jest, co mi grozi i nie męczę się już rozmyślaniem na temat tych plamień, które notabene od wczoraj wieczór już się nie powtórzyły.
Dobrze, że nie zbagatelizowałam sprawy!
Za kilka dni idę do innego lekarza, bo mam dość jej wstrętnie akordowego podejścia do pacjentek- mimo, że płacę za wizyty prywatnie. Potrzebuję konsultacji i informacji, co z moim dzieckiem- bo nawet nie wiem, jak jest duże, czy wszystkie narządy rozwijają się prawidłowo itd...
nie mam pojęcia jak ty potrafiłaś tak długo czekać z tym testowaniem ;/// mnie już dobija niepewność ;((