Wiadomość wyedytowana przez autora 2 października 2014, 10:06
W kilka dni po ostatnim wpisie, pełnym obaw ale i nadziei, trafiłam na oddział do szpitala z lekkim krwawieniem. Zostałam na obserwacji, nie szło tak jak byc powinno, jednak cały czas lekarze powtarzali mi, że jest dobrze. Po kilku dniach leżenia zobaczyłam bijące serduszko naszego maleństwa, rosło, w związku z czym wypisano mnie do domu, z zaleceniem leżenia, a krwawienie uznano (w związku ze złymi wynikami moczu) jako zakażenie układu moczowego. Z ciążą niby wszystko miało byc ok. Do lekarza prowadzącego miałam zgłosić się na wizytę 27 października i tak też zrobiłam. Czekałam na tą wizytę z niecierpliwością, zaczynał się już 10 tydzień, bardzo chciałam zobaczyć znów moją kochaną kruszynkę. Czułam niepokój, ale czułam też ekscytację. Kiedy lekarka rozpoczeła badanie USG, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak... Zapadła tak grobowa cisza a minuty dłużyły się w wieczność. Leżałam, a ona nie mówiła nic. Widziałam, że dzidzia się nie rusza i widziałam na ekranie, że nie ma akcji serduszka, ale przekonywałam w myślach sama siebie, że pewnie zaraz je zobaczę, że może sprzęt jeszcze nie jest całkiem uruchomiony. Lekarka nadal milczała, ale jej wyraz twarzy był pełen przerażenia. Serce waliło mi już jak młot, w gardle sucho, a w oczach już łzy. Myślę sobie "niech ona wreszcie coś powie!" W końcu podłączyła Dopplera, żeby sprawdzić przepływ krwi. Wszędzie krew płynęła, tylko nie w moim kochanym dzidziusiu Zaczęła wrescie mówić, ale nieśmiało i powoli:
- Wygląda na to, że dzidziuś prawie nie urósł od ostatniego USG w szpitalu i... serduszka też nie widać... nie ma też widocznego przepływu krwi...
Oblały mnie zimne poty i zapytałam szybko:
- Czy to znaczy, że dziecko... NIE ŻYJE?!
- Na to wygląda -odpowiedziała -Bardzo mi przykro. Ale ja się mogę mylić, chodzi o życie człowieka, potrzebna jest tu konsultacja innego lekarza. Wypiszę skierowanie do szpitala. Jeśli osoba trzecia potwierdzi moją diagnozę, konieczny będzie zabieg usunięcia ciąży. Sama Pani nie poroni, ze względu na duże dawki Luteiny potrzymującej ciąże, które Pani zażywała do dziś.
Wstałam z kozetki i wszystko dalej potoczyło się jakby poza mną. Ubierałam się płacząc, do domu wracałam zanosząc się z płaczu, nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Mąż też się popłakał, ale przyznam szczerze, ze pozbierał się dużo szybciej niż ja. W związku z tym, ze nie wzięłam już Luteiny, jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam mocno krwawić i pojawiły się skurcze porodowe i ogromne bóle. Pojechaliśmy w nocy do szpitala. Poronienie się zaczęło. niestety usłyszałam, że sama nie urodzę, ale zabiegu tez nie mogą mi wykonać, ponieważ jadłam niedawno i żaden anestezjolog nie podejmie się wprowadzenia mnie w narkozę, z zawartością pokarmową w żołądku. Zatem przyjęcie na oddział, zastrzyk rozkurczający, leżenie i zabieg rano. Oczywiście całą noc przepłakałam, nie mogłam zasnąć nawet na chwilę. Traumy związanej z tym wszystkim co było później opisywać nie chcę. Chcę tylko powiedzieć, że z badań genetycznych dowiedzieliśmy się, że to była córeczka. Boli jeszcze bardziej przy zgłoszeniu urodzenia dziecka martwego w Urzędzie Stanu Cywilnego nadaliśmy jej imię Kasia wiemy, że zawsze będzie już w naszych sercach. Ja nie wyszłam jeszcze z tego ani psychicznie, ani fizycznie. Po zabiegu nastąpiły powikłania, dostałam zakażenia błony śluzowej macicy i przydatków. Ból tak straszny, że przez kilka dni chodziłam po ścianach, aż wreszcie trafiłam znów do szpitala i dwa tygodnie na zastrzykach. Trochę pomogło, ale, krwotok utrzymuje się już miesiąc i nie wiem co dalej robić, lekarze mówią, że tak być nie powinno, ale przyczyny również nie znajdują. Psychicznie jest różnie, raz lepiej, raz gorzej. Boli. To na pewno. Nadziei póki co nie mam i planów na następną ciążę też nie. Na pewno przyjdzie to z czasem, a Nowy Rok może przyniesie nowe nadzieje i siłę...
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 listopada 2014, 16:26
Zmieniłam lekarza. Poprzednią ciąże prowadziła kobieta, do której trzeba było się umawiać z 4 tygodniowym wyprzedzeniem, nie było mowy, żeby w razie konieczności (a u mnie taka była) przyjść do niej poza kolejką, po prostu nie przyjęła i koniec, zostałam wręcz wyproszona z poczekalni przez jej rejestratorki. Na domiar złego, jak chodziłam na wizyty, podchodziła bardzo emocjonalnie do ciąży, zachwycała się robiąc USG, jaki to śliczny i słodki maluszek (nawet wtedy, gdy widoczna była jedynie czarna kropka), mówiła "podglądniemy sobie dzidziunię, zobaczymy czy fika, co tam porabia, ochh... jaki on wspaniały i cudny"... Rozbudzało to we mnie wszelkie matczyne uczucia i nie muszę chyba pisać, jak spotęgowało to mój ból i zdruzgotanie, kiedy dowiedziałam się że ten cudny, słodki, fikający dzidziuś już nie żyje. To wszystko spowodowało, że zmieniłam lekarza. Ten nowy, to mężczyzna, konkretny i stanowczy. Nie bawi się w zbędne słowa, a jak przychodzę do niego cała roztrzęsiona, to właśnie konkretów potrzebuję a nie ozdobników. Widział moje zdenerwowanie, zmierzył mi ciśnienie, 160/100 i uspokajał mnie. Powiedział, że nie będzie mnie czarował, że jeszcze szala może przechylić się w każdą stronę i jeśli mnie to uspokoi, mogę do niego przychodzić nawet co tydzień, wszystko zależy ode mnie. Tak, żebym była spokojna. No spokojna to ja prędko nie będę, ale nie mam też zamiaru świrować Umówiliśmy się optymalnie za dwa tygodnie, wtedy ma być widać więcej.
Chciał też wysłać mnie najlepiej natychmiast na L4, ale nie chciałam póki co. Oczywiście gdyby pojawiły się okoliczności, które kategorycznie zabraniały mi pracować, to jasna sprawa, ale póki nie wie nikt, to nie chce. Chciałabym, jeśli pójdzie szczęśliwie przynajmniej do końca wakacji popracować, bo obawiam się że nie przeżyłabym drugi raz sytuacji, kiedy to idę we wczesnej ciąży na zwolnienie, w pracy się dowiadują, potem coś idzie nie tak i wracam (odpukać!!!) po poronieniu do pracy, a wszyscy rozdrapują rany. NIE PRZEZYŁABYM więcej tego. Pójdę na zwolnienie, jeśli będę widzieć, ze ciąża zmierza w dobrą stronę i ten odpoczynek ma sens. Póki co pracuję i nikt nic nie wie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 czerwca 2015, 09:34
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 czerwca 2015, 14:01
Po cichuteńku liczyłam, że na tym badanu lekarz powie nam co dzidziuś kryje między nóżkami, ale niestety tak się nie stało, dzieciątko było bardzo ruchliwe i obracało się kręgosłupem do nas. Poza tym lekarz mówił, że i tak na tym etapie to jeszcze bardzo loteryjne stwierdzanie i nie chciał. Ale my po tym badaniu mamy lekkie przeczucie na dziewczynkę. Gdzieś wyczytałam, że narządy płciowe na tym etapie są podobne zarówno u chłopców jak i u dziewczynek, ale kąt ich nachylenia może powiedzieć coś więcej. Dziewczynki mają "wypustkę" poziomą biegnącą równo z linią ciała, a chłopcy lekko uniesioną do góry. A nasza dzidzia miała "wypustkę" w linii prostej z linią ciała nie wiem na ile to wiarygodne, pożyjemy, zobaczymy (już niedługo mam nadzieję). Ale na spokojnie. Najważniejsze że badania genetyczne wyszły pięknie, czekam jeszcze na wyniki testu Pappa, ale gorąco wierzę, że to tylko formalność.
Druga rzecz, to moje wymioty. To, że są ze mną już tak długo to nie nowość, ale wieczorem zobaczyłam coś, co mnie strasznie zaniepokoiło. Otóż zaczęłam wymiotować krwią. Boże...nie wiem czy to coś groźnego, nie było jej dużo, ale była ewidentnie. Przez te przygody z Mężem nie chciałam już wszczynać alarmu, ale jeśli się to powtórzy, to jadę do szpitala. Boję się
Po trzecie zdenerwowała mnie wczoraj teściowa (tak tak, i mnie dopadł stereotyp teściowej "jędzy") i to tak, że aż się poryczałam i do tej pory nie mogę się uspokoić przez to wszystko. Otóż leżę w łóżku od 2 miesięcy, sypialnia i łazienka to jest od 2 miesięcy mój świat, nie jem, chudnę, wymiotuję, mdleję, muszę brać kroplówki, Mąż pracuje w domu, żeby być przy mnie, a jak musi gdzieś wyjechać, zawozi mnie do moich rodziców, żebym nie była nawet na chwilę sama, żebym nie straciła przytomności, bo i to się zdarzało, teraz jeszcze ta krew, a ona dzwoni wczoraj z potężną awanturą, że się od nich odcięliśmy, że ostatnio byłam u nich 3 miesiące temu (Mąż u nich bywa częściej) na co mój Mąż się postawił, że przechodzę prawdziwą traumę z samopoczuciem i nie było po prostu możliwości, a ona zaczęła się wydzierać (dosłownie! aż do łóżka ją słyszałam) przez ten telefon, żebym z siebie nie robiła księżniczki, że każdy był w ciąży i nie robił "takich jaj", że bez przesady, że ona w zeszłym roku (uwaga!) "tydzień po wyjściu ze szpitala, w którym była na dwudniowych badaniach (!)" przyjechała do nas i nie robiła takiego cyrku z samopoczuciem. Jak to usłyszałam, poczułam się tak niesprawiedliwie oceniona, że po prostu się popłakałam, było mi tak przykro... Nikt nie ma pojęcia przez co przechodzę, nikt kto mnie nie widzi nie ma pojęcia, że jestem blado-zielono-przezroczysta, że jednym z największych moich marzeń teraz jest wreszcie wstać z tego łóżka, wyjść z czterech ścian, zobaczyć lato, zobaczyć jak wygląda świat, spotkać ludzi, poczuć się na tyle dobrze, żeby wyjść do sklepu po głupie zakupy, żeby zjeść coś ze smakiem, żeby znów wsiąść do samochodu i pojechać gdziekolwiek, żeby zobaczyć trochę dalej niż tylko sufit sypialni i porcelanę łazienkową. Marzę o zwykłych, codziennych czynnościach, których jestem pozbawiona... Zabolało mnie i boli jak cholera.
Sama już nie wiem czym się bardziej denerwuję, ale wiem, że jak się zaraz nie uspokoję, to się to skończy źle. Już nie wiem czy bardziej chce mi się teraz ryczeć, krzyczeć, czy wymiotować... Muszę coś wybrać, bo jednocześnie się nie da
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 sierpnia 2015, 05:56
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 sierpnia 2015, 22:37
A co chodzi o naszą córcię, rośnie, ma już prawie 40 cm i waży ok. 1,5 kg więc już trochę kobietki jest no i po burzliwych (naprawdę burzliwych) naradach wybraliśmy imię. Tzn. mój Mąż wybrał, a ja zaakceptowałam, jako chyba najbardziej możliwe do zaakceptowania, a uwierzcie mi, propozycje były delikatnie mówiąc...egzotyczne i nie z tej ziemi zatem padło na Emilię. I niech tak już zostanie, bo aż się boję co On może jeszcze wymyślić już się trochę przyzwyczaiłam, Mąż też, mówi już do niej "Emilko" i rozczula mnie tym strasznie a Mała wierzga, kopie, skacze po pęcherzu i innych narządach, o których istnieniu nie miałam dotąd pojęcia :p ale cieszą mnie te jej fikołki.
Wyprawka już prawie gotowa, jest wózek, ubranka, gadżety, łóżeczko i pościel z ochraniaczem na szczebelki, którą uszyłam sama i pękam z dumy może niebawem zamieszczę tu jej zdjęcie, na pamiątkę. Zostały nam jeszcze 2 miesiące do spotkania z Emilką, ale coś mi wewnętrznie podpowiada, że ona się trochę pospieszy i nie chcę żeby nas cokolwiek zaskoczyło.
Brzuszek już bardzo urósł, mam tylko jakieś obsesje na punkcie rozstępów, co chwila sprawdzam, czy coś nie wyskoczyło i smaruję się kremami, nawet dwa razy w nocy mi się przyśniło, że się pojawiły i musiałam wstać, iść do łazienki i się wyoglądać, żeby się uspokoić i móc dalej spać spokojnie. Wiem, zbzikowałam, to nie jest normalne nieważne, najważniejsze, żeby z naszą małą córeczką wszystko było dobrze :* czasem mam tak silną ochotę już ją tulić... ale jeszcze nie czas, niech sobie rośnie!
Tak czy owak, torba spakowana, choć nie było mi łatwo się zmobilizować i to zrobić. Zostało jeszcze łóżeczko do skręcenia, ale muszę najpierw rozebrać choinkę, bo na jej miejscu ma ono stanąć, a tak mi szkoda się z nią żegnać, jest taka piękna.
Z moich ciążowych dolegliwości na chwilę obecną to wilczy apetyt i spadki cukru połączone z zasłabnięciami. Wczoraj wybrałam się z moimi rodzicami do marketu (byłam po obiedzie, zjadłam dwa talerze zupy!) i nagle zaczęły mi się ręce trząść, nogi jak z waty, oblały mnie siódme poty i mroczki przed oczami. Akurat między regałami stała drabina do wykładania towaru siadłam na nią, a mama pobiegła po bułkę. Zjadłam ją, zapłaciłam za zakupy i wyszłam żeby usiąść gdzieś w normalnym miejscu. Tam zjadłam jeszcze trzy inne bułki, tabliczkę czekolady i batona, dopiero poczułam się lepiej. Jejku... Nie wiem co się ze mną dzieje, jestem osobą szczupłą, nigdy w życiu nie miewałam takich dzikich napadów głodu i mam nadzieję, że to Emilka po prostu tak ze mnie ciągnie i że to wszystko minie.
W niedziele byliśmy też z mężem na spotkaniu z prywatną położną. On się uparł na jej obecność podczas porodu, moja mama go poparła i nie było żadnej dyskusji jak na mnie siedli Dla mnie ta sprawa jest dość dyskusyjna. Nie czuję się zbytnio w porządku z tym, mam poczucie, że to coś w rodzaju łapówkarstwa, że nie jestem fair w stosunku do kobiet, które rodzą w tym samym czasie i zwyczajnie nie stać ich na prywatną usługę położnej, która tania nie jest... ale z drugiej strony chodzi o dobro naszego dziecka... Tylko to mnie przekonuje do jego pomysłu. Jedną córcię straciliśmy, mąż teraz chce mieć 1000% pewności że zrobiliśmy najwięcej ile się dało, żeby nasze dziecko tym razem przyszło szczęśliwie na świat. Dowiedziałam się również, że w szpitalu, w którym rodzimy nie otrzymam znieczulenia zewnątrzoponowego Szczerze mówiąc liczyłam na nie, ale okazuję się że na dzień dzisiejszy nie ma na tylu anestezjologów i to niemożliwe. Chciałabym zasięgnąć opinii dziewczyn, które rodziły już, czy ten ból faktycznie jest nie do zniesienia, czy wręcz da się przeżyć i nie ma tragedii (wolałabym usłyszeć to drugie;) )
Porodu jako tako się nie boję, wiem, że po prostu muszę przez to przejść, a że przeszłam w życiu już nie mało bólu, wiem że dam radę. Zatem siedzimy już jak na "bombie" i czekamy z wielką miłością i niecierpliwością na naszego skarbeńka. Tak strasznie chcemy już ją tulić
Wstawiam też na pamiątkę obiecane zdjęcie pościeli z ochraniaczem, którą uszyłam dla naszej księżniczki, ochraniacz na szczebelki nie jest jeszcze w całości przymocowany, póki co tylko element za główką.
Dobrze, że uszyłam to wcześniej, bo teraz już nie mam na nic siły. Więc proszę o trzymanie kciuków na to co przed nami, oby wszystko poszło szczęśliwie
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 stycznia 2016, 16:29
Dziś juz wiem co znaczy być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 lutego 2016, 10:01
Nigdy nie zapomnę tych wszystkich chwil, od początku ciąży mnóstwo strachu, cierpień fizycznych, obaw, ale dziś stwierdzam... WARTO BYŁO!!!!!
hehe fajna reakcja :) mężczyźni bardzo się zmieniają .. mój mąż też bardzo się zmienił aż go nie poznaje momentami :) przede wszystkim gratulacje :) rośnijcie zdrowo
Gratulacje! :) I życzę takiej wielkiej radości przez całe 9 miesięcy a największej w finale :D :D
Gratulacje! Piękna reakcja :) Mój Mąż jak się dowiedział tydzień temu do dnia dzisiejszego nie może uwierzyć, a też krótko się staraliśmy ;) Zdrowia!