X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Wiosna przyniosła nowe nadzieje. Niech te nadzieje juz nigdy nie zgasną!!!
Dodaj do ulubionych
1 2
WSTĘP
Wiosna przyniosła nowe nadzieje. Niech te nadzieje juz nigdy nie zgasną!!!
O mnie: 28-latka, Mąż 31 lat, w małżeństwie od czerwca 2014, mamy plany na budowę domu, lubimy góry i podróże, do pełni szczęścia brakuje nam tylko tych maleńkich rączek, stópek, kochanych oczek i słodkiego uśmiechu naszego dziecka :)
Czas starania się o dziecko: od sierpnia 2014 z przerwą na ciążę i poronienie.
Moja historia: Oboje bardzo chcemy zostać rodzicami, mąż chciałby pierwszego synka (ach ta męska ambicja), mi płeć jest obojętna, byle zdrowy był nasz mały szkrab. Wiem na 1000%, że ucieszymy się również z dziewczynki. Planowaliśmy płeć, ale się nie sprawdziło, więc te wszystkie metody, które wdrożyliśmy się nie sprawdziły. Otrzymaliśmy córeczkę, ale nasza radość trwała bardzo krótko, straciliśmy ją w 9 tygodniu ciąży :( Teraz zaczynamy na nowo,.
Moje emocje: Strach, strach, strach...

30 lipca 2014, 11:37

Jestem świeżo po wizycie u ginekologa, chciałam się upewnić, czy z moim zdrowiem wszystko ok na tyle, żeby dać początek nowemu życiu. Czekam jeszcze na kilka wyników, ale generalnie mamy zielone światło :) Od tego cyklu (za jakieś 12 dni) chcemy zacząć starania. Czekam tylko na męża, aż wróci z zagranicy :) Chcielibyśmy na początek synka, mężowi na tym zależy, choć oczywiście dziewczynkę również bardzo pokochamy. Przestudiowałam już wszystko co tylko można w zakresie naturalnego planowania płci i czuję, że prawie zrobiłam doktorat z tej dziedziny ;) oczywiście wszystko jest takie proste w teorii, a w praktyce.... no cóż... już nie. Ważne jest wiele czynników, najważniejszym jest "wstrzelenie się" w moment owulacji, dieta bogata w sód i potas i wiele innych. Obawiam się, że przez tremę i poczucie "że to już" przegapię jakoś ten moment. Oczywiście uzbroiłam się po zęby w testy owulacyjne, obserwuję się jak się da, ale i tak mam obawy, ze coś pójdzie inaczej niż sobie założyliśmy, ale ogromnym darem będzie dla mnie w ogóle ciąża sama w sobie. Gdyby tym razem była jednak dziewczynka, na chłopczyka zapolujemy w drugim rozdaniu :) Zobaczymy jak się potoczy, tak czy inaczej, będzie dobrze i to mnie cieszy :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 sierpnia 2014, 21:21

31 lipca 2014, 10:10

Dziś po 4 tygodniach delegacji zagranicznej wraca mój kochany mąż :) mam nadzieję że w tym roku już się mu żaden dłuższy wyjazd nie trafi. Niestety dziś z <3 nici, ponieważ @ w pełni, więc przytulanko szerzej pojęte musi poczekać. Może wybierzemy się gdzieś na weekend, upał się zapowiada. A jak już sobie odpocznie po wyjeździe, bierzemy się za starania już konkretnie :) Już w głowie sobie układam scenariusze jak będzie, jeśli nam się uda. Bardzo bym chciała żeby udało się w sierpniu, miałabym dla niego świetny prezent urodzinowy, oczywiście powiedziałabym mu dopiero wtedy. Już nawet snuję plany w jaki sposób to zrobię, zastanawiam się jaka byłay jego radość i w ogóle, ale studzę mój zapał, bo różnie może być, może nie uda się od razu.... Najważniejsze to być dobrej myśli nawet jeśli trzeba będzie jeszcze troszkę poczekać. Tym czasem przygotowuję się na jego przyjazd i banan mi z buzi nie schodzi a w serduszku jakoś cieplej :)

1 sierpnia 2014, 11:05

Wczoraj wrócił mój mąż i aż nie mogłam się nim nacieszyć :) :) :) Co prawda moja @ pokrzyżowała nam pewne plany, ale i tak było bardzo przyjemnie ;)
niestety jego walizka nie doleciała, zaginęła gdzieś w podróży więc od powrotu prowadzi trochę "koczowniczy" tryb życia bez ubrań, bielizny, szczoteczki do zębów, ale coś skombinowaliśmy na ten czas ;) Najważniejsze że on wrócił bezpiecznie, a i bagaż się odnajdzie. Sam wczoraj zaczął ze mną rozmawiać o dziecku, mówił że dużo czytał, jak się może przygotować, poczynił już wiele w tej kwestii, czym zdziwił mnie baaardzo, bo dotąd to ja inicjowałam ten temat, myślałam nawet że ja bardziej chcę tego dziecka niż on, a tu taka niespodzianka :) pierwszy raz w życiu poczułam, że naprawdę pragnie tego dzidziusia całym sercem. Rozmawialiśmy do późnej nocy i tak mnie to pozytywnie naładowało, że już nie mogę się doczekać "działania" :)
A póki co weekend się zbliża, marzy mi się wypad w góry, albo jakieś wspólne lenistwo. Trzymam kciuki za wszystkie staraczki, którym "zielone światło" przypada na najbliższe dni. POWODZENIA!

4 sierpnia 2014, 09:37

No i walizka męża się znalazła, po kilku dniach, na zupełnie innym lotnisku, nie wiem jak to się dzieję, ale cóż... najważniejsze że się znalazła, i jak się okazało, był w niej prezent dla żony: jedne z moich ulubionych perfum :) ach ten mój kochany łobuz :* Czasem skutecznie ciśnienie podniesie, ale i miłe niespodzianki mu się zdarzy mi zrobić :)
Weekend spędzony bardzo intensywnie (aż zastanawiam się czy nie za bardzo), dwa dni w górach, na Pilsku i na Skrzycznem (widoki BEZCENNE), złapała nas burza z deszczem, ledwo zdążyliśmy do schroniska, i choć byliśmy przemoczeni, i tak było super :) trochę grillowaliśmy, nakupiliśmy znowu naszych ukochanych oscypków, trochę się posprzeczaliśmy, ale szybko nam przeszło i znów było miodzio, nawet na koncert się załapaliśmy, no i wreszcie <3 po 4 tygodniach postu :) teraz znowu tygodniowa przerwa, żeby wzmocnić "żołnierzyki" i postawić je w stan gotowości na dzień owulacji :) No i dziwną rzecz ostatnio obserwuję... od dwóch tygodni boli mnie głowa :/ ile może boleć głowa?? Miewam czasem migreny i w takich sytuacjach ciężko mi funkcjonować bez środków przeciwbólowych, jeśli nie zażyję w porę, kończy się to bardzo źle. Zastanawiam się jak to będzie, kiedy będę w ciąży i tabletki przeciwbólowe nie będą wskazane... No chyba że w ciąży nie występują bóle głowy ;) Oby!

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 sierpnia 2014, 09:36

7 sierpnia 2014, 10:08

Nie wiem co się dzieje ze mną, chyba coś w środku się zestresowało i wariuje. Pojawił się u mnie śluz płodny ("jajo kurze") w 8 dniu cyklu i trzyma się do teraz, ale testy owulacyjne wychodzą negatywne. Czy to możliwe? Ogólnie czuję się tak jakby mnie coś zbierało, ból gardła, często siusiu, uszy bolą, głowa boli (ale to akurat w ostatnich dniach norma :/). Błagam cyklu -nie wariuj akurat teraz, kiedy do ovulacji pozostało jakieś 4 dni :( Mój mąż się już cieszy na to przedsięwzięcie, ja z resztą też, nie płataj nam figla... Wczoraj kupiłam takie malusie buciki, które podaruję mężowi, jeśli się nam uda, 31 sierpnia ma urodziny, wtedy już powinnam wiedzieć czy to już, czy nie tym razem. Wiem wiem, nierozsądne to z mojej strony, nie powinnam robić takich zakupów tak wcześnie, ale nie mogłam się oprzeć, były takie słodziuteńkie... :) A w ogóle śniło mi się dziś w nocy, że urodziłam synka, był strasznie podobny do męża i nawet mąż zrobił mu fryzurę taką jak on sam nosi :) Czekam jeszcze na wyniki z cytologii (mają być właśnie w dniu owulacji). Jeśli będą dobre, to działamy :) A ja taka niecierpliwa z natury jestem, żeby tylko los nie dał mi prawdziwej lekcji cierpliwości, jaką przechodzą tu niektóre staraczki. Za Was wszystkie trzymam kciuki, kibicuję, wspieram i uczę się od Was pokory.

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 sierpnia 2014, 12:24

11 sierpnia 2014, 09:31

No i my już po "staraniach" o synka :) weekend był pracowity pod tym względem, według mnie owulacja wystąpiła w niedzielę, więc serduszkowaliśmy jak najbliżej tego momentu, mam nadzieję, że się nie pomyliłam, bo już powoli bzika dostawałam, chyba jeszcze nigdy w życiu tak się w siebie nie wsłuchałam, mam wrażenie, że nie przeoczyłabym w tych dniach żadnego sygnału. Mój mąż coraz bardziej sceptycznie podchodzi do tych moich wyliczeń, obliczeń, pomiarów i wykresów, twierdzi, ze natura i tak wie swoje i zrobi swoje, a my mamy się po prostu kochać (no... odezwał się ten, który chce planować płeć ;) ). Teraz pozostaje mi "czekanie na testowanie". Ogólnie chyba nikt nie lubi czekać, a z moją wrodzoną niecierpliwością czekanie jest szczególnie uciążliwe ;) ale na spokojnie to biorę, nie ma się co nastawiać. Pozytywne myślenie i wiara, że się uda wystarczy :) a poza serduszkowaniem też było miło :) wyprawa w góry z moim osobistym mężem -przewodnikiem, który zgubił szlak i wyprowadził swoją żonę w ciemny las i gęste krzaki, a kiedy naprawdę uświadomiłam sobie, że pobłądziliśmy, już miałam przed oczami wizję, jak mnie atakuje jakiś niedźwiedź, albo żmija, czy jakieś inne yeti ;) na szczęście po kilku godzinach dotarliśmy do schroniska. Liczę się z tym, że może to być ostatnia moja wyprawa, jeśli się nam udało, bo na taki wysiłek w ciąży bym się nie porwała. Ale przygoda naprawdę fajna, mam nadzieję, że takie skrajne emocje nie miały wpływu na moje jajeczko i wszystko przebiegło zgodnie z planem i nadzieją :) więc tym razem ja proszę o trzymanie kciuków, a ze swojej strony obiecuję trzymać je za wszystkie staraczki, które i mi dobrze życzą :)

14 sierpnia 2014, 09:00

Eehhh... Uleciał gdzieś mój optymizm... Niby wszystko jest ok, ale łapie jakieś dołki :( Za tydzień testuję, a nie odczuwam żadnych sygnałów, sama już nie wiem co mam myśleć, obserwując wykresy dziewczyn, którym się udało, wnioskuję, że powinny boleć mnie już piersi, powinny być wrażliwe, a ja czegoś takiego nie obserwuję, powinny pojawić się inne znaki, których ja u siebie nie zauważam, co mnie przygnębia, wczoraj byłam jakaś nerwowa, pokłóciłam się z mężem :( szybko się pogodziliśmy, ale mój nastrój pozostał w dołku. Ja sobie cały czas powtarzam, że dopiero zaczynamy, że nic się nie stanie, jeśli tym razem się nie uda, że moje narzekanie byłoby obrazą dla tych dziewczyn, które starają się kilkanaście cykli, które tracą już nadzieję, więc nie narzekam. Ale boję się trochę... no cóż, przeczekać tylko ten tydzień i będzie wiadomo. Wiem, że nie jestem sama w tym oczekiwaniu i raźniej mi, kiedy któraś z Was pisze, że też oczekuje na testowanie. Trzymajmy się zatem dziewczyny i nie pozwólmy, żeby nasza nadzieja gdzieś uleciała! POWODZENIA dla nas wszystkich!

18 sierpnia 2014, 08:52

Długi weekend zaczęłam pod znakiem nieustannych obserwacji i wielkich nadziei, które z resztą mogą niedługo prysnąć. Wpatrywałam się w ten wykres jak w jakieś bóstwo, sprawdzałam, mierzyłam, liczyłam, porównywałam... Chyba już dostałam bzika! Boże...to dopiero pierwszy cykl starań a ja już wariuję, nie powinno tak być, wiem o tym. Ale wiem też, że potrafię dużo udźwignąć, nieraz życie mnie doświadczało i wiem, ze mimo swojej niecierpliwości, jestem silna, więc przyjmę porażkę w razie czego. Co nie oznacza, że nie wierzę :) Wierzę i to bardzo. Wyczytałam na Ovu, że między 6 a 8 dniem po owulacji zagnieżdża się zarodek i czasem występuje leciuteńkie plamienie. Mi te dni przypadły właśnie w weekend, więc co? Oczywiście co chwila w toalecie i wpatrywanie się w bieliznę :/ rzecz jasna żadnego plamienia nie zaobserwowałam. Boli mnie tylko brzuch jak na @ i bolą w końcu piersi (skoro tak bardzo tego chciałam, to proszę bardzo, rozbolały jak diabli!) tyle, że te objawy mogą również zwiastować @ więc czym tu się cieszyć? Postanowiłam w pewnym momencie nie wariować coraz bardziej, zrelaksować się, zrobić coś dla siebie, nie zaglądać non stop w majtki ;) więc spotkaliśmy się z moją rodzinką, wzięliśmy na 2 dni do siebie córeczkę mojego brata (1,5 roczną), która mnie uwielbia i z rąk mi nie schodzi, mój mąż też ją bardzo lubi i często szaleją razem, byłam u kosmetyczki, zrobiła mi piękne nowe paznokcie, grillowaliśmy przez 2 dni różne pyszności, w niedzielę dużo spacerowaliśmy po pięknych miejscach, urządziliśmy sobie seans filmowy, oderwałam się od OvuFriend trochę ;) ogólnie, BARDZO miły weekend, aż żal do pracy wracać. Zostały mi 3 dni do testowania z krwi, nie wiem czy nie stchórzę, coraz bardziej się boję, że czar pryśnie... Nie wiem co robić :( iść, nie iść? Oto jest pytanie...

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 sierpnia 2014, 08:56

19 sierpnia 2014, 10:35

Mówią, że kiedy ktoś z rodziny odchodzi, to zawsze w tej właśnie rodzinie poczyna się też nowe życie. Wczoraj spadła na nas wiadomość o śmierci wujka, bliskiego, kochanego, pamiętającego o każdych urodzinach, rocznicach, imieninach, zabiegającego o podtrzymywanie bliskości w rodzinie.... żal i smutek, ale i ulga ze względu na cierpienia w jakich odszedł. U nas w rodzinie zawsze tak było, że kiedy umarł ktoś bliski, kilka dni później okazywało się że jakiś członek rodziny spodziewa się dziecka i takich sytuacji było co najmniej kilka. Myślę sobie w duchu, że może i tym razem u mnie wydarzy się cud i na mnie padnie kolej, a może już padła? Być może dowiem się niebawem. Za dwa dni miałam robić betę z rana, ale zapowiada się podróż na pogrzeb, więc pewnie wyjedziemy wcześnie, wrócimy późno i może się to nie udać. Wczoraj całe popołudnie, wieczór i noc bolał mnie straszliwie brzuch :/ Ból śmiało mogę porównać do bólu pierwszego dnia miesiączki, a te znoszę wyjątkowo okropnie i hardcorowo. Bolały mnie krzyże, miednica, jajniki i wszystko TAM! Jakaś masakra, w nocy mnie nawet budził ten ból, byłam prawie pewna że nadejdzie @ ale przecież niemożliwe, przecież za wcześnie. Dziś już trochę przeszło, ale jeszcze coś tam odczuwam. Myślałam, że to może implantacja zarodka, ale kurcze... aż tak bolesna???? Nigdzie nie wyczytałam, że może aż TAK boleć, wszędzie piszą, że kobieta tego raczej nie ma szansy odczuć. Sama już nie wiem jak ten ból interpretować. Zobaczymy. Jeszcze tak sobie myślę, ze nawet gdyby się udało, to chyba nie będzie urodzinowej niespodzianki dla męża, bo co rano zagląda mi przez ramię na wykres i cieszy się, że rośnie, że na pewno się udało i jeszcze te bóle według niego to dobry znak...No nie wiem, trochę się boję, tyle się naczytałam o ciążach pozamacicznych i innych "przykrych sprawach" :( :( :( ale nie kraczę! Powtarzam sobie, że wszystko będzie dobrze.... i będzie :) A propos prezentu dla męża - nie mam nic, tak ciężko mi jest zawsze wybrać dla niego coś z czego się ucieszy, wydawałoby się, że dobrze go znam (bo znam) a jednak mi ciężko. Nie chodzi tu nawet o pieniądze, ale jego pasja wymaga wiedzy specjalistycznej, której ja nie posiadam, jego praca również, ciuchy, perfumy i wszystkie "uniwersalne prezenty" już były w ciągu tych 4 lat naszej znajomości, no i jestem w kropce, ale coś wymyślę :)
O Boże... znowu zaczynam czuć ten ból :/

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 sierpnia 2014, 10:47

22 sierpnia 2014, 09:14

Wiecie co? Zaczynam się poważnie zastanawiać nad sensem tych wszystkich wykresów... Weszłam sobie na galerię wykresów, one dają tylko złudną nadzieję... Często jest tak (u mnie przecież teraz też tak jest), że temperatura pięknie rośnie, wszyscy wraz z posiadaczem wykresu cieszą się i zachwycają, wróżą zielony koniec, po to, żeby przed samą @ temperatura poleciała mocno w dół. Więc po co w ogóle ją mierzyć?! Tak naprawdę te piki, wzrosty i górowania wykresu o niczym nie świadczą, a już na pewno nie o ciąży. Mam jakąś załamkę po tej wczorajszej negatywnej becie :( :( :( i ryczę cały czas, dziś do pracy przyszłam z zapuchniętymi oczami i nawet nie ma mnie kto pocieszyć, bo przecież nie rozmawiam o tym z nikim poza mężem no i Wami tutaj. Jezuuuu... Myślałam że jestem silna, że dam radę udźwignąć to wszystko a jednak mi ciężko jak cholera. W nocy nie spałam, wyobrażając sobie najgorsze choroby moje i męża. Jestem wściekła na siebie, że narobiłam sobie nadziei, że gdzieś tam w środku byłam pewna siebie, jestem wściekła na OvuFriend, że pozwoliło mi narobić sobie tych nadziei, jestem smutna i zła na cały świat, a zarazem jestem taka skruszona, taka pokorna, taka malutka, czuję się jak wyżuta guma do żucia, taka niepotrzebna i beznadziejna... :( :( :( przespałabym te najbliższe dwa tygodnie do następnych starań... Najgorsze, że miała być niespodzianka dla męża i guzik z tego. Powiedziałam mężowi, nie chciałam, żeby żył niepotrzebnie w euforii i nadziei, oczywiście miał minę jakby go ktoś w "pysk strzelił". Dziś mieliśmy mieć sesję ślubną w plenerze, odwleka się to już od czerwca, pogoda zapowiada się śliczna, ale na szczęście fotograf w ostatniej chwili odwołał to i bardzo dobrze! Ja z zapuchniętymi spłakanymi oczami, mąż przybity, nie wyobrażam sobie zmuszać się dziś do uśmiechów przed obiektywem i pokazywać jak to jest cudownie. To znaczy między nami jest cudownie i ogólnie jest naprawdę super, tylko dzisiejszy dołek to zły czas na takie rzeczy :( :( :( wracam do pociągania nosem i łzawego chlipania, byle wytrzymać w pracy do tej 15:00 i byle nikt mnie o nic nie pytał, może jutro będzie lepiej. To że mi się nie udało, nie oznacza, że przestałam trzymać kciuki za wszystkie kobietki, które tak mi kibicowały. Dziękuję Wam za to i teraz moją energię przelewam na Was! POWODZENIA!!!

4 września 2014, 14:31

No i nadchodzą kolejne dni płodne, kolejna szansa dla nas. Mamy nieco inny plan działania niż w zeszłym miesiącu. Jak to mówią poradniki, przy planowaniu chłopca należy współżyć tylko raz, w dniu owulacji. Przedtem i potem -post. Obalamy więc tą teorię, będziemy serduszkować najczęściej jak się da, aż tak bardzo na chłopcu nam nie zależy, poza tym gdzieś przeczytałam, że szanse i tak są 50 / 50, więc zaczynamy na nowo starania z nieco innymi założeniami, w tym cyklu już MUSI się udać. Dietę "na chłopca" trzymamy, inne zalecenia też wykonujemy, ale chcemy po prostu mieć już ten brzuszek, nawet z malutką córeczką w środku :) Chcemy tego całym sercem! Zewsząd czuję presję. Wszyscy nas dopytują, podpuszczają, inni pytają wprost: "spodziewacie się już dziecka"? "jesteś już w ciąży?" Nawet moja mama wyciągnęła ostatnio jakiś likier, wszystkim nalała po kieliszeczku, a mi nie, bo stwierdziła, że ja jestem młoda mężatka, nie wiadomo czy tam pod sercem już kogoś nie noszę... JEJU!!!! LITOŚCI... Za dwa tygodnie wybieramy się na wesele, pewnie cała rodzina będzie wysuwać teksty typu: "nie wypijesz toastu? ooooo to na pewno jesteś w ciąży, który to tydzień? lekarz już potwierdził???" Przerabialiśmy to na weselu w zeszłym miesiącu ;) Taka lawina pytań na mnie spadła, że nawet nie miałam czasu odpowiedzieć NIE! Zaczynamy żałować, że przed ślubem przyznaliśmy się rodzinie, że chcemy dziecko od razu. Teraz każdy nam sekunduje, a mnie to wykańcza!!! Mój mąż podchodzi póki co do tego z uśmiechem, może ja jestem bardziej wrażliwa. Ale możliwe, ze już niedługo :) jestem taka przepełniona nadzieją :) Choć po ostatniej porażce mam w sobie więcej pokory i nie jestem już taka pewna, że będzie dobrze. Ale wiem, że prędzej czy później się uda.

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 września 2014, 14:40

8 września 2014, 10:45

Mam coraz więcej obaw czy tym razem się udało, powiem więcej, mam wrażenie, że trochę zaprzepaściliśmy ten cykl :( mieliśmy serduszkować najczęściej jak to możliwe w tych dniach, a tak się jakoś poskładało, że mamy tylko 2 serduszka, z czego jedno już chyba po owulacji :( wiem wiem, trochę mało, boję się że za mało serduszkowo, ale teraz już tego nie zmienię. Jeżeli okaże się że to wystarczyło, to będę skakać ze szczęścia, ale raczej nastawiam się na dalszą walkę w przyszłym cyklu, tym bardziej, że śluzu w tym cyklu prawie WCALE nie było, coś tam zaznaczyłam na wykresie, ale ilości śladowe :(

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 września 2014, 14:53

16 września 2014, 12:21

Dopadło mnie przeziębienie, wersja hard. Wieczorem już coś czułam po kościach, próbowałam ratować się mlekiem z czosnkiem i miodem, ale poległam, dziś rano ropny katar, uszy zatkane i spuchnięte gardło. Wszyscy wysyłają mnie do lekarza, a ja się boję, bo co mi z leków czy antybiotyków, skoro nie wiem na czym stoję i czy w ogóle mogę je zażywać. Więc kiełkuje mi w głowie myśl, żeby zatestować wcześniej albo iść na betę dzisiaj, miałam mocne postanowienie, że wytrwam, ale ta choroba całkiem pokrzyżowała mi plany. Nie chcę narobić szkód lekami, a bez jakiegokolwiek ratunku może się nie obejść. Na domiar złego w sobotę idę na wesele i wypadałoby się wygrzebać z łóżka do tego czasu. Mężowi póki co nie mówię o moich testowych planach, po pierwsze jest na wyjeździe służbowym i wróci dziś późno, po drugie chcę mu powiedzieć jak już się coś wyjaśni. Więc jeśli zdążę -zrobie dziś coś, co mnie zbliży do prawdy. Nadzieję oczywiście mam, ale niewiele poza tym, objawów ciążowych miałam więcej w zeszłym miesiącu kiedy okazało się że nie wyszło. W tym miesiącu prawie nic. Ale tak czy inaczej -proszę o kciuki. Obiecuję rewanż :)

16 września 2014, 20:14

Ciąża rozpoczęta 25 sierpnia 2014


No i stało się :) I do mnie uśmiechnęło się szczęście. W 10 dpo zatestowałam, najpierw cień cienia drugiej kreseczki, potem inny test, druga kreseczka ewidentna, potem BETA, wynik na 4 tydzień :) Popłakałam się z radości, emocje przeogromne. Czekałam cały dzień na męża, aż wróci z delegacji. Wrócił późnym wieczorem, leżałam już w łóżku, a kiedy do mnie dołączył, powiedziałam mu: "Mam dla Ciebie niespodziankę. Ta niespodzianka jest pod Twoją poduszką". Zdziwił się, chwilę się zawahał i powolutku pod nią zajrzał. Zobaczyłam na jego twarzy zdziwienie na widok małego, pomarańczowego pudełeczka. Zapytał "Co to"? Poprosiłam, żeby otworzył... W środku na wieczku napisane było "UDAŁO SIĘ!!!" i narysowałam dwie maleńkie stópki. Do pudełeczka włożyłam wcześniej malusie buciki z kotkami (które kupiłam w zeszłym miesiącu) i test ciążowy. Na jego twarzy pojawiły się rumieńce, po czym wpadł w taką dziką radość, ze prawie go nie poznałam :) zaczął mnie przytulać, całować, śmiać się i płakać jednocześnie a ja z nim :) Obojgu nam tak waliło serce, że myślałam że mi z klatki wyskoczy. Mąż długo nie mógł zasnąć, mówił, że teraz wszystko się zmieni, że musi mi kupić większy samochód ;) że teraz bardziej przydałby się nam dom, że taka odpowiedzialność, itd... Mimo, że się staraliśmy od dwóch miesięcy, miałam wrażenie że ta wiadomość spadła na niego jak grom z jasnego nieba, oczywiście w pozytywnym znaczeniu.
Chciałabym podziękować serdecznie wszystkim kobietkom, które mi tak pięknie kibicowały, które mnie wspierały i gratulowały. Ja wczoraj, prosząc o trzymanie kciuków, obiecałam rewanż. Zatem: TRZYMAM MOCNO KCIUKI za Was wszystkie, zaglądam do Was i czekam na Was!!!!!!!

Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2014, 10:50

Przejdź do pamiętnika ciążowego i czytaj kontynuację mojej historii

25 listopada 2014, 16:33

Ciąża zakończona 28 października 2014

W kilka dni po ostatnim wpisie, pełnym obaw ale i nadziei, trafiłam na oddział do szpitala z lekkim krwawieniem. Zostałam na obserwacji, nie szło tak jak byc powinno, jednak cały czas lekarze powtarzali mi, że jest dobrze. Po kilku dniach leżenia zobaczyłam bijące serduszko naszego maleństwa, rosło, w związku z czym wypisano mnie do domu, z zaleceniem leżenia, a krwawienie uznano (w związku ze złymi wynikami moczu) jako zakażenie układu moczowego. Z ciążą niby wszystko miało byc ok. Do lekarza prowadzącego miałam zgłosić się na wizytę 27 października i tak też zrobiłam. Czekałam na tą wizytę z niecierpliwością, zaczynał się już 10 tydzień, bardzo chciałam zobaczyć znów moją kochaną kruszynkę. Czułam niepokój, ale czułam też ekscytację. Kiedy lekarka rozpoczeła badanie USG, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak... Zapadła tak grobowa cisza a minuty dłużyły się w wieczność. Leżałam, a ona nie mówiła nic. Widziałam, że dzidzia się nie rusza i widziałam na ekranie, że nie ma akcji serduszka, ale przekonywałam w myślach sama siebie, że pewnie zaraz je zobaczę, że może sprzęt jeszcze nie jest całkiem uruchomiony. Lekarka nadal milczała, ale jej wyraz twarzy był pełen przerażenia. Serce waliło mi już jak młot, w gardle sucho, a w oczach już łzy. Myślę sobie "niech ona wreszcie coś powie!" W końcu podłączyła Dopplera, żeby sprawdzić przepływ krwi. Wszędzie krew płynęła, tylko nie w moim kochanym dzidziusiu :( Zaczęła wrescie mówić, ale nieśmiało i powoli:
- Wygląda na to, że dzidziuś prawie nie urósł od ostatniego USG w szpitalu i... serduszka też nie widać... nie ma też widocznego przepływu krwi...
Oblały mnie zimne poty i zapytałam szybko:
- Czy to znaczy, że dziecko... NIE ŻYJE?!
- Na to wygląda -odpowiedziała -Bardzo mi przykro. Ale ja się mogę mylić, chodzi o życie człowieka, potrzebna jest tu konsultacja innego lekarza. Wypiszę skierowanie do szpitala. Jeśli osoba trzecia potwierdzi moją diagnozę, konieczny będzie zabieg usunięcia ciąży. Sama Pani nie poroni, ze względu na duże dawki Luteiny potrzymującej ciąże, które Pani zażywała do dziś.
Wstałam z kozetki i wszystko dalej potoczyło się jakby poza mną. Ubierałam się płacząc, do domu wracałam zanosząc się z płaczu, nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Mąż też się popłakał, ale przyznam szczerze, ze pozbierał się dużo szybciej niż ja. W związku z tym, ze nie wzięłam już Luteiny, jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam mocno krwawić i pojawiły się skurcze porodowe i ogromne bóle. Pojechaliśmy w nocy do szpitala. Poronienie się zaczęło. niestety usłyszałam, że sama nie urodzę, ale zabiegu tez nie mogą mi wykonać, ponieważ jadłam niedawno i żaden anestezjolog nie podejmie się wprowadzenia mnie w narkozę, z zawartością pokarmową w żołądku. Zatem przyjęcie na oddział, zastrzyk rozkurczający, leżenie i zabieg rano. Oczywiście całą noc przepłakałam, nie mogłam zasnąć nawet na chwilę. Traumy związanej z tym wszystkim co było później opisywać nie chcę. Chcę tylko powiedzieć, że z badań genetycznych dowiedzieliśmy się, że to była córeczka. Boli jeszcze bardziej :( przy zgłoszeniu urodzenia dziecka martwego w Urzędzie Stanu Cywilnego nadaliśmy jej imię Kasia <3 wiemy, że zawsze będzie już w naszych sercach. Ja nie wyszłam jeszcze z tego ani psychicznie, ani fizycznie. Po zabiegu nastąpiły powikłania, dostałam zakażenia błony śluzowej macicy i przydatków. Ból tak straszny, że przez kilka dni chodziłam po ścianach, aż wreszcie trafiłam znów do szpitala i dwa tygodnie na zastrzykach. Trochę pomogło, ale, krwotok utrzymuje się już miesiąc i nie wiem co dalej robić, lekarze mówią, że tak być nie powinno, ale przyczyny również nie znajdują. Psychicznie jest różnie, raz lepiej, raz gorzej. Boli. To na pewno. Nadziei póki co nie mam i planów na następną ciążę też nie. Na pewno przyjdzie to z czasem, a Nowy Rok może przyniesie nowe nadzieje i siłę...

16 grudnia 2014, 11:07

Jakie kółko potrafi zatoczyć czasem życie... kto by pomyślał, że znów tu będę, znów będę zaczynać od nowa, znów mierzyć, odliczać, testować i mieć nadzieję... Od stycznia planujemy rozpocząć starania od początku. Miną wtedy równe trzy mniesiące od straty naszej córeczki, wtedy możemy zaczynać. Jest we mnie tyle smutku, tyle strachu, a nadziei póki co nie ma. Nie wiem czy się uda, a jeśli tak, czy znów nie skończy się źle, nie radzę sobie już sama ze sobą, nie wiem czy jeszcze będę umiała się cieszyć :( Wierzę, że tak, choć póki co dla mnie "radość" to jakieś obce słowo...

9 stycznia 2015, 12:09

I wreszcie nadszedł TEN szczególny czas, na który czekaliśmy. Zaczynamy pierwszy po poronieniu cykl staraniowy. Moje serce jeszcze płacze, ale czuje, że słoneczko znów świeci dla nas... Minęły trzy pełne cykle od utraty naszej maleńkiej córeczki. Zaczynamy nowy rozdział, który MUSI już zakończyć się szczęśliwie. Wróciłam do pracy, wczoraj pierwszy dzień po trzech miesiącach przerwy. Przypuszczałam, że będzie trudno, ale niestety nie sądziłam, że aż tak bardzo :( Trzy sytuacje które całkiem mnie rozbroiły:
SYTUACJA nr 1:
Wchodzi do mojego biura nasz kontrahent ze słowami:
- OOOO! Pani już w pracy? Wróciła Pani, to miło, szybko to zleciało, jak się Pani czuje?
- dziękuję, już ok -odpowiadam nieśmiało
- a jak maleństwo ma na imię? -wypalił nieświadomy mojej straty
JA W BEK :(

SYTUACJA NR 2:
Wchodzi pracownica naszej firmy
- Cześć, kurcze, kogo ja widzę... wróciłaś?? Chyba zwariowałaś, pracować w ciąży? ja na Twoim miejscu nie wracałabym już do pracy aż do samego porodu... A na kiedy masz termin? -kolejna nieświadoma mojego poronienia :(
JA W BEK :(

SYTUACJA NR 3:
Koleżanka, która nie wiedziała, ale byłam pewna, że do niej dotarło:
- Cześć, miło Cię widzieć.... aaaaa.... yyyyy.... gdzie Ty masz brzuszek?
JA W BEK :(

Cholera jasna, nie sądziłam, że to będzie takie trudne :( Wiem, ze być może nikt nie ma złych intencji, że wszyscy pytają z jakiejśtam troski, ale kuźwa.... Trochę jakiegoś taktu jednak by się przydało, ja bym chyba nigdy nie wypaliła z takim tekstem, gdybym widziała, że coś jest nie tak... Poza tym informacja o mojej ciąży rozniosła się piorunująco szybko, ale już o utracie dzidziusia nie. Dlaczego ci wszyscy plotkujący nie potrafią tego odkręcić narażając mnie na takie sytuacje????

Mam nadzieję, że kolejne dni będą bardziej znośne, w przeciwnym razie zwolnię się sama... natychmiastowo... dyscyplinarnie.. ;)


A teraz króciutko to co przed nami. W tym cyklu pierwsze (nie pierwsze) starania. Zuuuupełnie inne nastawienie niż dotąd... Na luzie, bez ciśnień, spokojnie, będzie co będzie. Nawet gdyby trzeba było czekać, poczekamy. Nadzieja jest, ale luzik również. Wierze, że to Bóg wybierze dla nas TEN odpowiedni moment. A wszystkich ZNOWU proszę o kciuki za nas. Wracam do gry!

20 stycznia 2015, 09:00

Miały być pierwsze starania w tym cyklu, ale nie będzie niestety. Musimy odłożyć je o miesiąc, po pierwsze mam chore zatoki i nie chcę już z niczym walczyć będąc w ciąży, za dużo wrażeń po ostatniej ciąży, a po drugie pod koniec cyklu czeka mnie prześwietlenie RTG i nie mam prawa narażać ewentualnej ciąży. I tak z zresztą uleciał mój zapał, nie mam ciśnienia, wolę odłożyć starania o ten miesiąc i potem mieć spokojną głowę, choć nie wiem czy będę mieć choć odrobinę "spokoju ducha", dopóki nie przytulę mojego NARODZONEGO, zdrowego dziecka. Obawy chyba będą mi już towarzyszyć aż do samego porodu. Wczoraj znowu przykrości, dowiedziałam się, że moja przyjaciółka, która starała się 5 lat o dziecko, straciła je w 17 tygodniu ciąży z powodu opryszczki :( niczego już nie można być pewnym...niczego. No i zastanawiam się, czy to jeszcze nie za wcześnie, czy psychicznie dam radę, ale kurcze... mam już 29 lat prawie... czas nie działa już na moją korzyść :( no cóż...Wszystko w Rękach Boskich.

20 lutego 2015, 15:30

Nadeszły nowe nadzieje, ZNÓW. Jestem przed owulacją, chcemy się starać na nowo o córunię albo synusia, wszystko jedno, o nasze maleństwo. Boże... tak bym chciała żeby to Dziecko było już z nami całe i zdrowe. Ja się już nawet tymi staraniami nie cieszę, ja się po porostu panicznie boje. Dobrze, że mój kochany mąż ma w sobie tyle nadziei, tyle rozsądku i tyle siły, żeby przywołać mnie do porządku i dodać otuchy :) Gdyby nie on, stchórzyłabym jak w poprzednim cyklu (co prawda były powody, żeby nie rozpoczynać wtedy jeszcze starań, ale chyba sama je sobie wynajdowałam). On w ogóle jest taki dobry dla mnie... po utracie dziecka, czuwał przy mnie cały czas, dbał jak nigdy w życiu, żeby niczego mi nie brakowało, a kiedy wyszłam już ze szpitala, organizował mi czas, nawet zrobił mi niespodziankę i zabrał na wspaniały urlop do przepięknego miejsca, gdzie mieliśmy prawdziwą "strefę relaksu". Mimo tej całej traumy, ten czas był dla nas piękny. Bardzo nas ze sobą zbliżył i nauczył rzeczy, których byśmy się nie nauczyli w "normalnych" okolicznościach. Po czasie wiem, że wszystko co nas spotyka dzieje się po coś. A teraz proszę o kciuki, bo zwariuje...

11 marca 2015, 09:08

Chciałam dziś napisać o czymś ważnym. Jak wiadomo, jestem osobą wierzącą, choć ostatnio przezywam kryzys. Po utracie Kasi nie umiem się modlić, nie umiem już odnaleźć się w tym wszystkim tak jak kiedyś, ale Bóg jest w moim sercu obecny i wiem, że ten kryzys minie. Jednak właśnie dziś muszę napisać o czymś dla mnie bardzo ważnym. Dokładnie cztery lata temu w luźnej rozmowie moja koleżanka z pracy zapytała czy mam faceta. Powiedziałam, że nie mam, że dotąd trafiałam na samych dupków i może nawet lepiej, że jestem póki co sama. Powiedziała wtedy do mnie:
- niemożliwe, żeby ktoś tak sympatyczny jak Ty, był w życiu sam. Dam Ci coś. To jest nowenna do św. Józefa, on jest patronem rodziny, odmawia się ją codziennie od 11 marca, przez 9 dni, kończy się 19 marca w dniu św. Józefa. Jest taka zasada, że jak się o coś tak z sercem poprosi św. Józefa w dniu jego święta, to nie ma możliwości, żeby prośba została niewysłuchana. Poproś o dobrego męża :)
Na początku zareagowałam śmiechem, ale potem stwierdziłam: "co mi tam, spróbuję, nic nie tracę". No i zaczęłam się modlić tą nowenną od 11 marca. Miała się skończyć 19-go, a ja... dokładnie w przeddzień święta św. Józefa wieczorem, czyli 18-go marca poznałam mojego męża :) Co ciekawe, ja już na tym pierwszym spotkaniu czułam (po raz pierwszy w życiu), że to jest to. Wiedziałam, że albo będę z tym człowiekiem na zawsze, albo z nikim innym. Dziś jestem jego żoną i wiem, że niemała w tym zasługa św. Józefa :) Warunek wtedy był taki, że jeśli moje modlitwy o dobrego męża faktycznie zostaną wysłuchane, będę o tym mówić i nie zatrzymam tego tylko dla siebie. Dlatego też dzisiaj postanowiłam o tym opowiedzieć Wam. Wiele z nas ma tyle spraw rodzinnych, które fajnie byłoby zawierzyć "specjaliście" ;) W tym roku tez mam zamiar modlić się w nowennie, tyle, że w intencji dziecka. Nie musi ono pojawić się natychmiast (tak jak wtedy mój mąż ;) ) ale bardzo bym chciała, żeby pojawiło się po prostu w odpowiednim momencie. Polecam wszystkim, którzy wierzą, że modlitwa przenosi góry. Moje życiowe góry przeniosła cztery lata temu i dała mi cudownego męża, wierzę, że da nam teraz i dziecko <3

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 marca 2015, 09:59

1 2