Pierwszy dzień cyklu, pierwszy wpis do pamiętnika.
Emocje muszą gdzieś mieć ujście. Może tu?
Nie mam z kim porozmawiać, nie mam komu powiedzieć, co mnie zżera od środka. Co budzi mnie w środku nocy i co wylewa morze łez... Czemu nie mam siły na uśmiech, i tylko to jedno co czuję, że to nie ma sensu. Że moje życie jest go pozbawione.
Ale też znów wiara, że zaraz znów się staramy, że czekamy, że Bóg w końcu wysłucha...
i... Skupiła się na mnie... Non stop USG, hormony, ostatnio monitoring cyklu - wszystko póki co OK. A o mężu ani słowa. Ostatnio już nachalnie się dopytywałam co z nim? A ona, że "sport, że dużo wody"... Ech... Przy takich wynikach 
Zwlekaliśmy z tą decyzją. Cały czas nie dowierzałam, że to problem. Niepłodność? Nie, ona nas nie dotyczy... A teraz jestem na skraju załamania.
Mimo to działam. Jutro mąż ma endokrynologa, w środę androloga. Musi, musi się udać.
Mój nastrój wariuje- od pełnej mobilizacji, że tak, że teraz, że działamy do momentów gdy siedzę w łazience, puszczam wodę i wyję w głos.
Potrzebuje wiary, motywacji. Musi mi ktoś powiedzieć, że się uda. Że moje 36 lat to nie jest dużo. Że jest szansa.
Po ostatnich wynikach nasienia mąż umówił się do endokrynologa. Otrzymał skierowania na dużo badań, wszystko prócz prolaktyny wyszło OK. Następnie umówił się na wizytę do androloga. Tutaj natomiast lekarz przepisał mu tabletki na prolaktynę, ale także Clostylbegyt i kazał powtórzyć badanie nasienia za 2 m-ce. Nie rzucał słów takich jak "tragicznie" czy "bez szans" jak to słyszałam w Invikcie (tylko ja, bo przecież nie kazano mi tam z mężem przychodzić...). Trochę nadziei we mnie wstąpiło. Uznałam też, że poddam się HSG (którego co prawda nikt mi nie zalecał z lekarzy), aby zobaczyć czy wszystko OK. Taka oto byłam pełna nadziei. Umówiłam się więc na wizytę kwalifikacyjną do HSG w Invikcie. Tym razem poszłam do innego lekarza niż zwykle, biorąc pod uwagę, że nic się ze mną nie działo przez ostatni rok tylko ładowałam kasę w badania i USG, które zawsze wychodziły dobrze... A tu nagle lekarz mi mówi w sumie konkretnego- bez sensu robić to HSG-w grę wchodzi tylko IVF- bo mój wiek, bo niskie HBA. Wszystko opisał, zalecił badania dla mnie i męża. Wjaśnił jak to wygląda. Zaprowadził do opiekunki klienta, która mi wszystko opowiedziała, wyszczególniła, opisała, podała ceny etc. Wszystko na jednej wizycie. Więc na co mi były poprzednie? Ech, ale czy dobrze, że nie uparłam się, aby zrobić to badanie drożności mimo wszystko? I z drugiej strony... To już koniec marzeń o naturalnym poczęciu? Zdałam sobie sprawę, ze bardzo się boję, że mimo iż mam to gdzieś, to siedzi mi w głowie, że IVF jest nieakceptowalne przez kościół... I wiecie co mnie najbardziej męczy? Że jestem w tym sama... Nie mam komu o tym powiedzieć, nie mam komu się zwierzyć... Rodzicom nie mówię, nigdy nie było między nami stosunków przepełnionych uczuciem... Koleżankom nie mówię- bo akurat teraz wszystkie w ciąży lub z dziećmi- nie zrozumieją... Zresztą... wszyscy mnie mają za twardą sztukę i sądzą raczej, że nie mamy dzieci z wyboru... Nikt nie wie, że to trwa tyle lat, ze wylałam już może łez... Strasznie, naprawdę strasznie mnie to boli.
NO ale- plan mam taki: do końca roku mąż walczy z tabletkami i witaminami, potem badanie nasienia. W międzyczasie oboje robimy kariotyp, a on dodatkowo USG jąder i prostaty. Jak się nie zdarzy CUD, to od stycznia rozpoczynamy przygodę z IVF.
Nie wiem jak to będzie, nie wiem ile jeszcze łez wyleję. Jeśli macie jakieś dobre rady- chętnie poczytam. Jeśli ktoś chciałby podzielić się ze mną swoimi emocjami co do IVF- zapraszam.
Miłego święta Niepodległości :*
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 maja 2021, 08:55
Jeszcze muszę przygotować najważniejsze rzeczy, wykąpać się i spróbuję zasnąć.
I postarać przestać się bać. Będzie dobrze.
I ogólnie, wszystko było fajnie, jednak na spotkaniu z lekarzem przy wypisie jakoś tak zostałam ściągnięta na ziemię. Okazało się, że pobrano tylko trzy komórki... Załamało mnie to strasznie
Kurcze, naczytałam się wszędzie, że od każdej dziewczyny pobieranych jest tyyyle komórek... A u mnie tak mało się okazało. Tak jak wcześniej czułam strach, to teraz czuję przerażenie. Właściwie to jestem załamana. Myślałam, że największy strach to transfer i nadzieja- przyjmie się czy się nie przyjmie. A teraz boję się czy w ogóle do tego dojdzie. Tylko trzy sztuki? Póki coś jest, to jest nadzieja. Ale bardzo mi źle
znak? Wkręcam sobie?Stres, stres przeogromny. Dosłownie słyszę jak zżera mnie od środka...
tak się bałam, że nic tych moich jajek nie będzie
transfer nie był za przyjemny ;/ pełen pęcherz, i samo wprowadzanie... Ech... Od wczoraj modlę się tylko, aby się wszystko udało. Spędza mi to sen z powiek. Oby była implementacja, oby wszystko potoczyło się dobrze, co zrobić aby sobie pomóc? We wtorek pierwsza weryfikacja. Nie wiem za co się zabrać, najchętniej wyjeździłabym ten stres na rowerze, ale chyba nie mogę
Mam teraz 3 dni wolnego i staram się jakoś zapełnić sobie czas. Trochę sprzątam, zaraz lecę do sklepu i co jakiś czas łapie się za brzuch i proszę mojego okruszka aby się rozgościł i został ze mną.
Mija druga doba po transferze.
Wróciłam właśnie że spaceru. Tak się trochę zastanawiam, czy robię wszystko prawidłowo. Chodzę na zakupy i dużo spaceruje i dopiero dziś się zastanawiam czy nie przesadzam za bardzo. Może lepiej się bardziej oszczędzać? Nie wiem, zapytam dziś lekarza.
Coraz więcej myśli kotłuje mi się w głowie... Czy się uda, czy to już? Czy dałabym radę podjąć kolejną próbę?
Ok, póki co nadal wierzę.
Mam wrażenie że jest źle, że się nie udało, że nie dam rady.
Nie wiem co że sobą zrobić. Nie wiem jak sobie pomóc. Nie wiem jak się uspokoic.
.
Ogólnie to czuję się ok, wczoraj trochę mnie ciągnęły jajniki i trochę bolało. Dziś mam wrażenie, jakbym zaraz miała dostać okres. Okropne uczucie. Boje się chodzić do łazienki, że zaraz zobaczę krew
do zrobienia testu mnie w ogóle nie ciągnie. Boje się, że tego nie udźwignę.Aby mniej myśleć zaczęłam czytać dość fajny kryminał. Wczoraj się rozkręcił, dlatego przeplakalam do południa, a po południu już książka mnie pochłonęła.
Boje się jutra.
Tak bardzo się boje, że się nie uda. Nie wiem czy dam radę przejść przez to jeszcze raz. I psychicznie i finansowo.
25 maja się okaże.
Na weekend wyjechaliśmy z domu, aby trochę odetchnąć i nie myśleć tyle, choć to trudne. Pospacerowaliśmy trochę, odpoczęliśmy w otoczeniu przyrody. Fajnie.
Jutro rano jadę na krew, telewizytę dopiero na 18, no ale wyniki będą wcześniej więc się do południa okaże. Nie mam dobrych przeczuć. Nie czuję nic. Ciągną mnie czasem jajniki, a tak poza tym nic. Oczywiście nie chodzi mi o jakieś objawy ciążowe, ale coś co dałoby mi znać, że coś się dzieje...
Cóż, trzeba jakoś to wszystko przeżyć. Jutro się wszystko wyjaśni.
czyli coś, co jest dla nas zupełnie nieosiągalne... Nie wiem w sumie dlaczego to zaproponował... Kariotypy były dobre, to dopiero piersza próba... No ale ogólnie załamka. Płaczę i niedowierzam na zmianę. Postanowiłam, że podejdę do drugiej procedury oczywiście bez tych badań genetycznych... Ale nie wiem jak to zniosę. Póki co muszę jakoś wziąć się w garść i przestać płakać. Potem działamy dalej.
Nie wiem czy zrobić sobie teraz miesiąc przerwy, czy iść za ciosem i zaraz znów zacząć brać tabletki anty i za miesiąc rozpocząć kolejna stymulację... Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Nie wiem jak wziąć się w garść.
wybrałam j&j, bo to jedna dawka i z głowy, no i akurat na jutro byłby termin... Teraz przeszukuje internet w poszukiwaniu jakichś ciekawych, pomocnych podcastów. Coś co mnie zmotywuje, zainteresuje, dokształci, więc jeśli ktoś to czyta a może coś polecić to poproszę
Jakoś już doszłam do siebie, ale głowa boli mnie okrutnie. Spędziłam dziś też trochę czasu na słońcu, bo w końcu w 3miescie ładna pogoda.Zgodnie z zaleceniami lekarza już drugi dzień biorę tabletki anty. Więc znów miesiąc trucia, aby przystąpić do przygotowań (nie znoszę tabletek anty, nie wiem czemu). W połowie miesiąca więc znowu podpisanie zgód i zaczynamy dalej. Kosztuje mnie to nadal dużo stresu, ale muszę iść dalej. Najbardziej przeraża mnie to, że jest jakaś niezdiagnozowana przyczyną, a my podchodzimy do drugiego IVF bez innych, konkretniejszych badan. Gdy sama podpytalam lekarza czy zrobić jakieś dodatkowe badania to wspomniał coś o trombofilli. Czekamynadzidzie zaproponowała jeszcze badania NK i Kir, ale nie za bardzo się w tym orientuje, czy rzeczywiście warto to teraz robić czy najpierw zrobić te trombofillie i podpytać lekarza o resztę.
Umówiłam się też na wizytę u psychologa. Może pomoże mi jakoś poradzić sobie z tym stresem i da jakieś złote wskazówki.
wyjechaliśmy sobie z mężem świętować rocznicę ślubu - na 4 dni na południe PL. Było całkiem fajnie, udało mi się prawie w ogóle nie myśleć o nieudanym IVF i śmiałam się więcej niż zwykle. W piątek w invikcie spotkanie z Panem doktorem i za jakieś 3 tygodnie zaczynam znów stymulację. Póki co łykami te beznadziejne anty.Śmieje się do męża, że teraz musi się udać. Podczas naszego krótkiego wyjazdu wszędzie widziałam kobiety w ciąży, z małymi dziećmi... Po drodze natykaliśmy się co rusz na bociany, a na szlaku spotkaliśmy taką malutką sarenkę, ale taką naprawdę malutką, naprawdę cudo 😍
Mimo, że się staram to zdarza mi się smucić, ale przecież muszę się jakoś trzymać, wmawiać, że będzie ok, że w końcu się uda i że to ja będę w końcu spacerować najpierw z brzuszkiem, a potem maleństwem.

Nikt nie zrozumie trudow starania sie o dziecko jak Staraczki z forum... Widze ze napisalas u gory, ze maz ma slabe parametry nasienia. Konsultowaliscie z andrologiem?
Jeśli mąż ma słabe parametry od razu zaczęła bym od inseminacji. Wiem że łatwo mówić, że to kosztuje i wymaga psychicznego nastawienia jednak czas gra tu ważną rolę i warto sobie pomoc, nie tylko suplementacja Pozdrawiam