Ostatni zastrzyk za mną... 😍 jeżeli będzie mi dane, do strzykawek wrócę w kolejnej ciąży dopiero...
Nie mówię ze teraz, już, natychmiast, ale chciałabym kiedys jeszcze być w ciąży... może ze świadomością że "potrafię" urodzić żywe dziecko byłoby łatwiej?
Boże, jeżeli zechcesz dac mi kiedyś jeszcze jedna szansę, będzie cudownie, obiecałam Ci ze nie zostawię zarodków w klinice... wiesz, że to nie było wbrew Tobie... ja po prostu nie umiałam wyobrazić sobie życia bez dziecka tutaj... jeżeli uznasz, że wystarczy mi tego szczęścia, zrozumiem i będę wdzięczna ze dałeś nam chociaż jego...
Nie wiem kiedy minęły te 3 tygodnie... za tydzień maz wraca do pracy 🤯 A te 4 tygodnie miały być tak długie...
Życie bez zastrzykow jest fajne .
Ale nie o tym... babcia się upierała ze ubrania to minimum 62 mam kupować... kupiłam kilka 56 na wypadek gdyby jednak trzeba było cc robić wcześniej... to było 37+3, więc był mniejszy niż mógłby być... jak wróciliśmy te 3 tygodnie temu do domu to i te moje 56 były za duże... wysłałam męża po 50 . Kupił z komentarzem "najmniejsze co znalazłem". Te 50 mimo 54cm były trochę za duże, w dzisiaj już się za krótkie robią... odkładamy do pudła dla następnych... Kiedy to dziecko rośnie? Da się zatrzymać czas?
Z jednej strony jestem zmęczona, mimo że zaczyna ładnie spać, ale z drugiej mam wrażenie ze to wszystko dzieje się za szybko... zw nawet nie ma czasu nacieszyć się takim małym bablem...
Dzisiaj było badanie krwi małego... i znowu poczułam się jak wyrodna matka...
Może po kolei... ja sama ze sobą na badania chodzę z obstawa, bo mam wspomnienia jak mnie z podłogi zbierali... albo od samego badania, albo od samego widoku krwi płynącej do probówki...
Wiec z góry wiedzialam ze z małym na takie badania będzie chodził tatuś... obaj panowie byli bardzo dzielni , ale pielęgniarka w dość niewybredny sposób skomentowała ze wyszłam... pewnie ze wolalabym zostać, ale naprawdę lepiej by było jakby z małym na rękach znalazła się na podłodze? Przecież nie był sam a z tatusiem... 😢
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 września 2022, 13:14
I pierwszy większy kryzys... młody przybiera na wadze w dolnej granicy normy... na razie mamy dokarmiac sie ściągniętym mlekiem, bez sztucznych mieszanek... ale świadomość ze nie potrafię mu dac tyle ile potrzebuje nie pomaga na głowę 😔
No i rozpoczęliśmy wieczorem przygodę z butelką... był spory problem na początku, ale w końcu znaleźliśmy butelkę która mu podpasowala...
Przedwczoraj wieczorem ściągnąłem po jego jedzeniu jakies 45ml i tak stało w lodówce, bo nue chciał Żadnej butelki z tych co kupiłam...
Wczoraj kupiliśmy kolejną i ta pasuje...
Wieczorem podjęliśmy kolejna próbę i udało sie...
Od pediatry słyszałam "niech sie pani nie przejmuje, niech wciągnie chociaż 5-10ml na początek ".
W ciągu dnia potrafił jeść półtora godziny i 30-40 z powrotem...
Wieczorem z butli wyciągnął 45ml, czyli wszystko co tam było... i takie karmienie mieszane razem z butla trwało 25minut... 😍
Boję sie tego kpi, zwłaszcza czasowo, jeżeli on chce tyle wisieć... ale chce walczyć, dla niego...
I walczymy kpi...
Jest cholernie ciężko... czuje się jakby nic innego się nie liczyło, jakby każdy w rodzinie patrzył na mnie jak na fabrykę mleka... nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to ze czuje ze fabryka nie daje rady mimo ze się staram zw wszystkich moich sił... A i tak czuje się jakbym robiła za malo...
Mały chce jesc co 2.5-3h... W połowie tego czasu odciągamy... średnio co 1.5h albo młody na mnie wisi (do tego drapie i coraz bardziej zaciska dziąsła...), albo laktator... nawet na byle zakupy nie potrafię wyjść, bo przecież się nie wyrobie...nie mam siły...niby widać minimalną poprawę, wiec chce walczyć, ale ile można? Z drugiej strony czy mam prawo narzekać, skoro tak bardzo to chciałam ?
Czy to juz początki depresji? 😔
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2022, 00:20
Wczoraj byl 15.10...
Dzień dziecka utraconego... 2 lata temu nawet nie wiedziałam że taki jest... że tyle kobiet trafi nienarodzone dzieci... nie zrozumcie mnie źle, bo wiem że każda strata boli, nie chce wartościowac, chodzi mi bardziej o stan wiedzy, bo ze poronienia do 12tc się zdarzają wie chyba kobieta w ciąży czy staraczka, ale ze dziecko może umrzeć w 27tc bez poznania konkretnej przyczyny, 2 lata temu nie miałam pojęcia... czekałam wtedy az minie te 12 tygodni, poczułam się bezpiecznie i dostałam cios prosto w 💔, którego nigdy się nie spodziewałam... 2 lata temu bylam jeszcze 2 ciąży, na etapie ze nic już się nie może wydarzyć... był to czas protestów na ulicach o wyrok trybunału, a ja bylam taka szczęśliwa, że mam zdrowe dziecko... nic bardziej mylnego...
Rok temu był cholernie ciężki dzień, bo już wiedziałam jak wiele może pójść nie tak, to był czas początku procedury, wiedziałam tez, że po IVF, które wcale nie musi się przecież udac innego sposobu juz nie ma... zostałam z pytaniem, czy będę mogła kiedyś przytulić swoje dziecko, czy dam rade na nowo odnaleźć sens życia...
Gdy okazało się, że transfer się udał i jestem w ciąży, wiedziałam zw będzie trudno, bo już wiedziałam ile na każdym etapie ciazy może pójść nie tak... ale wiedziałam, ze bez żywego dziecka moje życie nie ma sensu...
Dzisiaj to Twój brat jest sensem mojego życia... kocham go bardzo, tak samo jak chciałam pokochać Ciebie, ale nie było mi dane... kocham Cię inaczej córeczko, ale wiesz, że mimo że ze zmęczenia i braku czasu mniej myślę, na zawsze będziesz w moim sercu... czasami myślę jakby było gdybyś była tu z nami, na pewno byłabyś fajna starsza siostra dla Antka...
Staram się nie pokazywać na zewnątrz jak mi ciężko, tego i tak nikt nie zrozumie, bo ludzie myślą, że mam dziecko to jest cudownie... jest, nigdy nie zapomnę tego momentu, jak chwilę po cc poczułam ciepło jego policzka, usłyszałam płacz... ale z drugiej strony nigdy nie zapomnę tez tej przerażającej ciszy, kiedy urodziłam Ciebie... on nie jest i nigdy nie będzie Zamiast Ciebie, chciałabym zeby byk obok Ciebie, ale nie moglam nic zrobic...nie da się zastąpić jednego dziecka drugim... zawsze będziesz w moim sercu, mamusia Cię kocha, mimo ze staram się być silna, bo nie chce zeby Antek widział mnie w takim stanie, ale wiedz, że mu kiedyś powiem, jak będzie na tyle duży zeby zrozumieć, że tam w niebie, czuwa nam nim jego prywatny mały aniołek...
Dobijaja mnie komentarze, że powinnam być szczęśliwa bo mam dziecko... jestem, mimo zmęczenia i braku sił jestem cholernie szczęśliwa i wdzięczna Bogu ze go mam... Ale czy to sprawia, że zapomniałam? NIE... nie zapomniałam i nie zapomnę... nie potrafię i nie chce zapomnieć, że powinnam mieć dwójkę dzieci...
Drugi kryzys to jedzenie młodego... niby przybiera, ale krzyżówka kp i kpi mnie wykańcza, jestem niewolnikiem jego jedzenia i laktatora... przy takim systemie nie mogę odłożyć żadnego zapasu... A dzisiaj coś poszło nie tak i ściągam połowę tego co zwykle... 😔 boję się że właśnie witamy się z mm...
Trzecie to chrzciny... ksiądz oczekuje kartki od spowiedzi...boję się, bo powinnam powiedzieć o IVF... co mam powiedzieć? Przecież nie żałuję że go mam... I kometarz "co rodzina powie jak nie pójdę do komunii ". Jakby to była moja wina... 😔
Jutro mój mały synek kończy 2 miesiące... Kiedy to minęło? 😱 niech ktoś zatrzyma czas...
Jestem zmęczona, ale szczęśliwa ze go mam... nie myślałam, że jeszcze będę w życiu szczęśliwa... nie, to nie znaczy ze zapomniałam, dalej potrafię się poryczec np w kościele ma niektórych pieśniach, albo niektórych fragmentach kazania... w tv od kilku tygodni reklamują koncerty kolędowe i w tle leci "kolęda dla nieobecnych" i ten fragment o pustych miejscach przy stole, o tym ze oni da wśród nas, ale w innej postaci... za chwile listopad, to już 2 lata... czasami myślę jakby to było gdybym miała w domu dwuletnia dziewczynkę, jakby zareagowała ba brata i wszystkie inne "zwykle " sytuacje w życiu...
Mimo moich rozrywek "kościelnych " ktoś mi kiedyś powiedział, że jeżeli Bóg nie chciałby dac mi dziecka, to nawet IVF by nie pomogło...
Tyle jest nieudanych transferów, procedur... A ja mam dziecko z pierwszego transferu... myślę ze była w tym Boska ręka... I Twoja córeczko.. 😢
Wszystkich Świętych było w nim zawsze, ale jakby takie "nie moje". W większości odwiedzalam groby bliskich osób, których tak naprawdę nigdy nie poznałam, np dziadków...
2 lata temu bylam jeszcze w ciąży, żyłam w przekonaniu że za niecałe 3 miesiące będę mieć w domu moja mała córeczkę... marzenie o żywym dziecku prysło w jednej chwili kilka dni...
Rok temu stanelam nad Twoim grobem z trwającym we mnie poczuciu beznadziejnosci, pustki... Tak bardzo chciałam wierzyć, że rok później stanę koło Ciebie z żywym dzieckiem...
Dzisiaj mimo ze nadal czuje pustkę, która zostanie ze mną już na zawsze było trochę łatwiej, kiedy mogliśmy stanąć koło Ciebie już we trójkę... on jest jeszcze taki malutki, ze nie będzie tego pamiętał, ale jak tylko będzie w stanie zrozumieć, powiem mu wszystko ... za jakiś czas sam do Ciebie przyjdzie...
Mimo że brakuje mi czasu zeby byc u Ciebie tak często jakbym chciała, pamiętam i kocham Cię córeczko 🕯i nigdy zapomnę...
To już 2 lata, a ja czasami myślę że to było wczoraj... czasami patrzę na młodego i nie wierzę, że po tym wszystkim mam żywe dziecko w domu...
🕯🕯
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 listopada 2022, 00:02
Chociaż może nie tyle zapomnieć, co chciałabym zeby nigdy się to wszystko nie wydarzyło...
Rano wszystko wyglądało normalnie, mimo ze mała musiała już nie zyc... nigdy nie zapomnę tego przeciągającego się USG, lekarza ktory mówił że w dziwnym miejscu widzi nogi, głowę... obraz był zamazany, ale tak bardzo nie spodziewałam się tego co za chwile usłyszałam, że myślałam ze lekarz coś robi nie tak, bo jak można nie widzieć dziecka? Az w końcu padło to zdanie:
- nie widzę żadnych przepływów do dziecka
- co to znaczy?
- ze pani dziecko zmarło...
I tak w jednej chwili zawalił się mój świat...
Córeczko, mamusia Cię kocha... 🕯🕯
Nawet ładnie przespalismy noc... patrząc na młodego kolejny raz myślę w jak innym miejscu jest niz te 2 lata temu... wtedy nie spałam całą noc, gdzieś tlila się nadzieja, że to pomyłka, to przecież nie mogła być prawda, a jednak była...
Rok temu byliśmy w trakcie IVF, ostatniej szansy na żywe dziecko... rok później mój mały Bąbel jest już ze mną...
Powoli mogę powiedzieć że powoli znowu zaczynam się lubić z własnym życiem... nie zapomnę, ale nauczyłam się żyć z tym, że jedno dziecko patrzy na mnie z góry, a drugie właśnie się uśmiecha w wózku...
To były cholernie ciężkie 2 lata... 🕯🕯
Dzisiaj nadal ja czuje, nie da się zastąpić jednego dziecka drugim... jest inaczej, czasami nawet wydaje ni się że jestem szczęśliwa, ale pustka będzie już zawszs...
Nie chce, żeby kiedyś poczuł ze jest zamiast, to moja trauma i nie chce bo nią obciążac, ale kiedyś, w odpowiednim momencie bedziw wiedział ze ma siostrę, swojego aniołka którego zawsze moze prosić żeby nad nim czuwał...
Minął listopad, zaczął się grudzień. Rok temu z niecierpliwością czekałam czy się udało, czy mamy jakieś zarodki, czy życie da mi szansę na żywe dziecko...
2 lata temu najgorsze w życiu, że świadomością że zamiast Mikołaja z czekolady mogę dziecku kupić tylko mikołajkowego znicza 😥
Rok temu czekałam na wieści z kliniki o moich zarodkach, to właśnie s Mikołajki dostałam maila ze się udało i mamy 3 5dniowe ... do tego to właśnie 6.12 był pierwszym dniem mojej ciąży....
Dzisiaj patrzę na babla i czasami nadal nie wierzę że po tym wszystkim mam żywe dziecko w domu ...
Rok temu święta minęły pod znakiem pytania "czy transfer się udał"? Czy miałam prawo wierzyć, że po tym wszystkim się uda? Tak bardzo chciałam wierzyć, tak bardzo chciałam przytulić kiedyś własne, żywe dziecko... Rok temu o tej porze odliczalam dni do transferu...
Dzisiaj patrzę na mój świąteczny cud i dziękuję Bogu ze mi go dal... kazdy jeden uśmiech wynagradza to wszystko co było drodze...
Równo rok temu witalam się heparyna... neoparin miał tak tępe igły, że ja bojaca się zastrzykow myślałam ze umre po każdym z nich... Ale chciałam ich zrobić jak najwięcej, wiedziałam, że przybliżają mnie do dziecka choć trochę... dzisiaj mam w pokoiku wszystkie 260 strzykawek i wiem, że ból każdego zastrzyku był tego wart...
Rok temu zaczęło się też odliczanie do transferu, już nie dni, a godzin, bo miał się odbyć następnego ranka ...
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 grudnia 2022, 00:01
Czy po tym wszystkim miałam prawo wierzyć ze damy radę? Jak widać tak, a każdy uśmiech młodego mówi mi że było warto... nie żałuję że było IVF... kocham mojego bąbla nad życie... dziękuję że go mam...
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 grudnia 2022, 00:02
Niby radosny dzień, ale wiem jak ciężki dla sporej części z Was... też tam byłam... też zastanawialam się czy kiedykolwiek spędzę święta z własnym, żywym dzieckiem...
Rok temu był 1dpt... trwało najdłuższe 6 dni w moim życiu, 6 dni nadziei, że te święta będą prawie takie jak powinny...
Są inne , ale już nigdy nie będą takie jak być powinny... boję się że dopada mnie przeszłość... mąż coraz częściej powtarza, że to moja trauma, zw nie mam prawa go nią obciążac... że on nie jest zamiast... nie jest ..
Ale co jeśli on tak to kiedyś odbierze?