Trwało to trochę, ale jakoś nie zrazaly początkowe porażki, nie czułam presji mierzenia temperatury, testów owulacyjnych, przecież kiedyś musi sie udać...
W pracy pojawia się szansa na super rozwój zawodowy, coś na co czeka się latami i co? T
To był początek maja 2020, tak właśnie wtedy poczułam, ze to moze byc ten moment... testów nie miałam, do apteki nie po drodze, bo praca, brak czasu itp... W końcu kupiłam, nie wierząc w sukces... druga kreska była tak delikatna, ze nie wiedziałam co myśleć...
W ciąży czułam się tak dobrze, że czasami mogłabym o niej zapomnieć. Rodzina wiedziała szybko, bo przecież ja czuje się świetnie, niby wiem, poronienia się zdarzają, ale czemu akurat mi? Wszystko musi być dobrze...
Nadszedł czas na prenatalne, lekarz mówi, ze w tym wieku trzeba, robimy, na USG wszystko książkowo, dziecko zdrowe, ale na wyniki z krwi trzeba poczekać... to byl czwartek, Pani mówi, ze jak będzie źle, to zadzwoni w ciągu tygodnia, jak nie zadzwoni znaczy ze jest dobrze...
Pierwsze 2 dni myślę tylko o tym, potem wierzę ze może być tylko dobrze... 8 dni później, jesr piatek, wracam z pracy, do której muszę wrócić na nocną zmianę, dzwoni nie znany numer, odbieram i słyszę tylko, że pani dzwoni z laboratorium i mówi jedno zdanie "pani wyniki sa w dalszej analizie " co to znaczy? Jest zle, skoro dzwoni, prawda? Słyszę jeszcze coś, ze nie może powiedzieć więcej, ze to nie na telefon, ze po weekendzie mogę zadzwonić do lekarza... zaczynają się czarne myśli, co się właściwie stało? Wtedy zadzwoniła już sama lekarka, wyjaśniła co zaszło - mam podwyższone beta hcg, stąd skorygowane ryzyko zespołu u mojego dziecka jest wysokie - 1:26.
Świat mi się zawalił, dzwonię do mojego lekarza prowadzącego i słyszę, o amniopunkcji, ale w zasadzie mówi wprost o aborcji...
Ale jak to? Mam zabić swoje dziecko? Bo jest chore? Stop... to tylko ryzyko, przecież to jeszcze nic nie znaczy...
Pojechałam na noc do pracy, głównie żeby się zająć czymś, co pozwoli nie myśleć...
Zdecydowałam się, nie wiem za co, ale muszę zrobic nifty, nie wytrzymam prawie miesiąca czekać na wyniki amniopunkcji...
Amniopunkcja potwierdziła, ze jesteś zdrowa dziewczynka, teraz tylko równie zdrowo i coraz bliżej żebyś tu była... Twój pokój jeszcze nie gotowy, ale jest dopiero sierpień, z przeprowadzką pewnie nie zdążymy, ale plan jest, to kolejny moment ze w swej naiwności wierzę, ze będzie dobrze...
Lekarz był wyjątkowo nie miły, kilka razy pytał czy na pewno nie mam covida, ale robił to w taki sposób, jakby chciał mi mówić ze na pewno mam i na pewno to ukrywam... wiem, jest pandemia, ale miałam negatywny test, mimo to kwarantanne...
Badanie było dziwne, najpierw lekarz mi mówił, ze mam dziwny kształt brzucha, ze takiego nigdy nie widział... że mała się dziwnie układa, że nie może zbadac i jak się potem okazało najważniejsze i decydujące, ze mam nieprawidłowe przepływy w tętnicach macicznych i serce małej pracuje nie mostów i, ale tak się czasami zdarza ... - pewnie już wiecie co to oznacza, ja w tamtym momencie jeszcze nie... pytam więc lekarza co z tego wynika, a on mi tylko powiedział, ze mam sie zgłosić do lekarza prowadzącego (to już nie jest ten aborcji) i zaleca echo serca małej.
Kolejne USG u mojej lekarki, ona twierdzi ze nie dzieje się nic złego, ale może mi dac namiary na jakiegoś świetnego specjalistę perinatologa... poszłam kilka dni później, wszystko w normie, przepływy nie są tragiczne, dobre tez nie, ale na tym etapie tak może być, więc nie mam powodów do niepokoju... to juz byl koniec października, najwyższy czas na L4, to juz w końcu 7 miesiąc ciąży, może jak trochę poleze w domu, odpocznę będzie lepiej ...
Po południu mam to echo serca, w sumie nie chce jechać, bo przecież jest dobrze...
Pojechałam... podczas badania usłyszałam tylko "Nie widzę żadnych przepływów do dziecka" co to znaczy? "Że pani dziecko zmarło" czy to możliwe? Moze to jakaś straszna pomyłka?
Kolejnego dnia tez nigdy nie zapomnę 14.11 urodziłam moja maja, nie żyjąca już córeczkę...
Lekarze i pielęgniarki kilka razy pytali, czy chce ja zobaczyc .. nie dałam rady, wolę żyć wyobrażeniami o tym jak wyglądała ...
Jeszcze przed wywolaniem porodu test na covida... miałam przecież niedawno, potem siedziałam tylko w domu, ale takie są procedury... jakbym miala mało problemów, nie mogli pobrać wymazu, aż był krwotok z nosa...
3 dni spędziłam tam sama... pielęgniarki, lekarki naprawdę miłe, ale odwiedzin nie ma... pozwolili tylko mężowi przywieźć jakieś rzeczy...
Dzień po porodzie wróciłam do domu, który wydawał się taki pusty... mąż zdążył posprzątać wszystkie rzeczy które mieliśmy dla córeczki, z jednej strony nie chciałam ich oglądać, ale jak weszłam do domu, w którym nie było śladu dziecka, nawet moich rzeczy które nosiłam w ciąży, to tymbardziej poczułam tylko pustkę...
I tak mijaj mój "macierzyński" - do dzisiaj nienawidzę tego słowa... - na badaniach, lekarzach, poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co zaszło? jak to możliwe, że nosiłam zdrowe dziecko, które musiało umrzeć? Dlaczego musiałaś odejść, zostawić nas tutaj z tą niewiedzą, poczuciem niesprawiedliwości i tą cholerną pustką, która mi po Tobie została...
Tak, wiem też, że nikt mi Ciebie nie zastąpi, że już zawsze będę się zastanawiać, jakby wyglądało nasze życie z Tobą, że nawet jak doczekamy się kiedyś Twojej siostry albo brata, pustka po Tobie będzie już zawsze...
Z badań wiele nie wynika, zespołu antyfosfolipidowego nie mam, mam za to PAI i MTHFR, ale większość lekarzy mówi, że 50% kobiet to ma, że jak już to odpowiada za wczesne poronienia, a nie śmierć dziecka w 27tc...
Do jednego lekarze są zgodni, kolejna ciąża to heparyna, acard i musi się udać... czekam na wyniki sekcji, może tam znajdę jakąś konretniejszą odpowiedź...
Po kilka tygodniach czekania, okazało się, że przez zamieszanie z covidem jedna osoba nie pobrała materiału do badań, druga wydała nam ciało małej przed pogrzebem... wyników sekcji zatem nie ma i nigdy nie będzie...
Spojrzałam w kartę ciąży, jak miałam do 120, tak 2tygodnie przed śmiercią małej ponad 140...
Podobno z przepisami na etapie polowkowego małej nie dało się już pomoc -córeczko, wiesz że gdyby mamusia wiedziała ze może Ci w jakikolwiek sposób pomóc, zrobiłaby to...
Co dalej? Lekarze optymistycznie mówią ze heparyna, acard pomoże, jeżeli będę brac przed 12tc to sie sa...
Czy im wierzę? Nie wiem, tak cholernie boję się, ze już nigdy nie będę w ciąży, a co jeśli będę i...?
Może trochę za bardzo politycznie będzie, ale... ostatnio tyle się mówi o ratowaniu dzieci nienarodzonych, łącznie z tymi, które nie maja szans przeżyć....więc pytam, czemu nikt nie ratował mojego dziecka? Które wg badań było zdrowe i to tak cholernie boli, ze tak niewiele wystarczyło żebyś była tu dzisiaj z nami... gdybym tylko wtedy wiedziała to wszystko co wiem teraz...
Drugie to pomocy od państwa znikąd... wszystkie badania które zrobiłam robiłam prywatnie, czasami za pożyczone pieniądze, ale jednak "swoje", nie państwowe... czuje, ze nasze cudowne państwo pozwoliło umrzeć mojemu dziecku i zostawilo mnie z tym sama...
Nie, to nie jest manifest polityczny, bo nie spodziewam się ni lepszego po żadnej opcji politycznej...
Wiem jedno, chce wierzyć ze się jeszcze uda, ze jeszcze kiedyś będę w ciąży, ze będę walczyć każdym sposobem, żeby pojawiło się żywe dziecko...
Tak bardzo nie wyobrażam sobie życia bez dziecka.. 😢
W tym roku tymbardziej mial to być wyjątkowy dzień... miałaś być tu z nami, miałabyś prawie 5 miesiący, a tymczasem prawie 8 odwiedzam Cię tylko na cmentarzu...
Co czuje? Pustkę, która próbuje wypełnić codziennością... praca która kiedyś dawała satysfakcję, a teraz stała się sposobem ba przeżycie kolejnego pustego dnia; zakończeniem remontu... A tak naprawdę ciągle się zastanawiam czy już zawsze tak będzie, czy poczuje kiedyś coś więcej niz ta cholerna pustkę? Czy gdzies czeka na mnie jeszcze żywe dziecko?
Dzisiaj pozytywnie - 1dc usłyszałam ze mam torbiel endometrialna... na dzisiaj, 10dc torbiel się całkowicie wchlonela...
Czasami nadal przychodzą myśli jakby wyglądało nasze życie gdyby... 😭
Miałabyś 5 miesięcy... czasami sobie wyobrażam ze się do mnie uśmiechasz... wiem że to robisz, mimo ze nie mogę tego zobaczyć...
Dla Ciebie próbuje nauczyć się normalnego życia, myślę, zw już nie chcesz oglądać moich łez... tyle ich juz wylalam... że gdyby moje łzy mogły zmienić cokolwiek z wszystko byłoby inaczej... A tak zostaje mi tylko wyobrażenie szczęścia...
Po 8 miesiącach od najgorszych dni w moim życiu na pewno jest inaczej... myślę ze czas pozwolił mi już przyzwyczaić się do życia bez Ciebie... mimo ze nadal jest mi cholernie ciężko każdego dnia, nauczyłam się zyc między ludźmi... czasami niektórzy mówią coś, oczywiście bez zastanowienia, co strasznie boli, ale też nauczyłam się udawać, ze to nic...
Czasami się zastanawiam, jak to możliwe, że wtedy zaszłam w ciążę bez większych problemów, leków... a teraz? Teraz wciąż szukam lekarza, który pomoże mi zajść w ciążę i któremu będę w stanie zaufać, że pomoże mi urodzić zdrowe, żywe dziecko...
W sumie staramy się o kolejne dziecko już dłużej niż o Ciebie - coraz częściej nachodzą mnie myśli, że gdyby miało sie udać, byłabym już w ciąży, albo gorzej - gdybym miała mieć żywe dziecko, byłabyś tu z nami zamiast tam, na cmentarzu...
Z drugiej strony, nadal tak cholernie nie wyobrażam sobie życia bez dziecka...
Tylko ja pogodzić te tak skrajne myśli?
Śniła mi się kiedyś mała dziewczynka, wiedziałam, ze to nie byłaś Ty, ona zapytała mnie wtedy o Ciebie, a ja powiedziałam jej, ze jesteś jej starsza siostra... dziewczynka poszła wtedy do drugiego pokoju, a ja widziałam w tym pokoju łóżeczko i leżącego w nim chłopca...