Wróciłam do domu z dyplomem wyższej dużej, poważanej uczelni, rozstałam się się ze niezrównoważonym psychicznie człowiekiem (teraz podejrzewam, że prawdopodobnie był psychopatą). Wysłałam z milion cv, odzew był tylko na stanowiska dotyczące naciągania ludzi. Miałam kilka podejść do dotacji na założenie własnej działalności, w sumie to 9 miesięcy prób. Dobrze, że nie wiedziałam wtedy ile będę musiałam przejść do obecnego momentu.
Bo w końcu dostałam tę cholerną dotację, założyłam firmę i się trzymam, mam wspaniałego Męża. Mam prawie wszystko, czego mi trzeba do szczęścia.
Zastanawiam się, czy moje zawirowania hormonalne pozwolą mi zajść w ciążę. Pierwszy raz prowadzę kalendarz w ovu, kupiłam termometr owulacyjny i punkt 6 rano mierzę temperaturę. Zakładam, że za 2-3 powinna dostać @. Temperatury póki co się trzymają. I mam typowe dla PMSu objawy - tydzień przed jestem nerwowa, zdezorganizowana, roztrzepana, wyskakują mi diody na twarzy. W tym miesiącu trochę mnie mdli.
Może w ostatnim tygodniu cyklu nasila mi się stres ekologiczny związany z natłokiem ludzi? W pracy jestem spokojniejsza, chociaż muszę wykazać się cierpliwością do ludzi. ale czuję, że mój gabinet to mój teren.
Zrobiłam test dziś rano, chociaż wiem, że może być na niego za wcześnie. Bo nie wiem, czy w weekend mogę się napić wina. Oczywiście wyszła biel wizira a w ovu napisali że nawet jakbym byłą w ciąży to prawdopodobieństwo pozytywnego testu wynosi tylko 18%. Mało. Ciotka powinna przyjść jutro, albo pojutrze. Nie boli mnie brzuch (miesiąc temu napierdzielały mnie jajniki), ale jestem nerwowa.I mdli mnie po niektórych posiłkach. Ale to nic nie musi znaczyć.
W poniedziałek jadę do endo, chcę pokazać wyniki mojej tarczycy. Przeraził mnie wynik tsh 4,3 i przekroczona prolaktyna, a 3 mies temu był tsh 2,5. Co prawda po tygodniu wyszło tsh 3,2 i prolaktyna w górnej normie (te pierwsze wyniki robiłam po wizycie w urzędzie, gdzie miałam kontakt z paniami pracującymi tam chyba za karę, zaczynające robotę o 7, a zmęczone już 7:05).
Ach, nie że to się wyjaśni. Niecierpliwa jestem.
Poważnie rozważam wprowadzenie jakichś ćwiczeń relaksacyjnych, wyciszających, są mi potrzebne zwłaszcza w drugiej połowie cyklu.
Z racji, że się trzyma na poziomie a teoretycznie jutro mogłabym dostać @, to nie wytrzymałam i zrobiłam test. W miejscu gdzie powinna pojawić się druga kreska wyszedł bardzo słaby cień (tuż po wykonaniu testu). Tak lichy, że trzeba patrzeć pod światło. Mąż stwierdził, że nie ma się co podniecać i że sobie wmawiam.
Wieczorem przychodzą znajomi i ma dylemat rangi alkoholika: pić albo nie pić? Chodzi o wino, czerwone i nie będę tłumaczyć (jak większość ludzi mających coś na sumieniu, za usprawiedliwiający każdy najmniejszy alkoholowy wyskok "ale niech Pani nie myśli, że jestem alkoholikiem czy coś"). Alkohol zaburza odczyty temperatur i ten sam fakt działa zniechęcająco, bo strasznie ciekawska jestem jak ten wykres kształtuje się u mnie.
A jak kreska się potwierdzi, to będę miała wyrzuty, że przyszłe dziecko opijam i jestem wyrodną, nieodpowiedzialną matką. Czytałam, że na tak wczesnym etapie alkohol nie szkodzi. Ponoć.
Brzuch mnie przestał boleć. Mniej się denerwuję (ale jestem praktycznie sama w domu). Biust mnie nie boli. Nic mi się nie chce i mogę to poetycko ująć, że jestem rozwalona jak gnój w polu. Zwłaszcza, że musiałam trochę popracować intelektualnie. Nie cierpię pracy w soboty bo wszystko zajmuje mi 2-3 razy więcej czasu niż zwykle.
Muszę jeszcze posprzątać. Trzeba wziąć się w garść.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 października 2016, 12:43
Dla urozmaicenia wczoraj wypadła mi plomba, a dziś u dentysty okazało się, że ząb jest pęknięty. Do środy z opatrunkiem mam chodzić, później zostanie nadlany. Przynajmniej wyjaśniło się,od czego ząb mnie tak napierniczał przez kilka dni i nie była to zmiana pogody.
Dziś pracuję zdalnie, ale dalej jestem nieogarnięta i praca idzie mi jak krew z nosa, czuję się bezsilna.
Jutro i pojutrze cały dzień w pracy.
Czekam z ciekawością na wynik bety. I zastanawiam się, czy temperatury na moim wykresie nie zostały popierniczone przez tego zęba, bo w ciągu dnia jak mierzę temp. to mam 37.
Czy przed okresem powinna mi gwałtowniej obniżyć się ta temperatura? Żałuję, że nie prowadziłam wcześniej notatek na ovu, wiedziałabym jak to u mnie działa.
Byłam u endo, dostałam letrox 75 i magnez z b6 (na zbicie prolaktyny, póki co bez leków). Mam się nie denerwować.
Właśnie muszę wyluzować, bo chyba za bardzo mi zależało. Czułam za dużą presję, odnosiłam wrażenie że wszyscy dookoła odliczali kiedy tylko zajdę w ciążę, ktoś mężowi ostatnio anonimowo w pracy podrzucił test ciążowy, jak nie piję alkoholu to od razu jestem podejrzana, a młodsza siostra która nie planowała więcej dzieci tuż po moim ślubie zaszła w ciążę. Nie mnie oceniać, co było powodem zmiany jej nastawienia, można się co najwyżej domyślić.
Lekarz powiedział, że w ciążę najłatwiej zachodzą proste baby. Nie stresują się, nie przejmują życiem, pracą, zjedzą coś prostego i jakoś to będzie.
I coś w tym musi być, bo znam mnóstwo przypadków kobiet z nieregularnymi miesiączkami, jedzącymi co popadnie, bez stabilizacji finansowej i w ciążę sobie zaszło ot tak.
Może powinnam spróbować się przeistoczyć w prostą babę?
Postanowiłam przekierować swoje myśli gdzie indziej. Muszę nabrać więcej pokory i cierpliwości, wyrównanie tarczycy i tak zajmie mi trochę czasu. Przestać czytać o hormonach, owulacjach, dzieciach, ciążach. Zająć się czymś kreatywnym, wystrojem wnętrz bo to mnie czeka w najbliższej przyszłości.
I zrobić sobie plan b na życie. Jak ludzie nie mają dzieci, to zawsze jest jakaś rzeczywistość alternatywna, np. więcej $$$ zostaje na podróże, zwiedzanie świata. Albo zacznę hodować psy i koty. Albo bez reszty poświęcę pracy, będę miała na to dużo czasu. Źle by było? Czasem tak jest, że przywiązywanie się do jednego scenariusza nasila presję i efekt jest odwrotny. Czasem jest co jest i będzie co będzie.
Pamiętam, że na bezrobociu robiłam sobie plan a,b,c,d i e na życie. Im dalsza literka alfabetu, tym mniej pomysł mi się podobał, ale zawsze to było coś. Tak bardzo zdjęło mi to presję, że plan a wypalił. ALE nie od razu. Po wielu miesiącach. Była nawet podobna pora roku.
Tak, czy siak nie mam zamiaru tracić życia na umartwianie się, zazdroszczenia wszystkim ciężarnym dookoła i unikaniu dzieci. Będę miała więcej czasu dla siebie i na uporządkowanie wielu spraw. Kto wie, może właśnie tak ma być.
Próbuję żyć jak prosta baba, ale chyba jestem neurotyczką. Bo ciągle myślę "a co by było gdyby", a powinnam jeszcze więcej zarabiać, co by mężowy nie ciążyć (a przecież tak źle nie jest), a to mam wyrzuty że mój wkład w budowę domu był i jest mniejszy i to taki głupi kołowrotek...w końcu mówię STOP. Prosta baba tak nie myśli, z reguły pracą się nie przejmuje, żyje z dnia na dzień i nie snuje wyobrażeń na temat przyszłości. Większość kobiet, które znam odpuszcza sobie pracę, kiedy mąż dobrze zarabia. Albo w ogóle zarabia.
Tłumaczyłam sobie, że to wina androgenów, endo kiedyś sugerowała że kobiety z wyższym testosteronem łatwiej popadają w pracoholizm. I coś w tym jest, bo na bezrobociu wpadałam w depresję. Wolę iść do pracy, chociaż niejednokrotnie mam jej dość (kiedy się przepracuję).
Najważniejsze, że w końcu przyszła @, jest nowy cykl, zjadam na czczo letrox, wyrównam tarczycę, poczuję się lepiej. Nie mam już PMSA, HURRA! Przynajmniej przez najbliższe 2 tygodnie cyklu będę znowu w miarę ogarniać,potem znowu się zacznie.
Daję sobie 3 miechy na wyrównanie tarczycy, w tym czasie całkowicie dla picu będę mierzyć temperatury w ovu i postaram się nie dać zwariować.
W pracy mam do czynienie coraz częściej z ciężarnymi kobietami. I karmiącymi mamami. I w otoczeniu też. Polska nie wyginie raczej.
Próbuję żyć jak prosta baba, ale chyba jestem neurotyczką. Bo ciągle myślę "a co by było gdyby", a powinnam jeszcze więcej zarabiać, co by mężowy nie ciążyć (a przecież tak źle nie jest), a to mam wyrzuty że mój wkład w budowę domu był i jest mniejszy i to taki głupi kołowrotek...w końcu mówię STOP. Prosta baba tak nie myśli, z reguły pracą się nie przejmuje, żyje z dnia na dzień i nie snuje wyobrażeń na temat przyszłości. Większość kobiet, które znam odpuszcza sobie pracę, kiedy mąż dobrze zarabia. Albo w ogóle zarabia.
Tłumaczyłam sobie, że to wina androgenów, endo kiedyś sugerowała że kobiety z wyższym testosteronem łatwiej popadają w pracoholizm. I coś w tym jest, bo na bezrobociu wpadałam w depresję. Wolę iść do pracy, chociaż niejednokrotnie mam jej dość (kiedy się przepracuję).
Najważniejsze, że w końcu przyszła @, jest nowy cykl, zjadam na czczo letrox, wyrównam tarczycę, poczuję się lepiej. Nie mam już PMSA, HURRA! Przynajmniej przez najbliższe 2 tygodnie cyklu będę znowu w miarę ogarniać,potem znowu się zacznie.
Daję sobie 3 miechy na wyrównanie tarczycy, w tym czasie całkowicie dla picu będę mierzyć temperatury w ovu i postaram się nie dać zwariować.
W pracy mam do czynienie coraz częściej z ciężarnymi kobietami. I karmiącymi mamami. I w otoczeniu też. Polska nie wyginie raczej.
Jest 5 dc, od kilku dni biorę letrox i nawet dobrze go toleruję. Endo ostrzegała, że mogę być bardziej nerwowa. Jakoś tego nie dostrzegam.
Postawiłam też na aktywność fizyczną, bo jednak mam pracę siedzącą. A ruch pozwala się odstresować i sprawia, że nie myślę o głupotach. Serio, działa. Budująca jest też myśl, że w ten sposób uchronię się przed galaretowymi udami i obwisłymi pośladkami.
Zastanawia mnie też kilka kwestii odnośnie ludzi zaciążonych i mających dzieci. Obserwuję mnóstwo przypadków zawodowo i prywatnie. I najciekawsze, że większość kobiet planujących ciąże je syfiasto, w ciąży niewartościowo (w Polsce cały czas panuje mit, że w ciąży można sobie pozwolić na wszystko, - czytaj słodycze- za to karmiąc piersią pozostaje tylko żywieniowa asceza, bo przecież tyle rzeczy szkodzi dziecku, a mało kto zwraca uwagę na to że nie ma czegoś takiego jak rurka łącząca nasz tyłek z piersią, a wzdęcia powstają w układzie pokarmowym kobiety, a nie w jej krwi). No i co ciekawe, dzieci są w ponad 80% żywione źle, bo lekarze pediatrzy w ramach edukacji żywieniowej rozdają sponsorowane materiały, a reklamy w tv wprowadzają dorosłych w błąd, ponieważ w tym kraju można kupić opinię dowolnego instytutu.
No więc zmierzam do tego, że ludzie żyją nie do końca prozdrowotnie a problemów z rozmnażaniem u nich brak, rodzą pozornie zdrowe dzieci (w chwili narodzin i kilku lat życia problemów brak), potem te dzieci odżywiane są głównie cukrami prostymi i jak dobrze pójdzie śladowymi ilościami warzyw - no i problemu brak.
Może ktoś to kiedyś sprawdzi, zbada - wpływ beztroski na rozmnażanie człowieka.
Co do ciąży, presja mi spadła. Podejrzewam, że to jakaś reakcja obronna organizmu, która ma mnie uchronić przed zawodem. W zeszłym miesiącu narobiłam sobie za dużych nadziei, unikałam ćwiczeń (bo może się zagnieżdza?), sikałam namiętnie na testy owulacyjne (co było wkurzające, bo dużo piję co cholernie rozcieńcza mi mocz), nie napiję się alkoholu (bo przecież wpływa na interpretacje temperatury) itd. itp.
Trzeba wyluzować i mieć to wszystko w dupie. Przecież czas i tak upłynie.
Kiedyś, kilka lat temu osoby siedzące w hipnozie/ezoteryce przepowiedziały mi, że pewnego dnia się ogarnę, będę miała ogarniętego męża, dom, fajną pracę i ogarnięte dzieci.
Niby pierdółka, ale pocieszająca, bo faktycznie męża mam ogarniętego, a jak sobie przypomnę siebie sprzed kilku lat to też widzę postępy i znajomi ze szkolnych lat też to potwierdzają.
Dobra, wracam do pracy. Koniec przemyśleń.
Zauważyłam, że fizycznie i emocjonalnie czuję się lepiej, niż w zeszłym miesiącu. Mąż trochę się wkurza, że nie interesuję się kuchniami i łaziankami. Nie ciągnie mnie do tego. Mam takie (wiem, że pewnie głupie) przekonanie, że nie powinnam się w to mieszać, bo średnio się na tym znam, poza tym mam dużo mniejszy wkład finansowy w to wszystko. Ogólnie mam poczucie, że choćbym nie wiem ile zarabiała to na wszystko będzie mało. Podobno nie powinno się tak podchodzić do sprawy, bo kobieta wnosi do związku wartości niematerialne, ale ja czuję że tego nie wniosłam, bo nie mamy przecież wspólnych dzieci. I intuicja podpowiada mi, że prędko to nie nastąpi. Na prawdę tak czuję.
I czuję, że popadam w klasyczny pracoholizm - kiedy pracuję, czuję spadek napięcia i nie myślę. I mam poczucie, że nie jestem ciężarem finansowym.
To wszystko, może wydawać się bez sensu, ładu i składu. Może mam jakiś wewnętrzny strach przed zależnością, wypomnieniem itp.
Ostatnio wciągnęłam się w czytanie pamiętników innych kobiet. Rozumiem ich ból, rozczarowanie, poczucie niesprawiedliwości. No bo nie ma co się oszukiwać, zawsze tak jest, że niektórym pewne rzeczy przychodzą łatwiej i nie potrafią tego docenić. Ponoć życie jest niesprawiedliwe, ale i tak jest dobre. Jeden mucha, chucha i nic. Drugi olewa i żyje sobie wygodnie, wszystko przychodzi z łatwością, ale i tak narzeka. Banał.
Czuję czasem, że we nie też narasta frustracja. Też z trudem obserwuję pewne sytuacje w moim otoczeniu, a jak tylko się da - odcinam się od nich.
Najgorsze, że nie ma komu się wygadać tak zwyczajnie - bo zaraz będzie - a weź przestań, a wymyślać, a wyluzuj itp.
Z jasnych stron życia: nic mnie nie boli, jest ciepło, na głowę mi się nie leje i mam co jeść. Niemniej marzy mi się przesunięcie czasu o 1-2 lata do przodu.
Staram się odganiać toksyczne myśli. Zaniżone poczucie wartości czasem się do mnie dobija. Wiele razy tłumaczyłam sobie, że w życiu nie trzeba być ładnym, zdolnym i mądrym, wystarczy być wytrwałym (Tak twierdził te Golman od Intligencji emocjonalnej). I w sumie potwierdziło się.
Wczoraj wspominałam Mężowi o wahaniach, wątpliwościach i moim przerażeniu. Stwierdził z uśmiechem na ustach że i tak mnie zapłodni i mi nie daruje. On na prawdę jest odporny na moje marudzenie. Twierdzi, że niepotrzebnie się martwię i w sumie nie powinnam mieć nawet na to czasu. Jestem za stara ma wątpliwości, mam 28 lat. Zaraz będzie 29.
Zauważyłam, że średnio raz na 1-2 miesiące zdarza mi się ciąg małych nieszczęść. Małych, bo są to problemy do rozwiązania. Nieszczęść bo wyprowadzają mnie z równowagi.
I co ciekawe, zdarza się to zawsze 1-2 dni przed owulacją. No żesz.
Zaczęło się od tego, że miałam pięknie poukładany plan dnia. Oczywiście napięty, bo stwierdziłam że jak zaplanuję sobie więcej rzeczy to nie będę myśleć o głupotach (brak czasu) a troszkę więcej zarobię, co jak wiadomo -zawsze się przyda.
Miałam jechać zrobić sobie paznokcie (robię tytany i przez 3 tygodnie mam spokój, a pracuję z ludźmi gdzie eksponuję jednak dłonie), a zaraz po ty trochę posprzątać swój gabinet (w sobotę ogarnęła mnie niemoc i stwierdziłam, że zdążę między klientami a paznokciami). Nie zdążyłam.
W momencie, gdzie byłam w 1/3 usługi związanej z paznokciami zorientowałam się, że brakuje mi kabla do sprzętu niezbędnego u mnie w pracy. Bez niego nic nie zrobię. Zastanawiałam się, czy ktoś mi go zakosił, czy po prostu został w domu. Chciałam dodzownić się do domowników, ale okazało się, że w tej oto chwili ZRĄBAŁ mi się głośnik w telefonie. I nic nie słyszę. Trudno, stwierdziłam, że jestem w miarę czasowa i wróciłam się do domu. W międzyczasie modliłam się, żeby klienci nie dzwonili masowo, dopóki nie wykombinuję zastępczego telefonu.
W czasie jazdy samochodem zaświeciła się rezerwa i straszyła pikaniem. Zgarnęłam kabel z domu i po drodze postanowiłam zatankować. Kiedy kończyłam mój wzrok zawisł na przednim kole i wtedy zorientowałam się że mam KAPCIA. Cholera, ile ja z nim jeździłam? Miałam coraz mniej czasu, paznokcie na wpół przygotowane, niepopsrzątany gabinet i kapcia. Zajebiście pomyślałam. I jeszcze ten zepsuty telefon. Postanowiłam zadzwonić do męża i opowiedziałam mu całe zajście - on mnie w końcu słyszał, ja go nie. Napisał tylko smsa, że już jedzie. Uff, kochany jest że uratował mi tyłek bo ja nie ufam swoim umiejętnościom odnośnie zmiany koła.
Zmienił koło, ale okazało się że w tym nie ma powietrza... Czasu coraz mniej. Musiałam poprzestawiać klientów, ale i tak poprzychodzili wcześniej. Cały dzień był na wariata, nawet nie miałam czasu normalnie zjeść.
Tłumaczyłam sobie, że nie mogę dać się sprowokować i stresować bo mi znowu prolaktyna skoczy. Przecież to są problemy przejściowe, do rozwiązania. W sumie czuję taką adrenalinę, że aż mi wydajność w pracy wzrosła.
Wieczorkiem wypiłam z Małżem po kieliszku wina i bo z moim obserwacji wynika, że mam ewidentnie dni płodne. Nawet zaczęłam powoli ogarniać ocenę szyjki macicy. Wcześniej wydawało mi się to obrzydliwe, potem trudne. Na początku nie wiedziałam jak rozpoznać czy jest twarda czy miękka, a teraz już widać różnicę.
Dziś wieczorem mimo kolejnego męczącego i nieco stresującego dnia zamierzam dalej molestować męża. Bo a nóż widelec się uda. A jak się nie uda to będzie molestowany do oporu myślę, że nie będzie miał nic przeciwko.
Wytrwale serduszkujemy co noc. Bez spiny, bo stwierdziłam że na poważnie zacznę się martwić od stycznia.
Kupiłam mężowi na urodziny bilet na termy. Od roku powtarza, że chciałby tam kiedyś jechać, ale teraz kiedy się budujemy ciągle są inne wydatki a prezent i tak trzeba kupić
Więc wymoczymy tyłki.
Jeszcze niedawno bym się martwiła, że jak ja to pojadę, a jak w ciąży będę to czy dziecku nie zaszkodzi? I tak bym pewnie wielu rzeczy sobie odmawiała, a starania przecież trwają.
Zamówiłam też tort. Miał być z motywem kiełbasy. Kiedy go odebrałam, zorientowałam się że bardziej to przypomina kupę... cholera. Pani ekspedientka stwierdziła, że to wygląda jak księżyc. Jaki księżyc, brązowy? Z prążkami? Wstyd będzie, a teście dzisiaj przychodzą. Spierdzielili na maxa, za rok mam nadzieję będę mogła mu upiec tort już u nas w domu... Dziś jest już święto i nic innego nie załatwię.
Tak że koko dżambo i do przodu!
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 listopada 2016, 16:32
Na szczęście ucieszył się z prezentu. Planował jechać w to miejsce, a wejściówkę trzeba wykorzystać do końca grudnia.
Generalnie ten weekend był imprezowy. Następnego dnia była impreza u znajomych, gdzie wypiłam kilka drinków (nie zamierzam ścigać się z facetami). Zastanawiam się, czy ten tryb życie nie wpływa niekorzystnie na interpretacje cyklu, ale i tak je notuję. Dziś np. poszłam spać przed godz 4, o 7 zrobiłam pomiar tempki i poszłam dalej spać. Z reguły mierzę o 6 rano, bo tak w tygodniu najczęściej wstaję.
Ovu wyznaczyło mi owulację -nieco wcześniej, niż sądziłam. W ogóle to zastanawiałam się, czy w ogóle mi ją wyznaczy, bo ostatnie dni były nieco zachwiane.
Niedziela płynie leniwie. Na dworze było cholernie zimno, ale nie powstrzymało nas to przed spacerem do nowego domu. Dom jest jeszcze pusty i ponoć dobrze go przepalać, aby wszystko schło jak trzeba. W sensie materiały, z których został zbudowany. I nawet nam to poszło, nawet bardzo - aż podpalił się jeden klocek ułożony przy kozie. Oj tam, oj tam.
No więc staram się dalej wypełniać sobie czas, aby stłumić swoją niecierpliwość na tym etapie życia. Bo mam takie proste marzenia: rodzina, dom, praca zawodowa (wtedy już z umiarem, nie takim wariactwem) i cieszenie się życiem
Mam dziwne przeczucie, że coś jest nie teges i będzie sporo zabawy z zajściem w ciążę. Mojej siostrze nic nie przeszkodziło w zajściu w 2 ciąże, nawet tsh 7,5.
Od niecałego miesiąca biorę letrox i zauważyłam, że nie gubię już włosów garściami i faktycznie mam więcej energii i zwiększyłam też dawkę witaminy D3 z 1000 do 2000 jm. Przez 2 lata brałam 1000, a poziom we krwi był w dolnej normie.
Przyjmuję też inofolic ale jedna rzecz nie daje mi spokoju - w składzie podali że oprócz myoinozytolu zawiera 200 mikrogramów kwasu foliowego,a w zaleceniach wszędzie trąbią, że powinno być 400. Logika podpowiada, że trzeba to uzupełnić.
Zauważyłam,też że mniej się denerwuję odkąd biorę końską dawkę witaminy b6 z magnezem (na receptę). Endo kazała brać tylko do owulacji. Wiadomo, czasem wytrącam się z równowagi, ale jakoś łagodniej to przechodzę.
I wcześniej, niż zwykłe pojawił mi się trądzik. Z reguły był 3-4 dni przed @ a teraz wrednie diodki wyskakują jak chcą
Termometr też płata mi figle. Mam Microlife i jak mierzę w tym samym miejscu (pod językiem), 3 razy pod rząd to pierwszy wynik jest zaniżony, dopiero dwa następnie pokazują nieco wyższą i zbliżoną temperaturę.
Może w następnym cyklu zmienić miejsce pomiarowe?
Wczoraj po miałam lekkie plamienie. W sumie to zaważyłam tylko smugę świeżej krwi i nic więcej. Dzisiaj nic. Mam nadzieję, że to nie torbiel, bo kiedyś tak plamiłam (z tym że kilka dni) właśnie kiedy zdiagnozowano u mnie torbiele i lekarz podejrzewał PCOS.
Trochę pobolewają mnie piersi i brzuch, a do miesiączki mam jeszcze 1,5 tygodnia.
W pracy o mały włos puściłabym pawia - ale to nie przez ciążę urojoną, tylko zdeczka upoconą kobietę. Ostatnio mam takie szczęście, że przynajmniej raz dziennie przychodzi ktoś upocony do tego stopnia, że tuż po jego wyjściu pędzę do okna i do wc po odświeżacz bo ten, który stoi w półce już nie wyrabia. Uroki pracy z ludźmi...
Poza tym muszę wziąć się w garść bo mam sporo pracy a trzeba przygotować jeszcze menu imprezowe. Znowu.
Co weekend impreza, "gorzej" niż na studiach. I do tego muszę uważać, bo przez moje wspaniałe androgeny łatwo tyję, głównie idzie mi oczywiście w dupę. Czyli nie mogę wpierniczać wszystkiego jak wlezie.
Napatrzyłam się na ludzi z cukrzycą i tuż po powrocie z pracy wskakuję na orbitreka. Wszyscy pukają się w głowę, że tak się męczę. Nic na to nie poradzę, że po pierwsze lubię to, po drugie endo ostrzegła mnie, że jestem kandydatem na cukrzycę, po trzecie mam pracę siedzącą. Poza tym człowiek ćwiczy charakter i uczy się systematyczności. Tyle dobrego
Znowu w nocy śniły mi się głupoty. Wczoraj bolało mnie podbrzusze, prawie przez cały dzień - jak na @. Wieczorem wręcz napierdzielało. Odpuściłam sobie ćwiczenia, ale zadbałam o to aby się "nachodzić". I w nocy śniło mi się, że dostałam przedwczesny okres. Serio, sen był tak bardzo realistyczny.
Poza tym mam dużo pracy, ale wolę się stresować jej nadmiarem niż niedoborem. Przynajmniej czas mi szybciej leci.
Już mu mówiłam, że chłop tego nie zrozumie.
Tak czy siak wczoraj miałam nastrój na granicy depresji najgłębszego stopnia, wszystko leciało mi z rąk, a ja miałam ochotę usiąść w kącie i umrzeć. Tłumaczyłam sobie, że wkrótce mi przejdzie - taki mam porąbany organizm.
Pozwoliłam sobie na wino. Wypiłam litr i dalej byłam trzeźwa. Dziwne. Wypiłam jeszcze dwie lampki (pełne, nie że tak kulturalnie nalane) i dalej byłam trzeźwa. Stwierdziłam, że więcej nie piję, bo głowę mi rano rozsadzi.
Tymczasem obudziłam się w środku dnia super wyspana, zero bólu głowy. I brzuch przestał boleć. I nawet się nie wk..wiam. zera kaca, mdłości, wzmożonego pragnienia. Chyba miałam dzień konia.
Tak czy siak, weekend zleciał. Jutro trzeba się znów ogranąć i wpaść w wir obowiązków. Kurtyna.
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 listopada 2016, 21:45
Tak, czy siak czeka mnie długi dzień w pracy do 20, po zajebiście nieprzespanej nocy.
Ok, ponarzekałam sobie, idę więc się ogarnąć.
Dobrze, że zaczęłaś pisać, mi to też pomaga mimo, ze piszę o przysłowiowej dupie marynie :) A z tymi objawami też tak mam, mój PMS jest dosyć silny a, że PMS i objawy ciażowe są właściwie identyczne to się potem człowiek łudzi półtora tygodnia, ze moze jednak cos z tego wyszło :)
Podejrzewam, że u mnie większość to będzie właśnie dupa maryna, ale przynajmniej będzie gdzie się wyładować :) PMS mam okropny, sama siebie z tym nie znoszę. Eh żeby tak tylko dało się wyłączyć myślenie i podejść zupełnie na lajcie :)