to był pierwszy cykl, w którym myślałam, że zaszłam i dziś jak odebrałam te wyniki i już się upewniłam, że to nie są na pewno jakieś plamienia związane z ciążą, to było mi naprawdę przykro.... a tu czas leci, młodsza się nie robię, chyba będzie coraz gorzej bo coraz bardziej się martwię tym, że nie wychodzi... i już chyba cykli na luzie, jak było do tej pory, nie będzie. dobrze, że chociaż ten mój chłop mnie wspiera itp ale wiem, że on też się martwi.
poza tym nudy... mąż wczoraj miał dużo pracy u rodziców i został u nich na noc i dobrze mi się bez niego spało, nikt mi nie chrapał w nocy, była cisza i spokój tylko wieczór był trochę smutny bo nawet nie miałam z kim pogadać. Dziś popołudniu piekę ciasto bo jutro jest msza za mojego tatę i będzie trochę gości u mojej mamy a potem idziemy na 18.00 na mszę do kościoła.
pokrzepiające są niektóre pamiętniki. To naprawdę pomaga. I że w ogóle ktoś coś skomentuje, podpowie, wszystko jest ważne.
mojego męża wzięło coś wczoraj na rozmowę i powiedział, że boi się mieć dziecko. Boi się, że urodzi się chore bo te moje dolegliwości itp. i że jak tak się stanie to on wie, że sobie z tym psychicznie nie poradzi, że wciąż pokazują takie kalekie dzieci w telewizji i on nie może na to już patrzeć. Tłumaczyłam mu już nieraz, że przecież nie ma żadnych dowodów na to, że osobom z PCO częściej rodzą się dzieci chore itp. Tłumaczyłam, że przecież sam o tym już nieraz czytał i powinien już wiedzieć, że ja mam problem z zajściem i później ewentualnie donoszeniem i to wszystko. Wspomniałam o znajomym, któremu pierwsze dziecko urodziło się zdrowe a teraz drugie urodziło się z zespołem Downa, a rodzice młodzi jeszcze itp.
na koniec powiedział, że jest głupi i że przeprasza i się tulił cały wieczór..
to chyba on mnie powinien pocieszać a nie ja jego??
jakie to życie jest okrutne...
mój mąż raczej też już w okolicach świąt nie będzie miał żadnej roboty więc mój plan jest taki: gnijemy w domu do 12.00 w piżamach, śniadanie o 11.00 obiad coś kolo 16.00
mój mąż to się nawet ucieszył, że tyle dni urlopu wezmę, powiedział, że w wolnych chwilach będziemy się kochać taa jasne.. ile to już razy mi mówił o seksmaratonach a potem to tylko 1 lub 2 razy na dzień...
tylko lipa z tą wigilią.... akurat w ten dzień wypada mi @.... pewnie będę płakać w święta bo małpa przyjdzie...
a tak to dzień jak co dzień, w pracy spokój.
a no i wczorajszy wieczór.... mmmm.... bajeczka... byliśmy tacy stęsknieni po tych kilku dniach...
jak nie myśleć i się nie denerwować?
ja jestem z tych, co to zawsze muszą o czymś myśleć, planować, martwić się. Mąż marudzi i każe wyluzować ale ja nie umiem!! nie palę, nie piję, nie wiem jak odreagować złe emocje. Chyba zapiszę się na fitness..
ale chyba kupię winko, będę pić (zmuszać się , potrafię pół kieliszka wina pić cały wieczór )
w sobotę pójdziemy do kina, potem może pizza... chodzilibyśmy częściej ale od ponad doku kiepsko u nas z kasą, kupiliśmy mieszkanie i wciąż jeszcze do końca go nie urządziliśmy, co miesiąc odkładamy na kolejną rzecz. i tak o to w tym miesiącu powinny do świąt dojść krzesła, lapma do dużego przyjdzie dzisiaj, a resztę lamp + zestaw kawowy i obiadowy kupię po wypłacie. WYPŁATO - CZEKAM NA CIEBIE !! chyba w końcu zaprosimy rodzinę do siebie, żeby zobaczyła mieszkanie, jak do tej pory nie mają jednak na czym usiąść.
tak w ogóle to myślicie, że przesadzam? teraz zaczął się mój 9 cs, chyba 4 albo 5 pod okiem ginekologa, to chyba jeszcze nie jest aż tak strasznie długo prawda?
jakoś niedługo będę miała to HSG a jak się okaże, że wszystko jest drożne to co wtedy?? co dalej robić?
na dodatek odwołali mi dziś wideokonferencję, jupiii
ale wypłatę puszczą dopiero jutro... ech... będzie dopiero w poniedziałek na koncie. Muszę koniecznie zmienić bank na ten sam, który ma firma w której pracuję.
Ale najpierw trzeba się odbić od dna, od roku jadę miesiąc w miesiąc na debecie 1.000 zł
trochę mnie martwi ten grudzień bo już niedługo 2016 i moja 30stka... czuje się staro... kiedyś myślałam, że w tym wieku będę już daaawno po ślubie, będę miała co najmniej jedno dziecko a tak... podejrzewam, że przed urodzinami nawet nie zajdę, a już na pewno przed 30stką nie urodzę (fizycznie niemożliwe)
dziś znów poczytałam pamiętniki... i coś się we mnie zmieniło (ciekawe na jak długo)..
chodzi o to, że trochę mi lepiej, że co mogą powiedzieć dziewczyny, które mają większe problemy niż ja. Zazwyczaj wychodzę z założenia, że raczej wszyscy mają gorzej niż ja ale może to nieprawda. Wierzę, że moje przyszłoroczne HSG wyjdzie dobrze, że jajniki będą drożne itp... oby...
jak będzie inaczej to nie wiem co zrobię... ja się szybko dołuję, poddaję... potrafię siedzieć całe wieczory w internecie i czytać o niepłodności itp...
w pracy nudy, mąż nie wraca na noc, będzie dopiero jutro więc go dzisiaj rano przyatakowałam a co
kolejny dzień bolą mnie oczy, chyba za dużo przy komputerze siedzę, muszę sobie kupić coś do zakrapiania, koniecznie.
w ogóle jakaś taka przymulona jestem... ale za to jak ja się jutro wyśpię...
nikt mi w nocy nie będzie chrapał, ani wstawał.... jutro śpię do bólu
wypłata wyjdzie dopiero dziś... fuck... będę miała na koncie dopiero w poniedziałek... fuck fuck fuck
może trochę dzisiaj posprzątam, zrobię pranie. Kilka bluzek patrzy się już na mnie spode łba ale jakoś udaję, że tego nie widzę... może się w końcu doczekają... hehe
humor mam niezły, z mężem dogadujemy się od dłuższego czasu wspaniale, jest super dużo się przytulamy, głaskamy, wygłupiamy itp chyba jest z nami coraz lepiej
już w sobotę zarezerwowałam bilety na "listy do M", w niedzielę zjedliśmy na spokojnie obiad i wyruszyliśmy do kina i to był błąd... po pierwsze było TYLE ludzi, że kręciliśmy się kilkanaście minut, żeby w ogóle miejsce parkingowe znaleźć, Ok, w końcu coś się znalazło, patrzę na zegarek a tu za chwilę nam rezerwacja przepadnie, dobra - BIEGNIEMY.
Dobiegliśmy do kina a tam TAKA kolejka... zanim doszliśmy do kasy to nie dosyć, że rezerwacja przepadła to praktycznie wszystkie miejsca były zajęte i zrezygnowaliśmy, siedzieć na dole to żadna atrakcja...
poszliśmy do Reserved, mój mąż wybrał sobie koszulę, stoimy przy kasie, patrzę, a jakieś dwie kobietki sterczą z odpalonymi komórkami, zerkam a tam kupon zniżkowy do Reserved. Odciągnęłam mojego sprzed kasy i wchodzę na stronę Reserved.... wchodziłam 30 minut, nie chciało mi się nic wczytać... zostawiliśmy koszulę do przetrzymania do jutra i poszłam wkurzona do domu... kupon na e-mail przyszedł dopiero o 21.00...
poniedziałek: mój mąż po raz pierwszy wzbraniał się przed seksem.... no pierwszy raz... w sumie mówił już popołudniu, że go głowa boli no ale jednak... już przed pójściem spać mnie powiadomił, że dziś seks odpada bo on nie ma ochoty i nie jest żadnym królikiem i że się zmuszać nie zamierza, powiedział, że jak go będę namawiać to śpi w drugim pokoju sam...
no ale w końcu przyszedł, jak zwykle trochę się poopierał ale w końcu się udało... dobry foszek zawsze pomaga hehe
nie wiem czy przez najbliższe kilka dni też się da namówić...
stwierdził, że się chyba starzeje
temperatura niziutko...
jestem załamana.... mam zrobić krzywą cukrową i insulinową i jeszcze raz zbadać progesteron i prolaktynę.
coś dzisiaj jak o HSG wspomniałam to jakoś odpuściła to chyba na razie, poczekamy co mi wyniki pokażą. Stwierdziła, że może by mi jeszcze włączyła metforminę.
a na jakieś laparoskopie to stwierdziła, że na to jeszcze za wcześnie, że możemy wrócić do tematu jak nie wyjdzie nic przez 18 miesięcy....
"Muszę Ci zrobić to dziecko to wtedy się skupisz na nim a mnie się przestaniesz czepiać"
- podczas rozmowy o tym, że mógłby w końcu sprzątnąć swoje ciuchy
glukoza na czczo 95,1 mg/dl (norma 74-99) - czyli dość wysoko, dziwne bo w lutym miałam tylko 76, powtórzę badanie
glukoza po 1 h 152,8 mg/dl (norma <180)
glukoza po 2 h 111 mg/dl (norma <140)
insulina na czczo 9 qu/ml (norma 2,6 - 24,9)
insulina po 1 h 44,99 qu/ml (nie ma norm)
insulina po 2 h 30,6 qu/ml (nie ma norm)
progesteron w 23 dc 0,44 (norma dla fazy lutealnej 1,7 - 27) - czyli TRAGEDIA !!! nie dziwię się, że ja w ciążę nie mogę zajść.
prolaktyna 338,6 qu/ml (norma 102-496)
wysłałam wyniki do mojej ginekolog, zobaczymy co odpisze. a Wy co myślicie??
A tak poza tym to dzisiaj miałam firmową wigilię nr 1 we wtorek wigilia firmowa nr 2
jedzonko dzisiaj było bardzo dobre, była rybka w sosie borowikowym z takimi wielkimi kawałkami grzybów, mniamciu a poza tym pierogi, ze 3 rodzaje innych ryb, sałatki, śledziki, ciasto, barszczyk czerwony - pycha
no i pretensje, że płaczę itp itd. Ze on nigdy w życiu nie adoptuje żadnego dziecka wiedząc, że może mieć swoje i że to jest zajebisty problem.
jak jest dobrze to jest do ręki przyłóż a jak go coś weźmie to naprawdę pieprzy takie głupoty, że szok. Ze się coraz gorzej dogadujemy, że chyba do siebie nie pasujemy, że go nie doceniam. nie rozumiem... owszem ja płaczę jak mi źle, ale to nie oznacza, że ja się poddaję, wierzę, że się uda, że w końcu musi coś z tego wyjść.
a no i tak w ogóle to nie stać nas na dziecko... zajebiście...
Myślę, że szczęście przyjdzie do Ciebie szybciej niż Ci się wydaje :)