W tej chwili nie kwalifikujemy się do iui. Wyniki M są tragiczne. Jedynie in vitro... czekamy aż wróci andrlog i powie co dalej. Obstawiam laparoskopie. I kolejne miesiące czekania.
Czym my sobie na to zasłużyliśmy... nie mam już siły. Wycofuje się z życia. A walka dopiero się zaczyna
Troche mnie nie było. Tak jak pisałam wcześniej zupełnie wycofaliśmy sie z życia towarzyskiego. Zamknęliśmy się w świecie naszych problemów. Nie miałam odwagi się tu pojawiać. Z resztą o czym tu pisać? Co się zmieniło. Cóż. Wszystkie dziewczyny naokoło są w ciąży, to przede wszystkim.
W zeszłym tygodniu rozmawiałam z naszym andrologiem. Zlecił powtórne usg u konkretnego lekarza i ogólne badanie moczu. Okazuje się, że refluks jest. Ten pieprznięty lekarz u którego byliśmy w kwietniu tego nie zauważył. Help ;/ Dzisiejsza konsultacja przyniosła następujące wieści: jutro poznamy datę zabiegu (będziemy czekać około miesiąca), jednakże tydzień przed laparo robimy powtórne badanie nasienia. Jeśli wynik się utrzyma - zabieg, jeśli nie - przygotowujemy się do in vitro. Jakie to wszystko proste prawda? Potrafie już o tym mówić w miare bez emocji, jednakże w tej chwili to temat przewodni każdego naszego dnia. Nawet jeśli o tym nie rozmawiamy to czuje, że oboje myślimy o naszym problemie.
Jednego dnia się kłócimy, innego jest wszystko dobrze. Stałam się dużo bardziej czepialska niż do tej pory, z tego miejsca serdecznie przepraszam mojego M
Przeszłam mały test. moja imienniczka od zeszłego wtorku jest szczęśliwą mamą. Byłam w szpitalu i dałam rade. Dziecko widziałam już 3 razy i jestem w stanie nawet się uśmiechać. Nie podchodze, nie podniecam się, staram się unikać bezpośredniego kontaktu i nie jest źle. Imienniczka dzwoni i dopytuje jak się czuje, jak ma sie zachowywać, żeby nie było ze mną jeszcze gorzej, wow, to chyba rewanż za tamto tragiczne zachowanie.
Pozytywnie!
Mam przeogromną ochote na seks co oznacza, że jestem w okolicy owulacji
Wyjeżdżamy na rocznice tak to juz dwa lata! Co prawda myślałam, że po dwóch latach małżeństwa będziemy już we trójke. trudno. ALE. może nie ma tego złego. Wyjeżdżamy do SPA za Wrocławiem. jeeeeej. Czekam aż M. wróci z pracy, zawozimy zwierza do rodziców, a jutro rano w droge
Udanego weekendu!
Weekend był wspaniały. Chociaż (nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła jakiegoś ale) okazuje się, że nasza miłość ewoluowała. Bardzo dojrzała. Albo po prostu wielu rzeczy już nam się nie chce anyway. Wygarneliśmy sobie troszeczkę, atmosfera się oczyściła, jest ok.
Mija rok od pierwszych, oficjalnych starań. Kto by pomyślał, że po takim czasie nie będę w ciąży?
To był trudny rok. Nadzieja, strach, szczęście, łzy, niepewność, trudne decyzje, kłótnie. Chwilami myśle sobie, że nie dam rady. Że trzeba się poddać. Często czuje, ze to dla nas naprawdę za dużo. Ale z drugiej strony kto da rade jak nie my? Tylko dlaczego nas to spotyka? To wszystko jest bardzo skomplikowane.
Póki co obiecaliśmy sobie odpocząć, tylko nie mamy jeszcze pomysłu w jaki sposób;) a wyjścia brak, ponieważ do 4 listopada czekamy. Wtedy oto wybija godzina zero i małż mój jedyny idzie do szpitala. 5 będzie operacja a potem ... 3 miesiące, powtórka badań i dzidziuś rym cym!
Psychicznie lepiej. Dołki bywają, ale na szczęście jest ich coraz mniej.
już odpocząć trzeba
Może będziesz miał
swój kawałek nieba
Może będzie tam
piękniej niż tu teraz
Może spotkasz tych, których tu już nie ma…
Śnij, piesku śnij…
w snach jest zawsze pięknie
Ciepły dom, miejsca dość
na twe wierne serce
Przyjdzie czas spotkać się
potarmosić uszy
lub razem na spacer znowu gdzieś wyruszyć
Lecz dziś sobie śnij
a czas łzy osuszy”
Do zobaczenia malutka. Byłaś przy mnie 16 lat. Wiernie czekałaś nawet jak już wyprowadziłam się na studia. Witałaś się merdającym ogonem. Biegaj szczęśliwie za tęczowym mostem...
nie odzywam się, przepraszam. Odpoczywamy od tematu, bo można zwariować. stąd tu nie zaglądam, albo zaglądam i nic nie pisze.
U nas spokojnie, czekamy na operejszyn, ale żyjemy własnym życiem.
Przedwczoraj tato miał urodziny, wyprawiliśmy mu impreze i prezent niespodzianke. Latał w tunelu aerodynamicznym Dawno nie widziałam go tak zadowolonego, aż miło popatrzeć.
Dzisiaj ogarniamy wyjazd do Francji na narty. To nic, że nie jeździłam nigdy na nartach, ale jade Pamiętam jak rozmawialiśmy o tym na wiosne, że pojedziemy, ja najwyżej nie pojeżdże, bo przecież będe chodzić z brzuszkiem. Eh. życie weryfikuje nasze plany. Ale co tam, przecież nie ma tego złego! Przynajmniej naucze sie jeździć i tyle
Poza tym praca, praca, praca. Na nic nie ma czasu, ale może to dobrze?
Nasza rodzina jest zmuszona podejść do kolejnego egzaminu. Męczy mnie, że ciagle jest coś nie tak. Jak nie z małżem to ze mną, jak nie z nami to z rodzicami. Cholera. Damy rade, w rodzinie siła.
Dzisiaj odwiedziłam imienniczke. Po raz pierwszy spędziłam z nią i królewną dobre pół dnia. Pogadałyśmy, pośmiałyśmy się i... zajmowałam się małą. Ponoć poza rodzicami i babcią jestem pierwszą osobą, która wzięła ją na ręce, przewinęła, przebrała, nakarmiła. Przychodziło mi to niezmiernie łatwo, a imienniczka pozwalała mi na wszystko, chociaż początkowo wodziła wzrokiem czy wszystko ok. Nie naciskała, sama się nią zajęłam jak płakała. Byłam naprawde szczęśliwa i przychodziło mi to bardzo naturalnie. Wydaje mi sie, że wreszcie ciesze sie, że królewna jest, że wszystko z nią dobrze. Przecież nie wszystko stracone, nasza walka tak naprawde właśnie przeskakuje na właściwe tory i będzie dobrze. Do cholery ile może być źle hm?
Martwi mnie totalny brak seksu ja mam swoje potrzeby, za to małż... szkoda gadać, on po prostu nie chce. W tym temacie totalny kryzys.
Chyba dopiero co była owulacja.
W piątek poczułam się źle, dzisiaj mam już 38 stopni gorączki, tak więc jutro wybieram się do lekarza. Pewnie będzie kilka dni zwolnienia, cóż płakać nie będe, jak trzeba poleżeć i odpocząć to trzeba
Małż mój miał imieniny. Spędziliśmy je bardzo sympatycznie W środe zrobiłam sobie pazurki metodą tytanową na mojej płytce, lakier wygląda bardzo naturalnie. Ponoć płytka troszke mi się wzmocni. Ale nie oszukujmy sie, to jednak chemia, więc jak to wpłynie na moje paznokcie okaże się za jakiś czas.
Wczoraj świętowaliśmy urodziny taty part 2. Przyszło wujostwo i posiedzieliśmy do późna. Dzisiaj wszyscy to odchorowują
Jeżeli chodzi o nasze nastroje to chyba bez większych zmian. Do Francji nie jedziemy, bo lekarz nie zaleca. Właściwie nie dziwie sie, jakoś nie przyszło mi do głowy, że to kiepski pomysł.
Około 20.10 podchodzimy do badania nasienia, sprawdzić czy małż cudownie nie ozdrowiał. Niech już będzie jak jest, 5.10 go zoperują, a na wiosne będe w ciąży. Bo będe prawda? Plan już jest, nie ma go co mącić. W lutym zależnie od wyników albo podchodzimy do iui albo przygotowujemy się do in vitro. AMEN!
PMS jak nic.
Smuteczek.
Było dobrze. Naprawde, przecież dobrze się trzymam. Bo i czym sie tu przejmować? Jak to cały świat mi mówi: jesteś młoda, zaraz będziesz w ciąży, w sumie to już powinnaś być, ale spokojnie, na pewno za chwile. Ehe jasne. Już za moment przez zapylenie.
Jestem taka zmęczona... Nie wylewam już tylu łez, nie mówie już tak dużo o naszym problemie. Tylko, że niepłodność tak mocno zakorzeniła się w mojej głowie, że byle bodziec potrafi rozbudzić mój uśpiony strach. Tak jak dziś.
Dzisiaj zajrzałam na jeden z pamiętników z nadzieją, że wreszcie się udało. Niestety, kolejna próba nie przyniosła upragnionego rezultatu. A co jeśli ze mną też tak będzie? Co jeśli po operacji i tak nie będziemy mogli zajść w ciąże? Od tego "co jeśli" można oszaleć. Wiem wiem, należałoby dać sobie na wstrzymanie, tylko łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Momentami zupełnie sobie z tym nie radze.
A tymczasem...
Znalezione na pewnym forum. Autorka kolebeczka:
" 1.
wciaz „nie ma kolebeczki”
wciaz „nie ma poduszeczki”
a ja nadal nie chce wierzyc
ze nie bedzie
nad polami rój bocianów
na ulicach wózki wszedzie
i madonny w cieniu drzew
karmia piersia jak
na starych plótnach
piekny widok
a ja jestem smutna
2.
bo jesli patrzec w serce
albo ciut ponizej
tak tu jakos pusto
i sie nie zanosi
cóz- pozostaje wierzyc
cóz- pozostaje prosic
o bez bocianów pola
o bez wozków ulice
bez „taka Boza wola” porad
bo nic
tylko krzyczeć"
Zaczyny nowy cykl. Cykl z jednej strony totalnie bez nadziei na ciążę. Z drugiej jednak pełen obaw i trosk. Za 3 tygodnie będzie już po operacji. We wtorek badanie nasienia, jestem ciekawa czy coś sie zmieniło. Nie na pewno, to byłoby cudowne ozdrowienie.
Ostatnio miewam więcej gorszych dni, szczególnie wieczorami, kiedy jestem sama.
Wczoraj byłam u kosmetyczki i p. Iwonka powiedziała do mnie: uwielbiam kiedy pani do mnie przychodzi, bije od pani takie ciepło, szczęście, jest pani bardzo pozytywnym człowiekiem.
Cholera, gdyby ona wiedziała co siedzi mi w głowie...
W piątek był jeden z najgorszych dni mojego życia. Pies mieszkający w pobliżu zaatakował mojego ukochanego Larga. Poziom niemocy jaki wtedy czułam nadal gdzieś we mnie jest. Dopiero dziś wyszliśmy na spacer poza granice osiedla. Nogi mi się trzęsły, ale przemogłam się. Musiałam. Moje psisko na szczęście żyje, chociaż wg. lekarza miał bardzo dużo szczęścia, bo zaatakował go cane corso, a to nie przelewki... Niestety psychika Larga jest mocno zachwiana. We wtorek idziemy do behawiorysty, żeby nam pomógł, ponieważ pies atakuje wszystko, chowa sie za mną przed przejeżdżającymi samochodami. Wygląda to naprawde okropnie. I czuje sie winna, bo nie mogłam nic zrobić... Jednakże jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo pomogło nam trzech mężczyzn. Zatrzymali się na środku ulicy, kopali tego kundla, nie chce nawet myśleć co stałoby się gdyby nie oni...
Ale z pozytywów. Wczoraj miałam odwiedziny, ale to jakie! Była jedna z nas. Połączyły nas właśnie problemy i walka. Było wspaniale, jestem bardzo szczęśliwa, że przy okazji tych wszystkich złych rzeczy udało mi się poznać kogoś pozytywnego i nawiązała się bliska relacja Siedziałyśmy do bardzo późna, wypiłyśmy sowite ilości bimberku takie spotkania to ja rozumiem. Napawają pozytywnie na nadchodzący tydzień.
ps. khalan we wtorek robimy badanie nasienia. Dam znać jakie mamy najnowsze wyniki.
ps2. ja Wam bardzo dziękuje za te pozytywne słowa naprawde, jest mi bardzo bardzo miło!
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 października 2015, 20:01
Kolejny cykl starań. Kolejny, w którym nic się nie zmieni. nie ważne.
5 listopada jest datą szczególną. Mamy czystą kartę, zaczynamy od nowa. Mąż po operacji, miejmy nadzieje udanej. W połowie stycznia robimy badanie nasienia i zobaczymy co dalej. Wszystko zależy jakie będą parametry nasienia. Lekarza mamy wspaniałego, wszystko tłumaczył, nie miał mnie dość mimo stu pytań na minutę. Współczuje mu takich żon pacjentów Dzielnie zajmuje się mężem, wzięłam kilka dni wolnego i stałam się pielęgniarką na pełen etat. I będę szczera - chwilami mam wielką ochote rozstrzelać tego mojego małżonka. Bywa męczący. W środe jedziemy do rodziców, zostawiam M. do niedzieli, bo bardzo bym się martwiła wiedząc, że ma wyjść z psem.
Mama się ucieszy, że będzie mogła rozpieszczać swojego zięciulka
Tak czy siak rozmawialiśmy i postanowienia są następujące: oboje zaczynamy łykać suplementy (M. i tak miał to zalecone), małż odstawia zupełnie alkohol (nie, to nie był mój pomysł) i staram sie wprowadzić do naszej diety naturalne witaminy.
Ten rok mnie zmienił. Mam w sobie coraz mniej empatii. Wszędzie ciąże, a mnie to już zaczyna irytować. Nie. Nie zaczyna. Irytuje. Nie ciesze się, nie gratuluje, wręcz jestem zła. Powraca mi czas buntu i mam wrażenie, że ten bunt już we mnie pozostanie do czasu aż sama doczekam brzuszka. Wcześniej sie cieszyłam, ale do cholery to niepojęte. Nikt nie przejmuje się mną tak bardzo jak ja przejmuje sie innymi. Dosyć tego.
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 listopada 2015, 14:48
Hm. Wierzycie w zabobony? Ja generalnie nie. ALE. Właśnie, drobne ale Rozmawiałam dzisiaj z jedną z nas i jakoś tak zeszło na przesądy. Po chwili zastanowienia rzuciłam, że mama prosiła, żebyśmy nie brali ciężarnej świadkowej, bo będziemy mieli problem z potomstwem. Oczywiście uznałam to za głupote. I właściwie głupotą jest to nadal, bo kto mi racjonalnie wytłumaczy, iż gdyby nie świadkowanie tej konkretnej dziewczyny małż nie miałby żylaka i dorobilibyśmy się już co najmniej jednego bachorka? Ano nikt
Ok. Dalej. Dzisiaj jest jeden z tych fatalnych dni. Dni kiedy wszystko jest do d. Przykład: płacz, pozycja embrionalna na podłodze, nienawiść do świata. Powód? Małż u rodziców, ja jade jutro po pracy. Ale nie mogłam odnaleźć torby. Poza tym małż miał pozmywać i opróżnić zmywarke, nie zrobił tego. I było mi tak przykro, że napisałam mu coś mniej więcej takiego: wszystko jest przeciwko mnie, nie chce mi sie żyć. I uwaga! Nie, nie mam PMSu. Tragedia co? No właśnie... Nie wiem co sie dzieje. Ciąża za ciążą, zbliżają sie święta i jestem nimi konkretnie przerażona. Nie wyobrażam sobie łamania opłatkiem z rodzicami, bo dokładnie wiem czego będą mi życzyć. Co prawda do tych chwil jeszcze jakiś czas, ale mimo wszystko... Gwiazdka jakoś nie napawa mnie optymizmem.
A w temacie sprzątania, opróżniania zmywarki itp. Nie wiem jak reszta kobiet, ale ja mam pewien problem. Otóż jestem nauczona pewnych mechanizmów. Lubie sprzątać czy też nie, zwyczajnie to robie. Facet jednak chyba czegoś takiego nie ma. Jak mówie raz, drugi, piąty dziesiąty to zadziała, ale sam z siebie? Czasem, a już szczególnie wtedy, kiedy trzeba mnie udobruchać. Kobiety chyba mają w życiu przesrane, aczkolwiek mówi się, że to mężczyzna ma ciężej. Dlaczegóż? A no poniewóż facet jest odpowiedzialny na utrzymanie rodziny, zapewnienie im odpowiedniego bytu bla bla bla... Tylko to już chyba nie te czasy. Emancypacja kobiet sprawiła, że często to my nosimy spodnie w związku i to my zarabiamy więcej. A ja za równouprawnieniem nie jestem. Ok, u nas ja zarabiam mniej, małż otwarcie mówi, że jest i chce być odpowiedzialny za wysoki status materialny naszej rodziny. Jednocześnie otwarcie przyznaje, że babą za żadne skarby nie chciałby być Powierzchownie mężczyzna jest twardszy, nie targają nim emocje, ale czy faktycznie? Tłumienie w sobie też nie jest właściwe. Sama już nie wiem co jest lepsze. Tak czy siak, mimo mojego narzekania lubie być kobietą. Z moimi lepszymi i gorszymi dniami.
Ciężki weekend. Kłóciliśmy sie, wściekaliśmy na siebie, ale jak się godziliśmy! Genialnie!
M. powolutku wraca do pracy, aczkolwiek niestety sezon ogórkowy w tv się kończy i do lutego będzie znacznie mniej pracy. Na szczęście jesteśmy na to przygotowani i pieniążki na czas posuchy są.
Martwiłam się świętami. Ha! Niepotrzebnie. Rodzice chyba wyczuli moje obawy i wymyślili - wyjeżdżamy. A więc ja szybciutko znalazłam ciekawą ofertę i wio w drogę od świąt do 2 stycznia mamy wykupiony pakiet świąteczny + sylwestrowy. Co słabe - nie dostane urlopu między świętami a nowym rokiem, więc jestem zmuszona dojeżdżać lub na 4 dni wrócić do domu. Tak czy siak ekstra. Pakujemy się z rodzicami i naszym labradorro i jedziemy odpoczywać. Super. Chociaż mam obawy, ponieważ to będą pierwsze święta poza domem. Odnośnie sylwestra - w stylu lat PRL, przebrania mile widziane. Będzie świetnie. Szukam kostiumu.
Dzisiaj nasze biszkoptowe maleństwo oddało krew. Już czwarty raz w tym roku był psim dawcą. Wiecie, że 1 donacja to 3 uratowane życia? Niesamowite. Potem zaliczył randkę z przyjaciółką i aktualnie odsypia dzisiejszy dzień. Taki weekend to ja rozumiem W ciągu tygodnia nie mamy dla niego wiele czasu, bo wiadomo - praca, zakupy, ale kiedy przychodzi weekend umawiamy się z psimi znajomymi, wsiadamy w samochód i w drogę
Poza tym...
Mam problemy w pracy, odbija się to na mojej psychice, ale to na oddzielny post.
Nadchodzi to straszne dziadostwo. Zaczynam już czuć bóle przed okresowe w postaci niedotykalskich sutków. A tak w ogóle to jestem obolała i dziwnie przemęczona. Masakra! Na wczorajszych zajęciach nasze futro dało mi nieźle w kość i dzisiaj to odchorowuje. Dosłownie, ręka i noga mnie boli, wygrzewam sie dzisiaj jak emerytka Co prawda pojechaliśmy na randke z przyjaciółką, ale mała rozwaliła sobie poduszke i ile czasu będzie wyłączona ze spacerów nie wie nikt.
Małż powrócił do pracy. Ja z pracy chce uciekać, a w związku z tym zaczynam się za czymś rozglądać. Jak pomyśle, że jutro musze wstać i tam iść to aż robi mi się niedobrze.
W sobotę wyprawiamy urodziny mojego małżonka. Uwielbiam wydawać takie eee małe przyjęcia (budzi się we mnie małomiasteczkowość ). Zaczynam kompletować menu, ale póki co w głowie pustka.
Czuje sie gruba. Nie wiem o co kaman. Nie przytyłam wagowo, ale mam wrażenie, że mój brzuch zrobił się jakiś taki... rozlazły? Nie wiem jak to określić. Chciałam dzisiaj poćwiczyć (staram się chociaż jeździć na rowerze stacjonarnym kilka razy w tygodniu), ale tak boli mnie kolano, że nie ma opcji.
16 grudnia ide do gina. Niech sprawdzi czy wszystko ok, przekaże mi krok po kroku co robimy w styczniu.
Całuje Was dziewczynki. Udanego tygodnia!
Mam wieści. Od jakich zacząć, dobrych czy złych? Może złych. Lada chwila zostane bez pracy. Nie wiem dokładnie kiedy to nastąpi, ale podejrzewam, że sytuacja rozwiąże się w przeciągu miesiąca.
To fascynujące, ale niespecjalnie się tym przejmuje. Jestem nienormalna, co ? Ale! Pozytywy zdecydowanie przeważają rychłą strate pracy.
Jestem chora. Zaniemówiłam zupełnie, w gardle pali, ale nie chciałam iść na zwolnienie. Jednakże w obecnej sytuacji chyba nie będe mieć większych skrupułów. Zobaczymy.
A więc!
Wczoraj byłam na rozmowie o prace. Fajna kasa, 50% większa niż ta, którą teraz dostaje. Tylko godziny gorsze. Jednak praca w urzędzie ma ten plus, że w domu jestem o 16, a tutaj myślę, że byłaby to jakaś 18.
Teraz da da da daaaam fanfary.
Byłam u mojej gin, dr Z. Mamy plan! Wiem, miałam zrezygnować z planowania, ale potrzebowałam wiedzieć co robimy, jeśli wyniki małżonka sie poprawią bądź też nie. I wiem. Jeśli sie poprawią na początku lutego podchodzimy do iui. Podchodzimy 2 dwukrotnie. Jeśli się nie uda - na wiosne jedziemy z koksem i robimy icsi. Jetem bardzo podekscytowana. Przestraszona, że to wszystko będzie nas bardzo dużo kosztować, pieniędzy, nerwów, zdrowia. Ale ostatecznie czego to się nie robi prawda?
z nowej pracy dupa. Ba! ze starej też. Wczoraj dostałam wypowiedzenie. Och, wspaniale prawda? Jestem zła. Zła do granic możliwości, bo zostałam okłamana. Szefowa, kierownik, wszyscy udawali, że nie wiedzą. A wiedzieli tylko nie chcieli powiedzieć. Dlaczego? W imię zemsty, złości nie wiem jak to wszystko nazwać. Trudno. Jestem na zwolnieniu do świąt, chciałabym do końca roku, bo do wtedy obowiązuje mnie umowa. A nie chce tam wracać. Ale może lepiej? Może ma tak być? Przynajmniej nie będe sie denerwować. A nerwy w tej chwili są zupełnie niepotrzebne. Szkoda tylko, że z nową pracą nie wyszło. Musze czegoś poszukać, bo wiem co dzieje sie ze mną w domu. Niestety na moją psychikę brak pracy nie wpływa zbyt dobrze.
Póki co jesteśmy u rodziców, liże rany we wtorek wracamy, a w czwartek w droge. Chorobka, gdyby wcześniej tak wyszło z pracą to najpewniej wyjechalibyśmy w góry a nie nad Zegrze. Ale trudno. Dobry i taki wyjazd. Ważne, że razem!
Ale sie pozmieniało. Podchodzimy do ICSI. Koniec kropka.
W sobotę zrobiliśmy genetyke. Czuje jakiś wewnętrzny niepokój, że coś znowu pójdzie nie tak. Czekam na okres i przede mną kolejne badania. A później jeszcze kolejne i kolejne. Będzie ciekawie.
Do dzieła. Damy rade prawda? Nie ma wyjścia.
M. wziął sie w garść, mam w nim wsparcie poziom milion do tego tato mój najwspanialszy. Mam szczęście, że dwaj najważniejsi mężczyźni mojego życia są tacy genialni. W tej sytuacji widze jak ważna jest rodzina Niestety gorzej jest z mamą, wydaje mi się, że troche wstydzi się, że nasze dzieci nie będą poczęte naturalnie. Chociaż pierwszy szok już jej minął i stara się.
W rodzinie siła. Bardzo się boje, ale to nasza jedyna szansa.
Tak sobie myśle... A może by tak coś napisać ?
Dużo się pozmieniało. Wpis zaczyna się jak ten poprzedni, ale naprawde! Biegniemy, pędzimy wręcz do przodu. Przystąpienie do procedury troche odwlekało się w czasie, bo torbiel, bo to, bo tamto. Nie wiem czy to dobrze czy też nie. W każdym razie 22 marca rozpoczęliśmy stymulacje. Wczoraj ku wielkiej uciesze mojego lekko posiniaczonego brzucha dostałam ostatni zastrzyk. W międzyczasie dawkowanie wzrastało, doszedł kolejny lek. Tymczasem! Jutro punkcja i nie będe udawać, że się nie stresuje. Do tej pory nie miałam tej niebywałej przyjemności jaką jest narkoza, więc hm. Czy ja sie obudze ?
Mało tego. Dostałam prace Wreszcie w zawodzie, może nie w 100% tym chciałabym zajmować się do końca moich dni, ale to nic. Dobry początek. Tylko właśnie. Obie te sprawy - icsi i praca zbiegły się w czasie. W związku z tym 1 kwietnia rozpoczęłam prace, a 4 już będe mieć wystawione L4. Brzmi kosmicznie, ale już na rozmowie uprzedziłam, że w kwietniu mam zaplanowane zabiegi, z których nie zrezygnuje, bo zdrowie jest najważniejsze. Zrozumieli. Martwie sie o kondycje we wtorek, bo wybieram się wtedy do pracy, ale powinnam dać rade. Jedynym wyczynem będzie wczłapanie sie na II piętro. Za to po transferze na pewno na kilka dni wyhamowuje.
Ach, wiosna w pełni, uwielbiam jak coś się dzieje Kochane. Powodzenia, niech to słońce za oknem przeprowadzi nas na fioletową strone mocy!
6 kwietnia odbył się transfer.
W dniu wczorajszym beta. Piękny wynik. Po cichu mogę powiedzieć, że się udało... ale nie przechodzę na fioletową stronę mocy. Na razie czekam.
Ja mam nastrój podobny do Twojego, ilość ciąż na forum zaczyna mnie przytłaczać troche;/ U nas też zaczną się badania i boje się co usłyszymy;/
Moja Kochana... Wspieram Cię tu myślami jak mogę najmocniej. Musisz być silna!! Długa droga już za Wami. Pomyśl, że gdyby Ci na początku ktoś powiedział, że tyle Was czeka, to pewnie zwątpiłabyć na wtępie. Ale idziecie do przodu! Uda się! Głęgoko w to wierzę! Trzymaj się Dziewczynko!!
Kochana walcz i nie poddawaj się. To "tylko" kolejny etap na Waszej drodze do szczęścia.
dziękuję dziewczyny. Wsparcie jest mi bardzo potrzebne. Ściskam Was. Lentilka trzymam kciuki, żeby badania nie wyszły nieprawidlowo. Kamilka kochana dziękuję Ci bardzo. Ralphina ♡
A powiedz mi, bo z tego co pamiętam to mąż Twój miał chyba te żylaki- nie chcecie ich usunąć. Bo pisałas, że próbujecie farmakologicznie, a może ten zabieg by polepszył wyniki? :*
Kochana co słychać?