X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania móc się przytulić i wyszeptać... trzeba przygotować pokój dla Dziecka...
Dodaj do ulubionych
1 2 3

24 października 2016, 20:40

18 dc
Jeszcze przez kilka dni po wizycie śluz dawał mi nadzieje więc postanowiłam, że jak szyjka dalej będzie wysoko, a śluz płodny to przejdę się u siebie jeszcze raz na usg żeby zobaczyć czy jakiś spóźnialski nie rośnie. Ale nie, rzeczywistość zawsze sprowadza do pionu. Wczoraj szyjka nisko i zamknięta, dziś sahara więc już nie ma się co łudzić. Dziś odstawiłam estrogeny i czuję się jak przed @, humorki też już się włączyły. Ostatnio też tak było. Jutro zaczynam duphaston żeby nie zacząć plamić (i tak przeciągnęłam o jeden dzień, bo powinnam brać go od dziś). Skąd taka zwłoka z tym lekiem... ano stąd że od wizyty w zasadzie nie daje mi coś spokoju. Po odstawieniu antyków zaczęłam obserwacje i wtedy z tempki wyszło mi że owulacja była w 29 dc, po stymulacji clo owu była w 23 dc (potwierdzona monitoringiem i progesteronem) więc dlaczego lekarze wciskają mi dupka od 16 dc (teraz od 18)? Kurcze nie wiem, medycyny nie skończyłam ale zastanawiam się czy sobie nie namieszałam przez to w organizmie jeszcze bardziej. Bo przecież jeśli ciągle biorę leki na stymulację, a potem zaraz dupka to chyba sobie tylko bardziej szkodzę? Wczoraj odgrzebałam mój zeszyt w którym zapisywałam terminy swoich miesiączek (zanim zaczęłam brać antyki), nie wiem czy było owu czy nie ale jak sobie to wszystko poprzeliczałam to wyszło mi, że były one między 19 a 25 dc (czysto hipotetycznie bo nie prowadziłam wtedy dokładnych obserwacji). Chyba muszę ostro "pomaglować" lekarza na następnej wizycie.

25 października 2016, 19:14

Smutno dziś.
Znowu dołek mnie dopadł, po głowie kołacze się tylko niepłodność i bezradność w temacie. Chciałabym pogadać z mężem... ale się boję. Boję się zaczynać temat, nie chcę usłyszeć po raz kolejny "po co to rozkminiasz, nie ma sensu się nad tym teraz zastanawiać". Tylko, że dla mnie właśnie ma sens, ja tego potrzebuję, chciałabym usłyszeć "nie bój się, zrobimy wszystko co trzeba będzie żeby mieć dziecko, będziemy walczyć do upadłego". Wiem, że tak myśli ale chciałabym usłyszeć właśnie te słowa zamiast - po co znowu o tym gadać. Z jednej strony dobrze, że ma takie chłodne podejście, to czasem pomaga ale jego zamknięcie się na rozmowy o trudnych tematach powoduje że ja czuję się niezrozumiana i stąd biorą się myśli, że jemu nie zależy (a wiem że zależy). Może kiedyś nauczymy się rozmawiać ze sobą o problemach tak żebyśmy oboje byli usatysfakcjonowani.

Miałam zrobić zadanie na jutrzejszą terapię. Nie zrobiłam. Weny brak albo to jeszcze nie ten moment, może jeszcze nie jestem na to gotowa...

31 października 2016, 19:33

Dziwny sen mi się w nocy śnił. Stałam pod skrzynką na poczte, która była cała wypchana listami i jakimiś książkami. Znalazłam w niej też zegarek bez wskazówek,który nałożyłam sobie na rękę. Nie pamiętam żadnych emocji ani myśli z tego snu. Ciekawe czy miał jakieś znaczenie czy tylko w głowie już mi się miesza :)

6 listopada 2016, 17:27

Hmm zaniedbałam wpisy...

Może najpierw o tym co było 2 tygodnie temu na terapii. Pytanie: dlaczego tak właściwie chcę mieć dziecko? Kurde... Dlaczego? No bo tak czuję. Kiedy skończyłam studia, czyli jakieś 5 lat temu już myślałam o małżeństwie i dziecku. Jak się dowiedziałam o PCO i lekarz powiedział, że trzeba myśleć o dziecku bo później będzie co raz trudniej mocno przejęłam się. W mojej głowie cały czas kołatały te słowa. Mój obecny mąż ani śnił wtedy o małżeństwie, a dzieci to już w ogóle abstrakcja była. Tak więc wracając do pytania czuję, że już mogłabym i chciałabym być matką. Jednak psycholożce odpowiedziałam coś w stylu, że chciałabym dać swoją miłość, miłość bezwarunkową i ją otrzymać. Chciałabym wychować tą małą istotę na mądrego, wartościowego człowieka. Ale wydaje mi się, że odpowiedź: bo tak czuję jest wystarczająca. No bo co tu więcej tłumaczyć, włącza się kobiecie instynkt macierzyński i chce go zaspokoić. Potem padło kolejne pytanie: jaką będę matką? Ja milczę. W końcu coś zaczynam bełkota i mówię, że raczej chłodną i wymagającą, że chciałabym być czułą i ciepłą mamą i dać dzieciom wszystko co najlepsze. A Pani napomina mnie, że ona się nie pyta jaką chciałabym być tylko jaką będę? Jak obserwowałam męża kiedy bawił się z dzieciakami z rodziny to zawsze wiedziałam, że będzie dobrym tatą, ma dobre podejście do dzieci. A ja? Ja będę chłodna i wymagająca. Oczywiście potem posypał się grad pytań: dlaczego postrzegam siebie tak surowo... i jaka była moja mama. Szczerze. To bolało. Kocham moją mamę. Dała mi życie i zawsze starała się żeby było co zjeść (choć różnie bywało) i w co się ubrać. Wiem, że chciała dla nas lepszego dzieciństwa. Jednak musiałam przyznać (i czuję się przez to jak niewdzięcznik), że nie pamiętam żeby mama mnie przytulała, mówiła że mnie kocha czy powiedziała mi wprost, że jest ze mnie dumna. Zabrakło prostych gestów i słów i dlatego boję się, że nie będę umiała tego dać moim dzieciom. Trudno było przyznać, że po części boję się, że nie będę umiała okazywać uczuć dzieciom, jak moja mama mnie. Musiałam trochę to "pomielić" w sobie żeby o tym napisać. Czasami terapia wyciąga z nas sprawy o których wcale nie chcielibyśmy wiedzieć. Jednak aby była skuteczna i takie rzeczy trzeba przejść.

Natomiast na ostatnim spotkaniu musiałam wybrać cztery obrazki do których potem Pani psycholog zadawała mi sporo pytań. Pierwszym z nich był labirynt. Po milionie pytań, rozmowie i wszelakich analizach okazało się, że moje życie pozbawione jest celu i sensu. Nie było to dla mnie nowością. No bo jak się wstaje rano i już nic się nie chce to o czymś to świadczy. Nie chce mi się iść do pracy, bo nie lubię większości ludzi tam, to co robię nie daje mi satysfakcji a wręcz powoduje tylko moją głębszą frustrację. W każdą niedzielę wieczorem przeżywam ten sam stres, jutro poniedziałek i znowu trzeba tam iść. Do domu wracam późno więc na jakiekolwiek życie towarzyskie to marne szanse... no i jeszcze ta głupia niepłodność. Niepłodność która odziera mnie z kobiecości, bo co to za kobieta jeśli nie może mieć dzieci, problemy z hormonami przyczyniają się do kiepskiej kondycji skóry i włosów więc tym bardziej czuję się nieatrakcyjna. Kolejne cykle walki rozczarowują, bo wciąż same niepowodzenia. Trochę się rozkleiłam ostatnio na tym spotkaniu. Jeszcze dużo pracy przede mną żeby to wszystko sobie poukładać.

A dziś zaczynam nowy cykl. Kolejny cykl chyba nawet nie style starań co walki o owulację. Ostatnia była dokładnie rok temu, 10 listopada po clo. Czy ten cykl na letrozolu i clo będzie przełomowy i uda się znowu uzyskać owulację? Nie wiem. Czuję, że jakaś mała iskierka nadziei się tli ale zaraz potem przypominam sobie, że przecież gonadotropiny nie dały rady to dlaczego clo miałoby zadziałać? Zobaczymy. Spróbować nie zaszkodzi. W tym cyklu na wizytę jadę dopiero w 16 dc, opóźniłam ją maksymalnie żeby zobaczyć czy nie zbiera się tam jakiś maluszek do rośnięcia żeby go nie "zadusić" dupkiem od 18 dc.

11 listopada 2016, 10:11

6 dc

Od 2 dnia biorę clo 1x3, letrozol 1x3, estrofem 1x2, i plastry systen co 3 dni też z estrogenami.

Od dziś estrofem już 4 razy dziennie. Od wczoraj kiepsko się czuję. Samopoczucie poniżej zera. Brzuch mnie boli i nie wiem czy to coś już w jajnikach się zaczyna dziać czy to jelita bo od tych leków jakieś paskudne zaparcie mnie dopadło :/ Na szczęście dziś ostatni dzień leków na stymulację.

14 listopada 2016, 19:16

9 dc

Dupa balda! przyszłotygodniowa wizyta u gina odwołana. Jest na konferencji :/ i co tu robić? Zaproponowali inną lekarkę w ten sam dzień albo wizytę u mojego lekarza ale tydzień później. Mogłabym wybrać inną lekarkę ale co mi po tym jak ona mi tylko powie czy jest jajko czy nie ma a nie powie nam co dalej mamy robić:/ u nas nie ma klarownej sytuacji i doktorek z wizyty na wizytę coś wymyśla i kombinuje więc bez wizyty u niego się nie obejdzie :/ ale muszę wiedzieć czy coś urosło czy nie... Postanowiliśmy, że pojedziemy do doktorka później (28.11) a monitoring spróbuję zorganizować na miejscu. Ehh zawsze pod górkę :/

Dziś czuję się wyjątkowo źle. Kręgosłup dokuczał mi cały dzień i coś jakby w jajnikach trochę kłuje ale już sama nie wiem czy sobie przypadkiem wmawiam, bo tak bardzo bym chciała żeby w końcu coś urosło :/ a może po prostu coś w jelitach się dzieje?

15 listopada 2016, 14:12

oki wizyta do gina na nfz umówiona UWAGA! na juro na 12 :) ciekawe czemu tak szybko? może nikt nie chce do niego chodzić bo jest jakiś straszny? no nic, zobaczymy. Problem jest tylko taki, że podobno nie ma usg w gabinecie tylko wystawia na nie skierowanie i 3 razy w tygodniu robi usg... ciekawe czy będzie chciał mi je dać jak powiem że to monitoring (nie wiem czy nfz coś takiego refunduje?). Zobaczymy. Jutro się okaże. Plusem jest to że zrobię sobie przy okazji cytologie na koszt państwa - a co!

Mąż dziś był na badaniu, znowu z posiewem więc jesteśmy 180 zł lżejsi. Znowu stresuję się bardzo tymi wynikami ale ze względu na posiew będą dopiero w przyszłym tygodniu.

Dziś znowu kiepsko się czuję, jakby jakieś przeziębienie czaiło się za rogiem. Jajcory siedzą cicho i śluzu ani widu ani słychu póki co. Po fostimonie to przynajmniej śluz miałam jak marzenie a teraz nic ale daje sobie szanse - to (dopiero) 10 dc.

16 listopada 2016, 13:47

KURWA! KURWA! KURWA! Jestem po wizycie i przypomniałam sobie dlaczego tak bardzo nie lubię chodzić do lekarzy na nfz. Przeczucie mnie nie myliło, jakoś czułam w kościach jak zostanę potraktowana! Najgorsza wizyta ginekologiczna w moim życiu...
Lekarz zapytał po co przyszłam no to mówię, że chciałabym cytologię i... usg bo jestem na cyklu stymulowanym i chciałabym wiedzieć czy coś rośnie. Zapytał tylko kąśliwie czy stymulacja na odległość? Jak potwierdziłam to na tym skończyła się nasza rozmowa i wywiad ginekologiczny, nie zapytał o nic! po prostu o nic! kazał wejść na fotel, pobrał wymaz, coś tam długo grzebał - bolało strasznie, a później zaczął mnie macać - mogłabym to nazwać badaniem ginekologicznym ale bolało jak cholera! jeszcze nigdy nie miałam tak bolesnego badania! Po zejściu z fotela dowiedziałam się, że zrobił mi kolposkopię i jestem zakażona wirusem HPV, dał wynik badania i skierowanie na usg. Byłam w szoku bo wirus HPV kojarzy mi się tylko z jednym.... jeszcze mi KURWA tylko raka brakuje do kompletu! Normalnie wyć mi się chce! A usg chcieli mi wpisać na 3 grudnia.... zaczęłam błagać położną czy by nie dało się wcześniej bo tu chodzi o dzień cyklu i jakoś z wielką łaską wpisała na poniedziałek... ale nie mam ochoty tam więcej pójść i oglądać gęby tego buraka... myślałam że uda mi się znaleźć lekarza na nfz który będzie taki "awaryjny" bo z kasą ciężko więc dobrze by było się raz na jakiś czas wspomóc nfz na który przecież odprowadzamy składki! Jestem załamana, smutna, zła, zdenerwowana i wszystko na raz... Pytam dlaczego ja mam zawsze tak pod górkę???? Ehh żyć się nie chce...

21 listopada 2016, 19:22

CUD! CUD! CUD!
16 dc
Byłam dziś na usg u tego lekarza-buraka. Cały ten cykl spisałam na straty bo ani wyraźnych bóli jajników nie miałam, czasem coś ukłuło ale zwalałam to na jelita (jakoś w tym cyklu bardzo zaparcia mi dokuczają) ani śluzu nie ma. W zeszłym cyklu był piękny śluzik a teraz sahara... pewnie to efekt clo. No i weszłam na to usg ostatnia po ponad godzinnym czekaniu w kolejce, patrze na ten monitor i nie wierzę! Lekarz oczywiście dalej się nic nie odzywał... więc pytam go w końcu czy ja dobrze widzę że tam jest pęcherzyk? A on do mnie: dwa. DWA!!!! udało mi się dwa wyhodować! jedne ma 15 mm a drugi 17 mm, endometrium 8,9 mm. Ależ jestem szczęśliwa - czekałam ponad rok na ten dzień! :)

Nie wiem co się stało że te moje jajcory w końcu ruszyły? Zestaw leków clo+letrozol, czy wprowadzenie wit. d, kompleksu wit. b z kwasem foliowym, inofem 2x1, modlitwy? Pewnie wszystko razem :) ja wiem że to nic nie znaczy, że urosło coś bo mogą przestać rosnąć, może być że zrobią się torbiele ale przecież może być tak że oba pękną i będą bliźniaki :) każdy scenariusz jest możliwy :) jednak najważniejsze że w końcu coś ruszyło :)

Niestety wyniki męża co raz gorsze :/ co miesiąc dochodzi nam nowy przedrostek... zaczynaliśmy od bardzo ciężkiej oligozoospermii, później wyszła kiepska morfologia czyli oligoteratozoospermia a teraz posypał nam się ruch i wzrosła lepkość i mamy oligoasthenoteratozoospermię :( chyba już za dużo tych leków. Jednak myślę, że to nie same leki mają wpływ na taki stan... mąż nie dba o siebie, w pracy wypruwa sobie żyły, wraca wieczorami i dalej pracuje, nie ćwiczy i nie rusza się. Dużo schudł ale ostatnio znowu zaczęliśmy się źle odżywiać, on mało pije wody i ten cholerny stres - jak ja bym chciała żeby w końcu zostawił tą pracę i znalazł sobie coś lepszego ale on czuje się zbyt zobowiązany zeby zadbać o siebie... to trochę zbyt skomplikowane żeby się nad tym rozwodzić dłużej. Po prostu muszę znaleźć sposób żeby go zmotywować trochę do ruchu i pozbycia się stresu... tylko czasami mam już dość, że zawsze ja muszę znajdować na wszystko sposób...

22 listopada 2016, 20:40

Dziś byłam na pierwszej terapii grupowej. Wiązałam z nią duże nadzieje jednak nie wiem czy dam radę chodzić... okazało się, że w tej grupie jest dziewczyna w ciąży! Jak o tym powiedziała to najpierw myślałam, że zemdleję a później już chciałam już tylko iść do domu... Nie jestem jeszcze gotowa na przebywanie w jednym pomieszczeniu z ciężarną, która oczywiście cieszy się ze swojego stanu (rozumiem to w 100%) i o tym opowiada. Nie wiem jak mam się zachować bo wypadałoby zapytać jak się czuje, czy to chłopiec czy dziewczynka itd. a wiem że nie będę umiała spokojnie słuchać jej opowiadań. Jak zaczęła mówić to mi łzy popłynęły choć walczyłam z tym jak lwica. I co ja mam zrobić? Grupa to miało być takie moje bezpieczne środowisko do ćwiczenia jak mam rozmawiać z innymi ludźmi i stawiać czoła problemom... Nie chcę tam chodzić i udawać, że jest fajnie, bo nie jest... nie czuję się komfortowo w towarzystwie kobiet w ciąży i nie podoba mi się że zostałam postawiona w takiej sytuacji. Jak na złość jeszcze moja terapeutka odwołała jutrzejsze spotkanie bo się rozchorowała :/

23 listopada 2016, 20:07

18 dc

Jakichś zwiastunów owulacji brak. Jajnik coś tam czasem kłuje ale chyba nie jest to ból owu, śluzu brak i żelu w aptekach też (mogą sprowadzić z hurtowni ale przyznam że cena mnie trochę odstrasza :/ )szyjka jakby średnio ale raczej nisko. Wczoraj i dziś robiłam test owulacyjny, wczoraj wydawał mi się pozytywny a dziś negatyw ale nie jestem pewna tych testów 100%, sama nie wiem czy dobrze je interpretuję. Kurczę, że też nikt nie wymyślił przenośnego, małego domowego usg do wykrywania owulacji... a może wymyślił ale cena zwala z nóg? Tak więc dalej czekamy na rozwój sytuacji.

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 listopada 2016, 20:05

27 listopada 2016, 18:07

22 dc, 4 dpo

owu była najprawdopodobniej w 18 dc, ranek spędziłam nad toaletą. Następnego dnia tempka pięknie poszła w górę i tak się trzyma:) cieszę się bardzo, pierwsza owu od roku :D ale staram się też podchodzić do tego na chłodno, nie nakręcać się, nie "czarnowidzę", mam nadzieję :)

Mąż wczoraj mnie pyta czy mam mdłości :) musiałam mu wytłumaczyć, że taki objaw towarzyszy 6cio tygodniowej ciąży, a nie 2 dni po owu :) ach Ci mężczyźni :) i poprosiłam, żeby też się nie nakręcał. Teraz pyta tylko rano jak tempka i cieszy się ze mną, że jest wysoka ale nie spędzamy czasu na "rozkminianiu" co będzie jak się uda. Będzie co ma być. W końcu każda modlitwa zostanie wysłuchana.

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 listopada 2016, 18:04

28 listopada 2016, 16:34

23 dc, 5 dpo

No i po wizycie. Usłyszałam co chciałam - nasza szansa to in vitro. Niby naczytałam się że z takimi wynikami to właśnie taka opcja nas czeka ale usłyszeć to z ust lekarza to już inna rzeczywistość... :( smutno mi się zrobiło, prawie się popłakałam. Załapałam dołka.

Póki co lekarz dał jeszcze leki na 2 miesiące dla męża i ponowne badanie. Ja odpoczywam od stymulacji. Jeśli się nie poprawią wyniki to już tylko in vitro nam zostanie ale też mówił, że po tej procedurze którą zastosował to po tym czasie co mąż bierze leki to już powinny pomóc. Niestety nie łudzę się, że będzie lepiej.

Co do mnie to jedno jajco pękło, drugie zamieniło się w ciałko krwotoczne. Za mało hormonu było... a skąd miałam wziąć lek na pęknięcie jak się doktorek woził po konferencjach? Pobrał też wymaz na genotypowanie mojego HPV i 500 zł poszło.

Nie wiem czy dam radę jutro pójść na grupę po dzisiejszych informacjach. Chyba nie zniosę obecności kobiety w ciąży. Ehh tak mi źle :(

5 grudnia 2016, 12:50

30 dc, 12 dpo
temp 36,68

Ehh tempka już niska. Niby się nie nastawiałam w tym cyklu. Chciałam podejść no chłodno "uda się to super, nie uda to trudno". Ale się nie da, jestem chyba jakaś nienormalna. Dziś mam mega wkurwa, chciałabym leżeć pod kołdrą i płakać cały dzień. Nie mam ochoty przebywać wśród ludzi. PMS udziela się na całego, do tego twarz mam tak opryszczoną, że wstydzę się wychodzić z domu :(

Wczoraj "przy okazji" bąknęłam cioci i mamie, że "się nie da" mieć dziecka. Powiedziały tylko, że się da tylko trzeba się wyluzować, normalnie bym się wkurwiła i popłakała, ale potem ciotka dodała że o pierwsze też się starali 3 lata (nawet nie wiedziałam) i że ktoś tam w rodzinie też... więc w sumie się nie wkurzyłam a tylko mi ulżyło. Może powie dalej i nie będę musiała słuchać durnych komentarzy w święta. Przynajmniej jeden plus, bo tak mi się nie chce świąt w tym roku...

7 grudnia 2016, 10:37

32 dc, 14 dpo

Cudu nie będzie. Test negatywny. Nawet nie czuję złości, rozgoryczenia... jedynie pustkę. Chyba przestałam wierzyć, że uda się kiedykolwiek choć modliłam się cały czas żeby Bóg dał nam dzieciątko. Podsumowując to już 18 miesiąc naszej walki, niby nie długo ale wystarczająco żeby mnie zniszczyć. W tym czasie były jedynie 2 owulacje i beznadziejne parametry nasienia. Tyle.

9 grudnia 2016, 16:14

34 dc, 16 dpo

@ póki co nie ma ale tempka znowu troszkę spadła i brzuch boli już ostro więc pewnie @ tylko bawi się ze mną w kotka i myszkę i zwodzi mnie idiotkę...

Dziś w pracy odwiedziły mnie dwie koleżanki, kiedyś trzymałyśmy się razem ale jak zaciążyły odsunęłam się od nich bo źle mi było słuchać o ciąży, objawach i ciuszkach kiedy ja przełykałam kolejną gorzką porażkę... i dziś też strasznie się zdołowałam. Siedziałam cicho i nie odezwałam się ani słowem, momentami byłam bliska płaczu... Czuję się fatalnie, mam ochotę wrócić do mojej psychiatry i jednak poprosić ją o te leki na depresję. Nie wytrzymuję już ze sobą i światem.

10 grudnia 2016, 10:53

Tempka spadła na pysk...

Chciałabym napisać że czekam na @ ale nie czekam. Nie czekam bo to się tym razem z niczym nie wiąże. Nie ma nadziei na nowy cykl. Nie ma nadziei na lepsze jutro. Jest kryzys. Kryzys mnie jako kobiety. Kryzys osobowości. Kryzys w finansach. Kryzys na uczelni. I nawet między nami jakoś nie tak.

15 grudnia 2016, 08:37

Chandra dalej trzyma. Czuję się beznadziejnie. Nie widzę żadnego światełka w tunelu... choć iskierki nadziei. Mam nadzieję, że w końcu sięgnęłam już dna żeby móc się od niego odbić.

20 grudnia 2016, 09:05

Wczoraj byłam u tego miejscowego gina na nfz (lekarz-burak) żeby odebrać wyniki mojej cytologii. Weszłam do gabinetu i lekarz daje mi wyniki, mówi że zrobili genotypowanie na HPV i wynik jest ujemny więc to super i za rok mam zrobić kontrolną kolposkopię, że w cytologii wyszło bakteryjne zakażenie więc muszę brać leki i za pół roku powtórzyć, a no i na usg wyszło że mam pco i co my ustaliliśmy odnośnie tego. Zdziwiła mnie ta jego uprzejmość. Więc mówię, że nic jeszcze. No to on pyta czy biorę inofem, i czy badałam TSH i PRL więc odopowiadam zgodnie z prawdą że tak, że w sierpniu i wyniki były ok. No to pyta mnie jak z cyklami czy są regularne i jak miesiączki... no to odpowiadam że miesiączki skąpe a na cykle biorę duphaston... i tu uśmiech lekarza zniknął i zaczął mnie opierdalać: kto mi daje ten duphaston, że mam sobie wybrać gdzie się chcę leczyć, że nie można tak chodzić do dwóch lekarzy bo to nic dobrego nie wróży, że sobie przychodzę na wizytę bez żadnych badań i że on musi wszystko ze mnie wyciągać!!!!
No więc pana doktorka boli że chodzę prywatnie do innego lekarza. Pewnie że tak, przecież sam mógłby ze mnie zdzierać kasę. Jedyne co to on tak jak ja uważa że dupek w moim przypadku od 18 dc jest bez sensu bo mi zablokuje moje późne owu - pewnie dlatego nie miałam cały rok owu nawet pomimo stymulacji. Druga rzecz, to okazało się, że to genotypowanie to to samo badanie co zrobili mi w klinice za ciężkie pieniądze (350 zł). Ja nie chciałam go robić w klinice ale lekarz nagadał, że trzeba to zrobić i że nfz tego nie refunduje więc mój mąż się uparł, że trzeba to zrobić i tyle. Wiem że zrobił to z dobrego serca bo jego rodzice zmarli na raka więc on chce zrobić wszystko żeby nas przed tym uchronić. Ale z drugiej strony jestem zła, że lekarz tak nas parszywie naciągnął... kurcze 350 zł piechotą nie chodzi! Dla mnie w tym momencie to są ogromne pieniążki. Tak samo było z wymazem. Zapłaciliśmy za niego 50 zł i nic z niego nie wyszło, więc dalej się męczyłam z tym zakażeniem (lekarz mówił że czasem są objawy ale nic tam nie ma, nie zastanowiło go nawet że nie mam lactobacillusa) a tu w cytologi wychodzi, że ledwo ocenili wymaz bo tyle tych bakterii... ehh lekarze... Ja rozumiem, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi ale jakoś zaczynam wątpić w to wszystko.... Dlaczego nam nie może przytrafić się to cudowne poczęcie pomimo kiepskich wyników?

30 grudnia 2016, 16:33

Nigdy nie robiłam podsumowań końcoworocznych ani postanowień na nowy rok. Nie wiem dlaczego, pewnie nie miałam takiej potrzeby. Dziś natomiast cieszę się, że ten rok dobiega końca. Przyniósł nam wiele smutku. Zaczął się w miarę dobrze, zmieniłam lekarza, byłam w klinice i wierzyłam, że ten specjalista doprowadzi nas do upragnionej ciąży. W międzyczasie udało nam się pozyskać mieszkanie (malutkie i nie własne bo z TBS ale przynajmniej nie musimy płacić potwornych kwot za wynajem) i mąż wskoczył na zastępstwo za koleżankę co pozwoliło nam troszkę odetchnąć finansowo, a i on mógł skończyć swój doktorat. Znowu zmieniliśmy lekarza który tchnął w nas ogrom nadziei. Później jednak zaczęło się co raz bardziej psuć. Źle mi się układały relacje z promotorem i innymi współpracownikami/doktorantami, wszystkie te stresy i wiadomości o kolejnych ciążach doprowadziły mnie do nerwicy więc wylądowałam u psychiatry. Dobiły wyniki męża które odarły mnie z wszelkich nadziei na naturalną ciąże przez co między innymi popsuły się nasze relacje. Okazało się że mamy zupełnie różne poglądy na sprawy związane z dziećmi, mieszkaniem, finansami. To był cios poniżej pasa. Po drodze były jeszcze małe rodzinne smutki. Chciałabym wierzyć, że nadchodzący rok będzie lepszy ale nadzieja chyba mi się skończyła. Boli mnie wiele spraw i nic mi nie daje ukojenia, nic nie sprawia że czuję się lepiej. Czy może być jeszcze gorzej? Pewnie może.

Jutro jedziemy na pogrzeb. Pogrzeb synka naszej koleżanki, który miał zaledwie 7 miesięcy. Chandra i smutek dopadają mnie na całego.

Postanowień noworocznych nie robię. Mama zawsze powtarzała: człowiek planuje, Pan Bóg kreśli. Może rozwiązaniem jest życie z dnia na dzień?
1 2 3