coś mi ucieka, mijam się na wyciągnięcie ręki, spóżniam o kilka sekund... juz wybijam się do lotu, a jednak coś podcina mi skrzydła... nie poddaję sie, walczę do końca Kruszynko o Ciebie... póki tylko tli sie iskierka nadzieji...
Marzę o tym żeby 2015 rozpoczął się z werwą- robimy zabieg, jest wszystko ok, można podchodzić do inseminacji, udaje się za pierwszym razem no chyba mi sie należy... za to morze wypłakanych łez, za te nieprzespane noce w obawie co dalej...za to że w pewnym momencie małżeństwo wisiało na włosku... i tak jestem optymistką, na to wszystko co nas spotkało cały czas wierzę że będzie dobrze...
Mój mąż ma setki planów, marzeń w związku z dzieckiem, ja też:
-wymyśliłam i obiecałam sobie, że zrobię dziecku buciki na szydełku (choć nie mam zielonego pojęcia w ogóle jak to się dzierga )
-mam odłożonego mega drogiego koniaka którego kiedyś dostałam w prezencie i juz wiem ze zostanie otworzony na chrzciny lub jak sie dziecko urodzi
-chciałabym zrobić maluchowi sesję noworodkową
Cały czas mam w myśli taką wizję- ja w letniej sukience wracam z córką za rękę do domu... słońce chyli się ku zachodowi, a ja pękam z dumy że mam tą kruszynę przy sobie...
Mężowi się chyba głupio zrobiło z tym prezentem, coś tam brzdąkał ze do mnie mikołaj przyjdzie na święta. A ja chcę od mikołaja tylko jednego prezentu i do świąt mi go na pewno nie przyniesie.
Czemu temu mojemu chłopu tak wali? Nie mam nic do niego-jak wymuszę to mnie pocieszy ze bedzie dobrze, że uda się nam doczekać dziecka. Ale czasem jego oschłość mnie dobija. Kiedyś powiedział mi że zabierze mnie do ekskluzywnej restauracji gdzieś tam. A moja mina mówiła-NO WAY.
Dlaczego? Po ostatnim wyjeżdzie na termy, gdzie nie poszliśmy NIGDZIE stwierdziłam, ze z moim chłopem nie warto pojechać nigdzie bo on swoimi humorami wyszystko psuje. Rok temu zaplanowałam wypad mikołajkowy w góry. Od jakiegoś czasu nie planuje już nic. Nawet urlopu wakacyjnego, mimo ze strasznie głupio mi w pracy mówić że cały siedziałam w domu. A marzy mi sie bardzo choćby wypad na weekend, na który ktoś mnie zaprosi i cały zaplanuje, tak zebym ja mogła sobie odpoczać i wyluzować się i na chwilę zapomnieć o wszytskim. jest teraz tyle możliwości...
tak ze ja sie postarałam na dzisiaj i dostałam w zamian smutny i samotny wieczór. nie chodzi mi o prezent, choć na pewno było by to miłe. we wakacje jak robiłam ciasto i zastanawiałm sie nad proporcjami mąż obiecał mi wagę kuchenną na mikołaja. gdyby tylko sie wysilił, choć nie wiem czy mozna to nazwać wysiłkiem-nawet w marketach było pełno paczek pięknie popakowanych z głupimi pomadkami. słuchajcie-my nie obchodzimy nic.żadnej rocznicy, urodzin, nigdzie nie wychodzimy, nigdzie nie wyjezdzamy. siedzimy sami ze swoimi zasranymi problemami. tzn moj mąz tego nie obchodzi i nie uznaje. ja jeszcze mam ludzkie odruchy.
kochamy sie nadal tylko kiedy mąż ma ochotę. czasem aż głupio mi bo przyłapuje sie ze nie umiem sie wyluzować, myślę o miniomy dniu, czy napewno zakręciłam gaz, czy dziś nie maiłam zażywać jakiś leków?
wstyd sie przyzanać ale jeszcze nie miałam orgazmu... no ale mojemu mężowi chyba to nie przeszkadza, moze nawet o tym nie wie.
Od diagnozy nieplodnosci moje małżeństwo sie sypie. Nie dajemy sobie z tym rady. Mąż głównie wyżywa sie na mnie. Powiedzial takze ze jesli tylko chce to mogę przynies papiery rozwodowe,podpisze mi je od reki. I mogę sobie ułożyć zycie z kimś kto da mi dziecko.
Wstyd mi za to co pisze ale napisałam to co usłyszałam z ust osoby którą kocham i ktora kocha mnie. Nie wiem czy podejdziemy do AID,nie wiem czy kiedykolwiek będę miała swoje dziecko. Jestem psychicznym wrakiem. Im bardziej potrzebuje męża tym bardziej mnie on odtrąca. Chce mi się wyć,nie mam chęci zycia,wypalilam sie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 grudnia 2014, 16:30
Co do sytuacji z mężem bo jestem wam winna wyjaśnienia, to topór wojenny zakopany choc rana została... Pierwszy raz chyba odbyliśmy taka rozmowę. Maz wyznał mi zebym go nie dopytywala czy się zgadza na AID bo decyzje juz dawno mamy podjęta. A dopytując przypominam mu o jego bezpłodności. Po za tym teraz najważniejsze jest moje zdrowie bo bez tego nic nie zdziałamy. Ja z kolei chce byc tysiąc razy zapewniona ze on tego chce niż miałaby pojawić sie u niego jakas nutka zwątpienia. Po za tym ja miewam gorsze chwile,zwlaszcza jak dowiaduje sie o czyjejś ciąży a u mnie pusto... I w takich chwilach potrzebuje takich wlasnie slow,ze będzie dobrze ze nam tez sie uda. Znów padły slowa z jego strony ze na pewno niedługo sie doczekamy i ze juz sobie wyobraża ta chwile jak przekaże mu ta cudowna wiadomość...tak ze podbudowalo mnie to i zachecilo do walki. Rozmowa jest bardzo wazna (o ile jest możliwość ją podjąć-u nas nie zawsze a prawie nigdy nie ma możliwości z mężem obgadać ci nas boli)
Dziwne rzeczy się dzieją bo obejrzałam dzis Barwy Szczęścia i akurat tam byl poruszony temat poczęcia dziecka z dawcy. Padly słowa o zabawie w Boga... Tak jakby do mnie byla kierowana ta scena... A potem jeszcze w Na dobre i zle dziewczyna z torbiela na jajniku i decyzja o usunięciu przydatków... Ale dzielni lekarze z Leśnej Góry zaryzykowali i uratowali jej jajnik. Ciekawe jak to będzie u mnie...
Przezywamy kolejne cudowne chwile,mąż nie może się doczekać kiedy miną te dwa tygodnie do testowania,od razu jak przychodzi po pracy to pyta czy aby nie mam ochoty na ogórka z bita śmietana lub czy nie chce mi się wymiotować. A kiedy mowie ze nie,to słyszę "szkoda" Uff.az sie boje co to będzie jak poniesiemy klęskę. Troche go ganię żeby nie wyszukiwal ale sama wsluchuje sie w swoje cialo. Oczywiscie objawów nie mam żadnych,wręcz czuje sie jak na @ jestem wybuchowa i nawet wieczorami tak mnie pobolewa brzuch jak na @ a to stanowczo za wcześnie jak na objawy napięcia przedmiesiączkowego.
Okres mam mieć 24, ale bardzo chcialabym żeby cos się zadzialo do 20 bo wtedy mąż ma urodziny i bardzo chetnie dałabym mu pozytywny test... Ale boje sie go zrobic przed terminem. Oby zlecialo szybko.
Niech ten tydzień mija w szybkim tempie bo aż mi głupio ze jestem taka gburowata. Obym tylko nikogo nie zabiła przez ten czas...
Buuu...
Chce mi sie plakac... No liczylam sie z tym ze sie nie uda, ale jednak mialam tą nadzieje ze w koncu bedzie inaczej niz zwykle. NIGDY wiecej testow przed @, szkoda na to kasy.
A dzis siedzialam w pracy przed komputerem i tak ladnie zarysowal mi sie brzuszek na udach... Az nie omowilam sobie przyjemnosci go dotknac... Szkoda ze tam jeszcze nikt nie mieszka...
Zastanawiam sie czy podchodzic jeszcze trzeci raz do iui, pewnie tez nie bede miala zadnych lekow, czy nie zbierac kasy na in vitro... Czy w ogole jest jakas szansa z iui czy to tylko łud szczescia...Chyba nie bedziemy czekac w kolejce tylko zdecydujemy sie komercyjnie, w wakacje laczac to z urlopem...
Chce zeby juz byla wiosna,mam dosc zimy i tej szarosci. Mam ochote ubrac mietowe spodnie
Zaplanowalam duzo rzeczy. Z jednej strony ivf na wakacje. Ale z drugiej moze gdybym to ja byla tą szaczesciara i udala sie iui mam w planie wyjechac do domku letniskowego ( :* dla osoby ktora mi ten pomysl podrzuciala) jest tyle pieknych miejsc,nie trzeba szukac wakacji za granica. Po drugie chcialabym wybrac sie w koncu na gorace zrodła,mamy tak blisko a nie bylismy ani razu. Po trzecie wypad w gory i zdobycie jakiegos szczytu,co roku robimy sobie taka przeprawe.
Zycie jest piekne i trzeba z niego korzystac. Jeszcze gdybysmy dostali malutki prezent od niego bylo by cudownie...
Podczas zalozenia wziernika wzdryglam sie jak bym pierwszy raz siedziala na fotelu, nie wiem czemu obciach na sto dwa. Po isneminacji polezalam moze z 5 min i do domu. Cos tam w tak zwanym miedzy czasie popytalam o in vitro ale dalej nic z tego nie wiem. Lekarz zalecil jeszcze jedna probe, czyli trzy razy a potem ivf. Ja chcialabym od razu in vitro bo stwierdzam ze to przy takim postepowaniu bez sensu. Nie biore lekow, nie dostaje na pekniecie wiec to istna rulektka, z przewaga ze sie nie uda. I tak tez podchodze do tego. Wiem ze sie nie uda,ze musimy odhaczyc trzy proby i przeczekac do wakacji. Tak wiec spokojnie nie doszukuje sie niczego i mam ogolnie na to wyjeb... teraz bede miala sobie zajac czym glowe bo trzeba bedzie zajac sie porzadkami przedswiatecznymi,pomyslami na wypieki i w ogole czuc wiosne w powietrzu wiec myslenie o tym, czy udalo sie czy nie odkladam na dalszy plan
Jedyne co dzis zauwazylam to w sluzie bylo sporo krwi, tak jakby skrzepłej. Nigdy czegos takiego nie mialam. Sporo jak na ten dzien cyklu, tak naprawde to byla kropelka wiem ze mogl mi dziabnąć szyjke przy inseminacji wiec tutaj tez nic nie wyszukuje.
Na razie to odliczam dni do przyszlego tygodnia,gdyz umowilam sie do fryzjera a wygladam juz okropnie z odrostem na pol głowy a chce tez maksymalnie odciagnac zeby pojsc przed swietami i wygladac super
Trzeba skombinowac kase na ivf i tak mysle zeby albo zapozyczyc sie w banku albo pozyczyc od rodzicow. Musze takze zaglebic sie w procedurze gdyz malo sie orientuje w temacie. Mysle ze 15 tys wystarczy? Po za tym zastanawiam sie czy nie zmienic kliniki na blizsza, ale z drugiej strony jak juz tam zaczelismy... Wiele niewiadomych i same dylematy.
Wczoraj w pracy mialam spotkanie z kolezanka ktora odeszla od nas jakis czas temu a teraz jest w ciazy. Unikalam jej jak moglam, mimo ze wiedzialam ze przyszla, ale w koncu zostalam wywolana wiec poszlam zamienic slowo. Ale bylo ok, ja jej pogratulowalam, poglaskalam brzuszek (mam nadzieje ze sciaglam jakies fliudy na siebie tym dotykiem ) i wymigalam sie obowiazkami. Nie bylo zle, a stresa mialam duzego przed standardowymi pytaniami w tym przypadku, zwlaszacza ze jestesy z jednego rocznika i zwlaszcza ze my bralismy slub wczesniej.
Oj, jakbym chciala zeby sie udalo... Zeby nie gadali po kątach o nas, zeby sie okazalo ze jednak problemu nie mamy... Blagam... Czasem jestem bezsilna.
Jesc mi sie chce, spac mi sie chce i mam pelne piersi.
Wczoraj wieczorem ogladalam facebooka. Sama nie korzystam ale czasem uzyje "podgladowo" . otwieram starych znajomych, ktorzy od lat nie zmienili swojego awatara na podglądzie i co? W zdjeciach bierzacych a to "chrzciny naszej kornelki" a to "urodziny michalinki" Boze! Czuje sie jak wybrakowany towar. Co gorsza odstaje totanie bo juz mlodsze dziewczyny mają swoje pociechy. Zżera mnie zazdrosc, ja tez bym chciala! Dlaczego na mnie padlo ze to ja jestem tym wyrzutkiem! Dlaczego jedni maja wszytsko, a drudzy nie mają nic? Jedna znajoma wyszla za mąż, kupili mieszkanie w duzym miescie, mają super ekstra platna prace, a teraz oczekują dziecka. A my co, nawet na jedna rate na mieszkanie by nas nie bylo stac! No i na posiadanie dziecka tez nas nie stac, bo na in vitro musimy zwiac pozyczke! Szok, jaka jest niesprawiedliwosc!
Nie wierzylam ze to kiedys napisze ale mam dosc w tej chwili swojego domu.
Nie wierzylam kiedys w slowa "ciase ale wlasne"
Uwazam ze takie nagromadzenie ludzi to juz tłok. I niby schodzimy sie tylko wieczorami ale i tak są zgrzyty miedzy nami. Marze o chwili samotnosci, zebym mogla sobie urzadzic kuchnie wedle wlasnego pomyslu, zebym mogla tam sprawdzac przepisy kulinarne, zebym mogla cos co sie spali bez problemu wyrzucic do kosza. Pewnie tesknila bym za domem i za mamą no ale cos za cos. Czasami mam wrazenie ze sie dusze. No ale z drugiej strony szkoda pieniedzy na kredyt na mieszkanie skoro pewnie trzeba bedzie wywalic je na ivf, do tego jesli juz doczekamy w koncu dziecka mama zawsze mi pomoze,zebym ja mogla wrocic do pracy. Wiem ze takie rozumowanie jest bez sensu.
Mam oparcie w mezu. Od operacji cos sie zmienilo, jest miedzy nami super. Dobrze ze choc on umie mnie pocieszyc, bo inaczej usiadlabym w kącie i szlochala. Dzis pochwalil moj obiad, poczulam sie jak przed jury w topchefie, kiedy to biora pierwszy kęs do ust i cos okazuje sie pyszne bylo to bardzo mile.
Dzis snily mi sie okropne glupoty, ze zdradzilam meza. A ze nie szalam w ciaze to stwierdzilam ze mu o tym nie powiem bo to nie zdrada,szok skąd takie rzeczy sie biora w glowie.
Wracam takze do modlitwy. Tak sobie wymyslilam od niedzieli palmowej ze moze wybłagam cud poczęcia różancem. Ostatnio wyrzucalam Bogu ze mnie pokarał,ze dlaczego my, ze dlaczego sie nie udaje,ze dlaczego tylko kłody pod nogi. Moze Wielki Tydzien przyniesie nadzieje, moze za wstawiennictwem Wszytskich swietych ktorych wzywam uda nam sie doczekac dziecka. Bylismy w sobote na mszy za babcie i ją takze poprosilam o uproszenie tej łaski. Ale do spowidzi nie pojde. Przeprosilam Boga, natomiast do konfesjonalu nie pojde. Rozmowa byla miedzy mną a Nim, osob trzecich nie mam zamiaru w to włączac. Po tym jak podczas ostatniej spowiedzi na pytanie ksiedza czy mamy dzieci powiedzialam ze nie,gdyz mąż jest bezplodny uslyszalam "NO,TRUDNO" stwierdzialam ze nie mam czego szukac u ksiedza. Myslal moze ze mnie bedzie jechal za antykoncepcje a tu zdziwienie. Ale tych slów nie zapomne.
Pamietam moj maly swiat, wyidealizowaną piekną przyszlosc malej dziewczynki. Majac lat 10-11-12 potrafilam godzinami jezdzic na rowerze kolo domu i marzyc. Marzenia nic nie kosztowaly wiec mialam w nich wszytsko. Swoj pokoj, swoja rodzine ktora mialam stworzyc, swoj dom. Mialam nawet swoja godzine w ktorej bede w swoim domu podawac obiad. Rzeczywistosc jest calkiem inna. Zostalam w domu rodzinnym bo ogolnie nigdy nam sie nie przelewalo. Wielokrotnie jako dziecko spotykalam sie z odmowa-nie mialam lalki dzidziusia, poniewaz nie bylo na to pieniedzy. Totez z otwarta buzia ogladalam reklamy w ktorych pokazywali najpiekniejsze sikajace i placzace lalusie, pamietam jak dzis, najczesciej w soboty w porannym pasmie reklamowaym miedzy bajkami. Nigdy nie przyszlo by mi do glowy tupac nóżką, plakac, tarzac sie po podlodze,że "ja musze miec tą lalkę!", co dzis obserwuje sie notorycznie. Slowo "nie" bylo dla mnie wystarczające,sama sobie musialam wytlumaczyc reszte. Swoja drogą co za ironia ze swojego prawdziwego dzidziusia tez nie moge miec. Tak ze zostalam w domu bo balam sie zaryzykowac, isc na swoje, wziac kredyt, postawic wszytsko na jedna karte i sprobowac troche doroslosci. Gdzies w srodku glos podowiadal "jak sobie poradzimy a jak ktores zostanie bez pracy, skad wezmiemy pieniadze?" pamietam jak dzis jedna krytyczna sytuacje kiedy w domu nie bylo totalnie pieniedzy, i mama sprzedala jajka bo miala swoje kury jakiejs znajomej i za te 5 zl kupiala nam sniadanie na nastepny dzien, to byl dla mnie szok, bo juz rozumialam o co biega i balam sie bardzo co bedzie dalej. Potem sytuacja sie odwrocila i mozna powiedziec ze stanelismy na nogi, ale co widzialam po kątach i co udalo mi sie uslyszec dalo mi trzeźwy obraz świata. Po za tym moja mama w ostatnich paru latach podupadla bardzo na zdrowiu. I tak podejmujac decyzje o pozostaniu z rodzicami myslalam ze dobrze bedzie byc blisko w razie W. Owocuje to tym ze nie moge rozwinac swoich skrzydel, ze np nie bardzo moge "poszalec" z remontem no bo niby jestesmy u siebie ale jednak troche nie. Uwielbiam gadzety do kuchni. Ale sto razy sie zastanowie nim cos kupie, bo z kolei moja mama jest tradycjonalistka. Ona nie lubi "nowosci" A ja... Ostatnio w sklepie krecilam sie kolo przesiewacza mąki (moja mama uzywa zamiast tego sitka) i nie kupilam go,mimo ze byl przeceniony. W swojej szufladzie trzymam foremki do babeczek ktore kupilam ukradkiem no bo po co foremki... Nie mowiac o tym ze odkąd zaczelam pracowac odkladalam sobie pieniadze na thermomix... I mam odlozone, za pewne te pieniadze pojda na in vitro, ale mozecie sie domyslic jaki byl komentarz jak powiedzialam ze chce sobie kupic maszyne do gotowania za 4 tysiace...
Tak ze czekamy do jutra i zobaczymy czy pojedziemy, czy moj mezu zalatwi wolne... Nic mi sie nie chce, nawet swieta nie sprawiaja mi zadnej przyjemnosci.
Wczoraj przezylam szok. Pisze sobie z kolezanka na komunikatorze a ona mi w pewnym momencie pisze ze juz nie stosuje diety bo jest w ciazy! Ja malo co nie umarlam. Poniewaz jest mlodsza ode mnie, poniewaz wychodzila pozniej za maz, poniewaz pewnie jak sie wyda w pracy ze ona zaszla to kazdy bedzie wiedzial ze my mamy problemy. Poniewaz zawarlysmy "pakt" ze zajdziemy w tym samym czasie, za rok albo dwa. Wiem ze gram nie fair w stosunku do niej, ale przynajmniej nie musze sie tlumaczyc glupio. A tak w razie pytan smiejemy sie ze my jestesmy umowione i zrobimy kuku przynoszac obie L4. Momentalnie dostalam cisnienia,i znow mysli ze kazdy moze tylko nie my... Potem okazalo sie ze to prima aprilis. Bardzo smieszne.
Czytajac to co pisze przyznaje mezowi racje ze mam duza presje na dziecko, ze chyba za bardzo chce i czuje nacisk otoczenia. Ale co ja mam zrobic, nagle przestac chciec? Jakby sie tak dalo to napewno bym tak zrobila.
BTW - syrop gujazyl jest pyszny! Przygotowalam przepite a okazuje sie ze moglabym go pic caly czas zobaczymy czy przyniezie oczekiwany skutek.
Po za tym caly czas ktos cos ode mnie chce. Mam łeb jak sklep zajety swoimi sprawami,a mam mnostwo innym "zlecen". Powoli oswajam sie z mysla o in vitro, probuje szukac informacji jak to wyglada czasowo, przeciez trzeba zglosic to w pracy, a mam zamiar in vitro polaczyc z urlopem. I w okół tego moja uwaga sie koncentruje a tutaj nagle sms - "zamow mi to to i to przez internet" "masz katalog, potrzebuje krem, perfumy, moze podklad? Wybierz jakis kolor, tylko nie jasny" "ty jestes taka moblina, moze zamowisz mi mundurek do pracy, tylko zeby mnie nie pogrubial"
I ja jak ta glupia spedzam godziny przy wyborze czegos dla kogos, a potem mam problem, bo albo przyjdzie zle, albo nie takie jakby tego wymagala osoba zamawiajaca. Tak w ogole to nie jestem konsultantką, robie to grzecznosciowo u kolezanki w pracy. Teraz sie glowie bo zamowilam sukienke i przypadkiem zdublowalam zamowienie, oby mi nie przyszly dwie! Ale najgorsze jest to ze nikt nie wspomina o pieniadzach. A potem przychodzi takie zamowienie i ja musze za to placic. Przewaznie wczesniej musze odwiedzic bankomat i wyplacic pieniadze. Potem oczywiscie zostaja mi one oddane ale wiadome jest ze pieniedze w portfelu wydają sie szybciej niz te na karcie... Ostatnio postanowilam byc asertywna bo jak kolezanki zlozyly zamowienie to wyszlo ok. 200 zl. Wiec poprosilam jedna ktora miala najwiecej rzeczy zeby mi zaplacila z gory, to ją lekko zatkało ze ja czegos takiego wymagam,i od razu poinformowala tą druga ze ja chce pieniadze Z GÓRY.
Nikt nie wie ze u nas kazdy grosz sie w tej chwili liczy, ze moj maz jak siedzi calymi dniami w robocie to nie po to zebysmy za kogos zakladali, tylko po to aby udalo sie nam w koncu zostac rodzicami. Ale kazdy mysli ze pracujac po 12 godzin mamy kasy a kasy, tylko jestesmy chytrusami.
Rzeczy nieistotne uciekaja mi z glowy. Kiedys rano odczytuje sms od kolezanki, ze ona dzis nie przyjdzie do mnie bo jej SEBUŚ jest chory. Nie pamietalam nawet ze ma do mnie przyjsc. Tzn oczywiscie zastala by mnie w domu, gdyby przyszla. Ale czytajac o dosc juz duzym dziecku jak o dzidziusiu mam ochote wznosic oczy ku niebu- draznia mnie rasowe mamuski.
Denerwuje sie, tymi dwoma tygodniami. Niby zakladamy ivf, ale dobrze by bylo gdyby tym razem sie nam poszczescilo. Gdzies jak sie rozpedze to widze nas kupujacych wyprawke...Musze sie wyluzowac, i mniej zagladac tutaj bo wchodzenie na ta strone jest jak nałóg mam tysiac mysli na raz, to prosze Boga o litosc, zeby w koncu dal i nam szanse...
I jeszcze po drodze do i z klikiniki widzielismy bociany w sumie trzy
A dzis zrobilam domowe lody... Super mi wyszly, beda ekstra na sezon letni. Uwielbiam odkrywac nowe przepisy, czestowac domownikow i czekac na zachwyty
Ostatnio zachorowalam na buty z Venezi. To moje male marzenie, na razie musze obejsc sie smakiem bo troche sie splukalismy a to dopiero polowa miesiaca. Ale stwierdzam ze czasem lepiej wydac kase raz a porzadnie-coz mi po butach z ccc jak za pol roku sa do wywalenia, a mam buty z rylko ktore fundnelam sobie z wakacyjnej premii i sluza mi juz trzeci rok i sa w stanie idealnym. Czasem lubie sobie kupic cos ekstra, moze mam niedosyt z dziecinstwa kiedy wiele rzeczy mialam z ciucholandu bo bylo krucho z kasą,a w tamtych czasach ciucholand to byla hałda ciuchów w boksach. Nie to co teraz, ciucholand wygladajacy jak sklep, ubrania na wieszakach i wiele firmowych rzeczy, czasem nawet z metka.
Tak ze jeszcze tydzien niepewnosci, testowac (o ile w ogole) mam zamiar w sobote, grubo po terminie @, zeby przypadkiem ovitrelle nie pozwolil mi sie za bardzo ucieszyc.
Odpiszę tutaj ... My też gdybyśmy chcieli jednak walczyć bo tego na razie nie wiemy to też nie mamy czasu. Mi biegnie 32 rok życia a mojemu W już 39. Biorąc pod uwagę wszelkie badania, procedury, przeciwności kiedy W zostanie ojecem? W wieku np 43 lat ... Gdybyśmy byli młodsi o 3-4 lata to bym miała jakąs nadzieję- teraz chyba nie mam. W też nie miałby nic przeciwko dawcy - wiem to bo przecież wychowuje ze mna nie jego biologiczne dziecko i jest cudownie. Jednak ja wiem, że on chciałby zobaczyć coś swojego w swoim synu/córce. Padły słowa w pierwszym szoku czy jesli będziemy się starać to obiecuję mu, że zrobimy wszystko co w naszej mocy aby była szansa na jego geny...
Nadziejko- tak mi przykro z powodu Twoich nowych problemów... Też czasem się zastanawiam czy ktoś mi na złość robi. Kiedyś denerowałam się na BOga ale teraz tylko spoglądam do góry bez złosci i pytam się "Ile jeszcze?". Nie mam już siły się złościć zwyczajnie.
strasznie od zycia po tyłku. Zastanawiam sie dlaczego. Najpierw maz,teraz ja. Kiedy jeszcze nie wiedzielismy ze mąż nie ma plemników umnie bylo książkowo. Kiedy zebraliśmy komplet badan okazuje się ze pozbędę się jajnika... I coz z tego ze jeszcze nie mam 30-tki jak mi wytną przydatki... Ostatnio stwierdziłam ze boga nie ma... Bo my pragniemy dziecka a je nie mamy,a inne zachodzą w niechciane ciaze i wyrzucają dzieci na śmietnik... Moj tez na pewno chciałby widziec cos swojego w dziecku. Ale powiedzial mi ze skoro nie ma dla nas szansy musimy skorzystac z takiego rozwiązania. I tak sobie mysle ze może uda sie doczekać dziewczynki ktora będzie kopią mnie...
*my dostajemy
Tak mi przykro. Mimo wszystko mocno trzymam kciuki. Tez mnie to mocno zastanawia dlaczego tak jest z tymi dziećmi. Ci którzy bardzo ich pragną nie mają, a Ci co traktują jak zło konieczne, mają ile wlezie. Najgorsza w tym wszystkim jest bezsilność. Można się złościc na Boga, na los, ale to i tak nic nie zmieni...
Nadziejko nie wiem gdzie Ci odpisac więc tu i tu ;). Nie mamy nic. W był tylko wstępnie u jakiegoś Profesowa (wiekowego i doświadczonego) który po badaniach nasienia i badaniu narządów płciowych powiedział mu, że nie chce przesądzać ale czuje tu biopsję i już. Spisaliśmy już wszystkie badania jakie trzeba zrobić i ruszamy. Jutro już W idzie na USG. Najgorzej chyba z genetyką bo badania tak czy siak trwają ok 2 m-cy.
Lena przede wszystkim zacznijcie od hormonów,FSH juz wam dużo powie. Usg,czy nie ma żylaków,marker nowotworowy,no a genetyka to owszem tyle sie gdzies czeka... Placicie za to czy macie cis na NFZ?nam sie udalo genetykę a za resztę płacimy z własnej kieszeni....