Mam różne sny. Jak sprawdzam w senniku to oznaczają obawy o przyszłość, symbole strachu, trudności w życiu... ukrywam na co dzień, przeżywam nocą.
Modliłam się o zdrowie, abym mogła dokonywać wielkich dzieł, a On dał mi cierpienie, abym mogła lepiej zrozumieć czym jest zdrowie.
Prosiłam Go o bogactwo, abym mogła mieć wszystko, a On pozostawił mnie w ubóstwie, abym nie stała się egoistką.
Panie, nie dałeś mi nic z tego o co prosiłam, ale dałeś mi wszystko, czego potrzebowałam, i to jakby wbrew mojej woli.
Cierpienie i choroba są wpisane w tajemnicę człowieka na ziemi. Panie naucz mnie odczytywać Twój zamysł, kiedy cierpienie zapukało do moich drzwi..."
W dzień kiedy zaczęłam modlitwę pompejańską, chwilowo zmieniłam pomieszczenie w pracy. I znalazłam na biurku obrazek, a na nim takie waśnie słowa... Przypadek czy nie.
Przedziwna jest to modlitwa- do niedawna zmówienie choćby dziesiątka było dla mnie czymś niemożliwym- a to gubiłam myśli, a to po prostu zasypiałam. A tutaj "klepię" trzy różańce pod rząd, i znajduję siłę i przede wszystkim czas. Kończę w sierpniu, tuż przed kolejnym okresem, zobaczymy
A no i znów w pracy znalazłam nowy obrazek, tym razem z modlitwą do św. Rity ja nie wiem kto te obrazki podrzuca, ale wzięłam i dodatkowo odmawiam prośbę do Niej.
W któryś dzień śniła mi się spowiedź. Więc albo muszę iśc do spowiedzi, albo biorąc pod uwagę znaczenie snu "spowiedz" symbolizuje to nowy początek <sprawdziłam w senniku>
Strasznie uduchowione te moje wpisy-oczywiście nie jestem wzorem w wierze, też zdarza mi się nie iść do kościoła, ale WIERZĘ ŻE KTOŚ TAM NA GORZE CZUWA I DA NAM NADZIEJĘ NA KTÓRĄ TAK CZEKAMY...
Ostatnio byliśmy też na małej wycieczce. Oglądałam zdjęcia wieczorem. Postarzałam się. Naprawdę w przeciągu pól roku przybyło mi chyba kilka lat. Widziałam swój krzyż na swojej twarzy. Zastanawiam się jakim sposobem jeszcze inni go nie zauważyli...
Chciałabym uciec. Na koniec świata żeby nikt mnie nie znalazł. Odpocząć i pobyć sama ze sobą (no, ewentualnie wzięłabym męża)
I dialog miedzy nami (obowiązkowo raz na jakiś czas- zwłaszcza kiedy dopadają mnie myśli DLACZEGO WŁAŚNIE MY )
JA: Będziemy mieć dziecko?
MĄŻ: Będziemy.
Najgorsze jest to że ze mną trzeba sie obchodzić jak z jajkiem-potrzebuję dużo uwagi, wszytsko musi być po mojemu, jestem strasznym pieszczochem-a moj mąż, no cóż- nie zawsze ma ochotę na takie kizianie. Więc jest jak jest.
Wczoraj chyba nie tyle potrzebowalam męża,co mamy. Najbardziej rozczulilo mnie gdy przypomniałam sobie o moim zdjeciu z dziecinstwa-ja trzymajaca sie plastikowego pajaca i moja mama patrząca na mnie jak na ósmy cud swiata. Przypomniały mi sie pierwsze wizyty u dentysty, zawsze kupowała mi kinderke, pierwszy samotny pobyt w szpitalu-mama siedząca ze mną przez caly dzien odwiedzin(wtedy byly od 12 do 16) wizyta z rozcięta noga u chirurga-i mama dająca mi swój zloty pierścionek "na szczęście", mama szukajaca mi szkoly,i mama kupujaca ze mna suknię ślubna. A teraz ta mama nie wie, ze jej dziecko placze pietro wyżej,bo samo nie moze mieć dzieci a na dodatek musi liczyć sama na siebie.
Wpatruje sie bez słowa w męża, a moje oczy krzyczą "daj mi dziecko"
Za to ja chciałabym pójść z nim na kolację. Po prostu się odchamić, wyjść w końcu po za dom w celu rozrywkowym. Albo dostać jakiś bon na masaż,jeśli on nie chce to choć żeby mi się głowa rozerwała. Albo żeby mnie zabrał na wakacje... Niekoniecznie daleko. Ale tu już mnie chyba wyobraźnia za bardzo poniosła, znając mojego męża będą kwiaty, i jeśli ja czegoś nie wymyślę to się skończy tak jak zwykle w soboty, wieczornym filmem i chipsami...
Ostatnio sobie przypomniałam jak to rok temu chciałam sobie ułożyć scenariusz mojego życia- dużo osób wtajemniczyłam że nie ma na co czekać i ciąża od razu po ślubie. Zaczęłam jeżdzić samochodem do pracy, no bo nie trzeba będzie się tłuc komunikacją miejską, marznąć na przystanku, stresować się- tego nie zaleca sie z początku ciąży. Odmówiłam dodatkowej pracy, podając głośno powód że nic nie będzie z ciężarnej (bo przecież za chwilę będę) Jak kupowałam spodnie to tylko z "zapasem" w sam raz na rosnący brzuch- teraz mi nawet pasek nie pomaga, tylko podciągam te porcięta do góry i mam z 5 cm luzu w pasie. Nie zabierałam głosu na zebraniach w pracy- pozabijajcie się, ustalcie co chcecie i jak chcecie, ja zaraz będę w ciąży i biorę zwolnienie. Dziwne uczucie...
Mama dziś prosiła abym sprawdziła na grafiku jakie śmieci w najbliższym czasie zabierają:
-Pomarańczowe.
-Oj, to nie, pomarańczowe to pieluchy, pieluch nie mamy. NA RAZIE nie mamy...
Za tydzień idę do gina na NFZ, zapisałam się 3 miesiące temu. I tak myślę że chyba się nie przyznam do męskiego czynnika tylko powiem że próbuję i nie mogę zajść. Może da mi skierowanie na jakieś hormony, może na drożność? Dobre i co, jeśli się uda mieć badania bezpłatne które potem przydadzą się do naszych badań w klinice. Nie wiem jak w tej klinice zacząć, bo na razie bada się mój mąż a przecież ja też muszę, w razie czego żeby mieć czas na podleczenie.
No i nie chce mówić prawdy, bo idę z koleżanką, a ta koleżanka ma tam znajomą pielęgniarkę która odczytuje jej wyniki przez telefon(JEJ, nie innych pacjentek), no i nie chce żeby coś przy okazji wspomniała o naszym przypadku, a znowu o wyniku chętnie dowiem się przez telefon, czy dobry czy zły, a nie znów czekać miesiącami na wizytę.
Wizyta u gina została przełożona na za tydzień.
A za tydzień moje urodziny. Od chwili kiedy mój mąż zapomniał o pierwszej rocznicy przestaje obchodzić jakiekolwiek inne uroczystości.
Koleżanka która jest w ciąży, obchodzi się sama ze sobą jak z jajkiem. Mam wrażenie że się popisuje. Należała sie jej ta ciąża bo leczyła się ze trzy lata, ale hormony to w niej buzują nieźle.
Następie spotykałyśmy drugą koleżankę, z dwójką dzieci. Zaczęły się rozmowy o macierzyńskich, rozmiarach ubrań, chorobach przebytych a ja czułam się jak piąte koło u wozu. Czułam pustkę. Druga koleżanka zapytała co u mnie. A ja nie umiałam z nią gadać. Nie widziałam się z nią dobre 5 lat, a jedynie na co mnie było stać to słowa "po staremu" Wyszłam pewnie na totalnego gbura. Pytała kiedy ja planuje powiększenie rodziny. Czy ja mam sobie napisać na czole "mój mąż nie może dać mi dziecka!" Coś tam ściemniłam że na razie musimy poczekać.
Po badaniu u gina okazało się że mam cystę. O tak, co jeszcze na nas spadnie bo mamy za mało problemów. Dlaczego jak szukamy zielonego światła u męża to muszę ja dostać czerwone? Siła złego na jednego? Czy mi nie jest dane zostać matką? Mąż "zerwał" nić przyjaźni która była między nami, nie mam ochoty mu o tym mówić, ani mu się zwierzać, wiec nawet nie wspomniałam o wizycie. Widzi leki, będzie zainteresowany to zapyta.
Dziś mam urodziny. I mam jedno marzenie. Chcę zostać mamą. Czy to aż tak dużo? Dla niektórych to kwestia jednej nocy, jednej imprezy, jednego niezabezpieczenia się. Dla mnie to długa skomplikowana procedura medyczna i worek pieniędzy.
Przejrzałam wykresy niektórych dziewczyn i co rzuciło mi się w oczy? Młode małżeństwa kochają się co drugi, trzeci dzień. My ostatnio dwa tygodnie temu. Fakt że między czasie miałam jeszcze okres, ale mocno mnie to zastanowiło. Strzeliłam focha wczoraj w łóżku że zaniżamy statystykę co zaowocowało fochem męża że nie będziemy się w ogóle kochać bo i tak dziecka z tego nie będzie! Dalej był mój płacz godzinny (kiedy mąż spał w najlepsze) co spowodowało dzisiejszy ból głowy i ogólne rozbicie. Ważne żeby jemu było dobrze, ja się nie liczę.
Boje się że kiedyś spotkam kogoś innego na swojej drodze, ot tak pytającego która godzina i coś się zmieni. Wiem że mąż da mi wolną rękę, on o mnie nie zawalczy.
Mam dość odwiedzania teśćiów! Nie jeździmy tam często, może raz na dwa tygodnie ale mam dość uśmiechania się i udawania że wszysto jest dobrze! Gdybym tam teraz pojechała to od razu bym powiedziała jaki mamy problem, że ich syneczek nie chce się leczyć i psuje nasze relacje a nawet małżeństwo! Oni zawsze go bronią, co ja powiem to zaraz jest kontra broniąca go, a nie wiedzą co ma za skórą. Ciągle wymyślają żeby coś kupić, gdzieś jechać a my (właściwie ja) liczymy się z groszem, bo cały czas mamy (a właściwie ja) w głowie to in vitro! Mam dość, w domu też udaję że jest ok, nie chce żeby mama się martwiła, i tak wie co nas czeka i tak się martwi, sama idzie do szpitala za miesiąc, wiec nie chce jej dokładać problemów.
Jak nie zwariuje to będzie dobrze.
Gdybyśmy mieli dziecko... wszystko było by inaczej...
Czy mój mąż jest wsparciem? Hmm... Jego zachowanie nie zawsze pokazuje że tak jest. Owszem kocha mnie, nawet mówi mi to w nocy, całuje. Ale w sytuacjach ekstremalnych jest bezwzględnie zimny. Natomiast ja w takich sytuacjach uwielbiam się katować jego oziębłością. Nie wiem dlaczego tak jest. On mnie odrzuca a ja tym bardziej do niego legnę. Potem on idzie spać a ja zrzucam maskę którą przybrałam od początku naszego leczenia i najczęściej w samotności płaczę. A potem znów ubieram tą maskę i udaję że wszytstko jest ok. W takiej sytuacji robię też bilans naszemu związkowi. Zastanawiem się co nas spotkało dobrego, czy miałąm z mężem szczęśliwe chwile? Odpowiedz jest brutalna. Wylałam przez niego morze łez- on nie umiał nawet podejść do mnie i mnie utulić, przeprosić. Nie dał mi za wiele szczęscia i nie może dać mi dziecka. Do większośći rzeczy się przymusza- nawet do zbliżeń. Jeśli on chce to jest, jeśli jest zmęczony to nie ma. Zatem najczęściej jest w soboty. Bo niedziela to już przed poniedziałkiem, to już nie. Moje potrzeby się nie liczą.
Jestem silna. Inaczej dawno wylądowałabym w psychiatryku. Wiem że nie mogę rozbić się psychicznie, bo nic nie będzie z lecznia, robię to już dla dziecka. Martwię się sama o siebie.
Nie obwiniam męża za to że nie możemy mięć dzieci. Zaakceptowałam to, pogodziłam się- chcę działać żeby to zmienić. Ale nie mogę się pogodzić z tym że mąż mnie niby kocha, a zachowuje sie jakby nienawidził. Chciałabym postawić mu jakieś ultimatum, zrobić coś żeby nim wstrząsnęło. Ale wiem że on da mi wolną rękę. Nie bedzie o mnie walczył. Może nawet na to czeka. Wiem że zrobiłby to dla mojego szczęscia. Gdy bym nie potrzebowała bliskości, gdy bym nie była taką "przylepą" juz dawno wypróbowałabym sposób: stęskni sie-przyjdzie. Ale wiem że nie wytrzymam i pęknę.
będzie pięknie!
a i cały czas trzymam się planu "do końca roku zajdę w ciążę!"
a co!
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 października 2014, 15:58
Ja- z córką
Mąż- może być z córką.
Będzie dobrze!
Wiem, że i tak coś w badaniach wyjdzie nietak jak powinno i że inseminacja zostanie odciągnięta w czasie. Ale wiem że kiedyś doczekamy sie dziecka. Tylko nasza droga do niego jest kręta i wyboista...
Przeczytalam co napisalas..Bardzo mi zal takich par jak wy. My sami tez mamy problem lezacy po stronie meza Oligoasthenozoospermia.Czyli za malo prawidlowych plemnikow ktore na dodatek sie nie ruszaja. Rowniez bylo mi bardzo ciezko sie z tym pogodzic. I tez mialam przeczucie ze u nas jest cos nie tak. I sama sobie rowniez zadaje pytanie dlaczego my???? Modle sie staram sie nie tracic wiary bo coz nam pozostalo. I najgorrzej ze inni nie mysla ze moze macie problem tylko glupio gadaja-znam to doskonale!!!!! Trzymajcie sie kochana i wspierajcie,razem przez to przebrniecie!!!
NApisz do mnie na priv. Znam lekarza, kóry leczy mężczyzn, bardzo skutecznie, z Krakowa. I nie jest to kryptoreklama, też mamy problemy i leczymy się u niego.
Kochana, sama w sobotę przeżywałam skierowane oczy całej rodziny w naszą stronę, że nie mam jeszcze brzucha! Bardzo to wszystko przeżyłam, ale jestem dumna z siebie, że każde pytanie zamieniałam w żart. I tym sposobem nikt się niczego nie zorientował. Uśmiech nr.5 i do przodu!
mam to samo... :(
mam to samo... :(
mam to samo... :(
mam to samo... :(