Mam za sobą pierwszą procedurę in vitro. Wszystko szło dobrze, do punkcji kiedy się okazało, że z moich 13 pobranych komórek tylko 4 były zdolne do zapłodnienia. Jedna odpadła na mecie a 3 walczyły. Zdecydowanie za mało. Transfer odbył się na początku marca, podano mi 2 dobrej klasy zarodki. Mój 3 groszek został sam, żeby walczyć. Walki nie przetrwał, przestał się rozwijać. Dużo emocji mnie to kosztowało, nawet teraz jak o tym piszę mam łzy w oczach. W 11 dpt zrobiłam betę wyszła 3,040 wynik niejednoznaczny ale mimo wszystko lekarz kazał odstawić leki. Za 3 dni przyszła @, ale inna niż zawsze a za tydzień coś mnie tchnęło i zrobiłam test. Wyszły mocne 2 kreski, ale krwawienie pojawiło się mocniejsze. Wpadłam w panikę, nie rozumiałam tego co się działo. Wisiałam na telefonie na przemian z lekarzem prowadzącym i lekarzem moim miejscowym. Zrobiłam bete, leki zaczęłam znów brać. To był dla mnie najgorszy czas w całej karierze starań. Wyszło na to, że jednak beta zaczęła spadać, więc chyba zostałam wystawiona na próbę. Los ze mnie zakpił.
Teraz tkwię w zawieszeniu i czekam na koniec czerwca. Bardzo bym chciała już wystartować, tyle pozytywnych wiadomości o udanych procedurach do mnie dociera, że aż się boję że jak mi przyjdzie kolejny raz podchodzić do tego to ta dobra passa zniknie.
Bardzo się boję, że nigdy mi się nie uda.
Uda się Mallinko <3