1 dzień przed transferem.
Jestem naszpikowana progesteronem do granic możliwości. Już 5 dzień jestem na przygotowaniu do transferu i ładuje w siebie proga z każdej strony😓 czuje się jak balonik. Ledwo zapiekam dzisiaj spódnice w która zwykle wchodzę na luzie. W brzuchu mi bulgocze i mam troszkę skurcze - dokładnie tak jak zawsze w jakieś 6 dni po owulacji wiec jakoś bardzo się tym nie przejmuje. Jestem z siebie bardzo zadowolona (muszę to napisać) ponieważ jak dotychczas w trakcie całej procedury naprawdę sumiennie brałam leki - nie zdarzyło mi się pominąć żadnej dawki, żadnej pory dawkowania. Jestem super compliance współpracującą i rzetelną pacjentką. Wiem ze to pewnie nie będzie miało aż tak mega wielkiego znaczenia dla sukcesu sprawy- jest dużo więcej zmiennych o większej wadze- ale przynajmniej na to mam wpływ i to mogę zrobić najlepiej jak umiem. Jutro transfer. Nie mam nadal wyników chlamydii i pewnie już nie będzie. Biocenoza wyszła w mojej opinii całkiem ok II/III stopień co w moim przypadku (i zręczności z jaka pani w laboratorium pobierała próbkę) jest i tak bogato. Cieszę się ze to już jutro ale z drugiej strony wiem ze przede mna najgorsze. Skoro teraz traciłam głowę z niecierpliwości to co będzie teraz jak będę czekać na testowanie? Czy ja w ogóle będę kontaktować ze światem zewnętrznym? Czy będę w stanie zrobić najprostszą rzecz w pracy? Czy będę w ogóle spać czy tylko będę nocami leżeć i rozmyślać jak to będzie jak będę w ciąży? A jak się nie uda to co? Bardzo nie chce się nastawiać źle ale z drugiej strony nie chce sobie robić nadmiernych nadziei. Wiem ze mam około 40% szans i na tym chciałabym poprzestać, nie roztrząsać i nie analizować. Najlepiej w ogóle by było jak najmniej o tym myśleć. Zaczynam sobie różne aktywności powoli planować żeby zająć czymś głowę. W niedziele przyjeżdża moja siostra, muszę ugotować coś dobrego. Mam przygotowane pare książek do przeczytania. Może namowie męża na oglądanie płytek do łazienki. Zdecydowałam tez ze nie wezmę urlopu - nawet jeżeli będę miała mózg jak owsianka to w pracy przynajmniej będę ZMUSZONA żeby CZASEM oderwać myśli od starań i zająć się czymś przyziemnym i pożytecznym i chociaż zrobię to pewnie w żółwim tempie i popełnię masę błędów to czas oczekiwania minie odrobinę szybciej. Bardzo na to liczę 🙄
1dpt
Do testowania zostało: 9 dni
Transfer był w klinice o 11. Najpierw drżącą ręką wręczyłam Pani na recepcji nasze zaległe badania, ale Pani jedynie rzuciła na nie okiem bez zbytniego zainteresowania, wiec myśle ze gdyby badań nie było to transfer tez by się odbył ( a ja się oczywiście tak stresowałam!). Najpierw dostaliśmy z mężem ubranka i poszliśmy pooglądać zarodek w laboratorium embriologicznym. Pani pokazywała nam zdjęcia zarodka tuż po rozmrożeniu - był biedaczek obkurczony jeszcze- i sprzed chwili- już wyglądał normalnie. Pani powiedziala ze zarodek rozmroził się ładnie i ze jest 4.1.1 a wiec „top quality”. To mnie bardzo podniosło na duchu. Następnie zostałam wezwana przez panią dr na podglad przed transferem - mój lekarz był w klinice ale chyba się spieszył i cześć pacjentów przerzucił do doktorki. Pani dr była sympatyczna i energiczna - nigdy wcześniej nie miałam u niej okazji być ale zrobiła na mnie dobrze wrażenie. Z podglądu wyszło ze wszystko ok i idziemy transferować. Wzięli mnie do sali w której była punkcja, potem Pani dr przyszła razem z zarodkiem w strzykawce z długim cewnikiem. Położna trzymała głowice usg na brzuchu wiec widać było jak cewnik wchodzi, wsuwa się do macicy - miał nieco bardziej widoczną końcówke- końcówka lekko się poruszyła i dr mówi- już po wszystkim i zaniosła do labu strzykawkę żeby pod mikroskopem sprawdzili czy w środku nie ma zarodka. To co w tej końcówce było takie świecące zostało w macicy w postaci takiego jaśniejszego punktu. Zapewne do tego płynu w którym transferują zarodek dodają trochę kontrastu żeby łatwiej zobrazować miejsce zostawienia zarodka na usg. Dostałam zdjęcie, położna ubrała mi majtki i miałam leżeć 15 minut. Mój mąż był cały czas przy mnie i był naprawdę przejęty (głośno przełykał ślinę a zawsze tak robi jak się czymś przejmuje). Rozmawialiśmy w sumie o neutralnych sprawach, o tym ze mamy gości po południu... przez te ostatnie dni doszło do mnie ze mój mąż jeszcze nigdy nie był tak mocno zaangażowany w żaden etap leczenia i ze on naprawdę jest przekonany ze teraz się uda na 100%. Nie chce mu odbierać tej nadziei ale lekko gaszę jego zapał bo może być różnie przecież a wiem ze będzie bardzo przeżywał jak coś nie pójdzie. W każdym razie po 15 minutach przyszła położna i kazała nam spadać - poszłam siku a potem poszłam na wypisanie z transferu - dostałam jeszcze 2 recepty na leki i mam je brać tak jak teraz do 10 dpt. W tym oto sądnym dniu mam zrobić betę i jak będzie pozytywna to brać dalej (jeszcze na całe 5 dni po becie mi starczy leków, szał) a jak negat to wszystko odstawić i w następnym cyklu podchodzę do kolejnego transferu. Jak wróciliśmy z Krakowa (jakieś 2 godziny po transferze) to oczywiście musiałam iść do toalety na dwójkę 💩 starałam się jakoś mocno nie napinać ale już się oczywiście stresuję ze na pewno czymś mogłam zaszkodzić.
Nie czuje się jakoś bardzo inaczej - trochę mnie kłuje macica jak dużo chodzę, wiec dzisiaj już tylko leżę- mieliśmy gości wczoraj i dzisiaj to trochę się nałaziłam ale to dobrze bo póki co nie mam czasu myśleć. Jutro powrót do pracy. Odnalazły ciąg odliczania.⏳⌛️⏳⌛️
3dpt
7 dni do testowania
Fizycznie - bez zmian. Przypominam balonik a w macicy od czasu do czasu odczuwam kłucie.
Psychicznie - na huśtawce. Wczoraj do poludnia było w miarę. Wieczorem już sobie coś wkręciłam ze się nie udało. Biorąc wieczorem prysznic myślałam o tym co zrobię jak się nie uda, ze może wezmę następny dzień w pracy wolny żeby popłakać w spokoju kiedy nagle poczułam ból w zębach i uświadomiłam sobie jak mocno zaciskam szczęki. Niby staram się być spokojna i zrelaksowana ale ta jedna rzecz pokazała mi jak bardzo to wewnętrznie przeżywam i jak dużo inwestuje wysiłku żeby się nie rozsypać.
Dzisiaj dół totalny. Od rana jestem przekonana ze się nie udało. Staram się patrzeć na to realnie, przecież jeszcze nic nie wiadomo ale łezki czają się za zakrętem i w każdej chwili utraty stabilności mogą popłynąć niepowstrzymanym strumieniem. Na razie zwalam na hormony. Ale ten ciężar w duszy, ze znowu się nie udało strasznie mnie przygniata. Zasypiając miałam takie przemyślenia ze zanim zatestuję to właściwie jednocześnie jestem w ciąży i nie jestem w ciąży (coś jak z kotem schrodingera który jednocześnie jest żywy i martwy zanim się zajrzy do pudełka i sprawdzi). No wiec tak na dobrą sprawę tak samo jestem w ciąży jak i nie jestem - na razie nie powinnam się tak tym przejmować i myśleć ale łatwo powiedzieć a trudniej zrobić. Miałam się zająć pracą a tu luzy takie ze mam tylko więcej czasu żeby rozmyślać. Żałuje ze nie wzięłam L4 - leżałabym w domu i oglądała Netflixa i przejmowała się bardziej życiem serialowych bohaterów niż własnymi przeżyciami. A tak tylko tu siedzę i szlag mnie trafia. Muszę słuchać zachwytów nad koleżanką która właśnie urodziła drugie dziecko i gratulować koledze z pokoju narodzin synka. Boli to bardzo w tej niepewności i potęguje strach. W domu bym się zamknęła przed wszystkim i udawała ze świat dzidziusiów nie istnieje. 🥺 a tu muszę być dzielna i stawiać wszystkiemu czoła z godnością. Ehh i tak trzeba pchać dalej przed sobą ten wózek obłędu...byle do przodu.
5dpt
5 dni do testowania
Niektóre dziewczyny już na tym etapie testowały i widać było ze beta ruszyła. Ja się na razie powstrzymuje- ponieważ za bardzo mi bije na mózg to za wszelką cenę staram się zdystansować. Na razie nie mam ani dołka ani górki wiec jest w miarę ok. Po prostu powtarzam sobie ze nie mam żadnych szans żeby już teraz się zorientować czy wyszło czy nie wiec staram się nie rozwodzić nad tym. Poza tym staram się sobie uświadomić ze tak naprawdę nawet gdyby ta beta wyszła to się tak od razu nie uspokoję- czekają mnie kolejne tygodnie w napięciu oczekiwania. Tak ze trzeba się uzbroić w cierpliwość choćby nie wiem co. Tylko w pamiętnikach które czyta się wstecz czas płynie szybko. 😓 tak naprawdę to są dni tygodnie i miesiące oczekiwania, zwykle dni wypełnione zwykłymi nudnymi obowiązkami, podobne do siebie i z perspektywy czasu zlewające się w jedno. Ale trzeba je przeżyć - każdy dzień przeżyć osobiście godzina po godzinie, wypełnić mniej lub bardziej pożytecznymi czynnościami, przepchnąć je dalej aż do pewnego etapu od którego rozpocznie się nowe oczekiwanie i odliczanie, ale już nie mam złudzeń ze to się kiedyś skończy. Pamietam jak czekałam na pierwszą wizytę w Artvi, potem czekałam na pierwsza inseminację, potem na rozpoczęcie procedury, potem na punkcję, potem na info jak rozwijają się zarodki, potem 2 ciągnące się w nieskończoność miesiące w oczekiwaniu na transfer..... to wszystko jakoś przeminęło i przetrwałam wiec tym razem tez tak będzie. Chociaż jak się jest w środku tego wszystkiego to trudno o tym pamiętać 😅
8dpt
1 dzień do testowania
Już jutro okaże się czy się udało czy nie. Jeżeli nie to jeszcze tylko dzisiaj mogę się łudzić ze jestem w ciąży. Głaskać się po brzuchu i mówić „zostań z nami”. Jeżeli jutro wyjdzie negatyw to tracę złudzenia i zostawiam wszystkie leki. Czekam na @ i podchodzę w następnym cyklu.
Nie mam żadnych objawów. Jeszcze wczoraj trochę miałam skurcze ale dzisiaj już nic, ani odrobine. Nie wiem czy to źle czy dobrze. Martwię się ze źle bo jednak dziewczyny przy udanych transferach jednak czuły bóle okresowe. Ale nie chce tez odbierać sobie nadziei, trzymam kciuki za naszego Zarodeczka. Od tej huśtawki emocji i ciągłego myślenia aż kręci mi się w głowie.
Dzisiaj była u mnie kuzynka ze swoją dwumiesięczną córeczką. Przedwczoraj moja młodsza siostra z kolei zabiła mnie informacją ze odstawiła tabletki i zaczyna się starać ze swoim chłopakiem. Koniecznie chciała ze mna dyskutować na ten temat, a jak tak bardzo bardzo nie chce teraz poruszać tego tematu. Staram się trzymać dzielnie i zachowywać normalnie ale to wszystko przychodzi w momencie w którym jestem wrażliwa, bezbronna, i sprawi ze porażkę będę przezywać dużo dotkliwiej niż gdyby mi wszyscy dali spokój. Z drugiej strony nie chce nikomu mówić o tym co teraz przeżywam bo wiem ze tym bardziej nie miałabym teraz spokoju, musiałabym się tłumaczyć ze swoich decyzji albo co gorsza dzielić się negatywnym wynikiem i następnie słuchać analiz dlaczego nie wyszło. O nie, to już wole zacisnąć zęby.
Mam taki plan żeby jutro pojechać na betę przed pracą. A potem w pracy nie sprawdzać wyniku - dopiero jak wrócę do domu. Bo jak się rozsypie totalnie to żeby to nie było w pracy. Wtedy się nie opanuję. Dopiero w domu, z dala od wszystkiego sprawdzę i jakbym bardzo dostała spazmów to napisze szefowej ze potrzebuje pilnie wolne na wtorek. Będę miała wieczór i cały następny dzień żeby dojść do siebie. Powinno wystarczyć. Plan jest to najważniejsze. Teraz żeby się jeszcze tylko opanować bo stres sięga zenitu.
Beta z rana 244
Jestem w ciąży po raz pierwszy w życiu.
Na razie jestem w szoku, jeszcze nie wiem co czuje. Chyba ulgę ale tez do końca nie dowierzam. Po prawie 4 latach porażek to niełatwe uwierzyć ze nagle wszystko się udało
To dzisiaj miałam po raz pierwszy zbadać betę. W zamian za to kupiłam sobie wczoraj test ciążowy i zrobiłam dzisiaj rano. Mój pierwszy pozytywny test ciążowy. Druga krecha była gruba i wyraźna. Schowałam sobie do szuflady z lekami i teraz będę sobie patrzeć na ten test za każdym razem jak będę brała leki czyli co najmniej 3x dziennie. Jutro pójdę rano powtórzyć betę.
Kurcze wyobrażałam sobie ten moment miliony razy. Wizualizowałam jak to będzie po tym jak się dowiem ze jestem w ciąży. Póki co jest całkiem zwyczajnie. Jest radość, bardzo wielka, ale jakoś tak pada na nią cień tych poprzednich lat starań, porażek, zawiedzionych nadziei, jakaś wątpliwość że to się nie dzieje naprawdę. Przez to nie potrafię chyba pokazać tej radości na zewnątrz, chowam ją w szufladzie, uśmiecham się ukradkiem jak jestem sama. Czuje wewnętrznie ze po pierwsze jest jeszcze mocno za wcześnie żeby szaleć z radości a po drugie wciąż jeszcze się czuje częścią nieformalnej grupy osób walczących z niepłodnością. I pamietam jak to jest trzymać w rękach test który pokazuje jedna kreskę. I wiem ze pewnie wiele dziewczyn testowało w tym samym dniu co ja i nie miało takich dobrych wiadomości jak ja. Dlatego wybuchy radości wydają się jakoś bardzo nie na miejscu.
Jeżeli chodzi o samopoczucie to boli mnie brzuch trochę, wzdęcia mam koszmarne. Przez to również podnosi mi bełta, ale nie jakoś mocno, wiec do przeżycia. Myśle ze to bardziej dlatego ze coś zeżarłam niż z powodu ciąży. Ale przez te wzdęcia ciężko wysiedzieć w pracy. Oprócz tego cycki trochę bolą i jestem śpiąca bardzo, może tez dlatego ze ograniczyłam kawę. Do lekarza mam iść dopiero po 10 lutego - do tego czasu to mnie chyba drobne wszy zjedzą z niecierpliwości.
Według aplikacji 5+1 tc
Wyglada na to ze nadal jestem w ciąży. Na razie nic się nie dzieje. Zbadałam betę jeszcze raz w 11dpt i wyszła 728. Przyrost w porządku, dzwoniłam do kliniki, mam już nie badać więcej bety, leki brać tak jak dotychczas (Estrofem, Duphaston i Utrogestan 3x1) i przyjść na wizytę 14 lutego. To dopiero za 2 tygodnie wydaje się bardzo daleko ale z drugiej strony dzisiaj uświadomiłam sobie że dziś dopiero 16 dpt wiec naprawdę nie ma się co spieszyć. Muszę się uzbroić w cierpliwość i uspokoić na tyle na ile dam rade. Wdech, wydech.
W zeszłym tygodniu w czwartek skoczył mi się folik i kupiłam sobie zestaw witamin dla kobiet w ciąży. Byłam taka dumna jak go sobie kupowałam ze aż mi głupio. Taka mała rzecz a tyle radości. Teraz za każdym razem jak biorę ta mała tabletkę czuję się jak wybraniec losu.
Jeżeli chodzi o samopoczucie to na razie czuje się normalnie. Wczoraj jedynie dosyć mocno zaczęła mnie bolec głowa. Zwykle biorę ibuprofen i przechodzi No ale teraz wiadomo - nie bardzo czym mogłam sobie pomoc. Położyłam się spać i dzisiaj wstałam z jeszcze gorszym bólem głowy. Do tego pojawiły się mdłości ale jeszcze nie wiem czy to z tego bólu głowy czy z ciąży. Jakoś się dowlokłam do pracy i wzięłam paracetamol - mimo ze zwykle nie pomaga to rym razem nawet zadziałał wiec ból głowy powoli przechodzi. Poza tym od czasu do czasu zdarzają się dosyć mocne skurcze brzucha okresowe. Piersi są tkliwe i twarde. Na razie tyle wiec chyba nie mogę narzekać - mimo ze generalnie jestem zmęczona to jestem w stanie funkcjonować - nawet w sobotę leciutko poćwiczyłam. Tak naprawdę to nawet jakbym się czuła koszmarnie to i tak nawet nie miałabym śmiałości narzekać - tak bardzo się cieszę ze się udało 🙃🙂🙃🙂
Według aplikacji 7+1 tc
Samopoczucie: 🤢
Leci mi właśnie wyglada ze 7 tydzień ciąży. Nie ogarniam tych aplikacji do obliczania tygodni- każda mi pokazuje inaczej 😡 ale już będę się trzymać tego co ta pierwsza pokazuje, bo na coś się muszę zdecydować.
W piątek miałam pierwsze usg - w klinice. Okropnie się stresowałam. Jak doktor włożył głowice to najpierw zobaczyłam ogromny pęcherzyk ciążowy (oczywiście dla mnie był ogromny, jest normalnych rozmiarów) a w środku dwie nieregularne chmurki. Trochę miałam zawias ze być może bliźniaki ale doktor zupełnie zignorował jedną z chmurek (teraz myśle ze to pęcherzyk żółtkowy) a drugą, przytuloną do ściany macicy dokładnie zmierzył i uwaga - Szanowni Państwo - całe 8,4 mm dzieciaczka! 🥰 potem dr coś poklikal na swoim sprzęcie i było słychać jak bije serduszko. Na wydruku który dostałam jest napisane ze biło 117bpm ale nawet nie sprawdzam w necie czy to dobra wartość bo na pewno oszaleje (doktor powiedział ze gites to nie wnikam w to bardziej). Mój mąż się potem ze mnie śmiał ze wyglądałam jakbym miała pęknąć z dumy i oczywiście ze byłam dumna! Przede wszystkim z zarodeczka, ze okazał się taki dzielny i dał rade 🥰 jestem tez dumna z siebie bo tak długo na to czekałam i tyle przeszłam i nieraz panikowałam ale się nie poddałam. No i jestem tez dumna z męża bo wiem ile go kosztowało to oddanie nasienia i wiem ze miał dużo wątpliwości przed podjęciem procedury. Doktor był dumny i zadowolony i dużo się uśmiechał, myśle ze naprawdę się cieszył bo to sukces jego pracy. Tak wiec wyjechaliśmy z kliniki w szampańskich humorach i resztę dnia (jakże pięknego walentynkowego) spędziliśmy na zakupach budowlanych (jakże romantycznie) byłam w tym dniu zmęczona a dodatkowo po badaniu usg plamiłam.
Następnego dnia siedzę sobie niewinnie przed tv aż nagle czuje ze zalewa mnie coś ciepłego - biegnę do łazienki a tam plama świeżej krwi - dosyć duża - przemokła mi wkładka i można było wyżymać majtki. Oczywiście w ryk 😪 pojechaliśmy z mężem na SOR i przyjęła mnie położna - anioł oraz dosyć nieprzyjemny lekarz. Zbadał mnie usg, pokazał mi zarodeczek - dalej przytulony do ściany macicy i nadal z bijącym serduszkiem. Kazał wziąć więcej duphastonu i leżeć.
Tak wiec leżę już drugi dzień - na szczęście krwawienie powoli zamieniło się w plamienie i zupełnie ustało. Niestety mdłości się nasilają 🤢 zdarza mi się wymiotować rano a nawet teraz jak to pisze to bełt podchodzi mi do gardła. Ale zniese wszystko pokornie byle ta mała chmurka w środku była zadowolona i bezpieczna.
Pisałam wczoraj szefowej ze potrzebuje dnia wolnego żeby poleżeć. Czułam ze jest zła - musiałam często brać wolne jak jeździłam do kliniki wiec zmuszona byłam powiedzieć szefowej co jest grane. Nie jest z tego zadowolona, wiem ze wolałaby mieć pracownika. Ja ze swojej strony chciałabym kiedyś wrócić do pracy, bardzo ja lubię, chciałam jeszcze trochę teraz popracować żeby iść na chorobowe w lepszej atmosferze. Teraz wiadomo ze priorytety się zmieniły i jak trzeba będę leżeć plackiem, ale mimo wszystko martwię się czy w takiej sytuacji będę miała powrót 😞 poza tym muszę jeszcze masę spraw pozamykać, pozakańczać, nie mogę teraz zniknąć jak wszystko jest fatalnie rozgrzebane i niezrobione a w pierwszym tygodniu marca audyt - koszmar. Mam postanowienie ze teraz jak pójdę do pracy to żadnych insta i przerw na kawę tylko intensywna robota żeby zrobić jak najwiecej i jak najmniej rzeczy zostawić po sobie do ogarnięcia, żeby się nie denerwować jak nastąpi taka sytuacja ze nagle będę musiała iść na chorobowe i leżeć. Boże pomóż mi być wierną w tym postanowieniu!
Idę bo już tak mnie strasznie mdli ze mi literki skaczą przed oczami. W czwartek wizyta u położnika - widzimy się znowu! 🥰
P.S. Na zdjęciu z SORu chmurka ma rączki! Serio nie ściemniam, jak się człowiek wpatrzy to widzi takie ciemniejsze plamki po obu stronach chmurki. Rączki jak malowane!
Według USG 7+5tc
Według lekarza „skończyła Pani 7 tydzień”
Kalkulator przesłany przez Niki pokazuje tak jak apka wiec uznaje to za prawdę objawioną i stwierdzam ze lekarz się nie zna a zarodek po prostu bardzo ładnie rośnie.
Byłam dzisiaj u lekarza położnika u którego chciałabym prowadzić ciąże. Wywarł na mnie dosyć dobre wrażenie. Zbadał mnie dokładnie, pooglądał na usg, przepisał badania. Ponieważ plamienia się powtarzały w ostatnich dniach to kazał bezwzględnie leżeć i dał chorobowe na 2 tygodnie. No to zamierzam bezwzględnie leżeć. Nadrobię seriale, książki i filmy. W pracy jakoś będą musieli dać rade beze mnie.
Zarodek dosyć urósł bo według dzisiejszych pomiarów ma 1,28 cm. Jest nadal małą chmurką z rączkami. Następna wizyta za 2 tygodnie i myśle ze wtedy już będzie wyglądał bardzo inaczej. Mam założoną kartę ciąży i zaczynam w przyszłym tygodniu robić i kompletować badania. Uff jakoś tak dalej to wszystko do mnie nie trafia. Totalna abstrakcja. Dobrze ze jest jeszcze trochę czasu żeby jakoś sobie wszystko poukładać w głowie.
Samopoczucie: 🤢🤮😴
2 tygodnie chorobowego minęły jak z bicza strzelił. Dużo leżałam, trochę czytałam, rozpieszczałam męża (i siebie) domowymi obiadkami. Nie łaziłam na zakupy bo leżałam i koronawirus a poza tym Panie Położne wystawiając L4 mnie nastraszyły ze ZUS bardzo kontroluje. Dobrze ze dostałam to zwolnienie - minęły 2 najgorsze tygodnie podczas których miałam straszne mdłości i wymioty. I tak nie dałabym rady chodzić do pracy. Teraz mdłości już trochę zelżały, ale nadal czuje się bardzo zmęczona. Plamien przez ostatnie 2 tygodnie nie było wiec dziś triumfalnie wróciłam do pracy- myśle ze nikt nie wierzył ze wrócę łącznie z moją szefową, ale oszczędzam się dziś w pracy i tak sobie myśle ze gdybym się czuła mocno zmęczona to pójdę jeszcze na pare dni chorobowego żeby odpocząć. Dzisiaj po pracy jak wróciłam tak po prostu padłam, jak nigdy nie tobie drzemek w ciągu dnia tak po prostu wzięłam i zasnęłam 😴
Na wczorajszej wizycie miałam usg przez brzuch - było widać dzidziusia całego ślicznie z rączkami i nóżkami, z wielką mądrą główką. Ma teraz 2,59 cm i rośnie idealnie tyle ile powinien. Ruszał się i brykał jak szalony, wyginał cały swój maleńki kręgosłupik 😍 jak mała rybka 🐟 ciagle myśle ze to jeszcze wcześnie - dopiero 10 tydzień i powinnam zachować większą rezerwę bo jeszcze różnie może być, ale już okropnie moje maleństwo pokochałam, nic nie poradzę.
Dostałam skierowanie na test podwójny, na NFZ na szczęście, miałam się umówić dzisiaj, ale przez ten powrót do pracy zupełnie zapomniałam. Mam nadzieje ze jutro nie zapomnę i będą jeszcze miejsca, mam iść za półtora do dwóch tygodni. A następną wizytę u położnika mam 1 kwietnia. Tak ze co 2 tygodnie powinnam widzieć maluszka na usg.
Ginekolog prowadzący powiedział ze ze względu na laparotomie które przeszłam w dzieciństwie lepiej by było żebym urodziła siłami natury. Jak dla mnie oki- jeżeli nie będzie wskazań do cesarki to mogę rodzic SN, nie przeszkadza mi to. Ale moja mama nie może tego przeżyć. Cały czas mnie namawia żebym dała lekarzowi łapówkę żeby mi zrobił cesarkę. Bo to powinno być ogarnięte, mam być w komforcie, mam się nie zmęczyć, jak coś to ona mi załatwi. Mówię jej ze mamo jeszcze daleko do tego, nie myślmy o tym, przecież dziecko się może różnie ułożyć, różnie może być, ale mama nie chce dać za wygraną. Nie mówiliśmy rodzicom ze mamy jeszcze 4 zarodki wiec ten poród SN byłby tez dużo bardziej korzystny ze względu na następne ciąże. Jakoś będę musiała przetrwać mamy wtrącanie - mogłam się z reszta tego spodziewać- między innymi tez z tego względu nie mówiłam moim rodzicom o leczeniu- mama zawsze wie wszystko najlepiej i musi mieć wszystko przedyskutowane z cała resztą rodziny. Trzeba się uzbroić w cierpliwość bo następne lata z pewnością będą pod tym względem trudne.
Aha jeszcze z innych Niusów to tsh mi skoczyło 😔 i to dosyć znacznie, mam zwiększyć dawkę euthyroxu i zbadać na natepną wizytę.
Samopoczucie: 😒
Znowu siedzę w domu na chorobowym. Całe 5 dni chodziłam do pracy. Bolał mnie brzuch i zatrzymało mi sikanie wiec zrobiłam badanie moczu i popędziłam do lekarza. W badaniu bakterie w moczu dość liczne wiec dostałam antybiotyk i mam siedzieć w domu. Na następny dzień przyszły wyniki posiewu i okazało się ze posiew czysty 🤷🏻♀️ Nie wiem jak to możliwe, w każdym razie mam nadal brać antybiotyk i siedzieć na tyłku. Akurat się to zbiegło z zaleceniami siedzenia w domu z powodu koronawirusa wiec w sumie się cieszę ze nie muszę w takiej sytuacji jeździć do pracy. Nie wiem czy nie zrobili tego posiewu jednak źle bo po kilku dawkach antybiotyku czuje się lepiej i sikam dużo swobodniej. Dzień przed badaniem moczu naszpikowalam się żurawiną i uroseptem wiec może dlatego? Nie mam pojęcia. W każdym razie podglądaliśmy dzidziusia czy wszystko u niego ok ( już podobno jest płodem a nie zarodkiem, tak że pękam z dumy ze idzie jak burza), wyglądał tym razem jak mały żuczek 🐞🐞🐞 jest duży, CRL wyprzedza datowanie z transferu o 2 dni. Troszkę się obawiam, bo myślałam nad tym - ja urodziłam się bardzo duża miałam 4400g, moje rodzeństwo tak samo (bliźniaki 3600g i 3400g), mój mąż w momencie urodzenia był jeszcze większy bo 4600g (i o zgrozo poród pośladkowy 😱) jeżeli geny się skumulują to mój potomek może być naprawdę duży a wtedy co z porodem SN? 😒 na razie nie będę myśleć o tym, nie będę się martwić na zapas. Na razie bliżej mam USG 1. trymestru - zaczynam się bać przed tym badaniem. Wcale nie chce specjalnie myśleć o tym, ale podskórnie odczuwam niepokój - bzyczący i denerwujący jak mucha, krążący wokół mojej głowy. Zawsze sobie znajdę powód żeby się o coś martwić, tak jak pisałam już nieraz - wszechświat nie znosi próżni- przestaję się martwić jednym i następne od razu wchodzi do glowy i dręczy. No nic, do badań jeszcze tydzień - postaram się zbyt dużo o tym nie myśleć, odpoczywać i futrować mojego żuczka i w końcu zacząć się trochę cieszyć tą ciążą, a nie tylko martwić!
Wczoraj miałam badanie usg genetyczne i to było najdziwniejsze badanie na jakim byłam. Oczywiście ze względu na koronawirusa mój mąż siał panikę ze na pewno się zarażę i zaopatrzył mnie we wszystkie możliwe maseczki, rękawiczki i płyny do dezynfekcji. A bo jeszcze nie mówiłam ze praktycznie od miesiąca nie wychodzę z domu i nie kontaktuje się z ludźmi- chyba ze na krótki spacer w odosobnieniu. Nie chodzę na zakupy i pracuję z domu - mąż załatwia wszystko co trzeba. Bardzo się boi żebym się nie zaraziła.
W każdym razie kilka dni przed badaniem dzwonili z przychodni czy na pewno się na to badanie decyduje. I jeżeli tak to mam przyjść sama 3 minuty przed badaniem. Oczywiście zdecydowałam się na badanie a zatem podjechaliśmy - ubrałam tą nieszczęsną maseczkę i podeszłam pod drzwi przychodni które były zamknięte - zadzwoniłam domofonem i położna powiedziała ze zaraz mnie przyjdzie wpuścić - położna tez była w maseczce, poprosiła żebyśmy się odzywały jak najmniej, kazała uzupełnić ankietę o tym ze nie miałam w ostatnim czasie kontaktu z nikim zakażonym wirusem i poprosiła mnie do gabinetu - ja oczywiście za każdym razem jak czegoś dotknęłam to się odkażałam. Położna skserowala dokumenty, pobrała krew i zaprosiła do gabinetu lekarza. Lekarz tez miał maseczkę, powiedział ze zalecenia PTGiP są takie żeby jak najmniej mówić podczas badania wiec żebym się nie martwiła on nic nie będzie mówił, i zabrał się do mierzenia. Najpierw zmierzył CRL, potem przeziernosc karkową i chyba wyszła 1,5 ale nie dowidzialam za bardzo do ekranu. Potem zrobił zdjęcie chyba kości nosowej, potem zmierzył główkę, serduszko jak bije. Potem wykonywał jeszcze trochę innych pomiarów z których wiele nie rozumiałam. Dzidziuś był umiarkowanie ruchliwy - machał sobie nóżkami - ale ma cieniutkie mam nadzieje ze mu jeszcze troszkę zgrubną- i pokazywał rączki jakby przybijał piątki. Na koniec badania lekarz powiedział tylko ze „Na ten moment nie widzi nic niepokojącego ale poczekajmy na badania krwi” i nara - idź babo do domu. Tyle samo badanie usg. Czuje się minimalnie uspokojona bo wydaje mi się ze przeziernosc wyszła ok i kość nosowa tez była, ale wiadomo ze trzeba jeszcze poczekać ostatecznie na te badania krwi. Maja mi przesłać cały opis badania do końca tygodnia wiec pozostaje cierpliwie czekać.
Z innych niusów to nie wymiotowałam już 3 dni pod rząd i chociaż miałam jeszcze trochę mdłości to wyglada na to ze wychodzimy na prostą. Brzuch jest już trochę wystający i jak chcę mocno podkurczyć nogi to mi przeszkadza. Staram się codziennie mieć jakąś aktywność fizyczną - albo spacer albo puszczam jakieś ćwiczenia z YouTube. Teraz spacery tez maja być ograniczone a zatem zostanie mi machanie nogami na macie. Myśle o tej całej sytuacji trochę tak ze w sumie i tak mam dobrze i jestem uprzywilejowana - mogę pracować z domu, mam umowę na stałe, mam zapewnione wszystko czego potrzebuje, mąż robi zakupy, mam filmy, książki, czasopisma, telefon, kontakt ze światem - naprawdę niczego mi nie brakuje - a jednak gdybym wiedziała, ze moja ciąża przypadnie na taki czas to czy bym się wstrzymała z transferem? Myśle, ze tak. Te kilka miesięcy pewnie by mnie nie zbawiło a oszczedzilabym dużego stresu sobie i mężowi. Szczególnie mąż widzę jak bardzo jest przejęty żeby mnie nie zarazić i jak bardzo się tym wszystkim denerwuje. No ale czasu nie cofniemy wiec trzeba się po prostu spokojnie mierzyć z tym co jest.
Teraz czekanie na następną wizytę, a potem na... 2. trymestr! Boże jak to leci!
Samopoczucie: coraz lepiej
Byłam wczoraj na wizycie - było dziwnie ale chyba trzeba się do tego przyzwyczaić. Doktor był w maseczce i mówił niewiele. Zobaczył opis badania usg 1. trymestru i mówi ze gites- wszystkie ryzyka małe. Trochę miałam wątpliwości czy ryzyka preeklampsji i przedwczesnego porodu nie wyszły za duże ale mówi ze nie i nawet nie ma wskazania żeby brać acard. No to ok, komuś muszę wierzyć. Tak samo z badaniami moczu - wychodzą mi cuda i dziwy - w badaniu osadu - bakterie liczne, w posiewie z tej samej próbki - posiew jałowy. Ja już sobie wyobrażałam jakiś patogen atypowy, ale doktor mówi żeby się nie przejmować. No to się nie przejmuje. Generalnie ciąża przebiega prawidłowo, wszystko ok, dzidzia rośnie, rusza się, ma serduszko, główkę i wszystko co potrzeba. Prawdopodobnie będzie dziewczynka 🥰 Skoro planujemy kilkoro dzieci to chciałam żeby chłopczyk był najstarszy ale reszta rodziny trzymała tak mocno kciuki za dziewczynką ze widocznie podziałało 😂 Ale cieszę się i tak, będę miała małą córeczkę 🥰 Szyjkę mam długą, zamkniętą, wiec doktor kazał koniecznie współżyć. Następna wizyta za miesiąc. Skoro wszystko ok i wyglądam wg dr „kwitnąco” mam się nie przejmować, dbać o siebie i nigdzie nie łazić. Nie wiem jak z tym kwitnąco - troche jednak wciąż źle się czuję, miewam mdłości bywam bardzo słaba i nic mi się nie chce. Cera- katastrofa. Oprócz tego pracuje z domu wiec mam jednak wrażenie ze trochę się zaniedbuję, No ale nie będę przecież po domu łazić w biurowych ciuchach. Aha ważyli mnie i nic nie przytyłam przez ostatni miesiąc - waga stoi na 56 kg - moze dlatego ze ograniczyłam słodycze. Za to wczoraj zjedliśmy wieczorem w maczku - bardzo niezdrowo ale tylko raz na jakiś czas, obiecuje! Skończyły mi się witaminy prenatalne i teraz będę chciała kupić coś z kwasami omega - trochę się wkurzam bo nie ma takiego produktu żeby mi pasował w 100% a w dodatku są niedorzecznie drogie ale zależy mi żeby nie mieć jakichś niedoborów tym bardziej ze z jedzeniem to różnie bywa, w czasie kwarantanny mam trochę ograniczony dostęp do świeżych warzyw i owoców, do porządnych ryb z resztą tez.
Mam dzisiaj taki plan żeby umyć okna i wyprać firanki - bardzo mi się nie chce ale po zimie są straszne - mamy w mieszkaniu tylko 2 okna wiec to nie jest jakiś niewiarygodny wysiłek dlatego może się zmuszę chociaż do tego.
Samopoczucie: ☺️😋🤤
Ależ dawno nie pisałam! No ale cóż - nic nowego - ciąża mija spokojnie, nudnie i błogo - naprawdę oby tak dalej, mogłam sobie tylko taką ciąże wymarzyć 🥰 po początkowych krwawieniach i nieciekawym samopoczuciu w 1. Trymestrze nie ma już śladu. Mdłości całkowicie odeszły około 16 tygodnia. Zaraz później bo w 17 tygodniu wywaliło brzuszek - i to z dnia na dzień! Pamietam jak żaliłam się koleżance ze jeszcze nic nie widać a 2 dni później już miałam bebzolek przed sobą. Jestem trochę zaskoczona bo myślałam ze brzuch będzie trochę niżej ale największa objętość umiejscowiła się akurat w okolicach pępka. Niestety nie jest taki do końca piłeczka uroczy jak na zdjęciach u modelek - mój brzuch jest przeorany bliznami po laparotomiach z dzieciństwa, a blizny ciągną i trochę ten brzuch zniekształcają, ale to drobiazg. Smaruje brzuch i piersi codziennie, pilnuje tego i dzięki temu chyba nic mnie nie swędzi - moja mama mówiła ze ją w nocy budziło nawet to swędzenie skóry wiec cieszę się ze póki co mnie to omija. Przytyłam na razie równe 2,5 kg od początku ciąży (właściwie to 3 kg od bycia nie-w-ciąży - ważyłam 55kg ale te pół kg nabrałam jeszcze podczas cyklu z transferem). Przyrost wagi jest w zasadzie w normie ale trochę się martwię ponieważ mam niesamowity apetyt a to sprzyja niekontrolowanymi przyrostowi wagi 😔 jestem głodna tak naprawdę co 2 godziny i zjadam większe porcje niż mój mąż. Jeżeli nie zjem dostaję koszmarnej czkawki połączonej z odbijaniem (nie wiem nawet jak to nazwać ale okropne uczucie). Stram się jeść zdrowo- pełno warzyw, chude mięso, nabiał, ale oczywiście na słodkie tez mam ochotę. Czasem sobie pozwalam (na szczęście czekolada ma silny bodziec negatywny - odpada bo zaparcia 😣) ale tez w mojej rodzinie kobiety zwykle tyły w ciąży około 20 kg i już nigdy nie wracały do normalnej wagi. I niestety determinowało to ich życie na zawsze - moja mama przekazała mi wzorzec braku akceptacji i obrzydzenia do swojego ciała, błędnego koła restrykcyjnego odchudzania a następnie wyczerpania, kompulsywnego objadania i przybierania na wadze. Boje się ze tez wpadnę w te sidła mimo ze jestem ich świadoma. Staram się tez codziennie (albo prawie codziennie) ruszać - chociaż joga albo rozciąganie jak nie mam nastroju na mocniejszy trening. Sytuacje utrudnia to ze mój mąż ostatnio więcej pracuje w domu i zawsze komentuje jak ćwiczę, raczej nie mnie tylko Panie na filmikach, co i tak wyprowadza mnie z równowagi 😒 ale nie mam gdzie się ukryć w 28m mieszkaniu 🤷🏻♀️
Oczywiście ćwiczę tez dlatego ze po prostu boje się porodu - ze nie dam rady fizycznie. Nigdy nie byłam super sprawna - myśle ze jestem dosyć przeciętnie sprawna, na pewno wytrwała, ale jeżeli porównuje się poród SN do przebiegnięcia maratonu to nie jest poziom wysiłku na który jestem gotowa. Moja mama oczywiście jeszcze pogarsza sytuacje - to jest osoba która kocha się wtrącać i mówić innym jak maja żyć. Już zaraz na samym początku obśmiała moja decyzję żeby rodzic SN, i konsekwentnie namawia mnie na zapłacenie cesarskiego cięcia na żądanie. Otwarcie krytykuje mój wybór lekarza, szpitalach w którym chce rodzic, miasta w którym chce rodzic (chociaż tu mieszkam 🤷🏻♀️) a także robi mi listę wyprawkową, na której umieszcza zupełnie zbędne z mojego punktu widzenia rzeczy. Malutka jeszcze się nie urodziła a mama już krytykuje mój sposób wychowania (!), ubierania, wyboru wózka (mama chce żebym wybrała biało-złoty jak jakaś blogerka, a ja już widzę jak ten wózek będzie wyglądał jak będę musiała pokonać 3 piętra w brudnej klatce w drodze do mojego 28m mieszkania), koloru łóżeczka oraz tego ze nie chce mieć ochraniaczy do łóżeczka (wyrodna matka dziecko się będzie obijać o szczebelki). Jest dużo za wcześnie na takie dywagacje 😔 a ja już jestem zmęczona ciągłą krytyką. Staram się stawiać granice ale widzę ze muszę to robić dużo bardziej zdecydowanie, ponieważ mama sie dopiero rozkręca. Martwi nie to bardzo, jak to będzie jak mała się urodzi, ja będę musiała się zmagać z pologiem, opieką nad noworodkiem i jeszcze moją krytykującą wszystko mamą 😔 duża praca przede mną żeby jeszcze teraz się do tego zdystansować
Malutka już jest całkiem duża, na ostatniej wizycie ważyła 191g i dr mówi ze widać ze jest dobrze odżywiona. Wyprzedza o 4 dni względem daty OM ale tak było od początku. Już będzie raczej na pewno dziewczynka - dostałam nawet zdjęcie z usg które ma rzekomo potwierdzać ten fakt ale na moje oko tam nic nie widać. Nastawiłam się już na córeczkę i cieszę się 🥰 wybraliśmy z mężem imię Helena - nie zastanawialiśmy się długo - jakoś tak samo przyszło i jak mąż już zaczął mówić Helenka o dzidzi w brzuchu to tak już zostało. Na szczęście imię nie zostało skrytykowane 😂
Teraz pozostaje nam czekanie na usg połówkowe - akurat wypada mi w Dniu Matki! 🥰 No i tez z wielką niecierpliwością oczekuje pierwszych ruchów - na razie czuje czasami takie delikatne poruszenia, jakby rybka w środku, ale nie mam pewności czy to dzidzia czy to tylko moje zaparcia 🤦🏻♀️
Samopoczucie: 🥰☺️
Dzisiaj Dzień Matki - mój pierwszy taki który mogę obchodzić - z maluszkiem pod sercem. Długo się na niego naczekałam, dużo przeszłam - chociaż relatywnie miałam tez na swojej drodze dużo szczęścia. Mam takie przemyślenia ze jeżeli ktoś się zmaga z niepłodnością to tak naprawdę nic nie przynosi mu trwałej ulgi - tylko zajście w ciąże. To naprawdę sprawia ze z pleców spada gigantyczny ciężar i ja naprawdę czuje się już teraz innym człowiekiem. Wiadomo ze jest strach o malucha, obawa o to jak będzie i pojawiają się zwyczajne problemy ale to nie jest już tak bardzo niszczące jak ta niepłodność której się wcześniej doświadcza. Dziewczyny, które staracie się ciagle o maluszka - bardzo trzymam kciuki za Was wszystkie - żeby Wam się udało zaznać tej ulgi.
Ja miałam dzisiaj badanie usg połówkowe. Wszystko wyszło w porządku - dziękuję Niebiosom za moją przenudną ciąże. Mam wiadomo jakieś dolegliwości typu zgaga, zaparcia, bóle pleców - ale to są naprawdę takie drobiazgi których człowiek w ogóle nie bierze pod uwagę. Nie mam fajnych zdjęć z badania bo malutka się zasłaniała nóżkami- tak, zasłaniała twarz nogami - ja ćwiczę w ciąży jogę i ona najwyraźniej tez, ale nie jestem jakąś wielką fanką tych zdjęć 3D wiec nie żal mi. Wazy już 357g -ja nie wiem ile wazę - dopiero jutro mam wizytę u położnika a ważę się tylko tam. Może i lepiej bo widzę ze nadal się trochę nakręcam ze tyje za mocno wiec w domu bym się pewnie ważyła po każdym posiłku. Brzuch jest już dosyć wypukły i zaczynam się martwić o moją bliznę- oprócz takiej niewielkiej z prawej strony brzucha, po usunięciu wyrostka mam drugą, dużo większą - po usunięciu fragmentu niedroznego jelita. Ta druga blizna biegnie od wzgórka łonowego, prosto do góry i sięga ponad pępek - omija go z lewej strony. Dzieli brzuch na dwie strony, które teraz coraz bardziej zaczynają się uwypuklać - a ze blizna jest stara i zrośnięta z podskórnymi warstwami to miejsce na brzuchu gdzie ona się znajduje jest dużo bardziej spłaszczone. Trochę dziwnie to wyglada - tzn. Przez ubrania brzuch wyglada normalnie, ale jak się rozbiorę to jest trochę niesymetryczny. Staram się tą bliznę mobilizować ale teraz to już ponad 20 lat od operacji wiec nie idzie to tak szybko. Nawilżam tez i natłuszczam żeby była elastyczna ale i tak zastanawiam się co będzie dalej, jak brzuch się będzie musiał dużo mocniej naciągnąć. Lekarz jak widzi mój brzuch to zawsze mówi: Matko jedyna, musi Pani urodzić siłami natury! Lepiej nie ruszać tego brzucha! 🥺
Zaczęłam sobie ogladac bezpłatne szkoły rodzenia online, ale na razie nie dowiedziałam się niczego przełomowego. Chciałam się zapisać na prawdziwą szkole rodzenia ale mój mąż zastrajkował - nadal się boi koronawirusa. W takim układzie poszukam jeszcze może czegoś innego - jakichś książek albo płatnych szkół rodzenia online - może tam będzie więcej treści. Na razie tez stopuję z wyprawką - będę chciała zabrać się za to jak już nie będę pracować - jeszcze tylko miesiąc w robocie i spadam na wolne! 🥰
Moje 33 urodziny
Nie pamietam moich urodzin rok temu. Chyba był to zwykły dzień w którym poszłam do pracy. Nic szczególnego. Byłam wtedy świeżo po pierwszej wizycie w klinice. Być może już zaczęłam robić badania do IUI. A może jeszcze się zastanawiałam co robić? Na pewno wciąż miałam nadzieje ze zaskoczy naturalnie, ale czas pokazał, ze nie było mi to pisane. I ze te dwie próby IUI tez były niepotrzebne. Nie żałuje ze je robiłam - taka była moja droga do IVF, odpowiednio się tez do nich nastawiłam - nie spodziewałam się wiele wiec tez nie rozpaczałam mocno jak się nie udało.
Co bym zmieniła gdybym rok temu miała taką wiedzę jak dzisiaj? Na pewno byłabym spokojniejsza. Tak bardzo w niepłodności wykańczająca była dla mnie niepewność czy kiedykolwiek się uda, myślałam o tym dużo i cały czas probowalam sobie poukładać w głowie jak będzie wyglądało nasze życie jeżeli nigdy nie będziemy mieć malucha. Dużo mnie to kosztowało nerwów, dlatego tak bardzo chciałam i z taką determinacją podchodziłam do leczenia. A gdybym wiedziała ze w następne moje urodziny będę w 24 tc to byłabym po prostu spokojniejsza, bardziej wyciszona, mniej bym pewnie o tych staraniach myślała a skupiła się bardziej na byciu z mężem i cieszeniu się tym co mamy.
No tak ale mądry człowiek który wie, a z tamtej perspektywy było zupełnie inaczej.
Tak dużo się zmieniło przez ten rok. Niby niewiele- zaszłam w ciąże, kupiliśmy samochód, dostaliśmy mieszkanie służbowe, podgonilismy z budową domu... zwykle życie. Ale czuje się kilometry świetlne od siebie samej z tamtego roku. Czuje ze w tym roku upływ czasu mnie po taz pierwszy nie boli bo nie jest już piętnem w staraniach. Tak samo jak nie boli mnie te 7 kg na plusie od tamtych urodzin bo przecież w ciąży się nie tyje tylko przybiera na wadze 😂
Jak sobie wyobrażam moje urodziny za rok? Już z małym człowiekiem razem z nami. I z resztą rodziny - tak bardzo chciałabym ich wszystkich zobaczyć - na razie to niemożliwe z powodu koronawirusa - rodzice mieszkają na Śląsku a mama jest pielęgniarką więc wciąż się nie ryzykujemy spotkań. Mam również nadzieje ze będzie lepsza pogoda niż dzisiaj. Może uda mi się wyjść na zakupy i upiec tort z truskawkami.
Tak mi się jakoś zebrało na podsumowania dzisiaj - jak nigdy w sumie, ale w tym roku szczególnie widzę jaka drogę przeszłam. Warto być cierpliwym. Poprzednie lata były smutne bo mimo wysiłków nic się nie zmieniało, kolejne lata mijały a ja miałam wrażenie ze stoję w miejscu. W tym roku wszystko przyszło na raz, po raz pierwszy patrzę wstecz i widzę ze chociaż zdawało mi się ze kręcę się w kółko to jednak szlam do przodu.
Wszystkiego najlepszego dla mnie! 🥰
1. dzień na zwolnieniu chorobowym
Samopoczucie: 😒 meh...
Wczoraj była wizyta - wg doktore mała wazy 711g ma idealny brzuszek, bardzo ładny mózg (?), cudowne serduszko i żołądek. Ma tez długie nogi (nie wiem po kim?). Oczywiście jak miesiąc temu zasłaniała się nogami tak wczoraj pępowiną. Widocznie taki mój los żeby skończyć tą ciąże bez żadnego przyzwoitego zdjęcia usg, którym mogłabym się pochwalić 😂 ja wazę 61,5 co oznacza ze przez ostatni miesiąc przytyłam 1,5kg co jest mniej niż zakładałam wiec na to konto przymusiłam męża żebyśmy wczoraj skoczyli do Maka. 🍔🍟 nie mam jakichś bardzo wielkich zachcianek ciążowych wiec chociaż niech tyle ścierpi 🤷🏻♀️
Tak ze od dzisiaj jestem na chorobowym - napisałam rano szefowej i przyjęła to spokojnie - myśle ze się spodziewała. Mam jeszcze zamiar napisać maila z wytycznymi jak i komu przekazać różne moje sprawy ale od rana nagle wszystkim w pracy odwala i wydzwaniają do mnie bo bardzo pilnie mnie potrzebują. Tak ze całe sprzątanie jakie miałam na dzisiaj zaplanowane wzięło w łeb 🤷🏻♀️ Dalej siedzę przed kompem i dalej mam spuchnięte nogi od tego siedzenia. Zapisałam się do szkoły rodzenia. Nie wiem sama czy z tego skorzystam ale bardziej patrzę pod tym kontem ze jeżeli miałabym rodzic sama z powodu jesiennej fali zakażeń koronawirusem to chociaż będzie mi raźniej jak będę znała położne. Chciałam w najbliższych dniach ogarnąć jeszcze segregacje rzeczy do przeprowadzki, listę wyprawkową. Nie mam nic dla małej, nic kompletnie. Na pewno na nowe mieszkanie tez trzeba będzie kupić trochę rzeczy. Kurcze jakaś podłamana dzisiaj jestem. Może dlatego że nie udało mi się dzisiaj nic konstruktywnego zrobić z tego co zaplanowałam (oprócz barszczu z botwiny ale patrząc na to jak wyglada moja kuchnia - nie było to zbyt konstruktywne). Idę powoli odhaczać coś z listy - może poprawi mi się humor.
P.S. Mała jest ułożona pionowo- głową do góry a nóżkami w dół. Jak przywali w szyjkę macicy piętą to jest takie uczucie jakby miała wypaść spodem - koszmar 😱 pytałam lekarza ale twierdzi ze to nie jest niebezpieczne. W każdym razie uczucie straszne - mam nadzieje ze niedługo się obróci jakoś inaczej, chociaż jest leniuszkiem i nie kręci się za bardzo, chociaż ma pełno miejsca.
Samopoczucie 🥱😴
Ciężki miesiąc za mną. Po pierwsze: udało mi się odwiedzić rodziców. Mój mąż się rozchorował i żeby mnie nie zarazić to spał na materacu. Ale był coraz bardziej zaziębiony a w międzyczasie remontował mieszkanie do którego mieliśmy się przeprowadzić więc lepiej było żeby się wysypiał. Dlatego uzgodniliśmy ze pojadę do moich rodziców. Trochę to ryzykowne było, bo rodzice mieszkają na Górnym Śląsku, mama jest pielęgniarką- tam jest wciąż dużo zachorowań, w mojej rodzinie kilku górników zachorowało na 👑 i pozarażało swoje rodziny, na szczęście rodzice się izolowali wiec z wypadu wróciłyśmy zdrowe ☺️ Oczywiście moja mama mnie niemożliwie tuczyła, gdybym tam siedziała od początku ciąży to bym spokojnie przybrała 30kg. Udało się tez pooglądać wózki i jestem już coraz bliżej wyboru - chciałabym coś lekkiego, ale w rozsądnej cenie, ilekroć do tego siadam to dostaje zawrotów głowy od tego wyboru wózków. Mama mnie oczywiście dręczyła ze mam sobie zapłacić za cc a nie się męczyć z porodem SN, ze wybrałam złego lekarza prowadzącego ciąże, zły szpital, mam sobie wykupić opiekę indywidualna położnej, dziecko jest za małe, dlaczego nie chce kupić komody z przewijakiem itd. 🤦🏻♀️ Już się czuje złą matką a mała jeszcze się nie urodziła.
Po drugie: przeprowadzka. Mieszkaliśmy z mężem w 28m mieszkaniu i wydawało mi się ze mamy mało rzeczy. Ale jak przyszło co do czego z przenoszeniem to się okazało ze nie jest tak łatwo wszystko na raz ogarnąć. Od noszenia rzeczy rozbolały mnie biodra i kręgosłup. Na koniec dnia po prostu leżałam bo nie miałam sił nawet zrobić sobie czegoś do jedzenia. No i brak komfortu związany z tym ze korzystanie z łazienki i kuchni nie jest takie proste jak się ma większość rzeczy w kartonach... W sumie przeprowadzka trwała 4 dni a dzisiaj jeszcze mam trochę nierozpakowanych rzeczy, za które zamierzam się zaraz zabrać. I jeszcze ze 3 prania do puszczenia mi zostały.
Po trzecie: Rhophyllac. Ponieważ mam grupę krwi ARh- a mąż BRh+ to istnieje ryzyko konfliktu serologicznego. Wytyczne są takie ze powinnam wziąć w takim przypadku immunoglobuline w 28. tygodniu ciąży. Ponieważ prowadzę ciąże prywatnie to taka 1 dawka Rhophyllacu kosztowałaby mnie około 300zl plus koszt podania domięśniowego przez pielęgniarkę. Rhophyllac jest refundowany w calosci jeżeli zleci to lekarz na NFZ. Płace składki wiec myśle sobie - spróbuje, czemu mam płacić. Probowalam się umówić do lekarza z polecenia mojego położnika - niestety w recepcji była dociekliwa położna która ostro wyrażała swoje niezadowolenie ze próbuje się umówić na wizytę u lekarza u którego nigdy nie byłam i nie mam założonej karty. No to probowalam w innej przychodni gdzie kiedyś byłam na NFZ. Położna była zdziwiona ale udało się. Dr z kolei był wzburzony, ponieważ nie prowadzę u niego ciąży (no jak probowalam się umówić na początku ciąży to wtedy jakoś nikt się nie palił żeby mnie zapisać), a poza tym kto to widział żeby ta immunoglobuline przepisywać to jest biznes i tyle, a konflikt serologiczny to mit i nie istnieje. Ale położna mu podłożyła papiery to podpisał. Oczywiście zdenerwowałam się tym ze mi odradzał wzięcie Rhophyllacu ale poczytałam i zdecydowałam jednak ze skoro są takie wytyczne a ryzyko związane z tym preparatem niewielkie, to jednak się zdecyduje. Udało się wziąć na refundację ale ile się musiałam oczekać w tych przychodniach i przy okazji nasłuchać pretensji lekarzy to moje 🙈
Po czwarte: szkoła rodzenia. Po długich debatach jednak postanowiliśmy iść stacjonarnie. Mąż był niezadowolony wiec nie obyło się bez kłótni i płaczów. Najprawdopodobniej nie będzie mógł być przy porodzie, nie może być tez na wizytach ginekologicznych wiec rozumiem ze czuje się odsunięty na boczny tor. Martwię się tym, ale nie wiem co poradzić 😔 na szkole rodzenia będą tez moduły o pielęgnacji noworodka wiec myśle ze i tak skorzysta ale widzę ze chodzi niechętnie i uważa to za stratę czasu i niepotrzebne narażanie się na zachorowanie na 👑. A ja nie wiem co mam sama myśleć o tej szkole. Na razie wyglada na to ze tematy są takie na jakich mi zależało, dużo porad laktacyjnych etc. Położne są fajne, ale martwię się mimo wszystko ze podczas porodu będę zdana na siebie.
Tak ze trudny miesiąc za nami. Teraz do końca ciąży zostało jakieś 2,5 miesiąca. Chce się już teraz naprawdę mocno wyciszyć i skupić. Byłam dzisiaj na wizycie kontrolnej - mała mocno urosła - wazy ponad 1400g i to jest na ten moment górna norma. Zaczęłam się trochę martwić ze będzie duża i omęczę się SN. Jest ułożona pośladkowo - jeszcze ma czas żeby się obrócić ale od początku ciąży leży mniej więcej w tej samej pozycji wiec nie wiem czy mogę na to liczyć. Wpija mi się głową w wątrobę wiec nic dziwnego ze mi tak ciężko oddychać. Poza tym szyjka długa, twarda, zamknięta a powinna już się lekko skracać, wiec doktor zalecił częste współżycie z mężem 🤦🏻♀️ Niby ok ale mój mąż się od początku ciąży martwi się ze zaszkodzimy małej wiec nie jest jakoś szczególnie chętny do współżycia. Nawet jak mówię ze dr zaleca to jakoś to z rezerwą przyjmuje. Myśle ze może tez chodzić o to ze przytyłam (wazę teraz 63,5 co oznacza ze przez ostatni miesiąc przytyłam 2 kg a zatem tuczenie mojej mamy przyniosło efekty) mam już duży brzuch, wyglądam generalnie jak mama muminka, wiec po prostu jestem dla niego mniej atrakcyjna. Nic nie poradzę niestety - seksowna bielizna wyglada na mnie obecnie żenująco, a z drugiej strony tez jakoś czuję ze ciężarna kobieta jakoś nie powinna epatować seksapilem - już nie na tym etapie. Czułabym się dziwnie pozując teraz do seksi sesji zdjęciowej w czarnych woalach z ogromnym brzuchem - jest w tym dla mnie coś niewłaściwego i obrzydliwego, na granicy dobrego smaku. Może te lata starań tak mnie jakoś nastawiły ze takie epatowanie brzuchem to nic przyjemnego dla części ludzi z tej drugiej strony... No ale nic, jak dr kazał to trzeba działać i nie marudzić 😉 w planach już zakup herbatki z liści malin i wiesiołka. Bardzo już czekam żeby mała była z nami 🥰
Samopoczucie: 😒
Kurcze dostałam zapalenia pecherza. Ponieważ na ostatniej wizycie lekarz powiedział ze szyjka długa i zamknięta to nie oszczędzałam się za bardzo i przedwczoraj na budowie trochę pomyłam okna, popracowałam w ogródku. Czułam się dobrze, byłam tylko trochę zmęczona upałem. Wczoraj rano jak się obudziłam to bolał mnie mocno brzuch dołem i piekło przy sikaniu. Ale tak mocno piekło ze nie wiedziałam „w której dziurce” 🤦🏻♀️ Mała jeszcze akurat miała dzień aktywności i mocno brykał w brzuchu a każdy jej ruch potęgował ból. Poszłam awaryjnie do lekarza, dostałam monural, stwierdził ze w pochwie nie ma infekcji, miałam dzisiaj rano zrobić badanie krwi i moczu i generalnie tyle. Zdążyłam ten monural i nospe i bol przeszedł. Nie wiem czy lekarz nie uznał mnie za panikare, ale naprawdę martwiłam się o malutką - „podwozie” mnie bolało bardzo i nie wiedziałam co się dzieje, nie chciałam brać nic za bardzo na własną rękę, bo jakby się okazało ze ta szyjka jest nieszczelna to mogłoby się wdać jakiej zakażenie albo leki dopochwowe mogłyby się dostać do macicy 🤦🏻♀️ Z reszta ostatecznie okazało się ze infekcji w pochwie nie ma wiec bez sensu bym cokolwiek brała. Wiec finalnie dobrze ze sprawdził, chociaż ma mnie pewnie za przewrażliwioną wariatkę.
Byłam z mężem na 2 spotkaniach szkoły rodzenia i jest średnio. Dla mnie raczej uzupełnienie wiedzy która już mam o praktyczne ciekawostki ale mąż się nudzi. Poza tym zerowe zabezpieczenie przed zarażeniem 👑 brak masek i dystansu wiec mąż się złości. Trochę go rozumiem bo tutaj na tą szkole może chodzić ale przy porodzie nie będzie mógł być ze mną. Namawia mnie żebyśmy zrezygnowali, nie wiem sama co robić 🤷🏻♀️
Poza tym z frontu wyprawkowego - kupione lozeczko i materacyk, wybrany wózek i fotelik, zakupy w rossmanie zrobione, ubranka posegregowane. Co zostało: pranie i prasowanie ubranek (nie będę nic dokupować, najwyżej później na bieżąco), chusta do noszenia, apteczne (w tym termometr), ręczniki dla małej i dla mnie na porodówkę, prześcieradła do łóżeczka, kocyki i poduszka do karmienia (nie mogę się zdecydować na wzór 🙈 za duży wybór) przewijak i organizer na lozeczko. Tak ze czuje ze finiszuję, widać koniec tego kompletowania wiec zaczynam znowu oddychać na dwa płucka.
Też miałam wrażenie, że od hormonów puchnę, nie pocieszę Cię później nie będzie nic lepiej, zwłaszcza w ciąży 😉 Po transferze nie mogłam się skupić na niczym i spędziłam w pracy najbardziej bezproduktywnych 5 dni ever. Trzymam kciuki 🍀✊ o której masz transfer?
Będzie dobrze:) trzymam kciuki🙂
Dzięki dziewczyny! Transfer mam jutro o 11. Generalnie to bardzo dobrze znoszę wszystkie leki, to opuchnięcie to właściwie niewielki problem 😖 Gdybym tylko była w ciąży to mogę być tak opuchnięta żeby się nawet unosić w powietrzu - byle tylko się udało! 😂
Powodzenia, trzymam kciuki za kropka! :)
Powodzenia, jestesmy z Toba