Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Po usunięciu jajowodów... Jestem mamą, walczymy o drugie dziecko
Dodaj do ulubionych
‹‹ 2 3 4 5 6

28 listopada 2022, 15:17

27 tc
Ile trzeba zapłacić za szczęście? Wiele osób na początku drogi zadaje sobie pytanie ile kosztuje in vitro. Zrobiłam małe podsumowanie naszej historii.
4 lata walki
3 pełne procedury icsi
8 transferów, 14 zarodków, do jednego transferu w ogóle nie doszło, cykl przerwany w dniu planowanego transferu
3 kliniki, łącznie 69 wizyt w klinikach, zwykłych u gina nie liczę
20 tys euro.
Czy było warto? Oczywiście, że tak, najgorsze jest to, że nikt nam nie daje gwarancji na to, że się uda. Wiem, że ta droga mogła zakończyć się inaczej, że są osoby które mogłyby podpisać się pod tą listą i nadal nie udało im zajść się w ciąże :( Strach nadal nam towarzyszy, ale już powoli staram się myśleć o tym, że zostaniemy rodzicami. Cieszę się, że jako małżeństwo przetrwaliśmy ten czas. Na pewno jeszcze wrócimy do in vitro, jeszcze nie urodziłam naszego cudu a już myślę o drugim dziecku, czy mam do tego prawo? Czuję się z tym okropnie. Myślę, że nie byłabym w stanie przejść tą drogą jeszcze raz.

31 grudnia 2022, 14:42

Styczeń był dla mnie najgorszym miesiącem tego roku, zmuszanie przez pracodawce do szczepienia na corona wirusa, 7 transfer mimo obstawienia nowymi lekami, w które tak wierzyłam zakończył się porażką. Mąż oznajmił mi, że nie ma już siły na dalsze leczenie. W maju dostałam umowę na stałe, w czerwcu po 8 transferze po raz pierwszy zobaczyłam 2 kreski na teście ciążowym. Wigilię spędziliśmy ciesząc się naszą wymarzoną "kuleczką", wiele lat o tym marzyłam. Rok kończymy będąc w 32 tygodniu naszej wywalczonej ciąży, przygotowując się na przyjście naszego synka. Czuje ogromną wdzięczność, ogromne szczęście za nasze maleństwo, już prawie straciłam wiarę, że nam się uda. Cuda się zdarzają, oby wszystkie dziewczyny na tym forum doświadczyły tego cudu. Szczęśliwego nowego roku.

Wiadomość wyedytowana przez autora 31 grudnia 2022, 14:44

7 stycznia 2023, 13:48

"Pamiętnik z brzucha"
Ale jestem padnięty! Gdybym wiedział, że ten wyścig tak mnie wykończy, to pewnie w ogóle bym nie startował. Jednak rozpędziłem się, no i proszę – wygrałem! Podobno w tej konkurencji zwycięzca bierze wszystko. Taka plotka poszła wśród kolegów plemników. Szczerze mówiąc, na razie jestem trochę rozczarowany: nic się nie dzieje! Rozsiadłem się więc wygodnie i czekam.

1. miesiąc
Spotkanie z komórką
Było tak: tata przez całe popołudnie stał przy kuchni i pichcił. Chińszczyzna to jego danie popisowe. Mama zapaliła świece, żeby zrobić nastrój. Wypili trochę wina. Potem puścili sobie fajną muzyczkę. A później to już niestety nie wiem, co było, bo musiałem walczyć o „swój kawałek podłogi”. Zrobiło się strasznie ciasno. Co sekundę dokwaterowywali nam trzy tysiące nowych plemników. Normalnie nie było czym oddychać! Na dodatek każdy się wiercił. To się musiało źle skończyć. W pewnym momencie atmosfera stała się tak gorąca, że nie mogliśmy już tego wytrzymać. Nie pamiętam, kto krzyknął „naprzód!”. Nagle wszyscy wystrzeliliśmy jak z procy z zawrotną prędkością. Pierwsze chwile to była dosłownie walka na śmierć i życie. Musiałem pokonać prawie półmetrowe, zwinięte nasieniowody. Potem jeszcze cewka moczowa, a dalej... Kochani, dalej to był już inny świat. Pochwa, macica i w końcu jajowody. Lecieliśmy wszyscy na złamanie karku. Choć może to złe określenie, bo właściwie trzeba było piąć się w górę.
Peleton przyśpieszył. Najsłabsi nie wytrzymywali tempa. Na ostatniej prostej z 400 milionów zostało nas już tylko kilka tysięcy, a i tak większość była wyczerpana. I właśnie wtedy ją ujrzałem: gigantyczną kulę o średnicy 0,2 milimetra. Komórka jajowa. Piękna. Nie miałem wątpliwości – przede mną meta. Nie było łatwo się do niej dostać. Resztką sił odpaliłem swoją enzymatyczną piłę łańcuchową, rozciąłem otoczkę i wcisnąłem się do środka. Ha! Wszyscy próbowali, a udało się tylko mnie. Drugiego miejsca nie przyznano. Po drodze zgubiłem gdzieś ogonek, ale co tam. Coś mi mówi, że warto...

2. miesiąc
Jak samotna rybka
Narzekałem, że nic się nie dzieje? Przeciwnie, dzieje się aż za dużo. Przede wszystkim nie jestem już przystojnym plemniczkiem. Przypominam galaretkę. Chociaż nie, chyba raczej kijankę. Albo rybkę. Tak. Wyglądam jak mała rybka. Dzisiaj, bo jutro mogę przypominać coś całkiem innego. Wszystko zmienia się z sekundy na sekundę. Rosnę jak na drożdżach. Wyrosły mi ramionka i nóżki z takimi śmiesznymi paluszkami. Po bokach głowy mam dwie ciemne plamki i dwie niewielkie dziurki. Myślę, że to będą po prostu oczy i uszy.
Nie chwaląc się, mam też kilka osiągnięć. Otóż, udało mi się odczepić od ściany macicy i znowu mogę się poruszać. Wprawdzie nie tak szybko jak we wczesnej młodości, ale i tak jest nieźle. Próbuję też otwierać buzię (choć na razie nie mogę powiedzieć, że jestem w tym mistrzem).
Za to wczoraj dokonałem wiekopomnego odkrycia: mam już serduszko! Malutkie jak ziarenko maku, ale pulsuje jak oszalałe. Prawdziwa rewolucja dzieje się w środku mojego ciała. Skórka jest cienka jak pergamin, więc wszystko widać jak na dłoni. Mam już kręgosłup i żebra grubości włosa. Rosną płuca, wątroba, nerki, mózg. Wszystko naraz. Przyznam się wam, że to strasznie męczące. Najgorsze jest to, że odwalam tu taką robotę i nie mogę liczyć na niczyją pomoc. Zresztą, wcale nie jestem pewien, czy ktoś w ogóle wie o moim istnieniu. Halo! Jestem tu!

3. miesiąc
Ujawniam się
Mama już wie. Postarałem się o to. Jakich metod użyłem? Wykorzystałem cały wachlarz możliwości: mdłości, huśtawkę nastrojów, senność, wrażliwość na zapachy, obrzmienie piersi, zachcianki, trądzik... W końcu cel uświęca środki, prawda? OK, może rzeczywiście trochę przesadziłem, ale trzeba było dziewczynę przywołać do porządku. W końcu będzie moją matką. Musi o siebie zadbać.
Moja strategia, choć kontrowersyjna, już przyniosła pierwsze efekty. Mama rzuciła palenie i zaczęła więcej odpoczywać. Przestała też wysiadywać po nocach przed komputerem. Ulżyło mi. Godzinami byłem ściśnięty jak sardynka. Na dodatek te okropne dżinsy. Nie znoszę ich!

Co z tego, że mama rozepnie jeden guzik? Kobieto! Ja mam już prawie sześć centymetrów i potrzebuję przestrzeni. W końcu zaczynam przypominać człowieka. Mam wszystko, co trzeba. Nawet powieki i paznokcie. Tylko głowa ciągle jest jakaś nieproporcjonalnie duża. Za to twarz – poezja. Wyraźna szczęka, podbródek i całkiem fajna górna warga. Nosa jeszcze nie ma, ale są już dziurki. Podsumowując: niezły ze mnie przystojniak.
Mama jeszcze o tym nie wie, ale wam już mogę zdradzić tę tajemnicę: jestem chłopcem. Właśnie wyrosły mi jądra i malutki penis (co jak co, ale ten to na pewno jeszcze urośnie). Spodziewałem się tego. Z moją wybujałą ambicją i wielkimi wymaganiami chyba nie nadawałbym się na dziewczynkę.

4. miesiąc
Ćwiczę i robię się mądrzejszy
Powoli oswajam się z sytuacją. Nie mogę narzekać. Mam tu ciepło i cicho. Miejsca sporo, więc spaceruję, ile mogę. Jedyny minus to niewiele atrakcji. Z nudów zacząłem ssać palec. Drobiazg, a cieszy. Od czasu do czasu łyknę sobie też trochę tego płynu, w którym pływam. Słodki. Nie jest to może pitna czekolada, ale i tak smaczny. A więc piję, siusiam... i tak to się kręci.
Cały pokryłem się śmiesznym meszkiem. Mam już brwi i pierwsze cienkie włoski na głowie. A jak za długo kopię, to zaczynam się pocić. Dziwna sprawa, co nie? Przerzucam się wtedy na spokojne ćwiczenia oddechowe. Człowiek nigdy nie wie, co może mu się kiedyś w życiu przydać. A propos ćwiczeń. Nauczyłem się już wydymać policzki i marszczyć czoło. Szkoda, że nie mogę spojrzeć w lustro. Czuję, że w robieniu min jestem absolutnie bezkonkurencyjny – mam taki śmieszny zadarty nosek.
Martwi mnie tylko, że staję się coraz bardziej wrażliwy. Wystarczy najlżejsze muśnięcie pępowiny, a już cały staję na baczność. Takie przygody zakłócają mi drzemkę, a dopiero co odkryłem jej uroki. Domyślam się, skąd ta nadwrażliwość. Co minutę w mózgu tworzy mi się aż 250 tysięcy nowych komórek nerwowych. Coraz wyraźniej dociera do mnie, jak bardzo jestem unikalny. Jedyny na świecie. Mam już nawet linie papilarne. Tylko czy komuś w ogóle potrzebne są moje odciski palców?
5. miesiąc
Potrzebuję czułościW końcu udało mi się nawiązać kontakt z mamą! Hurra! Już powoli zaczynałem wątpić, że to w ogóle możliwe. Kopałem, kopałem i nic. A któregoś dnia źle wyliczyłem zakręt i z całym impetem moich 30 dekagramów uderzyłem w ścianę macicy. Mama aż podskoczyła. Poklepała delikatnie w to miejsce. Odpuknąłem jej. A wtedy ona się rozpłakała. Kompletnie mnie zamurowało. Ach, te kobiety... Od tego momentu coś się jednak między nami zmieniło. Nareszcie zaczęła do mnie mówić. Nazywa mnie Robaczkiem albo Groszkiem. I często mnie głaszcze. A ja to po prostu uwielbiam!
Coraz lepiej się z mamą poznajemy. Najbardziej lubię, jak idzie na spacer. Tak mnie fajnie kołysze, że natychmiast zapadam w drzemkę. Fakt, nie zgrywamy się jeszcze zbyt dobrze. Kiedy ona czuwa, ja śpię. A kiedy się kładzie, ja się budzę i zaczynam dokazywać. Fikam koziołki i nasłuchuję.
Do tej pory słyszałem tylko same bulgotania z brzucha mamy. Teraz stopniowo zaczyna do mnie docierać coraz więcej dźwięków. Najmilszy jest głos mamy. Taki śpiewny i dźwięczny. Słów wprawdzie jeszcze nie rozumiem, ale potrafię już wyczuć, kiedy mówi do mnie, a kiedy do taty. Nie znoszę, jak się z nim kłóci. Oboje wtedy strasznie krzyczą, a hałas to dla mnie męka. Najchętniej gdzieś bym się schował, ale gdzie? Kulę się tylko w sobie i czekam, aż im przejdzie. Na szczęście zawsze się potem godzą. A jak się przytulają, to robi mi się tak błogo, jak w niebie. Wczoraj byliśmy wszyscy u bardzo miłego pana doktora. Coś mi się zdaje, że próbowali mnie podejrzeć.

6. miesiąc

Mieliśmy wypadek
Nie spodziewałem się takich przeżyć. Jakiś czas temu zacząłem obrastać w tłuszczyk. Ważyłem już prawie kilogram. Nauczyłem się robić nóżkami rowerek i pociągać za pępowinę. Czułem się pewnie i to chyba uśpiło moją czujność...

Mama wymyśliła malowanie pokoju „dla dzidziusia”. To się chyba nazywa syndrom wicia gniazda, czy jakoś tak. Wszystko byłoby dobrze, gdyby pozwoliła się wykazać tacie. Ale ona osobiście musiała sprawdzić, czy wszystkie rogi są dobrze pomalowane. Weszła na drabinę, poślizgnęła się i spadła. A ja z nią. Nieźle mną huknęło. Na moment mnie zamroczyło. Potem zacząłem czuć się dziwnie. Było mi zimno i nie mogłem się poruszać.
Tata natychmiast zawiózł nas do szpitala. Po drodze złamał chyba wszystkie przepisy. Szkoda mi ich było. Mało nie oszaleli z rozpaczy. Na szczęście w porę trafiliśmy w fachowe ręce. Uff... Wszystko dobrze się skończyło. Teraz mama musi się oszczędzać. Chyba się nieźle przestraszyła, bo ciągle leżymy sobie na sofie i gadamy przez telefon. To znaczy ona gada, ja słucham. Tylko dzisiaj zrelacjonowała naszą przygodę dwanaście razy. Ostatecznie wolę jednak to niż sporty ekstremalne. I tak mam dużo roboty. Aha! Z nowości: już dwa razy dostałem czkawki.

7. miesiąc

Widziałem... światło
W końcu udało mi się otworzyć oczy. Wprawdzie widoki wokół mizerne (a na dodatek półmrok), ale mruganie bardzo mi się podoba. Przy okazji okazało się, że mam całkiem fajne rzęsy. Od czasu do czasu razi mnie silne światło.
Pewnie jest już lato, a mama zadowolona paraduje z brzuchem na wierzchu. Biedactwo, musi dźwigać niezłą „piłkę”. Obliczyłem, że ważę około 1300 gramów. Od czubka głowy do stóp mierzę mniej więcej 40 centymetrów. Trudno wyliczyć dokładnie, bo niestety nie mogę się wyprostować. O fikaniu koziołków muszę zapomnieć. Jedyny sport, jaki uprawiam w tej chwili, to przeciąganie się. Też przyjemne.
A propos przyjemności. Uwielbiamy sobie z mamą dogadzać. Na szczęście przeszła jej już ochota na zdrową żywność. Te pestycydy z nowalijek były obrzydliwe! Teraz jemy w miarę normalnie, choć ciągle nie możemy się zgodzić w sprawie przypraw. Ja lubię łagodnie, a mama pikantnie. Dobrze przynajmniej, że porzuciła fast foody i alkohol. Po lampce wina kręciło mi się w głowie, czułem się jak na karuzeli.
Lubię ciepłą kąpiel i fajną muzykę. Nie, nie poważną. Mama też próbowała mnie namówić na Bacha i Mozarta. Nie wiedziałem, co jest grane: przecież zawsze słuchała rocka! Na szczęście długo nie wytrzymała. Teraz słuchamy dużo spokojnych, optymistycznych kawałków. Bywa, że nawet sobie tańczymy. Co to musi być za kobieta! Oddałbym kawałek pępowiny za to, żeby choć przez chwilę ją zobaczyć. Czasami mi się śni, że się do niej przytulam. I jest mi wtedy tak dobrze, tak cudownie...

8. miesiąc

Duży i śliczny
Co za ciasnota. Chyba się trochę zablokowałem. Przekręciłem się głową w dół, a teraz nie mogę się ruszyć ani w tę, ani w tę. Muszę wyglądać dość dziwnie. Ręce i nogi skrzyżowane, kolana pod brodą, a broda przyciśnięta do klatki piersiowej. Coraz mniej mi się to podoba.

Na dodatek ktoś cały czas do mnie puka. Proszę państwa! Ja wszystko rozumiem. Każdy chce dotknąć brzucha na szczęście. Ale co byście powiedzieli, gdyby ktoś wam cały czas tak walił w drzwi? Postanowiłem ignorować te zaczepki. Jak ktoś się dobija, udaję, że mnie nie ma. No, chyba że to mama albo tata. Ich puknięcia rozpoznaję od razu. Śmieszy mnie, jak tata łapie mnie za kolano i podekscytowany wykrzykuje: „Łokieć! Łokieć!”. Szczerze wam powiem, że jest już za co złapać. Zrobiłem się pulchny (codziennie dochodzi mi dodatkowe 10 gramów), a tu i tam pojawiły się nawet małe dołeczki. Skóra też coraz ładniejsza. Cud, nie dziecko.
Odzywa się we mnie taka dziwna tęsknota. Mam wrażenie, że coś mnie omija. Z czego mama się śmieje? Czego babcia nie może się doczekać? Dlaczego pan doktor próbował niedawno dotknąć mojej głowy?

9. miesiąc

Zaatakuję z główki!
Wkrótce wydarzy się coś wielkiego. Skąd to wiem? Nie mam pojęcia. Po prostu czuję i już. Wykorzystuję ostatnie centymetry wolnego miejsca. Jestem coraz większy (ważę jakieś trzy kilogramy, mierzę około 50 centymetrów) i myślę, że warunki, w jakich się muszę męczyć, to prawdziwy skandal.
Mama też chyba w nie najlepszej formie. Ostatnio głównie stęka. Też bym sobie postękał, ale nie umiem. Od kilku dni mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Nic nowego mi nie wyrasta. Nic się nie powiększa. Łykam, siusiam, śpię. Chociaż... Zaraz, zaraz. Właśnie coś się ruszyło. Rany boskie! Woda mi ucieka! W czym teraz będę pływał?

Mama chyba doceniła powagę sytuacji. Dzwoni po tatę: „Kochanie, rodzimy!”. Nie ma sprawy, ze mną jak z dzieckiem Możemy rodzić.
Wszystko wokół zaczyna falować. Coraz częściej i coraz mocniej. Domek mnie wypycha, a ja nawet nie mam się czego przytrzymać. Ej, tylko bez takich numerów proszę! Napiąłem się: walczyć czy uciekać? Oczywiście, że walczyć! Tylko jak?! Czym?! Zaatakuję z główki. Wezmę rozpęd i... aaaaaa!!!
Jejku... Ale numer. Zdaje się, że właśnie przyszedłem na świat!

20 lutego 2023, 15:56

Sporo się wydarzyło, moja ukochana ciąża zakończyła się dużo wcześniej niż się tego spodziewałam. Postaram się opowiedzieć to co się stało bez emocji bo z tym mam teraz największy problem. W 33 tygodniu i 6 dniu ciąży obudziło mnie ciepłe uczucie w majtkach, byłam przekonana że to nadmiar śluzu, wstałam do toalety, co widzę- krew, całe majtki we krwi, obudziłam męża, że musimy jechać do szpitala po czym usiadłam na toalecie, wypadł ze mnie krwiak wielkości jabłka. 45 minut drogi do szpitala, myśli najgorsze, trzęsłam się jak galareta. Krwotok ustał, nie wiadomo skąd się pojawił. Dwa dni później w szpitalu odeszły mi wody, w 34 tygodniu urodziłam synka, mimo, że za wszelką cenne próbowałam go jeszcze zachować w brzuchu. Tego samego dnia po porodzie musieliśmy zmienić szpital, brak miejsca na neonatologii dla synka. Przewożą nasz karetką- osobno. Jego w południe, mnie 2 godziny później. Spędzamy 3 tygodnie w szpitalu. Teraz jesteśmy w domu. Walczę z depresją poporodową, strach, lęk, bezsenność...

8 sierpnia 2023, 21:31

Henryczek skończył już 6 miesięcy, za tydzień 7 miesiąc. Nie widać po nim, że jest wcześniakiem, wagowo i wzrostowo szybko nadgonił. Jedyne z czym walczymy to płaskogłowie, główka była zbyt miękka na początku i trochę się zniekształciła. W dzień śpi na brzuszku a na noc ma poduszkę ortopedyczną. Dużo czasu musiało upłynąć, żebym zaakceptowała to co się stało. Mam zdrowe dziecko, nie powinnam rozpamiętywać... Jestem ogromnie wdzięczna, że dane mi było zostać mamą. Emocję z którymi spotkałam się po porodzie trochę mnie przerosły. Powiedziałam mojej gin, że sobie z nimi nie radzę, dała mi tylko jakiś adres, gdzie mogę się zgłosić po pomoc, ostatecznie odpuściłam z braku czasu... Okazało się, że miałam dość wysoką nadczynność tarczycy, lekarz w ciąży kazał brać L-Tryrox 125 bo cierpię na niedoczynność, po porodzie ta dawka szybko okazałą się za wysoka- TSH 0 stąd te stany lękowe, bezsenność, biegunki, szybki spadek wagi. Sami z mężem na to wpadliśmy po przeszukaniu neta ... Na początku bardzo się bałam o małego, szczególnie nocami, w domu nie mieliśmy tych wszystkich sprzętów do których byliśmy przyzwyczajeni w szpitalu, każdego dnia chciałam wrócić do szpitala, tam czułam się bezpieczniej, cała odpowiedzialność nie spoczywała na mnie. Dopiero jak przyjechała moja mama doszłam do siebie, przestałam się bać gdy tylko robiło się ciemno.
Tyle się mówi, o ciąży, porodzie w szkołach rodzenia a o depresji poporodowej ani słowa. Często się zastanawiam, dlaczego nie udało mi się donosić ciąży, czy dla mojego ciała to za wiele? Czy powinnam o tym tyle rozmyślać skoro wszystko się dobrze skończyło?

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 sierpnia 2023, 21:32

2 listopada 2023, 21:39

Henryczek niedługo kończy 10 miesięcy, trudno uwierzyć jak ten czas szybko leci. 9 miesięcy potrzebowałam, żeby nabrać spokoju jako mama. Najtrudniejszy w macierzyństwie jest nieustanny lęk o dziecko. Teraz już śpię spokojniej. Za 3 tygodnie jesteśmy umówieni w klinice, chcemy sprawdzić mój status immunologiczny i poprosić o wniosek na dofinansowanie do kolejnej procedury, żeby z początkiem przyszłego roku zawalczyć o rodzeństwo.O synka walczyliśmy 4 lata, nim się urodził minęło 5 lat a ja mam już 35 lat. Tym razem nie boję się tego czy się uda tylko tego, że znowu mogłabym urodzić za wcześnie albo co gorsza stracić ciąże. Czasem zastanawiam się nad tym czy nie jestem zbyt "zachłanna", przecież zostałam mamą, czy mam prawo marzyć o drugim dziecku? Czy los ze mnie nie zadrwi? Droga do synka była bardzo kamienista, chyba nie dałabym rady przejść nią ponownie, a gdyby się nie udało myślę, że łatwiej byłoby mi to zaakceptować, bo przecież moje największe marzenie już się spełniło, jestem mamą <wdzięczność>

5 grudnia 2023, 21:11

Za nami wizyta w klinice, nie było mnie tam 1,5 roku a wydawało się jakby to była chwila. Niesamowite uczucie być tam z synkiem, to tam wszystko się zaczęło, gdyby nie ta klinika to jego by nie było. Trochę się zastanawialiśmy nad tym czy wejść z Henryczkiem bo wiemy, że mogłoby to komuś sprawić przykrość ale w ostateczności jakoś tak wyszło. Lekarz był przygotowany od razu powiedział "a to jest ten Henryk, trochę za wcześnie się urodził, ale nadgonił, duży chłopczyk". Miałam wrażenie, że lekarz był zaskoczony tym, że tak szybko nas widzi ponownie. Dostaliśmy dokumenty do złożenia w kasie chorych w sprawie dofinansowania, w styczniu mam przyjść na badanie krwi - status immunologiczny, żeby zobaczyć czy znowu będę potrzebowała tych wszystkich kroplówek i zrobić posiewy a mąż badanie nasienia. Ten dzień był dla mnie bardzo trudny, w drodze powrotnej wszystko do mnie wróciło - wypadek samochodowy, przedwczesny poród, emocje które towarzyszyły mi w połogu, strach i lęk. Ogromnie się boję, że to może się powtórzyć... Nie sądziłam, że to jeszcze tak we mnie siedzi.

23 stycznia, 21:04

Zaczęliśmy diagnostykę, mąż był na badaniu nasienia ja usg i na badaniu krwi. Na jednym z jajników nadal dość spora cysta, którą miałam już przed ciążą. Czekamy na wyniki.

9 lutego, 09:58

1dc
Zaczynamy cykl ze stymulacją do icsi. Jakoś tak szybko to wszystko się dzieje. Pech chciał, że akurat okres dostałam w piątek i do południa musze być w klinice.

24 lutego, 12:11

Wczoraj miałam punkcję. Pobrano 27 komórek, 18 było dojrzałych , 14 się zapłodniło. Jestem wciąż obolała. Lekarz powiedział, że nie ma opcji, żeby mi zrobił świeży transfer bo będzie hiperka w przypadku ciąży. Synek był z nami w klinice, niestety nie mamy nikogo kto mógłby się nim zająć. Poprosiliśmy panią z recepcji, żeby tak to zorganizowała, że ktoś z nas będzie mógł się zająć małym. Najpierw mąż poszedł oddać nasienie a potem odbyła się moja punkcja. Wszystkie zapłodnione komórki zostały dzisiaj zamrożone, w Niemczech nie wolno takiej ilości hodować do blastocysty. Dajemy sobie miesiąc przerwy, żeby jajniki się zregenerowały, za miesiąc wybieramy się do Polski na Wielkanoc a po powrocie zaczniemy cykl z transferem. Byłam trochę rozczarowana, ale głowa podpowiada, że tak będzie rozsądniej. W cyklu z transferem zostaną rozmrożone 5 komórek i hodowane do blastocysty. Jestem dziwnie spokojna.

21 kwietnia, 21:22

Dzisiaj nasza szósta rocznica ślubu, bezpłodność to zdecydowanie najtrudniejsza góra z którą musieliśmy się zmierzyć jako małżeństwo. Jestem na cyklu sztucznym, od stycznia biorę prednisolon (encorton), obecnie estrofem, progesteron i od jutra heparyna. Jutro zostanie rozmrożonych 5 zapłodnionych komórek, które będą hodowane do blastocysty. W piątek transfer. Czego najbardziej się boję? Bardziej niż niepowodzenia boję się straty lub tego że mogłabym nie donosić ciąży. Trochę żałujemy, że nie było szansy na świeży transfer, jakoś nie do końca wierzymy, w powodzenie mrożonych transferów, chyba przez to, że miałam ich 7 i wszystkie nieudane.

26 kwietnia, 21:14

Dzisiaj odbył się transfer. Z 5 zapłodnionych komórek udało się uzyskać jedną blastocystę wykluwającą się z otoczki. To nasz 9 transfer i pierwszy w staraniach o drugie dziecko.

6 maja, 13:47

Tydzień po transferze zrobiłam pierwszy test. Wynik pozytywny. Test powtarzałam codziennie, dzisiaj 10 pt, linia się nie zmienia. Nie rozumiem dlaczego test nie blaknie. Ewidentnie nie wskazuje to na nic dobrego. Biochemiczna? A może ciąża w jajowodzie, teoretycznie rzecz biorąc nie mam jajowodów ale jakaś część ich tam została także ciąża w jajowodzie byłaby możliwa. Widząc ten pierwszy pozytywny test naiwna uwierzyłam, że mój organizm nauczył się rozpoznawać ciążę, życie szybko sprowadziło mnie na ziemię... Smutek :(

21 maja, 13:03

Beta dwa tygodnie po tranferze 1.6. Działamy dalej... Za tydzień kolejny transfer.

31 maja, 12:50

Jestem po kolejnym transferze, na nic nie liczę, a raczej bardziej na porażkę, objawów raczej brak, dzień po transferze trochę pobolewał mnie brzuch, zaczęłam brać więcej magnezu. Mąż prosił, żebym tym razem nie robiła testów, a już na pewno nie na tym etapie.

6 czerwca, 12:22

9 dpt nie zrobiłam testu, jestem sama z synkiem w domu negatywny test wywołałby negatywne emocje a nie chce, żeby mój synek to odczuł. Nie wiem czy uda mi się wytrzymać do wtorkowej bety. Chce jeszcze wierzyć, że nadal mamy szanse. Wczoraj podczas spaceru zrobiło mi się słabo, trochę się przestraszyłam, od tej pory nie wychodzę z domu bez wody. Towarzyszą mi lekkie mdłości - a może to moja głowa?
iiyama biorę encorton 10mg, progesteron 4x estrofem 3x, clexane, femibion i mg

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 czerwca, 12:23

8 czerwca, 21:31

Negatyw, odstawiam leki... Mamy jeszcze 4 zapłodnione komórki, może będzie z tego jedna blastocysta, czyli ostatnia próba z tej stymulacji. Ewentualnie jestem w stanie podejść do kolejnej procedury, transferów z tej stymulacji i kończymy temat...

11 czerwca, 14:52

Byłam dzisiaj na wizycie w klinice, powiedziałam lekarzowi, że obawiam się, że bez immunoglobulin nam się może nie udać, lekarz stwierdził, że można dołączyć immunoglobuliny, że mają z nimi dobre doświadczenie i urodziło się po nich dużo zdrowych dzieci. Moim zdaniem gdyby nie one pewnie dzisiaj nie byłabym mamą. Aż boje się iść do apteki... Sporo kasy tam zostawię. To nasza ostatnia próba z tej stymulacji. Czy podejdziemy do kolejnej jeśli się nie uda? Strasznie się boje, że życie da mi popalić za bycie "zachłanną". Może, to, że się nie udaje to jakiś znak, może tak ma być, może powinnam cieszyć się z tego co mam, a mam tak wiele. Co mam na myśli mówiąc zachłanna? Boję się, że znowu mogłabym nie donosić ciąży.

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 czerwca, 14:53

20 czerwca, 21:35

Za nami 2 nieudane transfery, plan na kolejny transfer był- immunoglobuliny. Dzisiaj kolejna wizyta, okazało się, że mojego lekarza przez dłuższy czas nie będzie. Lekarz, który go zastępował powiedział, że widział już, że przepisano mi immunoglobuliny i zapytał czy już wykupiłam receptę. Powiedziałam, że jeszcze nie bo obawiam się czy uda się w ogóle osiągnąć jedna blastocystę. Wracam do domu, telefon od lekarza- nie mogą mi podać immunoglobulin, zmieniły się wytyczne, lek nie może być stosowany w leczeniu niepłodności, jest trudno pozyskiwany i ma inne zastosowanie. Moja pierwsza myśl- no to mój syn pozostanie jedynakiem. What the fuck? Latami szukałam lekarza, kliniki i sposobu, żeby zajść w ciążę, miało być łatwiej, teraz już wiemy co należy zrobić powiedział mój lekarz prowadzący. Zastanawialiśmy się nawet czy nie przerwać tego podejścia, czy nie szkoda zarodka :(

12 września, 10:12

Dominika96 dziękuję za komentarz, napiszę szybko co u nas. W lipcu podeszliśmy do 3 transferu ostatniej blastocysty, nie była to już blastocysta wykluwająca się z otoczki tylko pełna. Transfer się nie udał. Byliśmy wyczerpani tymi ciągłymi jazdami do kliniki, mój lekarz przepadł i nie wiadomo czy wróci. Przejął nas szef kliniki, który już nie chce podać mi immuglobulin tylko zaproponował metodę PRP, o której za dużo nie wiadomo- to nowa metoda, a ja ma być króliczkiem doświadczalnym. Chcemy podejść do jeszcze jednej stymulacji w październiku. Byłam 2 tygodnie w Polsce, synek zaczął adaptację w żłobku a ja w poniedziałek wracam do pracy na pół etatu. Oboje czujemy, że się nie uda, nie wiem dlaczego myślałam, że teraz już będzie łatwiej, skoro już wiemy po 4 latach badań i eksperymentów którędy droga, a jedna idziemy inną drogą, gdzie tu logika... Przy kolejnej stymulacji chcę znowu pójść na akupunkturę i pić chińskie zioła.
‹‹ 2 3 4 5 6