Z drugiej strony pierwszy raz mam moniatoring cyklu. Wprawdzie nie wiąże dużych nadzieii z tym cyklem, bo stresu dużo a do tego antybiotyk na zapalenie kratani i tchawicy, ale sprawdzić co się dzieje we mnie nie zaszkodzi. W każdym razie w piątek miałam USG i niestety nie było dominującego pęcherzyka - a chyba już powinien być...jutro idę znów i zobaczę co się stało. Intuicja mi mówi, że dziś jest owulka, ale już wiele mi bzdur podpowiedziała, więc raczej średnio jej ufam.
            
Może ostatni cykl to był przypadek, i poprzednie były normalne i wszytko ładnie pękało. Ale powiem wam, że zupełnie straciłam wiarę w tą metodę termiczną. Oczywiście - dalej mierze, tak z ciekawości, ale wiem, że nie można jej do końca ufać.
W tym cyklu znów monitoring. Jest pęcherzyk na prawym jajniku - za dwa dni powinien pękać. Aby mu pomóc będę musiała sobie zrobić zastrzyk z Ovitrelle. Może nie potrzebuje pomocy, ale na pewno nie zaszkodzi...

Do tego wszystkiego kupiłam żel Conceive Plus. Przy cyklu z monitoringiem mój gin zaleca serduszkowanie 3-4 dni pod rzad. Nam wystarczało zawsze tak 1-2 razy w tygodniu. Takie serduszkowanie na zawołanie, z taką intensywnością jest pewnym kłopotem. Trochę trudno mi się podniecić i na nic się zdają pieszczoty i długa gra wstępna. I wiecie im bardziej się staram podniecić, tym bardziej się nie udaje...
 Jedynie wino dobrze działa, no ale nie chcę z drugiej strony popaść w alkoholizm. 
 Dobrze, że mąż nie ma problemów w tym temacie, bo tu już by żel nie pomógł... 
 Po pierwszej próbie napiszę jak wrażenia 
No i jest jeszcze coś co mnie motywuje w tym miesiącu do działania - dostałam wypowiedzenie w pracy. Wprawdzie już od dawna nie chciałam tam pracować, więc w gruncie rzeczy się cieszę, no ale to znaczy, że mamy ostatni dzwonek, aby załapać się na świadczenia - L4, macierzyński... Jak się nie uda, to oczywiście znajdziemy jakieś inne wyjście, ale zajść teraz w ciąże by było idealnie! Zaraz ktoś pewnie pomyśli, że ta presja nam nie pomoże - bo wiadomo im bardziej się chce, tym jest trudniej, ale wierzę, że ten plan się uda! I to nic, że tyle razy się nie udało - plemniki są ok, wyniki są ok, jajeczko rośnie i na 90% pęknie, pomoc dla śluzu będzie...więc dlaczego ma się nie udać? No tak, jest jeszcze opcja, że jajowody są niedrożne, ale przecież na jedną osobę tyle niespodzianek ciążowych nie powinno spadać!

Uda się!
            
 Problem z nawilżeniem odpadł, a jak jeszcze może pomóc plemnikom - wart każdej ceny... 
Zastrzyk za to mnie zupełnie zaskoczył. Bałam się, że sama, że w brzuch...ale nawet nie poczułam jak się wkułam. Igiełka cieniutka, weszła w fałdkę na brzuchu jak w masełko...
)Zastrzyk miałam o 9:00. Jest 18:00 a ja czuję kłucie w jajniku...może to to? Tak bym chciała, aby się udało...

Według moich odczuć owulacja była wczoraj. Na wykresie jest zaznaczona na wtorek - ale wtedy byłam na monitoringu, więc nie możliwe to jest. Na innych forach wyczytałam, że owulka może być do 3 dni po skoku temp. Bo temperatura może już wzrosnąć pod wpływem progesteronu produkowanego przez dojrzały pęcherzyk - oby tak było w moim przypadku...To by zresztą wyjaśniało poniekąd dlaczego nam się nie udawało wcześniej. Bo prawdę mówiąc, jak widziałam skok, to odpuszczaliśmy z
...A może właśnie u mnie to ten skok jest kilka dni przed? Oby! Okaże się za dwa tygodnie.Ten tydzień jestem sama z psem w domu, na wypowiedzeniu - więc prawie jak na urlopie. Będę odpoczywać i modlić się, aby się udało...

 Zaczęło się od krótkiej rozmowy z lekarzem w gabinecie, sprawdzeniu wyników i podpisania zgody, że się zgadzam na zabieg. Później pielęgniarka zaprowadziła mnie do pomieszczenia, gdzie się czeka na zabieg i po zabiegu odpoczywa (taka sala z 5 łóżkami szpitalnymi) - trzeba się rozebrać od pasa w dół, ale dają takie "spódniczki" papierowe 
 Po 5 minutach trafiłam do sali zabiegowej - nogi jak do standardowego badania - jedyna różnica, że na leżąco. Wkładanie wziernika - luz. Później było gorzej - wkładanie cewnika okazało się nie lada wyzwaniem. Bolało jak przy bolesnej miesiączce (do wytrzymania, ale przyjemnie nie było...). Po kilku próbach lekarz odpuścił. Ja oczywiście spanikowana - jak usłyszałam, że wszytko wraca to już miałam najgorsze w głowie ("no tak wraca, bo nie drożne..." - pomyślałam). Na szczęście zanim się zalałam łzami lekarz mi wyjaśnił, że nie może się dostać do macicy, bo mam zgiętą do przodu i aby trochę ułatwić sprawę musiałam napełnić dopiero co opróżniony pęcherz (lepiej więc aby był od razu pełny do badania!) - więc przez 30 min. leżałam w pokoiku po wypiciu 0,5 l. wody i czekałam, aż spłynie do pęcherza... Drugie podejście. I znów wziernik luz. Zakładanie cewnika - ból! Niby lepiej, ale dalej stawia opór. Na szczęście atmosfera bardzo przyjazna - lekarza mojego bardzo lubię, pielęgniarka na sali też od razu wzbudza sympatię, żartujemy i jest całkiem miło...ale...boli i to całkiem mocno...W końcu się udaje rozpocząć wprowadzanie płynu do jajowodów (w końcu znaczy po 5 min. - wszystko raczej krótko trwa 
). Ja już przybladła z wrażenia i bólu wyłączyłam się i czekałam tylko na koniec. Jak usłyszałam, że lewy jajowód działa a chwilę później, że prawy też jest ok, kamień spadł mi z serca i prawie przestało boleć. 
 Całe badanie trwało ok. 15 min. Lekarz mówi, że jestem pierwszą osobą, którą bolało. Po badaniu przez 15 min. znów odpoczywałam. Brzuch pobolewał tak jak przy miesiączce, delikatnie plamiłam zaraz po zabiegu przy sikaniu. Na koniec jeszcze krótka wizyta w gabinecie. Dostałam opis badania, jeszcze raz wskoczyłam na minutę na fotel, aby zobaczyć pęcherzyki. Dostałam receptę na pregnyl i do domu. Łącznie w klinice spędziłam ponad 2 godziny! Po wyjściu zaczęła boleć mnie głowa - ale to pewnie z wrażenia i bolała mnie całe popołudnie i wieczór. (staram się nie jeść tabletek, więc trochę się pomęczyłam). Ogólnie byłam taka rozbita i zmęczona. Ale cieszę się, że zrobiłam to badanie! Przynajmniej kolejna potencjalna przeszkoda jest wyeliminowana, a przelanie płynu przez jajowody, może je jednak udrożniło? I teraz się uda?Pęcherzyk jest na lewym jajowodze. 19 mm. W czwartek - piątek powinien pękać. Pomogę mu jeszcze Pregnylem. (tym razem już nie ampułko - strzykawka dla amatora
. Prawdziwe igły, strzykawki, roztwory...wskoczyłam level wyżej 
). W czwartek zastrzyk i do końca tygodnia mikołajkowe 
...Dziś już nie czuje wczorajszego zabiegu. Jeżeli się zastanawiacie czy warto, to ja polecam! Więcej strachu niż to było warte.

Nie nakręcam się, że w tym cyklu się uda, ale bardzo, bardzo bym chciała na święta zobaczyć II kreseczki! Taki sobie prezent wymarzyłam.
 Zresztą pewnie - jak my wszystkie. 
)
            
 Nowa praca - nowe wyzwania. Od grudnia byłam na bezrobociu, znalezienie nowej pracy zajęło....7 dni! Mam w tej kwestii dużo szczęścia w życiu, ale tym razem to nawet ja jestem zaskoczona. Dawałam sobie pół roku na znalezienie pracy, a tu taki numer. No i co ważne dla mnie - umowa o pracę. Wprawdzie na razie 3 miesiące próbne, no ale to raczej tylko formalność.Dziś minął 2 dzień w pracy. Początki - wiadomo - nigdy nie są komfortowe. Wszystko nowe, niepewność czy się sprosta oczekiwaniom, inne standardy pracy...ale dzięki temu nie mam za wiele czasu na myślenie o ciąży.

Za tydzień wszytko będzie jasne...
            Mam takie dziwne przeczucie, że teraz się uda. Nie chce się nakręcać, bo to już nieraz miałam. Ale może przez te działania, może przez to samopoczucie...
I co najważniejsze - mój mąż mnie cały czas wspiera. Jest naprawdę wyjątkowym facetem. Może czasem wolałabym, aby był bardziej wylewny, częściej mnie przytulał, całował...ale w gruncie rzeczy to teraz widzę, że są w tym wszystkim rzeczy ważniejsze jak stałość, bezpieczeństwo, oparcie. Przydał by nam się jeszcze taki mały człowieczek w domu...
 
            
            Miesiączka oczywiście przyszła. A razem z miesiączką wynik cytologi, który okazał się niepokojący. Zdziwiłam się bardzo! Zawsze było wszytko ok, przecież my - staraczki - ciągle pod opieką lekarza...Uznałam, że to musi być jakiś błąd w laboratorium. Ale musiałam zrobić tez dokładniejsze badane - kolposkopię. Bardzo nieprzyjemne! W skrócie: siadasz jak do normalnego badania, lekarz wkłada wziernik i ogląda szyjkę pod mega-mikroskopem, następnie polewa ją kontrastującym płynem, który uwydatnia podejrzane zmiany. Poźniej z tych zmienionych obszarów (u mnie takie były) pobiera się próbkę i wysyła do zbadania. Pobieranie trochę boli - nic strasznego, ale mi się aż zakręciło w głowie, a jestem raczej odporna na ból.
Po dwóch tygodniach przyszedł wynik - CIN3 czyli zmiany przedrakowe. Lekarz zalecił je wyciąć...czyli konizacja szyjki macicy. Tym razem już wizyta całodniowa w klinice (można w szpitalu...ale czeka się kilka miesięcy, przy sprzyjających wiatrach). Ja prywatnie miałam po tygodniu (musi być odpowiedni moment cyklu - zaraz po miesiączce). Tym razem znieczulenie ogólne, więc nic się nie czuje, bo zabiegu też nic nie czułam. Tydzień L4, trzeba na siebie uważać, nic nie dzwigać, nie kąpać się i nie serduszkować. Po miesiączce kontrola (czyli już za tydzień około) i lekarz powie czy możemy wznawiać starania...
Niby taki zabieg skrócenia szyjki nie przeszkadza w zajściu w ciążę, ale jak już się uda, to będzie to ciąża podwyższonego ryzyka...
 Eh...ale cóż, nie poddajemy się!
            Wiadomość wyedytowana przez autora 14 maja 2016, 19:01
				
								
				
				
			
Staram się podchodzić do tego tak samo, bo mi też organizm płata figle... Powodzenia :)
A i ja mam podobnie. zaczynam się przyzwyczajać i akceptować, że mamy z moim M problem. Najgorsze to, że nie wiem po czyjej stronie jest ten problem. Ale niebawem zaczynam badania i wszystko naraz ... i pomału będzie się wszystko wyjaśniać. Przeraża mnie, że tyle tego jest, ale cóż ... musimy być silne, bo kto jak nie my. Czy myślałaś już o badaniach, diagnostyce?