1. Dziadek dziecka przywiózł ze sobą psa. Na wejściu prawie przejechałam się na podkładzie dla psa. Bo to przecież normalne, że pies szcza i sra a goście siedzą i jedzą. Pies - szczeniak skakał gościom po nogach, pozahaczał rajstopy, porozrzucał sierść wszędzie.(nie jestem fanką sterylności, sama mam psa i kota, ale czy na roczek dziecka trzeba koniecznie go ze sobą zabierać?).
Kontynuacja psich przygód. Ludzie się napracowali przygotowali żarcie, mięcho różnej maści. Na co dziadek(ten od psa) radośnie odciął pierś z kurczaka, pokroił na drobne kawałki zawołał psa i zaczął bydle karmić. Bo jak wszyscy dowiedzieliśmy się przy stole, piesek rzygał "tak gęsto" po drodze, więc na pewno jest głodny i musi napełnić brzuszek. Nosz kurwa mać. Przecież by nie zdechł. Grrrrr. Później chwycił psa na kolana i przemawiał do niego słodko, jednocześnie opanowując to, że się wyrywał, bo chciał do żarcia. Oczywiście wszelki zachwyt nad psem był wskazany, a chociaż jest rasowy wygląda jak zwykły kundel z potężnymi uszami. Na co moja teściowa stwierdziłą, że pies jest przesłodki(bo skoro ja nie, to ona tak) i dawaj pchać mi go na kolana, na moje świeżo wyprane, CZARNE spodnie. Udało mi się z tego wybronić. Gdyby ktoś pytał, ten dziadek swej wnuczki ani razu na ręce nie wziął.
2. Ześwirowana na punkcie dobrego żywienia ciotka, przemyciła w torebce swoje świeżo wyciskane soki i polewała sobie pod stołem pogryzając tabletkami na lepsze trawienie. Ta sama ciotka w momencie rozpakowywania prezentów, zachwycała się tylko i wyłącznie swoim, objaśniała wszystkie funkcje szczekającego psa i instruowała jak podawać mu kość, żeby zaczął wydawać z siebie odpowiednie dźwięki. Nie muszę wspominać, że rodzice nie byli tym ani trochę zainteresowani.
3. Chór(2) babć które gęgały do dziecka jednocześnie, ale każda co innego: jak jedna - baba to druga - dziadzia.
4. Moja "ulubiona" kuzynka, spóźniła się 1h choć najbliżej mieszka i tradycyjnie jadłą tort z patery ręką, wybierając ulubione elementy.
5. Zachowanie babci przy rozpakowaniu prezentów. Krzyczała, rozrywała opakowania prezentów. Starała się usilnie skoncentrować uwagę dziecka na prezentach(bo przecież drogie i każdy próbował przebić ceną) a dziecko najbardziej zainteresowane było ... balonikiem nadmuchiwanym helem, który w ostatnim momencie kupiliśmy jako dodatek do prezentu. I patrzyła na sufit na ten balonik, ale babcia siłą S - I - Ł - Ą, odwracała jej główkę żeby skupiła się należycie na prawdziwych prezentach.
Więcej mi się pisać nie chcę, ale myślę że coś by się jeszcze znalazło.
Wróciliśmy do domu. Mąż z migreną, ja z tradycyjnym bólem głowy. Teraz mamy cały rok na to, żeby wymyśleć wymówkę dlaczego w przyszłym roku nas na tych urodzinach nie będzie.
Dzisiejsza wizyta w aptece, -130 złotych w portfelu, na półce uzupełniony i poszerzony zapas tabletek. Jeszcze trochę i będę musiała dzielić na rano, wieczór i południe w specjalnym pudełeczku
Spróbuję znowu ten cykl z wiesiołkiem, chociaż generalnie chyba aż tak strasznie z tym śluzem u mnie nie jest.
W tym cyklu szaleję z testami owulacyjnymi. Tak bardzo się rozkręciłam, że zaczęłam je robić dobre 5 dni przed właściwym czasem. Za to odpuściłam sobie trochę poranne mierzenie temperatury, musieliśmy odespać szał świąt i przygotowań przedświątecznych.
Według artykułu, który dziś przeczytałam za najpóźniej 5 dni powinno dojść do wzrostu temperatury(zazwyczaj po około 3 dniach od pierwszego pozytywnego testu temp. rośnie). Sprawdzę sobie więc, czy przebiega to u mnie prawidłowo.
1. Testy owulacyjne były pozytywne.
2. Po pierwszym teście nastąpił skok temperatury w odstępie dwóch dni, czyli tak jak być powinno. Przed skokiem był delikatny spadek.
3. Śluz przez jeden dzień był mega świetny, i według męża wewnątrz było go sporo

4. Ból owulacyjny z prawej strony - wyczuwalny.
5. Piersi wrażliwe i bolące.
6. Seks był w odpowiednich momentach, z przerwami na nabranie mocy.
Teraz tylko nie zwariować przez te kilkanaście dni do okresu lub testu.
Póki co cisza przed testowaniem.
Wersja A - optymistyczna - jest ciąża.
Wersja B - mniej optymistyczna - ciąży brak, w związku z czym wybieram się do nowego lekarza, który jest jednocześnie edno i ginekologiem no i dodatkowo ordynatorem oddziału położniczego w moim szpitalu. Jak mogłam go wcześniej nie zauważyć? Same plusy, wydam mniej kasy bo przyjmuje na NFZ a nawet jeśli pójdę prywatnie, to do jednego a nie dwóch oddzielnych lekarzy. Poza tym zaoszczędzę jeszcze czas, no i dobrze że jest w szpitalu.
Temperatura na zjeździe, jutro kolejny test.

