Pojutrze zaczynam nowy cykl. Cykl z HSG w 16 dc, a co za tym idzie, bez starań.
W tym cyklu zupełne zero objawów. Nawet piersi prawie wcale nie bolą ani bóle miesiączkowe nie występują min tydzień przed terminem jak to bywało wcześniej. Ubiegły cykl zakończył się nagle spektakularnym spadkiem i nagłym bólem brzucha więc podejrzewam, że teraz będzie podobnie.
Bo jak na razie plan jest taki - robimy HSG i jeśli wynik ok czyli drożne, mamy 3 miesiące na intensywne starania a później sięgamy po pomoc/dalsze badania/klinikę leczenia niepłodności. Wersja numer 2 czyli jeśli HSG będzie złe...to będzie bardzo źle i myślimy właściwie o jednym...
15 dc wypada mi HSG co oczywiście przekreśla zupełnie starania w tym cyklu. Trochę smutno ale może trzeba odpocząć od tego wszystkiego?
Nastrój nadal średni, mam wrażenie, że byle co a złapię doła ale chwilowo lepszy. Muszę się naprawdę w końcu ogarnąć bo tak po prostu nie można.
Pewnie jak na nasze polskie standardy powodzi nam się nieźle, jesteśmy w stanie trochę odłożyć no i chociaż częściowo spełniać marzenia. Bo moim zdaniem tylko to aby się spełniać ma sens, tylko to warte jest prawdziwego wysiłku. Tylko bycie szczęśliwym według swojej własnej miary ma sens
Przed nami niestety wciąż jedna, potężna jak na warunki polskie, i do tego jeszcze warszawskie inwestycja...zakup mieszkania czeka nas więc kredyt i ta cała otoczka. Dlatego musimy oszczędzać bo wiem, że przed nami wiele wydatków. Ale...jejku jak mnie skręca a przecież dopiero wróciliśmy....jak ja wytrzymam? Połknęłam bakcyla
*starania od następnego cyklu do lutego - to będą równe 2 lata starań
*jak nic -> walę wszystko i olewam, pakujemy walizki i lecimy na 2 tygodnie do Malezji...
*wracamy z nowymi siłami i mówimy "dzień dobry" klinice leczenia niepłodności
POSTANOWIONE
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2014, 21:06
Zrobił mi usg - prawidłowe. Aczkolwiek stwierdził, że mam łukowate dno macicy (pierwsze słyszę), zaznaczając przy tym, że jedynym odpowiednim badaniem aby to stwierdzić jest hsg więc bardzo dobrze, że je robię. Ech no cholernie się cieszę z mojego nadchodzącego wielkimi krokami badania ;/ Zaczynam się bać, chociaż na studiach widziałam jak to badanie wygląda, ale boję się bólu i oczywiście diagnozy. Boję się, że coś tam nie tak w tych moich wnętrznościach. W każdym razie w piątek po hsg idę do gina w celu monitoringu. To będzie 15 dpo i spodziewam się, ze właśnie wtedy wystąpi owulacja. Wtedy też umówimy się kiedy robię Prolaktyne i Progesteron (7dpo). Ten cykl bez starań chyba że hsg udałoby się nam połączyć z inseminacją
Niedługo też mąż powtarza badanie nasienia i z kompletem badań idziemy do pana doktora Widzę, że on jeszcze w nas wierzy, nie boi się, ma jakiś plan, pomysł na nas. Może dlatego wyszłam od niego z tymi pozytywnymi odczuciami. W chwili kiedy ja przestałam w nas wierzyć znalazł się ktoś kto uważa inaczej. Tego właśnie chciałam
Badanie do przyjemnych nie należy. Przed dostałam ketonal dożylnie. Podawanie kontrastu jest bolesne - dziwne uczucie rozpierania i pełności, jakby moja macica miała zaraz pęknąć, do tego dochodzi coś jak bardzo silny ból miesiączkowy. Ale na szczęście trwa krótko (około pół minuty) i jest to coś co da się przeżyć. Po badaniu, jeszcze zanim wstałam moje pierwsze słowa to "nigdy więcej". Po także miałam lekkie krwawienie, to chyba w miarę normalne, nie wiem, a może związane z tym, że udało się nam coś przepchać. Bo najlepsze w tym jest to, że moje jajowody są drożne, jeden przepuścił kontrast z oporem czyli udrożnił się w trakcie badania :-)Teraz mamy się starać Strasznie się cieszę! Mam nadzieję, że może "to" było przyczyną naszych niepowodzeń i teraz już będzie z górki. Tak bardzo bym chciała!
Badanie robiłam na nfz, razem ze mną było 10 babeczek. Jak to w grupie, było nam raźniej, w kolejce pod gabinetem utworzyła się taka mini grupa wsparcia. Z tego co wiem u części dziewczyn był niedrożny jeden jajowód (nie udało się przepchać) a u jednej oba
Jeszcze dzisiaj wizyta u ginekologa, zobaczymy kiedy owulka bo od kilku dni mam płodny śluz więc powinna być około jutra. Panie kazały się starać i to w tym cyklu. Zobaczymy jak będzie z samopoczuciem i kiedy minie mi to plamienie.
W każdym razie jestem dobrej myśli
W sumie miał być bez starań ale nie do końca tak wyszło W dniu hsg na usg pęcherzyk 23 mm, wg lekarza wkrótce miał pęknąć. Niestety kiedy wieczorem ketonal przestał działać przeżyłam prawdziwą męczarnię i dopiero bateria leków przeciwzapalno-przeciwbólowo-rozkurczowych przywróciła mnie do świata żywych. Mam bolesne miesiączki ale jeszcze nigdy w mojej karierze nie miałam tak regularnych i mocnych skurczów macicy. Dosłownie moja macica postanowiła "urodzić" ten kontrast. Brr. Do tego lekkie krwawienie ale żywoczerwoną krwią z domieszką skrzepów. Ale już jest dobrze. Nawet udało nam się w potencjalnie płodnym okresie przemycić parę serduszek co by za bardzo nie wypaść z obiegu Nie chciałabym tak zupełnie tracić tego cyklu ale z drugiej strony chętnie bym już odpoczęła, to wieczne oczekiwanie i te kłucia, pikania, wrażliwe piersi i spółka już mnie męczą - zwłaszcza, ze nic nie znaczą...
Coś tam podziałaliśmy, zobaczymy czy cokolwiek z tego będzie, czy się nie spóźniliśmy bo przez te badania i leki przeciwbólowe zupełnie nie czułam owulacji a do tego w tym cyklu nie mierzę temperatury.
Trochę się martwię tym moim hsg. Co prawda jeden jajowód bez wątpliwości drożny a drugi udrożniony w trakcie badania. Zastanawiam się czym była spowodowana ta niedrożność, czy może nawrócić? bo skoro raz się "zapchał" to może ponownie? I najważniejsza rzecz, która mnie nurtuje - czy ten jeden niedrożny jajowód mógł być przyczyną niepłodności? takiej 1.5 rocznej? Bo przecież drugi działa dobrze.
Sporo pytań i sporo wątpliwości, a chyba na większość z nich odpowie Duch Święty i jak zawsze upływ czasu
Póki co chyba odzyskałam trochę nadziei :)Coś się w końcu zadziało...
Wczorajszy monitoring - już po owulacji ale wytworzyła się torbiel krwotoczna ciałka żółtego o średnicy 4 cm Ginekolog twierdzi, że nie ma się czym martwić i jest wszystko w porządku.
Boże proszę spraw w końcu ten cud!!
Ostatnimi czasy z moją psychiką jest lepiej, powoli wracam na stare tory i nawet jest ok. Po chwilowym natłoku pracy, wyjazdów i wydatków znów wróciłam na fitness i dorwałam się do książek. I może na zewnątrz się śmieję, rano wchodzę do pracy z uśmiechem bo po prostu nie umiem inaczej, ale głęboko w środku jest mi bardzo często źle. Mam uczucie przewlekłości, to zbyt długo już trwa, dlatego teraz głównie czuję wypalenie i zmęczenie. Nasilenie tego nie jest duże bo funkcjonuję normalnie i nawet nie pamiętam kiedy ostatnio płakałam z powodu naszej niepłodności. Taki constans ale z tendencją spadkową. I czasem kusi mnie żeby KOMUŚ powiedzieć, wygadać się. Bo mam tą bzdurną nadzieję, że może ten KTOŚ będzie mnie umiał pocieszyć. Może mi powie o czymś czego nie wiem. Może mi powie jak się robi dzieci albo chociaż dlaczego ich nie mogę mieć? Ale po kilku sekundach ochota przemija i czuję ulgę, że nie puściłam pary z ust, uff. I tak w kółko. W rodzinie też już coraz bardziej temat naszego dziecka zanika, choć nikt nic nie wie to również przestali pytać. Może się domyślają. My sami nawet w rozmowach nie mówimy "jak będziemy mieć dziecko" tylko wkrada się słowo kiedyś - "jak kiedyś będziemy mieć dziecko". Właściwie nawet nie rozmawiamy zbyt dużo na ten temat, trochę jakbyśmy sami nie chcieli przed sobą przyznać, że ten problem istnieje. Ale jak nas najdzie to z reguły rozmawiamy o tym, czy jeśli dojdzie do decyzji o in vitro to co wtedy, co zrobimy? Ale zawsze wtedy myślę, że "tam" jeszcze nie jesteśmy i mamy czas. A pomyśleć, że jeszcze parę lat temu myślałam, że fajnie mieć dziecko z tzw. wpadki, takie spontaniczne. I zawsze tak to sobie wyobrażałam. Boże, jak to wszystko się zmienia...teraz jestem na etapie, że chcę zajść w ciążę naturalnie, proszę, bez inseminacji i takich tam...a wiem, że jeszcze trochę i będę chciała w ogóle mieć dziecko, jakkolwiek. Nikogo nie dyskryminuję itp, nie mam nic do in vitro czy innych metod wspomaganego rozrodu tylko...czy to tak dużo chcieć zajść w ciążę NORMALNIE? I wiem o tym, bo to moja decyzja, że jeśli w ciągu kilku najbliższych miesięcy nam się nie uda, wtedy idziemy do kliniki leczenia niepłodności, a to oznacza zgodę na inseminację. Bo tylko to nam mogą zaproponować na ten moment. I tyle w temacie.
Z innych odczuć, mam teraz taki okres wycofania. On tak na prawdę trwa już dobre pół roku, tak myślę. Przestaliśmy się spotykać ze znajomymi, tak stopniowo. Głupie jak cholera ale to chyba reakcja obronna. Bo wiem, że ONI planują ciążę i IM się pewnie uda. I Bogu niech będą za to dzięki! że się komuś jeszcze udaje...więc podświadomie unikam zażyłości żeby ograniczyć ten ból gdy dowiem się, że ONA jest w ciąży i są szczęśliwi. Boję się też swojej reakcji, bo nie wiem jaka będzie. Ogólnie jeszcze jestem normalna, w końcu otaczają mnie dzieci i ciąże w pracy, i mnie cieszą. Tylko jak myślę o moich znajomych, którzy kurna mają wszystko, i przychodzi im to tak łatwo, to jest mi źle i boję się tego, i boję się siebie, nie chcę taka być. Mam taką zasadę żeby w życiu postępować tak aby jak najmniej żałować. Bo najbardziej ze wszystkiego nie lubię niewykorzystanych szans i zmarnowanych okazji. I staram się ale z ciążą mi nie wychodzi, to nie zależy ode mnie. Druga zasada tyczy się tego, aby w wieku, powiedzmy, 80 lat dobrze wspominać młodość i być zadowolonym z siebie, ze swojego życia. No z tym tez może być ciężko w obecnej sytuacji. I jeszcze jest trzecia rzecz. A mianowicie, to banał na maksa ale co tam, uważam, że dobry banał nie jest zły Trzeba marzyć i spełniać swoje marzenia. I to też staram się robić, i nawet mi się udaje co mnie bardzo cieszy. Tylko ta ciąża...
Wylałam smutki i żale. Ciekawe czy choć jedna duszyczka to przeczyta. W sumie mi wszystko jedno, najważniejsze to pozbyć się tych myśli i zastanowić nad sobą przez chwilę. Przecież musimy żyć dalej, w ciąży czy nie, bo właśnie "Dzisiaj jest pierwszym dniem reszty mojego życia" i muszę iść dalej.
Dziwne to jest, co cykl to inaczej. Kompletnie tego nie rozumiem. Poprzednie 2 miesiące w drugiej fazie piersi nie bolały, pełen luz. Zawsze, nawet przed staraniami bolały, właściwie po tym poznawałam, że już "po". W tym cyklu od kilku dni znów bolą. To znów podbrzusze mnie pobolewa, to jajnik zakuje. Dziwne to, zawsze inaczej i nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Życie nauczyło mnie, że niczego No to siedzę i na weekendowy wyjazd jak zawsze spakuję podpaski. W tym miesiącu nawet temperatury nie rozpieszczają, jak już zmierzę. Za parę dni nowy cykl, jak to się mówi "Nowy cykl, nowe nadzieje". Chciałabym w końcu przeżyć reaktywację nadziei, starankowego powera, dosyć już tego "zawieszenia". Chcę żeby w moim życiu coś (a raczej ktoś) się w końcu zadziało. Dosyć sztucznych objawów i zwodniczych temperatur...Jak to było w moim ukochanym filmie (Crazy, stupid, love) "I need some inspiration here..." Myślę, że wystarczająco inspirujące byłyby na początek dwie kreseczki
Co do starań...chyba po prostu trzeba się zaopatrzyć w grubą skórę i czekać czekać czekać...Może tak czasami jest?
Co do cyklu...za parę dni @ a mnie nie boli nawet na nią brzuch Myślę: jak bym zrobiła test i ujrzała jedną krechę to wtedy od razu pojawiłby się ból - znany czynnik wywołujący okres i bóle okresowe Myślę 2: Pewnie po hsg moja macica się tak odprężyła, że teraz po prostu bezboleśnie mnie zaleje i tyle. A to wredota, tyle lat razem a ona wciąż tak mnie zaskakuje!
Chwilowo postanowiłam skończyć z dołowaniem. Wystarczy mi ból zadawany przez innych...Ostatnio szwagierka mając do oddania ciuszki po swojej córeczce, postanowiła, że część z nich zostawi bo pewnie X się kiedyś przydadzą. To nic, że X jest od nas młodsza, tkwi w związku z ograniczonymi perspektywami i nie ma w planach w najbliższym czasie powiększać rodziny. Pewnie jej się przydadzą. I dopiero po jakimś czasie stwierdziła, że nam też się może przydadzą. Wiem, bez sensu się czepiam ale ta rozmowa odbyła się dwa razy i za każdym razem przebiegała tak samo. I za każdym było mi tak samo bardzo przykro. I wiem, że powinnam się nie przejmować, staram się, ale to było trochę poniżej pasa. Wiem, że szwagierka nie wie o naszych problemach, podobnie jak reszta rodziny, i powiedziała to po prostu, nawet o tym nie myśląc. Cieszę się, że nikomu nie powiedzieliśmy bo nie wyobrażam sobie spotykać się z współczuciem z ich strony. Już chyba wolę być traktowana jako egoistka, która woli zwiedzać świat i robić karierę niż rodzić dzieci <Ha, co za ironia, jest zupełnie na odwrót ale cichutko...ja tu działam w podziemiu> Tylko ktoś, kto sam nie ma dzieci/nie mógł ich mieć/długo się starał wie z czym to się je i jakie nam towarzyszą emocje. Przepraszam, ale ludzie, którzy wpadli, udało im się od razu bądź są wiatropylni nigdy tego nie zrozumieją i dlatego nie ma sensu z nimi na takie tematy rozmawiać.
Wczoraj zaczęłam kolejny cykl. @ boli jak zawsze i daje w kość. Zobaczymy jak będzie, postaram się być w tym cyklu bardziej optymistyczna. W końcu kiedyś się chyba musi udać
To czarujmy
Kolejny cykl - ten pierwszy po hsg. Co powiedzieć? Chyba powinnam konać z ekscytacji bo przecież wszyscy mówią, że teraz właśnie powinno się udać. To nasz cykl... A po prostu jest jak zawsze i pewnie tak samo się skończy. Do znudzenia tak samo. Wiem, że tak naprawdę w każdej chwili może się udać i mam świadomość, że może zaskoczyć ot tak. Nie znam dnia ani godziny. Ale coraz mniej w tym nadziei i radości a coraz więcej suchych faktów. Z każdym miesiącem jest coraz trudniej, mam wrażenie, że psychicznie jest ze mną coraz gorzej. Chciałabym znów odzyskać wiarę...
To wszystko źle wpływa na nasz związek. Nasze relacje zmieniły się a ja to zaczęłam dostrzegać. Coraz mniej między nami bliskości, oddalamy się. Coraz rzadziej widzę miłość w spojrzeniu męża... On udaje, że jest ok, nic nie mówi. A może jemu jest dobrze tak jak jest? Mi jest źle bo ten główny filar mojego życia - małżeństwo - idzie w stronę, w którą nigdy nie chciałam iść. Zawsze uważałam, że może dziać się co chce ale my będziemy szli razem, zawsze czułam się bezpieczna, że nic nam nie grozi, że mamy siebie a to najważniejsze...Teraz już niczego nie jestem pewna. Czuję, że zawodzę strasznie, na całej linii - jestem kiepską żoną, siostrą, ciocią, córką, wnuczką i można wymieniać dalej.
A może to po prostu normalne, że po tylu latach związku (9), mieszkania ze sobą (5) i małżeństwa (2) nadchodzi lekkie ochłodzenie - kryzys? Proszę żeby tak było, i żeby minęło, bo zawsze uważałam, że miłość to najlepsze co mnie spotkało w życiu - czego nie zaplanowałam, na nie nie zapracowałam - po prostu mi się przydarzyło, spotkało w najmniej spodziewanym momencie. Bycie kochaną dawało mi poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Ostatnio go coraz mniej niestety
Nie oczekuję złotych rad, po prostu chcę się wygadać bo nie mam komu. W pracy jestem, nie wypada wyć a i w domu przy mężu już nie chcę bo za dużo tego smutku i przygnębienia, którego nie zapraszałam do swojego życia. Miało być inaczej! Chciałabym pozytywniej ale ten pamiętnik to taki mój mały śmietniczek gdzie sobie wyrzucam zepsute myśli i niepotrzebne emocje. Tu mogę się wygadać, zrzucić ciężar myśli i znów być pogodna - czyli być sobą
Aktualnie 13 dc, śluz powoli robi się rozciągliwy ale póki co jest go mało. Owulacja może być koło 15 a nawet 16 czy 17 dnia bo dochodzę do siebie po paskudnej infekcji, wciąż męczy mnie katar i ból gardła. W piątek idę do ginekologa, zrobiłam progesteron i prolaktynę 7 dpo w poprzednim cyklu. Wygląda na to, że są w porządku. Czyli dalej stoimy, czekamy na coś - iskrę, palec boży czy cud...
- staramy się naturalnie i czekamy
- inseminujemy
- w dalszej kolejności robimy in vitro
Sprawę już przemyślałam i wiem, że na pewno próbujemy póki co naturalnie, nie wiem jak długo? Pewnie dopóki starczy nam cierpliwości. Myślę, że na spokojnie dajemy sobie pół roku a wiosną...zobaczymy. Na razie nie wyobrażam sobie inseminacji... Mam wątpliwości czy duphaston będzie rozwiązaniem naszych problemów i czy dzięki niemu w końcu zajdę w ciążę ale spróbuję. Póki co mam brać duphaston przez 4 kolejne cykle. Co dalej zależy od nas - mogę do niego przyjść w każdym momencie, najlepiej w ciąży
Teraz mam tylko nadzieję, że jutrzejsza temperatura pójdzie w górę i spokojnie zacznę łykać duphaston.
Ostatnio jestem w dobrym humorze, powróciło pozytywne nastawienie i znów mam dobre przeczucia, że się uda, będą żyli długo i szczęśliwie <haha>. Nawet na wykresie widać, że spędziliśmy z mężem bardzo miły weekend...bardzo bym chciała żeby z tego coś w końcu było :)Boję się tylko, że wkrótce znów się rozczaruję i będzie jak zawsze...Moje emocje to taka sinusoida, góry i doliny, smutek i szczęście. No i chyba w końcu naprawdę zaczyna mi się nasilać potrzeba zaciążenia...jeszcze do niedawna podchodziłam do tego "uda się to się uda" a teraz podczytuje dziewczyny, które są w ciąży i też mi się marzy mój własny brzuszek. Ech, a on jak na złość nie chce się objawić.
Czuję się...dziwnie. Podbrzusze od 3 dni boli, nie za bardzo jak na okres, raczej delikatnie kłuje, mam uczucie jakby było napęczniałe,ciężkie, kilka razy aż poczułam jakby mnie łaskotało w okolicy jajników. W nocy nie boli ale wystarczy, że wstanę i pochodzę a się odzywa. Do tego od tych kilku dni pobolewa mnie krzyż, mam wzdęte podbrzusze i bolą mnie piersi, mam wrażenie, że coraz mocniej, jestem osłabiona. No i wykres piękny - pierwszy raz mam taki Ale to mój pierwszy cykl z duphastonem więc może to on wywołuje takie zawirowania?? Normalnie temperatura dochodzi w mojej drugiej fazie cyklu do max 36.90, pojedyncze skoki do 36.96 s a w ubiegłym w 10 dpo raptem 36.80.
Jeśli to kropuszek...Boże, to by był cud...po tak długim czasie nie jestem w stanie w to nawet uwierzyć! Wydaje mi się, ze wszystko jest bardziej prawdopodobne od TEGO. Nie wyobrażam sobie, że @ może tak po prostu nie przyjść a na teście mogą być 2 kreski... Ale jestem dziwnie spokojna, co ma być to będzie, nie mam na to wpływu. Codziennie rano oczekuję, ze temperatura pewnie spadnie bo zawsze tak jest a ona póki co rośnie, nie mogę się napatrzeć na mój wykres, tak mi się podoba
Jak to się mówi, trzeba być przygotowanym na najgorsze a mieć nadzieję na najlepsze
Martwi mnie progesteron 6.66 z dzisiaj. To tyle, trochę się nakręciłam w tym cyklu, wykres narobił mi nadziei ale czas powrócić do smutnej rzeczywistości. Cieszę się, że zrobiłam betę i przynajmniej jeden dzień mniej bez tej cholernej NADZIEI!