X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Rodzina w budowie
Dodaj do ulubionych
1 2 3

8 czerwca 2017, 21:08

Podczas wieczornej kąpieli naszła mnie dziś taka refleksja - Czy starania o dziecko można rozpatrywać w kategorii próby sił, kształtowania charakteru, nauki wytrwałości? Jeśli tak, to nie czuję się w tym najmocniejsza... powiem więcej, nigdy w swoim życiu nie czułam się tak słaba. Poczucie beznadziejności i wybrakowania dopada mnie średnio kilka razy w miesiącu, a od napływu negatywnych emocji uwalniają mnie tylko gorzkie łzy. Nigdy nie sądziłam, że pragnienie dziecka będzie dla mnie tak problematyczne. Ostatni rok nie oszczędzał mnie, wręcz zostałam przeczołgana zarówno fizycznie jak i psychicznie. Za mną bolesna szkoła życia, a lekcja się jeszcze nie skończyła. Największe obciążenie powoduje ten wielki znak zapytania - dlaczego? Gdybym chociaż znała przyczynę, wiedziała co powoduje, że nie możemy mieć dzieci, może i było by mi łatwiej. Miałabym możliwość opłakania konkretnego powodu, zmaterializowania wszystkich swoich nieszczęść. A tak jestem zawieszona w próżni, gdzieś pomiędzy chęcią potomstwa a ich niezdefiniowanym brakiem.
Nawet teraz muszę beczeć nad tym wpisem...każde słowo jest okropione łzą.

2 września 2017, 14:17

Ostatni wpis z czerwca, tak dawno mnie tu nie było. Dałam sobie spokój z mierzeniem temperatury z obserwacją siebie, chciałam wrzucić na luz. Jednocześnie chodziłam na wizyty do mojego ginekologa.
W środę miałam laparoskopię diagnostyczną - tak, doczekałam się jej, bo wiedziałam, że jest nieunikniona. Potwierdziła ona to, co przypuszczałam i pisałam kilkakrotnie - endometrioza. Czy to wyrok? Nie wiele wiem co dalej, wizytę mam za dwa tygodnie i wtedy też zamierzam zebrać zbiór informacji i wytycznych od lekarza. Wiele osób mów, że po laparo szybko się zachodzi i przy endometriozie trzeba próbować jak najszybciej... jaki to chichot losu, przeznaczenie, a może fatum, ze właśnie za dwa tygodnie mój K. jedzie na dwa miesiące do Niemiec. Właśnie teraz. Tak jakby cały świat chciał bym nie została matką. Czuję się jak mitologiczny Syzyf, ze wszystkich sił próbujący odwrócić koleje losu. I gdy już wydawać by się mogło, że jestem tak blisko, że teraz już musi się udać, cała praca, ból i cierpienie idzie na marne.
Codziennie zadaje sobie pytanie gdzie jest w tym wszystkim sens, ile jeszcze będę w stanie ciosów przyjąć, gdzie są granice mej wytrzymałości... Jedyne co mnie trzyma w całości i nie pozwala się poddać to Bóg. Gdzieś głęboko w sercu tli się nadzieja, że kiedyś On wynagrodzi mi mój ból, i wysłucha mych modlitw.
Kochane ufajmy Bogu, bo on jedyny jest źródłem ukojenia.

12 września 2017, 21:13

Porada
Sprawdź swoje kosmetyki. Pożegnaj się z kosmetykami, które zawierają składnik zwany Butyl Benzyl Phthalates obecny w niektórych lakierach, pomadkach, błyszczykach oraz perfumach. Może on negatywnie wpływać na funkcjonowanie niektórych hormonów odpowiedzialnych za płodność.


Faktycznie muszę rzucić na to okiem.

24 października 2017, 20:49

Byłam w ciąży. Ciąży urojonej. To był najpiękniejszy cykl w moim życiu. Nigdy nie byłam tak przekonana o ciąży, jak w ostatnim cyklu. Wszystko na to wskazywało, moje samopoczucie, wysoka temperatura, mdłości i wiele, wiele innych. I nie wkręciłam sobie tego, to nie kwestia psychiki. Teraz wiem, że przesadziłam z luteiną i pod koniec cyklu miałam progesteron 33,6, tyle co kobieta w kilkutygodniowej ciąży (!!!). To on sprawił, że moje ciało wariowało. Ehh... jakie to było niezwykłe zwariowanie. Długo płakałam, z niedowierzaniem patrząc na wyniki bety. "Przecież ja jestem w ciąży, jak to możliwe, że wynik negatywny?". Rozczarowanie nigdy nie bolało bardziej jak tamtego wieczoru...
Żadne z wcześniejszych objawów, które miałam przed zabiegiem, nie ustąpiło, i czuję, że endometrioza nie odpuściła nawet na chwilę. Zabiegł nie pomógł... nie wmawiam sobie tego, ja to wiem.
Nadal mam plamienia, zaczynające się kilka dni po owulacji i gdyby nie luteina, trwały by aż do okresu, nadal mam bolesne owulacje, nadal czuję pobolewanie w odcinku lędźwiowo-krzyżowym i od czasu do czasu kłuje mnie "na dole". Jestem tym załamana, ale nie mam już siły płakać. Rozpacz przybiera już inną formę, teraz nie jest to podyktowane chwilowym smutkiem, że znów się nie udało, ale zaczyna do mnie docierać, że może nigdy się nie udać. Przeraża mnie wizja pustego domu, w którym nigdy nie będzie śmiechu dziecka, życia bez poznania sedna miłości i poświęcenia.
Za tydzień rozpoczynam przygodę w centrum leczenia niepłodności. To już chyba ostatni przystanek, potem już albo ciąża albo...


P.S. Mój mąż nie pojechał. Powiedział, szefowi jak wygląda sytuacja, i że nie może jechać. Zrozumiał go. Wiem ile musiało go to kosztować, dlatego jestem mu bardzo wdzięczna.

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 października 2017, 20:51

1 grudnia 2017, 19:09

Sięgnęłam dna rozpaczy. Wiem co piszę, bo czuję, że więcej nie jestem w stanie udźwignąć. Od kilku dni wracam z pracy przygnębiona, smutna, podłamana i z myślami, że nigdy nie zostanę matką. Dzisiaj myśli te osiągnęły swoje apogeum, do tego stopnia, że płakałam dobrych kilkadziesiąt minut, nie mogąc złapać tchu. Może to tabletki, na stymulacje, które biorę pierwszy raz w tym cyklu, może to stres przed IUI, może to strach przed tym co będzie potem? Bo wiem, że gdy się nie uda, to nie zniosę tego psychicznie. W głębi serca czuję, że to i tak nie ma sensu, że się nie uda... Tak bardzo żarliwie się modlę, ale wiem, że powodzenie mych modlitw nie zależy od ilości wylanych łez. Ludzie mają większe tragedie, większe cierpienia, a mimo to Bóg nie zawsze przychyla się do ich próśb. Wola Boża, trzeba się z nią pogodzić - ostatnio tak powiedziała mi babcia, komentując to dlaczego nie mamy dzieci.
Panicznie boję się nadchodzących świąt, tych spojrzeń, życzeń, dopowiedzeń... Boże daj nam siły.

4 grudnia 2017, 20:21

Nie będzie IUI, nie w tym cyklu. Owulacja przyszła na weekendzie, w 7 dniu cyklu! Niewiarygodne, że tak wcześnie? A jednak. Jeśli coś ma się wydarzyć, to choćbym na głowie stawała, nie odmienię kolei rzeczy. Musimy czekać kolejne dwa cykle. Z jakiegoś powodu, wszystkie wydarzenia, które nam się przytrafiają, odwlekają nasze nadzieje o potomstwie w czasie. Tak jakby Bóg chciał nam powiedzieć - jeszcze nie teraz, cierpliwie czekajcie. No więc czekamy. Jeśli mamy być rodzicami, to będziemy nimi. Z niewyjaśnionych powodów, "później" będzie dla nas lepsze.

27 grudnia 2017, 21:58

Tak bardzo bałam się świąt, życzeń, rodzinnych rozmów zbiegających na tor rodzicielstwa, spotkania z ciężarną szwagierką i moją cudowną chrześnicą. Czułam, że ten czas będzie przepełniony bólem, rozczarowaniem i tęsknotą za tym, co nigdy dotąd nie było nam dane.
Wytrwałam. Z rodziny nikt nie życzył nam potomstwa poza moją mamą, która wie jak sprawa wygląda. Czyżby wszyscy już podświadomie wiedzieli, że mamy problem? Na pasterce miałam chwile załamania, popłynęło kilka gorzkich łez, a w sercu poczułam nieprzyjemny ucisk. W trakcie świąt odbiegałam myślami, jak to mogłoby być pięknie gdyby... Nie pomagał też widok szczęśliwej szwagierki oczekującej pierwszego potomka. Ale nie mogę nikogo winić za to, że jest tak jak jest. Oni zasłużyli na swoje szczęście i nie mam prawa im tego psuć.
Proszę o nasz cud dalej. Czy słyszysz nasz ból?

8 stycznia 2018, 20:09

Szwagierka ze szwagrem są na porodówce. Rozwarcie na dwa palce. Rozpoczyna się akcja porodowa. O wszystkim mnie informują na bieżąco... nie wiem dlaczego mnie... nie piszą do brata, siostry...a właśnie do mnie. W sobotę urodziła koleżanka, wysłała zdjęcie, różowego bobaska. Dzieci się rodzą, ludzi spotyka tak wielkie szczęście. A ja nie wiem co teraz czuję. Nie jest to załamanie, nie jest to zazdrość, prędzej taka bolesna pustka w sercu, niewypełniona tym o co tak długo walczę.
Ale czy długo? Niecałe dwa lata, z wyrokiem endometriozy... czy to długo? Nie! W sobotę byliśmy na nabożeństwie do św. Gerarda. Tam wśród dziesiątek intencji modlitewnych, m.in. od małżeństw starających się 7, 9 a nawet 12 lat. To jest dopiero wiara, to jest prawdziwa cierpliwość, której tak mi brak. Walczą dalej, nie poddają się. Czymże z takim czasem jest nasze marne dwa lata?
Staram się zmienić moje nastawienie. Moim celem na ten rok nie jest już zostanie matką, a walka z endomendą. Jeśli z nią wygram, dziecko pojawi się jak Bóg na to zezwoli.
Modlę się również o coś innego - byśmy mieli siłę zaakceptować fakt, jeśli okaże się, że wolą Boga jest byśmy swoich dzieci nie mieli. Musimy się z tym liczyć, jednak by to przyjąć potrzeba dużo siły, której ciągle nam brakuje.

31 stycznia 2018, 18:10

Siedzę w Anglii na delegacji służbowej i mam huśtawki nastrojów. Z jednej strony wielki smutek, bo lada dzień @ się pojawi, czuję to wyraźnie w pobolewającym podbrzuszu. Kolejny cykl za mną bez widocznego rezultatu, bo niby dlaczego miałby być kiedy owulacja była na przytkanym jajowodzie? Mimo, że nie miałam prawa liczyć na cokolwiek, rozczarowanie i poczucie beznadziejności pozostaje.
Z drugiej strony, od czasu do czasu nachodzą mnie myśli, że przecież nie wszystko stracone, ciągle jest nadzieja, a mój problem jest niczym, w porównaniu z Wielkością Boga. Czuję wtedy, że jestem w dobrych rękach, że wszystko się dobrze skończy, muszę jeszcze chwilę poczekać... A nawet jeśli nie będzie dane nam wychowywać dzieci, to czy ten krzyż jest niedoudźwignięcia? Bóg nie zesłał mi go, bym upadła, ale bym wyszła z tego silniejsza. Może moim powołaniem nie jest macierzyństwo, może niedługo zrozumię sens mojego istnienia, mojej wędrówki... Tak bardzo mi tylko zależy na tym, by mój K. przeze mnie nie cierpiał, by rodzicie, w tej trudnej również dla nich sytuacji, odnaleźli się.

3 lutego 2018, 14:26

Z moim samopoczuciem nie jest najlepiej. Wczoraj targało mną silne PMS, dzisiaj są jego resztki. Humor straszny, mam ochotę płakać cały dzień, ale jest sobota, rodzice w domu, więc muszę się ukrywać. Pokłóciłam się z mężem, mam do niego straszny żal, że zrobił coś mimo mego wyraźnego sprzeciwu. A miał być taki fajny dzień, który powinniśmy spędzić razem. I dupa.
Patrząc na długość moich poprzednich cykli @ powinna pojawić się dwa dni temu. Plus jest taki, że jak na razie nie mam plamień, które nie rozstawały się ze mną oraz bóle kręgosłupa i dolnej części brzucha są znacznie mniejsze jak to zazwyczaj miałam. Zastanawiam się, czy to nie zasługa niepokalanka i kurkumy, oraz diety, którą zaczęłam wprowadzać w życie. Może to też przez to mój cykl się wydłużył, a raczej wrócił do prawidłowej długości? Do tej pory @ pojawiała się w 24dc. Dzisiaj jest 27, i ciągle na nią czekam. Ale przyjdzie. Nie muszę robić testu, nie muszę się łudzić - owulacje miałam na przytkanym jajowodzie, i w sumie też za wiele nie staraliśmy się w tym cyklu. Więc pozostaje czekać. Czuję, że już jutro do mnie zawita.
W nowym cyklu jest plan na pierwsze IUI. To dopiero będą emocję. Boję się bardzo tej nadziei, która się we mnie narodzi i bólu, który przyjdzie wraz z niepowodzeniem. Boję się, że tego nie udźwignę.
Jezu, Ty się tym zajmij.

6 lutego 2018, 17:37

Ciche dni z mężem trwają nadal. Wczoraj zadzwoniłam do niego z pracy, chcąc wyjaśnić nieporozumienia zaistniałe między nami. Nie okazywał chęci pogodzenia się, wyrzucił z siebie resztki tego co leżało mu na sercu, po czym dodał krótkie "nara". Nigdy do tej pory nasze kłótnie nie trwały aż tak długo, zawsze dochodziliśmy do porozumienia, potrafiliśmy skupić się na kompromisie. Teraz tak nie jest. Jest oziębły, obojętny, traktuje mnie jak powietrze. Nie chcę po raz kolejny się przed nim korzyć, pokazywać, że bez względu a to jak się zachowuje i tak mu ulegnę... ale chcę by było normalnie. Ale czy może być normalnie w małżeństwie, w którym nie ma dzieci? Przecież to się wyklucza, zaprzecza istnieniu małżeństwa. Przed Bogiem przysięgaliśmy, że przyjmiemy potomstwo, którym nas Bóg obdarzy, gdzie więc ono jest? To nie jest normalne... Nic więc dziwnego, że zaczyna się między nami psuć. Dzieci scalają związek. My ich nie mamy, a w zamian mam ciągłe poczucie winy, do tego dochodzą myśli, że jestem dla męża ciężarem, że go nie uszczęśliwiam.
Nie pomagają zdjęcia noworodków z rodziny, przesyłane przez szczęśliwych rodziców w dobrej wierze... A ja patrząc na te różowiutkie skarbeczki, czuję jak serce rozbija się na milion drobnych kawałków, przez skrywaną miłość, która chciałaby wreszcie się zmaterializować.
To dziwne uczucie kochać kogoś kogo się nie zna, kogo się nie widziało, kochać kogoś kto jeszcze nawet nie istnieje... A czy będzie istnieć?

6 lutego 2018, 17:37

Ciche dni z mężem trwają nadal. Wczoraj zadzwoniłam do niego z pracy, chcąc wyjaśnić nieporozumienia zaistniałe między nami. Nie okazywał chęci pogodzenia się, wyrzucił z siebie resztki tego co leżało mu na sercu, po czym dodał krótkie "nara". Nigdy do tej pory nasze kłótnie nie trwały aż tak długo, zawsze dochodziliśmy do porozumienia, potrafiliśmy skupić się na kompromisie. Teraz tak nie jest. Jest oziębły, obojętny, traktuje mnie jak powietrze. Nie chcę po raz kolejny się przed nim korzyć, pokazywać, że bez względu a to jak się zachowuje i tak mu ulegnę... ale chcę by było normalnie. Ale czy może być normalnie w małżeństwie, w którym nie ma dzieci? Przecież to się wyklucza, zaprzecza istnieniu małżeństwa. Przed Bogiem przysięgaliśmy, że przyjmiemy potomstwo, którym nas Bóg obdarzy, gdzie więc ono jest? To nie jest normalne... Nic więc dziwnego, że zaczyna się między nami psuć. Dzieci scalają związek. My ich nie mamy, a w zamian mam ciągłe poczucie winy, do tego dochodzą myśli, że jestem dla męża ciężarem, że go nie uszczęśliwiam.
Nie pomagają zdjęcia noworodków z rodziny, przesyłane przez szczęśliwych rodziców w dobrej wierze... A ja patrząc na te różowiutkie skarbeczki, czuję jak serce rozbija się na milion drobnych kawałków, przez skrywaną miłość, która chciałaby wreszcie się zmaterializować.
To dziwne uczucie kochać kogoś kogo się nie zna, kogo się nie widziało, kochać kogoś kto jeszcze nawet nie istnieje... A czy będzie istnieć?

10 lutego 2018, 19:59

Powoli zbliża się to, do czego od pewnego czasu dążymy. Ostatnio nie udało się, bo pęcherzyk pękł bardzo szybko, o wiele za szybko. Teraz wiele wskazuje na to, że znów może tak być. IUI mamy zaplanowane na poniedziałek po południu, wczoraj na monitoringu było tłuściutkie jajeczko wielkości 18mm. Biorąc pod uwagę to, że moje komórki jajowe bardzo szybko rosną i dojrzewają, czuję, że owu może przyjść w niedziele wieczorem, bądź w nocy. A wiec znowu za wcześnie. Tym razem nie zamierzam rozpaczać jeśli tak się stanie. Bo będzie to dla mnie wyraźny znak, być może od Tego z Góry by tego nie robić, by jeszcze poczekać, bo to nie ten czas? Biorę to co mi zsyła Bóg, muszę wreszcie zacząć doszukiwać się tego co chce mi powiedzieć.
Marzę o dziecku, robię wiele by pojawiło się w naszym życiu. W tym cykl również przykładam się do tego, sumiennie wypełniam zalecenia lekarza - z mojego punktu widzenia, nic nie zaniedbałam przed IUI, jeśli więc owulacja pojawi się wcześniej, do kogo mogę mieć pretensje? Widocznie tak ma być.
Z moim K. kryzys zażegnany. Ostatnia kłótnia, to były najdłuższe ciche dni w historii naszego związku - 3 długie, samotne doby. Kamień spadł mi z serca, że wszystko wróciło na swój tor, że znów jest między nami pięknie. Kocham go, on kocha mnie. Wierzę, że ta miłość kiedyś zaowocuje.

11 lutego 2018, 17:53

Nie ogarniam moich jajeczek, rosną w zastraszającym tempie. Jeśli ufać testom owulacyjnym, to owulacje mam już za sobą, a co za tym idzie z jutrzejszego IUI nici. No trudno, nie rozpaczam jakoś wyjątkowo, widocznie tak miało być, tak chciał Bóg. W kwestii starań mamy za sobą już tak wiele rozczarowań, tak wiele dni oczekiwania, że kolejna dokładka nie robi większego znaczenia. Cierpliwość, dzisiaj tego uczy mnie Bóg. Nie teraz, poczekamy więc.

15 lutego 2018, 20:32

IUI się odbyło. Jajeczko poczekało, śmiem przypuszczać, że nawet pękło dopiero kilkanaście godzin po zabiegu. Mój K. ma świetne parametry nasienia.
Teraz czekamy i modlę się, bo w modlitwie jedyna nadzieja na powodzeni, bądź pokorne przyjęcie woli Boga.
Endo daje daje o sobie znać.

20 lutego 2018, 18:38

Czemu ludzie zawsze wychodzą z mylnego założenia, że ich życie będzie jak w bajce, że wszystko co złe ich nie dotyczy, a jeśli już to prędzej czy później kończy się to 'happy endem'? Czemu i ja uległam złudnemu wyobrażeniu, że mogę być tym szczęśliwcem, który po wyboistej drodze i serii nieszczęśliwych dni ujrzy wreszcie słońce na niebie?
Do testowania pozostało 6 dni, ale szczerze wątpię by aż tyle to wszystko trwało. Po kilku dniach euforii, kolejnej nadziei, że tym razem się uda, że przecież zasługuję na to, że Bóg uczyni coś pięknego w moim życiu, wyszedł klops. To co zawsze - boli dolna część kręgosłupa promieniując na uda, bolą pachwiny, boli podbrzusze i boli serce, bo dotarło, że w tym cyklu nie będzie nic nadzwyczajnego, że nic się nie zmieni, nie będzie fajerwerków. Nie będzie cudu. Co więc robię? Siedzę i płaczę, już nie tak histerycznie jak dawniej, teraz to cichy płacz, tym razem serce krzyczy. Czuję jak w gardle mam ucisk, jak pieką mnie oczy, a nogi uginają się i słabną. Opłaczę ten cykl już teraz by jak @ przyjdzie było lżej, o ile jest to możliwe. Jak ja to powiem K.? Co dalej? Nie mam żadnego planu.
Wykańcza mnie psychicznie ten długi okres kiedy wiem, że nic z tego. Normalnie dziewczyny przeżywają ból jak pojawia się @, kiedy mija zaczynają działać od nowa. U mnie trwa to znacznie dłużej... zaczyna się tydzień przed miesiączką, z każdym ukłuciem i bólem, przypominam sobie, że znów się nie udało. To tak jakby @ pojawiała się codziennie przez 10 dni, kilka razy dziennie. I za każdym razem krwawi serce.

28 lutego 2018, 15:53

Wydaje się, że od ostatniego wpisu minęło tak wiele czasu, tak jakby to było miesiące, a nawet rok temu. Był tak przepełniony bólem, rozczarowaniem, pozbawiony nadziei. Tymczasem los bywa przewrotny, lubi płatać nam figle, a my marni ludzie nigdy nie powinniśmy wątpić w to, że wszystko może się odmienić i przynieść coś pięknego. Dziś wiem, że poprzedni wpis, tak emocjonalny był dyktowany przez szalejące we mnie hormony. To mały CUD, który wtedy zadamawiał się w moim ciele, powodował, że w moim umyśle pojawiło się zwątpienie. Tymczasem - tak, JESTEM W CIĄŻY! Po prawie dwóch latach starań, wielu przelanych łzach, gorszych dniach, chwilach załamania, nareszcie się udało. Dziękuję Ci Boże, bo wiem, że to dzięki Tobie. Dziękuję, że obdarzyłeś nas tym cudem.
Ciągle nie dociera do mnie, że to dzieje się naprawdę. W poniedziałek pojechałam na pierwszą betę - wynik 182,2!!! Piękna tłusta beta. Dzisiaj ją powtórzyłam - 382,5. Jest piękny przyrost. Teraz tylko czekać na wizytę serduszkową.
Wiem, ze przed nami wiele obaw - czy pojawi się serduszko, czy maleństwo będzie zdrowe. Ale jesteśmy tak szczęśliwi i wierzymy, że Opatrzność czuwa nad nami.

Każdej wierzącej szczerze polecam modlitwę do Św. Gerarda. Wiem, że to za jego wstawiennictwem nam się udało.

7 marca 2018, 17:48

Przede mną pierwsza wizyta ciążowa. Co prawda dopiero za tydzień, w 6 tygodniu ciąży, jednak już nie mogę się doczekać. Wszyscy z mojego otoczenia mówią, że to za wcześnie, że jeszcze nie będzie widać serduszka. Ale mam to gdzieś, chcę wiedzieć czy to nie jest ciąża pozamaciczna, tak często występująca wśród kobiet z endometriozą. Będzie to 31 dzień po IUI, więc teoretycznie bąbelek nie będzie już taki malutki, ale czy będzie serduszko? Tyle obaw i strachu przede mną... Wierzę, że dobry Bóg będzie miał nas w swojej opiece.
Nie mogę doczekać się chwili, w której przekażę mamie, ze zostanie babcią. Wiem, że bardzo się ucieszy, jej wielkie marzenie, modlitwy właśnie siłę wypełniają. Jej też jestem wdzięczna, za tak wielki trud, czas który poświęca by modlić się w naszej intencji, msze i nabożeństwa, w których uczestniczy. Jej modlitwa ma moc. Nigdy jej tego nie zapomnę.

17 marca 2018, 19:51

W czwartek byłam na pierwszym USG ciążowym. Emocji mi towarzyszących nie da się wyrazić słowami. Cały dzień byłam zdenerwowana, a przed samym gabinetem serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Tak bardzo się bałam, że to wszystko jest zbyt piękne by mogło dziać się naprawdę. Po tak długiej historii starań, gdzie na każdym kroku czaiła się kolejna przeszkoda do pokonania, teraz trudno uwierzyć, że wszystko będzie proste i łatwe. Na razie jednak szczęście trwa, i niech tak będzie całe szczęśliwe kolejne 7,5 miesiąca.
Na ekranie, w gabinecie, zobaczyłam pierwszy raz nasze dziecko. Serduszko biło mu wyraźnie, a ja poczułam wielką ulgę. Pod moim sercem bije drugie serce, małe życie, mały, wymodlony cud...
Moi rodzice już wiedzą - ale o tym w kolejnym wpisie, bo teraz mam czas na męża :)

16 lipca 2018, 14:27

Miałam już tutaj nic nie pisać, zapomnieć o tym pamiętniku i swoich wpisach, ale coś mnie tknęło, że nie powinnam. Nie mogę zostawiać w niepamięci tej długiej drogi jaką przeszłam by zobaczyć upragnione bicie serduszka na uSG.
Dzisiaj jestem w 25 tygodniu ciąży. Dziś pierwszy dzień mojego l4. Pora zwolnić, odpocząć i zacząć kompletować wyprawkę dla Filipa. Tak, znamy płeć praktycznie od 13 tygodnia. Czekamy na naszego wymodlonego synka. Radości z tego powodu nie da się zmierzyć żadną miarą. Ale też nic nie jest w stanie określić stachu jaki we mnie drzemie: czy będę dobrą mamą, czy odnajdę się w nowej rzeczywistości, czy będę umiała pokazać świat tej malutkiej istocie i nauczyć ją co jest dobre a co złe? To wielka odpowiedzialność. Nie wiem czy podołamy, ale wierzę, że Miłość która jest w nas, nam pomoże. Ta wiara jest tak wielka, że nieśmiało już teraz myślę o kolejnym dziecku. Na jakieś deklaracje czy większe plany na razie jest za wcześnie, ciągle w pamięci mam te morza wylanych łez, gdy staraliśmy się o naszego maluszka. To cud, że się udało. Nie mogę być tak zachłanna by myśleć już o kolejnym. Chociaż marzyć zawsze można.
Oddaje się w ręce Boga, wiem, że droga którą on nam wybierze będzie dla nas najpiękniejsza...
1 2 3