W ciągu ostatnich dwóch dni ciągle wybuchałam płaczem, nie mogłam się uspokoić. W końcu wieczorem mąż usadził mnie na kanapie i zrobił mocnego drinka. Gadaliśmy i gadaliśmy, aż do 2 w nocy, ale do niczego sensownego nie doszliśmy. Tyle tylko, że zrobiło mi się ciut lżej. Odrobinę.
W obecny cykl weszłam ze złością. Z żalem i z rezygnacją. Z fochem - na mój organizm, na Jego plemniczki, na cały portal ovufriend, na Boga, na los, na matkę naturę. Zamierzam w tym fochu trwać, nie dam się łatwo ubłagać, pozostanę nieprzejednana. Nie wierzę już, że się uda. Wiem, że 8 miesiecy starań w stosunku do wielu lat, jakie mają za sobą niektóre pary, to nic, ale oceniam sytuację z własnego punktu widzenia i twierdzę, że jest zła.
Nie chcę rozpoczynać pielgrzymki po lekarzach. Nie chcę podporządkowywać seksu monitoringom, uzależniać wszystkiego od wyników badań, od brania leków. Nie chcę zatracić resztek spontaniczności i radości ze zbliżeń. Ale z drugiej strony - nie chcę, by mijały miesiące i lata bezowocnych starań. Boję się. I nie wiem, co robić. Dlatego nie robię nic.
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 lutego 2014, 12:53
Czuję presję, jaką sama sobie narzucam. W pracy już prawie nic nie robię, nie umiem się na niczym skupić, myślę tylko o tym, że chcę być w ciąży, chcę być mamą, chcę stąd uciec. Tak wiele moich życiowych dróg spotyka się w jednym miejscu, że aż mnie to przeraża. Kariera zawodowa, życie małżeńskie, realizacja marzeń - wszystko zależne jest od tego, czy uda nam się zostać rodzicami. Coraz bardziej oboje tego chcemy i coraz większe odnosimy wrażenie, że to dla nas coś nieosiągalnego. Boję się. Niech się już uda, niech to się już skończy. W każdym kolejnym miesiącu jest coraz mniej radości z tych starań, a coraz więcej nerwów i żalu i nie potrafię na to nic poradzić. Nigdy nie sądziłam, że będę aż tak emocjonalnie do tego wszystkiego podchodzić.
W tym cyklu wszystko było tak inaczej... A może to raczej mnie się wydawało, że było inaczej. Przerażające, jak działa podświadomość kobiety pragnącej dziecka. W każdym cyklu mam jakieś typowe objawy ciąży i za każdym razem są to inne objawy. Co będzie, gdy wyczerpię cały repertuar? W tym cyklu pojawił się dziwny śluz, mocniejszy ból piersi, dziwne kłucia w podbrzuszu, bulgotanie w brzuchu i silna zgaga prawie po każdym posiłku/napoju. Dlaczego można sobie aż tak wmawiać różne rzeczy i je odczuwać? Jakie to wszystko dziwne i pogmatwane.
Nie mogę zebrać myśli. Czuję się jak lustro rozbite na miliony kawałeczków. Czekam na jutro i jednocześnie się go boję, moje nadzieje i lęki przeplatają się i wymieniają. Jednego dnia wierzę, że wreszcie się udało, drugiego - boję się, że znów się boleśnie rozczaruję. Chciałabym o tym nie myśleć, nie czekać, nie odliczać dni i nie zastanawiać się, ale to zabrnęło już za daleko. Wraz z rozpoczęciem czwartego cyklu starań spontaniczny luz odszedł w zapomnienie. Teraz myślę już tylko o tym, jak bardzo pragnę zostać mamą.
Jeszcze jakieś 3 dni niepewności. A później...ocean łez?
Teraz jestem przerażona. Z całej grupy około 30 kobiet, które walczyły ze mną już tylko kilka nadal walczy. Pozostałe są w ciąży. Udaje Im się po 3, 4, 6, czy 10 miesiącach starań. Początkowo cieszyłam się z Ich sukcesu, ze spełnionego marzenia. Teraz już nie potrafię. Za każdym razem odczuwam strach, smutek, żal i zazdrość. Dlaczego nie ja? Dlaczego to nie w moim brzuchu zadomowiła się fasolka? Miesiące mijają, kolejne staraczki przychodzą i odchodzą, a ja tkwię wciąż w tym samym miejscu, wciąż z tymi samymi obawami, które raz po raz mieszają się z nadzieją. Nie wiem, co dalej. Chyba naprawdę czas na badania. A tak chciałam tego uniknąć...
Teraz tylko czekam, aż skończy się ten koszmarny cykl. Został zmarnowany przez głupią małżeńską sprzeczkę. Kilka niepotrzebnych słów odsunęło nas o kolejny miesiąc od szansy zostania rodzicami... To takie przykre! Od kilku dni bardzo mnie suszy i w dziwny sposób boli mnie brzuch. Gdyby były starania, już zaczęłabym podejrzewać, że może się udało. A tak - wiem, że tylko chora wyobraźnia podszeptuje mi jakieś objawy, ale tym razem nie dam się nabrać, bo mam unaoczniony dowód na to, że nie mogło się udać. Skoro nie udaje się, gdy cykl jest obsadzony serduszkami, to niby jakim cudem miałoby się udać przy jednym marnym serduszku? Ech, czekam, jeszcze tylko 2 dni i zacznie się nowy cykl.
Z nową szansą, nowymi nadziejami i...nowym rozczarowaniem?
Czy teraz znowu tak będzie? Czy ten wykres - tak odmienny od wszystkich wcześniejszych - i te wszystkie objawy, których nie chcę wynajdywać, ale które same się pchają....czy to wszystko to znów tylko wytwór mojej wyobraźni i wyraz moich matczynych pragnień...?
Jeszcze kilka dni czekania.
Kilka bardzo długich dni.
Jutro odbieram jeszcze wyniki z prolaktyny i progesteronu. Tego też jestem bardzo ciekawa, bo jak dotąd wszystko inne (LH, FSH, TSH, FT3, FT4, anty-TPO) wyszło w normie.
Jedno jest pewne - w czerwiec wkroczę z pełną świadomością na temat stanu mojego zdrowia i mojej płodności. A co będzie dalej? Pewnie przekonamy się po urlopie.
- jestem drugi dzień po okresie i brzuch boli mnie znów tak, jak przed miesiączką (ból trochę jak na okres, trochę jak na biegunkę)
- piersi nie bolą przy dotyku, ale gdy schodzę po schodach, odczuwam ból sutków
- swędzi mnie skóra na piersiach już 2 tygodnie
- codziennie w którymś momencie dnia zaczyna mi być niedobrze, odbija mi się dziwnie
- dziś po przekopaniu ogródka zrobiło mi się słabo, aż mi się nogi trzęsły
- test owulacyjny wyszedł mi dziś pozytywny, a nie powinien taki być zaraz po okresie
- mój okres był jakiś dziwny, niby normalny, ale jednak troszkę bardziej skąpy, właściwie dwa dni był lekki okres, a 3 dni plamienie takie brązowawe, a czasem różowe
- mam śluz mleczny, lekko rozciągliwy i czuję jak mi tam wilgotno
- temperatura dziś rano wynosiła 36,6 czyli nie jest to tempka z poziomu moich najniższych
- 3 dni temu miałam takiego smaka na czekoladę, że prawie się popłakałam, że żadnej nie mamy w domu
- ogólnie dość dziwnie się zachowuję i już dwa razy w tym tygodniu usłyszałam od męża: "A może Ty w ciąży jesteś?"
Dodając do tego wszystkiego 3 pozytywne testy ciążowe, które wykonałam przed @.... no nie wiem, nie daje mi to wszystko spokoju, cały czas mi się wydaje, że jednak jestem w ciąży...Naczytałam się w necie o "okresie" w pierwszym trymestrze ciąży, ale czy to możliwe, żeby właśnie mnie to spotkało? A może to psychika robi swoje? A może jakaś choroba się do mnie przyplątała?
Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, zastanawiam się, czy dla świętego spokoju kupić jeszcze jeden test i sprawdzić, ale tak bardzo boję się rozczarowania i potwierdzenia, że dostaję do głowy od tych starań, że zwlekam z tym wszystkim...
A tymczasem czekam na jutro - mam dzwonić do gina po wyniki hpv...okaże się wówczas, czy będzie konieczna 2-miesięczna przerwa w staraniach. Oby nie!
Czas wlecze się, jak z gumy. Wciąż nie potrafię pogodzić się z tym, że pomimo poddania się operacji, nadal nie możemy starać się o dziecko. Co prawda moja codzienność wraca powoli do równowagi, od dwóch dni udaje mi się nie płakać, ale wciąż żyje we mnie poczucie niesprawiedliwości. I lęk, że nigdy się nie uda.
Wczoraj odebrałam wynik z histopatologii. Na szczęście komórek rakowych nie wykryto, bo chyba tylko tego potrzeba by mi jeszcze było do "szczęścia". Potwierdził się jednak endometrialny charakter torbieli z lewego jajnika. A na prawym było coś innego, nie rozumiem co, bo oczywiście wszystko jest po łacinie. Zapytam lekarza przy najbliższej wizycie.
Trzy tygodnie po laparotomii potrafię się już zupełnie normalnie ruszać i prawie wszystko robię, pilnuję się tylko, żeby nie dźwigać ciężkich przedmiotów. Z każdym kolejnym dniem coraz częściej łapię się myśli, że skoro rekonwalescencja przebiega tak dobrze, to może ginekolog zechce skrócić kurację lekiem Visanne, np. do 4 miesięcy - zawsze to lepsze niż pół roku... Bardzo bym chciała jeszcze w 2015 urodzić nam pierwsze dziecko, a może nawet od razu dwójeczkę, tak w ramach wynagrodzenia od losu?
Póki co staram się skupiać na innych obszarach mojego życia, ale powiedzmy sobie szczerze - średnio mi to wychodzi. Nigdy nie przypuszczałam, że starając się o dziecko, będę zmuszona...nie starać się o nie. To bardzo ciężkie do zaakceptowania, ale jakoś będziemy musieli z tym żyć. W międzyczasie mąż idzie na badanie nasienia, ale mam nadzieję, że u Niego wszystko będzie ok i że po zakończonej kuracji hormonalnej spełnimy nasze wspólne, największe marzenie.
Mój Mąż zadzwonił dziś do Kliniki Leczenia Niepłodności i umówił się na badanie nasienia. Na razie zdecydowaliśmy się na badanie podstawowe, mam nadzieję, że to wystarczy, i że wyniki wyjdą super. Że okaże się, iż armia żołnierzyków jest gotowa do zapłodnienia mnie w lutym Badanie ustalone na 22 września, na 17. Wyniki będą w tym samym dniu. Dobrze, że coś już będziemy wiedzieć. Gdy już będę znać te wyniki i będę wiedzieć, czy jest ok, pójdę na kontrolę do mojego gina, bo gdyby coś było nie tak z armią, to od razu zagadam do mojego lekarza, że i z tym mamy problem. No ale staram się myśleć pozytywnie i nie przewiduję takiego obrotu wydarzeń
A za kilka dni, w sobotę, najprawdopodobniej wybywamy na trochę w Bieszczady. Pobędziemy sam na sam, pozachwycamy się pięknymi widokami, będziemy duuużo spacerować i jeszcze więcej rozmawiać, odpoczniemy... A po powrocie zamierzam w końcu znaleźć pracę, 3 miesiące siedzenia w domu i obijania się zdecydowanie mi wystarczą! Następna przerwa w karierze zawodowej planowana dopiero na urlop macierzyński...
W Bieszczadach było super: plamienia odpuściły, innych dolegliwości nie odczuwałam, nawet problemy z zasypianiem odeszły w siną dal, bo po całodziennych wędrówkach byłam tak padnięta, że zasypiałam w sekundę. Ostatniego dnia pobytu jednak zaatakowała mnie zgaga, potworna, ogromna zgaga, której niczym nie dało się zneutralizować. Jestem żołądkowcem, mam skłonności do niestrawności i zgagi, ale nigdy jeszcze aż tak nie paliło mnie w przełyku!
Tego samego dnia doszedł ból pleców. Łupie mnie nie tylko w krzyżu, jak to się czasem zdarzało w pierwszym dniu okresu, ale bolą mnie też jakby kości i mięśnie w okolicach łopatek. Gdy wracaliśmy samochodem z gór i musiałam siedzieć przez te 7 godzin, to prawie płakałam z bólu, serio już nie wiedziałam, jak się na tym fotelu ułożyć, żeby tak nie bolało.
Dziś plecy bolą mnie cały dzień i zgaga też dokucza. Sięgnęłam po ulotkę Visanne: ból pleców jest wymieniony wśród częstych skutków ubocznych, tak samo problemy żołądkowe i bóle głowy, które również od kilku dni mi dokuczają Pewnie nie da się z tym wszystkim nic zrobić i jedyną radą jest przeczekać. Może wkrótce to minie, tak, jak minęły plamienia...które swoją drogą od wczoraj wróciły. Zastanawiam się, jak długo wytrzymam jeszcze na tych tabletkach... Kolejne 4 miesiące to dla mnie jakaś abstrakcja, a tyle jeszcze powinnam je łykać... Zobaczymy, co powie Gin na kontroli.
Mój Mąż chyba denerwuje się poniedziałkowym badaniem. Nic na ten temat nie mówi, ale widzę po Jego ogólnym zachowaniu, że ma to gdzieś z tyłu głowy i nie daje Mu to spokoju. Pewnie się martwi, że wyniki wyjdą kiepskie. Ja staram się myśleć pozytywnie, ale trochę mnie wkurza zachowanie Męża, bo mam wrażenie, że podświadomie specjalnie działa tak, by pogorszyć wynik Na urlopie codziennie jakieś piwko, ostatnio (choć od roku nie pali) skusił się na cygaro i raz na tradycyjną fajkę (szczęście w nieszczęściu, że nie sięgnął po papierosa), a abstynencja seksualna jak na moje oko będzie o dzień za długa (bo On nie miał ochoty), choć teoretycznie mieści się jeszcze w wytycznych Kliniki (3-5 dni). W złości myślę sobie, że jeszcze niech w poniedziałek przed wyjazdem weźmie sobie gorącą kąpiel i usmaży resztę żołnierzyków, wtedy wynik będzie już w ogóle do dupy! Z drugiej jednak strony: może to i lepiej, że On się w żaden konkretny sposób nie przygotowuje do badania, bo wynik nie byłby wówczas miarodajny, bo skoro normalnie On zażywa gorące kąpiele, czy wypije piwo od czasu do czasu, to Jego plemniki są wówczas takie same, jak teraz... Sama nie wiem, nie rozmawiam z Nim o tym, bo nie chcę Go dodatkowo stresować. Staram się cierpliwie poczekać na poniedziałkowe wyniki badania. Ale stres jest u bas obojga, tego się chyba nie da ominąć.
Nadal mam wrażenie, że wszyscy wokół zachodzą w ciążę. Mam nadzieję, że w styczniu/lutym nie okaże się, że dla nas "zabrakło" już dzidziusia!
A dziś ja byłam na kontrolnej wizycie u gina...Wszystko się ładnie zagoiło, lek wstrzymał owulkę, więc endometrioza póki co mi nie zagraża... Lek muszę brać jeszcze przez 4 miesiące dla bezpieczeństwa, zaraz po odstawieniu możemy się starać...I na tym koniec dobrych wieści.
Po odstawieniu mogę od razu zajść, a mogę przez jakieś 3 cykle w ogóle nie mieć owulki!
Mogę zachodzić w ciąże biochemiczne.
Możemy na Cud czekać ok. 8-12 miesięcy.
Przecież już czekamy prawie 1,5 roku. Do tego 4,5 miesiąca na leczenie. I jeszcze kolejny rok bez ciąży lub z poronieniami?
Ja chyba nie dam rady.
Dlaczego nie mogę tak po prostu, jak miliony kobiet, zajść w ciążę, cieszyć się z dwóch kresek i urodzić zdrowego, ślicznego bobaska?
Dlaczego?
Jest w tym jakiś rytuał... Chodzę po domu i podmieniam rekwizyty Zwykły lubrykant, stojący przy łóżku, zamieniłam na conceive plus, pudełko Visanne leżące na stoliku, zamieniłam na kwas foliowy, a przy poduszce położyłam termometr... Mąż już dziś chętny do działania A ja...podekscytowana i pełna dobrych przeczuć. Tyle na to czekaliśmy. Te 6 miesięcy wcale nie minęło w oka mgnieniu. A jednak dotrwaliśmy i teraz nie ma już żadnych przeszkód, by powiększyć naszą rodzinkę A zatem - do dzieła!
O, losie, bądź łaskawy, proszę... Bo nie wiem, na ile starczy mi sił.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 stycznia 2015, 09:36
Powiem Wam, że najbardziej na tym cierpi moja praca. Mam dziś tak kiepski dzień, że nic mi się nie chce. Najchętniej poszłabym teraz spać. W nocy kiepsko sypiam od 3 dni, budzę się co chwilę, muszę w nocy wstawać do toalety, a rano się zwlec z łóżka nie umiem, masakra. Gdyby się okazało, że uda(ło) mi się wreszcie zajść w ciążę, to wybaczyłabym sobie całe to lenistwo i brak ogarnięcia, ale w każdym innym przypadku będę na siebie zła. Od miesiąca prowadzę własną firmę i wiem, że wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie i od mojej pracy, więc jak nie zarobię na ZUS to będzie to moja wina
Mętlik w głowie, a dni płyną tak wolno...Jeszcze co najmniej 3 dni do wiarygodnego testowania, uhhh!
Trzymam kciuki:)
Moja kochana Cassie jestem z Tobą całym sercem, czekam na wieści, Trzymam kciuki :)
Dzięki dziewczyny, ale chyba i tak nic z tego :((