Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Spełnić ostatnie marzenie
Dodaj do ulubionych
1 2 3

19 stycznia 2014, 21:12

Byliśmy dziś na spacerze, a później wpadliśmy do sklepu na szybkie zakupy. Na koniec mąż poszedł już do samochodu, a ja do drogerii po tusz do rzęs. Coś mnie podkusiło i kupiłam też test ciążowy Pink. Mężowi nic nie powiedziałam. Po powrocie do domu - a była godzina 18 - zaszyłam się w łazience i zrobiłam test. Nic. Jedna krecha i ani cienia drugiej. Mąż mnie wołał, więc szybko wcisnęłam test do szafki i zapomniałam o nim. Jakiś czas później wyjmuję, zerkam, a tam cień drugiej kreski. Cień - bo to nie jakiś wyraźny zarys, z drugiej strony w galerii widziałam wiele takich testów oznaczonych jako pozytywne. Nikomu nic nie chcę mówić, bo nie chcę ukochanemu niepotrzebnie robić nadziei, ale...dziś chyba nie zasnę. Boję się, że rano obudzę się z @... Nie mam zapasowego testu, żeby powtórzyć z porannego moczu, a jutro jadę do pracy i pewnie nawet nie będzie kiedy i gdzie kupić testu. Rany...ależ mam w głowie mętlik!!

24 stycznia 2014, 22:33

Przez ostatnie dwa dni nie mogłam się pozbierać. Jeszcze w żadnym cyklu nie przeżywałam nadejścia @ tak, jak tym razem. Naprawdę uwierzyłam, że się udało. Z moich obserwacji wynika, że udaje się do 8 miesiąca, a jeśli nie, to później się okazuje, że u pary są jakieś problemy natury zdrowotnej.
W ciągu ostatnich dwóch dni ciągle wybuchałam płaczem, nie mogłam się uspokoić. W końcu wieczorem mąż usadził mnie na kanapie i zrobił mocnego drinka. Gadaliśmy i gadaliśmy, aż do 2 w nocy, ale do niczego sensownego nie doszliśmy. Tyle tylko, że zrobiło mi się ciut lżej. Odrobinę.
W obecny cykl weszłam ze złością. Z żalem i z rezygnacją. Z fochem - na mój organizm, na Jego plemniczki, na cały portal ovufriend, na Boga, na los, na matkę naturę. Zamierzam w tym fochu trwać, nie dam się łatwo ubłagać, pozostanę nieprzejednana. Nie wierzę już, że się uda. Wiem, że 8 miesiecy starań w stosunku do wielu lat, jakie mają za sobą niektóre pary, to nic, ale oceniam sytuację z własnego punktu widzenia i twierdzę, że jest zła.

Nie chcę rozpoczynać pielgrzymki po lekarzach. Nie chcę podporządkowywać seksu monitoringom, uzależniać wszystkiego od wyników badań, od brania leków. Nie chcę zatracić resztek spontaniczności i radości ze zbliżeń. Ale z drugiej strony - nie chcę, by mijały miesiące i lata bezowocnych starań. Boję się. I nie wiem, co robić. Dlatego nie robię nic.

6 lutego 2014, 12:48

Wczoraj miała miejsce bardzo dziwna i przykra sytuacja. Mąż wiedział, że test owulacyjny wyszedł pozytywny i - może niepotrzebnie - powiedziałam Mu wieczorem, że mam bóle owulacyjne i że to decydujący dzień. Chyba za bardzo się przejął. Znamy się już prawie 6 lat i pierwszy raz sprzęt mojego męża zawiódł :( Zaczęło się jak zwykle od pieszczot i przytulanek i było wszystko ok, później jakiś gest męża mnie rozbawił i zachichotałam, a dalej...już nic nie było tak, jak zwykle. Kiedy po 30 minutach braku zainteresowania moją osobą ze strony męża zaczęłam się ubierać, czułam żal, złość, rozczarowanie i pewnego rodzaju zażenowanie... Rozpłakałam się i beczałam przez dobrą godzinę, a On w tym czasie leżał obok i w żaden sposób nie zareagował. Wściekła zapytałam Go, po co to wszystko, po co te testy, ta temperatura, skoro i tak nic z tego nie wynika. Kiedy emocje opadły pomyślałam, że dla Niego ta sytuacja musiała być tym bardziej trudna. Wiedział, że mam wobec Niego oczekiwania, którym nie dał rady sprostać. Na pewno się zestresował, był na siebie zły, na pewno było Mu też głupio, bo wiadomo, że taka sytuacja na pewno bardzo wjeżdża facetowi na ambicję... Źle się zachowałam, mogłam Go przytulić, powiedzieć, że nic się przecież nie stało, że ma się tak nie stresować... Nie zrobiłam tego i teraz boję się, że On będzie mieć jakiś uraz i że zacznie unikać seksu. Mam nadzieję, że nie... Ale ta sytuacja pokazuje, że całe te starania o dziecko obojgu nam nie służą, to wszystko staje się zbyt nerwowe z każdym kolejnym miesiącem. Minęło już tyle czasu... Nie wiem, co dalej. Nie chcę rezygnować z dziecka, mąż też nie chce, to nasze największe marzenie, nasz życiowy priorytet, dla którego oboje zrezygnowaliśmy z innych naszych marzeń - głównie zawodowych. Co dalej? Co teraz? Boję się, gdy widzę, w jaką stronę to wszystko zmierza :( Nie tak miało być, nie tak to wszystko sobie wyobrażałam kiedyś tam, w przeszłości. Myślałam, że czas starań to czas wyjątkowo intymny, romantyczny, uczuciowy... Tak było przez pierwsze 3-4 miesiące, później było już tylko gorzej :( Nie mam pojęcia, jak ugryźć ten temat, jak do tego wszystkiego podejść. Nie wiem. Nad ranem mąż mnie przytulił, powiedziałam tylko "Zostaw mnie", bo chciałam zmierzyć temperaturę...to też źle wyszło, mogłam wytłumaczyć, czemu ma mnie chwilowo nie ruszać, a nie warknąć na Niego, jakbym była zła o minioną noc :( Ech, głowę mi myśli rozsadzą do czasu, aż On nie wróci z pracy i nie porozmawiamy. Niech już będzie wszystko dobrze. Boże, daj nam Dziecko :(

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 lutego 2014, 12:53

7 lutego 2014, 15:59

Wczoraj powtórzyła się ta sama sytuacja..Tzn. serduszko było, ale wymuszone i w ogóle ledwo się udało. Nie wiem, skąd te problemy, czy mąż jest przemęczony, czy za bardzo się zestresował. Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, nigdy tak nie było... Już mnie z tego wszystkiego głowa boli. Chcę z Nim porozmawiać, ale wiem, że mężczyźni niechętnie rozmawiają na takie tematy...Zobaczymy.

Czuję presję, jaką sama sobie narzucam. W pracy już prawie nic nie robię, nie umiem się na niczym skupić, myślę tylko o tym, że chcę być w ciąży, chcę być mamą, chcę stąd uciec. Tak wiele moich życiowych dróg spotyka się w jednym miejscu, że aż mnie to przeraża. Kariera zawodowa, życie małżeńskie, realizacja marzeń - wszystko zależne jest od tego, czy uda nam się zostać rodzicami. Coraz bardziej oboje tego chcemy i coraz większe odnosimy wrażenie, że to dla nas coś nieosiągalnego. Boję się. Niech się już uda, niech to się już skończy. W każdym kolejnym miesiącu jest coraz mniej radości z tych starań, a coraz więcej nerwów i żalu i nie potrafię na to nic poradzić. Nigdy nie sądziłam, że będę aż tak emocjonalnie do tego wszystkiego podchodzić.

14 lutego 2014, 21:36

Zbliża się koniec kolejnego cyklu... Niby zostały jeszcze 3 dni, ale już jestem prawie pewna, że po raz kolejny nam się nie udało. Wizja badań nadchodzi nieubłaganie. Tylko czy ja na pewno tego chcę? Monitoringów, pomiarów, wyliczeń, badań? Czy chcę wiedzy, że z którymś z nas jest coś nie tak? Czy chcę wiedzy, że wszystko jest ok, a mimo to z jakiegoś powodu się nie udaje? Miotam się, niczym dzikie zwierzę w klatce. Sama nie wiem już, jakie myśli i jakie emocje będą dobre, a jakie niewskazane.

W tym cyklu wszystko było tak inaczej... A może to raczej mnie się wydawało, że było inaczej. Przerażające, jak działa podświadomość kobiety pragnącej dziecka. W każdym cyklu mam jakieś typowe objawy ciąży i za każdym razem są to inne objawy. Co będzie, gdy wyczerpię cały repertuar? W tym cyklu pojawił się dziwny śluz, mocniejszy ból piersi, dziwne kłucia w podbrzuszu, bulgotanie w brzuchu i silna zgaga prawie po każdym posiłku/napoju. Dlaczego można sobie aż tak wmawiać różne rzeczy i je odczuwać? Jakie to wszystko dziwne i pogmatwane.

Nie mogę zebrać myśli. Czuję się jak lustro rozbite na miliony kawałeczków. Czekam na jutro i jednocześnie się go boję, moje nadzieje i lęki przeplatają się i wymieniają. Jednego dnia wierzę, że wreszcie się udało, drugiego - boję się, że znów się boleśnie rozczaruję. Chciałabym o tym nie myśleć, nie czekać, nie odliczać dni i nie zastanawiać się, ale to zabrnęło już za daleko. Wraz z rozpoczęciem czwartego cyklu starań spontaniczny luz odszedł w zapomnienie. Teraz myślę już tylko o tym, jak bardzo pragnę zostać mamą.

Jeszcze jakieś 3 dni niepewności. A później...ocean łez?

13 marca 2014, 19:53

Kiedy przyszłam na Ovufriend, zobaczyłam, jak wiele kobiet każdego dnia walczy o spełnienie marzenia o macierzyństwie. To mnie pokrzepiało: nie czułam się inna, gorsza, przekonałam się, że zajście w ciążę to prawie nigdy nie jest takie "hop siup", jak mi się niegdyś wydawało.

Teraz jestem przerażona. Z całej grupy około 30 kobiet, które walczyły ze mną już tylko kilka nadal walczy. Pozostałe są w ciąży. Udaje Im się po 3, 4, 6, czy 10 miesiącach starań. Początkowo cieszyłam się z Ich sukcesu, ze spełnionego marzenia. Teraz już nie potrafię. Za każdym razem odczuwam strach, smutek, żal i zazdrość. Dlaczego nie ja? Dlaczego to nie w moim brzuchu zadomowiła się fasolka? Miesiące mijają, kolejne staraczki przychodzą i odchodzą, a ja tkwię wciąż w tym samym miejscu, wciąż z tymi samymi obawami, które raz po raz mieszają się z nadzieją. Nie wiem, co dalej. Chyba naprawdę czas na badania. A tak chciałam tego uniknąć... :(

Teraz tylko czekam, aż skończy się ten koszmarny cykl. Został zmarnowany przez głupią małżeńską sprzeczkę. Kilka niepotrzebnych słów odsunęło nas o kolejny miesiąc od szansy zostania rodzicami... To takie przykre! Od kilku dni bardzo mnie suszy i w dziwny sposób boli mnie brzuch. Gdyby były starania, już zaczęłabym podejrzewać, że może się udało. A tak - wiem, że tylko chora wyobraźnia podszeptuje mi jakieś objawy, ale tym razem nie dam się nabrać, bo mam unaoczniony dowód na to, że nie mogło się udać. Skoro nie udaje się, gdy cykl jest obsadzony serduszkami, to niby jakim cudem miałoby się udać przy jednym marnym serduszku? Ech, czekam, jeszcze tylko 2 dni i zacznie się nowy cykl.

Z nową szansą, nowymi nadziejami i...nowym rozczarowaniem?

5 kwietnia 2014, 23:01

Myślałam kiedyś, że z każdym kolejnym miesiącem będę bardziej zrezygnowana, obojętna i twarda. I że ten psychiczny luz sprawi, że nagle uda się "zaskoczyć". Mija jednak 11 cykl starań, a ja nie czuję, żebym się jakoś mniej nakręcała przed @ i miała spokojniejszą głowę. Tyle rozczarowań i żadne z nich niczego mnie nie nauczyło. Każdy inny niż dotychczas ból piersi, każdy skok temperatury w miejscu, w którym w poprzednich cyklach był spadek, każde pojedyncze kłucie w jajnikach, wszystko przyjmuję z nadzieją, wierząc, że to jakiś znak od zadomawiającego się w moim wnętrzu dzieciątka. Fajne jest to szybowanie wśród marzeń, wyobrażanie sobie siebie z wielkim brzuchem, przywoływanie w wyobraźni obrazka, w którym silne dłonie mojego Męża trzymają delikatne, kruche ciałko naszego dziecka... Fajne jest to wszystko, tylko strasznie mi szkoda, że później przychodzi okres i brutalnie z obłoków powraca się na ziemię.

Czy teraz znowu tak będzie? Czy ten wykres - tak odmienny od wszystkich wcześniejszych - i te wszystkie objawy, których nie chcę wynajdywać, ale które same się pchają....czy to wszystko to znów tylko wytwór mojej wyobraźni i wyraz moich matczynych pragnień...?

Jeszcze kilka dni czekania.
Kilka bardzo długich dni.

7 kwietnia 2014, 14:31

Siedzę w pracy. Nie mogę się na niczym skupić. Ciągle wchodzę na mój wykres i gapię się w niego, jakby to miało coś zmienić, zaczarować, czy przyspieszyć czas. Coraz trudniej jest mi oderwać myśli od ciąży, od zadawania sobie pytań, czy wreszcie się udało? Nie wiem, co zrobię, jeśli jutro temperatura spadnie, bardzo się tego boję. Jeśli zostanie na obecnym poziomie, to pewnie zrobię test. Nie wiem, czy już wyjdzie, ale jestem strasznie ciekawa, wystraszona i w ogóle...tak mi jakoś dziwnie. Od dwóch dni męczą mnie kołatania serca, nie mogę w nocy spać, w dzień chodzę poddenerwowana. Muszę wiedzieć. MUSZĘ. Proszę Cię, Boże, błagam, niech to będzie ciąża...

28 maja 2014, 13:44

Dawno nic tu nie pisałam... Nie było o czym. Dziś muszę, bo z emocji aż mnie nosi. Za godzinę wychodzę z domu i jadę na wizytę do nowego ginekologa. Ma świetne opinie jako specjalista w szpitalu w sąsiedniej miejscowości, a w moim mieście uznawany jest za najlepszego ginekologa. Wiążę duże nadzieje z tą wizytą. Bardzo bym chciała dowiedzieć się, że wykryta 2 dni temu torbiel 6x5 cm to jednak torbiel czynnościowa i że wchłonie się sama, ewentualnie przy niewielkiej pomocy Duphastonu... Laparoskopowe usunięcie mi się nie uśmiecha, ale z drugiej strony chyba nawet wolałabym to, niż 3 miesiące na pigułkach antykoncepcyjnych. Przecież ja chcę mieć dziecko, a nie stosować antykoncepcję hormonalną! Bunt sprzed dwóch dni troszkę zelżał, łzy też już przestały płynąć, ale może to dlatego, że wciąż tkwi we mnie jakaś nadzieja. Jeszcze się głupia naczytałam, że takie torbiele lubią pojawiać się na obu jajnikach we wczesnej ciąży, a później same znikają. A ja mam w tym cyklu taki ładny wykres.... Ech, naiwność kobiety pragnącej dziecka nie zna granic. Mam tylko nadzieję, że nie usłyszę dzisiaj samych złych wieści... Chciałabym już tam być, rozmawiać, zdobyć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, wiedzieć coś na pewno, mieć jakiś sensowny plan działania... Chciałabym wiedzieć, na co tak naprawdę powinnam się psychicznie przygotować.

Jutro odbieram jeszcze wyniki z prolaktyny i progesteronu. Tego też jestem bardzo ciekawa, bo jak dotąd wszystko inne (LH, FSH, TSH, FT3, FT4, anty-TPO) wyszło w normie.

Jedno jest pewne - w czerwiec wkroczę z pełną świadomością na temat stanu mojego zdrowia i mojej płodności. A co będzie dalej? Pewnie przekonamy się po urlopie.

28 czerwca 2014, 22:48

Bardzo dawno tu nie pisałam, bo właściwie nie było o czym... Jeden test może się pomylić, ale czy mogą się pomylić 3 testy? Co prawda na każdym jest to bardzo blada, ledwo widoczna kreska, ale jest... Nie potrafię dziś myśleć o niczym innym, mam tylko nadzieję, że jutrzejszy dzień rozwieje wątpliwości. Ta niepewność jest chyba nawet gorsza od @ :P

5 lipca 2014, 18:15

Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć, mam totalny mętlik w głowie i boję się znów mieć tę cholerną nadzieję, ALE...

- jestem drugi dzień po okresie i brzuch boli mnie znów tak, jak przed miesiączką (ból trochę jak na okres, trochę jak na biegunkę)
- piersi nie bolą przy dotyku, ale gdy schodzę po schodach, odczuwam ból sutków
- swędzi mnie skóra na piersiach już 2 tygodnie
- codziennie w którymś momencie dnia zaczyna mi być niedobrze, odbija mi się dziwnie
- dziś po przekopaniu ogródka zrobiło mi się słabo, aż mi się nogi trzęsły
- test owulacyjny wyszedł mi dziś pozytywny, a nie powinien taki być zaraz po okresie
- mój okres był jakiś dziwny, niby normalny, ale jednak troszkę bardziej skąpy, właściwie dwa dni był lekki okres, a 3 dni plamienie takie brązowawe, a czasem różowe
- mam śluz mleczny, lekko rozciągliwy i czuję jak mi tam wilgotno
- temperatura dziś rano wynosiła 36,6 czyli nie jest to tempka z poziomu moich najniższych
- 3 dni temu miałam takiego smaka na czekoladę, że prawie się popłakałam, że żadnej nie mamy w domu
- ogólnie dość dziwnie się zachowuję i już dwa razy w tym tygodniu usłyszałam od męża: "A może Ty w ciąży jesteś?"

Dodając do tego wszystkiego 3 pozytywne testy ciążowe, które wykonałam przed @.... no nie wiem, nie daje mi to wszystko spokoju, cały czas mi się wydaje, że jednak jestem w ciąży...Naczytałam się w necie o "okresie" w pierwszym trymestrze ciąży, ale czy to możliwe, żeby właśnie mnie to spotkało? A może to psychika robi swoje? A może jakaś choroba się do mnie przyplątała?

Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, zastanawiam się, czy dla świętego spokoju kupić jeszcze jeden test i sprawdzić, ale tak bardzo boję się rozczarowania i potwierdzenia, że dostaję do głowy od tych starań, że zwlekam z tym wszystkim...

8 lipca 2014, 14:48

Wzruszyłam dziś ramionami. Wyszłam z domu. Poprawiłam sobie nastrój zupełnie po babsku - zakupami. Nabyłam nowe sandałki. I koszulę nocną - z myślą o szpitalu. Co ma być, to będzie, wierzę, że mi ta laparoskopia pomoże i że jeszcze w tym roku ujrzymy z mężem na teście ciążowym dwie grubaśne krechy. I radość będzie ogromna. Przecież nie może być aż tak źle, przecież oboje tak bardzo pragniemy tego dziecka, to by było zbyt okrutne, gdyby się miało okazać, że nie możemy go mieć! Będzie dobrze: nie mówię, że w tym miesiącu, czy w następnym, ale do końca roku zostało jeszcze 5 i pół miesiąca, MUSI nam się udać w tym czasie zajść w ciążę i w 2015 urodzę nam nasze pierwsze, wyczekiwane dzieciątko, choćby nie wiem co!

A tymczasem czekam na jutro - mam dzwonić do gina po wyniki hpv...okaże się wówczas, czy będzie konieczna 2-miesięczna przerwa w staraniach. Oby nie!

29 sierpnia 2014, 15:53

Zaktualizowałam trochę wstęp, bo od czasu, gdy napisałam go po raz pierwszy, wiele się zmieniło. Nie zmieniło się właściwie tylko jedno: nadal nie jestem matką i nie zostanę nią przynajmniej przez najbliższe pół roku.

Czas wlecze się, jak z gumy. Wciąż nie potrafię pogodzić się z tym, że pomimo poddania się operacji, nadal nie możemy starać się o dziecko. Co prawda moja codzienność wraca powoli do równowagi, od dwóch dni udaje mi się nie płakać, ale wciąż żyje we mnie poczucie niesprawiedliwości. I lęk, że nigdy się nie uda.

Wczoraj odebrałam wynik z histopatologii. Na szczęście komórek rakowych nie wykryto, bo chyba tylko tego potrzeba by mi jeszcze było do "szczęścia". Potwierdził się jednak endometrialny charakter torbieli z lewego jajnika. A na prawym było coś innego, nie rozumiem co, bo oczywiście wszystko jest po łacinie. Zapytam lekarza przy najbliższej wizycie.

Trzy tygodnie po laparotomii potrafię się już zupełnie normalnie ruszać i prawie wszystko robię, pilnuję się tylko, żeby nie dźwigać ciężkich przedmiotów. Z każdym kolejnym dniem coraz częściej łapię się myśli, że skoro rekonwalescencja przebiega tak dobrze, to może ginekolog zechce skrócić kurację lekiem Visanne, np. do 4 miesięcy - zawsze to lepsze niż pół roku... Bardzo bym chciała jeszcze w 2015 urodzić nam pierwsze dziecko, a może nawet od razu dwójeczkę, tak w ramach wynagrodzenia od losu? ;-)

Póki co staram się skupiać na innych obszarach mojego życia, ale powiedzmy sobie szczerze - średnio mi to wychodzi. Nigdy nie przypuszczałam, że starając się o dziecko, będę zmuszona...nie starać się o nie. To bardzo ciężkie do zaakceptowania, ale jakoś będziemy musieli z tym żyć. W międzyczasie mąż idzie na badanie nasienia, ale mam nadzieję, że u Niego wszystko będzie ok i że po zakończonej kuracji hormonalnej spełnimy nasze wspólne, największe marzenie.

9 września 2014, 21:46

Minął już miesiąc od operacji...czuję się zupełnie normalnie i tylko przy zmianie pogody bardzo swędzi mnie blizna. Za chwilę zażyję ostatnią tabletkę z pierwszego opakowania Visanne... Jeszcze 5 miesięcy bez starań... Ten pierwszy miesiąc ciągnął się niemiłosiernie, choć ostatni tydzień minął mi w oka mgnieniu i liczę na to, że teraz już będzie z górki. Odzyskałam dawną siebie i ostatnio coraz rzadziej zdarzają mi się złe dni, wypełnione smutkiem i złością na cały świat. Znów częściej się uśmiecham i intensywniej kocham :-)

Mój Mąż zadzwonił dziś do Kliniki Leczenia Niepłodności i umówił się na badanie nasienia. Na razie zdecydowaliśmy się na badanie podstawowe, mam nadzieję, że to wystarczy, i że wyniki wyjdą super. Że okaże się, iż armia żołnierzyków jest gotowa do zapłodnienia mnie w lutym ;-) Badanie ustalone na 22 września, na 17. Wyniki będą w tym samym dniu. Dobrze, że coś już będziemy wiedzieć. Gdy już będę znać te wyniki i będę wiedzieć, czy jest ok, pójdę na kontrolę do mojego gina, bo gdyby coś było nie tak z armią, to od razu zagadam do mojego lekarza, że i z tym mamy problem. No ale staram się myśleć pozytywnie i nie przewiduję takiego obrotu wydarzeń :)

A za kilka dni, w sobotę, najprawdopodobniej wybywamy na trochę w Bieszczady. Pobędziemy sam na sam, pozachwycamy się pięknymi widokami, będziemy duuużo spacerować i jeszcze więcej rozmawiać, odpoczniemy... :-) A po powrocie zamierzam w końcu znaleźć pracę, 3 miesiące siedzenia w domu i obijania się zdecydowanie mi wystarczą! :P Następna przerwa w karierze zawodowej planowana dopiero na urlop macierzyński... ;)

20 września 2014, 21:11

Oj, kiepsko się czuję...

W Bieszczadach było super: plamienia odpuściły, innych dolegliwości nie odczuwałam, nawet problemy z zasypianiem odeszły w siną dal, bo po całodziennych wędrówkach byłam tak padnięta, że zasypiałam w sekundę. Ostatniego dnia pobytu jednak zaatakowała mnie zgaga, potworna, ogromna zgaga, której niczym nie dało się zneutralizować. Jestem żołądkowcem, mam skłonności do niestrawności i zgagi, ale nigdy jeszcze aż tak nie paliło mnie w przełyku!

Tego samego dnia doszedł ból pleców. Łupie mnie nie tylko w krzyżu, jak to się czasem zdarzało w pierwszym dniu okresu, ale bolą mnie też jakby kości i mięśnie w okolicach łopatek. Gdy wracaliśmy samochodem z gór i musiałam siedzieć przez te 7 godzin, to prawie płakałam z bólu, serio już nie wiedziałam, jak się na tym fotelu ułożyć, żeby tak nie bolało.

Dziś plecy bolą mnie cały dzień i zgaga też dokucza. Sięgnęłam po ulotkę Visanne: ból pleców jest wymieniony wśród częstych skutków ubocznych, tak samo problemy żołądkowe i bóle głowy, które również od kilku dni mi dokuczają :-( Pewnie nie da się z tym wszystkim nic zrobić i jedyną radą jest przeczekać. Może wkrótce to minie, tak, jak minęły plamienia...które swoją drogą od wczoraj wróciły. Zastanawiam się, jak długo wytrzymam jeszcze na tych tabletkach... Kolejne 4 miesiące to dla mnie jakaś abstrakcja, a tyle jeszcze powinnam je łykać... Zobaczymy, co powie Gin na kontroli.

Mój Mąż chyba denerwuje się poniedziałkowym badaniem. Nic na ten temat nie mówi, ale widzę po Jego ogólnym zachowaniu, że ma to gdzieś z tyłu głowy i nie daje Mu to spokoju. Pewnie się martwi, że wyniki wyjdą kiepskie. Ja staram się myśleć pozytywnie, ale trochę mnie wkurza zachowanie Męża, bo mam wrażenie, że podświadomie specjalnie działa tak, by pogorszyć wynik :-/ Na urlopie codziennie jakieś piwko, ostatnio (choć od roku nie pali) skusił się na cygaro i raz na tradycyjną fajkę (szczęście w nieszczęściu, że nie sięgnął po papierosa), a abstynencja seksualna jak na moje oko będzie o dzień za długa (bo On nie miał ochoty), choć teoretycznie mieści się jeszcze w wytycznych Kliniki (3-5 dni). W złości myślę sobie, że jeszcze niech w poniedziałek przed wyjazdem weźmie sobie gorącą kąpiel i usmaży resztę żołnierzyków, wtedy wynik będzie już w ogóle do dupy! Z drugiej jednak strony: może to i lepiej, że On się w żaden konkretny sposób nie przygotowuje do badania, bo wynik nie byłby wówczas miarodajny, bo skoro normalnie On zażywa gorące kąpiele, czy wypije piwo od czasu do czasu, to Jego plemniki są wówczas takie same, jak teraz... Sama nie wiem, nie rozmawiam z Nim o tym, bo nie chcę Go dodatkowo stresować. Staram się cierpliwie poczekać na poniedziałkowe wyniki badania. Ale stres jest u bas obojga, tego się chyba nie da ominąć.

Nadal mam wrażenie, że wszyscy wokół zachodzą w ciążę. Mam nadzieję, że w styczniu/lutym nie okaże się, że dla nas "zabrakło" już dzidziusia!

24 września 2014, 20:48

Przez dwa dni byliśmy szczęśliwi. Wyniki męża - super!

A dziś ja byłam na kontrolnej wizycie u gina...Wszystko się ładnie zagoiło, lek wstrzymał owulkę, więc endometrioza póki co mi nie zagraża... Lek muszę brać jeszcze przez 4 miesiące dla bezpieczeństwa, zaraz po odstawieniu możemy się starać...I na tym koniec dobrych wieści.

Po odstawieniu mogę od razu zajść, a mogę przez jakieś 3 cykle w ogóle nie mieć owulki!

Mogę zachodzić w ciąże biochemiczne.

Możemy na Cud czekać ok. 8-12 miesięcy.

Przecież już czekamy prawie 1,5 roku. Do tego 4,5 miesiąca na leczenie. I jeszcze kolejny rok bez ciąży lub z poronieniami?

Ja chyba nie dam rady.
Dlaczego nie mogę tak po prostu, jak miliony kobiet, zajść w ciążę, cieszyć się z dwóch kresek i urodzić zdrowego, ślicznego bobaska?

Dlaczego? :(

27 stycznia 2015, 20:55

Długo tu nie pisałam, bo i nie było o czym. Ale dziś nadszedł ten dzień. Długo wyczekiwany dzień wzięcia ostatniej tabletki Visanne i tym samym - zakończenia kuracji pooperacyjnej! :) Wracamy do gry i znów możemy starać się o dziecko, wierzę, że tym razem z lepszym skutkiem :P Właściwie to jestem prawie przekonana, że za 2 tygodnie będę w ciąży i ujrzę cudowne dwie kreski na teście ciążowym i jeszcze w tym roku urodzę nam nasze pierwsze dziecko :-) I że dzięki temu w sumie przez 15 miesięcy nie będę widzieć tej wrednej @ na oczy :P

Jest w tym jakiś rytuał... Chodzę po domu i podmieniam rekwizyty ;-) Zwykły lubrykant, stojący przy łóżku, zamieniłam na conceive plus, pudełko Visanne leżące na stoliku, zamieniłam na kwas foliowy, a przy poduszce położyłam termometr... :) Mąż już dziś chętny do działania :P A ja...podekscytowana i pełna dobrych przeczuć. Tyle na to czekaliśmy. Te 6 miesięcy wcale nie minęło w oka mgnieniu. A jednak dotrwaliśmy i teraz nie ma już żadnych przeszkód, by powiększyć naszą rodzinkę :-) A zatem - do dzieła! ;)

30 stycznia 2015, 09:07

No dobra...napisałam tu dziś bardzo nieoptymistyczny wpis na temat tego, że jestem rozżalona i zła i rozczarowana, bo czuję, że idzie do mnie @. Chciałam zajść w ciążę zaraz po odstawieniu visanne, bez konieczności przechodzenia przez kolejne miesiące rozczarowań. ALE - przemyślałam sprawę i w sumie to nawet @ nie jest taka najgorsza, bo przynajmniej świadczyć będzie o tym, że organizm wraca do pracy. Jeśli przyjdzie @, to i owulka się pojawi - i tego się trzymajmy. Boję się tych wszystkich kolejnych miesięcy starań, jakie być może nas czekają. Moja cierpliwość się skończyła i po tych 6 miesiącach przymusowej przerwy, naprawdę chciałabym móc szybko zajść w ciążę. No, ale są rzeczy, na które nie mam wpływu i czas się z tym pogodzić. Pozostaje robić swoje i czekać na to, co przyniesie los.

O, losie, bądź łaskawy, proszę... Bo nie wiem, na ile starczy mi sił.

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 stycznia 2015, 09:36

16 lutego 2015, 13:44

Czuję się dziś jak kupa :D Już wczoraj wieczorem zaczęłam się dziwnie czuć, bo brzuch bolał jak na okres i do tego od czasu do czasu jajniki się odzywają. Myśli krążą, ale staram się zachować zdrowy rozsądek, bo chyba za wcześnie jeszcze na jakiekolwiek objawy. Tłumaczę sobie - ze średnim skutkiem :P - że to wszystko, co teraz odczuwam, jest reakcją organizmu na odstawienie hormonów po półrocznej kuracji.

Powiem Wam, że najbardziej na tym cierpi moja praca. Mam dziś tak kiepski dzień, że nic mi się nie chce. Najchętniej poszłabym teraz spać. W nocy kiepsko sypiam od 3 dni, budzę się co chwilę, muszę w nocy wstawać do toalety, a rano się zwlec z łóżka nie umiem, masakra. Gdyby się okazało, że uda(ło) mi się wreszcie zajść w ciążę, to wybaczyłabym sobie całe to lenistwo i brak ogarnięcia, ale w każdym innym przypadku będę na siebie zła. Od miesiąca prowadzę własną firmę i wiem, że wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie i od mojej pracy, więc jak nie zarobię na ZUS to będzie to moja wina :P

17 lutego 2015, 22:54

Rany, wiedziałam, że im bliżej "godziny zero", tym większe wariactwo będzie mi się dziać w głowie! Raz myślę, że znowu nic z tego, a za chwilę dopada mnie jakieś przeczucie, że jednak się udało. Czuję się tak bardzo inaczej niż zwykle, ale nie wiem, jaka jest przyczyna: skutki po kuracji, czy może jednak wreszcie upragniona ciąża?

Mętlik w głowie, a dni płyną tak wolno...Jeszcze co najmniej 3 dni do wiarygodnego testowania, uhhh!
1 2 3