Dziś wdzięczna jestem za wolny od pracy dzień, w którym mogę się zrelaksować. Joga, dobra książka, odpoczynek.
Produkty, których nie lubię jeść na co dzień, przemycam w koktajlach. Codziennie robię 600 mililitrowy szejk ze wszystkiego, co wpadnie w ręce lub kończy się termin ważności. Marchew, jarmuż, rukola, awokado, seler, pietruszka, wszystkie owoce łącznie z cytryną, pestki dyni i inne nasiona. Dosłownie wszystko co da się zmielić :p Ale że taki koktajl warzywny jest czasem ciężki w smaku zawsze jakiś owoc trzeba dodać. Jeśli robię z samych owoców wolę dodać mleko, jeśli warzywa - woda lub sok 100% z pomidorów, pomarańczy czy nawet buraków. Mam w szafce jeszcze sok z kapusty ale tego się obawiam
Przemycam tam również składniki do mieszanki przeciwzapalnej, czyli pieprz, kurkumę i mielony imbir po pół łyżeczki. Pierwotnie miesza się je w oliwie z oliwek i tak je w różnych potrawach, ale nie byłam w stanie zjeść tego przez cały dzień.
Przed pracą robię mieszankę wieczorem i spokojnie może wystać w lodówce. Żadnych skutków ubocznych w postaci rewolucji żołądkowych nie zauważyłam, a przynajmniej mam świadomość, że jem coś czego normalnie bym nie tknęła i bardziej odżywiam organizm.
Chciałam kompletnie zrezygnować z kawy, ale rano jestem takim kapciem, że jak nie wypiję nie jestem w stanie się obudzić.
Z herbat dodałam morwę białą, która pomaga w regulacji glikemii.
Dziś z rana nieco czułam lewy jajnik, a poza tym cisza. Śluz zniknął.
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 grudnia 2018, 15:03
Teraz biorę podwójną dawkę Lametty i 13.10 wizyta w klinice w Gdyni - USG i decyzja co dalej. USG wykonuję sobie sama przez brzuch w pracy, więc jadąc tam będę wiedziała, czego się spodziewać.
Muszę przyznać, że mocno odpuściłam. Gdy przypomnę sobie siebie sprzed roku, tą znerwicowaną, wiecznie smutną i płaczliwą dziewczynę, to jestem w szoku, że mogłam doprowadzić się do takiego stanu. Dziś jest dużo lepiej, nie skupiam się tylko na posiadaniu dziecka, zaczęłam studia, uczę się angielskiego, robię coś dla siebie.
Dołuje mnie jedynie to, że każdy cykl jest zupełnie inny, nic z niczego nie wynika, nie wiem skąd biorą się niektóre patologie, pomimo brania leków i suplementów, które mają wspomagać hormony. Robię badania krwi, patrzę że wszystkie hormony są super, włącznie z TSH, prolaktyną, testosteronem, estriadiolem, LH, FSH. Już nawet udało się wyrównać dwa ostatnie, między którymi różnica powinna wynosić 1 (powyżej świadczy o PCOS). Jedynie AMH >10. I głowię się dlaczego np. nie ma owulacji, skąd plamienia. Ta inseminacja odbyłaby się już 4 miesiące temu, gdyby nie sabotujący mnie organizm.
Najpierw miałam problem z P. Nie chciał zabiegów, musiał dobrze przetrawić fakt, że nie uda się naturalnie. Na początku byłam załamana, myślałam, że czekają mnie miesiące jak nie lata bezczynności, przecież nie mogę go zmusić.
W końcu wyluzowałam, przestałam o tym myśleć, byłam szczęśliwa. Pewnego dnia leżę w ogrodzie, opalam się na słoneczku, piję mrożoną kawę i czytam książkę. Jest cudownie i ciepło. Za mną 3 miesiące samoistnej owulacji, bez leków, bez lekarzy. Mimo że pilnowałam czasu i jajeczko na 100% pękało do ciąży nie doszło, ale cieszyłam się, że organizm sam ruszył. I wtedy podchodzi P. mówiąc, że chce spróbować w klinice. Od tamtej pory owulacji brak. Jak na złość, jakby coś nie chciało i nie pozwalało nam na szczęście. Nie stresuję się aż tak, bo wiem że istnieją leki (zastrzyki), które tą owulację wywołają czy organizm tego chce, czy nie. Jednak fakt, że wszystko popsuło się w tym momencie jest bolesny.
Najgorsze było to, że obie wizyty w klinice odbyły się w czasie, gdy organizm dobrze funkcjonował, więc lekarze potraktowali mnie jako lekki przypadek, bo w końcu hormony ok i wszystko chodzi jak należy.
Jestem cierpliwa, tutaj popsioczę, ale nie pali mi się. Kiedyś nie dopuszczałam myśli o ciąży w wieku 30 lat. Panikowałam, że musi udać się przed. Teraz nie widzę w tym problemu, a mam 27. Mam czas. Nie będzie tragedii jeśli urodzę krótko przed 30stką albo po. Ważne, żebym w ogóle urodziła
Wypiszę suplementy, które brałam podczas cykli bezowulacyjnych i z plamieniami, bo wydaje mi się, że mogła to być też ich zasługa tej beznadziei:
Niepokalanek mnisi - 800 mg >3 mcy , trochę za długo, powinno się max. 3 brać
Różeniec górski - >3 mcy
Ashwaganda - 1-2 tabletki
Maca
Proovulin - x2 saszetka
Falvit mama
Sądzę, że winnym może być różeniec, bo od niego wszystko się zaczęło. A niepokalanka brałam za długo, powinnam zrobić przerwę. Reszta raczej wspomaga, chociaż teraz odpuściłam mace i ashwagandę. Dodałam zioła o. Klimuszko, które piłam w tamtym okresie następujących po sobie owulacji. Potem zioła się skończyły i tak samo owulacje.
Będzie co będzie. Postanowiłam wrócić do pisania, żeby dokumentować inseminacje i inne badania. Bo wiem, że na jednej się nie skończy, nie łudzę się nawet. Zwykle trzeba ok. 3 przeprowadzić, a i tak szanse bywają marne. Ale nim przejdziemy do in vitro, trzeba spróbować tego.
Obudziłam się z ostrym zapaleniem pęcherza moczowego Piekło i szczypało niemiłosiernie ale już jest dużo lepiej. Podziałała furagina i domowe herbaty. Mam nadzieję, że nie spieprzy to ani nie przesunie niczego w cyklu.
Do tej pory ciągle coś na dole pobolewało, ciągnęło, a to jajnik jeden albo oba, delikatne odczucia w obrębie miednicy, a dziś cisza. Wczoraj już też mniej było. Szyjka wysoko i bardzo miękka, śluz słaby, ale u mnie zawsze był z tym problem. Zresztą nie patrzę na to już tak bardzo skoro za chwilę ma być IUI. Modlę się tyko, by trafić w dobry czas, bo P. nie jechać do kliniki dwa dni pod rząd Jeśli tego jednego dnia się nie wstrzelimy, to nie wiem co będzie. A sądzę, że właśnie nie, że dopiero po USG da Ovitrelle i wyznaczy termin na IUI. Poddaję się losowi, bo i tak nic nie zmienię. Albo zamrozimy albo przekonamy lekarza by zrobił w ten sam dzień, najwyżej plemniki poczekają tą dobę zanim jajo pęknie. Jeśli od razu po wizycie zrobiłabym zastrzyk to mamy te 24-36 h, tyle to chyba dadzą radę... Ponoć czekają nawet 5 dni więc może lepiej się tak nie spinać.
Jeszcze zależy jakie nasienie, ale P. ma akurat bardzo dobre, aż ponad miarę. Wiadomo, że to jest zmienne, ale jeśli nie był ostatnio przeziębiony, nie brał leków i nie zmienił stylu życia, to chyba niewiele się zmieniło.
Będzie co będzie, najwyżej przygotujemy się do 2 IUI. Życie.
Póki co, odpuściłam alkohol, dobrze się odżywiam, ćwiczę jogę, coś na spokojnie, już nie godzinne tabaty czy HIIT. Czytam książki, próbuję się relaksować.
8 dc. lewy jajnik miał pęcherzyk 12 mm
Prawy 9-10 mm
Dzisiaj powinny mieć już po 16 i 14 mm. Jutro chyba pojadę ponownie to skontrolować, bo ta niewiedza doprowadza mnie do szału. Nie wiem czy coś jest, nie wiem czy się nastawiać, czy rośnie prawidłowo. Jak przypomnę sobie czasy, zanim nauczyłam się robić sobie USG w pracy, to nie wiem jak to przeżyłam :p Tą niewiedzę, wróżenie z fusów. A tak co miesiąc wiem, że albo mam owulację, albo nie i co w ogóle się pojawiło.
Byle przeżyć do wtorku. A reszta jakoś zleci.
Od rana cmienie podbrzusza, ból lewego jajnika, teraz już przeszło. Szkoda że w aplikacji w objawach można zaznaczyć tylko ból brzucha, bo wg mnie ból podbrzusza a brzucha to coś całkiem innego. Brzuch może boleć od niestrawności, typowo zoladkowo a podbrzusze jasno wskazuje na narządy rodne. I nie jest to ból miesiączkowy ani owualcyjny więc tak naprawdę nie ma na to nazwy tutaj.
Temp. nieznacznie wzrosła , chociaż mierze tak tylko dla siebie, bo i tak jadę dziś na USG - dam znać co i jak.
Dziś chodzę z dziwną wesołością, z nadzieją i dobrymi myślami. Ciągle byłam źle nastawiona do IUI, pewna że się nie uda, a teraz myślę że szanse są duże ze względu na dobre parametry nasienia. Tutaj nawalam tylko ja, więc jeśli owulacja będzie i zabieg będzie w dobrym momencie (a wszystko na to wskazuje) to powinno być ok. Nigdy nie badałam śluzu ale wydaje mi się, że mogę mieć ten wrogi. Bo ilekroć wszystko było super w cyklu do ciąży nie dochodziło, tak jakby plemniki nawet nie przebiły się do macicy. Nie miewam śluzu płodnego na zewnątrz mimo wiesiołka, siemienia i innych magicznych sposobów.
Sucho też nie mam, ciągle jest kremowo albo lekki poślizg. Mówią że nie liczy się to co na zewnątrz tylko w środku, a jednak.. 😶
Więc ta moja nadzieja trzyma się mnie kurczowo. Pewnie się zawiodę jak co miesiąc ale szansę są dużo większe to i ona większa.
Jakby tak humor lepszy.. głowa spokojniejsza. Może, może ... 🤔😍😍 .
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2020, 10:35
Piszę ci smsy jak kocham twoje oczy, gdy świdrujesz mnie nimi na wylot. Piszę ci też, jak uwielbiam twoją żuchwę, jej siłę i energię. Kiedyś jak jadłeś jabłko potrafiłam zachwycać się jej ruchem, który przypominał mi twoje namiętne pocałunki. Pamiętam, jak siedzieliśmy kiedyś obok siebie na peronie, trzymaliśmy się za ręce, czekając na pociąg. Ciepło twoich dłoni i każdy najdrobniejszy ruch mięśni i ścięgien twoich palców wprawiały mnie w drżenie - tak bardzo ciebie pragnęłam. Jak bardzo było mi obojętne, czy jesteśmy na łące w lesie, na klatce schodowej, czy w świeżo zmienionej pościeli. Nieistotne było, że kot gapi się na nas z końca pokoju, czy skarpetka wisi na żyrandolu. Ukrywaliśmy się w zakamarkach, pieściliśmy pod stołem na rodzinnych imprezach, wśród ludzi dawaliśmy sobie znaki, których nikt prócz nas nie rozumiał, spóźnialiśmy się na ważne spotkania, do pracy i śmialiśmy się z tego. Czuję twój zapach - w każdym zakamarku ciała ciut inny. Czuję twoje ciepło - wiem, na których jego fragmentach mogę spodziewać się ognia, gdy ty cały już płoniesz. Ja naprawdę cię pragnę. "
Tekst zaczerpnięty z książki "Nadzieja na nowe życie". Zmodyfikowany, bo tam wybrzmiewał w ten sposób, że to wszystko działo się kiedyś, a teraz przez starania zostało zaniedbane, zapomniane. Ja zmieniłam go na czas teraźniejszy i dopasowałam do naszych sytuacji. Bo całe szczęście - trwa niezmiennie do dziś.
Tak bardzo mi się spodobał, bo tak samo zachwycam się ciałem i osobą mojego P. Nigdy nie czytałam czegoś tak oddającego moje własne myśli, może dlatego tak to wzrusza. Zwykle mówi się o pięknym uśmiechu, cudownym spojrzeniu, gestach. Ale o mięśniach? Pośladkach mężczyzny? Łydkach? Żuchwie? Może to się wyda dziwne, ale uwielbiam w nim ten akt zaciskania jej, gdy się nad czymś zastanawia lub denerwuje. Wygląda wtedy tak męsko, nawet nieco agresywnie, silnie. Uwielbiam jego dłonie, tyle większe od moich. Gdy ciężko nam je spleść, bo moje giną w środku i palce okazują się za krótkie. Jego długie palce, gdy oplata moje ciało, gdy się kochamy. Szerokie ramiona, w których skrywam się podczas przytulania.
Musiałam ten tekst tutaj zamieścić. Żeby zawsze pamiętać, że oprócz starań o dziecko, wizyt u lekarzy, zabiegów i negatywnych testów jesteśmy jeszcze my - ze swoją seksualnością, namiętnością i miłością.
Nie zrobię jednak samodzielnego USG. Nie chcę się dodatkowo nakręcać w tą pozytywną bądź negatywną stronę. Co jeśli jajka nie urosły tak jak miały? Jeśli cokolwiek będzie odbiegać od normy wiem, że będę się stresować. Będę jutro jechać do kliniki z przekonaniem, że jesteśmy skazani na porażkę, będę się martwić cały wieczór, chodzić struta, a w samochodzie będę milczeć. Lepiej mieć niespodziankę i przyjąć ją na klatę w gabinecie lekarskim. I po prostu poddać się temu, co przygotował los. Jednego jestem pewna - 4 dni temu na lewym jajniku był pęcherzyk 12 mm. Już dawno nie widziałam tak wielkiego tworu w USG, bo od kilku miesięcy nie miałam owulacji. Nie pomyliłam się na pewno. Jeśli tam był i jeśli cudownie się nie wchłonął, jutro też tam będzie. I będzie lekarz, który to oceni.
Dziś chodzę po ścianach. Jestem pobudzona, podminowana, ale nie zła. Czuję się jak przed egzaminem na prawko albo maturą. Po prostu muszę rozładować emocje, a nie mam jak. Pisanie tutaj na długo nie starczy. Do pracy idę dopiero w środę, o ile w ogóle, bo przez covid odbierają niektórym godziny.
Zastanawiam się, czy łyknąć krople walerianowe - mają alkohol, ale bez przesady. Coś muszę ze sobą zrobić.
Objawy: rano ból podbrzusza, teraz kłucie prawego jajnika, uczucie pełności w brzuchu. Od rana biegunka z niewiadomych przyczyn, ciągłe przelewanie w brzuchu, pobiegłam po probiotyk i łyknęłam już 2 tabletki, bo ile można. Dolegliwości póki co minęły. Doszło zdenerwowanie, podniecenie, co będzie jutro. Gonitwa myśli, niemożność skupienia się na książce.
Test owulacyjny ciemniejszy jak wczoraj ale wciąż ujemny. To chyba dobry znak, że ciemnieje.
Szyjka wysoko, miękka, od kilku dni już jest wysoko. Temp. taka sama.
No cóż, czekam. Czekam i wariuję.
Staram się o tym wszystkim nie myśleć, modle się i proszę o szansę, by tym razem się udało. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, żeby wspomóc ten proces, procz on vitro nie wiem co jeszcze może pomóc.
Z objawów na dzień dzisiejszy to dużo kremowego śluzu, od czasu do czasu cmienie podbrzusza i jajników, a od wczoraj delikatny ból sutków przy
dotykaniu.
Temperatura urosła, choć dziś delikatny spadek z 37 na 36,8.
Kiedyś ganialam się za to że siedzę na forum, czytam, analizuje, pisze z innymi o objawach czy innych sprawach ale dzisiaj zrozumiałam że to forma pomocy sobie na przeczekanie. Nie chodzi o wkręcanie sobie objawów tylko wygadanie sie. A tak siedzisz, myślisz, denerwujesz się. Dzięki mierzeniu temp przynajmniej będę wiedziała jak nastąpi spadek i tym samym przyjdzie okres. Nie będę musiała mierzyć się z białym testem.
Boże wesprzyj nas.
Z objawów nic nowego nie doszło. Zajmuję czas studiami, książkami i grami komputerowymi. Do pracy chodzę 8 razy w miesiącu po 24 h, a już oddziałowa zapowiedziała zmniejszenie godzin (staliśmy się ponownie szpitalem jednoimiennym i mimo tego, że dadzą 50% dodatku to zmniejszenie godzin da podobną wypłatę). Także jest dużo czasu na myślenie i martwienie się. Także o tym, co zrobić jak już dojdzie do ciąży. Praca w takich warunkach odpada, chociaż w tych kombinezonach jestem bezpieczniejsza niż podczas pracy na zwykłym SOR, kiedy nie wiedziałam kiedy i ile przyjdzie zarażonych ludzi, a nas od nich oddzielał jedynie plastik. A potem podczas jakichkolwiek czynności zwykła maseczka chirurgiczna. Mimo że teraz mamy tylko + covidy szanse na zarażenie są mniejsze. Szybciej w Biedronce złapię.
Jestem na kontrakcie, nie pracuję, nie zarabiam, a leasing sam się nie spłaci. Mam trochę oszczędności, ale dziecko też kosztuje. Jakoś musimy dać radę, może wezmę parę godzin tak tylko, by przeżyć. Nam, kontraktowcom niestety gówno się należy. A z L4 śmieszne pieniądze, które pokryją co najwyżej leasing (i to ledwo co).
Zawsze się podniecałam bólami podbrzusza i jajników, im silniejsze tym lepiej, bo myślałam, że oznacza to ciążę. I za każdym razem dupa. Teraz mało co boli i może to dobry znak.
Od 2 dni czuję nasilone skurcze w okolicy podbrzusza i jajników.
Test wyszedł wczoraj jeszcze pozytywny, to wynik Ovitrelle, chciałam zobaczyć, czy się utrzymuje tak długo, bo wszystkie poprzednie razy utrzymywał się do ok. 7-8 dnia. Dzisiaj kolejny test dużo słabsza kreska, myślałam, że negatywny ale po jakimś czasie po przyjrzeniu się widać coś. Może bym się cieszyła, ale jeśli test słabszy od tego z wczoraj, to pewnie poziom po Ovitrelle wciąż spada i nie czas na radość. Jutro robię kolejny, już wiem czego się spodziewać.
Na wykresie odnotowałam drugi skok, najpierw lekki spadek i skok wyższy niż temp. przed spadkiem. Już się cieszyłam, że implantacyjne, że nigdy takiego pięknego, książkowego wykresu nie miałam, ale test ostudził mój zapał.
Piersi, a raczej sutki bolą tak samo od owulacji. Nic mniej, nic bardziej. Myślałam, że po czasie zaczną całe piersi ale nie.
Dużo zależy od jutrzejszej temp. , jeśli nadal będzie tak wysoka, to może coś to oznacza. W końcu temp. rośnie jak rośnie progesteron, a czemu progesteron miałby rosnąć 3 dni przed okresem, jeśli ciąży nie ma?
Nurtuje mnie to, ale pozostaje czekać.
10.11 wizyta kontrolna u lekarza, od 3 dnia standardowo lametta.
Powiem wam, ze boje się. Tak zwyczajnie się boję, ze to się nigdy nie uda, ze jestem bardziej chora niż wyglądam i niz wskazują wyniki. Boje się, że w przyszłości nawet in vitro nie pomoże. Nigdy nawet nie poroniłam. Gdybym chociaż raz zaszła i straciła wiedziałabym, ze jest to możliwe, że układ działa. Nigdy nie byłam w ciąży, to nigdy nie zaskoczyło.
To jeszcze nie panika, ale lęk, naprawdę zaczynam się bać. W tym cyklu wszystko idealne, rozmiar pęcherzykow, czas inseminacji, nasienie, owulacja, wykres piekny. Miałam 2 pęcherzyki - 2 szanse i dwie zmarnowane.
Co jest jeszcze nie tak, czego nie wiem? Boje się myśleć o przyszłości.
Najpierw nie wierzyłam, że zwykły ginekolog nie może pomóc. Potem, ze czeka mnie klinika. Potem, ze 2 lekarzy z kliniki widzi szanse tylko w IUI. Teraz musze się pogodzić, że i te zabiegi mogą zawieść. I tak granica coraz bardziej się przesuwam , a ja się przyzwyczajam do kolejnych etapów.
Zwykle pary mówią, że starają się długo ale w tym czasie rok lub dłużej bez lekarzy. Ja pelne dwa lata z lekarzami, lekami, diagnostyką.
Boże, naprawdę zaczynam się bać.
Nie wierzyłam w ten cykl, miało nie być owulacji, miało nie być IUI. Naglę pęcherzyk się pojawił, owulacja w 21 dc.
Gdy szło wszystko książkowo - ponosiłam porażki.
Gdy nic nie szło jak powinno - odniosłam sukces.
Zobaczymy co dalej, póki co nie myślę negatywnie, cieszę się tym co jest.
23.12 wizyta serduszkowa, to będzie końcówka 7 tygodnia. Na razie na Belly nie przechodzę, ale powolutku książki ciążowe czytam, warto wiedzieć co i jak i czego unikać.
Będzie co ma być Wierzę, że nasza Kruszynka pozostanie z nami, nie bez powodu powstała w tym straconym totalnie cyklu
Zaczynamy walke od nowa po następnej miesiączce.
Wczoraj zabieg łyżeczkowania, bo zarodek nie chciał wyjść po lekach. Dwa dni w szpitalu i w końcu dom. Tak bardzo chciałam tu wrócić, nienawidzę leżeć w szpitalu, doskwiera wtedy wielka samotność. Ale dziś jak się obudziłam poczułam znowu pustkę, bo tyle rzeczy musze poprzestawiać, pozmieniać, pochować. Herbaty, których nie można w ciazy wyłożyć z powrotem na półkę. E-booki o ciazy usunąć. Serum na piersi przeciwko rozstępom zabrać z oczu. Na szczęście nie kupiłam żadnych ubran, chociaż brzuch był już wystajacy, ale legginsy dawały rade. Kocyk i buciki, prezent od przyjaciółki tez schowałam gleboko do szafy. Poranna duza kawa wraca do łaski. I herbata z ziołami o. Klimuszko, które zawsze pomagały. Aplikacja ovufriend zamiast strona bellybestfriend. Ponowne śledzenie cyklu i wpisywanie danych. A na forum zamiast wątku o sierpniowych mamusiach, wątki "poronienie". Bo temat nowy, świeży i nic nie wiem. W pracy na usg nie pójdę podglądać zarodka tylko czy pecherzyk w jajniku rośnie.
Smutno mi dzisiaj, chociaż naprawdę myslalam ze łatwo to przeszłam. Po prostu tak bardzo nie chciałam zaczynać od nowa. Leki, klinika, załatwianie wolnego, zastrzyki, liczenie dni i godziny, czekanie na dzień testowania, kasa. Nie bolałoby tak, gdybyśmy nie mieli problemu z zajściem. A tu 1 ciaza po ponad 2 latach i stracona. A my coraz młodsi nie jesteśmy. Bardzo bym chciała mieć chociaż jedno dziecko przed 30, najlepiej dwa, mieć już pelna rodzinę. Chociaz nie twierdzę, że rodzina z jednym jest niepelna, to są tylko moje marzenia.
Teraz oby tylko okres wrocil, owulacja na lekach była ładna i działamy dalej, bo co nam pozostało.
Oby nam się udało ☺️ też miałam dzisiaj wolny dzień ale ja jestem tak ospala cały dzień że tylko szybkie zakupy i mogłabym przespać resztę dnia .... Chyba pogoda źle na mnie wpływa. Najgorsze czekanie. Kiedy testujesz??
Grudzień jest najgorszy na czekanie, co nie?