No i nowy cykl. Nowe nadzieje, nowe emocje a na końcu pewnie nowe rozczarowanie.
Miałam chyba najbardziej skąpy okres na świecie. Nie byłam nawet pewna czy to on czy nie on. Wyglądał jak silniejsze plamienia z domieszką krwi. I tak dwa dni- sobota i niedziela. I koniec. Od poniedziałku już tylko lekkie plamienia. Skontaktowałam się z ginekologiem, poradziła na wszelki wypadek (mimo spadku temperatury) zrobić betę dla własnego spokoju (oczywiście ujemna, właściwie nie musiałam jej robić no ale już) i powiedziała, że po Clo tak może być. Zrobiłam sobie też progesteron bo wymyśliłam, że jak będzie niski to będzie znaczyło, że to na prawdę @ była. O! Tak sobie wydumałam. I był niziutki, więc mamy na pewno nowy cykl. Do tego strzeliłam sobie jeszcze prolaktynę, żeby upewnić się, że nic się nie popitoliło po poronieniu. Też w normie. Ah, i przeciwciała antykardiolipinowe- na wynik czekam. Tak zastanawiam się co jeszcze sobie przebadać. Po poronieniu robiłam badania w kierunku tarczycy, LH i FSH na początku cyklu no i teraz prolaktynę. Może estradiol? Testosteron? Przeciwciała przeciwko plemnikom? Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Badania w kierunku chlamydi, cytomegalowirusa, toxoplazmozy, różyczki, WZW B, WZW C oraz ospy wietrznej robiłam tuż przed rozpoczęciem starań- w kwietniu zeszłego roku. Wszystkie były tak powinny. Warto coś z tego powtórzyć?
Obudziłam się z masakrycznym bólem głowy. Nie wiem czy mnie przewiało, czy to skutek uboczny Clo co prawda w poprzednim cyklu na Clo dokuczały mi tylko mdłości, osłabienie i zawroty głowy, ale ten cykl może być inny. Każdy dzień u kobiety może być inny. Ta, nie ma co- jesteśmy wyjątkowe.
Dostałam dziś propozycję pracy. Co prawda nie znam jeszcze konkretów jeśli chodzi o warunki, ale oferta jest. I co teraz? W obecnej pracy mam jeszcze 3 miesiące do końca okresu wypowiedzenia. Mieliśmy z mężem nadzieję, że albo znajdę nową albo uda się zajść w ciążę. Pracowaliśmy nad jednym i nad drugim Liczyliśmy bardziej na ciążę, bo na prawdę chcielibyśmy już powiększyć rodzinę, ale w ciąży póki co nie jestem, a oferta pracy jest. No i co? Rozsądek podpowiada raczej zmienić pracę i wstrzymać starania. Przynajmniej do końca okresu próbnego, czyli pewnie jakieś 3 miesiące bo na umowie na okres próbny ciężarna nie jest chroniona. No i nie po to zmieniłabym pracę żeby zaraz z niej uciekać. 3 miesiące...Jak to się wydaje strasznie długo. No a potem trzeba jeszcze zajść...Tym razem minął prawie rok i się nie udało. Ile czasu potrzebowali byśmy następnym razem nikt nie wie. Nikt też nie wie czy udałoby się zanim tu skończyłoby się wypowiedzenie. Stawianie na tą kartę byłoby bardzo ryzykowne. Dużo do przemyślenia, dużo do przegadania
Kilka ostatnich dni upłynęło mi na rozmyślaniach, planowaniu, rozpatrywaniu różnych rozwiązań. No i wstępny plan jest taki żeby pracę zmienić. Od dawna o tym myślałam, ale dopiero otrzymanie wypowiedzenia zmobilizowało mnie do szukania nowej (wcześniej też nie chciałam robić rewolucji w swoim życiu zawodowym bo chciałam urodzić dziecko). No i znalazłam. Taką, jaką chciałam. Finansowo jest taka sama jak ta co mam teraz, ale jest biurowa, bez narażania się na chemię, z którą teraz pracuję. To duża zaleta. Po pierwsze sam fakt, że przestanę narażać swoje zdrowie a po drugie, że pracując biurowo nie będę musiała w ciąży (jak kiedyś w końcu w nią zajdę) rezygnować z pracy. Na razie oferują umowę na 3 miesiące. Standard. Potem też raczej na czas określony, ale na pewno dłuży. A potem może już nieokreślony.
Wygląda więc na to, że na najbliższe miesiące będziemy musieli zrezygnować ze starań. Co najmniej do jesieni. Mąż mnie pociesza, mówi, że będę mogła bezpiecznie wyleczyć trądzik, intensywniej ćwiczyć, opalać się, że znów będę mogła decydować o tym kiedy będę mieć okres (bo planuję wrócić do tabletek). Kochany jest. Wiem, że dam radę, że przetrzymam. Że wykorzystamy ten czas, nie pozostanie on zmarnowany. Smutno mi się robi tylko jak myślę o zeszłym lecie, jak zaczynaliśmy starania. Jak uświadamiam sobie, że to już tyle czasu minęło i nie dość, że się nie udało, to jeszcze nie uda się co najmniej kilka miesięcy. I bardzo boję się tego co będzie potem. Ile potem zajmą nam starania. Chciałabym żeby udało się do końca roku. Żeby tegoroczne święta były lepsze od poprzednich...
Dawno mnie tu nie było. Trochę się działo. Najpierw decyzja, że nie staramy się już w tym miesiącu, że nowa praca, że odpoczniemy, że na jesieni wrócimy do tego. Gadaliśmy i gadaliśmy ale ok- ustaliliśmy. No a w piątek byłam na kontroli u ginekologa. Ponoć tak pięknego pęcherzyka jeszcze u mnie nie widziała..okrąglutki, idealna wielkość, ze wzgórkiem. No cud miód. Też go widziałam. Fajny był na prawdę. No i znów rozterka..zmarnować taką szansę? Wieczorem miałam wziąć zastrzyk z pregnylu więc zapakowaliśmy się z psem w auto, pojechaliśmy do parku i znów gadaliśmy i gadaliśmy. No i ustaliliśmy że decydować będzie los. Czyli wieczór na amorach. A wieczorem, w ostatniej chwili zmieniłam zdanie- kazałam mężowi uciekać. No i tak przetoczył się ciężki weekend i dotrwaliśmy do niedzieli wieczór. W niedzielę była owulacja, tak czułam. W niedzielę było też wino, po którym nas poniosło. No i w poniedziałek rano płacz, że plan był inny i co jak "wpadliśmy"? (mój płacz, mężowi tam to nie przeszkadzało). No i znów gadanie i gadanie, że będzie dobrze zarówno jak się stało jak i jeżeli się nie stało. Ok. Niech będzie. W sumie prawda.
Dawno mnie tu nie było. Trochę się działo. Najpierw decyzja, że nie staramy się już w tym miesiącu, że nowa praca, że odpoczniemy, że na jesieni wrócimy do tego. Gadaliśmy i gadaliśmy ale ok- ustaliliśmy. No a w piątek byłam na kontroli u ginekologa. Ponoć tak pięknego pęcherzyka jeszcze u mnie nie widziała..okrąglutki, idealna wielkość, ze wzgórkiem. No cud miód. Też go widziałam. Fajny był na prawdę. No i znów rozterka..zmarnować taką szansę? Wieczorem miałam wziąć zastrzyk z pregnylu więc zapakowaliśmy się z psem w auto, pojechaliśmy do parku i znów gadaliśmy i gadaliśmy. No i ustaliliśmy że decydować będzie los. Czyli wieczór na amorach. A wieczorem, w ostatniej chwili zmieniłam zdanie- kazałam mężowi uciekać. No i tak przetoczył się ciężki weekend i dotrwaliśmy do niedzieli wieczór. W niedzielę była owulacja, tak czułam. W niedzielę było też wino, po którym nas poniosło. No i w poniedziałek rano płacz, że plan był inny i co jak "wpadliśmy"? (mój płacz, mężowi tam to nie przeszkadzało). No i znów gadanie i gadanie, że będzie dobrze zarówno jak się stało jak i jeżeli się nie stało. Ok. Niech będzie. W sumie prawda.
Tak sobie myślę, że może lepiej byłoby gdyby w tym cyklu się nie udało. Może ta przerwa w staraniach, powrót do innych spraw na prawdę się nam przyda. Wezmę się za sobie i wrócę na właściwe tory zarówno psychicznie i fizycznie. A potem, jak już reszta będzie lepiej może i ciąża się uda...
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 maja 2016, 14:49
Hm, nie mam bólu brzucha na @ choć już dawno powinnam. W ogóle pomijając masakryczną senność to czuję się dobrze. A już nie powinnam. Gdybyśmy zaszli w ciążę, w miesiącu, w którym nie planowaliśmy..heh, byłoby zabawnie.
No i nadszedł ten dzień. Oficjalny koniec starań. Ciąży nie ma. Jest okres. Wzięłam pierwszą tabletkę antykoncepcji. Pojutrze wizyta u dermatologa, zaczynam brać leki na trądzik. I tak przez najbliższe 3 miesiące. Nawet nie wiem co tu napisać. Nie wiem jak nazwać to co czuję. Serce mi krwawi. Łzy same cisną się do oczu. Mam ochotę schować się w jakąś głęboką dziurę i po prostu wyć.
I oto jestem. Ponownie na różowym portalu. Kończę pierwszy cykl po ponownym odstawieniu tabletek. @ powinna przyjść jakoś w sobotę. Póki co- silne bóle miesiączkowe od kilku dni. Nie dosyć, że w tym cyklu owulacja dała mi w kość (ale pocieszałam się, że może to dobrze, tzn że była) to jeszcze krótko po niej zaczęły się bóle na okres. Najpierw od czasu do czasu, raz silniej, raz słabiej a od wczoraj bez nospy nie jestem w stanie funkcjonować. Dramat. Nadzieje powinny już dawno się rozwiać, bo oprócz bóli towarzyszy mi od wczoraj delikatne plamienie ale wiadomo jak to jest...łudzić się zawsze będę do końca.
Generalnie myślałam, że będzie łatwiej wrócić do starań. W maju, jak już pogodziłam się z tym, że do września starania będą zawieszone, to żyłam normalnie. Na prawdę. Żadnej temperatury, owulacji, złego samopoczucia. Po prostu cieszyłam się latem, wdrażałam w nowej pracy, cieszyłam się mężem. Myślałam, że powrót do starań będzie wyglądał tak, że po prostu któregoś dnia nie wezmę tabletki anty i już. Dalej będzie normalnie, bez spięcia, nie będę myśleć o staraniach. Cóż, za oszukiwanie samej siebie! Nie da się o tym nie myśleć.... zwłaszcza jak własne ciało nie pomaga i niemal codziennie serwuje cały pakiet bóli, skurczy, opuchnięć, wzdęć i wiele, wiele innych. Zdążyłam zapomnieć jaka to "frajda" "czuć swój cykl"...
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2016, 21:11
@ nie ma. Ale przyjdzie. Wiem to. Od kilku dni bezczelnie wychyla rogi i się śmieje "haha! znowu nie jesteś w ciąży! znowu dałaś się nabrać! ale jeszcze sobie na mnie poczekasz i się powk..wiasz!". Nie mam na to siły. Poprzednie 8 dni to był dramat- tak silne bóle okresowe, że brałam po 2-4 nospy dziennie. Po pracy byłam w stanie tylko wrócić do domu, zedrzeć z siebie spodnie, w których było mi cholernie ciasno i paść. Po prostu paść. Jestem tak zmęczona tym bólem, że dziś ledwo się podniosłam z łóżka. Weekend będzie na straty. I zapowiada się na to, że kolejny tydzień też- bo kiedyś @ musi przyjść. Więc: miniony tydzień pełen bólu, a kolejny pełen krwi. Świetnie. 2 tygodnie z 4 tygodni cyklu do wypieprzenia. Uwielbiam być kobietą!
Miałam nie mierzyć temperatury żeby nie dokładać sobie stresu, ale doszłam do wniosku, że po 1: pozwoli mi to mieć choć trochę kontroli nad cyklem- będę mogła mniej więcej przewidzieć okres a po 2: gdyby jakiś czas nam się nie udawało (eh...) to będę miała z czym iść do lekarza.
Gdzieś jakiś czas temu przeczytałam, że starając się o dziecko nie powinno się planować. Czyli nie zakładać sobie np.: uda się nam do wakacji, uda się nam do świąt, uda się nam w nowy roku. Bo jak się mimo wszystko nie uda- prowadzi to do całej gamy negatywnych uczuć. Uświadomiłam sobie, że ja mam odmienny problem: ja nie planuję, ja ROZPAMIĘTUJĘ. Czyli myślę w kategoriach: właśnie minęło półtora roku jak zaczęliśmy się starać, rok temu o tej porze byłam w ciąży, rok temu straciłam ciążę, powinniśmy już być we trójkę (gdybym nie straciła pierwszej ciąży), kolejne święta miną a ja nadal nie jestem w ciąży itd...dobija mnie to. Tylko jak pozbyć się tych myśli?
Ciążowa ta pogoda. Jakoś tak jesień, zapach liści, deszcz i długie wieczory kojarzą mi się z ciążą. Oczywiście zapewne dlatego, że w zeszłym roku o tej porze w ciąży byłam. I dlatego pewnie wydaje mi się, że tej jesieni również będę. Oj, bardzo się chyba rozczaruję...
Chyba owulacja się czai. Coś brzuch zaczyna pobolewać i puchnąć, bardziej mokro się robi. Jeśli cykl będzie "normalny" to powinna być jakoś niedziela-poniedziałek-wtorek. Czyli powinniśmy zacząć działać (tym bardziej, że przez ostatnie dni zmęczenie brało górę). A nas połamało Męża po siłowni, mnie po aerobiku. Zakwasy jak diabli, zmęczenie na maxa a jeszcze z farbą siedzę na głowie, pranie czeka i spacer z psem także nie wiem czy uda nam się wykrzesać dziś z siebie jakiś romantyzm
Kupiłam sobie dziś kostium i postanowiłam uczęszczać na basen Doszłam do wniosku, że niestety moje ciało rozleniwiło się bardziej niż przypuszczałam i zajęcia ze sztangami, hantlami, ketlami itp dwa- trzy razy w tygodniu to za dużo. Także jak nie będę mieć siły na zabawę żelastwem na siłowni lub po prostu jak zakwasy mi na to nie pozwolą- pójdę na basen Co prawda trzeba pokonać wstyd pokazania się w kostiumie, ale skoro już kupiony- zapłacony to nie może się zmarnować
Chyba owulacja się czai. Coś brzuch zaczyna pobolewać i puchnąć, bardziej mokro się robi. Jeśli cykl będzie "normalny" to powinna być jakoś niedziela-poniedziałek-wtorek. Czyli powinniśmy zacząć działać (tym bardziej, że przez ostatnie dni zmęczenie brało górę). A nas połamało Męża po siłowni, mnie po aerobiku. Zakwasy jak diabli, zmęczenie na maxa a jeszcze z farbą siedzę na głowie, pranie czeka i spacer z psem także nie wiem czy uda nam się wykrzesać dziś z siebie jakiś romantyzm
Kupiłam sobie dziś kostium i postanowiłam uczęszczać na basen Doszłam do wniosku, że niestety moje ciało rozleniwiło się bardziej niż przypuszczałam i zajęcia ze sztangami, hantlami, ketlami itp dwa- trzy razy w tygodniu to za dużo. Także jak nie będę mieć siły na zabawę żelastwem na siłowni lub po prostu jak zakwasy mi na to nie pozwolą- pójdę na basen Co prawda trzeba pokonać wstyd pokazania się w kostiumie, ale skoro już kupiony- zapłacony to nie może się zmarnować