To właśnie jedna z tych kłód jakimi ostatnio uracza mnie życie. Z reguły cykle mam 30-33 dniowe. Ten się przeciągał. Testy negatywne. Postanowiłam nie czekać w nieskończoność. Poszłam do ginekologa. Zdecydowaliśmy, że wywołamy @ duphastonem. Biorę go już 6 dzień (mam brać 10). Mam plamienia, jest więc szansa, że jak go odstawię to miesiączka przyjdzie. Ale nie chcę odstawiać go wcześniej bo następna @ wypadłaby mi centralnie we własny ślub. Ot, taka kwintesencja ostatnich miesięcy. Dlatego teraz staram się ją przetrzymać jeszcze kilka dni. Mam nadzieję, że się uda.
No i zleciało te 10 dni na Duphastonie. Mam teraz nadzieję, że nie będę musiała długo jeszcze czekać na okres i w miarę szybko uda mi się rozpocząć nowy cykl starań. Nowy cykl- nowe nadzieje, choć przyznam, że z każdą kolejną miesiączką nadzieje mam co raz mniejsze. Co raz mniej wiary w to, że się uda. Pesymizm mnie ogarnia. Pesymizm i rozgoryczenie, że tak to wszystko wygląda. Kilka razy słyszałam żarty koleżanek, które mają już kilkuletnie dzieci, że w dzieciach to najprzyjemniejsze jest staranie się o nie. Taaa... Może jak ktoś stara się nie dłużej niż 2-3 cykle i od razu zachodzi w zdrową, szczęśliwą, donoszoną ciążę. Ja starań o dziecko nie będę dobrze wspominać. Długie miesiące nadziei, rozczarowań i wyrzeczeń. Ile myśmy rzeczy i planów podporządkowali pod te starania. I po co? Eh, nie marudzę już. Trzeba czymś zająć myśli. Góra prasowania czeka
Założyłam pamiętnik żeby mieć gdzie "się wygadać" a od niemal tygodnia nic nie napisałam. Okres przyszedł- to dobrze, kończymy bezowocny cykl i zaczynamy nowy. Różnić się będzie tym od poprzednich, że po owulacji włączam duphaston. Co prawda jego przeznaczenie jest takie, żeby następna @ nie wypadła na moim własnym ślubie ale może przy okazji zwiększy on szanse na zagnieżdżenie jeśli by się udało i doszłoby do zapłodnienia? Kto wie Minus jest taki, że muszę dokładnie śledzić cykl żeby wiedzieć kiedy będzie owulka, żeby w razie czego jej nie przyblokować duphastonem. A to minus bo śledzenie cyklu mnie stresuje. Jak zaznaczam na wykresie temperaturę i czas współżycia to potem ciągle się w ten wykres gapię jakbym od samego gapienia miała zajść w ciążę. Ale trzeba to trzeba.
Dziś mój zaraz-mąż poszedł na ogólne badanie nasienia. Tak jakoś sam z siebie. Stwierdził, że po pierwsze szkoda czasu, tym bardziej, że ja już kilka badań zrobiłam, a poza tym jak wynik będzie dobry to może doda nam to psychicznie skrzydeł. I pewnie ma rację więc czekamy na wyniki.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 lutego 2016, 17:46
Dostaliśmy wyniki badania ogólnego nasienia- są bardzo dobre Bardzo się cieszę U mnie też w podstawowych badaniach wszystko jest w porządku, także są szanse, że będzie dobrze.
Przerażający jest fakt jak dużo w procesie zapłodnienia zależy od losu, od przypadku. Sytuacje na które nie mam wpływu mnie stresują i denerwują. Wszystko może być dobrze ze zdrowiem kobiety i mężczyzny a i tak starania mogą trwać długie miesiące. Moja mama twierdzi, że zachodziła w ciążę niemal od razu jak postanowili mieć z tatą dzieci. Nie przeżyła też świadomie żadnego poronienia. Miałam nadzieję, że w związku z tym ja też nie będę mieć większych problemów, ale życie pokazało inaczej
No i się obudziłam z katarem i bólem gardła Przyplątało się jakieś paskudztwo Do tego ucho nadal boli, choć już mniej- to pozytyw. Na jutro zaklepałam wizytę u laryngologa na wszelki wypadek i chyba z niej skorzystam, bo choroba nie pomoże w zajściu w ciąże, a na leki w tym cyklu to będzie chyba ostatni dzwonek bo za jakiś tydzień owulacja a po niej wolałabym niczego już nie łykać. Zobaczymy co powie lekarz jutro, oby obyło się bez antybiotyku.
A dziś spędzę dzień pod kocem, z herbatką z miodem, apapem i moim małym termoforkiem- ukochanym psem. Po południu dołączy do nas mój zaraz-mąż Idealny plan dnia na taką pogodę
Dzień załamania. Wczoraj dowiedziałam się, że stanowisko, na które aplikowałam, na którym bardzo mi zależało dostał ktoś inny bo było ustawione od samego początku! Wiem, że to się zdarza dość często, ale nie rozumiem zawracania ludziom dupy i zapraszania na rozmowę skoro i tak wiadomo kto dostanie pracę. Nie dość, że zmarnowali mi 3 dni życia, bo do rozmowy trzeba było się przygotować merytorycznie, to jeszcze jak czytam uzasadnienie dlaczego wygrała ta osoba a nie inna to jakbym czytała o sobie! Jestem wściekła. Rozwaliło mi to wczorajszy i dzisiejszy dzień. I pewnie jeszcze kilka następnych.
A od tej informacji już gładko się potoczyło- refleksja nad obecną sytuacją zawodową, nad nad- już 10 miesięcznym staraniem o dziecko i wieczorem ryczałam jak mała dziewczynka.
Jakoś od połowy zeszłego roku spotykają nas same złe rzeczy. Poważna choroba w rodzinie,która postawiła wszystkich na nogi, wypadek w rodzinie, po którym mnóstwo czasu i energii musieliśmy poświęcić na opiekę nad bliską osobą, choroba ukochanego, poronienie no i moja sytuacja w pracy, czyli- wiem, że niebawem dostanę wypowiedzenie. Muszę znaleźć nową pracę. Mieliśmy nadzieję, że uda się nam zajść w ciążę i przynajmniej na jakiś czas przynajmniej moją pracą nie będziemy musieli się martwić. Ale to nie tak, że staramy się o dziecko z tego powodu. O dziecku myśleliśmy na długo przed tym zanim zaczęliśmy się starać- pracuję między innymi z substancjami niebezpiecznymi i ze staraniami musieliśmy poczekać na odpowiedni moment. Ten moment był ciągle przekładany bo trzeba było w pracy skończyć to czy tamto. Moja obowiązkowość brała górę. Potem nadszedł odpowiedni czas i zaczęliśmy. No i w 3 miesiącu starań dowiedziałam się, że moja kariera w tym miejscu dobiega końca. Więc skoro oni tak ze mną pogrywają to postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Udało się w następnym cyklu, ale poroniłam. I od tego czasu psychicznie i fizycznie jest źle...
U laryngologa wszystko dobrze- infekcja w uchu i garde faktycznie była, ale już się niemal skończyła nie ma więc potrzeby wchodzić z antybiotykiem mam pobrać paracetamol i płukać nos wodą morską Pierwszy raz byłam u tego lekarza więc poczytałam wczoraj o nim opinie. I się przeraziłam- pisali, że straszny gbur i cham i w ogóle nieprzyjemny człowiek. A okazał się całkiem spoko Czyli nie do końca należy kierować się opiniami z internetu
Mój luby wieczorkiem jak wróciliśmy z siłowni zorganizował miły wieczór Wino, kolacja i co najważniejsze trochę czasu wykradzione tylko dla siebie od bardzo dawna Co prawda pewnie pochłonęłam dwa razy więcej kalorii niż spaliłam na treningu ale przecież nie to jest najważniejsze
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 marca 2016, 11:37
Dlaczego życie ma aż tyle sposobów żeby nam siebie uprzykrzyć? Moja cholerna owulacja w tym cyklu przyszła co najmniej o tydzień za wcześnie...Nie spodziewałam się jej 4 dni po okresie, nasz czas współżycia jest słaby, prawie nie mamy szans, że w tym cyklu się uda. Dlaczego akurat w tym cyklu??? Zazwyczaj współżyjemy regularnie od samego końca miesiączki, a teraz byłam chora. Bolało mnie ucho, gardło, źle się czułam. Po prostu nie miałam siły na seks. I wtedy ona przyszła. To już jest na prawdę pieprz... złośliwość!
Jak to po owulacji, jestem już spuchnięta, źle się czuję, a to co mi się dzieje na twarzy to jakaś porażka. Płakać mi się chce jak patrzę w lustro. Bez dermatologa się chyba nie obejdzie. Tylko teraz niczego nie mogę brać bo przecież jeśli się udało zajść to mogłabym zaszkodzić. I tak od 10 miesięcy- nie będę robić tego lub tamtego bo "gdyby się udało" to mogę zaszkodzić. 10 miesięcy wyrzeczeń. I po co? Po to żeby ciągle dostawać kopa w dupę.
Ale ufarbowałam dziś włosy. Stwierdziłam, że nie będę brać ślubu z ogromnymi odrostami tylko dlatego, że jest szansa 1 na milion że cykl zakończy się szczęśliwie. Zazwyczaj farbuję głowę w pierwszej połowie cyklu, przed owulacją. Ale tym razem nie miałam szans zdążyć.
Nie wspomnę już nawet o tym, że mój poprzedni cykl trwał 6 tyg, brałam w końcu duphaston żeby jeszcze trochę opóźnić już spóźnioną miesiączkę bo przesunęła się na ślub. Udało się, wyszło dobrze, miała przyjść najwcześniej 4 dni po nim. A teraz przesunęło się drugą stronę i wypada 2 dni przed. Noż kur... Znów będzie duphaston i znów niepokój czy się uda.
A tak na zakończenie: wszyscy którzy wiedzą, że się staramy już tyle czasu mówili- nie myślcie o tym, zajmijcie się czymś innym. Organizujecie ślub, na tym się skupcie. No. To tak zajęłam się czymś innym, że przegapiłam owulację. Jestem wściekła.
Z niedzielno- poniedziałkowych przemyśleń: nienawidzę tego jak wyglądam odkąd odstawiłam tabletki. Nienawidzę tego co hormony robią z moim wyglądem. Ze smutkiem patrzę na zdjęcia sprzed czasu starań, z których spogląda wesoła, uśmiechnięta, szczupła i ładna dziewczyna. Jeszcze pełna nadziei, że wszystko będzie dobrze, że czeka ją fajne życie. A teraz? Teraz za każdym razem jak patrzę w lustro chce mi się płakać. Bo nie mogę uwierzyć, że to ja. Tłusta cera z okropnym trądzikiem, z którym nie mogę sobie żadnymi sposobami poradzić, wstrętne włosy- zwłaszcza w drugiej połowie cyklu- tłuste przy skórze i suche jak siano na końcach, wiecznie elektryzujące się. 4 kilogramy nadwagi, których nie mogę zrzucić mimo zmiany nawyków żywieniowych, regularnych ciężkich, ćwiczeń i masaży. No i cellulit. Koszmar. Moje uda, brzuch, nawet ramiona wyglądają jak powierzchnia księżyca. Brak mi już siły. Brak motywacji. Bo czegokolwiek bym nie robiła, nie daje to efektów. I po co to wszystko? Po to żeby rozczarowywać się z miesiąca na miesiąc.
No i się porobiło. W środę rano obudziłam się ze spuchniętą dolną wargą. Pierwsza myśl- opryszczka! Tylko jej mi brakowało! I oczywiście panika, bo pamiętam takie ataki opryszczki sprzed kilku lat, kiedy to właśnie usta miałam całe spuchnięte, cała akcja działa się najpierw w środku, a dopiero potem wychodziło na zewnątrz. Ciągnęło się to tygodniami. Zaleczyłam to dopiero wielomiesięczną kuracją heviranem, powtarzaną 2 razy. Normalanie to od razu łyknęłabym właśnie heviran, ale jest przecież jedna na milion szansa, że może się udało (choć objawów nie mam żadnych... )i bałam się ryzykować. Decyzja- dermatolog. Nie byle jaki- moja przewspaniała pani doktor u której leczyłam się wcześniej. Cudem wybłagałam w rejestracji wizytę w ten sam dzień. Obejrzała mnie, przepytała i diagnoza: to nie opryszczka, to pryszcze zaczynają mi dosłownie wychodzić już przez usta.Cała broda to jedna wielka gula. Stąd ta opuchlizna. Decyzja: trzeba leczyć. Nie można czekać bo za chwilę spuchnięte usta będą moim najmniejszym zmartwieniem. Dostałam więc trzy maści, płyn do przemywania i niestety antybiotyk. Dobrany ponoć tak, że gdyby się ten cykl okazał szczęśliwym to nie powinien zaszkodzić. Mam go brać 7 dni. Maści stosować naprzemiennie dłużej. No to łykam antybiotyk i smaruję twarz. Na razie poprawy nie widzę znacznej (chociaż z ust opuchlizna już prawie zeszła). Ale to dopiero 3 dzień. Jeśli po weekendzie nie będzie poprawy to chyba się do niej zgłoszę. Ale wolałabym żeby się udało. Żeby chociaż już nie robiły się nowe syfy.
A co do odczuć cyklowo-ciążowych: brak. Brak jakichkolwiek oznak. Nawet piersi nie czuję co w sumie może nawet jest dziwne bo o ile w drugiej fazie cyklu nie bolały mocno, to czułam, że są jakieś inne. Teraz nic. Włosy mam ładne- to też jest dziwne. Normalnie powinna być już tragedia a są ładne i lśniące. Ale to może przez duphaston?
Od przedwczorajszego popołudnia nie biorę już duphastonu. Czekam na okres. Oczywiście jak ja na niego czekam to nie chce przyjść. Nawet brzuch mnie nie boli jeszcze(szkoda, że bolał mnie przez prawie wszystkie dni brania dupka, kiedy to zależało mi na w miarę dobrym samopoczuciu).
Smuteczki mnie dziś ogarniają straszne. Jakoś nie mogę zebrać się w kupę. Muszę przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej, ale nie mogę się skupić. Może dlatego, że tak na prawdę nie chcę nowej pracy, chciałabym zajść w ciążę i donosić ją szczęśliwie jeszcze w obecnej. Wiadomo, że jak zmienię pracę, to najpierw jest okres próbny gdzie nie można się starać a potem też nie bardzo chciałabym od razu zaskakiwać pracodawcę informacją, że niedługo odejdę na zwolnienie lub urlop macierzyński. Ale tak bardzo nie chciałabym przerywać starań... Za dwa miesiące minie rok jak zaczęliśmy. W życiu nie przypuszczałam, że tyle nam to zajmie. A po drodze jeszcze nieszczęście w postaci poronienia. Gdybym nie straciła tej ciąży byłabym teraz w 6 miesiącu. Z dobrze widocznym już brzuszkiem i pewnie kilkoma ciążowymi dolegliwościami, ale za to najszczęśliwsza na świecie. A zamiast tego siedzę i dołuję się czarnymi myślami. Nawet z psem nie chce mi się wyjść. Ale chyba już muszę bo zaczyna się niecierpliwić.
Byłam dziś u fryzjera, ścięłam włosy. Fryzura ładna, od dawna chciałam się pozbyć zniszczonych końców ale nawet to nie poprawia mi humoru...
Czekania na @ dzień kolejny. Takich momentów nienawidzę chyba najbardziej- wiadomo już, że w tym cyklu się nie udało a nie można zacząć następnego bo trzeba czekać aż ta wredna @ przyjdzie. I nijak nie można jej przyśpieszyć.
Tak sobie dziś rozmyślam (zamiast zająć się bardziej niezbędnymi czynnościami), że chciałabym wiedzieć jak ta historia się skończy- moja historia starań o dziecko. Czy szczęśliwie? A jeśli tak to kiedy? Gdybym np dziś wiedziała, że powiedzmy uda nam się zajść w ciążę w następnym miesiącu, czy za 3 miesiące czy za 10 to byłabym spokojniejsza, wyluzowana i spokojnie sobie do tego czasu żyła i cieszyła się chwilą obecną. Nie byłoby tego comiesięcznego napięcia, niepewności. Mogłabym planować i realizować inne cele. Np pracę, wakacje czy wyjazd na koncert. A tak? wszystko podporządkowane jest myśleniu: "a jak się uda?". Nie mamy zaplanowanych wakacji za granicą bo w razie czego do samolotu nie wsiądę w ciąży. Nie planujemy ich póki co w Polsce, bo nie jestem w stanie przewidzieć czy się uda czy nie i kiedy będę mieć okres. Nie wiem co robić z pracą- na razie los decydował, nie dostałam żadnej innej, ale jak w końcu ktoś mi coś zaproponuje? To co mam zrobić? Przerywać starania? A jak właśnie wtedy miało się udać?
A gdyby okazało się (ODPUKAĆ!), że nigdy nie będziemy mieć swoich dzieci? Czasem pewnie każdą z nas nachodzą takie myśli. W takiej sytuacji też wolałabym już teraz to wiedzieć. Przepłakałabym pewnie sporo czasu, ale w końcu się z tym pogodziła, znalazła jakąś alternatywę. Ukierunkowalibyśmy nasze życie inaczej. Dalibyśmy radę. Ale musielibyśmy wiedzieć. Póki co nie wiemy. Póki co "zmarnowaliśmy" rok. Nie chcę marnować więcej
Ostatnia tabletka Clo łyknięta. Jutro kontrola u ginekologa czy zapowiada się nam owulacja. Mam nadzieję, że się zapowiada Z objawów trudno wnioskować: niby cycki zaczęły boleć od wczoraj, śluzu jakby więcej od 2-3 dni i libido większe, ale z drugiej strony pobolewa miesiączkowo i włosy są zupełnie nie jak w tej fazie cyklu (tłuste i suche jednocześnie- tak mam przed @). Ale i tak do końca będę się łudzić, że jutro dostanę dobre wieści
Jest pęcherzyk! Ładny, duży- 21 milimetrów endometrium też ładne. Dostałam receptę na Pregnyl, więc wieczorem zastrzyk w tyłek i działamy
Wczoraj wracałam z pracy do domu spacerem. Pogoda była ładna, więc dlaczego nie. Idę około 40 minut, więc to sporo czasu na rozmyślania. I tak rozmyślałam. O tym, że już wiosna, piękna, pachnąca, pora nadziei. I o tym, że ja tej nadziei już chyba nie mam. Nie mogę już uwierzyć, że cokolwiek się ułoży. Od roku tylko się wali, więc niby dlaczego miałoby nagle być dobrze? Wszyscy mówią: nie może ciągle być źle, musi się z czasem ułożyć. Ok, załóżmy, że tak, ale gdzie jest powiedziane, że akurat teraz? Może taki stan będzie jeszcze trwał i trwał...
Boję się końcówki przyszłego tygodnia- wtedy wypada @. Bardzo się boję. Przeżyłam już wiele negatywnych testów, wiele niechcianych @, ale myślę, że ta będzie bolała najbardziej. Dlatego, że nie mam już siły na to wszystko.
No to byłoby chyba na tyle. Trzeci dzień z rzędu brzuch boli jak podczas @ i to dosyć mocno. Do tego charakterystyczne przelewanie w brzuchu. Piersi nie bolą, cera fatalna, włosy masakra. Czyli teraz cały tydzień będę czuła się źle po to żeby zakończyć go kolejnym niechcianym okresem. Cudownie. Nie mam już siły. Mam ochotę usiąść i wyć cały dzień.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 kwietnia 2016, 11:06
Eh, kobieta pragnąca ciąży to dziwne stworzenie: znaki na niebie i ziemi mogą mówić jej, że tym razem się (znowu) nie udało a ona i tak będzie mieć małą nadzieję do samego końca..
PS: dowiedziałam się kilka dni temu, że kolejna bliska mi osoba straciła ciąże. Tydzień po pozytywnym teście przyszedł okres. To straszne ile kobiet przez to przechodzi. Dlaczego to tak wygląda? W świecie zwierząt takie rzeczy nie dzieją się aż tak często. Co jest wiec z nami- ludźmi nie tak?
Od rana do południa plamiłam tak bardzo, jakbym miała okres tylko, że brązowy. Po południu się oczywiście uspokoiło, brzuch dziś nie boli, generalnie fizycznie czuję się dobrze. Psychikę zostawię bez większego komentarza póki co.
Ponownie jestem w najgorszym momencie cyklu- już wiadomo, że znowu się nie udało a tej przeklętej @ jeszcze nie ma. I siedzisz i czekasz aż łaskawie przyjdzie i pozwoli zacząć nowy cykl. Nowy cykl emocjonalnego rollercoastera: najpierw złość i rozgoryczenie podczas @, potem ponownie kiełkujące nadzieje przed owulacją, potem wzrost nadziei w czasie owulacji a potem pełne napięcia oczekiwanie i strach. I potem pewnie znów rozczarowanie i wku...enie. I potem znów od początku. I znowu. I znowu. I znowu...
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 kwietnia 2016, 21:21