Byłam rano w szpitalu w Poznaniu na badaniach. Wszystko jest ok, widać niewielki stan zapalny. Pobrany wymaz do badania, zrobiona biopsja. Wyniki 19 sierpnia.
Nie ma żadnych problemów, żadnych chorób, żadnych przeciwstawiań do zachodzenia w ciąże.
Gdy powiedziałam dzisiaj mojemu lekarzowi że fajnie by było gdyby to zachodzenie w ciąże było takie łatwe, stwierdził że nawet mam tak nie myśleć że czas który się staramy to długo, bo wtedy moja głowa się zablokuje.
Może już tak się stało. Wracając z Poznania bardzo się cieszyłam że nie wykryto żadnych zmian rakowych, że nie ma przeciwwskazań do starań. Wszędzie było dużo bocianów w gniazdach. Jeden przeleciał koło nas i usiadł na latarni jak pod nią przejeżdżaliśmy.
Ale wróciłam do domu i coś się zmieniło. Zrozumiałam że jestem sama. Nawet nie mam z kim o tym pogadać.
Przyjaciółka jest w kolejnej ciąży, nie zrozumie. Mężowi mam wrażenie że zmarnowałam życie tym że się ze mną związał. Dziewczyny z forum w dobrych nastrojach, kolejne Aniołkowe Mamy spodziewają się dzieci, nie chce im psuć humoru moim zrzędzeniem i lamentowanie.
Więc zostałam z tym sama. I znów czuje ten okropny ucisk w gardle. Żal i łzy cisnące się do oczu.
Cały czas jestem w złym humorze, moje życie do godziny 16-17, zanim Łukasz wróci z pracy, jest wegetacją. W sumie to nie robię nic konkretnego. Szlajam sie po domu i udaje że mam coś do robienia. W efekcie zmarnowałam tak pół roku swojego życia.
Pół roku użalania się nad sobą, płaczu i wegetacji.
Udaje że pisze prace dyplomową, a w sumie nie napisałam jeszcze nic.
Jeszcze niedawno myślałam że sobie poradziłam z wszystkim, że wyszłam na prostą. I znowu dołek.
Za 10 dni pielgrzymka. Mam nadzieje że dzięki pielgrzymce jakoś wyjdę na prostą. Po cichutku liczę na parę osób które mam nadzieje pomogą mi ostatecznie zażegnać mój kryzys i załatać rany.
Chciałabym znów odzyskać wiarę. Nie tylko w Boga ale też w lepsze jutro.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 lipca 2014, 14:17
Od zeszłej środy chodzę codziennie do pracy na 5 rano, już oboje nie wyrabiamy.
A tu jeszcze tyle do zrobienia przed jutrem!
Kurcze pokładam wielkie nadzieje w tej pielgrzymce.. Liczę że mi pomoże, choć troszkę.
Nie chce już rozpamiętywać samych złych rzeczy w moim życiu. Robiłam tak przez 22 lata, już wystarczy.
Teraz liczę na lepsze czasy.
Jutro nasza druga rocznica ślubu
Aj ten czas tak szybko mija...
Przynajmniej na razie tak sądzę.
Żałuję że czas na pielgrzymce tak szybko mi minął. Tam jest zupełnie inaczej. Nikogo nie obchodzi jaki jest dzień tygodnia, nie ma się zmartwień ani problemów.
I nagle powrót do domu i zderzenie się z rzeczywistością.
Teraz gdy słyszę o coraz to nowych Aniołkowych mamach w ciąży to robi mi się troszeczkę przykro. Oczywiście cieszy mnie to przeogromnie ale też troszkę mi żal że mnie się nie udaje..
Ten cykl spisuje na straty, ovu była w trakcie pielgrzymki a sposobności na zbytnio nie było. Choć może gdzieś bardzo głęboko liczę że jednak jakiś mały cud się stanie i @ nie przyjdzie.
Kolejny cykl tez idzie na straty. Będę brać antybiotyk.
Chciałabym przespać 19 września. Termin porodu Arka. Łukasz będzie wtedy w pracy więc pewnie ja przeleżę cały dzień w łóżku z wielką paczką chusteczek.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 sierpnia 2014, 15:18
Wstałam po 9, a już jestem zmęczona.
Do tego jutro powinnam dostać @.
Chce żeby już przyszła. Chce już wiedzieć że w tym cyklu się nie udało. Mimo ze liczę że jest inaczej.
Choć patrząc na mój obecny stan, to zmęczenie i gorączkę, jeśli to miałaby być jakaś grypa, to lepiej żeby w ciąży nie być.
Wariuje już. Sama już nie wiem jak by było lepiej.
Znów czuje że jestem z tym wszystkim sama, znów czuje ten smutek.
To pewnie wahania nastroju przed @.
Idę spać.
Prześpię całą niedziele.
Dziś 28dc, duphaston odstawiłam w czwartek. Brzuch lekko pobolewa czasem.
Rano twierdziłam że czekam do czwartku, jeśli @ nie będzie to najwyżej zrobię test. Nie chce się zbytnio nakręcać bo wiem że szanse na ciąże były minimalne.
Teraz jednak sądzę że jeszcze parę dni takiej gorączki mnie wymęczy, trzeba iść z tym do lekarza. Więc wypadałoby zrobić test. Wiem że i tak skończy się negatywem i @ za parę godzin od testu. Standard.
No nic, popłaczę sobie znowu z dzień czy dwa, ale przynajmniej zacznę leczyć to moje choróbsko.
Wysyłam dzisiaj męża po test. Wieczorem wyjdzie? Czy trzeba czekać do rana?
Do rana pewnie i tak przyjdzie @...
A po paru godzinach przyszła @.
Standard.
Czasem mam już dosyć. Staram się wierzyć, ufać że Bóg wie co robi. Ale to tak strasznie boli.
Staram się szukać dobrych stron w złych sytuacjach.
No ale wrzesień będzie stracony...
Kolejne starania dopiero w październiku.
A ja tak bardzo pragnę w końcu trzymać własne dziecko w ramionach.
Staram się nie myśleć na zasadzie "byłabym w 36 tygodniu" czy "w pokoju stałoby już łóżeczko".
Staram się myśleć raczej "gdzieś tam mam synka, który patrzy a mnie z góry i mnie wspiera".
Ale nie zawsze mi to wychodzi.
Dziś siostrzenica kończy 8msc, już słyszałam rano od mamy że sama wstała... A ja wtedy pomyślałam że za 3 tyg urodziłby się jej kolejny wnuk...
Naprawdę czasem jest mi bardzo ciężko.
Boje się że przez to zapomnę o Arku, że jakby wyrzucam go ze swoich wspomnień i serca.
Idę za radą ojca duchownego z pielgrzymki, staram się rozmawiać z Arkiem.
Ostatnio powiedziałam mu że życie toczy się dalej, a ja nie chce być już tą smutną, z pretensjami do całego świata.
Nie ja jedna przeżyłam taką tragedię, wiele kobiet cierpi wiele bardziej.
Czasem gdy słucham innych jak opowiadają o swoich problemach, przyjaciółkę dla której problemem są jacyś profesorowie na uczelni czy znajomą dla której problemem jest remont, myślę sobie: co Ty wiesz o życiu i problemach? Co Ty wiesz o żalu i smutku?
Po czym karce się w myślach. Dlaczego głupio zakładam ze moje problemy są większe od problemów innych. Czemu myślę że moje bolą mnie bardziej niż innych.
Kiedyś bardzo cierpiałam z powodu swojej przeszłości. Nie potrafiłam wybaczyć "ojcu" że zostawił nas i całe życie wychowywałam się bez niego. Całe życie trwałam w nienawiści. Twierdziłam że nigdy mu tego nie wybaczę.
Teraz gdy o tym pomyślę to uważam że tak po prostu się stało. Nic na to nie poradzę. Już nie czuje nienawiści, teraz to jest raczej obojętność.
Nic na to poradzić nie mogę, czasu nie cofnę, więc po co się tym cały czas zamartwiać?
Byłam niechcianym dzieckiem? Tak myślę choć nigdy nikt mi tego nie powiedział. Ale takie rzeczy się czuje.
Za to teraz jestem kochaną kobietą. I to się liczy.
W poniedziałek powiedziałam Arkowi że zawsze będzie przy mnie, bo jest częścią mnie. Zawsze będę go kochać, ale muszę iść dalej. Życie jest zbyt krótkie by trwać w takiej wegetacji.
Staram się na nowo myśleć pozytywnie.
Mniej łez, mniej smucenia się. Już nie czuje tego żalu który do niedawna jeszcze ściskał mi gardło.
Może nie jest jeszcze w 100% dobrze ale jestem na bardzo dobrej drodze
Wiem że czekają mnie przynajmniej dwa kryzysowe momenty.
19 września i koniec października - termin porodu bratowej. Przeraża mnie nadal płacz noworodka. Choć teraz pewnie będę podchodzić do tego łagodniej niż przy siostrzenicy.
Ostatnio stwierdziłam że ja dziecko pojawi się u nas za rok, czy nawet później to przecież nic się nie stanie... Nagle twierdze że przecież w dwójkę jest nam dobrze.
Nie chce mówić tego Łukaszowi, wiem jak on bardzo pragnie dziecka.
Ja też chce, ale już nie czuje takiej obsesji że MUSZĘ być w ciąży.
Jak będzie to super, jak nie to tak też jest chwilowo dobrze. Byle by nie trzeba było czekać na dziecko zbyt długo.
Czuje się jak wyrodna matka.
Od poniedziałku muszę zacząć pisać pracę. I wezmę się za siebie, zacznę w końcu ćwiczyć. Może nawet biegać?
Patrzę na te wszystkie chudziny w internecie i myślę że ja też chce tak wyglądać! Po czym wygodnie usadzam dupsko na fotelu przed komputerem z czymś słodkim w ręku i oglądam te chudziny dalej... Aj żeby znaleźć wystarczająco dużo motywacji do ćwiczeń.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 września 2014, 16:42
Łukasz nie dostanie wolnego w piątek. Z jednej strony rozumiem że musi być w pracy (akurat kierownik wziął wolne i on musi być) ale z drugiej strony mówiłam mu już dawno żeby wolne załatwił. Jakby zagadał o to wcześniej to by dostał. Ale nic. Będę siedzieć sama w domu. W ostateczności mogę jechać do przyjaciółki pobawić się z jej półtorarocznym dzieckiem i słuchać jakie to ma objawy ciążowe w tym 15tc. Ale chyba by mnie to dobiło bardziej.
Boję się tego 19 września. Wiem że to tylko taka umowna data, o nie znaczy że Arek wtedy by się urodził. Ale ma to w sobie jakąś symbolikę. Może będzie dobrze i będę się śmiać a może będę płakać. Sama nie wiem. Ale naprawdę wolałabym przespać ten dzień.
Aj a od rana było wszystko ok, tylko ten tel Łukasza bardzo mnie zasmucił.. Może jak wróci i przytuli to będzie lepiej.
I siedzę i czuję pustkę w głowie.
Chyba jednak nie zdążę do piątku.
W dodatku jutro urodziny teścia, więc i popołudnie odpada z pisaniem bo wypadałoby do teściów zawitać.
Motywacja jest, pomysłów brak.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2014, 15:14
Znów czuje spokój. Z jednej strony trochę słabo że przez antybiotyk musieliśmy ominąć cykl, ale z drugiej.. W końcu mam cykl na luzie! Bez stresów, myślenia czy się udało. Nawet nie wiem kiedy ma być @. Taka miła odmiana
Aj to siedzenie cały dzień z oczami wbitymi z monitor jest męczące. Oczy bolą, chce mi się spać. A Łukasz jeszcze chce mnie wyciągnąć na rower!
Nie ma żartów! Jutro wstaję o 8 i piszę pracę. Koniec leniuchowania!
Myślałam że mój maluch powinien być teraz ze mną, być może już byłby przy mnie. Czułabym jego zapach.
Niestety to nie nastąpi, a ja muszę żyć dalej. Nie pozostaje mi nic innego jak ufać.
Od straty Arka mija dzisiaj 8msc. Osiem długich miesięcy wyrwanych z życia. Żyłam obok siebie, nie żyłam tak naprawdę.
Nie chce teraz zadręczać się myślami "Arek miałby dwa tygodnie/miesiąc/rok."
Chce żyć normalnie. Z myślą że czasem porażka staje się wygraną.
Straciłam Arka ale tym samym go zyskałam. Nikt już mi nie odbierze tego, że jestem matką.
Choć jestem matką Aniołka. Wiem że w końcu go spotkam.
Łukasz ostatnio powiedział mi że rozmawia z Arkiem, że mówi mu by mnie przytulił.
Poczułam się strasznie samolubna. Ja nigdy nie poprosiłam o coś takiego Arka. By pocieszył Łukasza. A przecież on też to przeżywa. W końcu jest ojcem.
Mam dziecko i tego chce się trzymać. Mimo iż je straciłam to jednak w końcu przecież je spotkam i będę mogła przytulić.
Kupię dzisiaj białe róże, zaniosę na opuszczony grób dziecka na którym palimy znicz dla niego i Arka. Chce żeby to był taki symbol naszej pamięci i miłości. I tęsknoty.
Czuję że w pełni pogodziłam się ze stratą Arka. Wiem że pewnie jeszcze nie raz za nim zapłaczę, ale to chyba normalne. W końcu to był (jest!) mój syn!
Teraz z nadzieją patrzę w przyszłość. Chce być tylko cierpliwa. Nie chce myśleć "Teraz musi się udać".
Miałam dzisiaj dziwny sen, było tam wiele różnych wątków ale jeden się przebijał. Byłam na wizycie u gin, a później poszliśmy się przejść (?!) i powiedział mi że teraz to tylko mam zajść w ciąże a on zrobi wszystko by doprowadzić ją do szczęśliwego końca.
Wiem, dziwny sen. Ale jakoś mnie podbudował
W końcu przecież będzie dobrze
Wiem, jestem leniem.
Jutro urodziny brata Łukasza. Jego zona jest w ciąży, więc reszta rodziny zabiera coś do jedzenia ze sobą. Więc jutro będę piekła placki. Znowu nic nie napiszę.
Trzeba znaleść jakąś motywację do pisania.
Im wcześniej zacznę pisać tym prędzej zacznę sprzątać strych.. Tym bliżej będzie do większej przestrzeni. Tylko naszej. Choć nie naszej.
Jego żona w ciąży, obok siostrzeniec Łukasza wszystkich zabawia...
Smutno mi było. Dlaczego ja nie mogę tak radośnie rozmawiać razem z nimi.
Co chwilę było tylko słychać "Jak ja byłam w ciąży to..." , "Bo jak ja się dowiedziałam że będzie chłopiec to...".
A ja siedziałam z głową w dół i się przysłuchiwałam... Myślałam że tak bardzo chciałabym móc też się wypowiadać w temacie ciążowym.
Boje się że długa nam się nie uda. że będą przychodzić kolejne @, a mój dobry nastrój który wczoraj gdzieś tam był - nagle minie tak szybko jak się pojawił.
Chciałabym być już w ciąży. To już nie jest chęć, to już jest potrzeba.
Wczoraj jak widziałam Łukasza z siostrzeńcem na rękach... Moja myśl to "czemu ja nie mogę Łukaszowi dać dziecka".
Czuje że mój dobry humor wyparowuje.. Przynajmniej na dziś dzień. Znów mam łzy w oczach.
Czytałam ostatnio pamiętnik o nowennie pompejańskiej(tak to się pisze?), chyba zacznę ją odmawiać...
Byłam dziś u dentysty bo stwierdziłam ze w końcu trzeba wyleczyć zęby. Miałam mieć kanałowe które wyniosłoby mnie 700 zł. Trudno że drogo, chce mieć zdrowe zęby to zapłacę.
Dentystka zrobiła zdjęcie zęba-są jakieś zmiany ale nie jest źle, pogrzebała w zębie, coś tam wsadziła i skończyła. Mówi "Będzie antybiotyk".
Normalnie jestem załamana. Siedzę i płaczę do monitora.
Przecież mieliśmy zacząć się starać, teraz miało się udać. Wyleczyłam stan zapalny - poprzedni miesiąc musiałam brać antybiotyk na "kobiece sprawy" więc i starań nie było.
Teraz miało być super. Pogodziłam się ze stratą Arka. Myślałam sobie - zajdę w ciążę to i spokojnie dam radę jak bratowa urodzi synka. A ona urodzi a ja nawet nie zacznę się starać.
Czemu ja nie mogę być jak np moja siostra która bez żadnych problemów zaszła szybciutko w ciąże i miała 9 nudnych miesięcy ciąży?
Chciałam kupić ale Łukasz nie pozwoli. Poza tym... Kupienie to sporo kasy, a tak to może oszczędzę na mopsa? Choć teraz tyle ważniejszych wydatków, a dwa psy "w domu" są.
Będzie trzeba poczekać z psem.
Teraz dla mnie priorytet to szybkie napisanie pracy, później - ogarnięcie strychu. Marzy mi się by na wiosnę był już tam porządek. Pusta przestrzeń. Choć przy takiej ilości śmieci to długo może to potrwać.
Z opuszczonym cyklem się pogodziłam. Może to i lepiej. Skupie się na pisaniu pracy i nie będę szukać objawów ciążowych których pewnie i tak by nie było.
Najpierw ogarnę siebie. Napiszę pracę, obronie się, wyleczę zęby i zacznę ćwiczyć. Może w końcu pozbędę się tej oponki z brzucha! Później strych - czuje że ta przestrzeń jest mi potrzebna jak powietrze, by normalnie funkcjonować. A jeśli w tym wszystkim pojawi się jakiś bobas to fajnie.
Lecz najpierw chce uporządkować swoje życie.
Kochana NIGDY nie jesteś ze swoim smutkiem sama. My jesteśmy zawsze i zawsze możesz nam się wyżalić, powiedzieć co Cię gryzie. Nikt nie zrozumie Cię tak jak my. Nie powinnaś myśleć że zmarnowałaś swojemu mężowi życie. Przede wszystkim musisz przestać to sobie ciągle wmawiać! Gdyby tak było, zapewne nie byłby z Tobą. To, że był i ciągle jest przy Tobie w tych trudnych chwilach świadczy o jego wielkiej miłości, bo facetom jest trudno patrzeć na nasze łzy. A on przecież nie uciekł, jest. I to najważniejsze. Wy jesteście najważniejsi. Wydaje mi się że potrzebujecie jakiegoś wypadu we dwoje, a przede wszystkim rozmowy. Powinnaś powiedzieć mu co czujesz, musisz na nowo uwierzyć że on Cię bardzo kocha. Uwierz mi, przechodziłam dokładnie to samo i rozmowa z mężem, wypłakanie mu się w ramiona pomogło.
Nie jesteś sama, masz nas. Ja Cię rozumiem dobrze i inne dziewczyny też. Niestety jest nas dużo, tych które nie mogą szybko zajść w ciąże. Ale trzeba mieć cały czas nadzieję na pozytywne zakończenie. Pozdrawiam:)
nie zostaniesz z tym sama :) ja cię pocieszę zawsze i wszędzie :* tylko pisz. Mi tez było smutno, ale wiem, że takie myslenie o tym ile się staramy to się blokujem. Teraz musimy zamknąć ten rozdział i otworzyć nowy :)