Zaczynam 8 cykl starań. W życiu nie powiedziałabym że tak długo będę czekać. W pierwszą ciążę zaszłam w 7 cyklu, w następną po 3 cyklach. Teraz mam wrażenie, że starania ciągną się w nieskończoność. Kiedy w maju mówiłam znajomej, że wracamy do starań, stwierdziła, że nie liczy mnie do alkoholu na jej wesele, bo będę już w zaawansowanej ciąży. Ślub jest za 2 tygodnie. A ja zaczynam okres.
Może po operacji już mi się nie uda nigdy?
Nawet nie byłam smutna jak przyszedł okres. Nawet na niego czekałam. Skoro mam zaczynać kolejny cykl, to na co czekać?
Zrobiłam wczoraj testy, bardziej dla zabawy. Na jednym druga kreska od razu się pokazała i zaraz zniknęła. Fajnie było popatrzeć na nią chociaż przez chwilę.
Wiem, że muszę czekać i być cierpliwa, że wiele osób czeka dłużej albo nigdy nie widzieli drugiej kreski, ale co poradzić, kiedy w głowie myśli, że skoro i tak siedzę w domu to mogłabym siedzieć z dzieckiem?
Ostatnio mamy dużo problemów z psem, musimy jechać go zbadać na Śląsk. To jest teraz moje zajęcie, pilnowanie tabletek, wizyt, telefonów. Ale przecież na dziecko też starczyło by mi czasu 🤷
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 października 2020, 11:22
Jestem po wczorajszej wizycie w klinice.
Dostałam leki, pani ginekolog od razu powiedziała, że z wynikami męża kwalifikujemy się do in vitro. Mamy próbować przez pół roku, a jeśli nic nie wyniknie to podchodzimy do procedury. Największy spokój mam w głowie, bo mój mąż w końcu się określił i stwierdził, że zgadza się na in vitro jeśli nie uda się naturalnie.
Jesteśmy totalnie spłukani przez koronę, wydaliśmy wszystkie oszczędności na badania i leczenie psa, a jak na złość w tym roku moje miasto przestało dofinansowywać in vitro. Muszę wziąć na siebie ile się będzie dało i próbować odkładać, może w pół roku się uda. Oczywiście super by było gdyby udało się naturalnie, ale fajnie mieć plan B.
Mam robić w dniu miesiączki betę i przy negatywie odstawiać leki, ale jestem już tak wykończona tymi pobieraniami krwi, że nie wiem czy nie będę zwykłych sikańcy robić. Chyba, że będę robić jakieś ponowne badania to dorzucę betę.
Mam jakieś przeczucie, że moje dni niebycia w ciąży są już policzone
Zaczynam 9 cykl starań. W grudniu powinnam mieć owulację z dobrej strony, jestem obstawiona lekami i mam kontakt do lekarki w klinice, obietnice heparyny też mam. Mąż jest na suplach i z nastawieniem, więc a nóż widelec uda nam się w tym miesiącu? Podliczam nasze wydatki i nie jest kolorowo, jeśli udałoby się uniknąć in vitro to byłoby coś super. Ale z drugiej strony nastawiam się już na ivf, czytam, liczę i mam zamiar być przygotowana
Grudzień jednak jest miesiącem spędzania czasu z rodziną, miłości i radości.
Leki? są. Ciepłe skarpety? są. Testy owulacyjne? są. Wspaniały mąż? jest. Ananas? jest. To spróbujmy jeszcze raz stworzyć dzieciaka
Ten rok był pełen zawirowań i trudności. Rozpoczął się informacją o ciąży, ale szybko dowiedziałam się, że jest ona pozamaciczna. Potem szpital, wycięcie jajowodu, dochodzenie do siebie. Od maja wstąpiła we mnie nowa nadzieja - staramy się na nowo, nie mam już zniszczonego jajowodu, teraz musi się udać. Minęły wakacje, a moje testy ciążowe blade jak moja dupa. We wrześniu mąż poszedł na badania nasienia i to okropne 38% na fragmentacji, który do tej pory siedzi mi w głowie. Październik złapaliśmy oboje Covida i byliśmy okropnie słabi. Myślałam, że wirus nie podziałał na moje płuca, bo zero kaszlu czy bólu, ale mój ostatni wyjazd w góry szybko mnie ocucił - normalnie chodzę po Tatrach, a tutaj w drodze na Rysiankę ledwo oddychałam.
Listopad to wizyta w Angeliusie i decyzja - pół roku starań, a później in vitro.
Takie starania nie są fajne. Psują strasznie psychikę, sprawiają, że nic nie liczy się oprócz badań, wizyt, owulacji i testowania. Zatracamy się w tym i nie widzimy innego źródła szczęścia. Jestem już zmęczona tym wszystkim, dlatego bardzo się cieszę, że rok 2021 będzie rokiem odpowiedzi.
Może uda się naturalnie? Może pomocą okaże się in vitro?
Jeśli wszystko nas zawiedzie to odpuszczam. Wszystko. Przemeblowuję głowę i uczę się życia we dwójkę. Kupuję drugiego psa i chodzę częściej w góry. Wyjeżdżam z mężem na wakacje dwa razy w roku. Nie chcę tego, ale nie będę całe życie żywić się nadzieją. Co ma być to będzie - najważniejsze, że kocham mojego męża najbardziej na świecie i jest moim światem.
W 2020 pobrałam krew 25 razy. W przyszłym roku zrobię wszystko co trzeba, ale później żegnam się z laboratoriami.
Owulacja chyba idzie ze złej strony. Jeśli w takim stylu ma się zakończyć ten rok to proszę bardzo, ale nich się już kończy.
Coraz więcej myślę i czytam o in vitro. Tak bardzo chciałabym żeby się udało. Jesteśmy już oboje wykończeni psychicznie. Ten rok był okropny dla wielu ludzi i na prawdę czuję potrzebę żeby się skończył.
2021 - bądź dla nas łaskawy. Styczeń powtarzamy badania i jedziemy do androloga. Luty ja mam wizytę w klinice. I w idealnym scenariuszu w marcu staramy się o dofinansowanie, a w kwietniu podchodzimy do procedury. Jak będzie? Okaże się.
A teraz już na spokojnie, bez wmawiania sobie symptomów mogę odpocząć w święta. Życzę Wam wszystkim dużo radości, wspaniałego, rodzinnego czasu i mnóstwo nowego zapału do walki w nowym roku
Zaczynam coraz częściej myśleć żeby zrobić sobie przerwę od forum, ale prawda jest taka, że i tak czytam, sprawdzam. Zaczynam coraz bardziej odczuwać stres. W piątek mamy wizytę w klinice, ale z naszym psiakiem, bardzo się boję, bo tyle rzeczy może pójść nie tak. Po pierwsze czy w ogóle zdecydują się go uśpić do badania (ma chore serce, czterokrotnie przerośniętą jedną komorę), czy jego serducho wytrzyma i co tam znajdą. Aktualnie jest na mocnych psychotropach i strasznie nie chcę go ciągle ćpać, ale inaczej się męczy.
W poniedziałek eMek idzie na ponowne badania nasienia. Tutaj boję się każdego scenariusza. Jeśli wyjdzie, że suplementy nic nie poprawiły to będę załamana. Z drugiej strony jeśli wyjdzie poprawa i nie będziemy już się kwalifikować do in vitro, a dalej w ciążę nie będę zachodzić? I tak źle i tak niedobrze.
Chciałam odłożyć jakieś pieniądze na in vitro, ale wszystkie oszczędności idą na leczenie psa. Nie wyobrażam sobie nie leczyć go, nie przejmować się, nie jeździć z nim po lekarzach. Ja wiem, że ma swoje lata, ale to nie zmienia faktu, że od dnia kiedy wzięliśmy go ze schroniska podjęliśmy się opieki nad nim i dopóki się da, będziemy walczyć.
Mam myśli czy nie olać starań, nie dać sobie więcej czasu, ale potem zaraz myślę, że nie chcę w nieskończoność czekać.
W grudniu odpoczywałam od badań, ale w tym miesiącu już trzeba wrócić. Najpierw homocysteina i kwas foliowy, zobaczymy czy metyle pomagają.
Wdech i wydech. Jakoś to będzie.
Ostatni czas to jakaś tragedia. Jesteśmy załamani problemami z psiakiem i odbija się to na nas okropnie. Zdecydowaliśmy, że nie zrobimy mu badania. Weterynarz stwierdził, że i tak nie nadaje się do leczenia chirurgicznego, więc nic w leczeniu nie zmienimy. Nie będę dla samej diagnostyki ryzykować jego życia. Chcemy jeszcze zasięgnąć jednej opinii, chociaż mamy świadomość, że wiele już się nie zrobi. Postanowiliśmy, że dopóki pies biega, je i domaga się głaskania to zostawiamy go w spokoju (leki oczywiście będziemy dawać). Nie wiem ile mu zostało, ale dopóki nie cierpi to nie dam go uśpić.
Wczoraj odebraliśmy połowę wyników badań nasienia. Poprawa po suplach bardzo delikatna, więc podejrzewam, że nie dieta jest problemem, tylko genetyka albo choroby. W piątek najważniejsze wyniki czyli fragmentacja. Jeśli będzie beznadziejna to zaczynam się szykować do in vitro. A propos właśnie odebrałam z paczkomatu "In vitro Rozmowy intymne" napisaną przez Małgorzatę Rozenek-Majdan. Strasznie jestem ciekawa tej książki. Przy moich staraniach czytałam "Nadzieja na nowe życie. Poradnik dla marzących o dziecku" ale czułam, że in vitro autorki potraktowały jak zło konieczne, coś co lepiej zostawić w spokoju i nie próbować. Czuję, że ta książka bardziej do mnie przemówi.
Niech ten styczeń jak najszybciej minie, bo jest dla nas okropny.
Fragmentacja wyszła gorzej niż myślałam - 37% czyli poprawa o marny 1%. Przeczytałam trochę wątków o fragmentacji i dużo osób pisze, że przy takiej powyżej 30% wiele zarodków się nie rozwija. Zaczynam się stresować in vitro. Nie stać nas na więcej niż jedno, więc jeśli to nie wypali to zostaniemy z niczym. Czytałam też dużo o żylakach powrózka nasiennego, podobno często one powodują złą fragmentację. W piątek mamy wizytę u androloga to zrobimy USG i wykluczymy albo potwierdzimy. Znowu paradoks - chcę żeby był zdrowy, ale jeśli to byłyby żylaki to można by zoperować.
Ja oczywiście biel na teście. Nawet nie wyciągam tych droższych, robię te z Allegro, dorzucane do owulaków.
Książkę Rozenkowej polecam w 100%. Naprawdę fajnie się czyta, jedyny problem to taki, że przeczytałam ją praktycznie od razu i zostałam z niczym Dlatego zamówiłam "In vitro Bez strachu Bez ideologii" zobaczymy czy też przypadnie mi do gustu.
Pojutrze idę na pobranie krwi, sprawdzimy czy droższe witaminy działają, czy znowu mam za wysoki poziom kwasu foliowego (tak, biorę metylowy, ale chyba muszę zmienić na inny). Mam już zapisane jakie witaminy kupić tym razem, chyba że okaże się, że tamte działają to nie będę zmieniać.
Zaczynam odliczać do piątku, chcę już jakieś informacje. 1 lutego mam wizytę w klinice, chciałabym podejrzeć na USG z której strony będzie owulacja, zobaczymy czy się uda
Jesteśmy po wizycie u androloga. Zbadał męża i powiedział, że jest zdrowy. Fragmentacja nie wynika z żylaków, suplementacja też nie przyniosła skutków. Powiedział, że tutaj diagnostyka się kończy. Jest to jakaś wiadomość. Lekarz (chyba żeby nas wybadać) podpytywał czy nie chcemy próbować inseminacji. Od razu powiedziałam, że jeśli już to in vitro, bo szkoda czasu i pieniędzy. Zgodził się ze mną.
Zabieram się w takim razie za badania. Mamy zrobić kariotypy i jeszcze milion innych. Za tydzień na wizycie w klinice dopytam które badania z długą "datą ważności" mogę już zrobić.
Jestem po wizycie w klinice. Owulacja znowu ze złej strony (ostatnio czuję, że idzie cały czas ze złej). Nie ma sensu nawet brać progesteronu ani nic.
Zrobiłam dzisiaj wymazy do in vitro. Czekam na dofinansowanie ( przeczytałam gdzieś o wrześniu, w klinice mówili że już w maju im spływały dokumenty), więc może na wiosnę będziemy mogli zacząć.
Chyba powinnam teraz odpocząć od tego wszystkiego. Nie wpłynę siłą perswazji na lewy jajnik, więc zostaje mi po prostu zaakceptować, że w najbliższych miesiącach w ciąży nie będę.
Mogę się za to napić w urodziny... marne pocieszenie, ale lepsze to niż nic.
Wczoraj był najgorszy dzień w naszym życiu. O 5:30 obudził nas pies, który zaczął się dusić. Myśleliśmy, że to koniec. Na szczęście po chwili mu przeszło. Nie będę opisywać wszystkiego co się działo później, bo nie mam siły tego sobie przypominać. Popołudniu miał badania, zastrzyki. Zrobił się obrzęk płuc. Poza przerośniętym sercem i tym obrzękiem nie miał zbytnio czym oddychać. Później wysiadły nerki.
Mój maż mówił mu wcześniej żeby odszedł sam, żeby nie kazał nam podjąć decyzji o uśpieniu, bo nie potrafi tego zrobić.
Weterynarz rozmawiał z nami jaką decyzję podejmujemy, powiedziałam, że nie chcemy go dalej męczyć i w tym momencie osunął się na stół. Odszedł tak, by nie sprawiać nam problemu. Był zawsze najgrzeczniejszym psem na świecie.
Od wczoraj mam niepohamowane napady płaczu.
W domu jest tak cicho, że nie potrafimy sobie znaleźć miejsca. Jak w kostnicy. Żadnego szczekania, chlipania wody.
Wiem, że kiedyś będzie lepiej, ale na razie jest okropnie. Kiedy coś złego się działo, kiedy straciłam ciąże, on zawsze był. Zawsze obok, zawsze gotowy mnie wysłuchać i postawić uszy.
Ostatnie miesiące były podporządkowane pod jego życie. Leki, inhalacje, opieka. Teraz czuję, że zostaję bez celu. I bez przyjaciela.
Dziękuję Ci psinko za to wszystkie wspaniałe chwile. Byłeś z nami przez 10 lat i nie ma chwili żebym żałowała wzięcia Cię ze schroniska. Nie wiem jak wyglądały Twoje 2 pierwsze lata życia, ale jeśli ktoś Cię oddał do schroniska to jestem mu wdzięczna. Oddał skarb, który my zyskaliśmy.
Zostawiłeś po sobie ogromną dziurę w moim sercu. Ogrom ludzi, którzy płaczą po Tobie pokazuje mi jeszcze bardziej jak wyjątkowy byłeś.
Chociaż moje serce krwawi, to nie zamieniłabym tego bólu za nic. Biegaj wesoło za Tęczowym Mostem. Będziemy Cię kochać do końca świata i jeszcze dłużej
Termin w klinice mamy 7.7 dopiero... Może uda się wcześniej, ale szanse są małe.
Po stracie mojego psiego dzieciaka jakoś odechciało mi się wszystkiego. Starania też są, bo są. I tak nie wierzę już w zdrową, naturalną ciężę, a do procedury będziemy mogli podejść dopiero za pół roku. Chyba czas się wyciszyć trochę i skupić na innych rzeczach.
Idzie powoli wiosna. Wiedzieliśmy, że jak poprawi się pogoda, to naszemu psiakowi się pogorszy, bo najlepiej oddychało mu się zimnym powietrzem. Nie myśleliśmy, że już go nie będzie.
AZF i CTFR wyszły ok, czekamy jeszcze na kariotypy i AMH. Toksoplazmoza przeciwciała IgG i IgM ujemne, różyczka dodatnie, rozumiem, że tak powinno być.
Nie mam chyba nic więcej do napisania. Dzieje się zupełnie nic w moim życiu.
Musiałam sprawdzić który to cykl starań, chwilę mi zajęło obliczanie Do tego stopnia nie mam wiary w te starania, że nie pamiętam już takich rzeczy. Który dzień po owulacji też zdarza mi się zapominać, przypomina mi aplikacja. Nie mierzę też temperatury. A w tym cyklu, chyba po raz pierwszy od zawsze nie zamierzam robić testu ciążowego. Przez chwilę miałam taki pomysł dzisiaj, ale szkoda mi ich najzwyczajniej na świecie, więc sprawdziłam rano temperaturę. Pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w tym cyklu. Było tak nisko, że dziwię się, że okres jeszcze się nie zaczął. Przyjdzie pewnie jutro/niedziela/poniedziałek.
Byłam we wtorek u ginekologa. Bałam się, że zrobiła mi się torbiel, ale czyściutko. Owulacja znowu z tego felernego, prawego jajnika. Już nie mam sił. Wiem, że prawdopodobnie tylko in vitro jest w stanie coś zmienić w naszej sytuacji, ale chciałabym mieć chociaż szansę na spontaniczną ciążę. Przed operacją miałam owulacje naprzemiennie, a teraz ciągiem prawa strona. Jak ja mam wierzyć w łut szczęścia, jeśli ciągle jest to samo.
Jutro mijają 2 tygodnie od kiedy złożyliśmy wniosek o dofinansowanie, w najbliższym tygodniu powinni dzwonić. Normalnie sprawdzałabym telefon co 2 sekundy, a teraz jakoś mam to gdzieś. Oczywiście chcę żeby zadzwonili, nie zmieniłam zdania i doceniam to, że jesteśmy wśród par, które się zakwalifikowały, ale po prostu mój mózg ma już dosyć starań. Nawet przestało na mnie robić wrażenie, że wizytę w klinice umówiłam dopiero na lipiec. Nie wiem czy będę próbować ją przesunąć na wcześniej. Dawniej chciałam zaczynać w kwietniu, a teraz czuję, że ta przerwa dobrze mi robi.
We wtorek mam endokrynologa. Nie pamiętam czy mam brać glucophage przed pobraniem krwi czy nie...
Jedyne o czym myślę to szczeniak, którego mamy odebrać za równo tydzień. Nawet zaczęły mnie nachodzić myśli, że jak ivf nie wypali to po prostu zajmę się psami. Może hodowla, może studia. Znajdę jakąkolwiek pracę, będę dalej uczyć angielskiego popołudniami, a w międzyczasie zrobię kursy z behawiorystki psiej. Może tak powinno wyglądać moje życie. Może tracę tylko czas na te wykresy, badania. Zobaczymy.
Czekam na okres. Przy endometrium 6mm powinno być szybkie i skąpe - oby. Niech chociaż taki pozytyw będę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 marca 2021, 19:08
Odebraliśmy psa i całe życie zaczęło się kręcić wokół niego. Nie jest łatwo, jak się wyśpi to ma misję zrównać z ziemią całe mieszkanie. Najgorzej jak próbuję uczyć online, bo muszę co chwila łapać go, żeby nie zniszczył czegoś. Nie mogę się doczekać aż z tego wyrośnie. Dobrze, że jest taki śliczny, to łatwiej nam wybaczać zniszczenia.
Odstawiłam starania na boczny tor, nastawiłam się, że dopiero w lipcu startujemy z in vitro. A tutaj dzisiaj dzwonią z kliniki, że dostali już papiery o dofinansowaniu i że zwolniła się wizyta u mojego lekarza na... pojutrze! Mąż szybko załatwił wolne w pracy i jedziemy.
Znowu zaczęłam się zastanawiać i przeżywać. Może zaczniemy już niedługo, chociaż mój mąż wolałby później, bo nie dostanie wolnego jak tak krótko pracuje. W razie czego pojadę tam sama, a on tylko na punkcję... zobaczymy. Jutro muszę przygotować wszystkie dokumenty, badania i zapisać na kartce wszystkie pytania. Jeśli zrobi mi USG to podejrzę też, z którego jajnika była owulacja.
Zaczynam się stresować, bo wszystko odłożyłam na "kiedyś tam" a teraz to nagle powróciło. Oby od teraz były same dobre wiadomości. Po 2 latach złych należałoby się
Zostać mamą w 2022? Brzmi całkiem fajnie
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 marca 2021, 20:32
Wczoraj byliśmy na pierwszej wizycie przed in vitro. W końcu los się trochę uśmiechnął. Po pierwsze wizyta bardzo miła, lekarz nawet zaproponował żebyśmy podchodzili do in vitro już od następnego cyklu. Bałam się jednak, że nie zdążę z badaniami, bo okres powinien przyjść za tydzień. Tak więc zaczynamy koniec kwietnia/początek maja.
Dzisiaj umówiłam się na USG piersi i mam 3 tygodnie do wizyty żeby zrobić wszystkie badania. Cieszę się i jestem przerażona jednocześnie
Dodatkowo, owulacja była z lewego jajnika... no w końcu! Nie chcę się nastawiać na żadną ewentualną ciążę, ale fajnie wiedzieć, że w tym miesiącu mamy szansę
W końcu coś rusza
Naprawdę wątpiłam, że będzie mi dane napisać ten post przed in vitro, ale... jestem w ciąży!
Okropnie się boję, że moja radość skończy się bardzo szybko. Że znowu będzie powtórka. Ale... co ma być, to będzie, na razie nie wolno mi się denerwować
Test zrobiłam, z głupia franc, leżałam na łóżku i czułam, że okres idzie. Mówię 'a zrobię test, dawno nie robiłam'. Byłam pewna negatywu, zwłaszcza, że jestem 9dpo, a tutaj taka niespodzianka.
I ma już sens czemu byłam taka zmęczona przez ostatnie dwa dni i czemu tak mi nie smakowała mizeria (tylko mnie, wszyscy inni zachwalali).
Naprawdę w to nie wierzę. I chyba boję się uwierzyć. Boję się, że jutro test wyjdzie negatywny i zaśmieje mi się w twarz...
Co ja mam wymyślić jutro u znajomych, że nie piję? Oczywiście mam mega ochotę na szampana, ale zadowolę się wodą gazowaną
Błagam niech to się nie skończy źle
Beta 29,93
Progesteron 26,50
Tsh 1,54
Boję się uwierzyć, ale to się chyba dzieje...
Przyrost 272%
Dalej nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Cały czas próbuje sobie mówić, że to "ciąża" nie "kropek". Mój mąż cieszy się jak głupi.
W piątek pójdę jeszcze raz na betę, a potem dam sobie trochę spokoju.
W niedziele urodziny mojego męża - nie ma to dla mnie już żadnego znaczenia, że nie będę pić
Progesteron 34,5
Tsh 0,8
Umówiłam się na 26.04 na wizytę. Nie wiem czy tyle wytrzymam, czy nie znajdę czegoś wcześniej, ale z drugiej strony... może byłoby już wtedy serduszko, to warto poczekać.
Zaczynam coraz mocniej wierzyć w tę ciążę.
Postanowiłam na razie nie robić bety. Pani w diagnostyce stwierdziła, że mam już pokiereszowane żyły i przyda im się odpoczynek. Ja osobiście chętnie zrobię przerwę od pobierania. Tylko boję się, że bez takiego uspokajania się co 2dni że jest przyrost to oszaleje.
Proszę Cię kropeczku bądź tam i rozwijaj się ładnie. Nawet nie wiesz ile osób tak ogromnie chce Cię poznać.
Od ostatniego pięknego przyrostu bety dostałam ciemnych plamień. W piątek umówiłam się do lekarza, bo miałam złe przeczucia i zrobiłam rano betę. Obliczyłam, że powinna by c min 1550, ale ok 2 tysięcy by mnie uspokoiło. Niestety po raz pierwszy od dawna wyniki wrzucili wieczorem, więc dopiero po wizycie...
Na wizycie byłam pewna, że znowu usłyszę "nic nie widzę na USG", ale był pęcherzyk Endometrium 14. Wszystko ok oprócz krwawienia, które po wzierniku było widać, że z macicy...
Dostałam dodatkowy progesteron w globulach (oprócz tego brałam 3x2 Duphaston, heparyne i Aspirin Cardio). Miałam się oszczędzać. Wieczorem dostałam wynik bety - ponad 7 tysięcy. To mnie już bardzo uspokoiło.
W niedzielę stało się coś, przez co prawie zemdlałam. Żywa, czerwona krew. Popłakałam się i byłam pewna, że koniec mojego snu o zdrowej ciąży.
Chciałam jechać do szpitala, ale wiedziałam, że było to bez sensu - na tym etapie każą leżeć i dają duphaston. Jeszcze zamknęliby mnie bez możliwości odwiedzin.
Przeryczałam niedziele, oprócz tego jednego razu, pod wieczór wypłynęło ze mnie jeszcze trochę czerwonej krwi. Czekałam aż się rozkręci. W nocy śniły mi się szpitale. Na szczęście na drugi dzień plamienia były bardzo ciemne - stara krew z poprzedniego dnia. Dzisiaj plamienia jasnobrązowe, chyba po tabletce (stara krew + lek). Przepraszam za opisy, ale wiadomo, przy staraniach nic już nie jest obrzydliwe.
Jest coraz lepiej, brzuch mnie nie boli, krwi nie widzę. Liczę, że może jakieś naczynko pękło, albo krwiak, którego lekarz na USG nie zauważył.
Mam zamiar leżeć i się oszczędzać i obserwować sytuację. Nie chcę już iść na kolejne USG, bo mam wizytę w klinice w poniedziałek. Zaczęłam się też zastanawiać czy lekarz nie naruszył czego przy badaniu...
Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej i, że w poniedziałek będę mogła zobaczyć kropka... Wiem, że może być różnie, ale staram się nie stresować za bardzo. Ja już robię wszystko co mogę żeby było dobrze, reszta nie leży już w mojej mocy.
Walcz Kropeczku kochany, mama chce się z Tobą spotkać za tydzień
Trzymam kciuki zeby to byl ten cykl 🧡
Listopad jest nasz!!! 🤞🤞🤞
Odpowiadając na Twój komentarz - tak, ja tez miałam takiego psiego przyjaciela i absolutnie zgadzam się z Tobą. Jedynie, obecnie mieszkamy na na 35m2 i dopiero w perspektywie 1.5-2lat będziemy mieć coś wiekszego i to jednak nie jest mieszkanie na rodziców dzieci i psiaka ☹️
Chyba właśnie najgorsze są te sugestie innych - mi przyjaciółka powiedziała ze zobaczysz na 25 urodziny będziesz miła bobaska. 25 lat skończyłam kilka dni temu, bobaska nie ma... a ja długo żyłam z taka myślą ze racja, napewno się uda...