Kolejny cykl, staram się już ich nie liczyć. W tym miesiącu przesunęła mi się owulacja. Testy 3 dni pod rząd pozytywne, tydzień wcześniej bóle owulacyjne, test prawie pozytywny, a potem cisza. Jakby jajnik próbował wypuścić komórkę, ale nie był co do tego przekonany.
Staram się nie fiksować, podejść do tematu na chłodno. W tym miesiącu i tak mamy małe szanse, bo owulacja z jajnika "po złej stronie". Nie chodzę na monitoring, bo tyle się naczytałam, że mówili, że cykl bezowulacyjny, a jednak ciąża. Mam jednak bóle owulacyjne naprzemiennie co miesiąc i potwierdzałoby to się w moim ciążach.
Czekam na mocniejszy skok temperatury. Wiedziałam, że jak będę chciała żeby ten cykl się szybko skończył to on złośliwie się wydłuży, ale co zrobić.
Jutro mam wizytę u endokrynologa, na którą czekałam od marca. Dawkę Letroxu mam dobrą, ale zrobiłam niedobory witamin, zobaczymy czy poleci mi coś na niską ferrytynę i jak odczyta selen, bo podobno dla Hashimoto są inne widełki. Zobaczymy co powie po USG, bo jeszcze nigdy nie miałam robionego.
Dzisiaj nie mam zupełnie nic do zrobienia, może posprzątam mieszkanie. Przez koronawirusa do września jestem bezrobotna, więc mam czas na długie spacery z psem i panowanie nad stresem.
Nie wiem czy ten pamiętnik jest dobrym pomysłem, ale może przyda się w gorszych momentach...
Mam wrażenie, że moje ostatnie złe wspomnienia z wizyt lekarskich spaczyły mi psychikę. Czekając pod gabinetem cała się trzęsłam ze strachu, chociaż wiedziałam, że nic złego mnie nie czeka. Chyba zaczynam mieć jakieś fobie od pobytu w szpitalu, muszę jakoś nad tym zapanować.
Aplikacje dalej nie wyznaczają mi owulacji, może po jutrzejszej temperaturze coś ruszy? Oby bo już zaczynam mieć dosyć tego cyklu. Aczkolwiek dzisiaj przyszła paczka z testami owulacyjnymi - mam ich 100, więc mogę robić kiedy tylko mi się zapragnie.
W weekend rodzinny wyjazd w góry. Z jednej strony mogłabym pić, bo w tym cyklu szanse są malutkie, z drugiej strony jakaś nadzieja istnieje, więc chyba zostanę przy piwie bezalkoholowym.
Czasami wydaje mi się, że czekanie na dwie kreski jest jak czekanie na zdanie jakiegoś trudnego testu. Oczywiście chcę go zdać dla siebie, ale też dla mamy, taty, męża, rodziny i przyjaciół, żeby nie musieli już na mnie patrzeć z tym smutkiem w oczach i nie musieli mówić "następnym razem na pewno zdasz". Już chyba wolę słuchać "a nie mówiłem, że w końcu zdasz?"
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 czerwca 2020, 21:10
Ten cykl spisuje na straty. Co prawda dalej robię wykres, pamiętam ile jestem dpo i nie piję alkoholu, ale przynajmniej skupiam się na każdym dniu, a nie myślę tylko "żeby ten dzień jak najszybciej się skończył, bo będzie bliżej testowania". Chcę się pozbyć tej narracji z mojej głowy. Ten cykl, jako, że owulacja była ze strony, z której nie mam jajowodu, uważam za stracony. Wiem, że czasem się udaje drugiemu jajowodowi przechwycić, ale nie będę się trzymać usilnie tej nadziei tylko po to, żeby przy testowaniu kopnęła mnie z całej siły w brzuch. Jeśli się uda? Super! Przecież i tak tego chcemy. Ale nastawiam się na biel na teście i przerzucam całe nerwy starania na lipiec.
Teraz chce się skupić na ruchu. Dzisiaj pierwszy raz od kilku miesięcy pójdziemy na siłownie na Zumbę, wcześniej idziemy na rowery. Trampoliny odpuszczam sobie do okresu (wiem, że i tak przyjdzie, ale mimo wszystko będę chuchać na zimne).
Za oknem piękna pogoda. Strasznie się cieszę z tego słońca, sprawia, że mniej ciemnych myśli w mojej głowie.
Okres jak zwykle przyszedł i rozwiał wszystkie nadzieje. Nie dość, że bolał mnie dzisiaj niemiłosiernie brzuch, to jeszcze wszedł mi jakiś stan zapalny w nadgarstek i czuje się okropnie. Pogoda jest beznadziejna. Truskawki się zepsuły.
Ale ja nie jetem negatywnie nastawiona. Nastawiam się na ciążę w tym cyklu. Za długo czekamy, za długo planujemy. To już czas. Teraz czekanie na owulacje. Bierzemy się do roboty i robimy tego dzidziusia.
Pozytywne nastawienie i jakoś to będzie. Bo musi być.
Pogoda jest okropna, non stop pada, a ja czuję ból w stawach. Wczoraj siedziałam w komisji wyborczej i nawet tam usłyszałam, że "chyba czas zrobić sobie dziecko". Czasem się zastanawiam czy ludzie serio są takim betonem umysłowym, czy po prostu nic złego ich w życiu nie spotkało.
Jestem kilka dni przed owulacją, więc zaczynam mieć spadek psychiczny. Bo co jak "zmarnuję" ten cykl? Jak będziemy się kochać w złym dniu, jak coś wypadnie co przeszkodzi nam w staraniach? Czuję, że jeśli w tym cyklu znowu się nie uda to dostanę mocnego doła. Bo sierpniowy cykl też będzie na straty, a do września tak daleko... Na szczęście pobolewa mnie lewa strona i pokładam duże nadzieję, że owulacja będzie z tej strony.
Dałam sobie czas do listopada. Jeśli do tego czasu nie będę chodzić z brzuszkiem to idę do lekarza, może przepisze mi jakieś leki? Sam mówił, że mam jak najszybciej zajść w ciążę, ale to nie takie łatwe jak wycięli mi jajowód. Nie wiem też czy te leki na owulacje w ogóle będzie chciał mi dać, skoro mam książkowy cykl i owulacje w każdym miesiącu. Już sama nie wiem co o tym myśleć, wiem, że powinnam wyluzować, ale jest to nierealne. Planuję sobie więc jak co miesiąc, co będę robić jak już będę w ciąży, jak powiem rodzinie itd. I tak sobie w tym trwam.
Ciążo przyjdź!
To miało być moje lato. Miałam urodzić dziecko (córkę, jak to zarzeka się mój mąż) i uczyć się bycia mamą. Na jutrzejszy dzień miałabym termin (prawdopodobnie). A dzisiaj? Test owulacyjny wyszedł pozytywny. Może to znak?
Nie jestem jakoś smutna. Cykl zaczyna mi wracać do normy po cp, robię testy owu jak szalona, bo kupiłam ich aż 100.
Dzisiaj staraliśmy się o dziecko, za półtorej godziny idziemy na nocne wędrowanie ze znajomymi. Pierwsza moja myśl to oczywiście, że jak wrócę koło 3 to nie zmierzę temperatury o 6, a przecież to ma być dzień owulacji. Na szczęście od razu otrząsnęłam się z tego i powiedziałam sobie, że nie będę marnować przyjemności za zadręczanie się mierzeniem temperatury. Pójdę na wędrówkę, będę się dobrze bawić, a wstanę jak się wyśpię i znowu spróbujemy stworzyć człowieka.
Patrzę na pozytywy - owulacja będzie jutro, to oznacza, że do poniedziałku uwiniemy się ze staraniami i mogę jechać odwiedzić mamę nad morzem. Tam będę miała czas dla siebie, na odpoczynek i smacznego gofra, a co! Po powrocie pójdę do komisji wyborczej, a potem to już 2 dni i testowanie.
Staram się na nic nie nastawiać, jak się nie uda, to owulacja wypadnie jak będę na wakacjach z mężem i tam też będziemy się starać tak dużo, jak nam się tylko zachce.
Mężowi nie chcieli dzisiaj sprzedać witamin prenatalnych dla mnie, bo podobno vat się zmienia i nie zmienili jeszcze ceny. Więc szybciutko zamówiłam zapas na pół roku po taniej cenie przez internet. Mam już dość tego, że wszystko jest coraz droższe.
Lipcu, proszę bardzo ładnie - daj mi dziecko. Obiecuję, że będę się starać być najlepszą mamą na świecie!
Owulacja przyszła w tym miesiącu idealnie, tak jak ją wyliczyłam, testy wyszły pozytywny, odpowiedni śluz się pojawił. Stwierdziłam, że skoro tak, to jadę nad morze na kilka dni bez męża. Wczoraj miałam mieć skok temperatury, nie było za dużego, więc myślałam, że dzisiaj wybije. A tutaj nie. Testy już wychodzą negatywne, śluz znowu niepłodny. Może nie było tej owulacji? Robiłam sobie nadzieję na ten cykl, bo miał być z lewego jajnika, ale teraz nawet nie wiem czy w ogóle się udało. I z której strony, bo pobolewały mnie obie.
Naczytałam się internetów i może faktycznie owulacja była, tylko ze względu na zmianę pory snu nie jest tak idealna jak zawsze. Na to liczę. A może był wyrzut LH, ale ostatecznie do owulacji nie doszło i jajnik spróbuje jeszcze raz? Oby nie, bo to oznacza, że nie będziemy mieli okazji starać się o dziecko w tym miesiącu. A może ten cykl musi być taki dziwny, żeby przyciągnął ciążę?
Sama już nie wiem, postaram się nie myśleć o tym i cieszyć wyjazdem nad morze. Temperatury mierzyć raczej nie będę - nad morzem nie będzie jak, potem wybory więc pobudka skoro świt, a potem za 3 dni okres.
Będzie co ma być. Jadę pomoczyć nogi w morskiej wodzie. Powodzenia wszystkim!
Wróciłam znad morza. Ciągnę za sobą okropną pogodę i zaczyna mi już to działać na nerwy.
Jestem w tym pięknym momencie w cyklu kiedy to spadają mi morale i myślę, że znowu się nie udało. Zawsze wtedy wyrzucam sobie, że skoro dwukrotnie udało mi się chociaż zajść w ciążę, to powinnam przestać narzekać, że tyle to trwa. W końcu niektórzy czekają latami. Ale uczucia są uczuciami i zawsze na wierzch wypłyną.
Zamówiłam sobie witamin prenatalnych na pół roku, bo w aptece powiedzieli, że podnoszą VAT. O nie, już wystarczy mojego przepłacania za wszystko i żadnej pomocy od państwa - zamówiłam przez internet, póki ceny nie podnieśli. Najpierw dostałam maila, że mam 48h na odbiór, a po 12h napisali, że zostało mi 12. Nie rozumiem sytuacji, ale nie mam siły na kłótnie z ludźmi, więc pomimo kilku godzin snu, wstałam i wyciągnęłam psa na spacer po paczkę.
Mój mąż wraca jutro z kursu, dzwonił i pytał w który poniedziałek testujemy. Nienawidzę słyszeć tej jego nadziei w głosie, bo wiadomo, potem ja muszę patrzeć w te brązowe, ufne oczy i mówić "niestety Misiu, w tym miesiącu też się nie udało".
Wiem, że nie zawsze trzeba mieć objawy, ale to trochę takie pocieszanie, skoro znam swoje ciało.
Zastanawiam się czy mogę coś zrobić żeby "przyszypczyć" proces zachodzenia w ciążę. Wzięłabym jakieś leki, ale nie wiem czy lekarz mi przepisze, skoro mam książkowy cykl, no i nie wiem sama czy chce w nim majstrować. Mogłabym iść na monitoring, ale czy jest sens dokładać sobie stresu, skoro lekarze tak często się mylą przy tym USG. Mnie przed operacją nie widzieli 2cm ciąży pozamacicznej, dopiero przy laparoskopii znaleźli.
Czas skończyć marudzić. Dzisiaj się zajmę wyborami, jutro też. Potem zaplanuję już sobie starania na następny cykl. Kiedyś się uda, wiem to, tylko te comiesięczne rozczarowania są okropne.
P.S. mama ufundowała mi kolczyki. Wpadły mi w oko drzewka szczęścia z bursztynem. Od razu wiedziała, z jakim zamysłem zamierzam je nosić.
Nowy cykl, stara ja Okres rozkręca mi się okropnie wolno, chyba wie, że jutro mamy rodzinną imprezę i chce mi ją zepsuć.
Minusy tego cyklu:
-Nie zaszłam w ciążę, chociaż liczyliśmy na to, bo owulacja była z dobrego jajnika
Plusy:
-Ustaliłam z eMkiem, że we wrześniu pójdzie na badanie nasienia. Jestem całkowicie zielona w tych tematach, nie wiem czy potrzebuje jakiegoś skierowania, czy wystarczy zadzwonić i się umówić, czy konieczna jest konsultacja z lekarzem, czy możemy po prostu odebrać wyniki, ile się na nie czeka. Ale tym wszystkim zajmę się w sierpniu.
Od poniedziałku jedziemy jako kadra na obóz, później sami nad morze jeśli pogoda dopisze. Mam nadzieję, że odpoczniemy i wyluzujemy, bo mój mąż jest tak ostatnie zestresowany pracą i dokumentacją, że przyda mu się wzięcie głębszego oddechu. Wczoraj po raz pierwszy delikatnie poruszyliśmy temat ewentualnego in vitro w przyszłości. On jest na nie póki co, ale powiedział, że może zmieni zdanie. Ja jestem całkowicie na tak, jeśli tylko będzie trzeba. Odsuwam od siebie ten temat póki co, bo to, że nie jesteśmy jednomyślni w tym temacie trochę mnie stresuje.
Na razie skupiam się na nas i jestem niesamowicie wdzięczna za naszą relację i miłość. Nie wiem czy byłabym w stanie iść tą drogą z kimś innym.
W tym cyklu chce wyluzować, skoro szanse są znikome, to nie będę wariować, chociaż oczywiście i tak pewnie będę
Mam nadzieję, że ten pamiętnik szybko zmieni się w dokumentacje mojej ciąży, a nie wieczne wyczekiwanie na nią.
Cieszymy się jak dzieci tą kałużą. Myślę o tym, że deszcz zaraz przestanie padać, kałuża wyschnie, a my będziemy musieli wyjść z tego namiotu. Ale na razie jest nam dobrze. Niech kropi całą noc, nie ma nic przyjemniejszego od snu przy takiej muzyce.
A dziecko przyjdzie w swoim czasie. Będziemy je wlec po całej Polsce z nami, będzie miało mnóstwo ciotek i wujków, na gitarze nauczy się grać zanim zacznie chodzić. W mundur harcerski wskoczy zapewne zaraz po wyjściu ze szpitala.
Ale na razie posłucham deszczu. Jak pięknie mi mówi "spokojnie, odpocznij, odpręż się, wszystko jest dobrze".
Mieliśmy jechać nad morze, nażreć się ryby i pomarudzić na deszcz, ale mój mąż miał lepszy pomysł "a może Praga?". Wszystko zorganizowaliśmy na totalnym spontanie, znalazłam nam hostel 200m od rynku, mój mąż znalazł parking na obrzeżach. Jest niesamowicie pięknie, pokój mamy ogromny (a za grosze), chodzimy na długie spacery (aż nogi mi chcą wejść do tyłka). Byliśmy dzisiaj w muzeum seksu, ale lepszy pokaz zafundowaliśmy sobie po powrocie do pokoju 😂 wiem, że owulacja za rogiem, zabrałam testy, ale chyba nie będę ich robić. Skoro to cykl z owulacją ze złej strony to skupię się na wakacjach (a przynajmniej taki jest plan). Czuję się tu niesamowicie dobrze, nawet pogoda jest dobra (aż za dobra!).
Ostatnio zaprosiła mnie do znajomych stara znajoma, nie miałyśmy kontaktu od jakiś 9 lat. Ona oczywiście już z dzieckiem, ale to zupełnie nie wzbudziło we mnie zazdrości. Spojrzałam za to na jej profil i zrozumiałam jak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. Ona uważa, że bycie matką to obowiązek i konieczność. Ja mam męża feministe (a feministkami ona gardzi), który zawsze mnie wspiera i nigdy nie narzuciłby mi niczego. Cieszę się w sumie, że każda z nas znalazła w życiu to, co było jej potrzebne, chociaż tematu do rozmowy raczej byśmy nie znalazły. I pomimo tego, że naprawdę chce tego dziecka, to wolę życie bez dziecka, ale w moim wydaniu. Z mężem, który nie oczekuje ode mnie, że nie będę pracować tylko gotować, rodzić dzieci i sprzątać. Tak dobrze mieć wybór, wiedzieć, że mogę wybrać cokolwiek tylko będę chciała, a ten mężczyzna zawsze będzie mnie wspierał. Staram się wspierać go tak samo, jak tylko mogę. I stwierdzam, że fajny jest ten nasz związek, kiedy największym naszym problemem jest kto kocha bardziej 😂 od 10 lat słyszę "poczekaj, to się jeszcze zmieni", ale jakoś nie zmienia się i żadne z nas nie chce zmiany.
P.S. właśnie zobaczyliśmy, że w najbliższych dniach odczuwalna temperatura 40, 45 stopni. To może to morze z deszczem nie było takim złym pomysłem 😂😂
Chciałabym nie liczyć ile jestem po owulacji, ale nie pomaga mi fakt, że była 31 lipca, więc data z kalendarza drze się na mnie.
Wczoraj poszłam na krzywą cukrową z insuliną. Sama sobie zleciłam to badanie, bo nie liczę już na lekarzy (w kierowaniu mnie na badania, bo tego nie robią, nie w diagnozowaniu i leczeniu). Wyniki wyszły gorsze niż myślałam, chociaż nie spodziewałam się niczego dobrego.
Od dzisiaj zaczęłam dietę z niskim IG, jak mam coś robić to idę za ciosem i zaczynam od dziś.
Ostatnio mam wrażenie, że moje ciało broni się przed ciążą, bo chce odpocząć od tej huśtawki hormonalnej, którą miało w 2 poprzednich, a z drugiej strony moja psychika robi dokładnie to samo. Czuję, że to wszystko co się działo, miało na mnie taki wpływ, że podświadomie opóźniam zajście w ciążę. Co nie oznacza, że nie chce mi się płakać jak patrzę na urocze dzieci, of course.
Staram się wyluzować. Cykle jak ten, w których owulacja jest ze złej strony są trochę dla mnie i dla męża wytchnieniem. Nie uprawiamy seksu pod kalendarz, tylko staramy się być bardziej spontaniczni. Nie zamierzam nic zmieniać w najbliższym czasie, nie wprowadzę do diety żadnego sproszkowanego rogu jednorożca, który na pewno pomoże, bo zwyczajnie chcę zadbać tylko i wyłącznie o moje zdrowie. Skupiam się na Hashi, IO, hiperinsulinemii i wierzę, że jak to ogarnę, to ciąża sama się pojawi.
Co do tego cyklu - wiem, że w ciąży nie jestem, bo szanse mam minimalne. Oczywiście i tak zrobię test (nakupowałam testów jak głupia, bo przecież mamy Smarta, nie będziemy płacić za przesyłkę). Ostatnio otworzyłam szufladę z testami (moja szafka nocna w górnej szufladzie ma leki i testy owulacyjne, w dolnej ciążowe) i się trochę przeraziłam ich ilością. Jestem już chyba tą obłąkaną panią z kotami, tylko że ja mam psa.
Pod koniec miesiąca spróbujemy z mężem trafić w oulkę i to jest ostatni całkowicie naturalny cykl na jaki sobie pozwalam. Jeśli się nie uda to mąż na badania, potem ja do lekarza i wymuszę jakieś leki. Nie mam tyle czasu, żeby sobie tak próbować, bo widmo powracających torbieli w jajowodach wisi nade mną i straszy.Miłego sierpnia wszystkim!
Sama nie wiem już co czuję w tej przedziwnej podróży. Z jednej strony trzymam kciuki za ten cykl, liczę, że za tydzień zobaczę dwie kreski. Z drugiej próbuję nie robić sobie zbytnio nadziei, bo wiem jak później boli.
Temperatura wzrosła bardzo mało po owulacji, nie wiem co jest grane. Już zaczęłam podejrzewać cykl bezowulacyjny, ale czułam ból, który mam po owulacji. Albo znam dobrze swoje ciało albo pocieszam się na siłę.
Zrobiłam testy DNA na trombofilię i celiakię i czekam na wyniki. Jak nienormalna odświeżam codziennie.
Ogarniam swoje życie. Umawiam uczniów na korepetycje. Mąż mówi, żebym nie przesadzała z ilością, nie wiem czy boi się, że znajdę w ciążę i nie dam wtedy rady? Nie mogę się ciągle oglądać na ciążę, która niewiadomo kiedy przyjdzie. Nie śmierdzę groszem, więc muszę się odkuć. Nawet jest będę pracować całe dnie. Znajomy trochę wrzucił mnie w projekt, będę miała okazję przypomnieć sobie jak rozmawia się po angielsku z dorosłymi. Może to mi zajmie głowę?
Chciałabym żeby ktoś mi dał w końcu odpowiedź "zajdziesz w ciążę w styczniu", "już jesteś w ciąży", "nigdy nie będziesz mieć dzieci". Planowanie daje mi duży komfort psychiczny, a tak ciągle odmawiam sobie różnych rzeczy bo "jak będę w ciąży". Dziewczyny, może któraś z Was jest wróżką i odpowie mi w komentarzu? 😂😂
Test jak zwykle biały. Byłam tego pewna, bo nie czuję się wcale ciążowo. Wiem, że co ciąża to inne objawy, ale wiem też, że nauczyłam się już mojego organizmu i to jest zawsze pierwszy cios, zanim test zada ostateczny.
Pewnie jutro przyjdzie okres i zacznę 6 cykl... Naprawdę nie sądziłam, że tak długo to będzie zajmować po uregulowaniu tarczycy. Zaczynam się strasznie wkurzać na to wszystko. W pierwszą ciążę zaszłam w 7 cyklu, ale 2 trzeba odliczyć, bo nie było szans, w drugą w 3. A teraz czuję się jakby nigdy się to już nie miało wydarzyć.
Mój ojciec ostatnio kiedy powiedziałam mu, że się staramy, ale nie wychodzi to zapytał "czemu tak?". Naprawdę chciałabym wiedzieć.
W mojej rodzinie nikt nie miał problemów z poczęciem i urodzeniem dziecka. Czemu nagle ja muszę być inna?
Już nie potrafię się cieszyć na wiadomość, że ktoś ze znajomych jest w ciąży. Nie potrafię. Mój mąż potrafił, ale teraz nawet on ma dość. Przecież powinniśmy już mieć dziecko. Gdyby druga ciąża była zdrowa to zostałby mi miesiąc do porodu. Za miesiąc również minie rok od mojego pierwszego pozytywnego testu ciążowego. Liczyłam, że po roku będę chociaż w ciąży. To czekanie mnie dobija. Straciłam już nawet motywację do diety i badań. Nie wiem czy wysyłać męża na badania nasienia czy po prostu zakopać się w kołdrze i wyjść dopiero jak się uda.
Pamiętam jak rok temu zastanawialiśmy się co z weselami znajomych. Czy będziemy zabierać dziecko, czy nasze mamy się nim zajmą. A teraz? Wróciliśmy w weekend z wesela i przeszła mi myśl przez głowę - zaraz usłyszymy, że młoda jest w ciąży. I znowu sztuczny uśmiech. Wiem, że to nie wyścig - wiem. Ale jest coś okropnego kiedy wszyscy dobiegają na metę, a ty dalej w pobliżu startu.
Mam okropny humor, wczoraj wkurzyłam się na męża i czuję, że mam już dosyć starań. A najbardziej mam dosyć tego, że przeżywamy oboje, ale to ja czytam, szukam, sprawdzam, a potem jeszcze muszę się wykłócić żeby chciał coś zmieniać i jeszcze powiedzieć jak, przypilnować czy to zrobił. Niepłodność jest sprawą dwójki ludzi i wiem, że on się stara, ale zawsze oczekuje ode mnie żebym mu wszystko tłumaczyła. Nie jestem jego matką, tylko partnerką. Odechciało mi się starać, chociaż wiem, że musimy, bo czeka go badanie nasienia. Ale mam bunt. Nie chce iść na badania? Niech nie idzie. Nie chce iść do lekarza? Niech nie idzie. Nie chcę brać leków? Niech nie bierze. Nie chcę zmieniać diety? Niech nie zmienia. Ja też nie będę już nic zmieniać. Pójdę do ginekologa, ale nie będę biegać, załatwiać, wypytywać itd. Jak mu się kiedyś zachce to wtedy.
Nie przemawia do mnie argument, że faceci tacy są. Jeśli kobieta by się tak zachowywała, to zaraz usłyszałaby, że jest nieodpowiedzialna i żeby się zmieniła. Mam dosyć czytania wpisów kobiet ile muszą przejść i jeszcze ile walk muszą stoczyć ze swoimi mężami.
Zapisałam się na studia. Nawet nie wiem czy zrobię jeden semestr, ale może nóż widelec się w to wkręcę.
Całą noc wstawałam do psa, który bał się burzy. Z tego wszystkiego znowu zaczął kaszleć, a leczymy mu zapalenie tchawicy. Oczywiście kto zrobił rozpiskę leków i pilnuje żeby każdy lek był podany?
Ten cykl jest kolejnym, w którym nie mamy szans na ciążę, więc skupiam się na życiu. Mam takie głębokie przeświadczenie, nie wiem skąd, że w najbliższym czasie nie zajdę w ciążę. Po prostu to wiem. Skupiam się więc na badaniach i lekarzach.
Chęć bycia w ciąży po trudnych przeżyciach jest strasznie dziwna - niby bardzo tego chce, ale równocześnie wiem, że dzień kiedy zobaczę dwie kreski będzie dniem kiedy zacznie się niekończący się stres. Czy jestem na to gotowa? Nie. Czy kiedykolwiek będę? Pewnie nie. Czy to sprawia że przestanę próbować? Oczywiście, że nie.
Mąż był wczoraj na badaniu nasienia. Dzisiaj jak na złość owulak pozytywny. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że będę mieć owulację za jakieś 3 dni, nie jutro. Trochę mnie to wkurza, bo nawet nam się dzisiaj nie chce. Poza tym plemniki nie miały czasu się zregenerować od wczoraj. Może to i dobrze że owu ze złej strony, bo nie wiem czy będziemy próbować. Może poczekam do jutra i nóż widelec jutro będzie ciemniejszy?
Teraz moje życie to jedno wielkie czekanie na wyniki. Zawsze to lepiej niż czekać na nienadchodzącą ciążę. Pamiętam jak jakiś czas czytałam pamiętniki różnych dziewczyn i współczułam im. Bałam się wtedy czy kiedykolwiek im się uda. Teraz większość jest w ciąży, a ja siedzę i myślę co powinnam zrobić. Może więcej badania, a może właśnie mniej i odpuścić trochę? Who knows.
Jestem w dość podłym nastroju. Chociaż podły to złe słowo. Jestem najzwyczajniej znerwicowana. Załamaliśmy się wynikami fragmentacji DNA plemników - 38%. Mój mąż przez 2 dni był ścianą nie do przebicia. W dodatku był przerażony badaniem wymazu z cewki moczowej, który był w zaleceniach, ale bez słowa się zapisał. Stwierdziłam, że odwołamy to badanie. Nic go nie boli, nie piecze, oprócz mnie nie miał żadnej partnerki seksualnej, więc nic też nie mógł podłapać. Jeśli posiew nasienia wyjdzie ok, to daje mu święty spokój. Dla mnie cewnikowanie było najgorszym co mnie spotkało w szpitalu, więc oszczędzę mu tego.
Czuję się totalnie załamana. Myślę o in vitro, ale nie stać nas teraz (zgadnijcie w czyim mieście przez 8 lat dofinansowywali, ale akurat w tym przestali?). Mój mąż jest na nie. Czuję, że nie mam siły z nim walczyć. Nie wiem jak się to skończy jeśli nie uda nam się naturalnie. Słuchałam dzisiaj podcastu Kliniki Płodności, a one, że przyszedł do nich facet ze złą fragmentacją (38%!!) i przez dietę spadło mu do 18 i chwilę później jego partnerka była w zdrowej ciąży i urodziła zdrowe dziecko. Ale czy ja w to wierzę?
Nawet nie wiem czy chciałabym zajść w ciążę, skoro jest duże ryzyko, że znowu straciłabym ją. Czuję jakbym była zawieszona w czasoprzestrzeni. Czekam na ten wynik posiewu, który powinien już być, jutro umawiamy się na kariotypy i dzwonimy umówić eMka do androloga. Daje nam 3 miesiące na suplach i zobaczymy co z tego będzie. Pocieszam się, że 2 razy zaszłam już w ciążę (druga tylko 3 miesiące po pierwszej). Może akurat ma gorsze nasienie, ale uda się poprawić? Czort wie.
W nocy śniło mi się, że przyszły złe wyniki i obudziłam się przerażona. Niech już ten rok się skończy.
Czasem myślę, że może tak miało być, że może nie powinnam być matką. Może się nie nadaję.
Czasem myślę, że nigdy już nie zajdę w ciążę, a nawet jeśli się uda, to nie będzie happy endu.
Wszystkiego najlepszego, gdziekolwiek jesteś.
Could you beam me up,
Give me a minute, I don't know what I'd say in it
Probably just stare, happy just to be there holding your face
Beam me up,
Let me be lighter, I'm tired of being a fighter, I think,
A minute's enough,
Just beam me up.
Trwam w jakimś totalnym zawieszeniu. Koronę już przechorowałam, teraz czekam na koniec izolacji żeby się dotlenić porządnie w lesie.
Nie wiem totalnie co mam myśleć o tym wszystkim. Wizytę mam na 16 listopada, ale nie wiąże z nią żadnej nadziei. Czuję, że jak zwykle dostanę informacje w stylu "to może przeszkadzać, ale nie musi" i na tym się skończy. Chciałabym żeby jakiś lekarz powiedział mi konkretnie czy fragmentacja dna 38% jest tragiczna i nie mam szans na ciążę czy może da się poprawić i nie będzie tak źle. Nie chcę złudnych nadziei, ale nie chcę też żeby ktoś zobaczył w nas maszynkę do zarabiania i od razu wysyłał na zabieg (zwłaszcza, że groszem nie śmierdzę, bo przez ciążę pozamaciczną, operację, rekonwalescencje i koronawirusa praktycznie nie zarabiałam). Skoro mój mąż jest póki co totalnie na nie z in vitro to chce próbować naturalnie. Jeśli ten cykl znowu okaże się niewypałem to chyba się załamie. Będzie to moje najdłuższe czekanie na ciążę. Wiem, że dużo dziewczyn czeka dłużej, ale zaczynam się bać, że po operacji coś się zmieniło i nigdy już mi się nie uda. Mam też tą ohydną myśl w głowie, że nawet jak zajdę to będzie i tak biochemiczna.
7dpo wypadnie mi w niedzielę, więc nie zbadam progesteronu 😡 wszystko się układa jakoś złośliwie.
Miałam kiedyś sen, że urodziłam dziewczynkę 21 października (wiem, że totalnie dziwne, że śniła mi się konkretna data, ale tak było). Dzisiaj znajoma mi powiedziała, że jej ciocia właśnie rodzi dziewczynkę - 21 października. Już nawet inni ludzie rodzą mi moje sny.
Chyba czas zacząć oszczędzać, ale nie na badania tylko na remont mieszkania, wakacje i spokojne życie w trójkę - my i pies.