X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Third time is a charme
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4
WSTĘP
Third time is a charme
O mnie: Życiowa pesymistka, czarnowidzka, w głębi duszy żyjąca nadzieją, że jutro będzie lepiej
Czas starania się o dziecko: Aktywnie mniej więcej od stycznia 2015
Moja historia: Walka o maleństwo, o ironio, zaczęła się od ciąży, planowanej, ale trochę niespodziewanej, niestety ostatecznie biochemicznej. Dzień, w którym zrobiłam test, był początkiem końca.
Moje emocje: Żyje na dwóch biegunach, raz euforia, raz czarna rozpacz. I tak praktycznie co miesiąc.

14 sierpnia 2016, 18:53

Zacznijmy od początku. Dotarłam do tego etapu, na którym sama muszę poukładać sobie pewne rzeczy w głowie. Ubranie ich w słowa powinno pomóc.
Moja historia zaczęła się w listopadzie 2014 r. Z mężem mieliśmy dość luźne podejście do dzieci. Antykoncepcję odpuściliśmy sobie z rok przed ślubem, pozostawiając sprawy własnemu biegowi. Brakiem efektów za bardzo się nie przejmowaliśmy, wychodząc z założenia, że nigdy nie kochaliśmy się z kalendarzykiem w ręku. Dwa miesiące po ślubie nie mogliśmy się nadziwić, że nagle test wyszedł pozytywny. Radość nie trwała długo. W tym samym dniu pojawiło się plamienie, które z każdym dniem przybierało na intensywności. HCG na poziomie 1500 z tendencją spadkową. Na USG nic poza gigantyczną torbielą na jajniku. Ostateczna diagnoza: poronienie samoistne. Komentarz lekarza w jednym z dwóch najbardziej popularnych, niepublicznych ośrodków zdrowia: takie rzeczy się zdarzają. Zero dalszego wyjaśniania ewentualnych przyczyn. Totalna olewka. Doszłam do wniosku, że nie mogę tego tak zostawić.
W styczniu 2015 r. moja pierwsza wizyta u lekarza, któremu wydaje się faktycznie zależeć. Od razu skierowanie na hormony + tzw. "świętą trójcę". Okazuje się, że mam chlamydię, która prawdopodobnie przyczyniła się do poronienia. Walka z tym świństwem trwała bite 8 miesięcy! Dopiero trzeci antybiotyk był w stanie cholerstwo wykurzyć.
Wydawałoby się, że teraz już pójdzie gładko, ale 3 miesiące minęły i nic. No więc kolejne wizyty, podczas których okazuje się, że hormony są jak najbardziej w normie, ale na jajnikach są spore torbiele, najprawdopodobniej endometrialne, i pewnie przez nie pęcherzyki nie pękają. Lat mi nie ubywa, więc szybko zdecydowałam się na laparoskopię i 3-miesięczną kurację Visanne, który ma być lekiem na całe zło.
Mimo że jajniki w tym momencie są czyste i nie ma innych ognisk endometriozy, po kolejnych trzech miesiącach ze starań nadal nici. Pęcherzyki, jak nie pękały, tak nie pękają. Rosną sobie piękne i okrąglutkie, po czym nic... nothing... nada...
W bieżącym cyklu jestem po pierwszej stymulacji Pregnylem. Minęło 48 h, a ja nie mam żadnych dolegliwości okołoowulacyjnych, temperatura stoi w miejscu, więc pewnie lek nie zadziałał. Wsadzam termometr pod język o nieludzkiej 6:15 w długi weekend i po minucie płaczę, bo wiem, że musiałby się zdarzyć cud, żeby pojawił się skok temperatury na wyświetlaczu, a w cuda już dawno przestałam wierzyć.
Tak strasznie liczyłam na ten Pregnyl. W dniu podania zastrzyku byłam cała w skowronkach. Później z każdą godziną bez jakichkolwiek objawów owulacji pogłębiała się moja rozpacz. We wtorek kolejny monitoring. Nie spodziewam się zobaczyć nic innego na monitorze niż przerośnięty pęcherzyk. Ciągle myślę sobie: "Dlaczego ja?", a potem przychodzi refleksja "A dlaczego by nie..."

15 sierpnia 2016, 09:19

Dzisiaj temperatura poszła w górę, ale na dwóch różnych termometrach inaczej. Na jednym skok o 1,6 st., na drugim tylko o 1 st. Wczoraj obydwa pokazywały identyczny wynik! Ktoś mi wyjaśni, o co tu chodzi? Czy ja gram w jakimś czeskim filmie? Oczywiście zatlił się we mnie promyk nadziei, że może jednak Pregnyl okaże się skuteczny i temperatura jutro pójdzie jeszcze bardziej w górę, ale z drugiej strony miałam już takie sytuacje, że jednego dnia był wzrost, a zaraz następnego dolina. Pozostaje tylko czekać na jutrzejszy monitoring - on prawdę ci powie... Wypłakałam się już wczoraj, więc cokolwiek się jutro zdarzy, wezmę to na klatę.
Oczywiście, jak na życiową pesymistkę przystało, zaczynam już rozważać alternatywne scenariusze. Co mi pozostaje, jeśli ta kuracja okaże się nieskuteczna. Nie łamię się, bo wiem, że żaden wyrok jeszcze nie zapadł, ale gdybanie i czekanie doprowadza mnie do szału.

16 sierpnia 2016, 12:55

Surprise, surprise! Pregnyl zadziałał. Dzisiaj temperatura poszła o kolejne 3 kreseczki do góry, a monitoring potwierdził owulację. Były dwa pęcherzyki i obydwa pękły. Aż trudno mi w to uwierzyć! Nawet jeśli ten cykl nie będzie ciążowy, to i tak cieszę się, że zareagowałam na lek. Teraz przez 10 dni Duphaston i potem beta. Postaram się na nic nie nastawiać, nie doszukiwać się objawów ciąży, choć będzie to trudne, bo wiem już, jak w stanie odmiennym zachowuje się moje ciało. Tego bólu piersi nie da się z niczym pomylić. Postanowiłam się też oszczędzać. Ostatnio moje zamiłowanie do sportu i machania ciężkim żelastwem na pewno nie pomogło w zagnieżdżeniu. Nie oszczędzałam się, bo "ciąża to przecież nie choroba". Teraz wolę chuchać na zimne, także przez 10 dni tylko spacery i relaks.

21 sierpnia 2016, 08:11

Miałam się nie schizować. No niestety nie jest to takie proste. Mój wykres zaczyna przypominać jakieś pasmo górskie. 3 dni po owulce mega skok na 37, potem kolejnego dnia 36,87, następnego 36,93, potem znowu 36,87... Na zagnieżdżenie to raczej trochę za wcześnie, więc chyba coś źle robię. Ogólnie te pomiary zaczynają doprowadzać mnie do szału. Spać przez to nie mogę, budzę się przed budzikiem i myślę, co się dzisiaj na termometrze pojawi. Już mi się nawet śniło, że mierzę temperaturę, oczywiście we śnie drastycznie spada, okazuje się, że termometr jest chyba zepsuty, potem ktoś mi wysyła moją temperaturę sms-em! Paranoja... Z drugiej strony trochę szkoda mi nie mierzyć, bo jakby nie było, jest to jednak jakieś źródło wiedzy. Tylko chyba nie na moje nerwy. Śluzu nie obserwuje, bo nie umiem. Płodny rozpoznam, ale te wszystkie inne konsystencje to dla mnie jakaś czarna magia. A tak poza tym pobolewają mnie sutki, prawy bardziej niż lewy. Może to dlatego że w prawym jajniku była owulka. Na ciążowy ból piersi i tak jest jeszcze za wcześnie. Zresztą wtedy bolą inaczej. Chcę już wiedzieć, bez względu na wynik!

24 sierpnia 2016, 09:26

25 dc. Nie wytrzymałam i zatestowałam, bo ból sutków i dziwne pobolewanie piersi z boku nie daje mi spokoju. Wynik negatywny. Jakże by inaczej. Krecha kontrolna jarzy się czerwonością, drugiej nawet cienia cienia nie ma. Jak tak sobie czytałam o różnych pierwszych objawach ciąży, to byłam niemalże przekonana, że wyjdą dwie kreski. W nocy obudził mnie kłujący ból po prawej stronie. Już sama nie wiem, czy nie przez to, że się wczoraj naczytałam o oznakach implantacji. No cóż, najwyraźniej to reakcja na owulkę, której w końcu chyba z ponad rok nie miałam, więc skąd ja mogę wiedzieć, jak się człowiek po niej czuje. Pregnyl też pewnie zrobił swoje. Pójdę na betę dla pewności w piątek, jak lekarz przykazał. Gdzieś tam jakiś nikły płomyk nadziei się tli, że może jestem w gorącej wodzie kąpana i że jeszcze za wcześnie na test. Przynajmniej mam jeszcze 2 dni na mentalne przygotowanie się, że będzie negatyw.

25 sierpnia 2016, 22:17

Znowu mam gorsze chwile. Czuję zbliżającą się @ i zaczęłam dzisiaj czytać internety. O tyłozgięciu macicy, które mam, o endometriozie, którą u mnie stwierdzono, o in vitro, które nie zawsze się udaje. Zdołowało mnie to oczywiście. Ale ja tak już mam, że lubię się dobijać, kiedy jest mi źle. Analizuję bieżący cykl i dochodzę do wniosku, że wszystko zrobiliśmy, jak należy, już bardziej naturze nie dało się pomóc i tym bardziej dobija mnie myśl, że z dużym prawdopodobieństwem się nie udało, że być może problem tkwi jeszcze głębiej i jest nierozwiązywalny. Zastanawiam się, czy jest sens w ogóle jutro iść na betę, ale pójdę chyba. Przynajmniej wieczorem ze spokojnym sumieniem będę się mogła napić wina, dużo wina.

27 sierpnia 2016, 16:27

1 dc. Dawno nie miałam takich silnych dolegliwości przedmiesiaczkowych. Zanim @ się pojawiła, 2 dni czułam się jak wywłoka. Pierwszy cykl owulacyjny od nie pamiętam kiedy najwyraźniej zrobił swoje. Miał się zakończyć ciążą, a wyszło jak zwykle. Kolejny idzie na straty, bo jedziemy na urlop, więc stymulacji nie będzie, a bez wyjdzie pewnie lipa jak dotychczas. Plus całej tej sytuacji jest taki, że nie będę musiała odmawiać sobie włoskiego winka :).

29 sierpnia 2016, 13:26

Zamiast Furiatka, jak "pieszczotliwie" chwilami określa mnie małż, powinnam się tu nazwać Schiza. Jakaś dziwna ta @, 3 dc a ta ledwo sobie kapie, jakby zaraz miała zniknąć. Myśli snują już kolejne scenariusze, co tym razem znowu jest nie tak. Klepki mi się poprzestawiają, jak tak dalej będę wsłuchana w siebie. Po co mi ten stres??? Ale w sumie pierdzielę, i tak już wybrakowany ze mnie egzemplarz. Przestaje mi się chcieć walczyć, biegać po lekarzach, na badania. Coraz częściej myślę o adopcji. W najbliższej rodzinie mam dwie adoptowane dziewczynki i kocham te brzdące nad życie. Ja dałabym się za nie pokroić, a co dopiero ich rodzice, więc co za różnica, skąd bierze się dziecko. Z drugiej strony chciałabym mieć poczucie, że wyczerpaliśmy wszystkie opcje, zanim podejmiemy ostateczną decyzję. Zaczęłam się rozglądać za kliniką leczenia niepłodności. Nie przekreślam jeszcze swojego gina, ale już tworzę alternatywny plan. Szkoda mi czasu na płonne nadzieje, które on ciągle we mnie podsyca. Czasami miałabym ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy i powiedzieć, żeby wreszcie przestał chrzanić, że za tym zakrętem już wyjdziemy na prostą. Obiecanki - cacanki. Na razie droga się wije jak świński ogon, a co pod ogonem, to już chyba nikomu tłumaczyć nie muszę. Na pewno nie jest to światełko w tunelu. Może brak mi cierpliwości, może nie mam w sobie pokory, ale ja się w kolejce pod drzwiami do macierzyństwa już swoje grzecznie wystałam i teraz zaczynam się do nich głośno dobijać, a i tak nikt nie chce mi otworzyć.

30 sierpnia 2016, 09:19

Umówiłam siebie i małża do kliniki leczenia niepłodności. Pierwsza wizyta 13.10. W sam raz. Czuję się trochę, jakbym zdradzała mojego gina. Świetny z niego człowiek i ma dobre chęci, ale czuję, że muszę zasięgnąć porady specjalisty. Jakby tego było mało, porobiło się w robocie. W firmie duże zmiany, a wczoraj moja szefowa i jednocześnie najlepsza przyjaciółka oświadczyła mi, że przenosi się do naszego oddziału w DE i zostawia nasz zespół. Podobno jestem brana pod uwagę, żeby zająć jej miejsce. Awans, no świetnie, tylko w możliwie najgorszym momencie. Fajnie byłoby wspiąć się parę szczebelków do góry, ale to dość odpowiedzialne stanowisko, na pewno nie dla kobiety, która tak bardzo chce iść na macierzyński. No i masz babo placek. Kolejna zagwozdka. Druga taka okazja może się nie powtórzyć, ale nie chcę też robić kariery kosztem rodziny. Strony medalu są dwie: albo będę żałować, że podjęłam się wyzwania i w kwestii ciąży nic się nie zmieniło, albo będę żałować, że się go nie podjęłam i w kwestii ciąży nic się nie zmieniło. Jakby nie patrzeć, dupa zawsze z tyłu. W idealnym świecie powinnam być już mamą z ponad rocznym bobasem. Nie tak to wszystko miało wyglądać.

5 września 2016, 11:01

Pozdrowienia ze słonecznej Italii :). Jesteśmy na miejscu dopiero 24 h, ale już czuję się zrelaksowana. Mierzę temperaturę. No powiedzmy, że mierzę, bo w piątek przed wyjazdem trzeba było opić sprzedaż mieszkania i dnia następnego miałam prawie stan podgorączkowy ;). Potem w drodze nie było jak mierzyć. Mamy więc 10 dc i w zasadzie dopiero pierwszą miarodajną tempkę. Ale w sumie wali mnie to. Zastanawia mnie tylko, czemu czuję prawy jajnik. Nie ból, tylko lekkie rozpieranie. Owulka w tym miesiącu, jeżeli już, to powinna być z lewego. Mam nadzieję, że nic się tam nie odnawia, ale przy endomendzie wszystko jest możliwe. Na razie nie daję się czarnym myślom, nie ma po co, i tak nic nie zmienię. Przez najbliższe dwa tygodnie tylko wino, gelato i śpiew ;).

5 września 2016, 11:01

Pozdrowienia ze słonecznej Italii :). Jesteśmy na miejscu dopiero 24 h, ale już czuję się zrelaksowana. Mierzę temperaturę. No powiedzmy, że mierzę, bo w piątek przed wyjazdem trzeba było opić sprzedaż mieszkania i dnia następnego miałam prawie stan podgorączkowy ;). Potem w drodze nie było jak mierzyć. Mamy więc 10 dc i w zasadzie dopiero pierwszą miarodajną tempkę. Ale w sumie wali mnie to. Zastanawia mnie tylko, czemu czuję prawy jajnik. Nie ból, tylko lekkie rozpieranie. Owulka w tym miesiącu, jeżeli już, to powinna być z lewego. Mam nadzieję, że nic się tam nie odnawia, ale przy endomendzie wszystko jest możliwe. Na razie nie daję się czarnym myślom, nie ma po co, i tak nic nie zmienię. Przez najbliższe dwa tygodnie tylko wino, gelato i śpiew ;).

21 września 2016, 17:15

I znowu 1 dc. Tym razem 2 pobiła swój rekord i przyszła po 25 dniach. Cykl mam rozregulowany jak chiński zegarek. Zwalam na karb zmiany klimatu i długiej, męczącej podróży. Się pocieszam, a co.
W poprzednim cyklu bez stymulacji podobno miałam owu. Na usg brak przerośniętego pęcherzyka i ślady płynu w zatoce douglasa, czyli chyba coś tam było. OF wyznaczył owulkę na 18 dc, ale biorąc pod uwagę, że po 25 dniach pojawiła się @, to fazę lutealną mam totalnie z dupy.
Ten cykl też bez stymulacji, mam dać szansę jajnikom, za to lista badań do zrobienia:
- przeciwciała antykardiolipinowe, preciwjądrowe
- antykoagulant tocznia
- przeciwciała przeciwplemnikowe
- MTHFR
- G20 210 A
- czynnik V Leiden
- badanie nasienia
Strach się bać, ile kasy znowu na to pójdzie. Ale hej, lada moment dostanę awans, będą dodatkowe monety do wydawania.
Tak sobie tłumaczę, że może tak po prostu ma być. Lada dzień kupujemy dom, za chwilę krok do przodu w karierze, a potem czas na dziecko. Oby, oby.

21 września 2016, 18:26

Zadzwoniłam do kliniki z pytaniem o oceny poszczególnych badań. Ja pier... Nic tylko iść z torbami...

23 września 2016, 17:29

Wczoraj upuścili mi trochę krwi za jedyne 1130 zł. Jak sobie pomyślę, ile co miesiąc odciągają mi siana z wypłaty na składkę zdrowotną i że nic z tego nie mam, to szlag jasny mnie trafia. No i tak się zastanawiam, jak w tym popieprzonym kraju, leczyć mają się ludzie w gorszej sytuacji finansowej...
A nie, przepraszam, zapomniałam, leżenie krzyżem podobno dobre na wszystko.

26 września 2016, 20:37

Podobno przy mierzeniu temperatury w pochwie jest ona przeciętnie ok. 0,2 st. wyższa niż pod językiem. Najwyraźniej moja pochwa to jakaś Antarktyda, bo temperatura jest tam dokładnie taka sama, jak pod językiem -.- Z nowych rzeczy rozpoczęłam suplementację siemieniem lnianym celem nawilżenia partii poniżej pępka, tylko za cholerę nie wiem, jak to dawkować. Help!

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 września 2016, 20:39

30 września 2016, 20:39

Pierwsze wyniki badań odebrane.

- przeciwciała antykardiolipinowe: ujemny
- antykoagulant tocznia: dodatni
- przeciwciała przeciwplemnikowe: ujemny

Nie wiem, co oznacza ten antykoagulant tocznia. Jedyne skojarzenie, jakie mam z toczniem, to Dr. House. Praktycznie w każdym odcinku w pierwszej kolejności podejrzewał u swoich pacjentów tocznia. Niestety żaden z nich nigdy tego tocznia ostatecznie nie miał, toteż nigdy się nie dowiedziałam, jak to cholerstwo się leczy. Damn you Dr. House. Może uda mi się w przyszłym tygodniu wyskoczyć do gina, to czegoś się dowiem.
Małż tymczasem poszedł dzielnie na badanie żołnierzyków, po czym skomentował, że jeszcze nikt nigdy nie kazał mu płacić za - mówiąc kolokwialnie - brandzlowanie się do pojemniczka. Bidulek. Kocham go, że nie marudzi i bierze to wszystko z uśmiechem na klatę. Jakby on się jeszcze zaczął zamartwiać jak ja, to byłaby kaplica.

6 października 2016, 20:30

Kolejne wyniki badań odebrane. Generalnie dno i kilo mułu.

- przeciwciała przeciwjądrowe ANA profil 1: stwierdzono obecność przeciwciał przeciwjądrowych w mianie 1:100 dających na komórkach Hep-2 obraz świecenia ziarnisty

Do tego u małża morfologia plemników na poziomie 2%. Jedyne pocieszenie, że pływaków jest sporo i są ruchliwe, ale jakości znikomej. Byliśmy dzisiaj u gina. Zakupiliśmy milion supli za kolejne milion monet i liczymy na poprawę. U niego rokowania są niezłe. Gorzej u mnie. Nie dość, że ANA dodatnie, to toczeń też dodatni, a to już pewnie wskazuje na coś grubszego... Naczytałam się o tych przeciwciałach i w sumie ani trochę nie stałam się mądrzejsza. Z jednej strony piszą, że na ciążę nie ma co liczyć, z drugiej przypadki dziewczyn choćby z tego forum potwierdzają, że w medycynie wszystko jest możliwe. Gin zalecił poczekać na resztę badań i udać się do immunologa. Wizyta już umówiona, ale aż się boję, co może jeszcze wyjść w kolejnych wynikach. Dupa, dupa, dupa. Czym sobie kurwa na to zasłużyłam?
Wydawało mi się, że mamy jeszcze tylko opcji do wykorzystania, że zawsze jest in vitro, a tu się zaraz okaże, że szanse na donoszenie ciąży nawet z pozaustrojowego zapłodnienia są znikome.

Tak na marginesie, dostałam awans, podwyżkę, służbowe auto, jutro odbieramy klucze do naszego nowego domu, ale jakoś przestało mnie to cieszyć.

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 października 2016, 20:30

14 października 2016, 18:30

Wczoraj pierwsza wizyta w klinice leczenia niepłodności. Lekarz konkretny, od razu widać, że zna się na rzeczy. Wysłuchał naszej historii, stwierdził, że moje wyniki badań immunologicznych, które ostatnio spędzały mi sen z powiek, są nieistotne z klinicznego punktu widzenia, większa przeszkodę w zajściu w ciążę widzi w endometriozie.
Swoją drogą menda zaczyna się odnawiać. Poprzedni gin twierdził, że jajniki są czyste, tymczasem na lewym jest już nowa zmiana o wielkości 12 mm! No to laparoskopie uwolniła mnie od torbieli na jakieś 8 miesięcy. Czad :/. Nowy gin powiedział, że przy parametrach moich i małża szanse na naturalne zajście w ciążę są na poziomie 1% w cyklu (pary zdrowe dla porównania mają jakieś 10% szans). Inseminacja daje nam szanse na poziomie jakiś 14% w cyklu, pod warunkiem że bardziej szczegółowe badanie nasienia pokaże, że jest z czego odfiltrować żołnierzyków. Nie ma na co czekać, przygotowujemy się do IUI. Jeśli 3 będą nieudane - in vitro. Jeśli natomiast małża plemniki nie będą się nadawać do selekcji, trzeba będzie jeszcze popracować nad nasieniem.
Wzięłam to totalnie na klatę, bez większych emocji. Ja już i tak jestem psychicznie przygotowana na adopcję. W pierwszej chwili przestraszyła mnie nawet myśl, że jeśli wszystko poszłoby dobrze, to za jakieś 2 miesiące mogę być w ciąży, a przecież dopiero co dostałam awans w robocie i zaraz będą gadać, że zrobiłam to celowo. Dopiero za chwilę przyszła refleksja, że powinno mnie to walić. Walczę o ciąże już 2 lata i moje zdrowie jest priorytetem. Świat się beze mnie nie zawali, a jak nie ta robota, to inną się znajdzie.
A tak w ogóle to dochodzę do wniosku, że człowiek jednak głupi jest. W tym cyklu była naturalna owulka. Przytulaliśmy się z małżem jakieś 2 dni przed owu, więc szanse na ciążę raczej znikome (vide: nasze parametry). Wczoraj 7 dpo miałam spadek tempki, kolejnego dnia znowu wzrost. I już się lampka mnie naiwnej świeci, że może cud nad Odrą się zdarzył i coś się tam mości. Poza tym jakaś taka zmulona chodzę, nawet ostatnio podczas prowadzenia auta mnie zemdliło. Nie ma to jak dobra wkręta, wmawiaj se kobieto dalej, kto ci zabroni.

16 października 2016, 18:53

Przed inseminacją trzeba zrobić cały szereg badań. Lekarz zlecił mi również AMH ze względu na laparo. Przed zabiegiem byłam w górnej granicy normy na poziomie 6,7. Miałam świadomość, że wynik się zmniejszy po operacji, ale nie sądziłam, że aż tak drastycznie. Z 6,7 AMH spadło do 2,13! Wciąż mieszczę się w normie, ale jakoś mnie to zasmuciło. Mam wrażenie, że staczamy się po równi pochyłej i im dalej brniemy w las, tym bardziej pogarsza się nasza sytuacja. Dzisiaj ostatni dzień dupka, więc czekam na @. Skończyłam się wkręcać, że się nie pojawi.

8 listopada 2016, 18:23

Dawno tu nie zaglądałam. Ostatnie dwa tygodnie w robo to był zapierdziel, że hej. Momentami zapominałam, jak się nazywam. Dzisiaj pierwszy spokojniejszy dzień, oby na dłużej.
Starania ruszają małymi krokami do przodu. W przyszłym cyklu mamy podejść do inseminacji. Małż ma takie sobie wyniki, ale dużo plemników, więc będzie z czego odfiltrować materiał. Średnio wierzę w skuteczność tej procedury, ale nie będę od razu strzelać do komara z armaty i porywać się na in vitro, więc spróbujemy.
Nasz nowy lekarz to prawdziwy milczek, na ostatniej wizycie wypowiedział do mnie może trzy zdania. Duża odmiana po zawsze uśmiechniętym, ale jednak trochę słodko-pierdzącym ginie. Ci z kliniki leczenia niepłodności są jak z fabryki dzieci. Zero emocji, zero dobrego słowa, tylko suche fakty i statystyki. Ale nieważne, grunt, żeby były efekty. Od słuchania, że tym razem to już na pewno się uda, zbierało mi się na rzygi.
Byłam też na konsultacji u immunologa, bo wyszła mi mutacja jednego z alleli (chyba tak to się nazywa) MTHFR. Dostałam Clexane, co oznacza, że od przyszłego cyklu kłuję się brzuch. Can`t wait.
Z plusów widzę, że najwyraźniej po stymulacji pregnylem (i najprawdopodobniej suplach) owulka wróciła do normy. W połowie cyklu pęka sobie jajco i tempka ksiażkowo skacze. Aż w szoku jestem. Dodatkowy objaw to wyraźne bulgotanie w brzuchu po stronie jajnika, z którego była owu. Śmieszne uczucie, ale dzięki niemu całkiem nieźle wstrzeliliśmy się z małżem z działaniami w tym cyklu, więc zawsze jakiś cień nadziei jest, że obędzie się bez wspomagania. Marne szanse, ale gdybym się nie łudziła, nie byłabym staraczką.
1 2 3 4