Moja historia zaczęła się w listopadzie 2014 r. Z mężem mieliśmy dość luźne podejście do dzieci. Antykoncepcję odpuściliśmy sobie z rok przed ślubem, pozostawiając sprawy własnemu biegowi. Brakiem efektów za bardzo się nie przejmowaliśmy, wychodząc z założenia, że nigdy nie kochaliśmy się z kalendarzykiem w ręku. Dwa miesiące po ślubie nie mogliśmy się nadziwić, że nagle test wyszedł pozytywny. Radość nie trwała długo. W tym samym dniu pojawiło się plamienie, które z każdym dniem przybierało na intensywności. HCG na poziomie 1500 z tendencją spadkową. Na USG nic poza gigantyczną torbielą na jajniku. Ostateczna diagnoza: poronienie samoistne. Komentarz lekarza w jednym z dwóch najbardziej popularnych, niepublicznych ośrodków zdrowia: takie rzeczy się zdarzają. Zero dalszego wyjaśniania ewentualnych przyczyn. Totalna olewka. Doszłam do wniosku, że nie mogę tego tak zostawić.
W styczniu 2015 r. moja pierwsza wizyta u lekarza, któremu wydaje się faktycznie zależeć. Od razu skierowanie na hormony + tzw. "świętą trójcę". Okazuje się, że mam chlamydię, która prawdopodobnie przyczyniła się do poronienia. Walka z tym świństwem trwała bite 8 miesięcy! Dopiero trzeci antybiotyk był w stanie cholerstwo wykurzyć.
Wydawałoby się, że teraz już pójdzie gładko, ale 3 miesiące minęły i nic. No więc kolejne wizyty, podczas których okazuje się, że hormony są jak najbardziej w normie, ale na jajnikach są spore torbiele, najprawdopodobniej endometrialne, i pewnie przez nie pęcherzyki nie pękają. Lat mi nie ubywa, więc szybko zdecydowałam się na laparoskopię i 3-miesięczną kurację Visanne, który ma być lekiem na całe zło.
Mimo że jajniki w tym momencie są czyste i nie ma innych ognisk endometriozy, po kolejnych trzech miesiącach ze starań nadal nici. Pęcherzyki, jak nie pękały, tak nie pękają. Rosną sobie piękne i okrąglutkie, po czym nic... nothing... nada...
W bieżącym cyklu jestem po pierwszej stymulacji Pregnylem. Minęło 48 h, a ja nie mam żadnych dolegliwości okołoowulacyjnych, temperatura stoi w miejscu, więc pewnie lek nie zadziałał. Wsadzam termometr pod język o nieludzkiej 6:15 w długi weekend i po minucie płaczę, bo wiem, że musiałby się zdarzyć cud, żeby pojawił się skok temperatury na wyświetlaczu, a w cuda już dawno przestałam wierzyć.
Tak strasznie liczyłam na ten Pregnyl. W dniu podania zastrzyku byłam cała w skowronkach. Później z każdą godziną bez jakichkolwiek objawów owulacji pogłębiała się moja rozpacz. We wtorek kolejny monitoring. Nie spodziewam się zobaczyć nic innego na monitorze niż przerośnięty pęcherzyk. Ciągle myślę sobie: "Dlaczego ja?", a potem przychodzi refleksja "A dlaczego by nie..."
Oczywiście, jak na życiową pesymistkę przystało, zaczynam już rozważać alternatywne scenariusze. Co mi pozostaje, jeśli ta kuracja okaże się nieskuteczna. Nie łamię się, bo wiem, że żaden wyrok jeszcze nie zapadł, ale gdybanie i czekanie doprowadza mnie do szału.
.
. Jesteśmy na miejscu dopiero 24 h, ale już czuję się zrelaksowana. Mierzę temperaturę. No powiedzmy, że mierzę, bo w piątek przed wyjazdem trzeba było opić sprzedaż mieszkania i dnia następnego miałam prawie stan podgorączkowy
. Potem w drodze nie było jak mierzyć. Mamy więc 10 dc i w zasadzie dopiero pierwszą miarodajną tempkę. Ale w sumie wali mnie to. Zastanawia mnie tylko, czemu czuję prawy jajnik. Nie ból, tylko lekkie rozpieranie. Owulka w tym miesiącu, jeżeli już, to powinna być z lewego. Mam nadzieję, że nic się tam nie odnawia, ale przy endomendzie wszystko jest możliwe. Na razie nie daję się czarnym myślom, nie ma po co, i tak nic nie zmienię. Przez najbliższe dwa tygodnie tylko wino, gelato i śpiew
.
. Jesteśmy na miejscu dopiero 24 h, ale już czuję się zrelaksowana. Mierzę temperaturę. No powiedzmy, że mierzę, bo w piątek przed wyjazdem trzeba było opić sprzedaż mieszkania i dnia następnego miałam prawie stan podgorączkowy
. Potem w drodze nie było jak mierzyć. Mamy więc 10 dc i w zasadzie dopiero pierwszą miarodajną tempkę. Ale w sumie wali mnie to. Zastanawia mnie tylko, czemu czuję prawy jajnik. Nie ból, tylko lekkie rozpieranie. Owulka w tym miesiącu, jeżeli już, to powinna być z lewego. Mam nadzieję, że nic się tam nie odnawia, ale przy endomendzie wszystko jest możliwe. Na razie nie daję się czarnym myślom, nie ma po co, i tak nic nie zmienię. Przez najbliższe dwa tygodnie tylko wino, gelato i śpiew
.
W poprzednim cyklu bez stymulacji podobno miałam owu. Na usg brak przerośniętego pęcherzyka i ślady płynu w zatoce douglasa, czyli chyba coś tam było. OF wyznaczył owulkę na 18 dc, ale biorąc pod uwagę, że po 25 dniach pojawiła się @, to fazę lutealną mam totalnie z dupy.
Ten cykl też bez stymulacji, mam dać szansę jajnikom, za to lista badań do zrobienia:
- przeciwciała antykardiolipinowe, preciwjądrowe
- antykoagulant tocznia
- przeciwciała przeciwplemnikowe
- MTHFR
- G20 210 A
- czynnik V Leiden
- badanie nasienia
Strach się bać, ile kasy znowu na to pójdzie. Ale hej, lada moment dostanę awans, będą dodatkowe monety do wydawania.
Tak sobie tłumaczę, że może tak po prostu ma być. Lada dzień kupujemy dom, za chwilę krok do przodu w karierze, a potem czas na dziecko. Oby, oby.
A nie, przepraszam, zapomniałam, leżenie krzyżem podobno dobre na wszystko.
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 września 2016, 20:39
- przeciwciała antykardiolipinowe: ujemny
- antykoagulant tocznia: dodatni
- przeciwciała przeciwplemnikowe: ujemny
Nie wiem, co oznacza ten antykoagulant tocznia. Jedyne skojarzenie, jakie mam z toczniem, to Dr. House. Praktycznie w każdym odcinku w pierwszej kolejności podejrzewał u swoich pacjentów tocznia. Niestety żaden z nich nigdy tego tocznia ostatecznie nie miał, toteż nigdy się nie dowiedziałam, jak to cholerstwo się leczy. Damn you Dr. House. Może uda mi się w przyszłym tygodniu wyskoczyć do gina, to czegoś się dowiem.
Małż tymczasem poszedł dzielnie na badanie żołnierzyków, po czym skomentował, że jeszcze nikt nigdy nie kazał mu płacić za - mówiąc kolokwialnie - brandzlowanie się do pojemniczka. Bidulek. Kocham go, że nie marudzi i bierze to wszystko z uśmiechem na klatę. Jakby on się jeszcze zaczął zamartwiać jak ja, to byłaby kaplica.
- przeciwciała przeciwjądrowe ANA profil 1: stwierdzono obecność przeciwciał przeciwjądrowych w mianie 1:100 dających na komórkach Hep-2 obraz świecenia ziarnisty
Do tego u małża morfologia plemników na poziomie 2%. Jedyne pocieszenie, że pływaków jest sporo i są ruchliwe, ale jakości znikomej. Byliśmy dzisiaj u gina. Zakupiliśmy milion supli za kolejne milion monet i liczymy na poprawę. U niego rokowania są niezłe. Gorzej u mnie. Nie dość, że ANA dodatnie, to toczeń też dodatni, a to już pewnie wskazuje na coś grubszego... Naczytałam się o tych przeciwciałach i w sumie ani trochę nie stałam się mądrzejsza. Z jednej strony piszą, że na ciążę nie ma co liczyć, z drugiej przypadki dziewczyn choćby z tego forum potwierdzają, że w medycynie wszystko jest możliwe. Gin zalecił poczekać na resztę badań i udać się do immunologa. Wizyta już umówiona, ale aż się boję, co może jeszcze wyjść w kolejnych wynikach. Dupa, dupa, dupa. Czym sobie kurwa na to zasłużyłam?
Wydawało mi się, że mamy jeszcze tylko opcji do wykorzystania, że zawsze jest in vitro, a tu się zaraz okaże, że szanse na donoszenie ciąży nawet z pozaustrojowego zapłodnienia są znikome.
Tak na marginesie, dostałam awans, podwyżkę, służbowe auto, jutro odbieramy klucze do naszego nowego domu, ale jakoś przestało mnie to cieszyć.
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 października 2016, 20:30
Swoją drogą menda zaczyna się odnawiać. Poprzedni gin twierdził, że jajniki są czyste, tymczasem na lewym jest już nowa zmiana o wielkości 12 mm! No to laparoskopie uwolniła mnie od torbieli na jakieś 8 miesięcy. Czad
. Nowy gin powiedział, że przy parametrach moich i małża szanse na naturalne zajście w ciążę są na poziomie 1% w cyklu (pary zdrowe dla porównania mają jakieś 10% szans). Inseminacja daje nam szanse na poziomie jakiś 14% w cyklu, pod warunkiem że bardziej szczegółowe badanie nasienia pokaże, że jest z czego odfiltrować żołnierzyków. Nie ma na co czekać, przygotowujemy się do IUI. Jeśli 3 będą nieudane - in vitro. Jeśli natomiast małża plemniki nie będą się nadawać do selekcji, trzeba będzie jeszcze popracować nad nasieniem.Wzięłam to totalnie na klatę, bez większych emocji. Ja już i tak jestem psychicznie przygotowana na adopcję. W pierwszej chwili przestraszyła mnie nawet myśl, że jeśli wszystko poszłoby dobrze, to za jakieś 2 miesiące mogę być w ciąży, a przecież dopiero co dostałam awans w robocie i zaraz będą gadać, że zrobiłam to celowo. Dopiero za chwilę przyszła refleksja, że powinno mnie to walić. Walczę o ciąże już 2 lata i moje zdrowie jest priorytetem. Świat się beze mnie nie zawali, a jak nie ta robota, to inną się znajdzie.
A tak w ogóle to dochodzę do wniosku, że człowiek jednak głupi jest. W tym cyklu była naturalna owulka. Przytulaliśmy się z małżem jakieś 2 dni przed owu, więc szanse na ciążę raczej znikome (vide: nasze parametry). Wczoraj 7 dpo miałam spadek tempki, kolejnego dnia znowu wzrost. I już się lampka mnie naiwnej świeci, że może cud nad Odrą się zdarzył i coś się tam mości. Poza tym jakaś taka zmulona chodzę, nawet ostatnio podczas prowadzenia auta mnie zemdliło. Nie ma to jak dobra wkręta, wmawiaj se kobieto dalej, kto ci zabroni.
Starania ruszają małymi krokami do przodu. W przyszłym cyklu mamy podejść do inseminacji. Małż ma takie sobie wyniki, ale dużo plemników, więc będzie z czego odfiltrować materiał. Średnio wierzę w skuteczność tej procedury, ale nie będę od razu strzelać do komara z armaty i porywać się na in vitro, więc spróbujemy.
Nasz nowy lekarz to prawdziwy milczek, na ostatniej wizycie wypowiedział do mnie może trzy zdania. Duża odmiana po zawsze uśmiechniętym, ale jednak trochę słodko-pierdzącym ginie. Ci z kliniki leczenia niepłodności są jak z fabryki dzieci. Zero emocji, zero dobrego słowa, tylko suche fakty i statystyki. Ale nieważne, grunt, żeby były efekty. Od słuchania, że tym razem to już na pewno się uda, zbierało mi się na rzygi.
Byłam też na konsultacji u immunologa, bo wyszła mi mutacja jednego z alleli (chyba tak to się nazywa) MTHFR. Dostałam Clexane, co oznacza, że od przyszłego cyklu kłuję się brzuch. Can`t wait.
Z plusów widzę, że najwyraźniej po stymulacji pregnylem (i najprawdopodobniej suplach) owulka wróciła do normy. W połowie cyklu pęka sobie jajco i tempka ksiażkowo skacze. Aż w szoku jestem. Dodatkowy objaw to wyraźne bulgotanie w brzuchu po stronie jajnika, z którego była owu. Śmieszne uczucie, ale dzięki niemu całkiem nieźle wstrzeliliśmy się z małżem z działaniami w tym cyklu, więc zawsze jakiś cień nadziei jest, że obędzie się bez wspomagania. Marne szanse, ale gdybym się nie łudziła, nie byłabym staraczką.


Kochana wspieram Cię mocno, wiem co przechodzisz, my staramy się już ponad 3 lata. Jedno poronienie zatrzymane z koniecznością wywołania poronienia w szpitalu i łyżeczkowanie. Od tamtej pory żadnych postępów. Później dalszy ciąg stymulowania i nic.. potworniak na prawym jajniku, laparo miałam w styczniu, endometriozy nie stwierdzono cholerstwo z jajnika usunęli na szczęście jajnik ocalał. Czekam na miesiączkę i umawiam się na HSG. W między czasie porobiliśmy badania nasienia... Nawiązując do mierzenia temperatury, to radziła bym Ci jednak mierzyć ją w pochwie ponieważ pod językiem temp jest niemiarodajna :) Powodzenia i trzymam kciuki!
Moja droga a czy ta chlamydia dawała jakieś charakterystyczne objawy? Sama chyba będę musiała wykonać to bada. Trzymam za Ciebie mocno kciuki żeby wszystko pozytywnie się ułożyło!!
@lisiona miałam często nawracające infekcje, tak średnio co 2 cykle, które lekarze zaleczali, ale nikt nie szukał głębszej przyczyny
@Erato będę musiała spróbować mierzenia w pochwie, bo faktycznie pod językiem to za każdym razem inny wynik wychodzi... oszaleć można