Cieszę się, że popełniłam wcześniejsze wpisy o objawach, bo może przyjść taki moment, że nie będę miała tak lekkiego podejścia, a mimo to będę się nakręcała. Wtedy przeczytam to i nabiorę dystansu zamiast się rozczarować.
Dziś lub jutro - zobaczymy jak się rozkręci - zaczynam nowy cykl i jak w Gwiezdnych Wojnach, nadchodzi Nowa Nadzieja.
Do tego po raz pierwszy od tych 4 dni jestem w stanie zebrać myśli i się nieco spionizować.
Dobrze, że mój mąż jest takim dobrym człowiekiem, bo nie wiem jak by to wyglądało! Wczoraj ugotował nam rosół, zajmował się mną i Robalem cały dzień, a dziś nie poszedł do pracy, żeby być w pogotowiu i odciążyć mnie od Basi.
Z każdą godziną mam nadzieję, że bliżej do końca.
Proszę, trzymajcie kciuki, żeby to już się skończyło.
Dziekuję, Kochane, za wsparcie!
I to prawda - lepiej teraz, niż w ciąży!
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 stycznia 2015, 23:20
Mój teść, skończony tuman, zgubił moje dziecko w supermarkecie!!!
Mam ospę. Poprosiłam dorosłego faceta, żeby zabrał wnuczkę na wystawę zwierzątek hodowlanych do pobliskiego centrum handlowego (mąż na uczelni). Zabrał, i zgubił!!! Szukał jej 5 minut!!!!!!!!! KUR***!!!
Dobrze, że ją znalazł, bo tyle, co się naczytałam o porwaniach dzieci... i to w Polsce...
Szukał w portfelu pieniędzy na bilet i mu "zniknęła".
Nosz... A jak mu mówię, że to on jej ma pilnować, to mi odpowiada, że to jest NIEMOŻLIWE, bo ona jest tak ENERGICZNA, że się nie da i mam kupić dla niej SZELKI!!!
Już nigdy sam jej nawet na 3 minuty na spacer nie dostanie!
I on do mnie mówi, że ja muszę na spacerach bardziej być uważna, bo się dziecko przewróci!!! Przewracają to się flaki moje jak o tym pomyślę!
Mąż wściekły.
Baś poszła dziś do nowego przedszkola. Zobaczymy ile wytrwa nim zachoruje.
Mój Robal to dziecko w typie High Need, chyba już o tym pisałam. Przez ten czas, który spędziłam z nią w domu mogłam NAPRAWDĘ wczuć się i zaobserwować przeogromną zmianę, jaka w niej nastąpiła. Z dziewczynki, która potrzebuje bezwzględnej bliskości i uwagi stała się bardzo wymagającym rozmówcą, któremu zależy nie tyle na byciu razem, co na czułości. Milion pytań "dlaczego", ktore zadawane są naprawdę logicznie i trzeba się namyślić, żeby dziecka nie nauczyć głupot sprawiają, że na koniec dnia jestem wypruta intelektualnie. I jeszcze: Baśka ma pamięć absolutną! Moja przyjaciółka mieszka daleko i rzadko się widzimy, ostatnio w sierpniu. Nie opowiadam o niej córce, bo i po co. Ale ciocia podczas ostatniego pobytu zaprosiła Basię do siebie. Wspomniałam, że przyjedzie ciocia Anetka, a Baś na to: "Ale JAK TO?! (oburzona) Przecież to JA miałam do niej jechać!" Poza tym, jeśli komuś się wydaje, że może powiedzieć coś, co umknie uwadze Basi, choćby była zajęta w 200%, to się grubo myli. Wychwytuje wszystko i np. przypomina o czymś podczas kolejnej rozmowy na ten temat. Był temat wakacji. Basia siedzi na podłodze i gada do kotów, a my rozmawiamy o wakacjach. Następnego dnia, gdy przeglądałam strony internetowe pensjonatów, Basia zajrzała mi przez ramię i pyta: "Mamo, to są te Sudety?" Dżizes! A już hit totalny: u lekarza - p. doktor wypisuje receptę, a Basia mimochodem go pyta: "A czy to prawda, że jak sobie będę świeciła latarką w oko to mi się podrażnią neurony?" LOL (Oczywiście Baś nie mowi tak wyraźnie.)
No i do czego dążę:
Mam dziecko bardzo wymagające. Zawsze taka była, ale teraz, kiedy stanowi sama o sobie, tj. wie czego chce, a czego nie, widzę jak wiele błędów wychowawczych popełniam. Gdzieś tam mam do siebie wyrzuty w stylu: jesteś, tłuku, psychologiem, i takie rzeczy robisz?! Ale zaraz racjonalizuję sobie i stwierdzam, że przecież nie zostawiam tego tak, jak jest, ale staram się poprawić. No i staram się. Tylko jak to jest, że nie ma nawet jednego dnia, żebym była tak w 100% zadowolona z tego jak wychowuję własne dziecko? Dlaczego jest tak, że jak jedno poprawię, to zaraz wychodzi coś innego do poprawienia? No, nie jest to łatwe.
A w ogóle to jak czytam pamiętniki staraczek to nachodzi mnie taka refleksja, że wiele z nas czeka na okres, który spóźnia się bez zdania racji. Naturo, WTF?!
Jestem osobą bardzo niepokorną. Zawsze byłam, nawet jako małe dziecko. Lubię przecierać szlaki, zostawiać ślady na mokrym piasku, który chwilę temu obmyła fala. Tak było z moim rodzicielstwem. Nie przeczytałam na temat małych dzieci, wychowania, pielęgnacji nawet jednej książki. Nigdy nie miałam do czynienia z dzieckiem młodszym niż kilka lat. Jedyna moja wiedza to ta, którą nabyłam na studiach (nic praktycznego!) oraz ta ze szkoły rodzenia. Nie wiedziałam wtedy nic na temat rodzicielstwa bliskości, pojęcia high need baby. Byłam po prostu zielona. Mój mąż również: jego jedyna wiedza to ta ze szkoły rodzenia.
Po urodzeniu Robala stała się rzecz straszna. Zaczęłam słuchać co mówią do mnie ludzie. W sensie: również i ja wyobrażałam sobie rodzicielstwo jako coś łatwiejszego. Hormony dobrze ze mną poszalały, osłabiły moją siłę woli. Również nieprzystosowanie fizyczne do wysiłku, jakim jest brak snu, wiecznie bolący kręgosłup i rwące piersi miało tu niemałą rolę. I wtedy otworzyłam się na ludzi, bo chciałam wsparcia. Zrobiłam bardzo źle. Trzeba mi było pozostać przy mężu, który (teraz) wystarcza za całe tabuny "wspierających" ludzi. Niestety, wtedy zaczęłam słuchać innych i był to pierwszy krok do porażki.
Pisałam już, że w ciąży bardzo się w siebie wsłuchałam. No cóż, po urodzeniu Basi zapomniałam, że tak umiem. Odeszło. Dopiero teraz pracuję nad tym, by wróciło. I już nie odeszło. Wtedy, kiedy Robal miał miesiąc, dwa, trzy, cztery, zupełnie zatraciłam zdolność do słuchania nie tylko siebie, ale też nie miałam sił, by poznawać ją - moją córkę. Jak miałam ją poznać, skoro huczało mi w głowie "powinnaś to...", "ja nigdy nie zrobiłam tego...", "nie poświęcasz jej należycie dużo uwagi...". W każdym słowie czułam wyrzut. Stałam się podporządkowana i potulna, nawet, gdy miałam inne zdanie. Nagabywania, że źle karmię, że coś ciągle niedobrze robię oraz wiele trudnych czynników zewnętrznych sprawiło, że karmiłam piersią tylko 3,5 miesiąca.
Nie wiem, co się stało, że się to zmieniło. Myślę, że był to proces powolny i spokojny na tyle, by tego nie zauważyć. Uważam, że wyszłam z tego dzięki mężowi, który po prostu jest bardzo dobry i ma dużo cierpliwości. Odciążał mnie przy Basi, kochał i wysłuchiwał, dawał poczucie bezpieczeństwa. Dopiero od niedawna potrafię się innym przeciwstawić. Używać "własnego rozumu", nie pytać innych o zdanie. Wróciłam "do siebie".
No, a ponieważ NAPRAWDĘ wróciłam do siebie, to zaczęłam wychowywać Basię po swojemu jakoś gdy miała 8-10 miesięcy. (Chciałam napisać, że my zaczęliśmy, ale w końcu to mój pamiętnik! ) Dlaczego przyznaję się, że to miało miejsce? Przecież hańba matce, która nie dba o swoje dziecko, tylko o zadośćuczynienie zdaniu innych! Ano dlatego piszę o tym, żeby inne mamy wiedziały, że nawet jak się potkną (a u niektórych tfutfu! będzie to potknięcie jak u mnie - z lądowaniem na twarzy) to wszystko można odkręcić. Wszystko da się naprawić miłością i zaufaniem. Bardzo długo miałam poczucie porażki - zresztą użyłam już tego słowa nieprzypadkowo. Oczywiście poszła w ruch racjonalizacja i wiem teraz, że miałam prawo do tej porażki. Ale to tylko jedna przegrana bitwa. Poznałam dzięki niej swego wroga doskonale - i już wiem, jak się go wystrzegać.
Co do stylu wychowawczego - nie uprawiam rodzicielstwa bliskości w 100%, ale na pewno jest to motyw przewodni. Moja Basia od swoich 3 urodzin zasypia w swoim łóżeczku. Nie, nie dlatego, że jej kazaliśmy. Sama chciała, ale usypia ją mąż, trzymając za rączkę. Czasem zasypia razem z nią, obok łóżeczka na dywanie. Przez pierwsze 3 miesiące około 12 w nocy Robal przychodził do nas do łóżka. I spała z nami do rana, bo nas potrzebowała. Od miesiąca przesypia u siebie noc, ale zdarza jej się obudzić i zawołać któreś z nas. I idziemy, usypiamy, kochamy.
Najwiecej czasu poświęcamy na rozmowę i tłumaczenie sobie (nawzajem!) różnych rzeczy, sytuacji, uczuć. Znamy się już jak "łyse konie". Basia wie kiedy jestem wesoła, zła, smutna, zadowolona i potrafi ze mną o tym rozmawiać. Nie boi się. Potrafi nazwać bardzo wiele emocji. Ja też wiem kiedy ją coś trapi, a kiedy jest z siebie dumna itp. Potrafi mi też o tym powiedzieć. Komunikat "ja" jest bardzo ważny.
Czasem na nią krzyczę. Czasem mnie ponosi i wrzeszczę. Potem wyrzuty sumienia nie pozwalają mi spać. Poruszam z nią ten temat i tłumaczę dlaczego, przepraszam, że zachowałam się tak, jak nie powinnam. Wybacza mi za każdym razem. Tym samym, przez przypadek, nauczyłam ją przepraszać i zastanawiać się nad swoimi czynami.
Czasem ją szantażuję. Jak zrobisz cośtam, to dostaniesz cośtam. To bardzo źle, pracuję nad tym.
Czasem jestem wykończona i leżę twarzą do poduszki, a ona musi sobie zagospodarować czas sama.
Czasem idę na łatwiznę i nie gotuję jej "megaśnych" posiłków.
Robię wiele błędów, ale są moje i już od dawna nie musiałam sobie powiedzieć "trzeba było zrobić po swojemu". To ja znam najlepiej swoje dziecko i najbardziej mi zależy na jego szczęściu. Robię błędy, ale staram się powoli je eliminować, nie popełniać dwa razy tego samego.
Kocham Robala i jego tatę i siebie też.
I lubię czytać o mądrych mamach, a jest tu takich sporo.
Po pierwsze: to kolejny cykl, który różni się od poprzednich. Nie wiem, co o nim myśleć. I w sumie nie myślę.
Po drugie: tydzień temu byłam u ginekologa. Nie zbadał mnie, bo miałam jeszcze końcówkę @, ale porozmawialiśmy. To specjalista z Medicover, w razie ciąży będę chodziła do niego i równolegle do mojej ginki. Chciałam dowiedzieć się kto to właściwie jest. No i okazał się w porządku. Spokojnie i powoli. Nie lubię jak ktoś się podnieca i jest w gorącej wodzie kąpany, bo zazwyczaj jest to robienie szumu zupełnie bez sensu. A mnie potrzebny jest spokój. Osiągnąć zen...
Ciekawa nie jestem w tym cyklu. Ani owulacji, ani wyniku naszych starań.
Tomek prawdopodobnie wyjedzie na miesiąc do Londynu. Zatem z pewnością nie będę matką "grudniowej śieżynki".
Robal chce mieć rodzeństwo. To takie miłe.
Generalnie coś nie czuję, żeby się miało udać w tym cyklu. Odpuściłam trochę, tak mi się zdaje. Kocham się z mężem dla przyjemności, a nie dla starań, nie cisnę, jak nie ma ochoty, on nie ciśnie jak ja nie mam... Dobrze tak jest. Bo choć obydwoje bardzo chcemy drugiego Robala, to jednak nie możemy podporządkować temu całego życia. Robal nie chciałby począć się w nerwowej atmosferze.
Jutro jedziemy całą rodziną nad zalew.
Zarezerwowałam nam też miejsce na wakacje. Nie mogę się doczekać! Baśka chodzi podescytowana. Choć wiem, że dla niej "za 4 miesiące" to wieczność, choć wiem, że jej "mamo, rozumiem, że dopiero w lato" to czcze gadanie, bo nie kuma takiej odległej przyszłości, to jednak tak strasznie miło mi patrzeć jak pakuje plecaczek i opowiada o tym, czego to ona na "wyprawy" nie zabierze...
Na weekend była moja przyjacółka z tzw. nie-mężem. Planują kupno mieszkania. Cieszę się i trzymam za nich kciuki bardzo mocno! A. jest moją przyjaciółką już 16 lat, jesteśmy bardzo zżyte, choć mieszkamy od siebie kawał drogi, a dzwonimy raz na kwartał. Jesteśmy dla siebie jak siostry. Ze "szwagrem" stosunki moje były poprawne, ale podczas tej wizyty uległy znacznej poprawie. Jestem szcześliwa, że A. jest z tym facetem. Na razie nie planują ślubu ani Robala. Choć A. o tym myśli. Przestała brac pigułki, obserwuje cykle. I twierdzi, że nie ma owulacji. Martwię się tym trochę. Poleciłam jej ovu, zobaczymy czy skorzysta.
Spiłam się, masakra!!!
Tak bym chciała, żeby Ampoule została mamą. Chciałabym, żeby Milagros spokojnie zaszła w ciążę. Chciałabym, żeby córeczka Ralpiny miała siostrę lub brata. Czy mogę się tak angażować emocjonalnie w czyjeś starania? Ech...
Wszystkim dziewczynkom, które chcą być mamami, życzę tego bardzo mocno!
No yyyyyyyyyy! zauważyłam, że mam 2 śluzy nie wprowadzone w wykres, więc wprowadzam i mi przesunęło z 13 dc na 12! no to żarty są, dalibóg, naprawdę... NIGDY nie miewam tak wcześnie owulacji. Przez owu nakręcę się, że była i znów się rozczaruję!
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 marca 2015, 22:33
Dziś prawie nie ma plamienia, cieknący, kremowy śluz mnie zalał, temperatura niska. Mimo wszystko zrobię jeszcze jutro rano sikany test, tak dla pewności, no bo wtf?
Czy któraś tak miała po luteinie?
Generalnie wszystko dobrze. Czekam sobie na drugiego Robala. Tomek też czeka, bardzo!
W zeszłym tygodniu naszły mnie myśli pt. druga taka Basia, HNB do potęgi, te noce nieprzespane, ten strach, kiedy choruje, ta zależność od rutyny... Czy ja na pewno chcę tego po raz drugi?
I wtedy zaczął psuć się dysk zewnętrzny. Na szybkości zaczęłam zgrywać zdjęcia i filmy na dysk wirtualny (już dawno miałam to zrobić), a tam taki widok:
http://fotoo.pl/show.php?img=967290_zdj-cie1615.jpg.html
I już nie mam wątpliwości w ogóle!
Przyznam się: I'm SO excited!
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 marca 2015, 20:51
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 marca 2015, 08:19
I właściwie nie ma żadnej różnicy pomiedzy rybami a ludźmi, prawda?
Opiekowała się mną przez całe moje życie. Pamiętam, jak nalewała mi zupę na talerz, jak pomagała mi się przebierać, jak czytała mi Biblię dla dzieci, jak cały swój czas poświęcała mnie i mojemu bratu. Była bardzo dobrym człowiekiem, który nigdy nikomu nie zrobił krzywdy i w każdym potrafił znaleźć coś dobrego. Nigdy nie traciła nadziei, w żadnej sprawie.
Przeżyła "na kredyt" 15 lat. Wykorzystała je najlepiej jak mogła. Całe jej życie było szczęśliwe i spokojne.
Bardzo mnie kochała, a ja kocham ją.