X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Trzy serca.. zalamany swiat.. i nadzieja..
Dodaj do ulubionych
1 2 3

8 września 2013, 10:57

Dziewczyny, dodajecie mi wiary w siebie :) postanowilam sprobowac :) Mam juz kilka publikacji w prasie polskiej i francuskiej ale jako stylistka w dekoracji, nie jako fotograf. To jest moim wielkim marzeniem od kilku lat ale do tej pory nie mialam czasu, zeby tym sie porzadnie zajac. Na dodatek moj mezczyzna popiera mnie w stu procentach wiec mam zielone swiatlo. Zaproponowal mi, ze zajmie sie stworzeniem strony internetowej pokazujacej moja prace. Jest przekochany :)
Jesli chodzi o moj wykres to wskazuje na to, ze nie udalo sie w tym cyklu. Temperatura chyba zostala troche zmodyfikowana przez moje zaziebienie, teraz zaczyna sie stabilizowac. Moze dzieki temu, ze skupie mysli na czyms innym, uda sie w nastepnym cyklu? Mam wielka nadzieje :)
A wy mialyscie juz taka sytuacje w zyciu, gdzie mialyscie chec zmienic cos w swoim zyciu? I czy wam sie udalo? A moze macie jakies rady dla mnie, w jaki sposob zrealizowac swoje zamierzenie? Nawet jesli nie macie, dziekuje Wam bardzo za wsparcie. Jak narazie jestescie pierwszymi osobami (oprocz mojego kochanego M), ktore dowiedzialy sie o moich zamiarach.

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 września 2013, 11:30

8 września 2013, 13:27

Nie jesteś sama

Nie jesteś sama w tym, co czujesz,
w swoich troskach i zmartwieniach,
w poczuciu niepewności i zagubienia,
w wewnętrznych konfliktach,
w hormonalnych huśtawkach,
w nieporadności,
w byciu samotną,
w pytaniach, na które szukasz odpowiedzi,
w tłumie kobiet, które czują tak jak Ty.
Jak lwica bronisz swojego terenu
gotowa rozszarpać inną,
która być może tak jak Ty
boi się wyjść z ukrycia.
Czujesz się samotna.
Walczysz,
nie wiedząc,
że inne kobiety
mają takie same problemy
i tak jak Ty szukają oparcia.
Podobieństwo
pomimo indywidualności,
zaufanie
pomimo uprzedzeń.
Kobiety razem
pomimo, że osobno.
Zaufaj,
otwórz się.
Nie jesteś sama!

Fragment ksiazki Ani Witowskiej "Babskie Fanaberie ...czyli w cholere z tym wszystkim"

10 września 2013, 12:39

Dzis rozpoczynam nowy cykl, drugi miesiac staran. Tym razem postanowilam sie wziazc w garsc i.. wyluzowac. Zapisalam sie juz na joge, na zajecia mam 5 minut na piechotke . Jutro zaczynam. A dzis? Aby wypelnic sobie czas i nie myslec o klopotach, rzucam sie w wir kuchennych przygod i bede wyczarowywac francuskie macarons - cholera, nie moglam sobie wymyslec trudniejszego zadania :) jutro rano trzasne kilka fotek.Taki mam plan wiec biore sie do dziela :)

12 września 2013, 10:33

O 11.30h czeka mnie pierwsza wizyta u psychiatry. Bardzo sie stresuje analiza wydarzen sprzed dwoch miesiecy.
Jest to lekarz polecony przez mojego ginekologa, bardzo mnie zachecal zebym z nim porozmawiala.
Nigdy jeszcze nie bylam u psychiatry. Do tego jeszcze mezczyzna a mi zawsze bylo trudno rozmawiac z mezczyznami na temat uczuc. Zobaczymy jak sie to wszystko odbedzie.

Na razie przesylam Wam owoc moich wczorajszych poczynan z aparatem foto. Mam nadzieje, ze sie spodoba :)


w6z6g7.jpg


No i rana zostala otwarta. Placze caly dzien, nawet probowalam zasnac ale nie dalo rady. Juz na rozmowie zaczelam, tak strasznie mnie boli powrot do wydarzen. Czulam sie tam jak idiotka bo przeciez rozmawialam z obcym mezczyzna. Powiedzial oczywiscie, ze tak musi byc , przynajmniej na razie. Dwa miesiace to niewystarczajaco dlugo zeby zazegnac zalobe. Zadawal mi duzo pytan na temat rodziny i tego, czym sie obecnie zajmuje. Pod koniec zrobil male podsumowanie i stwierdzil, ze nie mam depresji ale przechodze gleboka zalobe wiec na to nie ma leku. Byl bardzo mily i wzbudzal zaufanie. Tak jak napisala w komentarzach Laniuniek - byl rzeczowy i nie wspolczul tylko dawal konkretne rady. Powiedzial, ze fotografia to bardzo dobry pomysl na odwrocenie uwagi i ze to pomoze mi przetrwac trudne chwile. Mamy nastepne spotkanie za trzy tygodnie. Jestem wyczerpana. Mam tak opuchniete oczy, ze moj M mnie nie pozna jak wroci z pracy.

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2013, 10:11

13 września 2013, 10:34

Bardzo Wam dziekuje dziewczyny za wsparcie i komplementy dotyczace zdjec :)
Dzis juz jest lepiej. Tylko mam mieszane uczucia co do tego psychiatry, ktory jest przemilym panem ale nie wiem czy bedzie mogl mi pomoc.
Dlaczego tak mysle? Po pierwsze: zawsze sama wychodzilam z trudnych okresow , po drugie: to jest zaloba i tak jak powiedzial - na to nie ma lekarstwa - trzeba przez to przejsc, po trzecie - w pewnym momencie rozmowy zaczal sie dziwic dlaczego moj ginekolog mnie do niego przyslal, wytlumaczyl mi ze nie widzi tu problemu medycznego. Byl bardzo spokojny i serdeczny ale nie jestem pewna czy chce sie mna zajac. Nie wiem, czy to nie byla sugestia, zebym raczej poszla do psychologa porozmawiac o tym wszystkim. Nie wiem. Mamy spotkanie za trzy tygodnie ale nie bylo mowy o terapii. Nawet powiedzial, ze gdybym poczula sie lepiej, to zebym zadzwonila do niego i anulowala spotkanie. Na koniec obiecal przekonujacym glosem, ze wszystko minie na wiosne, zebym mu zaufala.
Wlasnie sobie przypomnialam, ze zwrocil uwage na cos bardzo waznego, a mianowicie - moja babcie. Powiedzial, zebym wziela z niej przyklad bo moja historia bardzo przypomina jej przejscia. Pierwsze dziecko ( dziewczynka) zmarlo na serce majac pol roczku. Drugi urodzil sie moj wujek. Trzecie byly blizniaki, ktore poronila w trzecim miesiacu ciazy. Czwarta byla moja mama. Piatym dzieckiem jest moj drugi wujek. A za szostym razem znow bliznieta ale ciaza zostala przerwana. Pan psychiatra poradzil, zebym spojrzala na zycie mojej babci, czy pomimo tych wszystkich tragedii udalo jej sie stworzyc szczesliwa rodzine i dozyc do poznych lat w spokoju. Odpowiedz jest: TAK. Nadal jest szczesliwa Mama a teraz juz Babcia i Prababcia.

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2013, 11:15

20 września 2013, 13:32

Czuje, jakbym rozpadla sie dwa miesiace temu na dwie czesci. Jedna czesc zyje i ma chec kontynuowac a druga jest umierajaca. Na poczatku odrzucalam te moja umierajaca czesc bo sprawiala mi ogromny bol. Mozna by powiedziec, ze obrazilam sie na nia i wolalam przebywac w towarzystwie tej zyjacej. Za wszelka cene chcialam o tamtej zapomniec. Obecnie cos we mnie sie zmienilo. Postanowilam sie odwazyc i do niej zblizyc. Teraz codziennie przez chwile z nia rozmawiam. Moze pomyslicie, ze to dziwne, ale to tak jakbym trzymala te moja umierajaca czesc za reke i towarzyszyla jej w ostatnich chwilach istnienia. Czuje, ze ona musi odejsc by znowu sie narodzic. Jesli jej nie pomoge, to bedzie sie bardzo dlugo meczyla. Lzy mi teraz splywaja po policzkach ale wiem, ze to jest jedyne wyjscie. A potem nadejdzie spokoj. I moja druga czesc odrodzi sie na nowo.

Wiadomość wyedytowana przez autora 20 września 2013, 13:34

25 września 2013, 11:52

Nie moge w to uwierzyc, ze cykl mi sie skrocil o 5 dni. Tak przynajmniej przepowiada ovu. To oznaczaloby ze przegapilam owulacje. Zawsze mialam cykle 28- 29 dniowe wiec ten co minal, oznaczal dla mnie powrot do normalnosci. A tu nagle ovu mi mowi, ze cykl bedzie trwal 24 dni a owulacja byla 11dc. Coz poczac, cykl pojdzie na marne. Najgorsze, jesli ovu sie pomylilo a ja bede myslala, ze okres mi sie spoznia, a on nadejdzie wedlug planu 29go dnia.

1 października 2013, 10:01

Dziewczyny, jestem w szoku.Chyba nabawilam sie hemoroidow. Dopiero wczoraj objawy daly o sobie znac, prawie trzy miesiace po porodzie. Co dziwne, ze ja wlasciwie nigdy nie mialam zaparc; nieraz mi sie cos zdarzalo ale bardzo sporadycznie. czytalam, ze hemoroidy moga pojawic sie po porodzie ale to juz trzy miesiace... Wychodzi na to, ze znowu sie mieszcze w jakims malym procencie przypadkow, gdzie to sie zdarza. Niech to szlak trafi. Zawsze bylam zdrowa jak rydz a tu jeden incydent po drugim. Wstydliwy problem, narazie nic nie powiedzialam mojemu M. Jestem umowiona z moim ginekologiem dzis poznym popoludniem. Mam nadzieje, ze to da sie szybko wyleczyc.

1 października 2013, 21:34

Bylam u lekarza i sie usmialam :) to nie hemoroidy ale skad mialam wiedziec, przeciez nigdy ich nie mialam :) okazalo sie, ze to krostka:) ale lekarz powiedzial, ze moze to byc bardzo niebezpieczne gdyz jest gleboko pod skora i niestety pojawilo sie zapalenie. Wiec znowu musze brac antybiotyki przez siedem dni. Mam wrazenie, ze od kilku miesiecy przytrafiaja mi sie bardzo dziwne rzeczy. Spanikowalam bo juz jestem przewrazliwiona. Dziekuje Wam za reakcje i wsparcie. Na szczescie to nie jest takie powazne na jakie wygladalo. Odetchnelam...

Acha - i moj ginekolog, jak sie juz ze mna przywital, powiedzial: rozumiem, ze przyszla pani do mnie bo nastepne dziecko jest w drodze? Musialam odpowiedziec, ze niestety nie.. a tak bym juz chciala powiedziec, ze tak.. Moze nastepnym razem..

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2013, 23:13

3 października 2013, 09:06

Wlasnie skonczylam czytac swietna ksiazke: "Zapiski stanu powaznego" Moniki Szwaji. Sa to perypetie trzydziestoletniej dziennikarki tv, ktora niespodziewanie zachodzi w ciaze i zostaje samotna matka. Ubawilam sie niemilosiernie ale na pewno nie jest to przyklad do nasladowania. Bardzo energiczna, uczy sie kochac swoje dziecko ale tez robi pelno glupot. Polecam na poprawienie humoru :):) przeczytalam ja sobie na internecie, gdzie jest dostepna w pdf gratis (320 stron)
Podaje linka dla zainteresowanych:

http://pl.scribd.com/mobile/doc/7427447#fullscreen

Wiadomość wyedytowana przez autora 3 października 2013, 09:07

3 października 2013, 12:59

Opowiem Wam, jak to sie stalo, ze do tej pory nie poznalam najlepszego przyjaciela mojego M. Otoz jestesmy juz ze soba poltorej roku i wiadomo, przez pierwsze pol roku uprawia sie tzw. Cocooning czyli wszystkie wolne chwile spedza sie razem praktycznie nie opuszczajac domowych pieleszy. Dopiero pozniej dowiedzialam sie, ze moj ma bardzo dobrego przyjaciela, ktory niedlugo sie zeni i chcialby, zebysmy razem przyjechali na wesele. Niestety los sprawil ( a raczej moj szef) ze nie mialam okazji towarzyszyc mojemu kochanemu i udal sie samotnie na slub swojego przyjaciela. Potem powtarzal co jakis czas, ze dobrze by bylo gdybym ich poznala bo sa bardzo mili i w porzadku. Mowil tez, ze na pewno zaprzyjaznilabym sie z zona tego przyjaciela, poniewaz bardzo przypomina mnie podejsciem do zycia itp. Ja przez ten czas pracowalam do upadlego, wieczorem wracalam do domu i ze zmeczenia nie moglam ruszyc ani reka ani noga. W miedzyczasie przeprowadzka, wiec napiety planning nie pozwalal nam na znalezienie odpowiedniej daty by zorganizowac spotkanie. I tak minelo kilka miesiecy. Zwolnilam tempa dopiero jak dowiedzialam sie, ze jestem w ciazy. A tu raz wchodzi moj M do domu z telefonem przy uchu i jak zobaczylam jego mine, wiedzialam ze cos sie stalo. Gdy juz skonczyl rozmowe, zapytalam o co chodzi. Byl bardzo zaklopotany czy mi to powiedziec. Wreszcie przyznal sie, ze zadzwonil do swojego przyjaciela, zeby mu oznajmic, ze bedziemy rodzinka i ze beda blizniaki. Przyjaciel mu pogratulowal i powiedzial, ze bardzo sie cieszy. Po czym moj zapytal co u nich slychac, bo wiedzial, ze jego zona zaszla w ciaze kilka miesiecy wczesniej ( ja nie wiedzialam). I tu szok! Okazalo sie, ze kilka dni wczesniej byli na usg i okazalo sie, ze serce dziecka przestalo bic. W piatym miesiacu ciazy! Bardzo mnie wtedy wystraszyla ta wiadomosc ale ze wzgledu na to, ze bylam w trzecim miesiacu ciazy - nie ma co sie dziwic. Pamietam jak obydwoje wtedy milczelismy, w pewnym momencie powiedzialam mojemu M ze nie ma co liczyc na spotkanie w takiej sytuacji, ze na pewno oboje sa w szoku i zona przyjaciela nie znioslaby mojego widoku - co doskonale rozumialam. Wiedzialam, ze minie jeszcze bardzo duzo czasu zanim sie poznamy. W szostym miesiacu, gdy lezalam na szpitalnym lozku i tracilam dzieci, myslalam o niej. Dlaczego to nas spotkalo? Ze dwie osoby, ktore sie nie znaja a maja sie poznac, powiazala wspolna tragedia. Teraz ja i moj M bylismy w szoku i nadal jestesmy chociaz czas robi swoje i troche sie uspokoilismy.
Kilka dni temu M zaproponowal, zebysmy urzadzili obiad albo kolacje i zaprosili wreszcie jego przyjaciol. Wiec przychodza w niedziele. Dwa smutne watki polacza sie w calosc. Ciesze sie, ze ich wreszcie poznam. Jestem dobrej mysli..

Wiadomość wyedytowana przez autora 3 października 2013, 13:26

7 października 2013, 09:45



Zakopane w domu z orzecha
Wrócę tam po ciebie czekaj
Mocno bije twoje serduszko
Wrócę tam po ciebie okruszku

Popłyniemy sobie w nieznane
Na łupinie ja i ty kochany
Starczy dla obojga miejsca
Popłaczemy razem ze szczęścia

A kiedy powiesz, że chcesz odejść
Ja poproszę mleczną drogę
Żeby prowadziła dzielnie
Ciebie tam gdzie mnie nie będzie

Zostanie koniec naszym początkiem
A niebo w chmurach przytuli słońce
Noc już będzie dobrą wróżką
Tylko nie budź mnie okruszku

( tekst: Domowe Melodie)


Dzis jest mi smutno..

9 października 2013, 09:41

Czytam wlasnie swietna ksiazke pt " W Paryzu dzieci nie grymasza".
Jest to bardzo ciekawe spojrzenie Amerykanki na sposoby wychowania dzieci we Francji.
Mieszkam tu od wielu lat ale nie zdawalam sobie z tego sprawy, ze Francuzi tak wspaniale radza sobie z pociechami. Nigdy mnie to nie interesowalo.
Oto fragment z ksiazki, ktory mowi sam za siebie:



« Francuskie dzieci nie rzucają jedzeniem


Kiedy moja córeczka Bean miała półtora roku, razem z mężem (ja jestem Amerykanką, on jest Brytyjczykiem) postanowiliśmy zabrać ją na krótkie wakacje. Zdecydowaliśmy się pojechać do nadmorskiego miasteczka, oddalonego od Paryża o kilka godzin jazdy pociągiem. Zarezerwowaliśmy pokój z dziecięcym łóżeczkiem. Mieliśmy wtedy tylko jedno dziecko, uznaliśmy więc, że wakacje z nim nie będą stanowiły zbyt dużego wyzwania.
Śniadanie jedliśmy w hotelu, ale na obiad i kolację musieliśmy chodzić do małych knajpek z owocami morza w pobliżu starego portu. Szybko odkryliśmy, że codzienne jedzenie w restauracji dwóch posiłków w towarzystwie malucha jest torturą zasługującą na umieszczenie w oddzielnym kręgu piekieł. Bean tylko przelotnie interesowała « się jedzeniem – zjadała kawałek bagietki albo czegoś smażonego, a już kilka minut później przewracała solniczki i rozrywała opakowania z cukrem. Po czym żądała, by uwolnić ją z dziecięcego krzesełka, aby mogła biegać po restauracji albo uciekać w kierunku doków.
Jaką przyjęliśmy strategię? Jeść jak najszybciej. Natychmiast składaliśmy zamówienie, zanim jeszcze usiedliśmy przy stoliku, błagając kelnera, żeby jak najszybciej przyniósł pieczywo i wszystko – od przystawek po danie główne – podał jednocześnie. Jedliśmy na zmianę – kiedy mąż błyskawicznie połykał rybę, ja pilnowałam, żeby Bean nie wpadła pod nogi kelnerowi albo nie utopiła się w morzu. Potem role się odwracały. Zostawialiśmy ogromne napiwki jako rekompensatę za podarte serwetki i szczątki kalmara rozrzucone wokół stolika.
W drodze do hotelu przysięgaliśmy sobie: koniec z wyjazdami, przyjemnościami i kolejnymi dziećmi! Te „wakacje” ostatecznie upewniły nas, że życie, jakie prowadziliśmy półtora roku wcześniej, definitywnie się zakończyło. Nie wiem, dlaczego w ogóle nas to dziwiło.
Po kilku wizytach w restauracji zauważyłam, że siedzące wokół nas francuskie rodziny nie wydają się przeżywać piekła. Wręcz przeciwnie – rzeczywiście wyglądały tak, jakby były na wakacjach. Dzieci w wieku Bean siedziały spokojnie na swoich krzesełkach, czekały na posiłek i « zjadały nie tylko rybę, ale nawet warzywa. Nie było słychać wrzasków ani jęków, dania podawano kolejno, a wokół stolików nie leżały śmieci.
Mieszkałam we Francji już od kilku lat, ale doprawdy nie wiedziałam, jak to wytłumaczyć. W Paryżu rzadko widywałam dzieci w restauracjach, zresztą zanim zostałam matką, nie zwracałam na nie większej uwagi. Teraz też nie przyglądałam się cudzym dzieciom, patrzyłam głównie na własne. Pogrążona w udręce, nie mogłam nie zauważyć, że widać istnieją jakieś inne niż moja metody wychowawcze. Tylko na czym właściwie polegają? Czy francuskie dzieci mają spokój zapisany w genach? Czy może zostały skłonione do posłuszeństwa przekupstwem (albo groźbą)? Czy też padły ofiarą staromodnego wychowania, zgodnie z którym dzieci powinno być widać, ale nie słychać?
Nic na to nie wskazywało. Francuskie dzieci nie sprawiały wrażenia zastraszonych – były radosne, rozgadane i ciekawskie, a rodzice odnosili się do nich z czułością i uwagą. Wydawało się jednak, że przy ich stolikach (i chyba w całym życiu) działa jakaś niewidzialna cywilizująca siła, nieobecna w naszym przypadku. »

Extrait de: Druckerman, Pamela. « W Paryżu dzieci nie grymaszą. » Wydawnictwo Literackie, 2013-06-06. iBooks.

Lekkie, zabawne teksty :)

Goraco polecam :)

9 października 2013, 15:28

A oto nastepny ciekawy fragment tej ksiazki. Dedykuje go tym razem nam, dziewczynom starajacym sie o dziecko:






« Podwójna porcja


Wreszcie udało mi się skończyć pisanie książki, a przez cudowny kwadrans pewnego poranka, tuż przed śniadaniem, ważyłam o jakieś sto gramów mniej, niż wynosiła moja docelowa waga. Byłam gotowa do zajścia w ciążę.
Ale nie zaszłam.
Wszyscy wokół mnie byli w ciąży, zupełnie jakby moje przyjaciółki, podobnie jak ja zbliżające się do czterdziestki, chciały wykorzystać ostatnie momenty płodności. Zajście w ciążę z Bean przypominało dostarczenie pizzy. Głodny? Zadzwoń i zamów! Zadziałało za pierwszym razem.
Teraz jednak nie przyniesiono żadnej pizzy, a ja wraz z upływem kolejnych miesięcy czułam, że zwiększa się różnica wieku między Bean a jej teoretycznym, być może już nierealnym rodzeństwem. Wydawało mi się, że nie mam czasu do stracenia – jeśli szybko nie urodzę drugiego dziecka, pojawienie się trzeciego będzie fizycznie niemożliwe

« Lekarka powiedziała, że mój cykl stał się za długi – komórka jajowa nie powinna czekać tak długo, zanim się uwolni i zacznie poszukiwać odpowiedniego partnera. Zapisała mi clomid, który miał stymulować owulację i tym samym zwiększać szanse, że jedna z komórek jajowych będzie w odpowiedniej kondycji. Tymczasem kolejne przyjaciółki dzwoniły do mnie z radosną nowiną: są w ciąży! Cieszyłam się razem z nimi. Naprawdę.
Po jakichś ośmiu miesiącach bezskutecznych starań ktoś polecił mi specjalistkę od akupunktury, zajmującą się leczeniem bezpłodności. Miała długie czarne włosy i gabinet w gorszej biznesowej dzielnicy Paryża. (Większość miast ma jedną „chińską dzielnicę” – Paryż, dla odmiany, ma ich pięć albo sześć). Specjalistka obejrzała mój język, wbiła mi kilka igieł w ramię i zapytała o długość cyklu.
– To za długo – orzekła i wyjaśniła, że komórka jajowa nie powinna tyle czekać. Zapisała mi miksturę w płynie, która smakowała jak kora drzewa. Piłam ją sumiennie i nie zaszłam w ciążę.
Simon mówił, że wystarczy mu jedno dziecko, więc aby uszanować jego zdanie, rozważałam tę możliwość przez mniej więcej cztery sekundy. Popychał mnie jakiś prymitywny instynkt, który nie miał jednak nic wspólnego z Darwinem – bardziej z niedoborem węglowodanów. Chcialam « dostać kolejną pizzę. Wróciłam do mojej lekarki i powiedziałam jej, że jestem gotowa podjąć większe ryzyko. Co jeszcze ma w zapasie?
Nie uważała, żeby konieczne było uciekanie się do zapłodnienia in vitro (we Francji państwowe ubezpieczenie zdrowotne pokrywa koszty do sześciu prób in vitro dla kobiet poniżej czterdziestego trzeciego roku życia). Zamiast tego nauczyła mnie, jak zrobić sobie w udo zastrzyk z preparatu wymuszającego owulację, tak aby jajo nie zdążyło obumrzeć. Żeby to zadziałało, powinnam zrobić zastrzyk w czternastym dniu cyklu, a prymitywnym aspektem całego zabiegu było to, że zaraz potem należało uprawiać seks.
Okazało się, że w najbliższy czternasty dzień cyklu Simon będzie służbowo w Amsterdamie. Nie było mowy o tym, żebym czekała kolejny miesiąc. Zamówiłam opiekunkę dla Bean i zaaranżowałam spotkanie z Simonem w Brukseli, mniej więcej w pół drogi między Paryżem a Amsterdamem. Planowaliśmy zjeść spokojnie obiad, a potem wrócić do hotelu – w najgorszym razie byłaby to przyjemna chwila wytchnienia. Następnego dnia rano Simon miał wrócić do Amsterdamu.
Czternastego dnia zerwała się potężna burza i doszło do awarii sieci kolejowej w zachodniej Holandii na niespotykaną wcześniej skalę. Kiedy około szóstej wysiadłam na dworcu w Brukseli, Simon zadzwonił, że jego « pociąg został zatrzymany w Rotterdamie i nie wiadomo, czy uda mu się stamtąd wydostać. Niewykluczone, że nie zdoła dotrzeć do Brukseli. Zadzwoni później. Jak na komendę zaczęło padać.
Wiozłam lekarstwo w przenośnej lodówce z wkładem wystarczającym na kilka godzin. A co będzie, jeśli utknę w przegrzanym pociągu? Popędziłam do sklepu spożywczego przy dworcu, kupiłam paczkę mrożonego groszku i wepchnęłam do lodówki.
Simon zadzwonił po raz drugi, żeby powiedzieć, że ma pociąg z Rotterdamu do Antwerpii – czy możemy się tam spotkać? Na ogromnym ekranie nad głową zobaczyłam, że pociąg z Brukseli do Antwerpii odchodzi za kilka minut. W scenie przypominającej skrzyżowanie Tożsamości Bourne’a i Seksu w wielkim mieście złapałam zapakowane w groszek lekarstwo i pognałam na peron.
Kiedy w strugach deszczu miałam już wsiadać do pociągu, Simon znowu zadzwonił. „Nie jedź!” – wrzasnął. Był w pociągu do Brukseli.
Pojechałam taksówką do hotelu, przytulnego, ciepłego i z ogromną bożonarodzeniową choinką w hallu. Powinnam się cieszyć, że w ogóle dotarłam na miejsce, ale pierwszy pokój, do którego zaprowadził mnie boj hotelowy, nie miał w sobie tego czegoś, na czym mi zależało. Pokazano mi inny pokój, na najwyższym piętrze, pod skośnym dachem. Ten sprawiał wrażenie dobrego miejsca « do prokreacji.
Czekając na przyjazd Simona, wykąpałam się, przebrałam w szlafrok, a potem spokojnie zrobiłam sobie zastrzyk. Doszłam do wniosku, że mam zadatki na niezłą narkomankę, ale miałam nadzieję, że będę jeszcze lepszą matką dwójki dzieci.

Kilka tygodni później byłam służbowo w Londynie. Kupiłam w aptece test ciążowy, a potem, żeby mieć pretekst do skorzystania z miniaturowej toalety w piwnicy sklepu spożywczego i użycia testu, kupiłam rogalik. (No dobrze, rogalik zjadłam). Ku mojemu zdumieniu wynik był pozytywny. »

Extrait de: Druckerman, Pamela. « W Paryżu dzieci nie grymaszą. » Wydawnictwo Literackie, 2013-06-06. iBooks.

18 października 2013, 15:40

Cichutko tutaj ostatnio.. a ja nadal pelna nadziei.. ze szczescie sie do nas usmiechnie..

18 października 2013, 20:00

Co sie stalo z pamietnikiem Dorjany? Czy ktos wie?

23 października 2013, 12:55




Dzieci to Anioly... ktorym skrzydla maleja gdy nogi rosna..



"Kiedy decydujesz się na dziecko,
zgadzasz się, że od tej chwili
twoje serce będzie przebywało poza twoim ciałem." Katharine Hadley








Czekam na ciebie

Rozwarłam ramiona
otworzyłam ciało
i duszę moją
i umysł mój
i czekam na ciebie
jak świeżo skopana ziemia
na deszcz

O, moja trosko prawdziwa
moje czekające oczekiwanie!

Wczoraj wieczór
- moja ty wieczna tęsknoto -
wiatr goniący ku chmurom
gdy nagle mnie spotkał,
powiedział mi, że cię widział.

O, moja roso!
Czekam na ciebie,
moja trosko prawdziwa.


Tyle dzis znalazlam slow pocieszajacych i dajacych nadzieje..

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 października 2013, 13:29

25 października 2013, 08:42

Bylismy wczoraj w kinie na filmie Gravity z Sandra Bullock i George Clooney. Jest zaskakujacy. Na dodatek ogladalismy w wersji 3D wiec mialo sie wrazenie, ze caly czas czlowiek jest razem z nimi w kosmosie i walczy z niewazkoscia. Nawet krecilo mi sie w glowie poniewaz mam od malego lek wysokosci. Wielkie brawa za efekty wizualne! Historia bardzo mnie wzruszyla , do tego stopnia, ze pol nocy snilam o tym jak filmowa bohaterka dolatuje do trzesacej sie stacji satelitarnej, ktora wlasnie wchodzila w atmosfere i miala spasc na ziemie. Jak lapie sie tej stacji bo jest ona dla niej ostatnia deska ratunku... Nie bede tu streszczala filmu bo nie chce nikomu popsuc efektu. Napisze tylko, ze historie ta mozna z latwoscia porownac z trudnymi okresami w naszym codziennym zyciu. Mam sentyment do bohaterki i tego przez co przeszla. Przypomina mi to moja codzienna walke z przeciwnosciami. Moze dlatego mi sie snila ta scena przez pol nocy, to tak jakbym to ja sama lapala sie tej stacji..
Wedlug moich przemyslen film nawiazuje wiele razy do narodzin, smierci i szacunku do zycia..
Dodam, ze Quentin Tarantino zaliczyl ten film do grona najlepszych w 2013 roku a James Cameron ( tata Avatara ) okreslil go jako najlepszy film o kosmosie jaki kiedykolwiek powstal :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 października 2013, 10:43

25 października 2013, 12:28

Dzis dzien rozpoczelam od lawendowej kapieli przy medytacyjnej muzyce.. potem wyciagnelam swoje najlepsze olejki z wyciagami z kwiatow i poswiecilam czas na spokojny domowy masaz relaksacyjny. Jest taki olejek Weledy, ktory goraco polecam. Tak wypachniona i odswiezona rozpoczelam seans yogi wsrod rytmow zza siedmiu morz.. Lubie takie momenty spedzane sam na sam ze soba. Dzis postanowilam byc dobra dla siebie :)

http://m.youtube.com/watch?v=FU-KY89LLRs

Wiadomość wyedytowana przez autora 25 października 2013, 12:40

26 października 2013, 10:42

m8iww4.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 31 października 2013, 09:12

1 2 3