Wracam na stare "śmieci". Mimo podjęcia decyzji o niewchodzeniu na forum i starania bez kalendarzyka nie potrafię całkowicie zrezygnować z pamiętnika. Zarejestrowałam się na dwóch innych forach, ale nie umiem się tam odnaleźć. Dlatego postanowiłam, że jednak pamiętnik sobie zostawiam, tu zawsze mogę przelać swoje rozterki, radości czy bóle.
Wczoraj miałam fatalny dzień. Pokłóciłam się z bratem. Ostatnio pokłóciliśmy się jak z nimi mieszkałam, a więc kilka lat temu. Miałam duże wyrzuty sumienia. Niby wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale wiadomo musi minąć trochę czasu zanim wszystko wróci do normy. Staram się panować nad emocjami. Myślę, że zrobiłam w tym kierunku duży krok do przodu. Mimo wszystko wczoraj puściły mi nerwy. Mam nadzieję, że załatwi to bez żadnych problemów. Teraz przez 2 tygodnie będę co jakiś czas o tym myślała "czy na pewno w urzędzie nie odeślą go z kwitkiem?". Mój problem polega na tym, że dałam mu samochód. Miał go przerejestrować na siebie, oczywiście nie zrobił tego, a samochód w ciągu kilku miesięcy się popsuł i brat stwierdził, że nie będzie go naprawiał, a odda na złom. Dobrze, że zawarliśmy umowę kupna - sprzedaży i on chociaż przepisał na siebie OC. Musiał mieć moje upoważnienie na stacji demontażu, bo to ja widnieję jako właściciel z racji nieprzerejestrowania samochodu. No i teraz zaczynają się schody. Mówiłam mu, że jak trzeba będzie zawieźć jakieś dokumenty do urzędu to ja będę to mogła zrobić dopiero za 2 miesiące(jestem za granicą). Nie powiem, bo niestety z tym samochodem zaczął załatwiać wszystko na ostatnia minutę. Teraz musi sam podjechać do mojego miasta i wyrejestrować samochód w urzędzie. Ma na to miesiąc. Niby wszystko super, fajnie i nie mam się czym przejmować, ale fakt, że nie potrafił przerejestrować samochodu w ciągu kilku miesięcy i on nie widzi w tym problemu doprowadza mnie do szału. Wiem, że za dużo biorę do siebie, przejmuję się i myślę. P. podchodzi do tego na spokojnie. Mówi, że ta podróż kilkadziesiąt km może nauczy go załatwiać sprawy szybciej. Mi jak to siostrze jest go żal, że musi taki kawał drogi jechać Niestety nic na to nie mogę poradzić. Ze złomowania dostał jakieś pieniążki, ja w nerwach powiedziałam, że jeśli nie załatwi w ciągu miesiąca wyrejestrowanie samochodu to wszystkie kary on będzie płacił. Zrozumiał to tak, że ja uważam, że mnie wykorzystał, bo dostał za darmo samochód, więc pieniądze, które dostał na stacji demontażu przelał mi. Zrobiło mi się przykro, bo nie o to mi chodziło. Na sam koniec doszliśmy do porozumienia, że pieniążki przeznaczymy na mamy wycieczkę.
Dla jednych ta sytuacja może wydać się śmieszna, ale trzeba wziąć pod uwagę wzajemne relacje, stosunki i charaktery. Mnie ta sytuacja nauczyła jednej rzeczy "nie ważne jak ktoś mnie wkurzy, zawsze trzeba załatwiać sprawy na spokojnie". Do tej pory starałam się to tak właśnie załatwiać. Z drugiej strony patrzę na to, że może to nauczy go większej odpowiedzialności. Nie jest już małym dzieckiem. Nie chcę natomiast sytuacji gdzie już nigdy nie poprosi mnie o pomoc. Jesteśmy rodzeństwem, więc powinniśmy sobie wzajemnie pomagać.
Dobrze jest z siebie czasem wyrzucić coś co nas męczy od środka. Wczoraj z tych emocji, aż się popłakałam.
Czas nieubłaganie leci. Jeszcze półtora miesiąca i wracam do Polski na stałe. Trochę smutno mi jak sobie o tym pomyślę. Przyzwyczaiłam się do tego miejsca. P. miał wrócić ze mną, po to przedłużałam mój pobyt tutaj. Niestety projekt się przedłużył i potrzebują go. Ja już nie będę drugi raz rozmawiała z kierownikiem, bo obiecałam, że wrócę na początku marca. Choć trochę muszę być słowna. Smutno mi, że będę cały miesiąc sama, ale pocieszam się, że to tylko miesiąc. Na spokojnie uporządkuję wszystko w domu, nie było nas od sierpnia nie licząc kilku dniu, więc będzie co robić. Poza tym odwiedzę rodzinę i koleżankę.
Wczoraj byłam na prawie godzinnym spacerze. Dotleniłam się i już powoli zaczęłam żegnać się z tymi wszystkimi sklepikami, do których tyle razy wchodziłam żeby poprawić sobie nastrój. Pan z Maroko, który prowadzi warzywnika zaczął się ze mną witać. Miłe, bardzo to miłe.
Krótko przed naszym wylotem odwiedzili nas znajomi. Pytali kiedy zdecydujemy się na dziecko. Odpowiedziałam, że mamy nadzieję przywieźć coś z Hiszpanii. Po 7 miesiącach jedyne co przywieziemy to wino i sangrię ;)Najważniejsze, że mamy siebie i jesteśmy zdrowi. Chyba musiałam tutaj przyjechać żeby zrozumieć sens tych słów. Podróże kształcą. Tak, to 100% prawda. Ja oprócz nowych potraw nauczyłam się pokory i spokoju. Ja, która w gorącej wodzie jestem kąpana zrozumiałam, że życie jest zbyt krótkie i kruche żeby się przejmować, niektórymi rzeczami i zbyt pochopnie podejmować, niektóre decyzje.
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 stycznia 2018, 14:27
Naszła mnie ochota na pichcenie. Wiem, że do tłustego czwartku ponad 2 tygodnie, ale postanowiłam wypróbować nowy przepis na pączki, które się piecze. Oprócz tego zamiast cukru używa się miodu. Od 1 stycznia staram się ograniczać słodycze i jeść tyle ile potrzebuje mój organizm, a nie "oczy" Jestem jak na razie zadowolona, bo zaczynam 4 tydzień z moim postanowieniem. Tak więc po obiedzie mykam do sklepu po składniki. Chcę zrobić dla P niespodziankę, więc słówka mu nie pisnę.
Weekend spędziliśmy nadzwyczaj miło. Całą sobotę przeleniuchowaliśmy w domu. Nie wyściubiliśmy nosa z mieszkania nawet na 5 minut. Rozmawialiśmy, leżeliśmy, ba! nawet przysnęliśmy na godzinkę. Brakowało nam takiego luźnego dnia. Za to w niedzielę byliśmy na dłuugim spacerze. Na dworze mieliśmy +20 stopni i bezchmurne niebo. Jak tego nie wykorzystać? Było tak ciepło i przyjemnie, że siedząc w parku zdjęłam letnią kurtkę. Lody, lody, lody! Wszędzie było pełno budek z lodami. Na każdym kroku mijałam kogoś z lodem. Jestem z siebie dumna, bo potrafiłam się opanować. Postanowiliśmy z P, że tydzień przed moim wyjazdem pójdziemy na wspólny obiad i deser tutaj. Muszę zabrać stąd ostatnie miłe wspomnienia
Oj Dziewczyny, na pewno słyszałyście historię, która wydarzyła się kilka dni temu na Nanga Parbat. Taka tragedia... Niby obcy ludzie, a człowieka za serce ściska jak wspomni o tym co się tam wydarzyło.
Nie wiem co mi wczoraj było, ale wstałam po 12... Byłam zła, że praktycznie pół niedzieli przespałam no i oczywiście w nocy nie mogłam zasnąć. Ech mam nauczkę i wiem, że następnym razem MUSZĘ wstać jak dzwoni budzik, bo znowu będę przeżywała horror.
Okazało się, że P. jednak wraca ze mną za równiusieńki miesiąc do Polski. Och jak się cieszę! W związku z tym byliśmy wczoraj na ostatnich zakupach. To znaczy mieliśmy być, bo jednak nic nie kupiliśmy. Jakoś nie mogliśmy znaleźć tego po co przyjechaliśmy. No nic, czeka nas kolejna wyprawa.
Złapałam jakąś infekcję dróg moczowych. Bleee. Niby jest już lepiej, ale jednak. Ponoć jak raz się to dziadostwo przypałęta to później co jakiś czas przychodzi. Na moim przypadku mogę potwierdzić. Staram się, dbam o higienę, a jak przychodzi tak przychodzi.
Ale się porobiło u mnie. Miałam wrócić z P pod koniec lutego na stałe do domku, a wczoraj okazało się, że mąż musi zostać tutaj, aż do maja/czerwca. Długa historia, niestety P ma za dobre serducho i oczywiście mógł powiedzieć stanowcze "nie", ale nie chce zostawiać ich samych. Poza tym twierdzi, że skoro powiedział A to musi powiedzieć B. No nic, taką podjęliśmy decyzję. W związku z tym ja wracam do domciu, a on zostaje tutaj. Będziemy się widywali co 2,5 tygodnia na okres tygodnia. Niby nie jest źle, ale jednak. Starania będą bardzo utrudnione, ale już nie chodzi mi nawet o to. Po prostu mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i te kilka miesięcy zleci nam szybciutko.
Była myśl o zrezygnowaniu przeze mnie z pracy. Na razie zdecydowaliśmy się na to co powyżej, jak będzie coś nie tak w ciągu tych miesięcy to po prostu rzucam wszystko i jadę do niego.
Jestem na hmmm można powiedzieć diecie. Moje dzienne kcal do spożycia to 1400. O ile w całym styczniu było kolorowo tak w trakcie @ jest strasznie. Moje myśli krążą wciąż wokół jedzonka. Najchętniej położyłabym się spać, ale co z tego, że to zrobię jak i tak nie zasnę. Ech jakiś dziś smętny dzień. Dobrze, że jutro mam w planach pieczenie pączków to przynajmniej będę miała zajęcie Nie dość, że ratowałam się herbatkami miętowymi żeby choć trochę złagodzić ból podbrzusza to jak na złość dopadła mnie niepohamowana ochota na jedzonko.
Kolejny cykl, kolejna szansa, ostatnia przed 4 miesięczną rozłąką. Ten miesiąc ma być miesiącem pożegnania, wyciszenia i całkowitego wyłączenia się. Wznawiamy starania za 4 miesiące z pomocą lekarza. Tak długa przerwa dobrze nam i naszym głowom zrobi. Jestem dobrej myśli.
Jupi! Wczoraj wysłałam formularz zgłoszeniowy na spotkanie "Obudź w sobie życie"! Dziś już otrzymałam e-maila, że zapraszają mnie na spotkanie. Jestem podekscytowana! Spotkanie dopiero w kwietniu, ale mimo wszystko humorek od razu mi się poprawił.
Wczoraj obchodziliśmy przeniesione Walentynki. Śmiało mogę powiedzieć, że były to najlepsze Walentynki jakie kiedykolwiek mieliśmy. Czekałam na nie od czwartku, myślałam, że skoro tak ich wyczekuję to pewnie coś nam wypadnie albo będą nieudane. Och jak miło, że się myliłam. Byliśmy na drinku w jednej knajpce, później skoczyliśmy na churros podawane z gorącą czekoladą, po czym wylądowaliśmy w meksykańskiej restauracji. Oczywiście nie obyło się bez Margarity i nachos z guacamole. Rozerwaliśmy się jak nigdy. Pośmialiśmy się, pogadaliśmy i poplotkowaliśmy. Nie wiedziałam, że randki z mężem mogą być, aż tak cudowne!
Nasze starania zostały przeniesione na końcówkę czerwca, początek lipca. Z wiadomych powodów, o których pisałam już jakiś czas temu. Mąż dziś czytał o inseminacji i in vitro, o tym jak nieudane próby rzutują na związek. Podchodzi do tego bardzo dojrzale. Cieszę się. Pocieszamy się, ale też mamy świadomość, że być może nie będzie nam dane, tzn. mi urodzić dziecko. Moja wiara w to, że w końcu @ nie przyjdzie i zobaczę II upragnione kreski uleciała już jakiś czas temu. Nadzieja? Opadłam już z sił i nawet jej mam coraz mniej.
Właśnie zapisałam mężulka na rozszerzone badanie nasienia. Małymi kroczkami zbliżamy się coraz bardziej do naszego maleństwa... Oby to była prawda.
Hej kochana <3 Cieszę się, że dajesz tutaj nam jakieś oznaki życia :) Brakuje nam Ciebie na naszym wątku! Więc skrobnij coś czasem jak najdzie cię ochota, żeby się wygadać :) Co do brata, tak czasem z rodzeństwem bywa, że miałoby się ochotę zamordować. Sytuacja o tyle trudna, że nie ma cię na miejscu i nie mogłaś go "dopilnować", a przez to czujesz pewnie, że nie zostało to tak ogarnięte jakbyś chciała i jakbyś sama to zrobiła. Ale nic się nie martw, skoro doszliście do porozumienia to będzie dobrze :)
Cześć, fajnie, że znów tu jesteś:) Tak to jest z tym rodzeństwem. To teraz, uwaga, powiem Ci jak moja młodsza o rok siostra zniszczyła mi święta. Już pierwszego dnia po przyjeździe do domu poprztykałyśmy się, bo powiedziałam, że jest jest wychudzona jak stary dziad. No dobra, to nie było miłe, ale ona odparowała mi, że gdyby powiedziała jak ja wyglądam to bym się rozpłakała. Dzień przed wigilią jedliśmy obiad i miałyśmy jakąś różnicę zdań, na co ona nagle wypaliła: wiem, że macie z M. problemy, ale nie musisz się na wszystkich wyżywać. Zatkało mnie. Mówię jej o naszych problemach w zaufaniu, nasze starania o dziecko to dla mnie bardzo delikatny i bolesny temat. Ścisnęło mi gardło i poszłam do swojego pokoju. Mama do mnie przyszła i prosiła o zejście, ale się uparłam, w końcu M przyniósł mi obiad do pokoju. Tak że tego, nie łam się, może być gorzej między rodzeństwem:D
Masz rację, odpocznij trochę od tych wszystkich wyliczeń i na pewno się uda! :) Robiłaś jeszcze jakieś dodatkowe badania, coś w tym kierunku się ruszyło, czy na razie pełen luz i czekacie na kolejną wizytę? U mnie na razie bez zmian z pracą. Współpracownica się zwolniła końcem grudnia, teraz nikogo nie mogą znaleźć na jej miejsce... zresztą, jutro chyba wyskrobię wpis do pamiętnika bo bardzo go ostatnio zaniedbałam. Nawet nie opisałam najważniejszych wyników badań ze szpitala! :/ Muszę nadrobić :) W przyszłym tygodniu idę do ginekologa, zobaczymy co on na to wszystko. Jutro opiszę wszystko w skrócie w pamiętniku, bo dużo by tu pisać :)