Kilka dni temu udało mi się wycisnąć ciutek czasu, żeby umówić się na przegląd do ginekologa. Do nowej, nieznanej mi przychodni, ale jest blisko, a zależało mi głównie na monitoringu. Zdałam się więc na wiedzę recepcjonistki, która umówiła wizytę do Pani Doktor.
Moja mała dygresja: nigdy nie trafiłam na odpowiednią dla mnie kobietę ginekolog, więc nauczona tym doświadczeniem nie spodziewałam się cudów. Od razu powiem, że również i ta Doktor mnie zawiodła.
Przygotowałam się do tej wizyty cały poprzedni weekend.
Spisałam wszystkie swoje cykle starań do tej pory dokładnie. Wzięłam wypisy ze szpitala po operacji potworniaka i jego wyników histopatologicznych, wszystkie badania i leczenia do tej pory związane z eksperymentami z dostinexem. Przygotowałam cały swój wywiad rodzinny, najświeższe badania ginekologiczne i to, co mnie martwi.
Pani Doktor była miła i rzeczowa, dopóki nie dowiedziała się, że nie jestem u niej po to żeby prowadzić ciążę.
"Wie Pani 15 lat doświadczenia w położnictwie i prowadzenia ciąży, nie wiem czego Pani ode mnie oczekuje."
Informuję, że nie znam specjalistów z tej kliniki i tak umówiono mnie telefonicznie. Chcę sprawdzić czy jest owulacja, czy wszystko jest w porządku, bo czas leci a ja nie jestem jeszcze w ciąży.
Wyciągam swoje notatki, żeby niczego nie zapomnieć.
Notuje, ale nic nie komentuje.
Wyciągam badania i kładę przed nią na biurku.
Zerka, ale nawet nie czyta, ani nie bierze ich do ręki.
Ucina moją wypowiedź w temacie ostatniego cyklu i tego, że było krwawienie. Rzuca, że to ciąża biochemiczna i każe mi iść się przygotować do łazienki.
Chce mi się siku, ale nie mogę się załatwić. Mam taką przypadłość, że za nic nie załatwię się w publicznym miejscu, tym bardziej jak ktoś jest za drzwiami.
Badanie jest szybkie, boli bo nie mówi co robi a ja się spinam. Zawsze zaznaczam, że byłam ofiarą gwałtu i proszę żeby mówili mi co robią, bo to mnie uspokaja. Nic nie mówi o stanie mojej szyjki, pochwy itd., a od swojego stałego ginekologa słyszę zawsze wszystko co chcę, a wiem że mam chociaż jedną nadżerkę. Ale nic nie usłyszałam, oprócz tego, że mam iść na drugą kozetkę gdzie zrobi usg.
Przyznam, że sprzęt mają genialny. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wyraźnego obrazu ultrasonografu. Byłam pod wrażeniem i jako wielka entuzjastka wszystkiego co związane z niesamowitą architekturą ludzkiego ciała, komentuję to i owo. Ale czuję tylko, że Pani Doktor nie jest zainteresowana dialogiem.
"Ja nie wiem czego Pani tu chce. Ja owulacji nie widzę. Są pęcherzyki ułożone po brzegach, ale na ten dzień cyklu są za małe. Powinien mieć z 2mm, a największy ledwo ma 1mm. Albo była trzy dni temu, albo dopiero będzie. Niewykluczone, że w ogóle Pani nie ma owulacji skoro się nie udaje. Może być problem, drugi jajnik jest o połowę mniejszy. "
Źle obliczyła mi dzień cyklu, podała na 17, a wtedy byłam w 20. Nie interesowało ją to co mam do powiedzenia o trwajacym cyklu i ile trwają przeważnie. Nie powiedziała nic czy widzi, żeby moje jajniki były policystyczne. Ochrzaniła mnie tylko, że powinnam się wysikać do badania i kazała mi się ubrać.
Na podsumowaniu badania, powtórzyła tylko, że zajmuje się prowadzeniem ciąż i wykrywaniem nieprawidłowości płodu i w tym jest najlepsza. Dodała, że trzeba się badać, ale nie podała szczegółów. Nie powiedziałam już nic więcej.
Pani doktor jest bardzo dobrą specjalistką, bo słyszałam jak badała poprzednią pacjentkę i jak ją prowadziła i odpowiadała na wszystkie zadane pytania.
Nastawiłam się na profesjonalność i opiekę, a dostałam opis usg i kontakt do ginekologa-endokrynologa siedzącego gabinet dalej ze skwitowaniem, że z takimi rzeczami to do koleżanki obok.
Jedyne co było miłe to zapłaciłam o 110zł mniej niż nastawiała mnie recepcjonistka przy rejestracji.
Wyszłam bardzo zawiedziona z poczuciem, że zawadzam i mój problem został zbagatelizowany. Znowu zostałam sama i musiałam to jakoś przetrawić. Wizyta tak bardzo na mnie wpłynęła, że przerwała nasze starania co drugi dzień, bo dopiero w domu ochłonęłam i starałam się przeanalizować to spotkanie.
Przetrawiłam to jak i myśl o biochemie.
Rozmawiałam z mężem.
Wściekłam się jak to wyglądało i stwierdziłam, że to nie może tak być. Nie mogę się poddać.
Zaklepałam nam wizytę w klinice Invicta na 14.04.
Dowiedziałam się z ich strony jakie badania musimy mieć, więc załatwiamy to. Wiem, że do niektórych muszę być w konkretnych dniach cyklu, więc wstępnie rozplanowaliśmy cały plan działania.
Na szczęście mam męża, który nie dyskutuje i nie kręci nosem na badania nasienia. Nie szuka wymówek przy działaniach, sam dowiaduje się co może zrobić w tematach polepszenia jakości spermy i stosuje się do zaleceń bez gadania. Jest to taki typ człowieka, który gdy dowiedział się kiedyś, że przy treningach dobre jest jedzenie surowych jaj to to robił, bez względu na to czy mu smakowało czy nie i czy budzilo w nim odruchy wymiotne.
Mieszkamy z rodzicami.
Mama po świętach i moim lekkim napomknieniu wie (a może bardziej domyśla się), że coś jest nie tak, choć oficjalnie nie padło żadne poważne słowo.
Rozważamy powiedzenie im o problemie, bo jak zaczniemy jeździć do kliniki to skończą się nam wymówki i ciężko będzie to ukryć. Rozważamy to dużo powiedziane - ja mam z tym ogromny problem. Mąż od początku roku twierdzi, że trzeba powiedzieć i nie rozumie za bardzo mojego lęku.
Sentymenty na bok. Już się wypłakałam i ojojałam co trzeba.
Pozostaje tylko czekać.
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 kwietnia 2023, 12:04
Leżymy w łóżku bez piżamek - wiadomo, trzeba działać.
Ale jakoś tak nie mamy już sił żeby się zabrać do dzieła stworzenia, więc dostajemy głupawki.
On jest jak dętka, wyssany przez trwający już kilka dni maraton seksowy, a ja dostaję ataku śmiechu, gdy coś zaczyna się dziać.
Gadamy, żeby odwlec ten moment w czasie i jakoś się zebrać.
Mąż łamiącym się głosem: Ty coś wczoraj czułaś? Bo ja już mam wrażenie, że tam nic nie było.
Ja: hm... Akurat się skupiłam na sobie i wczoraj miałam super finisz, więc Ci nie powiem, bo nie wiem. Dobra Mężu, do dzieła. Przygotuj się do strzału tylko żadnych ślepaków.
On głosem jak zbity pies: ale ja już nic nie mam w magazynku... (dłuższa cisza) ja już w ogóle nie mam magazynku.
Miał.
🙃
Na wieści, że może dzisiaj na dobitkę jeszcze coś spróbujemy odpowiedział tylko z grobową miną.
"Ta! Chyba na dobitkę męża!"
😂
Swoją drogą, taki maraton to jest koszmar. Wszystko mnie boli.
Trzymajcie kciuki za dobitkę.
Macie jakieś swoje łóżkowe historie, które Was rozbawiły do łez?
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 kwietnia 2023, 18:02
Zawsze znajdzie się jakaś Idealna data, pod którą dobrze byłoby trafić z wiadomością o ciąży - urodziny męża, dzień matki, święta, rocznica ślubu, bla bla bla.
Mam już do tego zupełnie inne spojrzenie niż na początku starań. Czytam dużo Waszych historii, tych szczęśliwszych i tych boleśniejszych. Niestety żadna z nas nie wie jak będzie to do końca wyglądało w jej przypadku.
Staram się to odsunąć.
Patrzę na zdjęcie ze ślubu, które jest w pokoju teściowej. Jeszcze jakiś czas temu miałam w sobie sporo żalu i myśli pełne goryczy. Dlaczego to mnie spotyka, że musimy męczyć się tak długo? Czemu nie możemy osiągnąć tego szczęścia?
Gdy się im dziś przyglądam to znowu lekko wykręca mnie z zażenowania, a zimny dreszcz przebiega po plecach. Czuję tylko przerażenie, że mogłam tak myśleć.
Co oznacza trudno?
Co oznacza długo?
Jak mam to zdefiniować i czy to w ogóle możliwe?
Jaki mam mieć punkt odniesienia? Moje "chce-mi-się"?
Strasznie się na siebie wkurzyłam.
Nie chcę, aby prześladowała mnie chmura takich myśli, która będzie zatruwać mi życie aż do momentu poczęcia.
A co dalej?
Zawsze jest pięknie na obrazku, a rzeczywistość okazuje się być bardziej przytłaczająca. Ludzie marzą o dzieciach i myślą, że uczynią ich szczęśliwymi (co to w ogóle w dzisiejszym świecie znaczy?!) lecz następnie przychodzi prawdziwe życie, rutyna i ciężkie obowiązki. Jest harówka z gównem po pachy, bo wychowanie to nie jest piękne zdjęcie w świątecznej scenerii na FB.
Większość chce tylko "przeć do przodu", nie stać w miejscu i zaliczać kolejne etapy uzależniając od tego swoją pozycję i poziom zadowolenia z życia.
Wypisuję się z tego przeklętego wyścigu szczurów.
Jeżeli patrzę przez właśnie ten pryzmat osiągania kolejnych poziomów w życiu, bycia takim jak inni to od razu włączają się te okrutne myśli. Dręczą w nocy niczym demony i szeptają same okropne rzeczy do ucha.
Nie.
Dość.
Jeszcze jakiś czas temu mąż bardzo przejmował się moim stanem psychicznym, z którym nie mogłam sobie poradzić. Natrętne, powracające i dręczące myśli, że coś jest nie tak i poza moją kontrolą, nie dawały mi żyć.
Pracowałam nad tym te kilka miesięcy po pierwszych porażkach i teraz już wiem, już umiem sobie z tym radzić.
Praktykuję wdzięczność.
W zasadzie można powiedzieć, że w swojej modlitwie dziękuję za wszystko co mam dobrego, a czasem dziękuję nawet za rzeczy, które mnie doświadczają i nie wydają mi się dobre w moim ludzkim, płaskim rozumieniu.
Nie zaklinam rzeczywistości. Nie wmawiam sobie, że ściągnę dobry los myślami, że jest dobrze tylko jeszcze to się nie objawiło. Nie.
Na ten moment nie mam dzieci i może tak już pozostanie.
Wiem, że zrobię co będzie trzeba oraz to, co jest racjonalne i dobre w dążeniu do posiadania potomstwa.
Nie zrobię jednak wszystkiego...
_______
Słyszałam ostatnio zdanie, które mnie poruszyło.
Matka nieuleczalnie chorego chłopaka mówiła: "Gdy mój syn narodził się całkiem zdrowy nie pytałam Boga 'dlaczego ja? Czym sobie na to zasłużyłam? Co takiego zrobiłam w życiu, że właśnie to mi się to przytrafiło?' nawet przez moment o tym nie pomyślałam. Te pytania przyszły dopiero, gdy mój syn zachorował. "
________
Jedna rzecz niezmiernie mnie ucieszyła, która wydarzyła się niedawno. Pokazywałam mężowi mój super wybarwiony test owulacyjny będąc z siebie bardzo dumna, że jajko się postarało. Zobaczył dwie kreski i po krótszej chwili zapytał czy to test ciążowy. Niestety nie, ale to co usłyszałam później pozwala mi cieszyć się i być spokojną w moim małżeństwie.
"Jestem naprawdę gotowy na dziecko. Widząc dwie kreski w ogóle się nie bałem. Widziałem naszą przyszłość."
Nie smuci mnie to, nie wprawia w smutną zadumę.
Raczej wprawia w dobry nastrój, bo tego zawsze chciałam - miłości, prawdy i szacunku.
Małe podsumowanie poprzedniego, 8cs:
9dc - początek testowania
19dc - pierwszy wysoki odczyt
20dc - wizyta u gin, pęcherzyk mały, owulacji nie było.
25dc i 26dc - szczyt
28dc - ostatni dzień testowania.
33dc - skąpe plamienie kawa z mlekiem, bez skrzepów.
Wykorzystałam wszystkie 20 testów.
2x szczyt, 7x wysoki, 11x niski.
_____
9cs, 2dc
Nie wiem w sumie jak to skomentować, ani jak się czuję. Trochę mam wrażenie, że to wszystko zadziało się obok, że cała ta historia nie dotyczyła mnie, albo wydarzyła się już lata temu, a dzisiaj jestem w innej rzeczywistości.
Myślałam, że będzie ze mną gorzej, gdy rano obudził mnie przeszywający ból brzucha i to uczucie rozpierania w pochwie. Ja już wtedy wiedziałam że będzie czerwono. Nie zabierałam więc ze sobą do łazienki testów, bo moje przeczucie mnie nie myliło.
Nie było rozpaczy.
Raczej znowu byłam wściekła, że dałam się zrobić w jajo i jeszcze wpadłam w tą pułapkę pt. cień cienia na teście ciążowym. 🙄
Bardziej przytłoczyło mnie poczucie, że Was zawiodłam, bo okazałyście mi tyle wsparcia w tej nerowej końcówce, a ja się wyłożyłam jak długa na ostatniej prostej.
Zdążyła się wydarzyć w ciągu tych dwóch okresowych dni sytuacja, w której nie mogłam się odnaleźć.
Musiałam iść do pracy. Nie mam dla siebie wymówek. Tam jestem dla innych, słucham dużo o ludzkim cierpieniu w każdej postaci i staram się pomóc jak tylko potrafię najlepiej.
Słyszę podczas trwania zabiegu "jak ludzie sobie poradzą, jak Pani będzie na macierzyńskim?! Przecież to będzie koniec świata!". Odpowiadam grzecznie i trochę żartem, że najwyżej po roku nieobecności będzie z czym pracować. I wtem słyszę bombę... "ale to MUSI nadejść. Ma już Pani swoje lata, a czas ucieka. Czas najwyższy, niech Pani nie zwleka, bo później będzie tylko gorzej. Kariera w życiu to nie wszystko." i cała ta znana śpiewka.
Zazwyczaj naprawdę mnie to nie rusza, bo przestałam uzależniać posiadanie dziecka jako klucz do wiecznego stanu szczęśliwości. Doskonale też wiem ile mam lat i jakie kroki podejmuję żeby dzieci mieć, więc nie przejmuję się docinkami innych szczególnie obcych osób.
Tylko że akurat to nie był dobry moment na te słowa. Bolało przez chwilę, bo przecież mam uczucia, marzenia i pragnienia, które staram się realizować.
Zdecydowałam się na zrobienie badań hormonalnych, żeby być gotowa na wizytę u nowej ginekolog, a nie wyjść tylko ze skierowaniem na najpotrzebniejsze rzeczy. Jeszcze czekam na wyznaczenie u niej terminu i same wyniki.
Teraz znowu wracam do trybu bycia obok, obserwacji i spokojnej walki, bo co mi innego pozostaje?
Przecież nie odpuszczę.
A Wam dziękuję, bo nie czuję się sama 🤍
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 kwietnia 2023, 17:36
Chciałam Wam podziękować i nawet nie wiem jak to wyrazić w słowach.
Każdej z osobna jestem wdzięczna za to, że tu jest.
Wasze słowa wiele dla mnie znaczą. W sumie nie tyle słowa, co to jakimi osobami jesteście i jakie historie nosicie na swoich barkach.
Najbardziej doceniam szczerość i prawdę. Moim zdaniem to najtrudniejsze rzeczy, które przychodzą nam w ludzkich relacjach. Gdy ktoś potrafi ustawić mnie do pionu lub pokazać inne spojrzenie to, chociaż może mi być niewygodnie z tym na początku, bardzo to doceniam. Dla mnie zawsze jest to wyraz największej troski.
Nie sądziłam, że otrzymam tyle zrozumienia od zupełnie "obcych" ludzi, ale łączy nas wszystkie jeden problem i każda z nas musi przeżywać różne emocje podczas starań. Podoba mi się, że potrafimy rozumieć siebie nawzajem, bo niestety to nie jest takie proste w zwyczajnym świecie i rozmowach z ludźmi, którzy nie przeżyli tych problemów.
Ogrom doświadczeń związanych ze staraniami jest bardzo przytłaczający. Potrzebowałam rozmowy z mężem, szczerej i poważnej, bo zaczęło mnie gryźć bardzo brzydkie uczucie. Doprowadziła mnie do tego wiadomość o ciąży zupełnie obcej osoby.
Czekałam żeby tylko wrócić do domu, powiedzieć wszystko mężowi, wyryczeć się pod prysznicem i na spokojnie usiąść do rozmowy.
Nie jestem zazdrosna.
To już nawet nie było poczucie niesprawiedliwości.
To moja niska samoocena zaczęła wiercić mi dziurę w mózgu. Nie potrafiłam tego nawet nazwać, do głowy przychodziło mi tylko jedno słowo "bezużyteczna". Określiłam się w naszej rozmowie jako "pusty dzban". To była chwila mojego zapomnienia, paniki i całkowitego zatracenia. Bo czy naprawdę tak o sobie myślę?
Nie.
Przecież teraz jestem już ogarnięta ze swoim lękiem. Przyglądam się sobie z boku i działam. Czekam na kolejną owulację. Każdy krok zbliża mnie do prawdy, którą może być dziecko lub pozostanie we dwoje.
Rozmowa z mężem była bardzo przydatna.
Na nowo odzyskałam swoje poczucie wartości, bo mąż szczerze potrafił przypomnieć mi dlaczego ze sobą jesteśmy i jaką wartość mam dla niego ja i nasze małżeństwo.
Rozmowy z Wami są oczyszczające.
Nikt nie zrozumie tego przejścia skrajnych emocji tak dobrze jak Wy.
Dziękuję 🤍
W tym tygodniu doczekałam się kompletu wyników badań, na które zdecydowałam się w 2dc.
TSH 0,29 (w innym laboratorium 0,32).
Ft4 16.96
Anty-TPO <9.00
FSH 6.06
LH 8.96
Estradiol 22.8
Prolaktyna 31.2 (dużo, ale w 2014 było około 40)
DHEA-SO4 431.0
Testosteron 0.39
SHBG 27.80
AMH 4.040
Inhibina B 52
Triglicerydy 0.64/ 55.00
Glukoza 4.30/ 77.49
Alat 17
Aspat 16
Kreatynina 56.2/ 0.6
eGFR >60
Żelazo 74.8
Nie za bardzo jestem w stanie zinterpretować swoje wyniki. To coś w stylu lekarza leczącego własną rodzinę - gdy widzę je u siebie to nie za bardzo ogarniam.
Cierpliwie czekam na wyznaczenie wizyty u jednej z ginekolog. Myślę czy umówić się z wynikami dodatkowo do endo-gin.
Uzbrajanie się w cierpliwość to dla mnie dość ciężka sprawa, w przeciwieństwie do mojego męża. Gdy o nas myślę w tej kwestii to często przypomina mi się bajka o żółwiu i zającu.
On prze do przodu w linii prostej. Spokojnie, w równym tempie, ukierunkowany na cel. Widzi go, potrafi ocenić odległość i nie denerwuje się czasem jaki ta droga zajmuje.
Ja natomiast skaczę wokół niego jak nakręcona i tysiąc rzeczy mnie jeszcze rozprasza po drodze.
Tylko, że jak już jestem mega zmęczona tym całym skakaniem to mogę usiąść na jego skorupie i on mnie przewiezie do mety.
Dodam, że potrafi mi powiedzieć, że jeżeli pokażę mu pozytywny test ciążowy w tym roku to on i tak uzna że było łatwo 🙄
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 kwietnia 2023, 11:00
Jestem po kolejnej wizycie u ginekolog.
Tym razem nowa Pani doktor, która przełamała pasmo złych doświadczeń z kobietami ginekologami. Wizyta była bardzo kontretna i rzeczowa. Otrzymałam odpowiedzi na wszystkie zadane pytania. Miło.
Od stanu swojego podwozia nie oczekiwałam absolutnie niczego, więc nic mnie nie zaskoczyło.
Zdaniem doktor nie było owulacji. Nie ma po niej żadnych śladów. Nic nie mogła stwierdzić czy owulacja jeszcze w tym cyklu wystąpi. Nie widziała do tego żadnych przesłanek, a w opisie nie mam nic na temat jakichkolwiek pęcherzyków.
Dostałam za to skierowanie na sonoHSG. Ciesze się, bo to kolejny krok, na którym już mi zależało. Dzięki temu nie czuję się jakbym wyszła znowu bez niczego.
Doktor zaleciła branie dostinexu w związku z moją podwyższoną prolaktyną. Na samą myśl o nawracających stanach depresyjnych, w które wprowadzał mnie ostatnim razem przechodzi mi dreszcz po plecach. Wstrzymam się jeszcze z braniem tego świństwa (świństwa w moim przypadku, bo na Twój organizm może wcale tak nie działać) i obstawiam się niepokalankiem. Nie mam nic do stracenia w tym momencie, a widziałam na forum historie Staraczek, które miały dużo wyższe wartości niż moje i suplementacja tym ziołem pomogła.
________
Podejmuję działanie, bo tak trzeba robić, ale wiem że nie mam wpływu na wyniki.
Nie mam planu, a wyników planu Bożego na mnie nie odgadnę. Zrzucam ten ciężar ze swoich ramion i żyję całkiem dobrze. Mam w sobie tylko miłość i otrzymuję ją na każdym kroku.
W mojej duszy jest spokój, a w mojej głowie porządek jak nigdy wcześniej.
________
"Kiedy zamęt jest moim kompanem,
A rozpacz czyni ze mnie zakładnika
Nie będę odczuwał strachu
Bo wiem, że Ty jesteś blisko.
Kiedy znajdę się w głębokiej dolinie
Z chaosem dla towarzystwa
To znajdę tutaj pocieszenie
Ponieważ wiem, że jesteś blisko.
Moja pomoc pochodzi od Ciebie,
Jesteś tuż obok, prowadzisz mnie
Niesiesz wszystkie moje słabości, choroby, zalamania
Na Swoich ramionach.
Moja pomoc pochodzi od Ciebie.
Jesteś moim odpoczynkiem, moim ratunkiem.
Nie muszę widzieć, żeby uwierzyć że niesiesz mnie na Swoich ramionach.
Naprawiasz to, co kiedyś zostało zniszczone
I zmieniasz moje łzy w śmiech.
Twoje przebaczenie jest moja twierdzą."
Moje biedne tłumaczenie piosenki For King & Country - Shoulders
Monitor wskazuje, że zostały już tylko dwa dni do spodziewanego krwawienia - można więc testować.
Wynik mnie nie zaskakuje, bo szczerze na nic się nie nastawiałam. Resztki nadziei zniknęły na leżance u ginekolog, gdy stwierdziła fakt, że wg niej owulacji nie było, a ja czuję niesamowity przypływ energii, ekstra wyniki na treningach i wpadam w manię sprzątania, bo wkurza mnie syf. No i jestem żarta - mogę zjeść dużo różnych rzeczy i nadal czuć się lekko głodna. To jest mój PMS.
Więcej testów już nie robię w tym cyklu. Nie ma sensu.
Przy ostatniej próbie wybarwiły się cienie, a tym razem nic.
Nastawiam więc swój wzrok na najbliższy 10 cykl starań. Czeka mnie kolejny poważny krok. Uważam, że badanie sonoHSG pozwoli rozeznać się troszkę w aktualnej sytuacji, ale choć nie wiem jak mocno bym chciała to nie pozwoli ujrzeć nawet kawałka drogi przede mną.
Jestem świadoma, że po operacji mój jajnik jest mniejszy, sklejony z macicą i to on może być prowodyrem pewnych problemów. Jeżeli tak jest to trzeba się z tym rozprawić.
Było ciężko znowu rozmawiać o tym z mamą.
Bardzo nie lubię przed nią okazywać słabości. Zostałam rodzicom po tym jak moja młodsza siostra zmarła mając roczek, ja w tym czasie miałam zaledwie dwa latka. Nie pamiętam jej, ale rodzice w obawie o kolejną stratę wpadli w tryb nadopiekuńczości. Nie mam im tego za złe, choć były i są nadal momemnty, gdy potrafią przytłoczyć mnie swoją troską. Wiele razy słyszałam, że jestem rozpieszczona, więc od nastoletniego życia przyjmuję swoją chłodną postawę twardej babki. Choć w rozmowach nie okazuję emocji i odsuwam od siebie wszelkie objawy "puszczenia" to oczywiście przeżywam to co się ze mną dzieje.
Rozmowy z mamą są bardzo rzeczowe i staram się naprawdę nie wchodzić na grząski grunt emocji. Wygląda to mniej więcej tak:
Ja: wiesz teraz się znowu nie udało. Czekam na okres, za dwa dni ma być i wtedy dzwonię umówić się na to hsg.
Mama: nie martw się, wszystko będzie dobrze. Zobaczę co da się zrobić z tym zabiegiem, może coś pomożemy znajomościami.
Ja: nie przejmuj się jak się nie uda. Michu pojedzie ze mną, bo nie będę pewnie mogła prowadzić.
Mama: poczekajcie jeszcze, zobaczysz że wszystko się ułoży. Odpuść sobie myślenie.
Ja tylko się uśmiecham w odpowiedzi i ją przytulam na czym rozmowa się kończy. Mi to w zupełności wystarczy.
Czy chcę rozmawiać z nią o emocjach? Nie, bo nie potrafię i nie mogę tego zmienić. Ona rozumie mnie bez słów, bo jest matką i przeżyła swoją dużą stratę. Jest też spokojniejsza widząc moje opanowanie, wie że nie robimy niczego pochopnie i na pewno przemyśleliśmy każdą decyzję po kilka razy.
______
Mamy maj i dokładnie teraz mija rok odkąd staramy się świadomie o dziecko.
Nie umiem robić podsumowań, czy planów "noworocznych". Podczas tego roku towarzyszyło mi wiele różnych emocji - od strachu o zdrowie własne i męża, przez niepewność czy naprawdę jesteśmy gotowi na rodzicielstwo. Czułam też chwile radości odnajdując spokój w normalnym, codziennym życiu, ale też czułam ciepło w sercu na myśl, że może już jestem w ciąży.
Jestem gotowa na nową rolę matki.
Jestem gotowa na pozostanie żoną bez dzieci.
Idzie nowe życie.
A teraz cieszą mnie ciepłe promienie słońca na mojej skórze i cudnie pachnący bez w ogrodzie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 maja 2023, 21:07
Mój organizm potrzebuje odpoczynku. Czuję to i jestem o tym przekonana.
Nie martwię się tym, że jestem 3 dni po terminie spodziewanego 🩸. Nie nakręcam się i nie zostawiam sobie żadnej przestrzeni na "a może jednak".
Patrząc wstecz widzę, że organizm ładuje baterie.
Dokładnie rok temu byłam w tej samej sytuacji - wydłużający się cykl bezowulacyjny trwający 57 dni. Kolejny lipcowy był już z monitorem płodności, a we wrześniu trafiłam na Ovufriend.
Analizując moje wykresy można uznać, że w ciągu całego roku zdarzają mi się dwa takie "czyszczenia magazynów" w postaci wydłużonych bezowulaków.
No nic, pozostaje mi uzbroić się w cierpliwość.
_____
Mąż jest po badaniu nasienia.
Przejęty ostatnimi historiami, którymi się z nim podzieliłam, a które Wy tu zamieszczacie - szedł na badanie z duszą na ramieniu. Przeżywał mocno, bo sama kwestia seksu nie jest dla niego zwykłym mechanicznym aktem, który można sobie podjąć od tak "byle jak". Gdy w grę wchodzi pasja, namiętność, emocje i poczucie więzi między nami to potrafi być gorąco "byle gdzie"... No ale udało się.
Mąż był zaskoczony, że gabinet wyglądał jak we wszystkich amerykańskich serialach. Był w takim szoku, że nawet nagrał mi filmik jak to wygląda w środku (ale nie samego procesu 🙃).
Czysty, nie śmierdzący pokoik z osobną łazienką.
Podwójne drzwi zamykane od środka.
Czysta kanapa wyłożona papierem.
Tv oczywiście z pornosami do wyboru, w szafkach pełno gazetek, a na ścianach delikatne kobiece akty.
_____
Czekamy na wyniki nasienia.
Czekamy na termin mojego sonoHSG.
Mamy już wyniki badania nasienia.
Objętość ejakulatu 3.00ml
Liczba plemników w 1ml 175.86mln/ml
Liczba plemników w ejakulacie 527.58mln
Plemniki o szybkim ruchu postępowym 29%
Plemniki o wolnym ruchu postępowym 14%
Suma plemników o ruchu postępowym 43%
Plemniki żywe 66%
Plemniki o prawidłowej budowie 7%
pH 8.0
TZI (teratozoospermia indeks) 1.57
Parametrów jest więcej, ale nie wiem czy jest sens żeby wszystko przepisywać.
Nie potrafię interpretować takich rzeczy 🤷♀️
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja 2023, 21:21
Zakończyłam swoją przygodę z kolejnym bezowulakiem, który przypadł na 9cs. Na szczęście nie dłużył się zbyt mocno i łącznie trwał 40 dni.
Mogę ruszyć dalej z miejsca i czekać spokojnie na już wyznaczoną drożność jajowodów. Badanie czeka mnie 5.06 czyli już w ten poniedziałek. Na ten moment jestem tylko ciekawa czego się dowiem i jakie będą rezultaty badania.
Jestem ostatnio bardzo przemęczona.
Okrutnie męczą mnie ludzie. Potrzebuję wyciszenia i samotności. Pobyć chwilę ze swoimi myślami.
Kolejne dni mi uciekają, a jednocześnie dłużą się niemiłosiernie.
Może zabrzmi to pesymistycznie choć wcale takie nie jest.
Mocno stąpam po ziemi i mało jest takich rzeczy, które potrafią zwalić mnie z kolan. Wizja braku posiadania dzieci sprawia, że czuję ukłucie, ale nie jest to tak paskudne uczucie niemocy i strachu o własne życie jak to, gdy obcy mężczyzna usiłuje cię udusić.
Nie układam już planów działania.
Odpuszczam próbę kierowania losem. To się nie udaje, a ja tego nie zmienię żadnym zaklinaniem rzeczywistości. Badanie hsg jest (na ten moment) ostatnim krokiem, gdzie chcemy ingerować i wspomóc naturalne poczęcie.
Nie jestem chyba aż tak zdeterminowana na osiągnięcie celu. Być może właśnie za takie podejście dostaję lekko po dupie?
Stawanie za sterami wykończyło mnie przez ostatni rok.
Przechodzenie przez ogromną nadzieję nowego życia po szczerą nienawiść do swojego ciała. To nie dla mnie. Tak się nie da żyć.
Mocno się dystansuję i to pomaga mi najbardziej.
Dzień sonoHSG.
Udało mi się dostać na badanie do szpitala, więc cieszę się że cała procedura została wykonana przez NFZ. Oczywiście zostało to okupione okrutnie dłużącym się czekaniem na sam zabieg który trwał może z 10 minut maksymalnie. Łącznie spędziłam w szpitalu od momentu przejścia przez izbę położniczą do wypisu bite 5 godzin, które w skrócie można opisać jako przyjęcie o 8:20 i czekanie na sam zabieg do 11:00.
Zabrałam ze sobą mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, które targałam potem w torbie. Nie wiedziałam jak przygotować się na badanie, bo nie wiedziałam czy będę leżeć na sali, czy mnie zatrzymają itd. Okazało się, że wystarczyłoby wygodne ubranie, które może się pobrudzić. Książka, która znacznie umiliłaby czekanie, niezbędne dokumenty i butelka wody.
Przy badaniu był mały problem z moim wkłuciem i nie chcącą lecieć kroplówką z paracetamolu. Trzeba było wspomóc przepływ przepychając żyłę i w sumie od tego zrobiło mi się troszkę słabo, ale spokojnie - nie zemdlałam. Dłużej trwało oczekiwanie aż lek zleci i zacznie trochę działać niż samo badanje. Zabieg wykonywała doktor, od której dostałam skierowanie. Było to miłe, że mogłam liczyć na znajomą twarz.
To co chyba najbardziej może Was interesować - w moim przypadku okazał się bolesny. Na szczęście bardzo krótkotrwały, bo w sumie czym jest 10ml płynu, które trzeba przepchnąć przez jajowody. Udało się i prawy jajowód, od operowanego jajnika został udrożniony i otrzymano prawidłowy przepływ.
Nie byłam gotowa na tego rodzaju ból. Niestety ale był bardzo intensywny. Ogromnym plusem było to, że trwał naprawdę krótko. Dosłownie mógł być mierzony w sekundach i moje ciało już go nie pamięta.
Poczekałam chwilę na fotelu zabiegowym aż napięcie z podbrzusza całkowicie zejdzie, co trwało może z minutę i wypuszczono mnie żebym się ubrała. Uczucie rozpierania odeszło, a później musiałam czekać około godziny na wypis.
Na sam koniec dostałam miłe zalecenia współżycia w okresie płodnym co drugi dzień. A przy samym odbiorze wypisu jedna z położnych asystujących przy zabiegu złapała mnie mocno za rękę i bardzo szczerze życzyła mi jednym, dosadnym "powodzenia".
Po przyjeździe do domu zdrzemnęłam się chwilę. Podkrwawiam, ale bardzo mało i tylko podczas wizyty w toalecie. Czuję napięcie w podbrzuszu, ale nie mogę nazwać tego bólem.
Jeżeli chcesz o coś zapytać w związku z badaniem to pisz do mnie śmiało.
Dziękuję Wam za wszystkie słowa otuchy i cały ogrom wsparcia 🤍 zwalniam tępo, ale nie odpuszczam.
Czas okołoowulacyjny.
Kolejna sobota, kolejna kawka, słuchawki na uszach i nadrabianie zaległości w Waszych historiach i wiadomościach.
Po sonoHSG zaliczyłam upadek, który okazał się bardzo potrzebny.
Wszystko dlatego, że poczułam się cholernie zmęczona, przytłoczona bólem i poczuciem niesprawiedliwości. Po wszystkim nabieram dystansu i przestaję się przejmować.
Czuję, że te łzy prawdziwie mnie oczyściły (a może wypłukały już resztkę uczuć, które mi zostały). Zrobiły to tak porządnie, że nie miałam obaw rozmawiać o wszystkim z mamą czy z przyjaciółkami, czego do tej pory nie robiłam tak swobodnie. Cała ta sytuacja przestała chwytać mnie za gardło przy próbach rozmowy. Stał się to dla mnie całkiem normalny i znośny temat.
Oczywiście wszyscy w moim otoczeniu czują potrzebę doradzania lub pocieszania historiami o trudnościach innych, odpuszczaniu itp. Nie mam im tego za złe. To naturalny ludzki odruch, którym chcą okazać wsparcie. Przecież ta sytuacja jest dużą życiową przeszkodą taką jak rozwód, utrata pracy czy śmierć bliskiej osoby. Ciesze się, że komentarze czy złote rady nie wywołują już we mnie w sumie niczego.
Przykładem są przyjaciółki, które potrafiły powtarzać w rozmowie, że za bardzo chcemy. Moją odpowiedzią jest tylko pytanie czy samymi chęciami uda im się spłacić kredyty i czy jak odpuszczą odkładanie pieniędzy i przejmowanie się tym to czy problem zniknie?
Wpadło nam również wesele, które oczywiście było zaplanowane wcześniej.
Co robił mój głupi umysł jakieś pół roku temu? Oglądał suknie wieczorowe dla ciężarnych. Jeszcze przed dniem badania było mi bardzo przykro jak sobie o tym pomyślałam. Teraz dostałam takiego kopniaka, że już niczego nie planuję i tylko uśmiecham się do tych myśli. No może oprócz planowania urlopu z mężem i rozpoczęcia najcięższego, dwuletniego kursu, który jest moim marzeniem od kilku lat.
Na weselu siedziałam dokładnie naprzeciwko ciężarnej przy okrągłym stole. Nie brałam tego do siebie, bo po co? Co mi to da. Naprzeciwko mnie siedział też jej mąż, ale i inna kobieta, która w ciąży nie była. Wszystkich odebrałam jednakowo. Skąd ludzie mają wiedzieć o moich uczuciach, staraniach i trudnościach skoro o tym nie mówię? Z drugiej strony świat nie może chodzić na paluszkach z mojego powodu, bo mi może zrobić się smutno.
Jak to przy imprezach rodzinnych padało pytanie o potomka, wiele razy. Odpowiadałam szczerze, zgodnie z prawdą i samą sobą, że jest trudniej niż się spodziewaliśmy, ale będziemy się cieszyć, gdy ta chwila nadejdzie. Tyle wystarczyło.
Odczuwam dużą poprawę w swoim samopoczuciu i w tym jak postrzegam świat i starania.
Mam też ogromne poczucie wdzięczności za to, że mój mąż nie jest egoistą i, o dziwo, rozumie mnie bez słów.
Bardzo obawiałam się momentu zbliżenia po badaniu.
Kurcze to naprawdę bolało, więc myśl o ponownym wciskaniu mi czegoś do pochwy napawała mnie co najmniej niepokojem. Ale mężu postanowił zabrać mnie na weekend do wypaśnego hotelu, gdzie w spokoju mogliśmy odpocząć, wypluskać tyłki w basenie i spokojnie nacieszyć się sobą. Seks okazał się ogromnie przyjemny i nawet pozbawiony lekkiego dyskomfortu, który odczuwałam wcześniej ale ignorowałam zawsze to uczucie będąc przekonana, że raczej tak to wygląda u każdego.
Poza okresem alergicznym, który wykańcza mnie fizycznie (i na cały czerwiec muszę wykluczyć treningi, żeby nie ryzykować astmą czy nadmiernym obciążaniem serca) to widzę same pozytywy.
___
Wasza mądrość i wsparcie jako tych, które widzą i czują ciężar starań jest dla mnie nieoceniona. Każda swoją historią, spojrzeniem na świat i radą daje mi niesamowitą lekcję. Dziękuję 🤍
Z dniem 1.07.2022 ruszyłam z pierwszym cyklem analizowanym przez monitor płodności Clearblue.
W tym roku przez lipiec nie testuję.
___
Dlaczego wydaje mi się, że jeśli moje warunki, okoliczności wokół mnie ulegną zmianie, jakiejś poprawie to dopiero wtedy będę szczęśliwa?
Och gdybym miała to...
Czy tamto...
Gdybym była...
Życie obdarza mnie każdego dnia niezwykłym prezentem, którego ja nawet nie dostrzegam, bo jestem uwięziona w swoich myślach.
Wszystko dlatego, że jestem otoczona dobrem, które przestałam zauważać i doceniać. O ile łatwiej w tych dobrych warunkach dostrzec pewien ciężar i niedogodność? Dlaczego tak karmię te potworne myśli, że tak urosły i odbierały mi dech? Po co mi to i czy to naprawdę jest tak straszne, że i tym razem się nie udało?
Zmiana warunków i okoliczności mojego życia wcale nie przyniesie mi spokoju i radości.
Tak już było.
Tak już myślałam, gdy planowałam wspólne mieszkanie, zaręczyny czy ślub. Owszem początki są ociekające miodem, a później wkracza normalna proza życia i cała kolekcja problemów z nią związana. I znów szukam poprawy, ulepszacza który magicznie wszystko odmieni.
A to nieprawda.
Kto jest więc mistrzem kłamstwa? Tak wielkiego, słodkiego i obiecującego mi poczucie spełnienia i szczęścia.
Może nie jestem teraz tam, gdzie pragnę być, ale mogę spojrzeć w przeszłość i jestem wdzięczna za to, że nie jestem tam, gdzie byłam kiedyś.
Każdy moment z przeszłości ukształtował mnie taką, jaką jestem.
Jeżeli traumatyczne wydarzenia z przeszłości sprawiły, że (jakby to poetycko ująć) moje łono się zamknęło? Nie będę z tym walczyć. To ponad moje siły.
Choć to znowu wymysł moich obłędnych myśli.
Nie jestem tu, w tym miejscu bez powodu. Ja tylko nie zauważam go swoimi oczami i nie rozumiem swoim sercem. Nie widzę całości obrazu i nie wiem co jest na końcu, ale bycie zgorzkniałą przez to do końca życia bardzo mi nie leży. Zabieram tym radość mojemu mężowi.
W codziennym życiu widzę, że to nie szczęście czyni mnie wdzięczną, lecz wdzięczność czyni mnie szczęśliwą.
Wdzięczność i pokój serca idą ze sobą w parze.
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 lipca 2023, 11:27
Tu odpoczywam.
Tu wietrzę emocje i uspokajam myśli.
Tu przypominam sobie jak ciężka potrafi być droga na szczyt. Jak czasem brakuje oddechu, a w głowie dudni "nie dam rady, już nie chcę".
Potem mały krok...
I kolejny....
Kolejny.
Jestem na szczycie.
Przez chwilę się cieszę i upajam satysfakcją, a później schodzę w dół. Zaskoczona odkrywam, że dalej też nie jest tak łatwo.
Ale ta droga w swym trudzie i tak jest piękna.
🤍
___
7 lat temu mój mąż oświadczył mi się na górskim szlaku.
Dziś odwiedzamy to miejsce.
Wspominamy i czerpiemy z niego nadzieję.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 marca, 11:17
2cs po hsg
Nie dostałam jeszcze miesiączki, ale postanowiłam i tak zrobić wpis. Może tak sprowadzę w swoje progi morze czerwone.
Lipcowy cykl już od samego początku jest wyboisty. Pierwsze dni krwawienia były bardzo obfite i bardzo mnie zaskoczyły. Generalnie w pierwszych dniach cyklu miewam mocne krwawienia, ale tym razem obudziło mnie uczucie rozlewającego się ciepła w okolicy krocza i na udach. Scena niczym z horroru. W życiu nigdy tak nie krwawiłam, a mąż był przerażony.
Przez dwa dni przelewały mi się podpaski. Nie krwawiłam non stop - wiecie zresztą jak to jest. Jak czułam, że zaczyna lecieć to chlustało wszystko. Ból o dziwo się nie pojawił, a jak był to na tyle mały, że byłam w stanie go zignorować i zapomnieć. Gdy krwawienie ustąpiło zaczęło się przedłużające plamienie. Łącznie męczyło mnie 7 albo 8 dni (mój standard to 5).
W lipcu udało mi się wypocząć na naszych górskich wyprawach. Jestem zadowolona, bo moja głowa została porządnie wywietrzona do tego stopnia, że zapominałam o swoich staraniach i cieszyłam się urlopem.
Końcówka naszego wyjazdu przyniosła też mi sporo stresu. Podczas stosunku pojawił się bardzo silny ból w podbrzuszu przypominające identyczne uczucie jak na badaniu drożności o ciut mniejszym natężeniu. Jakby ktoś dosłownie wbijał mi nóż przez pochwę. Mąż chciał przestać, ale przecież z tyłu głowy już powróciły myśli, że trzeba wykorzystywać każdą okazję, więc trochę zagryzam zęby i używam wszystkich sztuczek, żeby mąż szybko doszedł. Udało się, więc ja oddycham z ulgą, a on po chwili odpoczynku idzie się odświeżyć do łazienki. Ja zapobiegawczo leżę sobie na łóżku i gdzieś myślami zaczynam odpływać. Z tego stanu wyrywa mnie krzyk męża spod prysznica - "Żona jestem cały we krwi. Wszystko z Tobą dobrze? Mówiłaś, że coś Ciebie bolało w trakcie". Zrywam się na równe nogi i czuję jak krew spływa mi po nogach. Jasna, wodnista, żywoczerwona. Jest jej dużo i zaczynam panikować, bo nie przestaje lecieć. Mąż ogarnął się w miarę szybko, upewnił się że nie jest mi słabo i nie zemdleję i poszedł ogarnąć mi podpaski.
Krwawiłam jeszcze w nocy i przypominało to początek okresu, tylko krew była bardziej wodnista, płynna. Później przez kolejne dwa dni plamiłam na czerwono i w ostatnim dniu już ciemniej.
Ta sytuacja naprawdę mnie zaniepokoiła. Na tyle, że zdecydowaliśmy, że na razie wstrzymujemy się z seksami. Na szczęście krótko po tej piątkowej akcji miałam we wtorek umówioną wizytę u ginekologa żeby pokazać się miesiąc po hsg. Jeszcze kilka dni wcześniej chciałam ją odwołać zastanawiając się czy jest sens, bo przecież nic się nie dzieje, a jak mam znowu brać dzień wolny to poziom mojego stresu wywala w kosmos.
Umówiona wizyta przebiegła nawet ok, chociaż nadal nie mogę przekonać się do kobiet lekarzy. Wysłuchała mnie, ale jeszcze nic nie mówiła. Przy badaniu też milczała, czego osobiście nie znoszę. Buduje to tylko niepotrzebne napięcie. Pani doktor wykluczyła jakiekolwiek infekcje, mechaniczne uszkodzenia, nadżerki i infekcje intymne. Poinformowała mnie, że do owulacji doszło, prawdopodobnie trafiliśmy w sam szczyt a to krwawienie było oznaką pęknięcia pęcherzyka.
I tu następuje mój szok - zawsze myślałam, że pęknięcie i krwawienie owulacyjne to coś na zasadzie "o! nitka krwi w śluzie!", ale nie. Lekarka wyjaśnia mi, że krwawienia te przypominają właśnie pierwszy dzień okresu i często można go z nim pomylić. Dostaję wiadomość, że warunki są idealne. Ściany macicy grubiutkie i tylko czekają, a owulacja prawdopodobnie była z lewego jajnika, bo jest ładnie ukrwiony.
Sama jako osoba, która fascynuje się ludzkim ciałem, przyglądam się uważnie obrazowi usg na monitorze i widzę w macicy bąbla, a nie zamknięte, jakby przyklapnięte ściany macicy. Czekam czy doktor coś wspomni na ten temat, ale nic nie mówi. W ostateczności odwraca moją uwagę i pokazuje mi jeszcze raz przepływy krwi przez jajnik.
Już ogarnięta przy biurku czekam na dalsze wytyczne. Pani doktor wklepuje wyniki badania do komputera i drukuje zdjęcie. Przypomina mi się, że mam ze sobą wyniki seminogramu męża, więc jeszcze jej pokazuję - "no tragedii nie ma, ale mogłoby być lepiej. Na recepcji proszę zeskanować i dołączyć do pani karty. Proszę przyjść w następnym cyklu wdrożymy stymulację jajników i proszę jeszcze raz zbadać poziom prolaktyny." Uśmiecham się do niej pełna nadziei, bo uczepiłam się bąbla z usg i mówię, że może nie będzie potrzeby. Nie odpowiada nic tylko delikatnie się uśmiecha. I to w sumie koniec wizyty.
Byłam zadowolona, bo już się nakręciłam - endo piękne, owulka była, bąbel jakiś widać. Super, teraz już tylko czekać.
Więc czekałam, a po drodze dopadła mnie totalna melancholia. Nie miałam za bardzo powodów żeby być przygnębiona, a jednak tak właśnie się czułam. Nie pilnowałam suplementów, zdarzyło mi się nie zmierzyć temperatury, odpuściłam całkowicie treningi i co gorsze - seks. Brakowało mi jakiejkolwiek siły i jakiejś energii życiowej żeby się z tego wyrwać. Stało mi się obojętne czy wynik będzie pozytywny czy nie. Znów zaczynam się czuć jak po tym cholernym dostinexie - totalna apatia.
Mąż nie może tego znieść i codziennie potrząsa za ramiona powtarzając mi tylko "Kurde no! Aurore żyyyyyyyj!".
Czekam więc sobie na trybie "wszystko mi jedno", aż przyjdzie obliczony wg mnie czas kolejnej miesiączki. Standardowo w 12 dpo dostaję okres, więc wyznaczam datę na 29.07 jako termin pierwszego testu bo będzie to już cały jeden dzień spóźnienia małpy. Na jakieś dwa dni przed terminem pojawia się dość charakterystyczny ból podbrzusza i już wiem, że raczej nic z tego. Ale... nic się nie dzieje.
Wstałam w ten wyznaczony dzień rano i zrobiłam test. Biel. No dobra. Bąbel był, może jest za wcześnie?
Kolejny dzień. Biel.
Następny. Biel.
Dalej testuję, bo mam w tym cyklu naprawdę dużo cierpliwości, zero emocjonalnego podejścia i też dużo testów z poprzednich prób, więc co mi szkodzi. Łącznie sikam na patyki przez 8 dni i widzę jedynie walącą po oczach biel. Ale apatia trwa w najlepsze, więc testowanie staje się dla mnie niczym mycie zębów - odruchem, o którym nie myślę. Gdy zawsze czekałam na odczytanie wyniku z ustawionym stoperem, tak teraz zostawiam test na podłodze i wchodzę pod prysznic. Później szybko odczytuję wynik i wywalam do kosza. Nie będę niczego na nich szukać.
Dziś jest 40dc, nadal nie mam okresu, a brzuch boli mnie od dnia, w którym stwierdziłam że nic z tego, czyli 29dc. Nie wytrzymałam i zadzwoniłam dziś rano do swojego starego ginekologa. Powiedziałam Pani w recepcji, że mogę czekać pod drzwiami cały dzień jeżeli trzeba, ale muszę sprawdzić co się dzieje. Muszę spotkać się z nim dziś, bo co prawda mam komplet swoich pacjentów, ale są to jeszcze tacy ludzie, którzy zrozumieją że może coś człowiekowi wypaść po drodze.
Jednak co facet ginekolog to facet. Żałuję, że za namową kogoś innego poszłam do nowej babki, bo jest super specjalistką. Czułam się jakbym zdradzała swojego ginekologa. To nie tak, że ją odradzam, ale nie czułam się dostatecznie przez nią zaopiekowana.
Wysłuchał mnie jak zwykle, chociaż naprawdę nie wiedziałam od czego zacząć. Obejrzał i przedyskutował ze mną wszystkie wyniki badań. O badaniu nasienia wspomniał, że jest rewelacyjne - jak u młodego chłopa, a nie na 36 lat, ale zastrzegł, że mam mu tego nie mówić. Bardzo mnie uspokoił pomimo dawania mi subtelnych wskazówek, że jakiś problem musi istnieć skoro z mężem współżyjemy od prawie 10 lat nie stosując antykoncepcji. Nie liczył stosunku przerywanego. Spędziłam u niego chyba dobre 40minut jak nie więcej. Poza stroną techniczną doktor pamięta mnie i o tym, że jestem fizjo-świruską na punkcie anatomii i fizjologii, więc zawsze dużo odbijamy w moje klimaty i widzę, że cieszy się tą wymianą wiadomości. Jest mi miło i to też przyczynia się do tego, że nie czuję się jak kolejna karta pacjenta w czyjejś kartotece.
Badanie nie pokazało ciąży ani zdrowej, ani pozamacicznej. Żadnego pustego jaja, żadnego patologicznego stanu związanego z możliwością potencjalnej ciąży. Zero infekcji, guzów czy torbieli. Wszystko w porządku, oprócz moich jajników, które mają predyspozycję do pcos, ale absolutnie mój obraz nie wygląda tragicznie. Tylko on, jako lekarz, do tej pory zwraca mi na to uwagę, inni ginekolodzy u których byłam nic nie wspominali na ten temat.
Doktor chce jednak żebym wzięła dostinex na prolaktynę. Pół tabletki na tydzień. Łącznie kuracja ma zająć 8 tygodni.
Chce powtórki moich badań hormonów za jakiś czas. Uzgadniamy plan, że mamy jeszcze z tym dostinexem 3 naturalne szanse na zapłodnienie, ale poleca już zaklepać sobie miejsce w klinice leczenia niepłodności. Proponuje IVF ze względu na moją przebytą operację usunięcia potworniaka i poturbowania jednego z jajników. Odradza próby inseminacji z tego samego powodu i podejrzewając, że problem spotkania się komórki jajowej z plemnikiem może u mnie istnieć pomimo wykonania drożności. Odradza stymulację jajników "tak o", niezwiązaną z procedurami in vitro. Opowiada mi jak sam kiedyś proponował kobietom właśnie takie stymulacje mające trochę podkręcić owulacje, ale całkowicie od tego się odciął.
"Gdyby była pani moją córką zaleciłbym pójście może nie od razu, jeżeli na przeszkodzie nie stoją względy przekonań i pieniędzy. Dajmy szansę naturze. Ma pani wszelkie predyspozycje do tego żeby zajść w ciążę."
Nie stoją nam na przeszkodzie poglądy na świat. Pieniądze już bardziej.
Tak więc jestem uspokojona tym, że nie dzieje się nic złego.
Nie ma ciąży, ale nie przeskoczę tego i nie wprowadzę się w jej stan siłą umysłu.
Do momentu wizyty czułam się zmęczona tym oczekiwaniem na okres. Teraz pomału apatia mija.
Jak tylko małpa zawita umówię nam odpowiednio oddalony termin na IVF.
______
EDIT:
Jest 9.08 i rozpoczynam 12cs
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 sierpnia 2023, 07:31
Sprawdziłam krew i wszystko stało się jasne.
Poziom prolaktyny:
- z dnia 21.03.2014 wynosił 32,5 ng/ml
- z dnia 19.04.2023 wynosił 31,2 ng/ml
- z dnia 12.08.2023 (wczoraj) wynosi 25,7 ng/ml
Poziom hormonu spadł dokładnie o 5,5 jednostek!
Zmiana jest na tyle istotna, że odrzucam błąd pomiaru. Nic w moim życiu się nie zmieniło oprócz stosowania systematycznie i skrupulatnie suplementu. Nie pominęłam ani jednego dnia!
Zastosowałam: 1x 500mg Niepokalanek firmy Aliness
Kuracja trwała: 3 miesiące - od 10.05.2023 do... Prawdopodobnie będę jeszcze brać do końca roku.
Powtórzę badania w listopadzie i uzupełnię wpis.
Nadal nie będę przyjmować przez ten czas zaleconego mi na ostatniej wizycie dostinexu.
____
W 03.2014 zaczęłam kurację dostinexem, ponieważ ówczesna ginekolog-endokrynolog była zaniepokojona moim wynikiem prolaktyny, który wskazał 691,4 mU/l (32,5ng/ml). Zastosowano w badaniu metoclopramid (który spowoduje wyrzut) i po godzinie pobrano mi kolejny raz krew do badań. Poziom wskazał 7010 mU/l.
Wzrost był prawie 10x. Pani doktor wytłumaczyła, że po zastosowaniu tabletki normalną reakcją jest wzrost będący w granicach 3-6x.
Wdrożono leczenie i faszerowano mnie dostniexem do października.
Efekt ponad półrocznej terapii był, delikatnie mówiąc słaby. Powtórzono badanie krwi z obciążeniem metoclopramidem. Na czczo poziom prolaktyny wyszedł już 1015mU/l (47,7ng/ml !!!!!!!), po tabletce uzyskałam wynik 5781 mU/l.
Doktor była zadowolona, bo przyrost zachowywał się normalnie, ale stężenie początkowe to był kosmos.
Zalecono mi kontynuowanie terapii dostinexem + antykoncepcję. Choć miałam wtedy 23 lata, na własną rękę zrezygnowałam z całej terapii i później moja prolaktyna sama wróciła do poziomu oscylującego w granicach 32-35ng/ml.
Zastosowana terapia przyniosła mi tylko stany depresyjne. Nie melancholię - tylko realną depresję z próbami samobójczymi, zaniedbaniem higieny i zaburzeniami związanymi z jedzeniem i psychozami.
To był jeden z najgorszych okresów mojego życia.
_____
Moje TSH również się poprawiło. Wiem, że jestem w dolnej granicy, ale bywało jeszcze niżej.
- 21.03.2014 - 0,224 mU/l
- 19.04.2023 - 0,298 mU/l
- 12.08.2023 - 0.367 mU/l
Coś idzie w górę - zobaczymy jak będzie za kilka miesięcy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 sierpnia 2023, 18:01
Zbliżam się do magicznego czasu owulacji.
Końcówka fazy folikularnej, czyli w mojej głowie jeszcze jest wiosna choć zaczyna być już coraz goręcej i czuję pomalutku klimat lata, który będzie zwiastował pełną owulację. Potwierdza to monitorek płodności, choć jego wskazania są wysokie już od ponad tygodnia to widzę, że zaczynają wybarwiać się kreski owulacyjne.
_____
Ten cykl należy do mojego męża. Tym razem przyjmuje rolę już nie tylko kontrolera objawów, ale również inicjatora seksów. Przyznam że to spory odpoczynek dla mojej głowy. Umówiliśmy się, że ja nie wspominam o zbliżeniach i wszystkim co z nimi związane, czyli szczególnie koniecznością odbycia ich właśnie tego dnia. To on pilnuje, żeby co drugi dzień być w gotowości. Muszę przyznać, że zdjęło to dużo frustracji z mojej głowy, a przede wszystkim nie "kłócimy się" o to i nie kończymy dnia odwróceni do siebie tyłkami, gdzie zastanawiam się co mogło pójść nie tak i ronię łezkę w poduszkę myśląc, że przecież tak to nici z tego. A przede wszystkim nie czuję się jak idiotka, gdy coś próbuję uzyskać i zostaję odrzucona z powodu zbytniego zmęczenia.
Stosuję się do mężowych zaleceń i daję mu inicjować odpowiedni moment. Przestałam się denerwować gdy są sytuacje typu: jest już późny wieczór, czytamy coś w łóżku i widzę że przysnął. Nie budzę już go z wyrzutami, że przecież mieliśmy działać i musimy teraz. Sam się przebudzi, gdy ja już skończę. A nawet jak już zaśnie na amen to trudno, z kolejnym dniem będzie lepiej. Zaufałam mu.
Dzięki temu, że ma więcej przestrzeni w tym temacie, wynagradza mi to trzymając się swoich zasad i kochamy się co drugi dzień. Jest cudnie - czuję się adorowana, kochana i wszystko jest tak jak lubimy. Nie zmieniłam nagle jego dnia zdejmując mu z głowy obowiązki życia codziennego, więc poziom zmęczenia zostaje ten sam, a mężu jak zaklęty w łóżku działa jak należy.
_____
Wspólnie pracujemy na nasz cel.
Dopiero teraz to czuję, bo nie jestem przytłoczona całymi staraniami. Doskonale rozumiem teraz podział pewnych obowiązków i wcale nie chcę przejmować z powrotem jego rzeczy na siebie.
Muszę przyznać, że początkowo nie byłam taka chętna żeby oddać mu kontrolę. Założyłam, że skoro tak to ma wyglądać to zapewne skończy się kompletnym fiaskiem. Moje przekonania utwierdził pierwszy wieczór, gdy właśnie postanowił zrobić sobie taką drzemkę przed snem. Musiałam wspiąć się na wyżyny swojego opanowania, żeby nie przypomnieć mu o tym jak ważna jest ta noc, chociaż jest tylko początkiem realizacji planu.
Udało się i wytrzymałam.
A teraz widzę, że to bardzo mi się opłaca.
Teraz wiem, że nasze starania bardziej przypominają pracę tego pana poniżej niż wyścig plemników o pierwsze miejsce.
Drążymy więc.
Lubię myśleć, że z tym 12-stym cyklem i doświadczeniem jakie już mamy nie jesteśmy na samym początku - czyli nie przychodzimy pod tą wybraną ścianę z torbą kołków i młotkami. Nasze kliny są już dobrze wbite i tylko ustalamy w który tu uderzyć.
Raz ja walnę młotem biorąc codziennie suplementy, a raz zrobi to mąż pilnując naszego miłosnego grafiku.
I chociaż szczelina zdaje się być nieruchoma, uderzenie pozbawione sensu, ręce opadają z sił, a skała dalej dumnie stoi nie do pokonania to jesteśmy przekonani, że z którymś uderzeniem ta ściana spektakularnie runie w dół. Nam zostanie tylko radość z naszego uporu.
_____
Zmienia się moja psychika.
W sumie to cały czas ją kształtuję.
Po drodze zaliczyliśmy wesele - ach! Święto miłości, marzeń i planów na przyszłość.
Bawiliśmy się wyśmienicie. Zapomnieliśmy o całym świecie - potrafiliśmy cieszyć się dobrym towarzystwem i świetną orkiestrą. Ogrom świeżo upieczonych rodziców z maluszkami, a także tych ze starszakami. Jedna widoczna ciężarna w 8 miesiącu z cudownym, okrągłym i ciężkim brzuchem siedząca obok mnie.
Odważyłam się i dotykałam jej brzucha. To mały chłopiec.
Kiedyś przepełniałby mnie żal, nieuzasadniona zazdrość, frustracja i pewnie gorzkie łzy. Teraz był tylko szczery uśmiech i ogromne poruszenie. No dobra... Może trochę zazdrościłam, ale to nie było "brzydkie" uczucie.
_____
Nadal walczymy, ale nie spieramy się już z losem o wynik.
_____
Dziś zaczynam kolejny, więc pora na podsumowanie poprzedniego cyklu.
W 12 cyklu wróciłam po lipcowej przerwie do testowania z monitorem płodności.
Udało mi się znowu przyoszczędzić na testach, bo zaczęłam odrobinę później i przestałam po pierwszym wykryciu szczytu. Niestety ale sama zabawa w monitoring jest ciut droga. Daje mi tylko komfort, że nie muszę się zastanawiać nad odczytem wyniku. Zostało mi jeszcze kilka testów na ten cykl i być może rozważę sprzedaż monitora, bo w moim przypadku widać, że sam odczyt kiedy jest owulacja nie bardzo pomaga.
______
Kolejny cykl za mną z wiadomym wynikiem. To był 3 cykl po wykonanym sonoHSG. Statystycznie powinno się udać. Trochę czuję się ogłuszona jak przy uderzeniu młotem - nie zdążyłam zatestować i zobaczyć bieli. Miałam naprawdę miły i czuły poranek z mężem, a reszta przyszła sama. Być może dlatego, że w poprzednim cyklu naoglądałam się wystarczająco dużo białych pasków to w tym cyklu zostało mi to oszczędzone.
Jestem zadowolona, że tym razem nie musiałam za długo czekać i męczyć się z myślami, że skoro widzę biel to niech już nadejdzie ten dzień i uwolni mnie z tych kajdan oczekiwania.
O dziwo obyło się bez łez i zawodzenia do świata. Być może to chwilowe, a żal przyjdzie później. Na pewno rozkleję się przy pierwszym smutniejszym utworze na mojej playliście. Jestem przecież tylko człowiekiem i jakoś muszę odreagować to co się dzieje. Na ten moment cieszę się dobrym nastrojem i spokojem.
_____
Z samym początkiem października będziemy obchodzili 2 rocznicę ślubu, a będziemy już ze sobą chyba z 10 lat (chyba, bo nie jestem typem dziewczyny, która jest aż tak związana z datami). Ciągle czuję to cudne ciepełko na duszy, gdy mogę spędzać z nim czas. Przypominam sobie piosenkę, którą mąż włączył mi w przeddzień ślubu. I po prostu cieszę się tym miłym uczuciem.
It might be hard to hear
But let me tell you, dear
If you could see what I can see, I know you would believe
That isn't who you are
There's more to who you are
So when it's late
You're wide awake
Too much to take
Don't you dare forget that in the pain
You can be brave
Hear me say
I see you dressed in white
Every wrong made right
I see a rose in bloom
At the sight of you
Oh, so priceless
Irreplaceable, unmistakable, incomparable
Darling, it's beautiful
I see it all in you
Oh, so priceless
For King & Country - Priceless
[https://www.youtube.com/watch?v=DL7WLyCzql8]
_____
12 cykl był wyjątkowy. Lekki i bezstresowy.
Mąż przejął na siebie obowiązki związane z pilnowaniem naszych zbliżeń, ja nie czułam się zagubiona, sama i odrzucona. Niby nic się nie zmieniło, bo z każdym poprzednim razem też wiedział, w które dni trzeba, ale tym razem udało mi się powstrzymać od mojego komentowania i podkreślania konieczności lądowania w łóżku.
Wywiązał się ze swoich obowiązków wzorowo, no ale cóż...
Wiadomo jak to bywa. Nie zawsze kończy się to po naszej myśli.
Jest mu wyraźnie szkoda i w końcu to zobaczyłam.
Odczuł tą stratę. Rozczulił mnie swoim przekonaniem, że mogło się udać, choć jak zawsze jego racjonalna strona bierze górę.
Ja: to już będzie nasz 13 cykl.
Mąż: No dobrze, rozumiem. Jestem gotowy. (chwila dłuższej ciszy) Ale to tak naprawdę będzie 2 cykl odkąd zaczęliśmy tak na poważnie.
To się nazywa umiejętność radzenia sobie ze stratą.
Czy mam jakiś plan na szczęśliwą trzynastkę?
Niekoniecznie. Postaramy się żeby ten cykl był tak luźny jak poprzedni.
Trzymajcie się Dziewczyny!
Wysyłam każdej z Was osobno cały ogrom ciepła. Robicie wszystko co możliwe i to jest wystarczające. Ściskam Was najmocniej jak potrafię.
______
Od 12 cyklu rozszerzyłam swoją suplementację.
~Babystart FertilWoman Plus 1x dziennie po 2 tabletki (od tego cyklu zacznę łykać zalecaną dawkę 4 tabletek),
~Niepokalanek 500mg od Aliness 1x dziennie,
~NAC 490mg od Aliness 1x dziennie po 2 tabletki (jest obecny jeszcze w kompleksie Babystart jak i inozytol, więc ładnie podbija wynik),
~Witamina B complex od Aliness 1x dziennie,
~Inozytol myo/D-chiro 40/1 650mg od Aliness 1x dziennie po 2 tabletki,
~Folian 800mcg od Aliness 1x dziennie,
~Mollers Forte z tranem 1x dziennie,
~Vigantoletten 1000 j.m. 1x dziennie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 września 2023, 16:18
Czekałam na Twój wpis ❤️ Jedno, co mi się nazywa na myśl - zostałaś umówiona na wizytę do osoby, która kompletnie nie zna się na leczeniu niepłodności. Dobrze, że przyznała swoją niekompetencję w tym temacie (a raczej kompetencję jedynie w prawdzeniu ciąż), ale już dalej nie umiała wybrnąć z tematu i dopasować się do pacjenta. Sama rozmowa z Tobą, wytłumaczenie Ci rzeczy, które robi na co dzień (chociażby co widzi na usg) dużo by dla Ciebie znaczyły. Niestety w tej całej naszej "historii" musimy przewinąć się nierzadko przez dziesiątki lekarzy, zanim trafimy na kogoś, kto wzbudzi nasze zaufanie. I to nie jest zbadanie np. ręki, a jednak rozebranie się przed całkowicie obcą osobą. Pamiętam mój stres przed pierwszą wizytą u ginekologa. Jak się dowiedziałam, że chce mnie zbadać, grzecznie odmówiłam i wyszłam z gabinetu (naprawdę, ale miałam 15 lat, więc proszę mi wybaczyć 🙈). A teraz gdzieś ta intymność kompletnie zanikła i nierzadko czuję się odarta z mojej prywatności. Ale co nam pozostaje? Dobrze, że umówiłaś się na wizytę u specjalistów, gdzie temat niepłodności nie jest obcy i lekarze (mam nadzieję) będą potrafili kompetentnie się Tobą zająć. Nie martw się tamtą babą, tylko idź po swoje, bo cel jest tego wart ❤️
A co do rodziców - wiem, jak ciężko jest o tym powiedzieć. Ale ulga, którą odczujesz po, może okazać się nieoceniona. Moja mama po poronieniu powiedziała "Dziecko, dlaczego nam nie powiedziałaś. Może my byśmy wam jakoś pomogli. Spróbowali inaczej spojrzeć na sytuację. Ja mam tyle znajomości, może bym kogoś zapytała, może ktoś by miał jakiś pomysł.. a tak to byłaś z tym wszystkim sama. To tak jak ludzie, którzy leczą się na raka i chcą "chronić" bliskich przed tą informacją, a ona ich zabija od środka..". Bardzo mi to zapadło w pamięć. Nasi rodzice nas kochają najmocniej na świecie i chcą dla nas jak najlepiej.
Ehh, bardzo mi przykro, że trafiłaś na taką lekarkę. Po mojej ostatniej wizycie jedna z dziewczyn napisała mi, że lekarze obowiązkowo powinni przechodzić egzamin z empatii i ja się z tym zgadzam. Dobry ruch z tą kliniką. Ja sama długo broniłam się przed takim miejscem, bo z opisu dziewczyn, które chodzą do kliniki często wyglądało to tak, jakby lekarzom zależało tylko na pieniądzach. Zrozumiałam już, że potrzebuję wsparcia, potrzebuję czuć się zaopiekowana, więc my też będziemy się umawiać. Czekam na razie na zapisy do konkretnej pani doktor, więc to jeszcze trochę potrwa, ale najważniejsze, że nie stoimy w miejscu. Mam ogromną nadzieję, że trafimy na lekarzy znających się na rzeczy, którzy pomogą nam spełnić nasze marzenie🍀Trzymam kciuki za Was!
O, matko, ale trafiłaś na lekarkę. Zero empatii… Ale podziwiam w Tobie to, że się tak łatwo nie poddajesz :) I rozumiem zawód. Szkoda tylko, że jeszcze kazali Ci za to płacić :/ Trzymam kciuki! ❤️
Przypadkowo weszłam do Twojego pamiętnika - skoro idziecie w tym kierunku to wejdź sobie na forum w sekcje starając się z pomocą medyczną I najlepiej znajdź wątek invicty w swoim mieście, zapytaj opinie dziewczyn o lekarzu do którego się wybieracie. W klinikach też trzeba się przyjrzeć czy lekarz do którego się wybieracie jest wart tych pieniędzy. Ostatecznie zadaj pytanie na wątku miesięcznym kogo dziewczyny mogłby polecić na pierwszą wizytę niepłodnościową w Twoim rejoined [Url]https://ovufriend.pl/forum/starajac-sie-z-pomoca-medyczna/ivf-kwiecien,26137,1.html[/url] - to nowy wątek kwietniowy. Nie wczytuj się w szczegóły stymulacji, transferów itp. bo istnieje szansa, że temat Was ominie - kto wie co stoi za przyczyną niepowodzeń - być może to coś co uda się ominąć lekami bez wchodzenia na agresywne stymulacji przy IVF. I jeszcze jedno co powie lekarz powie na pierwszej wizycie - klinika niepłodności nie da gwarancji na uzyskanie zdrowej ciąży. I tak jak dobrze czytałaś - niektóre z nich są tylko nastawione na zysk, oczywiście zależy im na jak najlepszej skutecznosci, bo to tworzy renome kliniki, jednak lecą taśmowo, bez podejścia całościowego do pacjentów. Np. Na śląsku kliniki mają zdecydowanie większą jakość usług i ofert niż kliniki na dolnym śląsku (tu jest Invimed, Invicta i Polmedis) i z historii osob ktore korzystało z obu województw wynika, że kliniki katowickie dzieli przepaść! pod tym kątem (na plus dla Katowic) Sami tkwiliśmy w niepłodności idiopatycznej - zajęło nam 4 lata zanim na świecie pojawiła się nasze 1 dziecko, oblataliśmy wielu lekarzy - I tych gorszych I tych lepszych I zdecydowanie lepiej nie tracic czasu na tych gorszych. Dopiero połączenie kliniki i wiedzy z forum (nie tak to powinno wyglądać, a jednak wiele rzeczy stąd wyciągnęłam) dało nam sukces. Polecę Ci jeszcze blog [url]https://www.mamapoinvitro.pl/[/url] prowadzony przez Niki456 z forum. Ja ostatnio tam sama publikowałam swoją historie i mam spisane dość szczegółowe badania od endokrynologa I hematologa (obaj to dobrzy specjaliści w swoich dziedzinach - u obu sie konsultowałam w czasie starań i w czasie już trwania In Vitro). Może to będzie dla Was jakiś punkt zaczepienia. W każdym razie - mam szczerą nadzieję, że u Was to nie jest skomplikowany przypadek i szybko uporacie się z tematem, chociaż polecam mooocno uzbroić się w cierpliwość - to wszystko trwa dłużej niż by się zakładało.
Lia jest dokładnie tak jak piszesz, że po prostu kiepsko trafiłam, choć liczyłam na minimum. Zwłaszcza że byłam nakręcona na wynik przez zbliżającą się owu. Myślałam, że powie mi chociaż kiedy mogę liczyć na łaskawe okienko pęknięcia pęcherzyka, a tu lipa. Nie zawiodły mnie za to Staraczki, bo gdzieś czytałam ile potrafi rozrosnąć się pęcherzyk w ciągu jednego dnia. Daję sobie jeszcze szansę i nadzieję, że jednak jajo dojrzało. A z dobrych wieści to powiem, że przekonałaś mnie komentarzem odnośnie rodziców - chociaż na ten moment powiedziałam tylko mamie. Poczułam ulgę, ale też cieszę się, że nie drąży i nie jest zbyt natarczywa w tym temacie. Dziękuję za Twoje wsparcie 🤍
Emka ja też się naczytałam, że kliniki są nastawione na robienie pieniędzy, ale jeżeli się tym zajmują to podeszłam do tego w ten sposób, że muszą się znać. Chociażby w odczytach i interpretacji wyników. Idziemy tam z planem i nastawieniem, że trzeba już podjąć szczegółowe działanie. Możemy się tylko rozmijać z czasem owulacji, a możemy stanąć oko w oko z ciężkim problemem. Postawiliśmy granicę finansową na dany moment i nie będziemy o dalszych badaniach decydować "na już" podczas wizyty w klinice, bo możemy być w emocjach. Niektórych rzeczy nie przeskoczymy sami. Jest strach przed kliniką, jej nazwą i jej przeznaczeniem, ale to nie definiuje mojej płodności. Dobrze, że Ty też działasz z mężem. To uspokaja i daje pewne poczucie bezpieczeństwa. Moce usciski 🤍 ja też Wam kibicuję 🤍
Aleksarna - doceniam jednak ten gest doktor, że policzyła mnie mniej. Telefonicznie przygotowano mnie na 360zl, a skończyło się na 250zl. Rozumiem też, że kupuję jej czas i wiedzę, choć nie spełniła moich oczekiwań. Spotkanie mogło wyglądać tak samo jeżeli chodzi o oschłość, ale liczyłam na więcej konkretnych informacji w temacie dojrzewających jajeczek oraz ogólnego stanu zdrowia. Gdyby zmieniło się tylko to, byłabym zadowolona z wizyty. Tak jak jest teraz to zostawiła mnie z niczym. Ja rozumiem, że monitoring to nie jedno spotkanie a kilka następujących po sobie, żeby sprawdzić czy jajo dojrzewa i czy pęka. Tylko nie dawała mi spokoju myśl po ostatnim cyklu, bo był inny i chciałam to skonsultować, bo wiedzą w internecie jest, a z drugiej strony tu każdy może napisać wszystko... No i wyjścia są tylko dwa. Poddaję się i zarzucam temat, wracam do swojej rutyny - ALE mam dla siebie w takim przypadku tylko jedno wymaganie - przestaję myśleć o dziecku i przyjmuję tą sytuację jako mój świadomy wybór, że nie chcę się starać i nie chcę dziecka. Jak na ten moment to wyjście nie jest dla mnie do przyjęcia. Zostaję więc z drugą opcją - staram się i robię co w mojej mocy żeby się udało i pilnuję żeby nie zwariować 🙃
Jaszczureczka jestem Ci przeogromnie wdzięczna za Twój komentarz 🤍 bardzo mi pomógł konkretnie się przygotować i przemyśleć parę rzeczy. Sama klinika nie jest dla nas na ten moment wyborem z nastawianiem się na ciężkie sprawy i wyciąganie ciężkiego kalibru jakim jest ivf. Nastawiamy się za to na konkretny przegląd, bo do tej pory zwlekaliśmy z tym, niestety. Z tą właśnie myślą tam idziemy. Po Twoim wpisie mogę powiedzieć, że jesteś dla mnie nadzieją, że można zdobywać wiedzę na własną rękę i nie jest to bez znaczenia. Uściskaj w moim imieniu swój mały cud 🤍
Przykre doświadczenie, gratuluję Ci, że udało Ci się wrócić do siebie, do swoich potrzeb i widzę na wykresie,że promyczek nadziei wrócił - jest owulka🧡. Bardzo przykro słyszeć,że jesteś ofiarą gwałtu...i że nawet to nie potrafi lekarki uwrażliwić. Bardzo nieempatycznie się zachowała, niezależnie od zawodu i ukierunkowania. Nie dziwię się, że Ci przeszła ochota na starania po takim spotkaniu i badaniu. Ja też czasami tak się czuję po badaniach, że nie mam ochoty,by fizycznie cokolwiek naruszało moja przestrzeń. Jeszcze będzie pięknie, Aurore, wierzę w to 😘
Aurore- przykro mi to tak brutalnie pisać - rzecz w tym, że nie można, TYLKO trzeba samemu drążyć tematy. Klinika Was sprawdzi pod kątem ginekologicznym - hormony estradiol, lh, fsh, progesteron, AMH (hormon antymullerowski, który odpowiada za rezerwe jajnikową), wymazy dla obojga w kierunku myloplazma, ureaplazma, chlamydia trachomatis, Twojego męża wyślą na badanie nasienia (I tu polecam badania rozszerzone od razu w klinice lub w ośrodku, który bada cały materiał ręcznie - nacieliśmy sie z mezem na podstawowy seminogram w Diagnostyce gdyż pokazywały lepsze wyniki niż były w rzeczywistości, badanie podstawowe w klinice dawało podobne wyniki) i konsultacje u androloga z usg, Tobie sprawdzą monitoring czy jest owulacja (moze dadzą od razu recepte na zastrzyk na pęknięcie pęcherzyka do domu np.ovitrell, gdybys miała zespol niepękającego pęcherzyka) i tyle. Teraz jedna uwaga techniczna - z tego co pisały dziewczyny na forum z invicty - nie masz jednego lekarza do konsultacji tylko tego co akurat ma dyżur i nie ma do niego bezposredniego kontaktu - co wizyte mozesz miec inna osobe na konsultacji, a caly kontakt z lekarzem jest przez koordynatorki. Miej na wizycie karteczke z pytaniami, kwestiami, ktore wyjasnic z lekarzem, pamietaj ze zaplaciliscie kase za usluge wiec niech Wam wszystko wytlumaczy jak należy. Mów, że już rok się staracie - wtedy nie powinno być problemu ze skierowaniem na drożność jajowodów (sonoHSG - mozna zrobic na NFZ) żeby nieco przyspieszyc proces tej diagnostyki. Cud pierwszy wyściskany, drugi, ktòry jest w brzuchu bez wspomagania ze strony kliniki niedługo się pojawi na świecie ;)
Aurore, bardzo mi przykro z powodu tak niekomfortowej dla Ciebie wizyty u ginekologa. Przerażające jest to, że lekarz, czyli osoba, od której powinniśmy dostawać wsparcie daje takiego negatywnego kopa. Zwłaszcza, że jest to kobieta i powinna (w teorii) rozumieć, jak silny jest nasz instynkt macierzyński... Ale taki jest właśnie dzisiejszy świat... Kobieta kobiecie wilkiem. Pamiętaj, Kochana, że jesteś silna i godna podziwu za to, że walczysz. Nigdy nie zapomnij, że nie jesteś sama w tej walce. Jesteśmy tutaj dla Ciebie, aby Cię wspierać i pomóc Ci w każdy możliwy sposób. Wierzę, że wszystko będzie dobrze i że wkrótce odniesiesz sukces w swojej walce. Trzymam za Ciebie kciuki i ślę mnóstwo wirtualnych przytulasów. A co do Rodziców... Miałam podobne obawy. Teściowi nie powiedzieliśmy o naszych staraniach, bo ani ja ani Mąż (z własnym ojcem!) nie mamy z nim zbudowanej jakiejś szczególnie bliskiej relacji. Natomiast powiedziałam Rodzicom. Powiedziałam im w momencie, gdy szłam po raz pierwszy na HSG. Też się bardzo bałam tej rozmowy, zwłaszcza, że moi Rodzice są mocno wierzący, a mi się tliły już gdzieś z tyłu głowy hasła "inseminacja" i "in vitro". Byłam tak bardzo wzruszona ich zrozumieniem i stanięciem po mojej stronie (a nie stronie Kościoła, który jest dla nich ważny), że nie masz pojęcia. Wierzę, że i Wasza rozmowa będzie w tym kierunku. Wierzę, że nasi Rodzice (o ile mamy zbudowaną z nimi dobrą relację) chcą dla nas dobrze i będą wsparciem, a nie dodatkowym obciążeniem w tej trudnej walce (zwłaszcza przecież psychicznie trudniej). I za to trzymam kciuki. Oby wszystko szło w dobrym kierunku...
Aurore a czy mialas USG typowo pod katem pcos/pco? Tzn takie 2-5 dc ?
Madeleine to fakt, że nie zachowała się empatycznie, ale naprawdę kichać to. Zależało mi tylko na profesjonalizmie. Mogła chociaż dać mi kawałek informacji o moim ogólnym stanie zdrowia, a zostawiła z wiadomością, że jest pęcherzyk 1mm ale w sumie to ona nie wie czy to przed czy po. Czasem mam wrażenie, że nikt za pieniądze mnie tak nie zdiagnozuje jak to, czego sama się tu nauczę.
Jaszczureczka kłaniam Ci się w pas! Znowu muszę Ci ogromnie podziękować za tę wiadomość. Spisałam już te wszystkie hormony, o których piszesz i szczegóły dot. badania nasienia. Chcę zrobić to w miarę możliwości na NFZ lub prywatnie jeszcze przed wizytą w invikcie żeby nie wydać 300zl tylko po to żeby usłyszeć, że bez tych badań to nic nie można powiedzieć. Jako, że jeszcze nie nastawiam się na grube rzeczy to też nie mam większych oczekiwań wobec nich. Chcę żeby zinterpretowali badania w sumie i powiedzieli co dalej. Jeżeli tak to będzie wyglądać to będę już poza kliniką szukać konkretnego lekarza, który na stałe mnie poprowadzi. Dziękuję jeszcze raz za Twoje rady 🤍 są dla mnie nieocenioną pomocą! Wszędzie czytam Twoje komentarze. Gratuluję drugiego, naturalnego cudu 🤍 i życzę Ci łatwego rozwiązania. Uściski!
Zosis to jest właśnie to, o czym piszesz - ten strach gdzieś znikł jak już słowa wyszły z gardła, a takie rzeczy jak starania czynią cuda i zupełnie inne rzeczy stają się wazne. To co wydawało nam się problemem i czego się baliśmy nagle przestaje istnieć. Uściski dla Ciebie, dziękuję że jesteś 🤍
Kasiek takie usg miałam z 6 lat temu. Jeszcze wtedy mogłam sobie na to pozwolić z czasem, żeby stawiać się u gina codziennie. Pęcherzyki ładnie się kształtowały, dojrzewały i pękały umożliwiając zapłodnienie. Na tamten czas gin nie widział nic podejrzanego pomimo mojej operacji. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele się mogło zmienić w tym czasie. Spisuję też od Was, innych Staraczek listę wszystkich badań, które warto mieć, albo na które będę musiała się przygotować i dyskutować z lekarzem. To miłe, że się o mnie troszczysz pomimo swojego złego okresu - dziękuję 🤍 trzymaj się kochana 🤍