Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 23 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Wyboje mojego życia.
Dodaj do ulubionych
1 2 3

23 września 2023, 10:08

13cs 14dc
Czyli w moim cyklowym kalendarzu późna wiosna. Czekam na lato (owulacja).

Odpoczywam od pracy i spędzam urlop w rodzinnym gronie. Organizujemy sobie mały obóz zdrowotny: długie spacery, umiarkowana aktywność i nasz 3 dniowy post.
Mamy oboje więcej czasu na rozmyślania i wspólne rozmowy. Więzi rodzinne są dla nas bardzo ważne, ale wiadomo że czasem nic na siłę nie jesteśmy w stanie zrobić.

Podjęłam ciężki dla mnie krok, który sprawił że urosłam w oczach męża. Pozwoliłam mu zobaczyć, że naprawdę temat posiadania dziecka i co miesięcznego poczucia straty jest już przeze mnie dość przepracowany (nie mówię, że dobrze przepracowany, bo zdarzają się gorzkie momenty). Powiedziałam teściowej o naszych problemach.
Było ciężko.
Wzielam głęboki wdech i praktycznie tylko na nim wyrecytowałam cały okres naszych starań. Czułam tylko, że oczy zrobiły mi się wilgotne, ale że bardzo nie lubię się rozczulać to zostawiłam łzy dla siebie.

Temat nie został rozwinięty. Usłyszałam tylko radę, żeby się nie denerwować i będzie dobrze. Tak tutaj jest. Sucho.
Mąż jest bardzo pragmatyczny. Interesują go tylko fakty, realistyczne rozważania a nie emocje. Jest czułym i empatycznym człowiekiem, ale nie widzi sensu w ciągłym rozgrzebywaniu tematu i rozmawianiu o uczuciach. Utonelam więc na chwilę w poczuciu bezradności i niezrozumienia.

Miedzy mną a mężem jest kilka dobrych rozmów - pełnych uczucia, wsparcia i zrozumienia. Ale jest też kilka sprzeczek - poczucia urazy, dystansu.

Nie wiem co będzie w tym cyklu.
Mimo wszystko jest spokojnie. Powtarzamy procedury poprzedniego miesiąca i jesteśmy dobrej myśli. Reszta nie jest już w naszych rękach.
_____
Życie jest cudowne.
Składa się z małych chwil, które nadają mu ten właściwy smak i spokój.
A potem jest okropne. Wręcz ocieka samymi gorzkimi emocjami.
A później znowu potrafi być piękne.
To są tylko chwile, kawałki naszego życia. Pomiędzy tą cudownością i makabrą jest po prostu zwyczajnie, prozaicznie, wręcz rutynowo.
Chwytam te dobre chwile. Wdycham je i zatrzymuję głęboko w swoim wnętrzu, a gdy będzie okropnie odetchnę i dzięki temu przetrwam.
Życie takie jest.
Rozczulające, krzepiące, cudowne, okropne, podłe, gorzkie, zwyczajne, nudne. I oszałamiająco piękne.

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 września 2023, 10:12

14 października 2023, 12:59

Jestem gdzieś pomiędzy końcem a początkiem.
Końcem 13, a początkiem 14 cyklu starań.

Jest ostatni dzień 13 cyklu. Plamienie jest już tak duże, a towarzyszący temu spadek temperatury nie pozostawia mi żadnych złudzeń.

„Pytasz wciąż co tam u mnie, czy coś…
Czy zmieniło się tu?
Chyba nie.

Znowu dziś, chciałem odmienić świat,
ale z tego i tak nie wyszło nic.

Smutna twarz.
Czy to już jestem ja?
Czy to ten, kogo ty tylko znasz.
Ja i tak przecież nie zmienię się,
Choćbym nie wiem naprawdę jak chciał.

Tylko pstryk i już nie ma mnie.
Czasem bardzo tego chcę.
Zostawić wszystkich was.
Szukam czegoś przez cały czas, co zatrzyma mnie.

Wszystko drży i przeszkadza mi śmiech.
Lepiej odejdź już stąd.
Zostaw mnie.

Nic, to nic.
Przecież wiesz, przejdzie mi tylko deszcz zmyje z szyb brudny śnieg.

Tylko pstryk i już nie ma mnie.
Czasem tylko tego chcę
I już nie starać się.

Siedzę sam w tej wieży bez dna.”

Myslovitz – Wieża melancholii

_____
Dziś będzie początek nowego.
Początek 14 cyklu.

Dziś jest nów.
Pierwszy dzień nowego cyklu księżyca.

Zbieram siły.
Jutro będzie lepsze.

Wiadomość wyedytowana przez autora 14 października 2023, 13:00

22 października 2023, 10:37

14cs 9dc
Czy można powiedzieć, że końcówka ostatniego cyklu mnie przetyrała?
Tak, bo dałam się ponieść. Znowu w moich myślach pojawiła się nieustająca chęć posiadania dziecka za wszelką cenę. Wróciło to przekonanie, że jestem w stanie coś zmienić biorąc sprawy w swoje ręce, ale później dostałam sprowadzającego na ziemię kopniaka w tyłek.

Jest już lepiej.
Kolejne przegadane godziny z mężem mam za sobą i one pomagają. Wyciągnął mnie z dołka, w którym dopadły mnie znowu te niebezpieczne myśli – „Jesteś pusta.”, „Nie możesz dać mu rodziny, o której marzy.”, „Jak ma być z tobą szczęśliwy.”
Kiedy myślałam, że rozpracowałam je wcześniej to one wróciły i przygniotły swoim ciężarem. Ta apatia i obojętność zaczynała już bardzo go denerwować, gdy obserwował mnie z boku.
Udało mi się przyznać do moich myśli. Całkiem odkryć to, co grało mi w głowie przez ostatni czas. Wcześniej wstydziłam się tego i nie mówiłam o tym głośno. Podświadomie czułam, że to... Złe?
Przemówił mi do rozsądku. Jego mowa nie jest przyjemna i nie głaszcze mnie po głowie mówiąc, że wszystko będzie dobrze – tego bym nie zniosła. Zaklinanie rzeczywistości czy słodkie kłamstwo nie jest dla mnie. Poukładał więc mnie na nowo. Zredefiniował nasze małżeństwo i czuję się lżej. Czuję, że nie działam w presji i czerpię siłę z jego poczucia spokoju.

Wydawało mi się, że zaakceptowałam fakt, że możemy zostać we dwójkę już do końca i miałam rację – tylko mi się wydawało.
Uczę się, że nie muszę dostawać od życia tego, czego chcę. Tego, co będzie łatwe i przyjemne.


______
Bardzo podnosi mnie na duchu myśl, że udało mi się jeszcze bardziej zbić prolaktynę.

Poziom prolaktyny:
- z dnia 21.03.2014 wynosił 32,5 ng/ml
- z dnia 19.04.2023 wynosił 31,2 ng/ml
- z dnia 12.08.2023 wynosił 25,7 ng/ml
- z dnia 21.10.2023 wynosi 17,3 ng/ml

Najmniejszy poziom jaki osiągnęłam w życiu.
Przypomnę, że po kuracji Dostinexem był wzrost do 47,7 ng/ml!

Kuracja trwała: od 10.05.2023 do... Prawdopodobnie będę jeszcze brać do końca roku.
Zastosowałam: 1x dziennie 500mg Niepokalanek firmy Aliness
Kolejne badanie zrobię pewnie w styczniu i później zmniejszę dawkę 1x na 3 dni.

Wiadomość wyedytowana przez autora 22 października 2023, 10:45

25 października 2023, 13:55

14cs 12dc

W tym ponurym, zlanym deszczem i brzydkim dniem wracam od ginekologa z planem. Dzisiaj stałam się pacjentką Gdyńskiej Gamety i wylądowałam pod skrzydłami dra Wojciecha Śliwińskiego.

Wybrałam się tam z mężem - przy krótkim przedstawieniu sprawy przez telefon takie zalecenie dostaliśmy od pani z recepcji. Wejście do kliniki, wypełnienie formularzy kontaktowych i zgód wszelkiego rodzaju wprawiło mojego męża już w lekkie zdenerwowanie. On nie bardzo przepada za takimi miejscami jak przychodnie, szpitale czy kliniki, więc gdy przeczytał pytanie o udostępnieniu danych w przypadku śmierci już rzucał mi nerwowe spojrzenie.

W poczekalni uczucie poddenerwowania przeszło na mnie, a mąż już rozluźniony mówił mi jak bardzo się cieszy, że jesteśmy tutaj razem i że ma dobre przeczucia co do tego lekarza. Sama czułam się jakbym miała zdawać ponownie maturę ustną z natychmiastowym wynikiem. Przyszliśmy z dobrym, półgodzinnym zapasem czasu i moim oczom nie mogła umknąć kobieta siedząca prawie naprzeciwko mnie z lekkim zarysem ciążowego brzuszka. Miałam wrażenie, że przeszywa mnie wzrokiem, jakby chciała mi powiedzieć, że jeszcze niedawno siedziała na tym samym krześle i denerwowała się równie mocno jak ja. A może tylko przyglądała się mi, bo byłam przemoczona od deszczu i siedziałam w swoim ulubionym gigantycznym swetrze, który miał mi dać złudne uczucie komfortu. Wymieniłyśmy tylko słabe uśmiechy i po jakimś czasie obie zniknęłyśmy sobie z oczu idąc do naszych gabinetów.

Lekarz okazał się specjalistą w pełnym tego słowa znaczeniu. Choć odniosłam wrażenie, że jesteśmy dla niego błahym przypadkiem, bo nie mamy za sobą aż tak skomplikowanej historii jak niektóre z Was. Zebrał od nas bardzo szczegółowy wywiad dotyczący naszych starań do tej pory, stanu naszego zdrowia i obaw.
Dla męża nie miał żadnych wytycznych. Po analizie badań nasienia stwierdził, że nie są potrzebne żadne dodatkowe badania, bo są na świetnym poziomie.
Ja z kolei po dokładnym zbadaniu nie usłyszałam po raz pierwszy nic strasznego. Nie straszył mnie PCOSem i uspokoił mówiąc, że nie widzi żadnych anatomicznych nieprawidłowości, które mogłyby skutkować niepłodnością. Być może zobaczył moją małą frustrację, bo zaraz dodał że jakaś przyczyna tego, że nam nie wychodzi jednak musi istnieć. Na wspomnienie o kuracjach niepokalankiem tylko uśmiechnął się pod nosem i nie skomentował tego w żaden sposób. Wyniki i tak mówiły same za siebie. Wyraził za to swoje zdecydowane zdanie dotyczące suplementacji inozytolem czy NAC - wg niego nie są to rzetelne sposoby poprawiania płodności i nie przemawiają za tym wyniki badań naukowych.

Założył dla nas dość długi plan działania z podzieleniem go na trzy etapy, które zapewne są standardowym postępowaniem chociaż dla nas jest to zupełna nowość.
Z chwilą rozpoczęcia kolejnego cyklu zaczynamy pierwszy (i mam nadzieję, że ostatni z pomocą medyczną) etap naszej drogi do zostania rodzicami.

Stymulacja letrozolem.
Monitoring owulacji u gina.
Jazda.

Wiadomość wyedytowana przez autora 25 października 2023, 14:01

2 grudnia 2023, 09:18

15cs 2dc

Doczekałam się zakończenia wydłużającej się 14-nastki.
Nie mogłam spodziewać się niczego innego jak tylko powtórki z listopada ubiegłego roku, czyli przeczekania bezowulacyjnego cyklu. Te dwa miesiące są niemalże bliźniacze w swoich wyglądach, gdy porównuję je na wykresach, długościach trwania i całej reszty objawów, które mogłam obserwować.

Jest zdecydowanie łatwiej, gdy już doświadczona większą obserwacją swojego organizmu po tych ponad dwóch latach widzę pewien schemat. Organizm potrzebuje się oczyścić i (tak myślę) przygotować do dalszej walki. Rozumiem go i szanuję. Wiedziałam jak będzie wyglądał, gdy usłyszałam na ostatniej wizycie, że nie ma śladu wskazującego na przygotowanie się do owulacji.
Czekałam więc grzecznie i chociaż robiłam swoje to nie nastawiałam się na cud w tym miesiącu.

_____
Plany na piętnastkę są już bardzo wyraźne.
Od jutra (3dc) zaczynam przyjmować letrozol. Branie tabletek zakończy się w 7dc.
Umówiłam już monit na 13.12. zgodnie z zaleceniami lekarza.

To są dwa kroki, na których teraz wyląduje całe moje skupienie.
Staram się twardo stąpać po ziemi i nie odlatywać zbyt daleko. Za bliskie wznoszenie się do słońca potrafi spalić skrzydła, a lądowanie jest okrutnie bolesne. Oczywiście łapie się na tym, że planuję piękne chwile, ale jednocześnie chcę przygotować się na kolejny policzek w twarz.

Czy jestem bliżej? Czy dalej?
Nie wiem.
Przestało mieć to dla mnie znaczenie.
Ufam Bożemu planowi i wiem, że wszystko się poukłada zgodnie z nim, więc i na dziecko przyjdzie odpowiednia pora.

Cieszę się szansą, którą dostaliśmy z mężem dzięki tej stymulacji.
Cieszę się towarzystwem osób, które doskonale rozumieją przez co przechodzę.

13 grudnia 2023, 13:46

13 grudnia.
13 dzień cyklu.
15 cykl starań.

Dziś miałam wizytę kontrolną, żeby podejrzeć co udało mi się wyhodować i jestem bardzo mile zaskoczona.

Stymulacja dała mi dwa bąble, po jednym w każdym jajniku. Jeden 18mm i drugi 20mm. Endometrium pulchniutkie i bardzo się podobało Panu Doktorowi.
Dostaliśmy zalecenia, żeby działać od dziś przez kolejne trzy dni. Pęcherzyki mogą pęknąć jeszcze dziś same, ale żeby nie kusić losu dostałam też Ovitrelle, który mam sobie podać jutro wieczorem.

W zaleceniach test ciążowy mam wykonać 29.12.
Tu następuje chłodna kalkulacja:
- test wskazuje pozytyw - robię betę plus progesteron i wysyłam wynik mmsem na podany numer.
- test wskazuje negatyw - zaczynam kolejną stymulację letrozolem i kolejny monit.
___
Cieszę się, ale czy w ogóle mogę?
Wybucham niepohamowaną radością i za chwilę sama się stopuje, żeby czasem czegoś nie zapeszyć.
Patrzę jak entuzjastycznie reaguje mąż i czuję ciepełko na sercu.
Już tyle razy dostałam po dupie.
Kolejna szansa.
Czuję się jak na samym początku.
Wiem, że jeżeli zobaczę negatyw to znów przyjdzie rozczarowanie z pierwszych miesięcy starań. Albo może nawet gorsze.

29 grudnia 2023, 10:16

15cs 29dc

Dzień planowanego testowania i szukania dwóch kresek.

Zasnęłam spokojnie. Wstałam spokojnie.
Zrobiłam testy i zostawiłam je na podłodze. Przecież jeżeli druga kreska ma się na nich pojawić to nie „mignie” a zostanie na dłuższy czas.
Nie było jednak na nich niczego więcej.
Rzeczywistość nie zostawiła mi żadnych złudzeń, kiedy zobaczyłam na testach wyraźną jedną kreskę i ani cienia nadziei na drugą. Ten obrazek uderzył mnie trzykrotnie, bo dla pewności stwierdziłam że zrobię trzy różne testy.

To wszystko dzieje się jakby obok mnie.
Próbuje mnie dotknąć i zranić do żywego.
Boli…
Boli jak myślę o tych dwóch cudownych pęcherzykach, które widziałam na własne oczy.
Boli szansa, która okazała się ślepakiem. Podwójnym ślepakiem.

Mąż mówi, że jest ze mną coraz gorzej po każdym negatywnym teście, a mnie to rani i sprawia, że jeszcze bardziej chce mi się płakać. Byłam gotowa, chłodna i zdystansowana – tak jak chciałam do tego podejść, ale to nie sprawiło, że porażka odbiła się ode mnie jak od niewidzialnej tarczy.

Przydusił mnie stłumiony szloch.
Łzy i tak same popłynęły.

Jest mi już lepiej.
______________
Czekam na pojawienie się okresu.
Jeżeli nie pojawi się do poniedziałku to muszę skontaktować się z lekarzem czy wszystko jest w porządku.

Zostały jeszcze dwie próby stymulacji letrozolem.
Powtarzamy procedurę, ale negatywnych testów nie chcę już powtarzać.

Zostaje mi kropla nadziei.
Choć demony w mojej głowie szepczą mi, że nigdy nie usłyszę jak ktoś mówi do mnie „mama”.

Wiadomość wyedytowana przez autora 29 grudnia 2023, 10:45

5 stycznia, 09:01

16cs 7dc
2cs z letrozolem.

Po ostatnim zatestowaniu i zobaczeniu bieli musiałam jeszcze czekać jeden długi dzień na pojawienie się okresu. W końcu przyszedł i doszczętnie zniszczył moją nadzieję.

Końcówka zeszłego roku okazała się prawdziwym pojazdem mojej psychiki.
Oczekiwanie i złudna nadzieja sprawiły, że prawie zaczęłam chodzić po ścianach. Nie potrafiłam się skupić na niczym innym jak tylko na swoich objawach i odliczaniu dni do wykonania testu. Ponad to grudniowe wydarzenia, które napotkaliśmy po drodze były mniejszym sprawdzianem dla naszego związku. Ta wielka chmura mojej niepewności zniknęła, gdy otrzymaliśmy dobre wiadomości na monicie owulacji i mogłam się autentycznie cieszyć, że może w końcu jesteśmy na dobrych torach i nie wykoleimy się jak za każdym dotychczasowym razem.

Moje dobre nastawienie skończyło się gdy zobaczyłam samotną kreskę.
Co tym razem poszło nie tak? Już mi się nie chce o tym myśleć.

Przez kilka dni trwałam w walce ze swoją głową. Kompulsywne, okropne myśli, które ciągle gdzieś mi przeszkadzały. Niepewność i utrata poczucia własnej wartości.

Źle liczyłam cykle oszukując sama siebie.
Wystartowałam z licznikiem od lipca 2022 roku, a powinnam doliczyć do tego jakieś 8 cykli, bo przestaliśmy mieć coś przeciwko żebym stanęła z brzuchem na ślubnym kobiercu i zaczęliśmy się na luźno starać pół roku przed ślubem – czyli czerwiec 2021… Powinnam więc oznaczyć go jako 24cs?
Pamiętam doskonale ten czas, kiedy tu wpadłam i kiedy czytałam wpisy innych dziewczyn. Widziałam wtedy oznaczenia 10cs….13cs...17cs… i myślałam sobie – szmat czasu, oby mnie to nie dosięgło, bo nie wiem jak sobie z tym poradzę uwzględniając te wszystkie jazdy z początków starań.

Koniec.
Koniec z tym bagnem. Muszę stąd wyjść, bo oszaleję.
Zamierzam żyć, walczyć i nie dać sobie odebrać resztki siły.
Przecież gdy nie było wizji dziecka w naszym życiu, tylko mogło ono wpaść – wyglądało to zupełnie inaczej. Dlaczego mam dawać się bić po głowie ciągłym uczuciem straty?

__________
Środa 10.12 przypada mi wizyta w klinice na monit. Zobaczymy co znów się tam dzieje i czy mogę liczyć na ładną owulację.

Plany na najbliższy czas:
- Pesymistyczny scenariusz – nie zostanę matką już nigdy, bo wszystko to nie sprawi żeby zadział się cud.
- Mniej pesymistyczny scenariusz – jeszcze się naczekam na ciążę, ale będziemy musieli rozpocząć przygotowania do in vitro, więc z brzuchem mogę chodzić dopiero w 2025r.
- Optymistyczny scenariusz – zostaje nam jeszcze jedna stymulacja oprócz aktualnej, a później podchodzimy do inseminacji. Jeżeli będzie sukces to z brzuchem mogę wylądować do czerwca 2024r.
- Optymistyczny scenariusz niepoprawnej wariatki – ciąża wypala w aktualnym cyklu i rodzę jeszcze w tym roku.

_________
Edit wizyta 10.01.2024:
- endometrium pulchniutkie,
- prawy jajnik praktycznie pusty,
- lewy jajnik ma pęcherzyk 23mm.
Na wizycie podano mi od razu Zivafert w zastrzyku stymulujący pęknięcie pęcherzyka.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 stycznia, 19:47

24 stycznia, 09:24

16cs 26dc
2 cykl starań z letrozolem.

Dzień testowania.
______

Budzik nie musiał wyć jak co dzień żebym się obudziła. Oczywiście, że go wyprzedziłam i zmierzyłam temperaturę. Widząc ten jakże zacny spadek już wiedziałam co pokaże mi „patyk prawdy”.

Czy się myliłam? Oczywiście, że nie.
Zanurzając go w kubeczku i widząc jak się wybarwia już widziałam walącą po oczach jedną krechę.

Postanowiłam mieć to w dupie.
Ubrałam więc uśmiech szaleńca i z uporem maniaka stwierdziłam, że się nie dam.
Zostawiłam test i zrobiłam w tym czasie swoje rzeczy, którymi zajmuję się zwykle przed porannym prysznicem.
Ten zasrany patyk wręcz się ze mnie śmiał, ale cóż… Przecież mam to w dupie. Wywaliłam od razu dziada, żeby dłużej na niego nie patrzeć i… zaczęłam się śmiać. W głos.

Zrobiło mi się szkoda ale nie siebie, tylko tych wszystkich osób, które wierzyły w mój książkowy wykres i wynik idealnego progesteronu w 7dpo. Wszyscy dali się nabrać, a tu „surprise motherfucker!” (ten kto „Dextera” oglądał ten wie).
Dobry żart co nie?

Oddycham z ulgą, bo nie dałam się ponieść tej fali ślepej i złudnej pewności wyniku.
Jestem z siebie zadowolona, bo nie uroniłam ani jednej łzy.
Skończyło się.
Przy ostatnim nieudanym cyklu powiedziałam tej suce (niepłodności) dosyć. Nie dam się szmacić i poniżać. Płakać na jej zawołanie i tańczyć tak jak mi zagra. Nie zrani mnie już więcej.

Mogę sobie teraz patrzeć na nią jak stoi obok mnie i próbuje dźgać mnie tym nieudanym testem, powtarzając w kółko – haha! Nie udało się! Ale jesteś zjebana! Na pewno jest z Tobą coś nie tak! Wszystkim się udaje, a Ty co? Gdzie Ty jesteś? Co Ty masz?

Dość!
Gapię się na nią i pomalutku zaczynam się śmiać coraz głośniej.
Boże czy to już szaleństwo?
Czy już do końca postradałam zmysły?
Wyprała mnie z wszelkich uczuć. Stałam się obojętna, bo chyba tego właśnie chciała.

Nie dam się. Widzę, że ten mój „demon” jest w szoku gdy nie daję się złamać.
Nie zaszczycę jej ani słowem.
Jebać to.
______

Ten poranek to już historia. Chwila, która minęła.
Cieszę się życiem.
Jestem wdzięczna, że mój mąż budzi się obok mnie. Wiem, że dopóki mamy siebie - mamy wszystko.

Czy chcę więcej? Czy chcę pełnej rodziny?
Pewnie.
Czy za wszelką cenę?
Niekoniecznie.
Nie dam sobie zabrać spokoju ducha i szczęścia które mam. Nie oddam jej ani grama mojego życia. Nie dam w zastaw żadnych pieniędzy, zdrowia czy duszy. I nie zrobię wszystkiego, bo mam swoje granice i nie dam się upokarzać w nieskończoność.
Dość.
Tego już za wiele.

Będę uparta.
Czoło mam już twarde, żeby przebijać dalsze mury.
Dupę chyba też, bo tym razem nie poczułam nawet szczypania po laniu.
______

Plan działania:
Czekam na okres.
3-7dc znowu biorę letrozol.
13/14dc monit w klinice.

I śmieję się tej suce w twarz.
______
Edit:
27.01 zaczynam 17 cykl starań.
To 3 cykl z letrozolem.

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 stycznia, 08:06

7 lutego, 16:49

17cs 12dc
3 cykl z letrozolem.

Dziś był monit.
Dziś będzie krótko i rzeczowo.
Nie chcę, żeby ta sucz znów przejęła nade mną kontrolę, chociaż wiadomo, że niektóre myśli same wpadają do głowy. Ale nie mogę się im poddać.

Stan mamy następujący:
3 pęcherzyki.
Na prawym jajniku pojedyncza sztuka wielkości 20mm.
Na lewym jajniku pokazała się parka wielkości 24mm i 17mm.

Czy mam się bać ciąży mnogiej?
Doktor odpowiedział jasno, że gdyby było duże zagrożenie takiej ciąży w moim przypadku to z pierwszej stymulacji mielibyśmy bliźniaki. Teraz liczymy, że cokolwiek zaskoczy.

Zalecenia są równie proste co dotychczas:
Jutro (13dc) zastrzyk zivafert.
Od dziś przez trzy dni mamy działać.

28dc to dzień robienia testu ciążowego i zakończenia etapu stymulacji. Jeżeli zobaczę dwie kreski mam zrobić badanie z krwi. Jeżeli zobaczę negatywny wynik to czeka mnie kolejna stymulacja już w mniejszej dawce i podejście do inseminacji.

Pozostaje mi nic innego jak cierpliwie czekać.
W tym czasie robię swoje - wróciłam do życia sprzed starań. Czyli trzymam regularność treningów i nie zastanawiam się czy moje sobotnie głodówki (posty) źle wpłyną na potencjalną ciążę.

Żyję nadzieją.
Żyję normalnie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 lutego, 16:50

18 lutego, 18:55

17cs 23dc

Przez cały czas staram się rozwiązać problem. Koncentruję na nim moje wszystkie życiowe siły i zaczynam czuć, że to zabieganie jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wywołuje tylko żal do siebie, poczucie że stałam się więźniem czasu i własnego ciała.
Chcę już pożegnać ten ból, na który jestem ciągle narażona. Ciągłe wystawianie się na niego wcale nie czyni mnie silną, jak wielu może przypuszczać.

Odkryłam, że ta walka ma swój początek. Tak jasny, pełen nadziei i niewinnych marzeń o przyszłości.
Już nie biegnę do mety. Mój sprint przestaje mieć znaczenie. Częściej powłóczę nogami. Czasem stoję w miejscu, ale nadal oszukuję ludzi, że to pot na mojej twarzy a nie łzy.
Jak na razie ten punkt końcowy wydaje mi się być gorzki, a nie tak słodki jak na początku.
Zawsze podążałam za głosem serca, lecz robiąc to do tej pory czułam tylko ból i rozczarowanie.
Czy to znak, żeby wyłączyć to siedlisko emocji?
Zamienić piękno powiększenia rodziny w listę obowiązków do odhaczenia?
Stać się kamieniem – oszlifowanym, żeby wszystko po mnie spłynęło? Czy takim z ostrym końcem, żeby nie pozwolić się zranić?

To jest najtrudniejsze zadanie z jakim przyszło mi się mierzyć.
Wcale nie chodzi o tęsknotę. Musiałam wiele razy zajrzeć w głąb siebie i sprostać kłębiącym się we mnie myślom. Brzydkim i ciężkim.

I tak stałam się tą bezpłodną. Kobietą, którą nigdy nie chciałam być.
A teraz walczę sama.

Jestem.
Żyję.
Trwam w rutynie.
Będę istnieć dopóki odnajduję jeszcze siłę w swoim sercu.
Bóg pomału zabiera ode mnie ten instynkt i pozwala mi cierpieć coraz mniej.
______

Staraczko,
Nikt nie zna bólu, w jakim jesteś.
Nikt nawet nie próbuje go zrozumieć…
Nikt nie zna życia jakim żyłaś wcześniej,
Nikogo to nie obchodzi, bo nikogo tam nie było.

Czy zdajesz sobie sprawę z tego co naprawdę się tu wydarzyło?
Czy ktoś jest w stanie zaradzić Twoim wszystkim łzom?

25 lutego, 08:33

18cs 1dc

Stymulacja nie była dla mnie.
Wszystkie trzy próby, pomimo hodowli całkiem ładnych pęcherzyków, okazały się chybionym strzałem. Staram się tego nie przeżywać, co czasem (jak widać po poprzednim wpisie) jest trudniejsze do zrobienia.
Już nie czuję się... Pusta.
Nie czuję się bezużyteczna bo... Tak się po prostu stało.
Jeszcze ani razu nie zobaczyłam pozytywnego testu.
Nie wiem czy kiedykolwiek zobaczę drugą kreskę, ale też nie wiem czy ten moment nie przyjdzie za chwilę. Na całe szczęście te myśli przestały mnie dręczyć i doprowadzać na granicę szaleństwa.
______

Osiemnastka to próba podejścia do inseminacji.
Niechybnie przesuwam swój pionek dalej na tej planszy, ale jeszcze nie widzę mety. Być może ta gra w życie wcale nie ma końca tylko będzie kręciła się w kółko?

Mąż chce iść za ciosem.
Jest gotowy i powtarza, że nie ma już na co czekać. Ja buduję na nim swoją siłę, bo sama jej nie mam. On potrafi wszystko ocenić chłodnym okiem. Potrafi podjąć decyzję, która wiem, że będzie dla nas najlepsza.

Pragnę dziecka, ale był moment zawahania co robić dalej. Czy od razu pakować się w IUI, co da nam zwiększone szanse, czy może odczekać i żyć niezmienionym życiem? Pomimo uczucia braku i tęsknoty to jest nam przecież dobrze i wygodnie, a dziecko oznacza całkowitą zmianę, która przez chwilę mnie sparaliżowała.
W tym momencie wkracza mój mąż, który przerywa swoje obowiązki i tuląc mnie oznajmia, że idziemy dalej. Całuje mnie w czoło i mówi, że on też jest przerażony, ale ta chęć posiadania rodziny jest większa niż strach przed nowym życiem.
Czy będą problemy? Oczywiście, że tak! Przecież to jest życie, więc gdy nie masz problemu to prawdopodobnie leżysz już w grobie i jest Ci wszystko jedno.
W tym momencie wiem, że trafiłam pod dobre skrzydła i mogę oddać mu wszystkie swoje obawy, bo to on rozprawi się z większością problemów naszego rodzinnego życia. I jestem szczęśliwa, bo nasze małżeństwo to przymierze - każde oddaje w nim siebie nie żądajac nic w zamian.
______

Plan:
17cs 29dc - robimy oboje konieczne badania krwi pod IUI. Mamy już wyniki i nie ma żadnych przeciwwskazań biorąc pod uwagę choroby zakaźne.
18cs:
3-7dc - łykam letrozol w zmniejszonej dawce żeby nie wyhodować za dużo bąbli.
5dc (?) - jeżeli już nie będzie krwawienia to robię biocenoze pochwy.
13dc - monit. Sprawdzamy czy jest moment owulacji. Jeżeli tak to ten dzień staje się dniem inseminacji.
28dc - prawdopodobnie będzie test.

Wiadomość wyedytowana przez autora 25 lutego, 08:48

9 marca, 15:04

18cs 14dc

Dzień, który zostanie zapamiętany jako nasze podejście do inseminacji.

Cała procedura została przesunięta z 13dc na 14dc. Jajo okazało się być jeszcze niezbyt dojrzałe mając 21mm. Hormony też nie ustawiły się zbyt wysoko, więc wczorajszy dzień musiał obejść się smakiem. Dostałam jedynie zastrzyk, który ma stymulować wzrost i pęknięcie pęcherzyka.

Dzisiejszy dzień zaczął się od przebadania nasienia i wyselekcjonowania odpowiedniej próbki. Na szczęście jakość nasienia to nie jest nasz problem, więc spokojnie dostaliśmy kolejne zielone światło.

W samo południe miałam umówioną wizytę na przeprowadzenie procedury.
Było… nawet sympatycznie. Małe zaczepienie tematu z lekarzem, żeby trochę oswoić całą sytuację i czuć się mniej skrępowaną. Przecież moje krocze znajduje się na wysokości jego głowy, więc musiałam to zagłuszyć.
Okazało się, że pęcherzyk urósł do 25mm i jeszcze nie pękł – co jest bardzo wskazane do przeprowadzenia IUI. Byłam zaskoczona, że owulacja nastąpi dopiero dziś wieczorem lub w nocy. Endometrium grubiutkie i pulchniutkie, czyli warunki idealne na chwilowe zameldowanie małego człowieka.

Spodziewałam się bólu podobnego jak przy badaniu drożności. Nic takiego się nie wydarzyło, a samą procedurę określiłabym mianem lekkiego dyskomfortu zbliżonego do badania wymazowego na biocenozę pochwy. Bardziej przeszkadzało mi uczucie wypełnionego po brzegi pęcherza. Całość trwała może z trzy minuty podczas których oprócz gadki-szmatki doktor informował mnie o każdym kolejnym kroku i tym jak przebiega. Usłyszałam, że nie było żadnego problemu z otwarciem szyjki ani z drożnością i podaniem nasienia.
Przez kolejne trzy dłużące się minutki miałam „poleżeć” na tym cudownym fotelu ginekologicznym z założonymi nogami. Leżałam sobie w ciszy, a doktor zniknął za parawanem i zajął się uzupełnianiem dokumentacji. Nie myślałam o niczym i to było świetne uczucie.

Testowanie przypadnie na 28dc, czyli dokładnie za dwa tygodnie.
Nie mam żadnych wytycznych ponadto.
Nie mam żadnych oczekiwań.
______

Czy życie uderzyło Cię tak mocno, że upadłaś?
Czy zaszłaś już tak daleko, że jesteś gotowa na kompromis?
Czy byłaś już tak wysoko, a nagle ściągnęli Cię z powrotem w dół?
Czy byłaś już tak zagubiona, że mogłoby wydawać się, że nikt Ciebie nie uratuje?

Nie wiem jak to jest być Tobą.
Nie wiesz jak to jest być mną.
Obie wiemy co to znaczy być zranioną.
Obie wiemy jak to jest odczuwać ból.

Myślę, że możemy śmiało stwierdzić, że dobre dni nadejdą.

Wiadomość wyedytowana przez autora 9 marca, 15:16

24 marca, 10:07

19sc 1dc

Jest chłodnawy niedzielny poranek. Słonko delikatnie przebija się przez chmury i daje małą nadzieję na to, że ten dzień nie będzie do końca stracony. Zasiadam przed laptopem z filiżanką kawy przed sobą i całym workiem kłębiących się myśli we mnie.

Wczoraj przypadł ostatni dzień cyklu.
Wczoraj miałam testować czy nasze pierwsze podejście do inseminacji zakończyło się pomyślnie.
Szybki pomiar temperatury i już wiem, że nic z tego.

Prowadzę wykres temperatury, żeby monitorować swoje ciało, ale absolutnie się nim sugeruję. Nie raz i nie dwa widziałam idealne wyniki, które mogłyby wskazywać na sukces, ale jednak los okazuje się przewrotny. Wszystko zachowuje się bardzo klasycznie – w drugiej fazie cyklu moja temperatura nieznacznie wzrasta i utrzymuje się na tych poziomach.
Sedno tkwi w szczegółach i dopóki w 14dpo nie zobaczę, że temperatura utrzymuje się w górze lub wybija szczyt to nie będę żywiła złudnej nadziei na sukces.

Czuję się dobrze. Bardzo stabilnie. Powiedziałabym, że jestem dość dobrze ugruntowana – jak to drzewo, które już pokonało kilka starć z niepewną pogodą i wichurami. Stoję, unoszę ramiona w górę i czekam aż zaświeci słonko, a ja zakwitnę.
______

Patrząc wstecz widzę, że poprzedni rok mocno podporządkowałam staraniom. Nie potrafiłam w pełni zaakceptować swoich porażek. Zachowywałam pozorny wewnętrzny spokój, a jednocześnie myśli tańczyły jak szalone szukając przyczyny naszych niepowodzeń.

W zeszłym roku odpuściłam… Jednak nie to co trzeba.
Odpuściłam siebie.
Poświęciłam wszystko na zrealizowanie projektu „rodzicielstwo”. Regularne treningi, lepsze odżywianie, dobre samopoczucie, samorozwój i spokój w głowie. To cena jaką zapłaciłam za miniony czas. Nie mam zamiaru znosić tego więcej.

„Nie umarłam”. Nie stało się ogromne nieszczęście, które byłoby zagrożeniem dla mojego zdrowia i życia. Zobaczyłam tylko biały test i wiedziałam, że to tylko chwila która zaraz minie. Oczywiście, że trochę zabolało, ale tym razem nie mam poczucia, że poświęciłam tak dużo w zamian za to, że POWINNO się udać.
______

Mimo, że piszę to ponownie to muszę o tym wspomnieć jeszcze raz, bo jestem z siebie zadowolona. Powróciłam na stare, dobrze znane tory mojego życia i to przyniosło mi autentyczny spokój w sercu. Spokój, ale to nie znaczy, że nie cierpię na ten dziwny rodzaj tęsknoty, która każda z nas czuje chcąc zostać matką. Wiem, że ta pustka w sercu ma zupełnie inny kształt niż wspólny wyjazd na wakacje, zakup nowej torebki czy zjedzenie lodów. Wiem, że takimi rzeczami nie zapcham tej dziury i stwierdziłam, że nie będę na siłę tego robić, bo wpędza mnie to w jeszcze większe poczucie winy.
Akceptuję tą część siebie, która tęskni. Daję jej dojść do głosu i swobodnie się wypowiedzieć czy wypłakać. Nie będę jej tłumić. To niemożliwe, bo jest częścią mnie. Czy ktokolwiek byłby na tyle szalony, żeby odciąć sobie kawałek swojego ciała? Czemu więc mam to robić z własną duszą?

Jestem żoną.
Jestem swoim szefem.
Jestem kobietą.
I jestem (tymczasowo) bezpłodna.
______

Czas stał się teraz moim sprzymierzeńcem.
Kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata i tak przeminą.
To nieuchronność naszego życia, którą też akceptuję.

Robię więc swoje:
- zachowuję regularność wspólnych treningów z mężem, gdzie nawzajem się motywujemy,
- nie żrę gówien na poziomie dziennym, a gdy już mi się zdarzy to utrzymuję dobrą „relację” ze swoim jedzeniem, bo wiem że tak mała ilość w porównaniu do codziennej rutyny mi nie zaszkodzi,
- inwestuję w swój rozwój zawodowy, chcę znowu się szkolić, chcę rozwijać swoją firmę i stawać się lepszą specjalistką,
- uczę się odpoczywać, ale tak prawdziwie - nie z telefonem w ręku i nie będąc bierna dla świata,
- nadal staram się o dziecko, a później postaram się wychować je najlepiej jak potrafię.

Prowadząc ten plan od początku roku widzę jak mocno się zmieniłam.
Znowu myślę sobie „nie umarłam”, ale może jednak tak było?
Musiałam umrzeć, aby stać się tą lepszą wersją siebie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca, 10:11

7 kwietnia, 14:54

19cs 15dc

Nie ma drugiego podejścia do inseminacji.
Nie wszystko w życiu zgrywa się tak jak powinno.

Kolejna próba wg obliczeń dni cyklu powinna być wczoraj. Niestety kilka rzeczy złożyło się na siebie i nie mogliśmy fizycznie wszystkiego domknąć.

Mój lekarz prowadzący w tym dniu znowu nie pracował.
Lekarz "zastępczy", u którego byłam już dwa razy i wykonywał nam poprzednią IUI również wczoraj nie był obecny w klinice.

Zaproponowano nam nowego doktora. Dostępnego na dyżurze i ja wiem, że dla nich to tylko procedura, którą muszą wykonać i tyle. Ale nie chciałam w ten sposób. Ile obcych zupełnie ludzi można jeszcze angażować w cud poczęcia? Wystarczy mi już fakt, że wszystko zostało odarte ze swojej magii. Nie chcę w ten sposób.
Myślałam, że będąc pod opieką kliniki poczuję się bezpieczniej, że doktor który mnie prowadzi będzie rozpatrywał z nami każdy krok.
Tak nie wyszło.
Procedury.

Ta próba wiązała się z problemami logistycznymi, bo o ile ja byłabym w stanie zorganizować sobie piątek wolny na monit i ewentualny dzień inseminacji to mąż już niestety nie.
______
Usłyszałam ostatnio mądre słowa.
Małżeństwo to decyzja podyktowana silnym uczuciem. To również decyzja, że będę nosić krzyż, zwłaszcza wtedy kiedy powinno się go nieść. Zwłaszcza w sprawach, których nie da się sprawdzić przed ślubem, a potem przychodzi rozczarowanie.
Na dobre i na złe. Przysięgam, że Cię nie opuszczę obojętnie co się wydarzy. Muszę być pewna, że dam radę cierpieć w małżeństwie, że zniosę to dla dobra mojego małżeństwa. Muszę być pewna, że to nie zniszczy mnie ani naszej relacji.
______
W zeszłym roku myślałam, że się pogodziłam z tym, że jest trudno.
Wtedy jeszcze walczyłam.
Teraz już odpuszczam.
Myśl o macierzyństwie staje się dla mnie taką abstrakcją, że jest mi już obojętna.
Przyjmę wszystko, co Bóg chce mi dać.

30 maja, 16:39

21cs 8dc

Nie pomyliłam się w oznaczaniu cykli.
19cs był bezowocny.
20cs minął jak każdy inny z czego w sumie się cieszę, bo odstawiłam całkowicie tabletki na stymulację.
Po nim przyszedł czas na kolejny, obecny dwudziesty pierwszy.

Zrozumiałam już, że w życiu są trzy ważne rzeczy, które stale towarzyszą człowiekowi i kształtują jego rozwój. To one są gwarancją sukcesu (chociaż mówiąc o sukcesie nie mówię o osiągnięciu celu jakim jest dziecko - mam na myśli raczej spokój w sercu).
Strach.
Ból.
Poczucie winy.

Same negatywne uczucia co nie? Być może.
Strach jest czymś co trzyma nas z dala od kłopotów, uczuciem które pozwala przemyśleć sprawę kilkukrotnie zanim podejmie się liczne mniej lub bardziej ważne decyzje. Lęk towarzyszy mi na co dzień w różnej postaci, ale o dziwo sam w sobie nie przeraża mnie i nie paraliżuje. To uczucie „a co jeżeli znowu się nie uda?” przestało mnie dotykać do żywego. Nie czuję panicznego strachu, pustki czy zawodu na myśl, że nie mogę mieć dzieci. Bywa mi tylko smutno, czasem płaczliwie, ale moje serce już nie wyje z przerażenia, że to się może nie zadziać. Gdy nie jestem zalana hormonami z końca drugiej fazy cyklu tak samo reaguję na myśl o posiadaniu potomstwa jak i jego braku.
Strach pozwolił mi wyznaczyć granice zdrowego rozsądku i nie zatracania się w staraniach.

Ból nie zawsze musi być odczuwany w formie fizycznej, choć i taka miała miejsce, gdy całkowicie nie spodziewałam się go podczas zwykłego badania drożności jajowodów. W moim przypadku częściej przyjmował formę psychicznego, gdzie umysł płatał nieprzyjemne żarty. Nie przeżyłam większości tragedii, których doświadcza kobieta podczas starań. Nie byłam w ciąży, nie straciłam dziecka, moje życie nie jest realnie zagrożone, a mimo to ból się pojawiał.
Twierdzę i tak, że ból to dobre uczucie, bo tylko w ten sposób organizm potrafi się porozumiewać z naszym „ja”. To wysyłanie impulsów z ciała do centralnej jednostki, która wszystkim zawiaduje, że coś dzieje się nie tak, że warto przyjrzeć się bliżej jakiemuś problemowi i może odrobinę zwolnić. Dzisiaj tak wiele ludzi nie słucha tego co mówi ich ciało, a ono czasem wręcz drze się na mnie, że nie tędy droga.

Poczucie winy bywało przytłaczające i w większości przyczyniało się do odczuwania bólu psychicznego. Ciągłe biczowanie się po plecach pytaniami do samej siebie „co zrobiłam źle?”, „gdzie popełniłam błąd?” - bla bla bla…. Ile jeszcze będę w stanie znieść tego pierdolenia, póki mnie to nie zgnębi? Takie coś może nawet zabić, bo wprowadza w obłęd. A potem leżysz w łóżku i zastanawiasz się co z Tobą nie tak – znasz to?
Możesz dalej dać się kopać i gnoić. Tkwić w bagnie i pozwolić na to przygnębienie. Dla mnie było tego za dużo. Przegrywałam tą dziwną walkę z umysłem, chociaż próbowałam przekonać samą siebie, że jestem z tym wszystkim pogodzona. Teraz w sumie nie wiem, czy jestem pogodzona, czy nie, ale wiem że mam na sobie niewidzialną zbroję, która izoluje mnie od toksyn.

Nic nas nie uratuje przed upływem czasu, więc czemu mam dawać gnębić się tej trójce i doprowadzać do coraz gorszych stanów psychicznych? Czemu mam oddać swoje cudowne lata wiecznym troskom? Przecież nawet kiedy dziecko się pojawi te trzy uczucia ze mną zostaną, tylko będą zadawały inne pytania.

Nie szukam pozytywnego wsparcia i na pewno nie szukam rad. Nie chcę więcej słuchać „powinnaś spróbować jeść takie i takie rzeczy/lekarstwa”, „powinniście podejść do kolejnej inseminacji/ do in vitro”. Do całej tej listy można dodać jeszcze mnóstwo porad z dupy znajomych, którzy totalnie nie ogarniają tematu. Nie mam żadnego planu i na ten moment po prostu sobie żyję. Przestałam liczyć dni, żyć wg kalendarza cyklu czy wyimaginowanej idealnej daty porodu. Jest mi lżej, jest mi dobrze. Bywam smutna, przygnębiona, ale jestem też autentycznie szczęśliwa i spełniona.
Dopiero teraz czuję, że akceptuję siebie w pełni.

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 maja, 16:42

30 czerwca, 16:48

22cs 1dc

W końcu się doczekałam.
Poprzedni cykl był trzecim po odstawieniu Aromka. Myślałam, że dużo szybciej dopadnie mnie powrót do nieregularnych cykli, ale myliłam się. Z Aromkiem cykle miały równiutko 32 dni, a ten już 38 czyli wracam do swoich standardów.

Odpuściłam kwestię starań. Czuję, że spakowałam cały ten temat do jednego wora i schowałam go głęboko w szafie - zupełnie tak jak chowa się wszystkie szmatki, których żal jest wyrzucić, bo może kiedyś nadarzy się okazja żeby coś z nich założyć.
Być może jest to mój mechanizm obronny.

Zaliczyłam ostatnio dość niemiłą wizytę w klinice, bo postanowiłam sama zrobić profilaktyczne badania m.in. tarczycy. Wynik wyszedł dramatyczny i jak już go zobaczyłam to trochę spanikowałam. Moje TSH wyniosło 0,040... Tak niskiego jeszcze nigdy u siebie nie widziałam. Zaniepokojona skontaktowałam się ze swoim dr prowadzącym z pytaniem co z tym zrobić, bo chyba wartoby było podjąć jakieś działania przed kolejnym podejściem do inseminacji.

I tak oto pojawiłam się w gabinecie, ale moje emocje totalnie się ochłodziły.
Nie jestem już tak przygotowana jak kiedyś. Nie łażę z teczką pełną badań i w sumie to nawet nie wiedziałam jaka była data ostatniej miesiączki, czym sama się zaskoczyłam.
Doktor zapoznaje się z moimi wynikami. Skrupulatnie je notuje, bo dostałam zalecenia, żeby zrobić jeszcze dodatkowe parametry, które wyszły bardzo dobrze. Zadaje dużo pytań dotyczacych historii chorób w rodzinie i tylko tam próbuje szukać punktu zaczepienia. Nie może przyczepić się do mojego stylu życia, bo nie mam nadwagi, zdrowo się odżywiam, ćwiczę praktycznie codziennie i od 4 lat nie piję żadnego alkoholu.
Postanawia mnie zbadać ginekologicznie, żeby zobaczyć w jakim miejscu w cyklu jestem oraz żeby poszukać nowej torbieli (o czym informuje mnie od razu, gdy siadam na fotel, bo jedną torbiel mam już w swojej historii). Wnioski z tego badania są dość skąpe - pęcherzyk był jeden na 14mm, ale lekarz określił jego jakość jako słabą. Wydało mi się to dziwne, ale nie wchodzę w zbędne dyskusje. Nie widać żadnych torbieli, żadnych ognisk zapalnych ani niczego niepokojącego. To dobre wieści, więc myślę sobie, że jest dobrze.
Lekarz każe mi się ubrać, a ja słyszę jak dzwoni do kogoś prosić o konsultację. Czeka na mnie, a kiedy tylko otwieram drzwi on oznajmia mi, że musi wyjść porozmawiać na mój temat z kolegą. Siedzę więc sama w jego gabinecie dłuższe 5 minut, a jak już przychodzi postanawia wyśpiewać mi całą litanię.
Zmienia zdanie co do mojego stanu. Dotychczas słyszałam, że mam wszystko czego potrzebuje kobieta żeby począć i urodzić dziecko. Nie było dużego czepiania się moich owulacji, czy tego jak wyglądają moje jajniki. Nagle to wszystko się zmienia i słyszę, że wszystko co mam jest... "słabe". Słabej jakości jajeczka, słabe owulacje, osłabiony jajnik po wycięciu potworniaka... Nagle z tym wszystkim mam się szykować pod in vitro. Nagle nie widać już sensu do kolejnych podejść do IUI. "No wie pani, możemy podejść dla czystej zasady, bo taki był ustalany plan na poczatku, ale jedno podejscie ivf da pani tyle szans co normalnie pół roku naturalnych czy wspomaganych starań."... Myślę sobie... Czy on tu za mało jeszcze pracuje i za mało naoglądał się przypadków, gdzie dziewczyny traciły wszystkie zarodki?
"Teraz jest rządowy program." - i jak ma mnie to pocieszyć? Gwarancja pieniędzy ma mi dać gwarancję na powodzenie skoro uznał, że nagle wszystko u mnie jest takie słabe?

Wybił mnie z rytmu tymi wieściami. Byłam spokojna i opanowana, a po tym co usłyszałam czułam jedynie odrętwienie, bo nie potrafiłam tak szybko przerobić tych informacji i stawić im czoła. Wypisuje mi na kartce zalecenia:
1/ kontynuacja starań naturalnych,
2/ ograniczenie soli w diecie (tłumaczył mi ten podpunkt, ale ja miałam tylko jedną odpowiedź na to - ja nie solę nawet pomidora na kanapce, więc nie wiem co jeszcze mam zrobić - temat się urwał, a zalecenie zostało),
3/ powtórka badań w sierpniu i jeżeli będzie źle to skieruje mnie na scyntygrafie w celu poszukiwania tkanek nowotworowych, które mogłyby odpowiadać za taki stan.
______
Nie ukrywam, że przeżyłam jakiś dziwny rodzaj załamki.
Jest już dobrze.
Modliłam się o to, żeby przestać cokolwiek czuć - w tym instynkt macierzyński, jeżeli rodzicielstwo ma nie być mi dane. I znowu jest lżej.

Nie podchodzę do kolejnych prób inseminacji.
Nie podchodzę do in vitro.
Na ten moment mam inny cel w życiu, któremu chcę się poświęcić.

Potrafię nie czuć się już pusta w środku i zafiksowana na dziecku, ktorego przecież nie ma. Nie muszę dopasowywać życia pod ciążę, ktorej też nie ma.
______
Dziękuję za każde słowa wsparcia.
To miłe, że tyle z Was o mnie pamięta.
Mam jednak mniej chęci do udzielania się w tej społeczności niż kiedyś.

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 czerwca, 17:11

3 sierpnia, 08:51

23cs 3dc

Nie mam pojęcia czy postępuje dobrze czy źle odstawiając starania z większą pomocą z zewnątrz. Jestem gdzieś pomiędzy, ale przede wszystkim czuję że dziecko nie jest dla mnie.
Przestało mi zależeć.

Wszystko płynie swoim natulanym tempem.
1 2 3