No i się nie mogłam już wczoraj powstrzymać jak zobaczyłam ten wodnisty śluz, zrobiłam test owu. Oczywiście kreska jest, nie jest to cienia cień, ale daleko jej do kontrolnej. Profilaktycznie


Jasne, nie załamię się jak się od razu nie uda, ale fajnie by było.

Podsyła mi też już wózki do oglądania. Nie wiedziałam, że jest taki wybór.



No cóż, będę robić dalej, zobaczymy co z tego wyjdzie, najwyżej dokupię opakowanie. Albo dwa.

Wczoraj zrobiliśmy sobie weekendowy wieczór w czwartek.

Oczywiście znowu spać nie mogłam. Jak się położyliśmy o 22, to przed północą się obudziłam, bo mnie plecy bolały, potem po 1, w końcu koło 4, już chciałam mierzyć, ale stwierdziłam, że no bez sensu. Potem o 5 obudził mnie kot bawiący się kapslem od piwa (M. nie nauczył się jeszcze wyrzucać ich do śmieci...), odruchowo wstałam i poszłam wyrzucić kapsel, wróciłam do łóżka, zobaczyłam która jest godzina i trochę się załamałam, bo tempka stracona. No ale trudno, poszłam spać dalej. O 6 obudził mnie kot skaczący po kuchence. Tym razem najpierw sprawdziłam godzinę, zmierzyłam temperaturę i o dziwo wyszedł spadek. Czyżby dalej spadała do 36,3? Czy jednak jest po prosto zaburzona moim beznadziejnym snem? Zobaczymy, mam nadzieję, jutro. Dzisiaj postaram się pójść na spacer nad morze, chociaż przez to budzenie się co godzinę w końcu jak zasnęłam o 7 to się obudziłam o 10... Więc dzień też już zmarnowany.
Dzisiaj rano po mierzeniu było spontaniczne



Wczoraj przyjaciółka zaproponowała mi żebyśmy zaczęły razem chodzić na siłownię i teraz nie wiem co mam zrobić.


Wiadomość wyedytowana przez autora 4 marca 2016, 11:37
No i po 5 dniach mój ukochany postanowił trochę mnie pokusić i kupił mi cydr Strongbowa Red Berry, mój ulubiony.


No i oczywiście jak na złość dzisiaj jest skok, coś czułam, że tak będzie. Też dzisiaj mierzyłam temperaturę o 6:15. Wczoraj mierzyłam o 6, więc odpowiedź na moje pytanie sama nie znalazła - między 5:30, a 6:30 tempka jakoś specjalnie się nie miota po wykresie.

No nic, czekam do jutra z nadzieją na to, że temperatura dalej będzie rosnąć.

Powtarzające się od trzech dni objawy czegokolwiek:
# zawroty głowy
# kłucie lewego jajnika
# niezidentyfikowany ból/kłucie/ciągnięcie w podbrzuszu
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 marca 2016, 10:25
No i oczywiście przyszedł spadek. Nie wiem czy mnie coś nie bierze. Wczoraj poszłam z mamą na zakupy do galerii, chciałam kupić coś sobie, ale ostatecznie obie wyszłyśmy z ciuszkami dla córy mojego brata. Niesamowite jakie śliczne ubranka dla dzieci robią.


Dzisiaj wszystko super, obudziłam się o 6, czułam się całkiem w porządku. Po odkurzeniu i przebraniu pościeli znowu - uderzenia gorąca, zmęczenie jak po godzinie biegania.

U mamy tarczyca się zresztą pogorszyła. Znowu musi brać leki.

No nic, muszę zająć się swoim zdrowiem, żeby potem mieć siły i dużo czasu na zamartwianie się o innych.
Ze spraw cyklowych - przed snem mocny skurcz w podbrzuszu, wyczuwalny przy prostowaniu nogi, jakby mnie ciągnęło za jajnik. Dzisiaj przy siadaniu poczułam solidne szarpnięcie z prawej strony (dla odmiany, bo do tej pory delikatne ukłucia były bardziej po lewej). W ogóle strasznie dużo dziwnych rzeczy czuję w tamtych okolicach. Chyba powoli wszystko wraca do życia. No i jest też ten rozciągliwy, przezroczysty śluz. Nie dużo, ale jest.
Wczoraj test najciemniejszy ze wszystkich, ale wciąż nie tak ciemny jak kontrolna. Dzisiaj już cień cienia znowu.
Bardzo przyjemny dzień. Na szczęście czuję się już lepiej. Wczoraj i dziś miałam tylko lekkie zawroty głowy. Dzisiaj za to bolały mnie plecy.


Po powrocie do domu czekał na mnie mój M. z moją ulubioną czekoladą i bukietem róż.


Mam nadzieję, że tempka będzie rosnąć, bo już mnie trochę męczy to czekanie na skok. Dni są jednocześnie za krótkie i za długie.

Cały czas coś mnie już kuje w jajnikach i okolicach, już nawet przestałam zwracać uwagę. Wczoraj obudziłam się z masą energii, nawet chciałam iść pobiegać, nawet się ubrałam w biegowe ciuszki, ale tylko otworzyłam drzwi (mieszkam w falowcu) i sobie odpuściłam. Piździło jak w Kieleckiem. Dopiero od poniedziałku ma się zrobić jakaś w miarę przyzwoita pogoda.
Więc swoją energię wykorzystałam robiąc Turbo Wyzwanie z Ewą Chodakowską. Dzisiaj jest ciężko - siadać, wstać, ogólnie ruszać się. Zakwasy mam nawet na brzuchu, co do tej pory mi się nie zdarzyło. No nic. Jak się ćwiczy regularnie i systematycznie raz na miesiąc, to tak to potem wygląda.

Tempka lata sobie jak chce już po tym wykresie, ale ok, już się tym tak nie przejmuję. Zastanawiam się czy faktycznie nie odpuścić już sobie tego i następnego cyklu, żeby jak już to rodzić dopiero w przyszłym roku.


Ja już chyba nigdy nie zaznam spokoju.
Mój brat pracuje w Hiszpanii od kilku tygodniu. Wczoraj pokłócił się z żoną, dzisiaj rano NAPISAŁ jej na FEJSIE, że chce się rozwieźć. Mają 9 miesięczną córeczkę, planowali jeszcze przed jego wyjazdem drugie dziecko. W dodatku bratowa twierdzi, że w jego wiadomościach na fb wyczytała, że umawiał się z Hiszpankami. Ja nie wiem kto go wychowywał, nie wiem kto go podrzucił moim rodzicom, ale chyba jednak nie jesteśmy spokrewnieni. Jestem w szoku. Nigdy mi jeszcze nie było za niego aż tak straszliwie wstyd. SZOK.
Jedyne co mogę powiedzieć, to to, że dobrze, że doszedł do takich fantastycznych wniosków przed drugim dzieckiem. Tyle dobrego. Mogło być gorzej.

To będzie dłuugi cykl.

Mój brat następnego dnia chyba sobie przemyślał co zrobił i zaczął prosić bratową żeby z Małą przyjechały do niego do Hiszpanii. Ona nie wie już co powinna zrobić, ale widzę, że strasznie ją zniechęciło jego ostatnie zachowanie. Ale nie ma się co dziwić? Ile razy można być ranionym i nie reagować? Zobaczymy jak to będzie. W niedzielę wraca na urlop, więc pewnie będzie zabawnie.

Wczoraj byłyśmy na długim spacerze, potem w domu sobie poćwiczyłam z Chodakowską. Dzisiaj też muszę się wziąć za siebie i poćwiczyć. Nie ma zakwasów jak tydzień temu, więc nie ma przeszkód. W dodatku zamówiłam sobie w sobotę bieliznę sportową Calvina Kleina w ramach motywacji do ćwiczeń.



Wiadomość wyedytowana przez autora 16 marca 2016, 10:18
No, wzięłam się za siebie ładnie. Trzeci dzień ćwiczeń. Trochę mnie bolą już barki i obojczyk prawy (łamany), więc pomyślałam, że zrobię sobie dzień przerwy jutro i pójdę pobiegać dla odmiany. Kupiłam sobie rękawiczki, opaskę na uszy i komin na szyję, bluzę i kurtkę do biegania już mam, nic tylko wyjść do parku i biec.

Poza tym byłam dzisiaj z mamą na zakupach i na kawie. Kupiłyśmy sobie dwa takie same płaszcze w Stradivariusie.





Wiadomość wyedytowana przez autora 17 marca 2016, 18:48
No i teraz czekanie na okres. Albo na cokolwiek. Sama nie wiem na co. Owulację? Już się nie spodziewam. Niech to się skończy i zaczynamy nowe starania. Chociaż głupio, bo libido znowu rośnie.

M. od środy siedzi w domu, bo nie ma roboty, niby w poniedziałek ma iść. Ale już mnie to powoli zaczyna denerwować, bo siedzi tylko i gra w gry na telefonie, albo słucha muzyki do wieczora. Jak łaskawie się podniesie i pójdzie coś zrobić, to zaczyna marudzić, że znowu naczynia nie pozmywane, że kupa w kuwecie, że mu chrupie żwirek pod nogami. Uwielbiam to, po prostu. Jakby sam się nie mógł bez marudzenia schylić, kupy wyciągnąć i spuścić w kiblu. Sam pozmywać. Odkurzać niech nie odkurza, bo tylko potem trzeba poprawiać... Niech już idzie do tej roboty i mi rytmu dnia nie psuje.

Po świętach ma jechać do Warszawy do pracy, nie wiemy na jak długo. Ma wracać na weekedny, może ja będę jeździć czasem do niego. Trochę to utrudni starania, no ale cóż. Póki co - nigdzie mi się nie spieszy. PÓKI CO! Pierwszy plan był nawet taki, żeby zacząć się starać w czerwcu, bo potem poród w marcu by był ładnie, ale ja oczywiście jestem niecierpliwa i musiałam od razu.


Nie chcę zapeszać, ale chyba coś się dzieje. Chyba faktycznie jak człowiek już sobie odpuści i machnie na coś ręką, to rzeczy zaczynają się dziać.

Wczoraj przesadziłam z pompkami i teraz lewy bark wariuje. Wieczorem myślałam, że mnie przewiało w sobotę na spacerze nad morzem, ale dzisiaj ból zszedł już z szyi całkowicie i zagnieździł się w ramieniu. Ramię się męczy o wiele szybciej (nawet przy trzymaniu telefonu przez 5 minut). Czyli dzisiaj przymusowa regeneracja i relaks.


Teraz słyszę, że M. jedzie gdzieś do pracy, więc już w ogóle super. Nie zrozumcie mnie źle, kocham go nad życie, ale jednak trochę czasu dla siebie przydaje się każdemu. Spędziliśmy razem cały tydzień, on cały ten tydzień siedział w domu, chyba, że go wyciągnęłam na zakupy. Nie czepiałam się za dużo, bo wiem jak brak pracy może działać na faceta, a na M. w ostatnich dniach spadło też kilka innych nieszczęść.

Ale M. ma u mnie taryfę ulgową.

Nieśmiało sprawdzam prognozę pogody i widzę, że w przyszłym tygodniu przewidywane jest jednego dnia aż 20 stopni w Gdańsku! Chyba w końcu wezmę się za to bieganie, potrzebuję tylko 10 stopni, tak na dobry początek! Ładnie proszę.




http://www.fakt.pl/poznan/magdalena-kurek-pila-w-ciazy-na-umor-teraz-chce-odzyskac-mikolajka,film,619450.html
No i masz, po krzyku.


MAŁPO, NIKOGO NIE MA W DOMU, IDŹ SOBIE! WRÓĆ ZA ROK!
Jestem strasznie nerwowa, nie wiem czy to przez kiepski sen, czy hormony działają. Po prostu wszystko mnie wkurza.

Wiadomość wyedytowana przez autora 22 marca 2016, 12:34
Przez godzinę oboje nie mogliśmy zasnąć, koty buszowały w kuchni, w sumie każdy krok kota mnie budził. Mała kotka ze zdjęcia zazwyczaj śpi mi na szyi, twarzy, albo na ramieniu, czasami tuli się do M., ale chyba trochę nieświadomie, bo normalnie go nie lubi.

Mam trzy kotki, dwie mają wyjątkowo marną odporność. Oliwkę M. znalazł jak miała jeszcze zamknięte oczy, po kociej mamie i reszcie kociąt śladu nie było. Zabrał i odkarmił butlą. Przewlekle choruje na zapalenie spojówek. Jak Oliwka podrosła i ją wykastrowaliśmy postanowiliśmy wziąć Klarę, która chyba kiedyś miała dom, ale została znaleziona błąkająca się po osiedlu domków jednorodzinnych gdy miała 8 miesięcy. Nikt się do niej nie przyznawał, więc znaleźli jej nowy dom. Podczas zabiegu kastracji okazało się, że kotka jest w bardzo wczesnej ciąży, więc w porę ją złapali (nie, kotki po aborcji nie wpadają w depresję, nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że była w ciąży, a oszczędziło jej to bólu i stresu porodu, a na świat nie przyszły kolejne bezdomne kocięta). Klara tylko raz była chora i szybko pokonała wirusa. Ma się bardzo dobrze, nawet wydaje mi się, że ma małą nadwagę.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie przyjaciółka informując mnie, że znajomi brata przytargali jej kociaka do domu. Kociak był maluśki, darł się, miał zaropiałe oczy i latał po mieszkaniu, a gdy wpadł na człowieka, to tulił się do nóg i mruczał. No i zlała się w koc, ale była tak urocza, że nikt nie miał żalu. Zabrali kota do weterynarza, zaczęli szukać domu. Przyjaciółka powiedziała mi, że kot może u niej zostać do jutra, bo ona sama ma dwa koty i w dodatku nie szczepione, i się o nie boi. Tego dnia miałam dostać swojego pierwszego kota tymczasowego, więc miałam małe wątpliwości, no ale cóż. Mały kociak nie zrobi różnicy. Zawinęłam ją w ręcznik i zabrałam do siebie. Zrobiłam jej legowisko z kartonu i ręczników w łazience, i izolowałam od reszty ferajny.
Przez następne dwa miesiące leczyliśmy herpesy, było podejrzenie panleukopenii (silnie zaraźliwa kocia choroba, która zabija w kilka dni po wystąpieniu objawów), kot prawie mi umarł, po nocy nosiłam ją do weterynarzy na kroplówki. Gdy zaczęła odbijać od dna postanowiliśmy z Fundacją, z którą współpracuję, że poczekamy aż wyzdrowieje i znajdziemy jej dobry domek. Dżuma niestety chyba domyśliła się jaki jest plan i nie chciała wyzdrowieć. Cały czas coś. Raz jedno oko spuchnięte, raz drugie. Asymetryczne źrenice. Nawroty kociego kataru. Zapalenie płuc, krtani, gardła, oskrzeli. Wszystko już chyba przeszła. Dżuma do idealne imię, co nie? Poza tym Dżuma jest kotem typu "szmaciana lalka". Można z nią zrobić wszystko, jest ufna, nie drapie, nie boi się, jest takim małym naiwniakiem (któremu jakiś psychol na ulicy bardzo łatwo mógłby zrobić krzywdę, więc los był dla niej wyjątkowo łaskawy). Jest strasznym pieszczochem, w każdym momencie można ją wziąć na ręce i zacząć głaskać po brzuchu i od razu włącza się traktor, a kotek rozdaje buziaki. Nawet teraz leży koło laptopa i wciska mi Caps Lock.


Od tygodnia znów zaczęła charkać, chrapać i głośno oddychać. Zabrałam ją wczoraj do weterynarza, pani doktor już ją znała, bo to ona jej robiła te kroplówki pół roku temu. Generalnie chyba sporo na nas zarobiła.


Co się dzieje z tą temperaturą? Ostatnio miałam taką pod koniec okresu miesiąc temu. Czy to jest dobry znak? Do tego śluz jest taki kremowo-wodny. Już sama nie wiem co mam myśleć.

Dżumie po wdrożeniu leczenia zmienił się głos, już nie trzeszczy, tylko piszczy dla odmiany. I nawet słychać jakieś "miał", coś nowego.


Ja, mądra, kupiłam mamie na urodziny wizytę w SPA dla dwóch osób, moja mama wybrała mnie żebym z nią poszła. Super.


Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2016, 11:00
Już nawet nie próbuję interpretować tego wykresu. Nie nastawiam się w ogóle (ta, jasne, a tu mi jedzie czołg). Przed snem bulgotało mi coś w podbrzuszu, zupełnie jak na @, ale było to na tyle delikatne bulgotanie, że nawet nie zaznaczam bólu miesiączkowego.
Za to M. dzisiaj poprawił mi humor z rana. Po budziku przytulił się do mnie i powiedział po prostu "Chcę mieć z tobą dzidziusia, wiesz?". Nie, nie wiem.

Wczoraj jakaś koleżanka Marcina z rodzinnej wsi pochwaliła się brzuchem na instagramie. Fajnie, tylko, że brzuch już jest dosyć spory, a kilka dni wcześniej wstawiła fotkę z Perłą Export. Jeśli to był żart, to nieśmieszny.

Po 14: Jakaś masakra. Nie mogę nawet patrzeć na jedzenie. Ściskało mnie w żołądku od rana. A w zasadzie od wczoraj, bo już kolacji nie mogłam nawet dokończyć (mały kawałek fileta z dorsza i trzy ziemniaczki maleńkie). Zjadłam na śniadanie bułkę z tuńczykiem i cały czas mi się odbija tym tuńczykiem, ale tak jakby miało mi się ulać. Przy myciu zębów też mi się "cofło", ale tylko ślina. I już regularnie ćmi mnie w podbrzuszu. Do tego lekki ból głowy, ale w okolicach zatok.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 marca 2016, 14:10
M. dzisiaj jedzie do siebie na święta, ja jadę do siebie. W poniedziałek M. będzie jechał do Warszawy do pracy. Najpierw mówił, że na 2 miesiące, potem na 3-4, wczoraj usłyszałam, że na 6. To nie jest Dania tak jak ostatnio, więc nawet i co weekend moglibyśmy się widywać - ale to i tak jest utrudnienie przy staraniach.

Jadę dzisiaj do mamy (tata w morzu), jutro chyba już wrócę do siebie. Jakoś tak... wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.


No nic, do usłyszenia jutro, najpóźniej w poniedziałek. We wtorek najszybciej testowanie, chociaż może uda mi się wytrzymać do środy. W czwartek SPA. Mam nadzieję, że nawet jeśli @ przyjdzie, to chociaż dopiero w piątek...
Ło Jezu. Niby święta, niby jeść by wypadało, ale jakoś nie mogę. Mieliłam, mieliłam, ledwo przechodziło przez gardło. Cały czas żołądek ściśnięty. Wczoraj się trochę rozluźnił i było ok, ale dzisiaj ze zdwojoną siłą wróciło. Nie wiem co o tym myśleć. Zgaga to to chyba nie jest.
Dżuma o 4 się obudziła i zaczęła latać po pokoju, zdarła obrus ze stołu, żwirek rozgoniła po dywanie. O 6 jak ja już musiałam wstawać to ona poszła spać z powrotem.



Po powrocie do domu już tak się źle czułam, że postanowiłam zrobić test ciążowy. Pomyślałam sobie, że jak to urojone objawy to po negatywnym teście powinny przejść jak ręką odjął, ale nie przeszły. No nic. Jutro też zrobię test, a co. Jeszcze jeden mam, to wykorzystam. We wtorek pójdę na betę. Może za szybko, no ale cóż. Dłużej nie wytrzymię.

Póki co żadnych objawów jak na okres poza pseudo biegunką dzisiaj, ale to mogło być równie dobrze winko wczorajsze. Ćmienie w podbrzuszu okazało się być ciśnieniem na pęcherz. Tak dawno już nie miałam okresu, że mi się pomieszało.

M. pojechał wczoraj po południu do rodziców na święta, jutro jedzie do Warszawy. Mówił, że postara się przyjechać za dwa tygodnie i może zostanie nawet na dwa tygodnie (na jedną robotę na przeznaczone 4 tygodnie, ale uznał, że zrobi ją szybciej na pewno, a następna dopiero od maja). Jeśli tym razem się nie udało i jeśli owulacja będzie mniej więcej tak samo w następnym cyklu, to będzie idealnie.


A teraz czas na relaks żeby nie zwariować do jutra.

No to teraz po kolei:
# test oczywiście negatywny, robiony o 3:30
# temp o 3:30 - 36,35
# temp o 5:30 - 36,61
# temp o 7:30 - 36,91
# zgaga/nudności nie odpuszczają, więc w razie czego mam nowy objaw przeokresowy

# kucie w pochwie doszło, takie w sumie pulsujące łaskotanie po prawej stronie, już coraz trudniej mi odróżnić od siebie te wszystkie sensacje (ale to też bardziej na okres)
O 3:30 w ogóle nie biorę pod uwagę bo to zdecydowanie za wcześnie, o 6:30 może być zaburzona bo wstawałam 3 godziny wcześniej, a 8:30 to już w ogóle nie wiem. Więc wygrywa środkowa.

O 3:30 Dżuma postanowiła się pobawić trochę i ganiała po mieszkaniu. Zanim wstałam do tego testu i zmierzyłam temp to już się chwilę pokotłowałam w łóżku.
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 maja 2016, 17:17