Uzbroiłam się znów w termometr owulacyjny, łykam kwas foliowy i witaminę D. Dzisiaj biorę ostatnią tabletkę antykoncepcyjną, czekam na małpę i biorę się do roboty.
W dodatku wysypało mnie wczoraj na twarzy chyba pierwszy raz odkąd biorę tabletki. Gdyby nie zmarchy pod oczami czułabym się jak nastolatka.
No nic, meliska, ciastko i biorę się za sprzątanie i gotowanie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 lutego 2016, 12:13
TOXO IGM 0,198 - ujemne.
TOXO IGG <0,130 - ujemne.
CMV IGM 0,215 - ujemne.
CMV IGG <0,150 - ujemne.
Wolałabym jednak mieć odporność i się tym już nie przejmować w przyszłości, no ale cóż. Zadowolę się tym co mam. We wtorek pójdę odebrać grupę krwi, może uda się w końcu wydobyć wyniki tego. Poza tym morfologia cud malina, okaz zdrowia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 lutego 2016, 19:45
No w końcu, już myślałam, że się nie doczekam. Teraz tylko żeby @ był jak najkrótszy i zaczynam mierzyć. Nawet ten ból brzucha nie jest w stanie zepsuć mi już humoru.
Czuję się koszmarnie. Spałam dzisiaj prawie do 10, a czuję się tak jakbym w ogóle nie spała. Nic dzisiaj nie robiłam tak naprawdę (poza sprzątaniem i zakupami), a jestem tak zmęczona, że nie wiem czy dam radę obiad zrobić.
Niech ten okres się już skończy bo zwariuję...
No i zupełnie też dzisiaj zapomniałam o wynikach grupy krwi. No trudno, jutro pójdę. Mam nadzieję, że już będą i nie będzie takich cyrków jak ostatnio.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 lutego 2016, 18:06
Już dzisiaj chciałam zacząć mierzyć temperaturę, ale jak na złość w nocy obudziłam się o 3 i potem już tylko miotałam się po łóżku do budzika M. o 6:30. Łóżko jest zdecydowanie za małe za dwóch dorosłych osób i trzech dorosłych kotów. Kotki mają swoje legowiska, śpią w nich, ale tylko do pierwszej pobudki, wtedy zaczyna się gramolenie pod kołdrę, między nas, w nogi. I w ten sposób budzę się na boku z M. rozwalonym na 2/3 łóżka, kotem między nami, drugim kotem za plecami i trzecim w moich nogach. Ta co śpi między nami to w dodatku chrapie, a rytuał kładzenia się między nami zawiera również: miałczenie, kizianie mnie mokrym nosem po nosie i ustach, a jak już się obudzę to kicia oczywiście smacznie zasypia i włącza się traktor.
Nie wspominając już o nocnych wyprawach do kuwety, gdzie najdłużej trwa drapanie po plastikowym dnie.
I budzę się w takiej przytulnej pozycji, przeganiam zwierzyniec, M. oczywiście nic nie obudzi, więc on nie widzi problemu. Zaczynam się zastanawiać nad rezygnacją z opcji sypialni i przeniesieniem się do salonu. Prędzej czy później i tak zrobimy tam pokój dziecięcy (chyba, że nas poniesie do stolicy, M. ostatnio dużo o tym mówi, "bo tam jest dużo pracy za dobre pieniądze, a mi jest wszystko jedno gdzie jestem, bo pracę mam w laptopie").
No nic, dzisiaj pójdę w końcu odebrać tę grupę krwi i chyba potem na jakiś spacer żeby porządnie się zmęczyć i ominąć dzisiaj problemy ze snem.
Przypominają mi się wszystkie moje koleżanki z liceum, które "wpadały" w ciążę bez większych przygotowań, nawet biorąc pigułki anty. Chyba jednak trochę za bardzo się stresuję.
Na spacer też w końcu nie poszłam. Głowa boli mnie coraz bardziej (pewnie z niewyspania) i w dodatku zaczął padać deszcz. Mam z 10 minut piechotą nad morze, więc trochę szkoda, ale nie chcę potem smarczyć przez tydzień, bo mnie przewieje i przemoczy. Innym razem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lutego 2016, 15:07
Jakaś masakra. Wczoraj bezmyślnie wypiłam piwo, 5:30 pobudka i znowu to samo, czyli walanie się po łóżku do budzika. I tempka zaburzona. Jeszcze jedna taka noc i przenoszę się do salonu.
Dzisiaj mam team meeting o 17 i company meeting o 22:30 do minimum 23:30. To samo za dwa dni. Lubię swoją pracę, ale takie absurdy są najlepsze. U pracodawców będzie 15:30, czyli normalna godzina, a że nas jest tu w Polszy garstka, to po co mieliby się dostosować do naszego czasu.
Z plusów - poszłam w końcu na spacer i zrobiłam kilka ładnych kilometrów. Ból głowy zniknął. Kupiłam testy owulacyjne. Teraz biorę się szybko za obiad, za niecałą godzinę pierwszy meeting.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 lutego 2016, 21:21
I nagle ciach, w połowie dnia wczoraj skończył się okres z mocnego krwawienia na całkowite zero. No nic, tylko się cieszyć, że się to nie wlokło w nieskończoność. Nie do końca też rozumiem o co chodzi z tempką, wcześniej ptc miałam na poziomie 36,3, a tu takie cuda. Dzisiaj spałam całkiem dobrze, obudziłam się i od razu zmierzyłam, zapisałam. Nie było żadnych wcześniejszych pobudek, ani nic. Nie jestem przeziębiona, ani nic, nie piłam wczoraj alkoholu, nie brałam żadnych leków poza suplementami. Może to jeszcze po pigułkach?
Dzisiaj chciałam nawet pójść pobiegać, ale bratowa się odezwała i pójdziemy razem na spacer nad morze z jej 8-miesięczną córeczką. Zabawne w sumie, bo z bratem prawie w ogóle nie mam kontaktu (pracuje za granicą), zupełnie się nie dogadujemy, ale z jego żoną mam bardzo dobre relacje. Jestem matką chrzestną małej. I w sumie to właśnie mała uaktywniła we mnie te 1000% instynktu macierzyńskiego. A bratowa jest dla mnie źródłem wszelkiej wiedzy i też wzorem jeśli chodzi o macierzyństwo. Świetnie sobie radzi, zwłaszcza, że z dzieckiem jest tak naprawdę sama. W ogóle wszystko miała idealne, mimo tego, że zachodziła w pierwszą ciążę chwilę przed 30, zaszła od razu, ciąża super, tylko urodzić nie mogła sn, więc skończyło się cesarką. Zero stresu, do ostatniego dnia w pracy. Najnudniejsza historia ciąży na świecie. Mam nadzieję, że i u mnie tak będzie. :c
Będziemy musieli się jakoś niedługo wybrać i do moich rodziców, i do rodziców M. Widziałam ich tylko raz i to w przykrych okolicznościach, od tamtej pory jakoś nie było okazji, bo to jednak kawałek drogi. Ani ja, ani M. nie jesteśmy jakoś specjalnie rodzinni, on nawet mniej niż ja, bo ja do swoich chociaż dzwonię, a on jak do niego się ktoś nie odezwie to nie pamięta. Więc o ile on jakoś poznał moją rodzinę (jeździł przez pewien czas z moim bratem do pracy za granicę, a moi rodzice lubią się wprosić na kawę), to ja takiej szansy nie miałam. A głupio będzie tam za jakiś czas pojechać i powiedzieć "no cześć, urodzę wam wnuka".
Ale jest dobrze.
Tempka sobie spada, to chyba dobrze ostatecznie. Dzisiaj teoretycznie powinnam wziąć 3 pigułkę. Zobaczymy jak to będzie wyglądało później. Mam też wrażenie, że moja szyjka nie pasuje zupełnie do tego jak powinna być teraz ułożona, ale to pewnie też się unormuje. Wczorajszą obserwację usunę z wykresu, bo wydaje mi się, że źle to zinterpretowałam, dzisiaj jestem pewna.
Po wyjściu M. o 7 tak mnie zmuliło, że spałam dalej o 10, nie wiem jak to będzie z dzisiejszym zasypianiem. Jutro imprezujemy do wczesnych godzin porannych w niedzielę, więc chyba bez drzemek się nie obejdzie. No i w niedzielę nie będzie temperatury.
Też zauważyłam wczoraj przy okazji wprowadzania wózka bratanicy, że dosyć słaby mamy podjazd. Tzn, są dwa wejścia, z przodu są zwykłe schody ze zjazdem dla wózka, na którym wczoraj prawie miałyśmy z bratową wypadek, bo przednie kółka są wężej ustawione niż tylne i po prostu jedno zjechało. A z tyłu bloku jest normalny wjazd dla wózka inwalidzkiego, nie jest stromo, o wiele łatwiej wjechać. Problem polega na tym, że o ile od przodu wpisuję sobie kod do domofonu i wchodzę, to z tyłu są dwie pary drzwi zamknięte na klucz, a do jednych z nich klucza nie dostaliśmy, a właściciel uważa, że on w ogóle tego klucza nie ma. Tak więc tego, może być kłopot w przyszłości. Też winda jest dosyć wąska, wchodzi wózek i jak ktoś byłby nieco szerszy od nas to już koło wózka nie wejdzie.
Zawsze można puścić wózek windą, a samemu sobie zejść do schodach z 7 piętra. Ostatnio sprawdzałam, tyle samo czasu zajmuje. Gorzej z wejściem na górę.
Teraz kawka, ciepłe skarpety, Serce z kryształu Frederica Lenoir i się odprężam, bo coś znów się czuję tak jakbym za kilka dni miała mieć okres.
Temperatura leci na łeb na szyję, aż mi przykro, że jutro nie będę mogła zmierzyć. Wczoraj zapomniałam o moich "suplach", jak to mówi M. No trudno, dzisiaj wezmę od razu.
Śmieszna i dziwna sprawa mi się zdarzyła dzisiaj. Obudziłam się rano, zmierzyłam temperaturę, chcę zapisać w Ovii, a tutaj mi się wyświetla powiadomienie na facebooku, że osoba, z którą od dobrych 2 lat nie utrzymuję żadnego kontaktu oznaczyła mnie w poście. Myślę sobie: "Pewnie jakieś durne wspomnienie, albo rocznica znajomości na fb". Patrzę, a tam coś takiego (chyba o 4 rano opublikowane):
"Czas - Nie leczy ran
Świat - Do wesela się zagoić miał
I niby jest wygodniej a jednak czegoś brak".
Poza tym teraz widzę, że wcześniej wrzucała pełno piosenek, których kiedyś razem słuchałyśmy. Generalnie chyba miała bardzo sentymentalną noc, podejrzewam, że przy jakimś dobrym piwie/winie/wódce.
Nie wiem co mam o tym myśleć. Przyjaźnisz się z kimś przez x lat, potem ten ktoś zaczyna cię olewać, rezygnować ze spotkań, przestaje odbierać telefony, odpisywać na smsy, a po kolejnych kilku latach wasza przyjaźń w ogóle sprowadza się do paru piosenek i pijackich podziękowań na facebooku. Gdyby chociaż zadzwoniła żeby mi to powiedzieć. No dobra, mogła napisać. Numer mam cały czas taki sam. Zamiast robić z tego facebookową dramę dla wszystkich znajomych. Sama na fb udostępniam tylko ogłoszenia ze zwierzętami do adopcji i co pół roku nowe profilowe, więc w ogóle strasznie żałośnie się poczułam kiedy ktoś oznaczył mnie przy czymś takim. Jeszcze brakuje Adele "Hello" w tle.
Inna sprawa, że wtedy obie byłyśmy bardzo młode i niedojrzałe. Teraz widzę, że jej życie (jak i moje) bardzo się ustabilizowało. Jesteśmy na zupełnie innym etapie niż te 2-3 lata temu, gdy nasza przyjaźń wygasała. Może się zmieniła? Nie potrzebuję teraz stresów i zawirowań, ale może jedna kawa do zorientowania się w sytuacji nie zaszkodzi?
Temperatura ładnie spada, ciekawe czy PTC wróci do poziomu 36,3C jaki miałam zanim zaczęłam brać tabletki.
Wczoraj dojęłam decyzję - koniec z alkoholem. Niezależnie od tego, czy w tym cyklu zajdę w ciążę, czy za 6 cykli, czy za 24, postaram się już nie pić alkoholu. Nawet jedno piwo na wieczór potrafi wywołać u mnie wielkiego kaca, poza tym niestety zazwyczaj do piwa włącza mi się potrzeba papierosa (rzuciłam rok temu, ale popalam na stres i czasem do alkoholu). Co będzie to będzie, ale można chociaż miesiąc uda mi się wytrzymać opierając się pokusom. Dalej już chyba powinno iść bez problemu.
A najlepiej byłoby po prostu zajść w ciążę.
Odkąd postanowiłam odstawić tabletki i zacząć się starać (w listopadzie wykupiłam ostatnią receptę i rozmawiałam z ginekolożką o naszych planach) czas wlecze się strasznie. Zastanawiałam się miesiąc temu czy w ogóle zaczynać ostatni blister, no ale jakoś to poszło. Czekanie na krwawienie z odstawienia, czekanie na koniec krwawienia żeby zacząć mierzyć tempki, teraz czekanie na robienie testów owulacyjnych, potem znowu do końca cyklu. Czy w ogóle będę mieć owulację w tym cyklu? Taka trochę mocno waiting game.
Chyba za dużo o tym wszystkim myślę.
Coś ostatnio nie mogę dospać do tej 6:30, budzę się o 5-5:30 i potem jak M. wstaje to najchętniej bym poszła spać dalej. Strasznie bez sensu. Kładę się spać po 22 i jakoś nie jestem w stanie wyspać tych zalecanych 8 godzin. Teraz nie wiem czy taka różnica godzin pomiaru ma jakieś większe znaczenie? Bo to i tak jest w obrębie godziny, wcześniej też mierzyłam między 6 a 6:30, a nie dokładnie o 6:30, teraz między 5 a 5:30.
Mieliśmy zacząć serduszkować zgodnie z zaleceniami, co drugi dzień i rano, ale jakoś nam nie wychodzi.
Wykres powoli zaczyna jakoś wyglądać, fajnie. Dawno tego nie robiłam i to robienie pomiarów faktycznie uzależnia. Po krótkiej przerwie wracam dzisiaj do badania szyjki - chciałam sobie dać porównać po dłuższym czasie, a nie tak dzień w dzień. Jutro też zaczynam robić testy owulacyjne.
Co do koleżanki - umówiłam się z nią w przyszłym tygodniu, we wtorek. Pisałyśmy wczoraj pół dnia. Zdążyłam zapomnieć jak bardzo podobne do siebie jesteśmy. Pomimo różnych środowisk, z których wyszłyśmy i wciąż jesteśmy spojrzenie na świat mamy wciąż takie samo. Chyba nawet trochę za nią tęskniłam. Chociaż jeszcze raz - czy to aby na pewno nie jest tęsknota za pewnym okresem czasu, za sytuacjami, z którymi mi się kojarzy? Czy na pewno za nią, za jej osobą?
Dzisiaj znowu to samo - spać 22, bo już przysypialiśmy przy filmie, pobudka 5:15, a jak tylko M. wyszedł z łóżka znów spać. Męczy mnie to trochę, bo w rezultacie śpię po 12 godzin, 22-10 i jestem jeszcze bardziej zmęczona niż o tej 22... Chyba wrócę do robienia M. kanapek rano, to mnie może trochę postawi na nogi.
No i wykupiłam sobie abonament Premium na 3 miesiące. Potem pomyślałam, że niezależnie od długości starań w sumie i tak spędzę tu jeszcze pewnie czas ciąży i potem po porodzie, więc mogłam śmiało kupić na rok, ale po co kusić los.
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 marca 2016, 12:29
Witam :)
Dobre podejscie :-) wszystko na spokojnie (chociaz wiem, ze to wcale nie jest takie latwe) :-) trzymam kciuki abys nie musiala dlugo czekac na II kreseczki ;-)
Anga1989 dziękuję za miłe słowa, kochana. :)
Powodzenia :)