Starając się powyżej 24 miesięcy
-
WIADOMOŚĆ
-
Aganeska ja mam podobnie...
ale czasami mam wrażenie, że to wszystko bez sensu. Nam teraz pozostało czekanie właśnie na to, żeby minęło magiczne 24 miesiące w papierkach, żeby móc kwalifikować się programu rządowego - aczkolwiek po tym czasie wcale nie musimy zostać zakwalifikowani. Lekarz mi co prawda kilka mies. temu powiedział właśnie, że tyle czasu musi minąć (od pierwszych badań, które będą potwierdzały starania), ale wcześniej należy rozważyć przystąpienie do in vitro komercyjnie, skoro to jeszcze pół roku (staramy się od lutego 2013, ale badania hormonalne robiłam dopiero w październiku 2013 i lekarz powiedział, że od tego czasu to się będzie liczyć. moim zdaniem jest to bez sensu, bo nikt kto rozpoczyna starania nie zaczyna robić serii badań, tylko stara się normalnie, a dopiero jak nie wyjdzie to wtedy idzie się do lekarza). Zezłościło mnie to z dwóch powodów, tzn. ta "rada" lekarza: 1. gdyby mnie było stać na in vitro tak na pstryknięcie palców to nie zależałoby mi na kwalifikacji do programu rządowego (myślałam, że to jest oczywisty powód), tylko od razu bym to zrobiła nie czekając, 2. takie stwierdzenie zawiera ukryte założenie, że nawet jak przystąpię komercyjnie (zapłacę), zabiegi się nie udadzą, ale zajmie to odpowiednią ilość czasu i wtedy będę mogła kwalifikować się do rządowego. dlaczego zakłada, że dwa in vitro się nie udadzą? Wtedy odniosłam wrażenie, że chodzi tylko o kasę. Miałam dwie iui, obie były po owulacji (moim zdaniem za późno), ale kasę im zostawiłam (co prawda iui nie jest drogie, ale zawsze budżet domowy uszczupli), grosze bo grosze, ale zbierze się.
I że niby 24 miesiące udokumentowanego leczenia i starań, a teraz mijają mi miesiące po prostu na czekaniu. Żadnego leczenia nie mam, bo na co? Chętnie bym się na coś poleczyła, jesli to mogłoby coś zmienić, ale lekarz nie kierował mnie na żadne badania i nic nie zalecił. Jak go zapytałam co jeszcze możemy zrobić odpowiedź brzmiał in vitro. No to in vitro.
I też teoretycznie skoro nie ma przeszkód to mogę mieć nadzieję co cykl, że się uda. Bo niby czemu nie? Ale się nie udaje i teraz coraz częściej mam wrażenie, że moja nadzieja jest głupia i zupełnie bezsensowna. I że może lepiej ją porzucić. Skoro tyle czasu się nie udało, to dlaczego teraz miałoby się udać tak po prostu? -
taki mamy kraj, tu chodzi tylko o kasę - niestety. Ja tak sobie myślę żeby jeszcze wybrać się do innego lekarza (choć mój ma bardzo dobre rekomendacje ale nie wiem na jakiej podstawie kobiety go tak dobrze oceniają a żadna nie przedstawia swojego problemu). Może inny "wymyśliłby coś innego", spojrzałby na mnie inaczej albo przynajmniej miałabym porównanie czy mój przypadek jest tak beznadziejny czy po prostu mój lekarz mnie olewa. Nie wiem po co, co 2 miesiące zleca mi badania hormonalne, które się mało co różnią od siebie bo tylko o jakieś 0,5 jednostki. Poza tym nie robi nic innego jak tylko daje rady - endokrynolog, klinika. Ja w tym sensu nie widzę a on ciągle nastawia się, że to problem hormonów mimo tego, że są w normie. Albo moja tępota nie zna granic albo on ma braki w kwalifikacjach. Nie zaszkodzi się do endo wybrać, ani poradzić się innego gin.
olala35 ja nie myślę, że Twoja nadzieja jest głupia. Bywają niespodzianki Każda z nas ma te gorsze i lepsze dni, ale warto wierzyć, wiara wiele może.
A Ty chodzisz do jednego gin czy zmieniałaś już lekarza? -
Aganeska zmieniałam lekarza. Najpierw chodziłam do jednego, który był moim pierwszym ginekologiem. chodziłam do niego prywatnie, 2x w roku, zawsze robił mi wszystkie badania itp. i zawsze było wszystko dobrze. on jest generalnie specjalistą od ciąż mnogich (w sumie bliźniaki fajnie byłoby mieć...). i oznajmiłam mu, że zaczynamy starania o ciążę. po pół roku jak się nie udało to poszłam do niego, zlecił mi badania hormonalne i chodziłam na monitoring cyklu. cośtam mi przepisywał typu clostilbegyt albo duphaston ale robił to bez wyczucia, raz to, raz tamto. takie eksperymentowanie, a ja się napalałam, że się uda. ale nic to nie dawało. w końcu powiedział, że nie zna się na niepłodności i dał mi kontakt do swojego kolegi, który pracuje w klinice leczenia niepłodności. no więc udałam się do tego lekarza. czytałam oczywiście opinie w necie. niby ok. w kontakcie jest ok, no "ale". ale teraz się zastanawiam, czy nie pójść jeszcze do kogoś innego. może nie innej kliniki bo tam pewnie mają takie same procedury, znowu wyślą na te same badania (ale żeby były u nich robione). ale do jakiegoś innego lekarza, który po prostu będzie miał świeże spojrzenie i się zainteresuje "przypadkiem". bo w klinice to mam wrażenie, że idzie wszystko "taśmowo".
Aganeska a skąd jesteś? ja mam dobrego endokrynologa (warszawa). Miałam podwyższona prolaktynę i z przewrażliwienia poszłam do endo (bo myślałam, że może to jest problemem, ale z czasem okazało się, ze nie jest). babka jest bardzo miła i wizyta u niej jest bardzo profesjonalna. wszystko wyjaśnia, wszystko notuje i dobiera dobrze dawki leków. cały czas wizyty (20-25 minut) jest poświęcony pacjentowi (ani razu nie byłam u niej krócej; koleżanka mi ją poleciła). a w klinice to nie raz wizyta potrafiła (moja) trwać i 5 minut u gina i to mnie wkurzało, bo płaciłam normalnie i miałam wrażenie, że kasę wyrzuciłam w błoto, bo ani nie wzbogacało mnie to o dodatkową wiedzę, ani nic nie pomagało, wręcz przeciwnie, zazwyczaj wychodziłam podłamana (oczywiście nia zawsze tak było, ale m.in. moja ostatnia wizyta tak wyglądała, jak poszłam po drugiej nieudanej iui, żeby porozmawiać - sam lekarz mi mówił, że to nie na telefon, tylko żeby przyjść - no i poszłam i wyszłam strasznie rozczarowana, nawet zastanawiałam się, czy nie wrócić, czy nie poprosić, żeby chociaż zerknął na usg, czy może po nieudanej iui nie mam jakis torbieli, czy wszystko ok, ale wtedy sobie uświadomiłam, że wtedy mi doliczy za usg i po prostu wyszłam. też chciałabym zarabiać 120zł za 5 minut. może wtedy byłoby mnie stać za in vitro...).
A jakie te ziółka pijesz? bierzesz? Twój facet też coś bierze?
ja sobie kiedyś kupiłam herbatę femifertil, ale jest niedobra w smaku i jej nie piję. -
Ja jestem z Zamościa, tak że do W-wy troszkę daleko. Ale u nas znalazłam też dobrego endo - gin prywatnie przyjmuje. Ale dowiedziałam się, że pracuje on też na szpitalu i wtedy często kładzie pacjentki na oddział kiedy wymagają serii badań.
Co do ziółek to jeszcze nie piję. Dopiero zamierzam zacząć, kiedy ani żaden gin ani endo mi nic konkretnego nie powiedzą. Z tego co wyczytałam i zebrałam info z różnych stron. Wiesiołek, aletra i oczywiście folik, b6, b12 i zastanawiam się nad soją od 3 - 7 dc. Ale przy tym żeby sobie krzywdy nie zrobić będę robiła badania hormonalne prywatnie (z reszta cały czas robię prywatnie, bo lekarz nigdy nie dał mi skierowania, jedynie zapisywał na kartce jakie badania i w jakich dc je robić). Mojemu facetowi aplikuje witaminki gigamax.A ja cały czas nieprzerwanie folik magnez b6, b12 i tak jak wcześniej pisałam - duphaston, kiedy mi lekarz przepisał.
Zamierzamy też iść mojego "pana" jakość spermy sprawdzić. -
4 lub 5 idę na cytologię i jestem b. ciekawa czy mój lekarz coś nowego wymyśli czy będzie mnie zbywał.
I zaseguruję mu monitoring bo do tej pory to słyszałam tylko "ooo śluz płodny, wracać do domu i działać". ehh tez mi rada
-
Widzę ze temat w sam raz dla mnie, wiem ze mam Pcos od 4 lat. Pierwszy ginekolog zdiagnozowal bez badan wiec poszlam do innego w nadzieji, ze to nie to. Dostawom skierowanie na milion badan i się niestety potwierdziło. Po czym gin powiedziała - najkrótsza droga do dziecka - laparoskopia. Poleciła mi swego kolegę po fachu, wiec poszlam do niego. On stwierdzil , ze do laparo jeszcze dalego najpierw stymulacja. Jestem na drugim cyklu z Clo, w pierwszym była owulka ale nic z tego nie wyszło, teraz byłam chora i obecnie mam 48 dzień cyklu a @ nie nadchodzi. Owulki nie było, dzwonie do gin bo on tylko w poniedziałki przyjmuje w moim mieście a on ze nie ma dzisiaj czasu... Ręce opadają. Wczoraj AZ się poryczalam wieczorem (po drinku) z tej bezsilności. Trzeba mieć kupe czasu i kasy zeby chodzić po lekarzach...
-
nooo właśnie brak czasu... My też czasem nie mamy czasu. Miałam taką sytuację w pracy, beznadziejną, ze wykrzyczałam szefowej że się z miejsca zwalniam.To było tak że I cykl brałam duphaston i doktorek kazał mi testować na II dzień po skończeniu dawki gdyby się nie pojawiła miesiączka i jak najszybciej bez względu na wynik testu przyjść do niego. Miesiączka się nie pojawiła, wynik negatyw. II test negatyw ale jakiś tam cień widoczny drugiej kreski (albo sama ją sobie wyimaginowałam tym całym podnieceniem ). Zamieniłam się na ten właśnie II dzień z koleżanką za dni wolne by móc pójść do lekarza, a że moja szefowa nie miała humoru zrobiła mi taką jazdę, że ja nie jestem ch** wie czym, ze będę sobie zmiany ustalać i przychodzić do pracy kiedy mi pasuje. Tłumacze babie o co chodzi, że to nie są jakieś "widzi mi się". Ale menopauzalnej wariatce nic się nie dało przetłumaczyć. Wtedy się rozpłakałam i powiedziałam, ze ch** wie co to ta cała firma, mam na to wszystko wywalone, że od jutra nie przychodzę wcale do pracy. Kolejnego dnia miałam masę nieodebranych połączeń od szefowej. Oddzwoniłam. Zostałam zapytana czy mówiłam poważnie i czy przyniosę wypowiedzenie. Przeprosiny i te sprawy i zostałam od tamtej pory ulubioną pracownicą ooo ironio
-