Kwietniowe Szczęścia 2017
-
WIADOMOŚĆ
-
Monna wrote:Misiu z tym się zgadzam w 100%
Nigdy nie zadaję takich i nigdy tak nie żartuję, szczególnie jak widzę że para jest ze sobą długo i dzieci nie ma. Czasami niektórzy nie myślą tylko kłapią buzią, aby gadać.
Ja starałam się o dziecko ponad rok. Ale zaczęło być to dla mnie stresujące, a co mówić jak ktoś się stara latami....
Szczęśliwa Mamusi to wszystko jasnę z tą płciąale domyślam się, że takie gadanie musi być przykre dla osób, które się starają więc sama nigdy takich pytań nie zadaję, bo nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie ma dzieci bo nie chce (i wtedy też nic mi do tego) czy chce ale nie może.
Pati, łączę się w bólu, ja w czerwcu 30Wiadomość wyedytowana przez autora: 25 marca 2017, 14:21
-
Ja ostatnio od męża słyszę, że mam duży brzuch
I pytam się go zawsze z której strony on jest duży
No ciążowy jest ewidentnie, ale na pewno nie wygląda na 9 miesiąc
Dziwią mnie te jego komentarze, bo przecież wychodzimy do miasta, do laboratorium, do lekarza, gdzie widzi naprawdę duże ciążowe brzuchy, przy których mój się chowa - na fb kilka dni temu wrzucałam, więc już nie będę się tu dublować chyba
A teściowej dałam dzisiaj zajęcie, żeby tak nie peplała i w kółko tych samych pytań nie zadawała hahaDałam jej kocyk i poprosiłam żeby przerobiła na kocyk do fotelika - zaznaczyłam jej gdzie mają być otwory na pasy i dzisiaj mi to zrobi
Czaiłam się na te śpiworki co były w Lidlu, ale rozkupili a w internecie albo za drogie albo za ciepłe
A miałam takie okrycie z kapturkiem - plusz/minky, docelowo miało być do kąpieli, ale pomyślałam sobie, że takie ładne, do kąpieli mam jeszcze dwa ręczniki frotte a ten minky z kapturkiem z uszami będzie w sam raz na kocyk do fotelika. A w razie czego to te trzy wycięcia jakoś bardzo go nie zniszczą, więc jak mi się uwidzi to i jako ręcznik wykorzystam.
Ważne, że teściowa dumna, że coś dla wnuczka może zrobićI chociaż przez chwilę nie będę myślała czy nie zaczęłam rodzić
misKolorowy, Monna lubią tę wiadomość
-
https://naforum.zapodaj.net/thumbs/8bb5de66182a.jpg
Mój wielki brzuchol w 38 tygodniuKjopa3, Lokokoko, pati87, She Wolf, eforts, Milka1991, Szczęśliwa Mamusia, Jagah, nutella_, sallvie, aniab2205, misKolorowy, Magni, Marsylia lubią tę wiadomość
-
To i ja swoj dzisiejszy brzuszek wrzuce. Coraz nizej jest.
https://naforum.zapodaj.net/thumbs/509107ab52eb.jpgOmon, Lokokoko, She Wolf, eforts, Milka1991, Szczęśliwa Mamusia, Jagah, mada87, Kjopa3, nutella_, sallvie, aniab2205, misKolorowy, Magni, Marsylia lubią tę wiadomość
-
Omnom malenki ten Twój brzuszek i figura super! Zazdroszczę, ja już wyglądam jak orka.
Mnie nie złoszcza takie komentarze, czesto ktoś się śmieje, że się toczę zamiast iść ale to jest akurat prawda:D
Bardziej mnie zlosci, że ludzie komentują, że będziemy mieli 3 dzieci w tak krótkim czasie.
-
_tika wrote:Omnom malenki ten Twój brzuszek i figura super! Zazdroszczę, ja już wyglądam jak orka.
Mnie nie złoszcza takie komentarze, czesto ktoś się śmieje, że się toczę zamiast iść ale to jest akurat prawda:D
Bardziej mnie zlosci, że ludzie komentują, że będziemy mieli 3 dzieci w tak krótkim czasie.
A ja Ci zazdroszczę 3 dzieci w takim czasie!moje marzenie o mieć właśnie dużą rodzinę gdzie dzieci wychowują się razem
28.04.2017 r - urodził się Michał(mój naturalny cud)
Starania o drugie dziecko od grudnia 2017.
Prawy jajowód - udrożniony
Zrosty usunięte
Endometrium - uszkodzone mechanicznie po porodzie.
Lekka nadwaga
1 IUI 😐
2 IUI 😐
05.2021 - 1 IVF - słaba odpowiedź na stymulacje, tylko 3 komórki pobrane, nic się nie zapłodniło
10-11.2021 - 2 IVF - długi protokół - 7 oocytów pobranych, 6 zapłodnionych, 3 zarodki w 3 dobie, 1 zarodek podany w 3 dobie(8B), 2 pozostałe nie dotrwały do mrożenia
Luty 2022
Zmiana kliniki
Pcos
Insulinooporność + hiperinsulinemia (opanowane 2024r)
2023 i 2024 - przerwa czyszczenie głowy
listopad 2024
powrót do walki
kwalifikacja do programu
grudzień 2024 - długi protokół (menopur 300 + gonapepyd 1/2 amp.)
4 oocyty, 4 zapłodnione - rozwinął się tylko 1 zarodek
12.02.2025 r. - transfer 3 dniowy zarodek -
Później wrzuce, bo słońce mi centralnie na lutro bije i nic z tego
Tika generalnie takie coś to nie na miejsc... ludzie to porabanie są. Jak to można wszystkim ie interesować. Moja ciocia ma 11nascioro dzieci i żyje :-d ale też się nasluvjala nawet of swojej matki. A zaś jak ktoś ma jedno to są docinki kiedy drugie..m ludziom sie nie dogodziKochany wymarzony Filipek. 01.05.2017r
[ -
Tika takie komentarze są wręcz chamskie. I jakim trzeba być durniem żeby nie ogarniać co.oznacza ciąża blizniacza1!!! I że to nie ty decydujesz.
Dziewczyny bardzo zgrabne brzuszki macie.
I ja po 30 ale mi to nie przeszkadza ni w ząb. W ogóle nie mam.problemu z upływem czasuNiebieskaa, vitae13 lubią tę wiadomość
-
Ja tez jestem panią po 30. i nigdy nie wróciłabym np do czasu studiów a tym samym tego młodzieńczego wieku. Nie miałam wtedy tego zadowolenia z życia, spokoju, energii, stabilności, miłości i dojrzałości. A jak zmarszczki bedą mi przeszkadzać to skocze na botoks i po sprawie;)))
Lokokoko, Milka1991, eforts, aniab2205, misKolorowy lubią tę wiadomość
Nasze szczescie juz z nami: kwiecien 2017
-
Omon brzuszek jak po dobrym obiedzie. Po porodzie nie będzie po nim śladu. Aż zazdroszczę.
Bobas ja też jak zdążęMasz tam "swojego człowieka"? Chodzi mi o lekarza czy położną. Ja nikogo nie mam i to podobno niedobrze. A z daleka będziesz jechać? Ja mam 100km, ale przed terminem kilka dni będę już w Poznaniu, chyba, że zacznie się wcześniej niż myślałam. Też słyszałaś sporo złych opinii na temat opieki po porodzie?
13.04.2017 Nasze Szczęście jest już z nami ♡ -
Hehe, to ja już w takim razie jestem panią przed 40-stką
Nawet w karcie informacyjnej ze szpitala wpisali mi "pacjentka lat 38 urodziła...", bo biorą pod uwagę rocznikowo, bez uwzględnienia miesięcy...
Kahaśka, MagdaWaw,
Bardzo, bardzo gratuluję Wam powitania z Waszymi młodzieżowcami
Trudno uwierzyć, że to dopiero 25 marca. Już tyle maluchów jest na świecie.
A ja Was czytam cały czas i nawet jestem na bieżąco, ale strasznie mi trudno pisać, bo życie wywróciło się jednak do góry nogami. Powiem Wam, że w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się, że dziecko to TYLE pracychoć mąż (ojciec czwórki dzieci) zawsze mi powtarzał, że tak jest.
atat, Milka1991, niania.ogg lubią tę wiadomość
-
No to ja tez sie zaktualizuje
https://naforum.zapodaj.net/thumbs/11363ef4bf13.jpg
A tu chwale sie kolysko-dostawka
https://naforum.zapodaj.net/thumbs/0f48aa33cd39.jpg
A jak sie nazywaja dziewczyny pod 40? Babcie?
U mnie w maju na licznik wskakuje 39 latek, ale co sie bede przejmowac?
MagdaWaw, gratulacje ogromne
Wiadomość wyedytowana przez autora: 25 marca 2017, 16:17
Szczęśliwa Mamusia, Niebieskaa, IGA.G, Jagah, Lokokoko, vitae13, Kjopa3, nutella_, eforts, atat, sallvie, ilae, Omon, aniab2205, misKolorowy, pati87, Magni, agadana, Milka1991, Marsylia lubią tę wiadomość
25 cs; 3 IUI udane- 15.04.17
17 cs2.11.2019
P. 04.03.2014 - 10tc [*] D. 19.08.2018 - 11tc [*] 5.9.2023 - 5tc [*]
45 lat | Hashimoto | Endometrioza | MTHFR 1298A-C homo | Czynnik V(R2) hetero | NK 21,5% —> Encorton 20mg, po 2 cyklach —> NK 8% | ANA2 1:2560 typ drobnoziarnisty -
Kobitki,
A ja popełniłam (na potrzeby własne - dla zachowania w pamięci) opis mojego porodu.
Pomyślałam, że podzielę się nim z Wami, choć rozumiem, że tylko wytrwali przebiją się przez tę epopeję, hehe
Jeśli nagle zamilknę na zawsze, to znaczy, że wywalili mnie z forum za długość postu
* * *
16 marca 2017 świat wywrócił się do góry nogami, a czas stanął w miejscu - czyli obiecane „kilka” słów o tym, jak Ava przyszła na świat
To była środa i bardzo nerwowy dzień, a właściwie wieczór. Po raz drugi ta sama firma od tapet (= tapety do pokoju mojej córynki) dała ciała i schrzaniła robotę. Dawno tak się nie wkurzyłam, bo wiedziałam, że ta wpadka oznacza kolejną wizytę ekipy tapetującej, a przecież do porodu zostały już „tylko” (heh) 3 tygodnie. Tak bardzo się wkurzyłam, że aż się popłakałam. Humor totalnie w dół, nerwy w górę. I myśl w głowie: „przecież ja nie mogę się teraz denerwować”.
Nigdy nie dowiem się, czy ta nieszczęsna tapeta przysłużyła się do przyspieszenia przyjścia Avy na świat (sprawdziłby się ten typowy filmowo-serialowy scenariusz: ona w ciąży, on denerwuje ją, ona dostaje bolesnych skurczy, zgina się w pół, by zaraz urodzić przez stres... tylko że w filmach dziecko jest na świecie już pół godziny później po kilku rytmicznych westchnięciach).
A za to w realu…
W realu było tak, że udało mi się uspokoić po tej całej tapetowej aferze. Siedziałam sobie przy kompie, ogarniałam jeszcze jakieś zakupy dla Avutki i nagle, około 22:30 poczułam, że mam mokrą bieliznę. Poszłam do łazienki, sprawdziłam. Od razu wydawało mi się, że ta wydzielina jest inna niż wszystkie wcześniejsze. Wyglądała po prostu jak woda. Ale nie było jej jakoś nadmiernie dużo, a odejście wód kojarzyło mi się raczej z potopem. Podzieliłam się z moim mężem informacją o tajemniczym płynie organicznym i przeszliśmy nad tym do porządku dziennego (a właściwie wieczornego).
Kilka minut później, poczułam, że jest mi jeszcze bardziej mokro. Ponownie poszłam do łazienki i na bieliźnie zobaczyłam… różowe zabarwienie i krew. Wtedy wiedziałam już, co jest grane, a przynajmniej mówiłam sobie, że to jednak muszą być wody (bo chyba z dwojga złego lepiej, żeby te różowe kolory pochodziły z wód - mówili nam, że to ok - niż z jakiejś innej przyczyny).
- Musimy jechać do szpitala - powiedziałam do męża.
On, jak zawsze, spokojny, optymistyczny i wyluzowany… postanowił jeszcze wysłać jakiegoś maila i powoli się zbierać. Mnie spiął natychmiast lekki nerw. Przyznam szczerze, że w ogóle nie byłam gotowa na to, żeby wszystko miało się tak wcześnie wydarzyć. Pisząc „nie byłam gotowa” mam na myśli zarówno przygotowania rzeczy i spraw, jak i gotowość psychiczną (tak, to prawda, po blisko 4 latach od rozpoczęcia starań o dziecko w chwili odejścia chyba-wód nadal można nie być do końca gotowym na powitanie z człowiekiem, na którego tyle się czekało).
Zaczęło się nerwowe pakowanie torby, sprawdzanie listy potrzebnych rzeczy (po drodze uświadamiałam sobie: nie mam… nie mam… brakuje mi… nie załatwiłam… nie mam…). Największy stres wynikał chyba z tego nieogarnięcia spraw.
Pojechaliśmy do szpitala.
Zgłosiłam się na IP, zrobili mi KTG (skurczy w zasadzie brak), ocenili tę ilość wód (hmm… pacjentka panikara), załatwili dokumentację i skierowali do lekarza na badanie. Pani gin zrobiła mi badanie na fotelu + USG. I powiedziała, że właściwie nic takiego się tu nie dzieje. No fakt, coś wyciekło, ale malutko. Na USG widać, że płynu owodniowego jest mnóstwo, córynka ma się dobrze, choć jest już nisko. Szyjka zamknięta, zagięta, dobrze trzyma, mimo, że główkę już czuć.
- Pani Anno, można wracać do domu. Kontrola lekarska za 7 dni, chyba że wcześniej ma już pani umówioną wizytę.
Spokojnie wróciliśmy do domu. Odetchnęłam z ulgą i oczywiście podjęłam postanowienie, że następnego dnia, natychmiast, na pewno i bezwzględnie pakuję już torbę, sprawdzam wszystko jeszcze raz, prasuję ubrania Avy i wszelkie tekstylia oraz robię cały pozostały milion spraw, który został mi do zrobienia.
Przed snem napisałam jeszcze wściekły mail do pani od tapet, choć mąż mówił, żebym załatwiła to następnego dnia, bo szkoda snu, ale siłą rozpędu i wściekłości wolałam napisać od razu.
* * *
F*ck! Ale ból!
Godzina 3:00 - obudził mnie bardzo silny ból podbrzusza. Coś w stylu bólu miesiączkowego, ale razy 10. Do tego z promieniowaniem na plecy i lekko na nogi. W gratisie parcie na dwójkę.
Wstaję do toalety - bach! Czuję, że cała podpaska mokra. Zanim doszłam do łazienki, kolejna szklanka wody wypłynęła ze mnie. Wtedy wiedziałam już, że kilka chwil (dłuższych bądź krótszych) spotkam moje marzenie („kontrola lekarska za 7 dni” hehe…).
Obudziłam męża. Jedziemy do szpitala.
Spojrzeliśmy na siebie. To już?
Szok. Niedowierzanie. Podekscytowanie. Trochę strach.
* * *
Na Izbie Przyjęć byliśmy o 4:00.
- Dobry wieczór ponownie. Byliśmy tu mniej więcej 5 godzin temu.
Kiedy powiedziałam, że tym razem wód było już kilka szklanek, błyskawicznie utraciłam status pacjentki-panikary.
KTG - jakieś niby pseudo skurcze, których bez tych wód na pewno nikt nie traktowałby poważnie.
Bóle coraz silniejsze.
Szybko trafiłam do lekarza na badanie. Od razu zostało ustalone, że kładą mnie na oddział.
Wcześniej jednak odbyło się badanie i USG.
(z serii „Anegdoty szpitalne": tekst pana doktora podczas badania palpacyjnego: „O, czuć dobrze główkę, to jak ją tak trochę podepchnę i podrzucę do góry (hop!), bo szyjka jest za nią”). Nie wiem, o co mu chodziło z tą szyjką, ale moja mina na wiadomość o podrzucaniu główki - bezcenna.
I nagle dotarło do mnie...
- Panie doktorze, historia zatoczyła koło. 1 stycznia 2015 przyjmował mnie pan, kiedy zgłaszałam się na IP na wywołanie pierwszego poronienia. To było w tym samym gabinecie. Leżałam na tym samym łóżku.
- Naprawdę?!
- Tak. A dziś leżę tu z zupełnie innego powodu...
Potem trafiłam już na łóżko szpitalne. Była mniej więcej 6:00, może trochę wcześniej. Bóle coraz większe. Przewidywano, że cięcie odbędzie się jakoś tuż po 8:00. Lekarz powiedział, że mogliby zrobić szybciej, ale jego zdaniem lepiej poczekać na „świeżych” lekarzy, a nie tych, którzy są po nocce.
W sali czekałam z dwiema innymi dziewczynami. Jedna na planowane cięcie, druga czekająca na poród sn, zwijająca się w bólach. Matko, jak ja jej współczułam… nie podejrzewając jeszcze, że za chwilę do niej dołączę.
W łóżku szpitalnym spędziłam 5,5 godz. Pod koniec chodziłabym już po ścianach, gdyby nie to, że zrobili mi KTG i musiałam leżeć. Mąż mógł wejść do mnie dopiero w godzinach odwiedzin o 11:00. Ból był straszny. Skurcze z częstością między 4,5 a 6 minut. Modliłam się o ulgę, chociaż nie umiem.
Po drodze zaliczyłam też koszmarny stres. Lekarze weszli na obchód i pytają mnie z całkowitą pewnością, że potwierdzę, czy czuję ruchy. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie czuję ich właściwie od przyjęcia do szpitala. Lekko spanikowany lekarz kazał natychmiast podłączyć mnie pod KTG. Zrobiło się nerwowo. Przed oczami miałam… czarną otchłań.
Boże - pomyślałam - zaszłam tak daleko, przeszłam to wszystko i teraz… na samym końcu, na końcu tej drogi straciłam czujność i nie powiedziałam nikomu, że od kilku godzin nie czuję ruchów. Zachciało mi się płakać. Zaczęłam wyobrażać sobie najgorszy scenariusz i „przygotowywać się” na tę straszną wiadomość. Chore, wiem, ale każda dziewczyna na tym wątku to zrozumie.
Umierałam ze strachu, szczególnie, że położna przez chwilę nie mogła znaleźć tętna.
- Ten sprzęt musi się tak przez chwilę skalibrować… - powiedziała
K**wa! Ja już słyszałam kiedyś tłumaczenie sytuacji sprzętem. Za pierwszym razem, gdy serce przestało bić. Nienawidzę tego.
- Bije? - zapytała po chwili z uśmiechem (chyba sama poczuła ulgę)
- Yyy, prawdę mówiąc, nie wiem, bo nie słyyyyyszęęęę (przeraźliwy skurcz mnożone przez ból)
Potem już usłyszałam. Jeśli miałby być w moim życiu moment, kiedy się nawrócę, to chyba byłaby to tamta chwila. Serce Avy biło szybciutko.
Pozostało już tylko czekać.
O 11:00 przyszedł do mnie mąż. Potem dostałam antybiotyk. Odbyły się jakieś tam jeszcze przygotowania, które pamiętam już jak przez mgłę.
No i poszliśmy na salę operacyjną. Zasady w moim szpitalu są takie, że osoba towarzysząca może być przy matce podczas planowego porodu cc. Przy nagłych cc już nie. A mój, w związku z odejściem wód, wszedł właśnie w tryb nagły. Mimo wszystko, poprosiliśmy o to, abyśmy mogli być razem. I zgodzili się.
Wtedy już zaczęłam się bardzo denerwować. Serce waliło mi niemiłosiernie. Lekarze, pielęgniarki i położne byli cudowni. Pani anestezjolog cały czas mnie obejmowała, żebym się nie bała. Ciągle mi powtarzali, że wszystko będzie dobrze, mówili co robią. Czułam się bardzo zaopiekowana.
Potem znieczulenie, parawan oddzielający, dołączył mąż przygotowany uprzednio w śluzie do asystowania mi.
I zaczęło się czekanie… Niewyobrażalne uczucie, że zbliża się coś wielkiego, że nie ma odwrotu, że zaraz się dowiem, zaraz się z NIĄ poznamy.
Czułam moment nacinania. Nie ból. Po prostu to, że jakiś przedmiot jedzie po mnie.
A potem naciski, grzebanie, mieszanie w moim środku.
Napięcie sięgało zenitu.
Czekanie…
Czekanie…
Mój mąż głaszczący mnie po policzku.
I czekanie…
I nagle płacz. Krzyk. I wychylające się znad parawanu dziecko. Moje.
I znowu płacz. Tym razem mój. Szczęścia. Ulgi.
Nieopisane uczucie. Świadomość, że właśnie spełnia się moje największe marzenie.
I poczucie, że (paradoks) ten początek to koniec. To koniec tej całej 4-letniej drogi. I duma. Że wygrałam. Że nie poddałam się nigdy przez te wszystkie lata. Że ONA wreszcie przyszła do mnie. Że to moje nowe życie. I nigdy nic już nie będzie takie samo.
Ważyli ją i mierzyli. Zawołali męża, że może podejść tam i być przy tym i robić zdjęcia. Trwało to może 2 minuty, a nawet mniej, a ja tak im zazdrościłam, że są razem.
W tym czasie ktoś podszedł do mnie i mówił mi do ucha: 16 marca 2017 o godzinie 11:45 urodziła pani zdrową dziewczynkę, waga 2955 g, długość 53 cm, 10 punktów w skali Apgar.
I sekundę później widzę, jak ktoś trzyma nade mną cud. Największy cud świata. A zaraz potem już tego cudu nie widzę, bo płaczę ze szczęścia tak bardzo, że łzy przysłaniają mi cały świat.
Ktoś odsuwa koszulę, ktoś inny kładzie mi córkę na piersiach i tulimy się. Pierwszy raz po tej stronie brzucha. Ona już cichutka, ale bardzo zaciekawiona. Ja zapłakana. Czy w świecie mama-córka nie powinno być odwrotnie?
Potem rozstaję się z nią już tylko na minutę, kiedy przewożą mnie do sali pooperacyjnej. Tam ktoś znów daje mi Avę w ramiona. I tak spędzamy kolejne 8 godzin. Bez Taty. To jest czas tylko dla nas.
To były najpiękniejsze godziny mojego życia. Po prostu leżałyśmy. Nikt nam nie przeszkadzał. Nawet ból, kiedy znieczulenie odpuszczało. Wiedziałam, że trzymam w ramionach najlepszy na kuli ziemskiej naturalny lek przeciwbólowy.
Poczułam miłość, jakiej nie znałam nigdy przedtem.
Około 19:00 przeszłam pionizację. Zaraz potem dołączył do nas mąż i wszyscy w trójkę przenieśliśmy się do indywidualnej sali, gdzie zostaliśmy na niecałe dwie doby. Pomimo, że Ava jest formalnie wcześniaczką (36t3d), a ja byłam po cc, uznano, że stan nas obu jest tak dobry, że nie mamy co siedzieć w szpitalu. W sobotę wieczorem zaczęliśmy więc nowy rozdział naszego potrójnego życia, już w naszym domu.
* * *
Te osiem godzin, kiedy leżałam z Avą w ramionach na sali pooperacyjnej, to był czas, kiedy przetoczyłam w głowie miliony myśli i wspomnień. Wśród nich była oczywiście ta droga, którą przeszłam, aby być matką. Myślałam o stymulacjach, o każdym zastrzyku z heparyny, o lekach, o wizytach lekarskich, o dziesiątkach specjalistów, którym musiałam pokazywać i opowiadać to co najbardziej intymne, o bólu, o zabranych latach, o poronieniach, o białym motylu, o rozpaczy, gdy po raz kolejny słyszałam, że serce nie bije, o 29 lipca, o krwawieniach we Francji, o Nifty, amniopunkcji, o bólu fizycznym, o ciągłym lęku.
I zdałam sobie sprawę, że ze wspomnieniem tych wszystkich doświadczeń starań jest jak z bólem porodowym. One są bardzo przykre i bolesne, gdy trwają. Ale kiedy miną, natychmiast się o nich zapomina. Nagle wydało mi się, że nie zrobiłam nic wielkiego, że cała ta historia trwała tylko chwilę, a całość życia jest teraz, tu, w moich ramionach.
Nawet dzisiaj, 10 dni później, kiedy patrzę na moją córkę, nie jest pewna, czy to jest jawa czy sen. Czasem myślę, że się obudzę i jej nie będzie. Nie wierzę. Boję się wierzyć.
Ale rozpiera mnie nieskończone szczęście. Czekałam na nią tyle lat. Tak wiele razy w ciągu ostatnich 9 miesięcy musiałam bać się o to, czy ona na pewno przyjdzie do mnie. Tak często obawiałam się, że ten sen przedwcześnie się skończy. Ale jednak przyszła. Wiem dlaczego nie udało mi się te poprzednie 3 razy. Teraz wiem to już na 100%. Bo gdyby moje dziecko pojawiło się wcześniej, to wówczas… nie byłaby to ONA.Szczęśliwa Mamusia, IGA.G, bobas2015, Jagah, Taśka22, Lokokoko, mada87, She Wolf, kasieniaczek, vitae13, Justyna Sz, koniczynkaa, _tika, flowerygirl, Flowwer, eforts, Reni1982, sallvie, Yammi, sunshine, karolyn, Peg, sy__la, Omon, Kjopa3, Gakin, atat, aniab2205, pati87, misKolorowy, Magni, agadana, Donia12, AniaStaraczka85, Kleopatra, Milka1991, niania.ogg, Teklaa, Penelope, Marsylia, AmyLeah lubią tę wiadomość
-
Biszkopciki wrote:Omon brzuszek jak po dobrym obiedzie. Po porodzie nie będzie po nim śladu. Aż zazdroszczę.
Bobas ja też jak zdążęMasz tam "swojego człowieka"? Chodzi mi o lekarza czy położną. Ja nikogo nie mam i to podobno niedobrze. A z daleka będziesz jechać? Ja mam 100km, ale przed terminem kilka dni będę już w Poznaniu, chyba, że zacznie się wcześniej niż myślałam. Też słyszałaś sporo złych opinii na temat opieki po porodzie?
Biszkopciki lubi tę wiadomość
Krzys 14.11.2015 38 tc 3540g 54 cm. Piotr 25.04.2017 38 tc 4380 g 59cm