Ale szczęście:)
Bardzo dokuczały mi też bóle brzucha, Pani sprawdziła wszystko dokładnie, i stwierdziła że bóle nie mają żadnego niepokojącego pochodzenia, bo nie dzieje się nic złego i nie widać nic absolutnie nic czym można by się martwić. Bardzo mnie uspokoiła i w ogóle była tak kochana i wyrozumiała!
wspaniała kobieta, dobry Człowiek na dobrym miejscu.
Wierzę że z pomocą Maryi i dobrych lekarzy wszystko będzie dobrze.
wciąż nie do końca to wszystko do mnie dociera. mam tylko takie przebłyski, że rzeczywiście JESTEM W CIĄŻY, ale przez większość czasu mimo że o tym wiem, to nie do końca to czuję.
kolejne USG pokazują coraz to nowe obrazy małego człowieczka, i cieszę się że Ono rośnie, macha do nas... ale wciąż nie dociera do mnie że TO SIĘ DZIEJE W MOIM BRZUCHU:)
pani doktor uspokaja, że jak zacznie się ruszać, i jak brzuszek urośnie to to się zmieni. Już się nie mogę doczekać!!!
poza tym, wkroczyliśmy w drugi trymestr!
Tak się cieszę!
to jakiś wielki przełom w mojej głowie (bo uważam że u mnie wiele rzeczy dzieje się w głowie, wiele problemów i wiele rozwiązań).
Drugi trymestr to czas super energii, apetytu, entuzjazmu, sił, końca wymiotów i mdłości itd.
Jak na zawołanie już wczoraj tak mnie wzięło na jedzenie! (co jest moim problemem bo nie dość że byłam chuda przed ciążą to jeszcze teraz schudłam 2 kg:( i nijak nie mogłam się zmusić do większego jedzenia)
i od wczoraj mnie nic nie muli. I co powiecie? mój organizm rzeczywiście wie że to minęło tyle a tyle tygodni, czy to moja głowa?
zresztą nieważne:)
w niedzielę pojechaliśmy z Małżonkiem do Częstochowy, na Jasną Górę dziękować za Kropeczkę.
tak jak parę miesięcy temu, w bólu i rozpaczy Mąż zapakował mnie do auta, do Matki, prosić o cud, tak teraz pojechaliśmy dziękować.
Cud się stał.
Maryja wyprosiła nam cud poczęcia Kropeczki:)
Piszę o tym, bo wiem, że często osoby które długo się starają, martwią się że serduszkowanie wykracza ze sfery intymnego miłosnego zbliżenia w obowiązek, czasem niekoniecznie przyjemny.
w tym szczęśliwym cyklu śluz płodny miałam 3 dni. Pierwszy dzień aż miło, drugi dzień też, a trzeci akurat zajechaliśmy do rodziny, i teraz dylemat. Odpuścić? Bo zmęczeni, po podróży, no i u Teściów, czy próbować? W końcu jest śluz! A śluz jest najważniejszy. Skok następuje z reguły i tak już po owulacji, więc to żaden pomocnik w staraniach, jak już to w stwierdzeniu faktu, ale najważniejsze to współżyć gdy jest śluz płodny. Bo są trzy podstawowe warunki zajścia - plemnik, jajo (czyli owulka, którą owszem można wyczuć ale stwierdza się ją z reguły po fakcie. a jak jajo należy do tych akurat krótkożywotnych, i jest zdolne do zapłodnienia np tylko 6 godzin, a tak bywa, to współżycie w dniu skoku jest już za późno) i ŚLUZ. jak jest dobry śluz, to nawet jak się machniemy o dzień dwa w obliczeniach owulacji, to plemniczki i tak w tym śluzie przeżyją i sobie poradzą. model Creightona, stosowany w Naprotechnologi bardzo wbił mi to do głowy (byłam na 2 spotkaniach wprowadzających do Napro). tam w ogóle nie patrzy się na temp, tylko na sam śluz. i z niego wszystko wychodzi. Ba! to co tu, na ovu, czyli w obserwacji objawowo-termicznej uznajemy za ładny śluz tam może okazać się nieprawidłowy, niewystarczający, wskazujący na zaburzenia, podejrzany.
Więc mając na uwadze znaczenie śluzu, i fakt, że ładny sluz pojawiał się u mnie bardzo rzadko, w co którymś cyklu tylko, postanowiliśmy działać, choć łatwo się domyślić, to nie było idealne serduszkowanie, trochę nawet irytujące. Oboje zawsze z Mężem wyobrażaliśmy sobie że owoc naszej Miłości pocznie się w pięknym, miłosnym uniesieniu... i co? nico!
Tymczasem wykres pokazuje, że to właśnie wtedy plemniczki rozsiadły się wygodnie w dogodnym śluzie, poczekały jeden dzień i dorwały jajo:)
ale nie o śluzie miało być, tylko o tym gdy czasem nie ma nastroju, nie ma uniesienia... jest tak dziwnie.
Mam nadzieję ze Was pocieszę, takie serduszkowanie nie jest gorsze. to że akurat w tym momencie nie czuć motyli w brzuchu i nie wiadomo czego, nie znaczy, że nie ma w Was miłości i otwartości na przyjęcie Życia. Po prostu Człowiek jest tylko Człowiekiem i czasem emocje przesłaniają tą miłość, a na wierzch wypływa zmęczenie, może frustracja.
A w sercu?
w sercu już rośnie miejsce, pełne miłości i ciepła, dla nowego mieszkańca. i to jest najważniejsze!
Ciąża - są uroki i mniej ciekawe oblicza - czyli jakie mam objawy i dolegliwości:
-na samym początku wielki ból piersi - po nim poznałam że coś jest inaczej, bo nigdy mnie piersi nie bolą. Od 8 d.p.o. do dnia spodziewanej miesiączki, potem przerwa, a potem sporadycznie, co jakiś czas. przez jak na razie całą ciążę. - recepta - brak. Tak jest i tyle.
-na początku tez bóle jak okresowe i raz na jakiś czas silne skurcze.
bóle brzuch aż do 13 tygodnia, czyli z bite dwa miesiące. Straszne to było - recepta - magnez 2x dziennie. Jak trzeba to no-spa. I przede wszystkim się uspokoić i nie stresować - większość problemu siedzi w mojej głowie.
-Mdłości - od początku sporadyczne, ale takie większe od 7 tygodnia do końca 14. Czyli cały pierwszy trymestr, na początku II ustały. - recepta - nigdy nie dopuścić do uczucia głodu. Jeść sprawdzone, tolerowane rzeczy - czyli chrupki kukurydziane i serek almette. ludzie ile ja tego almette przez to wszystko zjadłam... A! i najgorzej jest rano. Jeśli można - przespać to:D:D:D
-Wymioty - jak wyżej - od 7 tygodnia, ostatnie jakie zanotowałam to 15 tydzień i to było ciekawe - wymioty bez żadnych mdłości. Stwierdzam teraz że to mdłości są najgorsze, odechciewa się wszystkiego, same wymioty nie są takie złe. Zwłaszcza że wymioty miałam raz, max dwa x dziennie. - recepta - unikać jak ognia aut, autobusów. Jeśli już trzeba koniecznie gdzieś jechać przygotować worki. Nie ma rady. Nie przejadać się, i ostrożnie myć zęby - od mycia zębów też wymiotowałam.
-kompletny totalny brak apetytu. od początku, cały I trymestr. Efekt - mimo zmuszania się do jedzenia schudłam 2 kg - recepta - brak. Zmuszać się i tyle.
-problem z piciem. Wymiotowałam okropnie po wodzie, i już potem nie mogłam pić samej wody. Tak samo po wodzie z cytryną, herbacie, soku pomarańczowym i soku jabłkowym. Jedyne po czym nie wymiotowałam to woda z syropem malinowym. I to jest masakra, bo 3 już miesiąc jak piję ciągle tylko wodę z syropem, która już mi zbrzydła straszliwie. jakieś tydzień-dwa temu skusiłam się na sok pomarańczowy, myśląc że jak II trym to już będzie dobrze. Nie było. - recepta - woda z syropem malinowym, i zmuszać się do picia, bo każą dużo pić.
-Zaparcia - masakra. Zjawisko którego wcześniej nie doświadczałam i znałam tylko z opowieści. od 9 tygodnia. cały czas. Pani doktor mówiła że w II trymestrze już tego nie będzie. Tiaaa.... leci mi już trzeci tydzień II trymestru i końca ani widu ani słychu. Ale też prawda, że nie cierpię suszonych śliwek, a po wodzie z miodem mam ochotę wymiotować, więc nie za bardzo sobie pomagam. - recepta - kawa raz na jakiś czas - bardzo pomaga. Ryżaki z błonnikiem. Dużo pić.
-hemoroidy - kolejna zmora, miałam już problemy przed ciążą delikatne, mam jakąś tendencję chyba rodzinną, w każdym razie to i żylaki to częste u nas zjawisko. Żylaki zresztą mam od 18 roku życia;/ Więc hemoroidy są jakby koniecznością no a w ciąży i z zaparciami to już koszmar. - recepta - maść posterisan, ale średnio pomaga. W wolnych chwilach dawać nogi do góry.
-okropne spuchnięcie śluzówki w nosie, katar z krwią, przesuszenie nosa, ból nosa - od 14 tygodnia, woda morska nie pomaga. -Recepta - brak.
-zgagę miałam tylko 2 razy, nie ma o czym mówić - recepta - brak.
-krwawiące dziąsła - recepta - brak.
-płaczliwość - wystąpiła raz - Siostra mnie odwiedziła, powiedziałam jej o moim pomyśle na system losowania osób na Święta (tak robimy sobie w mojej Rodzinie prezenty) bo jesteśmy na odległość i trzeba było zrobić losowanie w dwóch miastach jakoś. System przeze mnie wymyślony był sensowny choć mega skomplikowany. jak o nim Siostra usłyszała, to wybuchnęła radosnym, szczerym, poczciwym śmiechem na całe gardło. A ja nagle, nie wiedzieć czemu, bo to nie było przykre ani nic, ot, śmiała się z systemu, ja nagle mówię "uwaga będę płakać" po czym łzy jak groch tryskają mi z oczu, smarki mi lecą z nosa, zanoszę się jak głupia. Siostra zbaraniała i pyta "zrobiłam Ci przykrość?" po czym nie wytrzymuje znów się śmieje po czym poważnieje po czym znów się śmieje i pyta o co mi chodzi. i było mi okropnie głupio bo bardzo potrzebowałam płakać i nie wiedziałam o co mi chodzi a ona tak patrzyła jak na dziwadło. Mąż tylko wstał, podszedł do mnie, mocno przytulił i szeptał "no już już, spokojnie" i pozwolił płakać o nic nie pytając.
-recepta- kochający czuły Mąż
to tyle. Chciałam mieć jakiś zapis tego co się ze mną dzieje, bo nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będę w ciąży z moimi wynikami, i chcę to dokładnie zapamiętać. Wady i zalety, wszystkie oblicza. To ciekawy czas.
tak. ciąża to jednak piękny czas:P
To ja już naprawdę nie wiem, o co chodzi.
Apetytu brak znowu. Waga od początku ciąży (teraz koniec 4 miesiąca) 1,5 kg na plusie.
Wizytę mam we wtorek, tak dziwnie się stresuję, niepokoję
ach niech już będzie wtorek!
będę widziała Maluszka, może poznam płeć? Będę w domu rodzinnym z moimi szalonymi Siostrami i kochaną Mamą, będzie dużo śmiechu, gotowania i jak zwykle improwizowania, bo zorganizowane poukładane Święta to u nas niemożliwość, będzie gwarno, głośno i wesoło.
A tu? Mąż w pracy, a ja tu jakoś tak samotnie i straszno:(
No, musiałam sobie gdzieś pozrzędzić, ale już wystarczy.
Przy okazji wszystkim życzę pięknych, rodzinnych, ciepłych w sercu Świąt, a jak jesteście staraczkami, i przyjdzie czas życzeń i będziecie znów w sercu złe na te wszystkie życzenia "dziecka" "powiększenia rodziny" itp, jak byłam ja w ubiegłym roku (o ja głupeczek), to przyjmijcie te życzenia do otwartych ser na chwałę Bożą, i niech Bóg cuda działa.
Codziennie modlę się za wszystkie kobiety pragnące potomstwa i nie mogące zajść w ciążę, wierzę że Bóg nas wszystkich wysłucha.
O!
osłupiałam w pierwszym momencie kompletnie.
po pierwsze dlatego, że miałam bardzo silne przeczucia w kierunku chłopca. Starałam się nie nastawiać, ale przeczucie było mocne i nic na to nie poradzę, byłam niemal pewna że to chłopak. A tu szok - jednak Zocha!
po drugie dlatego, że nagle to wszystko stało się takie realne i prawdziwe - to dziecko tam jest!
mała dziewczynka! I TO W MOIM BRZUCHU!!!! to piorunująca nowina. Zaczęłam już piąty miesiąc, a przeżyłam zdziwienie i osłupienie większe niż w momencie jak się w ogóle dowiedziałam że jestem w ciąży. Zdumiało mnie to kompletnie, wytrzeszczyłam oczy, i jeszcze parę godzin po wizycie chodziłam jak w transie, z otwartą buzią, z oczu leciały mi łzy, chyba się śmiałam, albo płakałam, nie wiem sama. Szok po prostu przeżyłam.
Szok i nowina nie z tej ziemi nr 2 - Zośka się rusza (to nie nowina, bo literatura donosi że już od 10 tygodnia) ALE TERAZ JA TO CZUJĘ!!!!
BULGA MI W BRZUCHU! najbardziej przypomina mi to ten taki pojemnik na wodę, że dołem jest zaworek, i jak się naleje trochę wody do kubeczka to potem przez całą butlę idą takie bąble powietrza robiąc takie wielkie BULG!
No więc mi tak bulgało.
Najpierw raz, dwa razy dziennie...
A teraz? całe serie po kilka razy dziennie.... REWELACJA! JAKIEŻ TO JEST GENIALNE! JAK JA TO LUBIĘ! siedzę i się śmieję do siebie:) (nawet teraz Zosia chyba wyczuła że o niej piszę i mnie smyra od środka:P)
i teraz czuję też te delikatniejsze smyrnięcia, nie tylko większe bulgi, jak Zosia sobie pływa:)
szczególnie się uaktywnia, jak ja nieruchomieję. Jak się położę odpocząć, albo przed snem, jak kilka minut się nie ruszam...albo w samochodzie... Malutka zaczyna!
Albo w kościele, jak na kazaniu siadłam wciśnięta w ławce między wiernymi, słucham księdza i po paru minutach Mała tańcuje. A mi wtedy automatycznie na twarz wpływa rogal od ucha do ucha i cała się cieszę, że ksiądz pewnie myślał, że przeżywam jakiś zachwyt nad jego słowem, a ja z pokorą przyznaję że z wrażenia nie bardzo pamiętam co on mówił
Szok nr 3 - Mój najmilszy małżonek po wielu próbach i masie czasu spędzonej z ręką na moim brzuchu też wreszcie dostał kopniaka od Małej:) Zresztą chwycił mnie za serce jak gdzieś na którymś okołoświątecznym spotkaniu rodzinnym z dumą wzniósł toast; "za moją córkę!" myślałam że się rozpłynę...
podsumowując:
JESTEM SZCZĘŚLIWA JAK NIE WIEM CO!
o!
A sam ślub? Jakiż piękny! i nie dlatego, że w pięknej zimowej aurze, u stóp Tatr, w drewnianym, przeuroczym kościółku, z piękną Panną Młodą wyglądającą jak Królowa Śniegu i z przystojnym Panem Młodym w swym góralskim stroju. Nie dlatego, że wokół choinki i śpiew kolęd.
Dlatego, że to był naprawdę SAKRAMENT. Oni naprawdę czekali na ten dzień, kiedy zaproszą Pana Boga do swojego życia, i rozpoczną wspólną przygodę pt Małżeństwo, na dobre i na złe, na zawsze!
Oni naprawdę wiedzieli jakie to ważne, że centrum tego dnia jest Msza z Sakramentem Małżeństwa, a wesele jest wisienką na torcie, przedłużeniem radości z tego co się wydarzyło. Tego, że właśnie zostali uświęceni na Męża i Żonę! Sami przygotowywali się długo do tego dnia, naukami, spowiedzią, wybrali sami czytania... a kiedy przyszedł dzień ślubu kompletnie nie ogarniali co się dzieje, tak byli zakochani i zapatrzeni w siebie, tacy szczęśliwi!
Uwielbiam takie śluby!
Odkąd jesteśmy z moim Mężem parą byliśmy razem na 15 weselach, 16 z naszym:)
trochę tego się naoglądałam, i gołym okiem widać, która para jest "Boża" a która nie:) i możecie się na mnie za to obrazić
wśród tych 15 wesel były takie naszych znajomych, wierzących, z duszpasterstw, z takimi poglądami jak nasze. Były też dalszej rodziny czy dalszych znajomych, niezbyt wierzących, już ze sobą mieszkających, nie przywiązujących do tego większej wagi.
"Boża" para, jest taka właśnie jak opisałam - centrum to dopracowana w szczegółach Msza - czytania, psalm, modlitwa wiernych, może dary? może schola? pełen kościół, 90% idzie do Komunii, świadomość że to wydarzenie zmienia wszystko i pełne pragnienie tego, gotowość bycia razem na zawsze. wesele to wspaniały ale jednak dodatek.
Ci drudzy traktują Mszę jako dziwny element Tego Dnia który trzeba odrobić, goście nie wiedzą kiedy się wstaje a kiedy siada, ławki zioną pustkami, ktoś czeka pod kościołem, ktoś sprawdza coś na komórce. W tle organista brzdęgoli nikomu nieznane pieśni a na komunię leci "Ave Maria" której szczerze nie lubię.
Wreszcie koniec, wszyscy lecą na wesele, na którym dziwne konkury kto wypije więcej, sprośne zabawy podczas oczepin, a następnego dnia wszyscy uśmiechają się na siłę na kacu, jakaż to była wspaniała zabawa.
Ujęło mnie niesamowicie specjalne błogosławieństwo, które odmawia kapłan nad Młodymi podczas Mszy ślubnej:
Ojcze Święty, Ty stwarzając człowieka na swój obraz i podobieństwo, powołałeś do istnienia mężczyznę i kobietę, aby jako mąż i żona, złączeni w jedno ciałem i duszą, spełniali w świecie swoje posłannictwo.
Prosimy Cię, Boże, ześlij swoje błogosławieństwo na tych nowożeńców [N.] i [N.] i wlej w ich serca moc Ducha Świętego. Spraw, Panie, aby żyjąc w tej sakramentalnej wspólnocie, którą dziś zapoczątkowali, obdarzali się wzajemnie miłością i świadcząc w ten sposób, że jesteś wśród nich obecny, stanowili jedno serce i jedną duszę.
Udziel im też pomocy, Panie, aby dom, który zakładają, podtrzymywali wspólnym wysiłkiem a swoje dzieci, wychowane w duchu Ewangelii, przygotowali do wspólnoty z Tobą w niebie.
Błogosław swojej służebnicy, [N.], aby pełniąc zadania małżonki i matki, czystą miłością swój dom ożywiała, a zawsze życzliwa i dobra, była jego ozdobą.
Błogosław też swemu słudze, [N.], niechaj dobrze wypełnia obowiązki wiernego męża i troskliwego ojca.
Ojcze Święty, spraw, aby ci, którzy wobec Ciebie zawarli małżeństwo i pragną teraz przystąpić do Twego stołu, radowali się w wieczności udziałem w obiecanej im uczcie niebieskiej. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
ale najpiękniejszy fragment to ten:
Pamiętaj, Boże, o nowożeńcach [N.] i [N.] Ty doprowadziłeś ich do dnia zaślubin, pozwól im cieszyć się upragnionym potomstwem i w swojej dobroci obdarz ich długim życiem.
Bóg rzeczywiście chce nam błogosławić, w tym szczególnym dniu tym mocniej, jak wiele par nie docenia tego daru, nie przyjmuje go, albo nie zauważa.
Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym przeżyć moje problemy z płodnością i niemożnością zajścia w ciążę bez Boga - bez tej świadomości że mogę się do Niego odwołać - Panie Ty mnie POWOŁAŁEŚ do bycia Matką, Ty sam mi tak błogosławiłeś, doprowadzając nas do ślubu, a jako Małżonkowie jesteśmy też powołani do rodzicielstwa, no to teraz działaj!
i zadziałał.
Wiara to coś wspaniałego. Pewnie można powiedzieć, że ot, znalazł się jakiś tam jednak jeden pęcherzyk u mnie, jednak była jakaś komórka jajowa, co to za cud? poczęcie jak poczęcie.
tiaaa... ale jakbym latami się starała bez skutku to mądralińscy lekarze by mówili "a czego się Pani spodziewała z takimi wynikami? trzeba było iść na in vitro a nie czekać nie wiadomo na co?"
uf. Dobrze że Bóg jest ponad medycyną
Takie mnie refleksje na tym Tosiowym ślubie wzięły. Oby byli szczęśliwi i tacy zakochani jak w dniu ślubu przez cały czas.
Może to wszystko nie w temacie Zosiowo-ciążowym, ale jeszcze przeżywam to wydarzenie:)
Co nie jest bardzo złe ile zaskakujące.
W moim przypadku zauważyłam zmianę jedną na lepsze i jedną na gorsze.
Na lepsze jest zdecydowanie zdrowie.
Owszem miałam/mam dolegliwości ciążowe takie i śmakie, ale w ogóle nie choruję!
Czytałam któryś tam pamiętnik i jakaś dziewczyna pisała, że była w przedszkolu u chrześniaka i "jak zwykle" jak dużo ludzi to musiała coś złapać i ją rozłożyło.
Ha!
Z zaskoczeniem stwierdziłam, że od 5 miesięcy nic ale to nic mnie nie bierze! Owszem mam katar z krwią, ale to ciążowa osobliwość, a tak to żadnego przeziębienia, stanów podgorączkowych, bólu gardła, kaszlu... A za oknem zima w najlepsze, Mąż co chwila rozłożony, a jak pojadę do rodziny to już w ogóle masakra, co ich odwiedzę to raz jedna siostra chora, raz druga i już dwa razy teściowa i raz Mama.
A ja nic:)
Znajoma, która ma już dwoje dzieci, prychnęła że to przecież oczywiste, bo mam teraz zdwojoną odporność. (?????? to czemu tyle innych ciężarnych jednak choruje i musi faszerować się czosnkiem i kisić w domu???)
Bardzo się cieszę, że tak to u mnie wygląda, nie narzekam, mam nadzieję że będę cieszyć się zdrowiem jak najdłużej:)
a zmiana na gorsze to trawienie. Że zaparcia to jasne, ale odkąd wrócił mi apetyt, a nawet mam apetyt większy niż kiedykolwiek, to gdy na pusty żołądek coś zbyt łapczywie zjem bardzo mnie potem brzuch boli i mnie przegania (jeśli można to tak nazwać bo przy moich zaparciach raczej nieco mnie odtyka).
Ale brzuch boli wtedy tak naprawdę mocno, jakbym się mocno czymś struła, mam skręty kiszek i takie okropne skurcze:( jak dotąd już trzy razy a apetyt mam od jakiś 3 tygodni dopiero:( muszę się nauczyć ze moje jelitka teraz inaczej reagują na super dawkę pyszności i umiejętniej? wolniej? jeść.
Dzisiaj mnie tak bolało całe niemal popołudnie. A Zośka na to umilkła jak zaklęta, więc teraz się zastanawiam, czy dzieciątko odczuwa ból Mamy?
Bo bolało fest, skręcało i w ogóle, czy Mała w swym domku była bezpieczna, czy czuła też ból? Bardzo bym nie chciała żeby tak było, bo co Ona biedna jest winna?
Jak przestało w końcu boleć Mała znów zaczęła się ruszać, ale tak bardzo nieśmiało:(
jak ktoś wie coś w tym temacie to niech powie, będę wdzięczna, bo mnie to teraz trapi.
No niech mi ktoś powie że ta moja ciąża to nie jest cud i nie jest działanie Boże!
Zosia pozostaje już na pewno Zosią
Mała rośnie jak należy, książkowo, wszystkie pomiary (a wyszło zapisów na 3 kartki!) w normie, Malutka rozwija się prawidłowo, szyjka ok, wody ok, Mama ok:)
5 kg na plusie, a że apetyt mam dopiero od miesiąca to tak naprawdę ze 4 kg doszły mi właśnie teraz dopiero. W takim tempie będzie ze mnie tocząca się Buka. Ciągle bym jadła! Ale nic a nic mi to nie przeszkadza, niech Malutka sobie rośnie i ma miejsca ile jej się podoba, choćbym miała być szeroka jak szafa.
Ja się czuję po prostu świetnie i kwitnąco. Na liczne pytania o samopoczucie - wiadomo że są na porządku dziennym, odpowiadam tym właśnie słowem - kwitnąco! Ciąża to najwspanialszy okres w życiu uwielbiam!
Dokuczają mi tylko hemoroidy - nie mam sposobu na to dziadostwo, i katar z krwią. Bóle brzucha minęły, już się przyzwyczaił mój układ trawienny do apetytu-giganta.
Poza tym... Ani pół infekcji, ani pół kaszlu, choroby, przeziębienia, grzyba, czegokolwiek. Nawet Mąż mi się rozłożył zupełnie, chyba jakaś jelitówka i temp 39.5 a ja nic.
Dziękuję Ci Boże za to dopisujące mi zdrowie!
Na USG Zosieńka sympatycznie ziewnęła nam prosto w ekran, a potem dostała czkawki i widzieliśmy jak cała podskakuje - komiczny widok, a potem zaczęła jakieś gimnastyki. Jakoś te dzieci w brzuszkach kojarzą mi się ze skulonymi pozami, a moja córa wyglądała jak mistrzyni kung fu w trakcie kopa, z jedną nogą pod tyłeczkiem a drugą rozciągniętą w bok na całą długość mojego brzucha.
Nigdy nie rozumiałam babeczek co to "nie mogły się już doczekać" żeby małe było na świecie. Myślałam sobie, że trzeba się cieszyć tym co jest - ciąża nie trwa wcale długo, trzeba się nią nacieszyć, a po porodzie cieszyć się dzieckiem. Teraz mi się odwidziało. Jestem jej taka ciekawa! Jaka będzie? Do kogo będzie podobna? Tak bym już chciała ją przytulić! Ucałować! ech...
Jestem taka szczęśliwa...
Tytułem wstępu, gdy zaczęła się cała historia, gdy dowiedziałam się że być może nie będę mogła mieć dzieci, targało mną mnóstwo skrajnych emocji, od dołów zwątpienia po wyżyny nadziei. To był ten lepszy czas, gdy już to sobie jakoś poukładałam.
"...będziemy myśleć o Rodzinie:) I zobaczymy co to będzie. Nie powiem Ci "pomnij na nas, [w modlitwie] bo to dla mnie ważne" tylko "Babo! to cel mojego życia! moje powołanie!" :)Ale czuję wielki spokój. Wielką radość. Pełną ufność Bogu, współpracę. Mam to z Nim obgadane. Podzieliliśmy się zadaniami. Wygląda to tak:
PROJEKT RODZINA
ZADANIA MOJE I MĘŻĄ: oddać życie w ręce Boga
ZADANIA BOGA: działać cuda
z takim układem przewiduję sukces..."
Myślę, że Bóg wspaniale wywiązał się ze swoich zadań My ze swoich najlepiej jak umieliśmy też. Teraz myślę, że mi tego brakuje, coraz więcej próbuję sama, sama, jakoś sobie sama poradzić. Ogarnięcie mieszkania, bo czeka nas przeprowadzka, urządzanie się na przyjście Małej, kwestie pracy... Nie konsultuję się nawet z Górą, a co dopiero mówić o oddaniu Mu tego.
Trzeba znów wrócić to układów z Najwyższym, bo z Nim, i tylko z Nim może się udać.
Mała radośnie mnie smyra od środka. Myślę że Ona ma teraz z Bogiem fajne relacje i przyklaskuje Mamusi na te jej refleksje:)
miałam dziś dzień z laboratorium czyli cały pakiecik badań - mocz, morfologia, TSH, FT4, progesteron i słynny dziadowski test obciążenia glukozą.
i co?
nie dałam rady tej dziadowskiej glukozie!
Wzięłam z sobą cytrynkę, bo czytałam że pomaga, babeczki z recepcji przyklasnęły że super, to jakoś pójdzie, ale piguła od kłucia stwierdziła że ona o takich wynalazkach nie słyszała, że na czczo to na czczo absolutnie, nic nie wolno ani jeść ani nawet pić (specem nie jestem ale mega często kontroluję tarczycę zawsze na czczo i nikt nigdy nie mówił że woda jest zła! nawet babeczki z poprzednich laboratoriów mi kazały cokolwiek się rano napić bo wtedy lepiej krew leci, a ja mam jakieś lipne żyły i często nie chce lecieć).
i nie dało rady cichcem cytrynki dodać bo piguła sama roztwór przygotowała (w dwóch kubkach! po co w dwóch?!?!?! jeden by starczył po co to aż tak rozcieńczać i przedłużać mękę?)
sama mi podała i sama na ręce i usta patrzyła.
toteż sama potem oglądała jak jeszcze na początku drugiego kubka zielona wisiałam głową nad zlewem zwracając to obrzydlistwo chyba nawet z nawiązką
wiem że to głupie ale jest mi jakoś smutno i przykro.
nie dałam rady głupiemu testowi na glukozę.
i ja chcę dziecko rodzić, matką być! jak głupiej glukozie nie dałam rady. Czuję się jakby to była jakaś moja porażka, jakiś oblany egzamin.
Każdej dziewczynie, która wyskoczyłaby mi z taką historią powiedziałabym oczywiście że ma się puknąć w czoło, że czym się przejmuje, że nie ona pierwsza i nie ostatnia, że nic nie szkodzi i trudno, że bywa, że takie przygody, że następnym razem się uda i głowa do góry, bo jakby tylko takie problemy były to świat byłby piękny....
ja to wszystko wiem, to racja, ale i tak mi źle:(
głupek jestem, co nie?
Czas już kompletować wyprawkę.
Bardzo się cieszyłam na te różne zakupy.
Cieszyłam się też, że ciąża daje czas na przygotowanie się, na te pierwsze miesiące, na pierwsze wow kiedy pojawia się dziecko, kobieta ma chwilę żeby się przygotować. Doczytać, porównać, wybrać co najlepsze.
Potem, jak dziecko rośnie z dnia na dzień, i wyrasta z tego co już kupione i ma coraz to nowe potrzeby zakupy często robi się na wariata, na szybko, w biegu. Nie to co teraz, gdzie każdy zakup można przemyśleć, i kupić maleństwu najlepsiejszą wyprawkę ever.
Tak mi się wydawało.
Ale zmieniłam zdanie.
Ludzie, krótko mówiąc idzie ocipieć z tą wyprawką!
Przeczytałam pół internetu, przeglądnęłam tysiące list, różne fora przejrzałam i wysłuchałam opinii mądrych znajomych.
i co?
Mam wrażenie że wiem mniej niż na początku.
Ot np taki śpiworek.
Chciałabym mieć dla Zochy śpiworek, żeby nie zamartwiać się że sobie kocyk na głowę naciągnęła. Spoko.
Akurat jesteśmy z Mężem w centrum handlowym, tam jakiś wyprzedażowy smyk, idę patrzę - śpiworki w przecenie! biorę... ale kurczę. ten jakiś mały. a ten strasznie wielki. Co to ja czytałam o śpiworkach? że na zatrzaski na ramionkach ale na zamek z boku w nóżkach... no ok. Ale jaki rozmiar?! z tego wyrośnie po 3 tygodniach, ale tym to na początku będę mogła 3 razy Małą owinąć, co sensowniejsze?!? Zrezygnowana odkładam śpiworki i myślę, doczytaj w domu babo!
Patrzmy dalej. Osłonki na sutki. Szczególnie nie pociąga mnie idea więzi podczas karmienia piersią, epifanii i ekstazy emocji jaka na mnie czeka, mistycznej łączności gdy Maleństwo z ufnością ssie mleczko... Karmienie jawi się dla mnie jako miętoszenie moich piersi przez małego ssaka, które na początku będzie boleć, będzie trudne, a potem będę tylko chodzącym całodobowym barem mlecznym. Żadnej mistyki. Co nie zmienia faktu, że jestem bardzo zacięta na KP bo to po prostu najlepsze dla dziecka, szczególnie dla rozwoju jego układu pokarmowego, na czym mi mocno zależy. no nieważne, w każdym razie szykując się na walkę, trud, pot i łzy wolę być przygotowana i kupić nakładki od razu, a nie czekać aż mi Zocha porani sutki do krwi i wtedy Męża wysyłać na zakupy, o których nie miałby pojęcia. Bo i skąd. Ja też nie miałam, ale naczytałam się jakie mają być że miękkie że małe że coś tam...i szczęśliwa łapię w sklepie za nakładki.... A tu zonk, bo jednak są takie z dziurkami z góry, i z dziurkami i z góry i po bokach. WTF??? Na cholerę te dodatkowe dziurki? Czytam ale opis na obu opakowaniach identyczny. Yyy? Czyli co? Że z dziurkami lepiej będzie czy gorzej? Czemu nigdzie o tym nie doczytałam? Gdzie to teraz sprawdzić?
Dalej. Smoczek uspokajacz. Aż takim hardcorem nie jestem, żeby dziecko niesmoczkowo wychować, na to trzeba mieć morze cierpliwości i doświadczenia, a ja wiem, że na początku będę spanikowanym kłębkiem nerwów. Smoczek uspokajacz się przyda. Ha! tu myślałam że nie ma mocnych, przeczytałam jakie są polecane, potem znajoma dentystka jeszcze mi grzmiała do ucha że musi być ortodontyczny NUK bo najlepszy na zgryz i tu odetchnęłam - jest jedna, choć jedna rzecz bez dylematu! Idę kupuję i już!
i co? idę, patrzę, a tam znowu dwie opcje. obie dla najmniejszych dzieci, obie ortodontyczne tylko jeden z lateksu drugi z sylikonu. AAaaaa a ja nie wiem który mam wziąć?
Na szczęście Mąż zadecydował że ma być silikon, bo to lepszy materiał, więc mu ufam i smoczek mam.
To tylko przykłady. Ale tak mam ze wszystkim.
W takim tempie, gdzie na nic nie umiem się zdecydować, gdzie żal mi wydać kupę kasy na coś źle, co potem i tak trzeba będzie kupić nowe i mnie aż blokuje, to w takim tempie Zosia już na studiach będzie zanim ja wyprawkę skompletuję.
Czy tylko ja tak mam?
Przecież to jest bezsensu!
Boję się krytyki, bo coś co jedni uważają za super objawienie (ot np pieluszki Dada, że dobre a tanie, że nie uczulają och ach) inni mają za totalne zło (sama chemia, jak można to dać dziecku). A nie jestem, niestety, silną, konkretną babką która jest przekonana do swoich racji i ma w nosie opinie innych. Ja właśnie czuję się bezradna i bez wiedzy, bo nigdy Mamą nie byłam, nie wiem jak mam nią być, i bardzo liczę na pomoc i opinię innych, tyle tylko że tych opinii jest za dużo.
Po raz kolejny się odsłaniam przed Wami z głupimi problemami, ale za to uwielbiam ovu/bbf że tu można te głupoty z siebie wylać.
uff. Już ciut lżej:)
Miłego dnia, kochane!
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 marca 2015, 19:28
uczę się asertywności, i poleganiu na własnej intuicji. ha! wszystkiego trzeba się uczyć, obstawać przy swoim zdaniu i nie dać się zwariować też A idzie mi coraz lepiej:)
w piątek byliśmy na kolejnej wizycie.
Mam już 9 kg na plusie! kumpela która ma termin porodu za niecałe 4 tygodnie w całej ciąży przytyła 8 kg. Przede mną jeszcze 3 m-ce a już mam 9 kg ale w ogóle się nie przejmuję, przed ciążą byłam bardzo chuda, a jak mnie doły zdrowotne złapały to już w ogóle wychudłam brzydko, zapadnięte policzki i wory pod oczami stały się moją wizytówką, także te parę kilo jest mile widziane. Widzę, że Mężowi się podobam, rodzinkę w nowej wersji "kulka" rozczulam, czego chcieć więcej?
Malutka tyje w takim samym tempie jak Mama więc jej nie bardzo termin "Malutka" już przysługuje. Ma 1160 g!!!!!
KILO STO SZEŚĆDZIESIĄT!!! kawał baby:P
wczoraj na zakupach kupiliśmy m.in. kalafiora i rozkminialiśmy potem coś tam na paragonie więc się pytam Męża ile ważył ten kalafior bo coś nam się nie zgadzało, On sprawdza a tam 1180.
Ha! prawie tyle co Zosia!
i nosiliśmy potem tego kalafiora i oglądaliśmy ze wszystkich stron i rozczulaliśmy się nad nim niebotycznie, co z zewnątrz musiało komicznie wyglądać Mam w brzuchu takiego kalafiora! Co rusz go łapię i nie mogę uwierzyć, że Zosia sobie takim kalafiorkiem jest:) Aż żal mi go na zupę przerobić
Pamiętam jak z rok temu znajoma z pracy zaszła w ciążę, obie to przeżywałyśmy i cieszyłyśmy się każdym nowym faktem. I raz przychodzi i mówi że dzidzia ma 2.41 cm, a że akurat miałyśmy na podorędziu koszyczek z fasolkami, złapałyśmy za linijki i zaczęłyśmy szukać takiej fasolki. W końcu była taka co miała 2.4 cm, i mimo że była to pomoc dydaktyczna dla dzieciaków żeby uczyły się liczyć, ta dziewczyna zabrała sobie tą fasolkę, żeby Mężowi pokazać i się nad nią porozczulać. Miała w brzuchu taką właśnie fasolkę, malutką, której serduszko biło i w ogóle... Słodkie, co nie? Ale mój kalafior też jest słodki! :D:D
Jesteśmy mega zdrowe.
Książkowo, podręcznikowo, idealnie.
Mówili mi często mądrzy ludzie, że Bóg bardzo dosłownie traktuje o co Go prosimy, ale i tak mnie zachwyca. Nowenna "o zdrową, spokojną, bezpieczną ciążę" została najwyraźniej wysłuchana. Mam wszystkie WSZYSTKIE wyniki w normie. Mała rośnie w normie. Nawet dziadowska glukoza, którą w końcu zrobiłam, jest, a jakże, w normie.
Modlę się codziennie za wszystkie pary nie mogące doczekać się potomstwa. Tak bardzo życzę im tego co sama przeżywam!
W nosie z hemoroidami, skurczami łydek czy wiecznym katarem. To pierdoły. W brzuchu rośnie i tańczy mi kochana córeczka, jestem najszczęśliwsza na świecie!
ps. moja recepta na glukozę - wyspać się. mam być na czczo, ale kto powiedział że trzeba się zrywać o 7 rano i biec do laboratorium. Wtedy dopiero mi jest niedobrze... tym razem pojawiłam się po 10. Babka mnie opierdzieliła że jak tak można mam jeszcze te godziny głodna siedzieć ale miałam to w nosie BO MI TAK BYŁO LEPIEJ. Cytryna. Duuuuużo cytryny. Kochana siostra która zagadywała mnie dzielnie. I położyć się! o! Babeczka pozwoliła mi się wyłożyć na leżance. I tym sposobem dałam radę, choć odliczałam minuty. No nic, supermanem najwyraźniej nie jestem:)
A że pogoda jaka jest każdy widzi, pootwierane okna i towarzystwo lekko przeziębionej siostry skończyły się u mnie choróbskiem.
Katar na kilometr, opryszczka, osłabienie, duszności, ból gardła i kaszelek.
To by było na tyle jeśli chodzi o bezproblemową zdrową ciążę a raczej Mamę. bo Mama właśnie wysiada. plecy bolą głowa boli i tak potwornie mi słabo! nie mam sił na nic.
4 dni zbierałam się na rutynowe badania, w końcu, mimo że mam dwa kroki do labu Mąż musiał mnie tam zawieźć autem. No i morfologia do kitu, hemoglobina 9.9!
To ja już widzę czemu taka słaba jestem.
Kurczę.
Się porobiło.
hematokryt i erytrocyty też ostro w dół.
lekarz rodzinny zaoferował mi czosnek i cytrynę... powodzenia z takim leczeniem. w dzisiejszych czasach jest naprawdę taki wybór leków bezpiecznych w ciąży że nie ma co przesadzać. Czasem lepiej przez 3 dni coś łyknąć i stanąć na nogi niż tygodniami faszerować się cytryną słaniając się bez sił.
no ale lekarka jakaś strachliwa, zapobiegawcza i guzik mi pomogła.
no nic, we wtorek wizyta u gina, będziemy się jakoś ratować. Byleby z Zosią było dobrze, a chyba jest bo fika kochana bardzo dużo, aż boleśnie czasem, okłada Matkę Mały łobuz najwspanialszy!
Takie wygibasy mi z brzuchem już robi że szok.
Patrzę na brzuch i oczy wytrzeszczam, tak tańczy:)
Pozdrawiam kochane
ZDROWIA!!!! na te Święta życzę
32 tydzień 1 dzień
Choróbsko przepędzone. Jakoś na cytrynie, miodzie i modlitwie się udało:P choć Święta praktycznie przeleżałam.
Czuję się lepiej, dr na wizycie powiedziała że te duszności to mogą być od niedokrwistości, dostałam jakieś mega konkretne żelazo na receptę, co by szybko postawić mnie do pionu, zalecenie pochłaniania buraków i pietruszki:)
Zosieńka, nasza malutka kochana córcia, jest zdrowa, waży już 1750 g. wszystkie parametry ma w normie. Bużki nie chciała pokazać, bo wtuliła się bardzo w mamusię
w ogóle jak tak bardzo bardzo szaleje to jak się brzuch tak otuli, obejmie, to się uspokaja. Myślę, że to będzie Mała Pieszczocha, która będzie lubiła przytulaski.
Są dzieci które lubią być pozostawiane sobie, a są takie co lubią być tulone, pieszczone, noszone... I Zosia na taką się zapowiada.
Mam nadzieję że sił mi starczy na zaspokajanie jej potrzeb. bo serca na pewno:D
Z ciążowych dolegliwości.... tęsknię za II trymestrem. Był jak marzenie:P
III trymestr jest trudniejszy. Jest mi ciężej, jestem bardzo nieporadna, czuję się jak słoń w składzie porcelany. Nie ogarniam już swoich rozmiarów i ostatnio na zakręcie źle wymierzyłam i z impetem uderzyłam brzuchem w kant komody:/ podobne przygody mam w drzwiach, czy podczas wsiadania lub wysiadania z auta. Moje jestestwo stało się obszerne i tracę rachubę gdzie się kończy:P
Szybciutko się męczę, ostatnio bardzo się zmęczyłam i musiałam na chwilę się położyć po... ubraniu rajstop! ;P każda taka gimnastyka w połączeniu z osłabieniem i dusznościami to mega wyzwanie. Choć bliscy mówią że mój brzuch nie jest jakiś wielki. To prawda, na ulicach widywałam ogromniaste brzuchy, mój jest bardzo ładny i kształtny, co mnie bardzo cieszy. Ale choć może nie jest ogromny, to jest największy jaki miałam w życiu:D i muszę uczyć się nim obsługiwać
Cały czas mam ciążowy katar. Dwie lekarki niezależnie od siebie pytały mnie czy miałam jakieś epizody z zatokami, a miałam kiedyś ostre zapalenie. Widać ma to jakiś związek.
Napina mi się od czasu do czasu całe podbrzusze i łapie mnie na parę chwil ból jak w czasie miesiączki. Jest to bardzo nieprzyjemne, ale do przeżycia. Nie wiem czy to już te słynne braxtony czy nie. Chyba inaczej wyobrażałam sobie "skurcze".
Wciąż dużo siusiam, wstaję w nocy po kilka razy, czasem chce mi się siku cały czas, pełny czy pusty pęcherz, po prostu chce mi się siku, bo Mała naciska.
Czuję też kłucie w pochwie/szyjce? dr tłumaczyła że to Malutka pracuje i uciska, ale szyjka trzyma się bardzo dobrze, jest twarda i zamknięta więc ok. Tak ma być.
Mała już kopie tak, że to potrafi zaboleć. Ale tak już będzie.
hm... co jeszcze. Humorki:( Wstyd przyznać, humorzasta jestem i wybredna i zrzędliwa. Kurczę muszę się wziąć za siebie. Czasem też płaczliwa, ale to akurat raczej żałosne jest... ostatnio się wzruszyłam oglądając na youtubie casting z mam talent z Susan Boyle!!! no błagam widziałam to z setny raz, no ale w ciąży takie hece:)
Tyle z pamiętnikarskiego łapania chwil i odczuć, wiem że będę za tym tęsknić, więc każdego kopa, każdą rzecz staram się przyjmować "z radością", choć na zewnątrz chyba tego nie widać, na zewnątrz tylko stękam i jęczę
a w sercu taaaaaaaaka radość! Nasza kochana maleńka Zosia! Już nie możemy się jej wszyscy doczekać <3<3<3<3<3
Ponoć fajnie jest liczyć ruchy od jakiegoś tam momentu, i ma być nie mniej niż dziesięć na dzień, czy coś w tym stylu. No to Zosia wyrabia normę w parę minut. Dosłownie. Wierci się non stop, nie wiem kiedy ona śpi, przeciąga się i wygina cały boży dzień, mój mały łobuz.
kiedyś wspominałam o znajomych w ciąży dwa miesiące starszej od naszej. Urodzili. Tydzień przed terminem, bo Mały tak się wiercił że przebił pęcherz płodowy i wody odeszły. A organizm znajomej wcale nie był jeszcze gotowy na poród, i po 24 h czekania aż coś ruszy i zupełnych braków postępów w końcu musieli wywoływać.Położna potem mówiła że to miejsce gdzie normalnie worek pęka jak się poród zaczyna, jakoś tam się to fachowo nazywa, był cały. A pęknięcie było w innym, nie klasycznym miejscu. Czyli to po prostu pośpiech i niecierpliwość Młodego, że wydrapał sobie dziurę w innym miejscu i przyspieszył wszystko:P
No to Zosia chyba idzie w ślady starszego kolegi, i szaleje po całym brzuchu szukając jakiegoś prześwitu, gdzie by tu się wymksnąć
W ogóle z usg wynika że główka jest na dole, plecki po prawej stronie a nóżki po lewej. I rzeczywiście z lewej, wysoko pod żebrami czułam jak mi Mała stepuje. Aż któregoś razu, po jakieś jej dłuższej kotłowaninie poczułam takie stepowanie nisko, niziutko po lewej na dole. W samej kropce niemalże. Zamarłam! No wzięła i fiknęła znów, głową do góry, nogami na dół, stepuje mi po kropce w najlepsze a mnie czeka cesarka! O nie!
Spanikowana dzwonię i żalę się Mężowi, Siostrom, Mamie ale nikt nic mądrego mi nie umie powiedzieć. Tylko "a jesteś pewna że tam ma nogi?" Więc próbowałam wykumać co Mała gdzie ma, ale wtedy zaczęła takie harce, że CAŁY brzuch mi skakał, bulgotało i wybrzuszało się WSZYSTKO i WSZĘDZIE, i naprawdę nic nie mogłam z tego zrozumieć. Gdzie to dziecko co ma??
Na następny dzień znów stepowanie klasycznie z lewej pod żebrami, a czkawka niziutko. Czyli jednak nie fiknęła.
Uffff!!!
Ale takie falowania brzucha mam też i na dole,od tamtej pory i nie wiem, możliwe żeby miała aż tak silne rączki żeby mi aż falowało podbrzusze?
Czasem żałuję że brzuch nie jest przezroczysty...
Tak bardzo już do niej tęsknię, tak bym chciała ją przytulić! poznać. poobserwować. wybadać co ma "mojego" a co "mężowego". Uwielbiam takie genetyczne spadki. W rodzinie Męża jest np silny gen, że płatek ucha przylega do policzka. Albo tak śmiesznie kciuk (tylko u facetów) odstaje od dłoni. Lubię takie rzeczy wyłapywać u ludzi spokrewnionych. Wypatrywać na zdjęciach co mam po Mamie (dolna warga), a co po Tacie? (nos:))
Tym bardziej więc "odkrywanie" Zosi, mojego dziecka(!!!!) mnie fascynuje, i już nie mogę się doczekać. Jaki będzie miała nos, jaką dolną wargę, jakie uszka? Jaki kciuk? A co będzie tylko takie jej, jaka minka?
ach...
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 kwietnia 2015, 21:46
Dziś znów zapiszę jak tam u mnie samopoczucie, tak ku pamięci, ale niestety będzie trochę zrzędliwie.
No cóż, pozrzędzić też czasem trzeba:P
Jestem taka zmęczona! teraz! to co będzie po porodzie???
Kładę się spać zmęczona, wstaję zmęczona, całe dnie chodzę zmęczona. Uwiera mnie już wszystko i jest mi niewygodnie. Ciągnie mnie ten ogromny brzuchol, człapię jak pingwin i sapię jak stary morświn.
W ogóle jak wstaję z łóżka na siku (po tysiąc razy na noc) to czuję się jak wielki waleń wyrzucony na brzeg, który nie może dostać się sam z powrotem do wody i tak posapuje i próbuje podskakiwać i trzeba go popchnąć z tyłu...
Hemoglobina mi się poprawiła od tego żelaza, ale nic więcej o nim dobrego powiedzieć nie mogę. Żelazo jak wiadomo powoduje problemy z wypróżnianiem, co z moimi zaparciami i już istniejącymi hemoroidami skutkuje totalną destrukcją i dramatem. Bolesnym, nieprzyjemnym, uciążliwym dramatem.
Znajoma była nacięta w czasie porodu i potem korzystała z takiej poduszki - oponki, z dziurą w środku. I spytała mnie czy będę chciała pożyczyć, na co jej mówię że już chcę! Już takowej pomocy potrzebuję. Więc pożyczyła, i siedzę na tym, ale ulga średnia, raczej tyle że nie jest gorzej.
Mała się wierci baaardzo, coraz częściej wypina się boleśnie dla mnie, wywierca mi dziury od środka, i stękam i jęczę i co chwila serwuję różnorakie "auć!" z niezadowoleniem. Ale jeszcze bardziej jestem niezadowolona jak raz na ruski rok zdarzy jej się zasnąć na dłużej niż pół godziny i się nie rusza. Wtedy to dopiero stres, smutek i badanie stetoskopem (no przecież nie pojadę na ip z czymś takim. Bo co im powiem? że się od pół godziny nie rusza? To mnie wyśmieją. A jak na Zosię to bardzo długo:(...). I wtedy konieczne są poważne Ojca z Córką rozmowy (to zawsze działa!)
I lenia mam ogromnego, jejku jak mi się nie chce gotować! Gary mnie odrzucają brak mi weny, bo i tak po wszystkim mam zgagę codziennie. na sprzątanie mieszkania, chyba nie muszę wspominać, w ogóle nie mam sił...
No i te duszności, są wykańczające.
Ostatnie tygodnie w paru słowach to:
brak powietrza! katar, zgaga, sapanie, jęczenie, stękanie, ból pleców, siku, siku, siku, zmęczenie, wielka aktywność w brzuchu, brak apetytu i tycie...
Także jak widać straszliwa się zrzęda zrobiłam. Oj straszliwa.
Z pozytywów - mam najwspanialszego Męża na świecie. Jest aniołem, haruje dla mnie (dla nas) za dwóch, jest taki kochany, cierpliwy i wyrozumiały! A przy tym romantyczny:)
Mam wspaniałą córcię, która jest już dużą i silną dziewczynką. Zdrową.
Mam już prawie całą wyprawkę, jest wózek, łóżeczko, komoda z przewijakiem, sterta ciuszków, laktator, napis z filcu uszyty przeze mnie, kosmetyki, tetry, pampersy, rożek, grzebyk, termometr, wanienka i co tam jeszcze trzeba... Prawie wszystko, zostało parę rzeczy, ale to drobiazgi.
Przyszła wiosna i świeci słońce - uwielbiam!
Tęsknię za moim rodzinnym miastem. Za rodziną. Za przyjaciółmi. Tu mam tylko Męża. No i Zosię. Myślę, że to samotność mnie tak zrzędliwie nastraja.
No nic, głowa do góry!
jakoś to będzie. Musi być.
Gratuluję :-)
Super:)))
Cudownie, gratulacje! :)