od 2.30 w nocy nie śpię bo nie - bez wyraźnej przyczyny.
Dziś miałam wizytę u endokrynologa - kontrolną. zapomniałam o tym że miesiąc temu miałam biopsję. Siadam w gabinecie a lekarz w wyniki i z uśmiechem na ustach informuje mnie że po porodzie moją tarczycę trzeba usunąć bo jest guz pęcherzykowy (????) pytam się co to za zmiana a doktorek na to że taki typ zmiany co trzeba usunąć ale nie jest złośliwy - sobie pomyślałam że to takie gówno co miała moja mama tzn że może w przyszłości zezłośliwieć - oczywiście dostałam już wytyczne kiedy kontrola po porodzie ( 4 tyg po) i jaką dawkę mam zacząć brać od chwili urodzenia (50 euthyrox).
Wyszłam od lekarza łapie za telefon i dzwonię do mojej rodzicielki z zapytaniem co też ona miała na tarczycy i czy przypadkiem to nie to samo. Stwierdziła że ona miała coś innego - nawet podała mi nazwę - i że najważniejsze że nie jest złośliwe. przyjełam to wszystko za dobrą monetę wsiadam do autobusu odpalam google i co się dowiaduje że guz pęcherzykowy jest jednym z 4 rodzajów nowotworu złośliwego tarczycy (!) jego rokowania są dobre pod warunkiem zachorowania poniżej 45 rż oraz pod warunkiem nie wystąpienia przerzutów do kości i mózgu...
i kurwa zajebiście szkoda tylko że lekarz mnie o tym nie poinformował bo trochę grunt pod nogami mi się zawalił. rozumiem ze przy tym gównie stopień złośliwości można ocenić dopiero w badaniu histopatologicznym bo to taki rodzaj tego dziadostwa - ale biorąc pod uwagę że do porodu mam ok 2 miesiące, kolejne 4 tygodnie do wizyty + czas na oczekiwanie na operację to chyba mam prawo wiedzieć że ku**a żyję z tykającą bombą (???)
Musiałam się wyżalić biorąc pod uwagę że Marek jak to usłyszał to chyba pogrzeb zaczął mi szykować - tzn ja się do trumny nie wybieram tylko jestem lekko wkurwiona na tego lekarza że nie zadał sobie trudu wytłumaczenia mi co i jak.
Mała od rana szaleje w brzuchu - to najważniejsze
waga pokazuje 64 kg zaczynam podejrzewać ze się zepsuła bo nie ma możliwości w dwa dni przytyć 2 kg skoro przez 7 miesięcy przytyło się 5 kg - albo to efekt przyjazdu męża - lodówka na kłudkę!
Dziś byłam na kawie z moją bardzo dobrą koleżanką z pracy ( miesiąc temu miała zabieg łyżeczkowania) - co najgorsze że wszystko u niej idzie tak jak i u mnie nasz wspólny lekarz stwierdził nawet że chyba za bardzo się zapatrzyła, ale jak tak to za 3 podejściem musi być już dobrze!
Dziś mamy zrobić małe przemeblowanie w sypialni by można było ją już pomalować i wstawić kołyskę dla Mii, zobaczymy czy nam się to dziś uda.
W środę wizytujemy u doktorka - zobaczymy co nam dobrego powie mam nadzieje że wszystko będzie w jak najlepszym pożądku
Kolejna wizyta 1.04 (ha ha ha prima aprilis) no i oczywiście w miarę możliwości oszczędny tryb życia - gin rozsądny człowiek i wie że męża całymi tygodniami nie ma a jak jest to normalnie pracuje, a dziecko trzeba ogarnąć po zakupy iść i z psem wyjść.
30.03 pewnie będę mieć kolejne usg w celu oceny szyjki - ale i zobaczę naszą gwiazdeczkę
Wczoraj przyjechała kołyska - już ustawiona jest w sypialni, jednak wózek przyjedzie dopiero następnym transportem ale udało mi się posegregować ubranka rozmiarami tak więc chyba jutro wstawie pranie...
wg terminu zostało nam 54 dni
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 marca 2015, 18:52
Zacznę od naszej kołyski - która już stoi w sypialni i czeka na małą lokatorkę - specjalnie do fotki została "ubrana"
Powoli zaczyna to jakoś wyglądać.
Mąż dziś wyjechał tak więc cisza - ze spokojem ciut gorzej bo Nadii rogi wyrosły (to dość neutralne określenie tego co się u nas teraz dzieje)
Mamy mały problem - choć wychodzi na to że JA mam problem (gdyż Marek stwierdził iż będzie tak jak ja zechce) nie wiem czy małą zostanie z taką kombinacją imion tj Mia Wiktoria czy kolejność ta nie zostanie zamieniona a wszystko przez to że przeczytałam co niesie za sobą to moje wymyślone imię - a najgorsze jest to że w przypadku Nadii wszystko się sprawdza jota w jotę... Kiedyś nie wierzyłam że konkretne imię może nieść za sobą pewne cechy charakteru - ale życie pokazało mi że się myliłam, na szczęście na podjęcie ostatecznej decyzji zostało mi coś ok 50 dni ( belly pokazuje tyle do terminu).
Cała dzisiejsza noc była kolokwialnie mówiąc do dupy!
Wieczorem zaczęłam mieć skurcze i to pierwsze bolesne - następnie jak przeszło i poszłam spać to to co jakiś czas budziły mnie kolejne skurcze tym razem bezbolesne tylko nie przyjemne bo brzuch robił się twardy jak skała. No ale jakoś dotrwałam do rana i jak na razie nic się nie dzieje - choć przyznam się że przez chwilę zaczęłam się zastanawiać czy moja córeczka nie pcha się na ten świat - ale fałszywy alarm
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 marca 2015, 15:54
do terminu wyznaczonego przez belly zostało 49 dni..
waga bez zmian i cm w brzuchu też
Gorzej z nastrojem Marek wyjechał a problemy tylko się piętrzą... Nadia znów zwalniała się dziś z lekcji dziś głowa, dwa tygodnie temu brzuch który zakończył się grypą żołądkową, a jeszcze wcześniej ta mega infekcja ukladu moczowego, a przeważnie wszystko zbiega się z zawodami ( najbliższe w piątek) i zawsze z wyjazdem tatusia... powoli zaczyna brakować mi na to sił, trzeba wszystko ogarnąć: Nadię jej szkołę, treningi, zawody, psa i dom, wyprawkę dla małej Mi, lekarzy a jeszcze wszyscy dookoła cie wkur***ą!
Mąż potrafi tylko powiedzieć a nie przejmuj się tym tamtym czy owantym,- łatwo mu powiedzieć on wiecznie siedzi w tym Szczytnie - 3 posiłki pod dupę podstawią rano basen potem 8 godzin zajęć i znów basen, siłownia bieganie
matka która twierdzi że jak na ciężarną to brak mi instynktu samozachowawczego - bo reagując impulsywnie robie krzywde sobie i małej, a reszta świata myśli że skoro jestem na l4 to leże całe dnie i mam wyje***
Coś chyba dziś nie mój dzień a do tego szykuję się na małą batalię z młodej katechetką - zobaczymy co z tego będzie.
oto my w 33 tc czyli ja i mała Mi
A dziś przyjechała pierwsza część 4 kółek naszej gwiazdeczki - choć same kółka i stelaż są jeszcze w drodze
Gondolka nówka - chrumka jak to określa mój mąż - adaptery do gondoli i fotelika, moskitiera, folia przeciwdeszczowa a nawet uchwyt na kubeczek ( wszystko w firmowych foliach nawet nie otwarte) i do tego bladoróżowa parasolka przeciwsłoneczna - a wiecie co jest najpiękniejsze w tym wszystkim że dzięki mojej przyjaciółce nie musiałam za to zapłacić ani złotówki - od niej też dostaliśmy kołyskę z dwoma kompletami pościeli, ochraniaczami i baldachimami - tak wiec jesteśmy ładny kawałek grosza do przodu
A teraz czas na codzienny element naszego żywienia czyli ... galaretkę mniam
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 marca 2015, 17:42
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 kwietnia 2015, 06:53
Nowy rok przywitaliśmy sami. Duża poszła do koleżanki a mała po zjedzeniu małej miseczki chipsów i wypiciu szklanki zakazanej coca coli o 22 spała. O północy wypiliśmy po kieliszku bąbelków a ja od razu spać bo o 5 trzeba do roboty wystać. Rano czułam się jakbym zamiast kieliszka bąbelków wypiła conajmniniej skrzynkę wódki ale przetrwałam re 8 godzin. Następny dzień nie był lepszy od poprzedniego. 3 stycznia o 4 rano wstając do pracy postanowiłam zrobić test to był 27 DC a tu 2 kreska raka ani nie mocna ani nie cień poprosi kreska. Pierwsza myśl -znowu? I znów zostałam z tym sama. W pracy zero koncentracji i spanie nie kontrolowane.
5 stycznia wieczorem powtórzony test i już grube 2 krechy. Nie wiedziałam czy mówić już mężowi ale sam zaczoł temat że już pora zakończyć prokreacje i udać się na zabieg nic nie mówiąc wziełam testy i dałam mu je. Zaczoł się śmiać że chyba pomysł z zabiegiem okazał się spóźniony i że super.
Oczywiście nic nikomu nie mówiliśmy i tak pozostanie jeszcze pare tygodni chyba że ktoś się zorientuje.
zadzwoniłam go gina by się umówić pani w rejestracji oświadczyła że jest to nie możliwe bo pan doktor na urlopie przez najbliższe 2 tygodnie bedzie a w tym tygodniu ma juz komplet. jako że za każdym razem gdy przychodziłam do niego po pozytywnym teście mowił ma pani do mnie komórke jakby coś zawsze oddzwonie lub odpisze. tak wiec napisałam co i jak że test pozytywny i w którym dc a on na to widzimy się 22.01 bać folik i na pełnym relaksie.
ha ha ha jak tu wytrzymać prawie 3 tygonie. Stwierdziłam że do testów powinni doanczać jakieś porady psychologiczne itp.
W tomu tematu nie było mąż nie pytał ja nie mówiłam. Ustailiśmy że rozmowy zaczniemy po wizycie u gina.
Dzień wizyty u gina przypadał w ten sam dzień co wizyta u endokrynologa. Plan był prawie doskonały rano wizyta u endo po południu u gina. u endo miałam odebrać tylko wynik powtórnej biopsji z listopada. Oczywiście wyniku nie było i mam przyjechać w piątek. On wredny jak zawsze patrzy z pod byka na to ja że mam wyniki tsh którego nie zlecił bo test pozytywny itp a tu jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki zmiana o 180 stopni miły aż do pożygania. A jeśli już przy żyganiu jesteśmy mąż w takim tępie zaiózł mnie do endo że mało nie zażygałam samochodu a w pczekalni śmniał się że zielono-fioletowa jestem - bardzo zabawne.
tak więc szybko przeciwciała kazał zrobić w piątek przyjść po wynik biopsji i za 4 tyg kolejna wizyta.
Tieczorem u gina tętno miałam zawałowe już chciałam żeby było po wszystkim a tu jak na złość poślizg no bo gin 2 tygodnie się urlopował. jak przyszła moja kolej jak zwykle czarująco zaprosił. I mpo kolei notował om dc itp. Kazał iść na wagę twierdząc że od dziś bedziemy robić wszystko w innej kolejności noż zawsze bo stwierdził że ze mną inaczej się nie da.
WAGA - nie powiem bo nie wiem z kąd taka się wzieła ostatni raz tyle ważyłam ok 28 tc z MiĄ
CYTOLOGIA- bo był już czas,
Badanie - Nic nie powiedział tylko że jakiżś polip się wziął
USG - chciałam zamknąć oczy i nie patrzeć ale nie potrafiłam -
gin Pęcherzyk jest, ciałko żółt jest, fasola.. jest. , malutka ale jest. Przepływy są tj TP jest czyli serce bije!
po USG ubrałam się a gin patry na mnie i się pyta i co jam z Panią zrobić? Oznajmiłam że zawse może mnie wyrzucić - nadmieniam że mój gin jest bardzo dobrym kolegą mojego kierownika i zawsze sobie wspólnie żartujemy na jego temat więc i moje wizyty wyglądają ciut inaczej od standardowych.
GiN - zwolnienie 2 tygodnie - Arek (kierownik) jak ma problem z tym niech do mnie zadzwoni, Luteina na noc, Acard żeby polepszyć, folik no i euthyrox.
Karty nie założył bo dobrze wie że najgorsze może się wydarzyć. Dał pierszefotki fasolki i kazał odpoczywać no i widzimy się za 2 tygodnie 5 lutego.
Mąż i Mia grzecznie czekali w poczekalni Gin wysszedł ze mną podchodzi do Mii i pyta: pamiętasz mnie dziewczynko?
Mloda z przekonaniem wypala TAK! a on do niej no to piąteczka wszyscy w poczekalni zaczeli się śmiać. A mąż dalej milczy...
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 stycznia 2018, 08:56
Nie fajna wiadomość, ale nie rozumiem czemu bardziej ufasz internetowi niż własnemu lekarzowi. Nakręcasz się, niewiadomo czy słusznie. Nie odbierz tego jako atak, ale uważam, że chyba nieco przesadzasz.
to nie do końca tak, ten lekarz jest dla mnie specyficznym człowiekiem, jak dowiedział się o mojej amniopunkcji to stwierdził ze nie potrzebnie robiłam - no o co usuneła by pani jakby było chore? i takie to dziwne podejście. on mnie nie okłamał tylko nie powiedział całej prawdy. A ja lubię wiedzieć i cenię u lekarzy jak potrafią przedstawić różne warianty. A wynik już skonsultowałam z bratowej bratową (ha ha - lekarką) która powiedziała to co ja przypuszczałam
Może nie chciał Cię martwić, tylko zapomniał, że jest internet :P Mam nadzieję, że wytną w cholerę i nigdy więcej o tym nie usłyszysz :*
Agusia ja innej opcji nawet nie biorę pod uwagę a odpowiednie nastawienie to połowa sukcesu
OJOJOJ to nie dobrze :( co za lekarza,ehhh...ja też muszę zrobić sobie usg tarczycy...aż się boję. Kochana nie stresuj się, bo Malutka to czuje <3
Magic wiem, ale nikt nie lubi jak się kogoś traktuje nie poważnie - poczułam sie wczoraj jak małe dziecko któremu nie należy wszystkiego mówić. Chwała że mam fajnych znajomych lekarzy którzy zawsze służą pomocą a jak sami czegoś nie wiedzą to wiedzą kogo zapytać... Na razie czekamy aż malutka się wykluje i to jest najważniejsze :-)